Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Samotne londyńczyki - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
29 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Samotne londyńczyki - ebook

Powieść Samotne londyńczyki Sama Selvona wyrosła ze złudzeń i niespełnionych marzeń o równości i awansie społecznym w Anglii, dokąd w latach pięćdziesiątych tak licznie przybyli na zaproszenie rządu brytyjskiego mieszkańcy skolonizowanych Wysp Karaibskich.

Czarny Londyn, na który patrzymy oczami Mosesa Aloetty oraz jego towarzyszy, do dziś pozostaje jednym z najsłynniejszych obrazów tego miasta. Sam Selvon pokazuje podszewkę metropolii: rzeczywistość imigrantów, nocne zmiany, nieumeblowane klitki. Bohaterem powieści jest także język – utkany z dialektów, z ech trynidadzkiego calypso i z literackiego kanonu; język, który porywa swą dezynwolturą i zaraża humorem.

Przekład Teresy Tyszowieckiej blasK! dotyka Selvonowskiej dykcji – spod anegdot i śmiesznostek przebijają melancholia oraz dojmujące poczucie wyobcowania i bezdomności.

 

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66257-27-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jed­nego zi­mo­wego wie­czoru, gdy Lon­dyn ma­mił mgłą, która nie­spo­koj­nie przy­snęła nad mia­stem, mry­ga­jąc roz­ma­za­nymi świa­tłami, jakby to nie był Lon­dyn, tylko ja­kieś cóś na in­nej pla­ne­cie, Mo­ses Alo­etta na rogu Chep­stow Road i We­st­bo­urne Grove wska­kuje w czter­dziest­kę­szóstkę, kie­ru­nek Wa­ter­loo, ode­brać ziomka z Try­ni­dadu, który wja­dzie po­cią­giem ze­statku.

Zaj­muje miej­sce i biere bi­let od kon­duk­tora. Wyj­muje bie­luśką chustkę i smarka. Chustka czer­nieje. Prze­klęty smog. Mo­ses jest w nie­hu­mo­rze, a smog do­kłada swoje. Mu­siał wy­grze­bać się z pier­na­tów i tasz­czyć w tę nie­po­godę, żeby spo­tkać ko­goś, kogo na oczy nie wi­dział. Co go szcze­gól­nie mę­czyło przy tym: przy­jezdny był mu ani brat, ani swat albo choćby zna­jo­mek; nie wi­dział go na oczy. Tyle że na­pi­sał kum­pel z Try­ni­dadu – tam­ten już wsiadł na po­kład SS Hil­de­brand i niech Mo­ses ze­chce wyjść po niego w Lon­dy­nie na po­ciąg i po­ma­gać mu, do­póki tam­ten nie urzą­dzi się ja­koś w mie­ście. Gość na­zywa się Henry Oli­ver, ale kum­pel pi­sał Mo­se­sowi, żeby nie bał bidy, bo opi­sze Henry’emu Mo­sesa i Mo­ses musi tylko zejść na pe­ron, kiedy wja­dzie po­ciąg ze­statku, a ten cały Henry już go sam wy­pa­trzy. Tak więc Mo­ses przez pa­mięć sta­rych do­brych cza­sów sie­dzi te­raz w au­to­bu­sie, kie­ru­nek dwo­rzec Wa­ter­loo, zły na sie­bie, że ma ta­kie mięt­kie serce, że cię­giem coś dla ko­goś robi, za co jemu nikt pal­cem nie kiw­nie.

Uświa­da­mia so­bie, że le­d­wie stąp­nął we Wielką Brit­nię, a już rzeka zio­mecz­ków z In­dii Za­chod­nich rwie się do jego kan­ciapki w Wa­ter, bo taki to a taki stwier­dził, że Mo­ses to gość, do kogo warto pod­bić, bo za­wsze po­może sko­ło­wać ja­kiś po­kój i ja­kąś ro­botę.

– Rany, chyba ich po­rą­bało – żżyma się Mo­ses Har­ri­sowi, kum­plowi. – Nie znam tych ty­pów w ząb, a oni walą do mnie, jak­bym był ich ofi­ce­rem łącz­ni­ko­wym, prze­zco mu­szę sta­wać na­gło­wie, żeby im po­móc.

I ta­kie rze­czy wła­śnie się działy w cza­sie, gdy An­glicy pod­nie­śli ra­ban, że na ich wy­spę zwala się pół In­dii Za­chod­nich: przy­szły czasy, kiedy za każ­dym ro­giem na­dzie­jesz się mu­sowo na ja­kie­goś szpa­dla. Umówmy się, że nasi już są w polu wej­rze­nia w ca­lut­kim Lon­dy­nie i par­la­ment de­ba­tuje, co z tem ro­bić. Na­sza naj­droż­sza Brit­nia lubi się cer­to­lić, więc nie bę­dzie przy­krę­cać na­szym chło­pa­kom śruby ani za­ka­zy­wać wstępu do Kraju Matki, ale w ga­ze­tach co dzień krzy­czą wo­łami, a w tym kraju jak już co po­wie prasa z ra­diem, to wszy­scy w to wie­rzą jak w Ewan­ge­lię. Jak wtedy, co ga­zety na­pi­sały, że nasi z In­dii Za­chod­nich to so­bie wy­obra­żają, że w Lon­dy­nie złoto leży na ulicy, i po­tem je­den gość z Ja­majki, jak wszedł do urzędu skar­bo­wego, żeby o coś spy­tać, to urzęd­nik go wi­tał:

– Wy tam so­bie wszy­scy pew­nie wy­obra­ża­cie, że w Lon­dy­nie złoto na ulicy leży?

Brit­nią rzą­dzą prasa z ra­diem.

Tak więc Mo­ses jest w nie­wy­god­nej sy­tu­acji, bo, po praw­dzie, więk­szość ziom­ków, któ­rzy tu­taj zjeż­dżają, musi roz­pacz­li­wie kom­bi­no­wać; jak kie­dyś była ich w mie­ście czter­dziestka, góra pin­dziestka, tak tera walo hur­mowo. A kiedy chłopcy, co dłu­żej sie­dzo w Lon­dy­nie, wi­dzo, ile luda pcha się z In­dii Za­chod­nich, to czują, że w tej sy­tu­acji nie wy­pada im mó­wić nic in­nego jak tylko, że po­wrót to skoń­czona głu­pota. Więc co ma ro­bić Mo­ses, kiedy te ziomki zwa­lają mu się na próg z jed­niuśką sztuką ba­gażu w ręce i nie mają aby gdzie głowy przy­ło­żyć, aby gdzie się po­dziać?

Jed­nego dnia przy­śli całą paką.

– Skąd zna­cie moje na­zwi­sko i ad­res?

– Nooo... od ta­kiego jed­nego Jack­sona, co tu był u cie­bie ze­szłego roku.

– Mu­siało go chyba po­giąć. Wie, jak żem się tu bo­ry­kał.

– Mamy kasę – oni na to. – Chcemy tylko, że­byś nam po­móg zna­leś ja­kiś po­kój i po­wie­dział, jak sko­ło­wać ro­botę.

Mo­ses kaszle ner­wowo.

– Kasa to jesz­cze nie wszystko. Czego, u dia­bła, wła­śnie do mnie z tym przy­cho­dzi­cie.

A jed­nak po­szedł z nimi, bo pa­mię­tał, w ja­kiej był bie­dzie świeżo po przy­jeź­dzie, kiedy nie znał ni­ko­guśko i ani w ząb się na czym­kol­wiek wy­zna­wał.

Roz­sta­wiał chło­pa­ków po dziel­ni­cach.

– Na Wa­ter już jest za dużo szpa­dli. Spró­buj­cie na Cla­pham. Nie wisz, jak do­je­chać? Na sta­cji cię wy­kie­rują. A z Cla­pham da­lej na King’s Cross i po­szu­kać Sam­sona z prze­cho­walni ba­gaży. Sam­son coś dla was wy­kom­bi­nuje.

Tym to spo­so­bem Mo­ses niby ja­kiś pra­cow­nik so­cjalny roz­pro­wa­dzał chło­pa­ków po Lon­dy­nie, bo wo­lał nie na­py­chać Wa­ter za bar­dzo szpa­dlami – kli­mat w dziel­nicy już i tak był do kitu. A jed­nego czy dwóch, któ­rzy mu przy­pa­dli do gu­stu, wy­kie­ro­wał tam, gdzie pa­so­wali, bo zdą­żył się już roz­pa­trzyć, gdzie ci za­trza­skną drzwi przed no­sem, że je­steś czarny, a gdzie przyj­mują szpa­dli.

I wła­śnie przez to mięt­kie serce Mo­ses ta­ra­bani się te­raz czter­dziest­ką­szóstką na dwo­rzec Wa­ter­loo po nie­ja­kie­goś Henry’ego Oli­vera. Wzdy­cha ciężko; ten prze­klęty au­to­bus wle­cze się we mgle, a wie­czór jest tak do­łu­jący, że Mo­ses naj­chęt­niej wró­ciłby pod koc.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: