Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sclavus - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 grudnia 2021
Ebook
39,00 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,00

Sclavus - ebook

Sclavusie Tymon Tymański opowiada historię jednej z najbarwniejszych grup artystycznych lat 80. XX wieku – trójmiejskiej Tranzytoryjnej Formacji Totart. Rozpoznaje i przywołuje jej artystycznych antenatów, opisuje happeningi i akcje, wciąga w świat własnych literackich fascynacji i muzycznych olśnień. Książki Tymańskiego nie należy jednak postrzegać jak kolejnej literackiej – zbiorowej i indywidualnej – biografii artystycznej. To pełnowartościowa beletrystyka, napisana brawurowo, z doskonałym czuciem i rozumieniem języka, pełna – także autoironicznego – poczucia humoru.

W książce Tymańskiego obserwujemy, jak terapeutyczna postsztuka Totartu, zrodzona z konieczności odreagowania ponurych lat 80., czasu beznadziei i niemożności, przeradza się w Tymonowy modus. Pomieszanie wysokiego z niskim, sowizdrzalskiego z intelektualnym, mądrego z głupim znać w jego juwenilnych wierszach i prozie, słychać w muzyce yassowej, widać w filmie Polskie gówno. Prywatny totart Tymańskiego to świat duchowych otwarć, głębokich przyjaźni, seksualności i nieprawdopodobnych wizji.

Z tła opowieści prześwieca panorama Gdańska lat 80. i 90., którą autor odmalowuje, nie stroniąc od politycznych docinek i zakulisowych anegdot. W tekście Tymona spotykają się ci, którzy historię pisali, i ci, o których ona milczy. Jest tu Lech Wałęsa i Tomek Wilmowski, anarchiści i buddyści, prałat Jankowski przepędzający przybyszów z Alfa Centauri, jest i niezapomniany mazurski minstrel Jasiu Karabin.

Powieść Tymańskiego, choć nawiązuje do różnorakich tradycji literackich, wymyka się definicjom, nawet pojemnej definicji powieści postmodernistycznej. Autor nazywa swą książkę „posttotartowym imprzejawnikiem”, „profuzyjnym eposem o Totarcie – opowieścią o czasach, zjawisku, grupie waryatów i nieskrępowanej kreacji”. I właśnie „nieskrępowana kreacja” zdaje się najważniejszym kluczem do zrozumienia Totartu i Sclavusa.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-963724-0-6
Rozmiar pliku: 4,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Moja (o)powieść jest natchnionym eposem o wyblakłych czasach idealistów z Totartu, RSA i WiP-u, którzy na swój sposób szukali prawdy i światła mimo komunistycznego zakłamania i zastraszenia, hegemonii zła, indyferentyzmu i ignorancji. Nie musieliśmy ćpać wykwintnych dragów, żeby tworzyć, nie potrzebowaliśmy dobrego sprzętu, żeby wykrzyczeć naszą rozpacz. Zamiast gibsonów i fenderów mieliśmy gówniane jolany, defile, orliki i kosmosy. Ćpaliśmy czyste powietrze i puszczaliśmy z dymem naszą młodość i niewinność. Chciwi przygód i ekstremalnych sytuacji, intoksykowaliśmy się ideami oraz sowizdrzalskim, leczniczym absurdem. Kochaliśmy się do bólu i czystej ekstazy. Potrafiliśmy się sobą wzajem zadziwić aż do utraty tchu, do rozpuku, do szaleństwa. Ta miłość i ten podziw dla nas samych – dla dzieciaków z Totartu i naszych sprzymierzeńców anarchistów – zostaną we mnie na zawsze.

Będę w tej historii skakał to w przód, to w tył. Chcę ją umiejscowić jakoś w latach 1986–1989, ale tamta rzeczywistość co chwilę będzie mi umykać, rozmywając się jak pustynny miraż. Raz, że wszystko jest Całością i totalnie się ze sobą wiąże. Totart łączy się ze Sni Sredstvom Za Uklanianie, Sni Sredstvom z Hanną-Mią, Hanna-Mia z Miłością, Miłość z Coltrane’em, Kurami i sceną yassową, wreszcie Kury z Polskim gównem i Paszkwilami. Nie da się tej historii całkowicie uporządkować, osadzić zdarzeń na jednej osi. Dwa – zawsze byłem chaotykiem i dygresjonistą, obdarzonym niezłą pamięcią i umiejętnością względnej racjonalizacji, ale też rozlubowanym w niekończących się introspekcjach, hamletyzacjach i dywagacjach… Nie ma rady: musicie stawić czoło lawinie szalonych wspomnień, idei i wizji. Oczywiście – możecie się jeszcze wycofać. Ale jeśli nie wymiękliście i czytacie dalej, przygotujcie się na nieoczekiwane. Będziecie zmuszeni przeżuć, po­łknąć i przetrawić ten pierdolony rozgardiasz. Uwaga! Zaczynam transmisję danych.Prolog tłumaczy, co, jak i dlaczego Totart (oraz totart), i skąd ta książka, ale na luzie można go pominąć. Gdyby jednak ktoś chciał go przeczytać, uprzedzam: nie uzurpuję sobie kompetencji do „obiektywnej”, analitycznej wypowiedzi. Przeciwnie, jestem skrajnie nieobiektywny, bo jako były uczestnik pochylam się nad wąskim i bliskim mi wycinkiem historii awangardy – związanej z działalnością trójmiejskiej Tranzytoryjnej Formacji Totart (1986–1993) i Grupy Poetyckiej „Zlali Mi Się Do Środka” (od 1987), która w sposób nieregularny i rozproszony funkcjonuje do dziś. Próbuję pokrótce opisać naszą ówczesną aktywność i wyłożyć filozofię oraz motywy działania, szkicując mapę literackich asocjacji i inspiracji, które popchnęły nas ku licznym akcjom w ramach Totartu, w dalszym okresie owocując całą gamą indywidualnych postartystycznych ujawnień.

W tej historii nie obędzie się bez przedstawienia kilku arbitralnych tez: skoro przez lata nikt nas nie bronił, obronimy się sami. Frapująca historia Totartu to opowieść o jednym z ostatnich ruchów literacko-muzyczno-happenerskiej awangardy w Polsce XX wieku: feerii i fuzji różno­rodnych talentów, kreatywnej wielości w jedności. Ostatnim, w którym swobodnie zaistniały manifesty, teksty teoretyczne, poezja zapisana, wyimprowizowana i wykrzyczana, tworzenie powieści, komponowanie aranżowanych oraz wyimprowizowanych form muzycznych i malarskich; happeningi, prelekcje, dyskusje, demonstracje, manifestacje, bojówki; kabaret, publicystyka, wystawa, objazdowe muzeum, wideo-art, seans filmowy, pokaz diaporam, wydawnictwo i kolportaż czasopism oraz druków ulotnych. Fenomen naszego „tranzytorium” (czyli postartystycznej grupy w procesie ciągłego przeobrażania składu osobowego, nomenklatury, treści i formy) polega na jego holistycznym dualizmie: był zarówno inteligentnie wykoncypowaną i teoretycznie umotywowaną, poważną awangardą, jak i antyheroiczną, sowizdrzalską, ludyczną ariergardą.

Totart powstał w Gdańsku wiosną roku 1986. Jego działalność zapoczątkowała happenerska akcja „Miasto. Masa. Masarnia”, wygenerowana 23 kwietnia 1986 roku na Uniwersytecie Gdańskim. Wokół twardego trzonu formacji, którą stanowili gdańscy poeci, happenerzy i teoretycy totartu: Zbigniew „Mesjago” Sajnóg i Paweł „Koñjo” Konnak, w ciągu kilkunastu miesięcy ukonstytuowała się nieformalna grupa poetycko-happenerska, w skład której weszli między innymi: Artur „Kudłaty” Kozdrowski (poeta, muzyk i teoretyk totartu), Paweł „Paulus” Mazur (rysownik, poeta i muzyk), Mariola Białołęcka (poetka, akcjonistka), Iwona Bender (filozofka, akcjonistka), Dorota Dołęga i Beata Pazdęga (akcjonistki), Sławomir „Łysy” Różycki i Jacek „Świntuch” Wąsikiewicz (akcjoniści), Sławomir „Ozi” Żamojda (happener, muzyk i malarz), Mikołaj „Gruby” Jurkowski (happener, malarz, kurator sztuki), Marek „Rogulus” Rogulski (artysta multimedialny, rzeźbiarz, malarz, performer, twórca wideo i fotografii, muzyk, teoretyk sztuki), Dariusz Michalak (happener i muzyk), Ryszard „Tymon” Tymański (muzyk, poeta, dramaturg, scenarzysta, teoretyk totartu) oraz grupa Yo Als Jetzt, składająca się z Andrzeja Awsieja i Joanny Kabali (malarzy, akcjonistów i teoretyków totartu) oraz Macieja Rucińskiego (poety i teoretyka totartu).

Ten orszak przyciągnął kolejnych partycypantów tranzytorium, między innymi Janusza Waluszkę (historyka, publicystę, teoretyka anarchizmu), Krzysztofa Skibę (anarchistę i akcjonistę, późniejszego tekściarza, felietonistę, autora słuchowisk i opowiadań), Wojciecha „Jacoba” Jankowskiego (anarchistę, akcjonistę, felietonistę), Dariusza „Brzóskę” Brzóskiewicza (poetę, akcjonistę, autora programów telewizyjnych, muzyka), Wojciecha „Lopeza Mausere” „Gertrudę Jarząbek” Stamma (poetę, akcjonistę, dramatopisarza), Mariusza „Don Maria” Nowaczyńskiego (poetę), Antoniego Kozłowskiego (poetę), Michała Ruckiego i Jacka Foromańskiego (akcjonistów), Krzysztofa Siemaka (muzyka, poetę), Mikołaja Silnickiego (poetę), Tomasza Betrisa (poetę), Izabelę Jakul (poetkę), wreszcie Jacka Piotrowskiego, Macieja Kosteckiego i Arkadiusza Drewę (fotografików).

Totart wsławił się wieloma skandalizującymi akcjami na terenie całej Polski, podczas których członkowie grupy (najczęściej symultanicznie) recytowali manifesty, teksty teoretyczne i (niejednokroć zaimprowizowane) wiersze, dokonując aktów fizycznej i psychicznej transgresji: obrzucając publiczność surowym mięsem i mokrymi gazetami, oblewając ich tanią wodą kolońską, goląc włosy, medytując, leżąc, tańcząc, stepując i popierdując do zaaranżowano-wyimprowizowanej, postrockowej, freerockowej i freejazzowej muzyki zespołów Szelest Spadających Papierków, Hiena, Praffdata, Sni Sredstvom Za Uklanianie, McMarian czy Henryk Brodaty. Za koniec istnienia grupy uznaje się odejście lidera Zbigniewa Sajnoga do sekty Niebo, co nastąpiło w okolicach jesieni roku 1993.

Jako że Totart od samego początku miał szczególną strukturę, z grubsza przypominającą uciekającą galaktykę w stanie permanentnego rozproszenia, pozwolę sobie zamknąć moją opowieść w lipcu 1989 roku. Czemu? Po czerwcu roku 1989, który przyniósł częściowo wolne wybory oraz ustrojowo-polityczną transformację kraju, jako twórcy straciliśmy z oczu naszego głównego przeciwnika. Owszem, sporadycznie działaliśmy na przestrzeni lat 1990–1993, choćby w ramach Klubu Inicjatyw Społecznych C14, Grupy Poetyckiej „Zlali Mi Się Do Środka” czy satyryczno-patafizycznego programu telewizyjnego „Dzyndzylyndzy”, ale były to aktywności znacznie mniej energetyczne i spektakularne. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych współtworzyliśmy swego rodzaju partyzantkę transgresyjnej postsztuki i terapeutycznego śmiechu, którą napędzały totalitaryzm, obstrukcja, stagnacja, atmosfera zakazu i niemocy. Kiedy ta rzeczywistość uległa nagłemu rozpadowi, totart Totartu przestał mieć większy sens. Totart stał się wspólnym mitem, o tyle ważnym, że dla większości z nas oznaczał artystyczny i towarzyski Big Bang: zderzenie talentów i idei, synergiczną eksplozję potencjałów, kreatywną osmozę, która stworzyła warunki do naszej artystycznej inicjacji, uświadomienia i ukierunkowania dalszych działań.

Tak na marginesie: dalsze losy totartowców potoczyły się równie ciekawie. Sajnóg odszedł do sekty, Skiba powierzył swoje talenty estradzie, Jacob został eremitą. Paweł „Koñjo” Konnak przeobraził się w znanego i cenionego konferansjera estradowego oraz poetę celebrytę. Nie porzucając alternatywnej ścieżki samorozwoju, reżyserował filmy i publikował poetyckie tomiki oraz liczne książki, które stały się kronikami tranzytorium i dalszej historii aktywności jego partycypantów. W ramach Agencji Naleśnicy, pod hasłem Dyskretny Uśmiech Żenady, Artur „Kudłaty” Kozdrowski stworzył grupę muzyczną W Stronę Prawdy oraz uczestniczył w ruchu teoretyczno-happenersko-literacko-muzycznym C.U.K.T., publikując swoje nagrania głównie w formie cyfrowej (wydawnictwo podletz Records). Co ciekawe, jako fałszywy Artur Szklarski, Artur samotnie kontynuuje pisanie metaantypowieści o Tomku Wilmowskim, którą zaczęliśmy tworzyć w ramach aktywności Totartu Trzeciej Generacji. Z kolei autor powyższych oraz poniższych słów współtworzył bydgosko-trójmiejską scenę yassową, nagrywał i wydawał płyty, pisał wiersze, opowiadania, dramaty, scenariusze, a także grał w filmach. Paweł „Paulus” Mazur wydawał tomiki poetyckie i komiksy, brał udział w nagrywaniu programów literacko-satyrycznych dla TVP. Dariusz „Brzóska” Brzóskiewicz – twórca polskiego haiku w ramach nurtu literackiego, który krytycy „Brulionu” nazwali „banalizmem” – publikował wiersze i książki z małymi formami literackimi, nagrywał płyty i występował w rzeczonych programach literacko-satyrycznych. Wojciech „Lopez Mausere” „Gertruda Jarząbek” Stamm wyjechał do Niemiec, firmował książki i wiersze oraz sztuki teatralne (niektóre w języku niemieckim). Wspólnie przeżywaliśmy osobisty dramat naszego przyjaciela Zbyszka Mesjago, który w okolicach 1993 spalił swoje manifesty i (niewydane drukiem) tomiki poetyckie: 12 sonetów równowagi, Reisepsychose. Sonety totalne, Parnas zimowy (dzięki czujności Pawła Konnaka część manifestów i wierszy fortunnie ocalała). Po dekadzie tajemniczej aktywności w owianej złą sławą wspólnocie Niebo w Majdanie Kozłowieckim Sajnóg – osobiście i literacko – powrócił do świata żywych i społecznie aktywnych. Pojednawszy się z większością akcjonistów Totartu, napisał między innymi książkę pod tytułem Na przykładzie Gdańska i obszerny esej Co to była sztuka totalna. Dawne idee tranzytorium okazały się uniwersalne i aktualne, wpływając na nasze dalsze artystyczne poczynania oraz życiowe wybory.

Kiedy dołączyłem do tranzytorium pod koniec września 1986 roku, zrozumiałem, że biorę udział w wydarzeniu i procesie, które przekraczają moje jednostkowe możliwości. Rzuciłem się w wir działań, czując, że praca i rywalizacja w grupie osób podobnie utalentowanych, dynamicznych i zdesperowanych może być trampoliną do wielkiego skoku mentalno-kwantowego. Totart radykalnie odmienił moją wizję wykonawstwa scenicznego, do którego zacząłem włączać rozbudowaną konferansjerkę (dziś nazywa się to stand-up), recytację wierszy i zaaranżowane lub improwizowane posthappeningi. Szybko zrezygnowałem z postpunkowego i nowofalowego repertuaru mojej ówczesnej grupy Sni Sredstvom Za Uklanianie na rzecz nowego, „adekwatnego”, freerockowego i freejaz­zowego przekazu i brzmienia. W grudniu napisałem cykl wierszy pod tytułem Poezyje, które proklamowały nowy, transracjonalny ład.

Pisaliśmy też wówczas z Arturem „Kudłatym” Kozdrowskim niedokończony Traktat o wszystkim, na bazie którego Artur stworzył manifest LIK-u (Literatury Immanentnej Koegzystencji). Posługiwaliśmy się swoistym językiem („zaumem białym, szarym i czarnym”) oraz własnymi filozofią i terminologią, odzwierciedlającymi zmierzch pojęć sztuki, artysty i artystycznej tradycji w formie zastanej, a tym samym proklamującymi narodziny egalitarnego społeczeństwa alternatywnego, w którym nie ma podziału na twórcę i odbiorcę, idola i fana, na formę wysoką i niską. „Nie uznajemy żadnego zwierzchnictwa” – pisałem w manifeście Wszystko jest warte (mojej części nieukończonego Traktatu o wszystkim). „Nie wierzymy samozwańczym mędrcom i krytykom literackim. A skoro totalnie negujemy wszelką ocenę, która z oceanu tworzenia wyławia i arbitralnie stawia na piedestał to, co «artystyczne» i «wartościowe», natenczas uwalniamy ludzką kreację z niewoli sztuczności sztuki. Wszyscy tworzą i wszystko jest po coś – ergo, wszystko jest warte”. Kozdrowski dodawał: „Wszystko jest warte – wszystko jest twórczością. W jej obrębie istnieją imprzejawniki i wszystkie są równie cenne, bo szczere: wynikające z subiektywnej potrzeby kreacji i nieskończone, tak jak nieskończone jest życie człowieka . Umiera ciało i umysł, ale zostają projekcje prekognicji, uczuć, idei i myśli – jako nieskończona forma energii. Twórczość jest wyrazem owych myśli i uczuć: ich rejestracją”.

„Totart jest adekwatny czyli wciąż przybywa i ubywa ale nie rozwija się i nie dąży czyli nie ma początku ani końca: trwa nieustannie zmieniając jedynie stopień świadomego upublicznienia / totart jest adekwatny czyli działa z użyciem środków aktualnie dostępnych” – wieścił z kolei nasz główny ideolog, Zbyszek „Mesjago” Sajnóg, w Prowizorycznym manifeście pozytywnym w sprawie tego, co się tu odbywa. W teoretycznym piśmie Totart Container – Adekwatność tak dodatkowo eksplikował naszą sprawę:

„Oto długo oczekiwane tworzenie w adekwatności, czyli zgodnie z rozpoznawanymi właściwościami sytuacji – nie udając, że jej nie ma, a drążąc ją, wchodząc z nią w istotną interakcję – a tylko stąd może wieść droga ku jej kształtowaniu.

W tym rozumieniu adekwatność nie wykłada się jako kompromisowość – przeciwnie, jako działanie bezkompromisowe, w odwadze stawania wobec rzeczywistości jaką jest, w zwarciu, bez ambicjonalnej ucieczki w wyścig środków i derby produkcji.

Tak rozumiana adekwatność jest wykroczeniem poza szkolną opozycję tradycji i awangardy. Usuwa pozamerytoryczną kategorię nowości jako wyróżnik wartości dzieła. Podkreśla i daje istotną siłę trafiania w sedno z jednoczesnym wykraczaniem poza warunkowanie dzieła jego położeniem w czasie, który przecież, jak uczą metafizycy, nie istnieje”.

Ażeby przypieczętować nowy, totartowy porządek, wymyśliliśmy „adekwatny” żargon. Zrezygnowaliśmy ze słów „sztuka” i „artysta”. Posługiwaliśmy się ogólnymi sformułowaniami typu „twórca”, „akcjonista”, „akcja”, „profuzja”. Wyrażenia dawnej nomenklatury określiliśmy mianem „eksterminów”. Zamiast przestarzałego „koncertu” czy „wieczoru poetyckiego” promowaliśmy „ujawnienia”, a każda z pojedynczych manifestacji postartystycznych zyskiwała miano „imprzejawnika” (tworu uprzednio zaaranżowanego) lub „imprototu” (tworu wyimprowizowanego). Nowa sztuka, która powstawała w istotnym equilibrium aranżacji i improwizacji, była dynamiczna i witalna, aktualna i „adekwatna”.

Rozliczne manifesty (między innymi Prodrom manifestu daremnego w sprawie zaprzestania rozmnażania, Natychmiastowy manifest w sprawie zniesienia medycyny, Manifest asystemowy, Prowizoryczny manifest pozytywny w sprawie tego, co się tu odbywa, Stanowczy manifest negatywny w sprawie tego, co się tu odbywa, Głos w sprawie ostatecznego rozwiązania problemów fikcyjności i realizmu w literaturze oraz podstawowego problemu filozofii, czyli ogólny manifest n-go stopnia w sprawie tego, co istnieje w ogóle, a szczególnie w wyobraźni, Manifest racjonalny, Arcydzielny manifest przeciwbolączkowy, Co z tego, że (manifest, ale) manifest czy Manifest wydawców pojedynczych), teoretyczne teksty w rodzaju Traktatu o wszystkim czy Literatury Immanentnej Koegzystencji, Sajnogowe eseje, pokaźny zbiór sonetów i innych form poetyckich, profuzyjno-postpunkowe poematy Koñja, banalistyczno-nieudalistyczno-historyczne wiersze Kudłatego, mój neofuturystyczno-konstruktywistyczno-patafizyczny tomik Poezyje; wszędobylska poezja uliczna zaliczanej do satelitarnej wobec Totartu grupy wizualno-plastyczno-happenersko-poetyckiej Yo Als Jetzt – wszystkie te totartowskie prace wieściły zmierzch tradycji i anachronicznej sztuki, konfirmując nową rzeczywistość i nowy postrewolucyjny ład. To oczywiście jedynie kilka przykładów ilustrujących naszą wykoncypowaną, nieco postpatafizyczną rzeczywistość (patrz: Alfred Jarry i Towarzystwo Patafizyczne) oraz opisującą ją „adekwatną” antymowę.

Totart przypominał nieokiełznaną lawinę, dziki kulig, frenetyczny korowód. Był fantazyjnym, transgresyjnym ruchem młodej inteligencji, która wykazała się odważną próbą stworzenia nowej, „adekwatnej” formy kreacji – kreacji „sztuki małej”, powszechnej, uwolnionej z ram i piedestałów. Formy nieujarzmionej – raz poważnej i wysokiej, raz głupkowatej i niskiej… Formy sowizdrzalskiej, groteskowej, wykrzywionej – ale na młodzieńczy sposób zbuntowanej. Przeciwstawionej splątanej w podejrzanym uścisku triadzie komunizmu, Kościoła i Solidarności, zastygłej w nieznośnej formie religii, etyce i estetyce, artystyczno-rozrywkowemu establishmentowi lat osiemdziesiątych, wreszcie wszelkiej tradycji artystycznej, komunikacyjnej i społecznej.

Mając świadomość, że przyszło nam istnieć i tworzyć w post­modernistycznych czasach bezsilnej i ironicznej kompilacji, a nie pionierskiej, konstruktywistycznej innowacji – w świecie, w którym wydarzyły się już wszystkie ważne -izmy (futuryzm, dadaizm, surrealizm, konstruktywizm, patafizyka, metaweryzm, Fluxus czy choćby ruch punk) – ukuliśmy wygodną kategorię ariergardy, czyli antyawangardy, która miała osłabiać majestat sztuki poprzez działanie niskie, jarmarczne, antyheroiczne („Jesteśmy ariergardą narodowej kultury – pilnujemy by nikt nie wyrżnął jej w dupę!”…). To bardzo ważna kwestia, w związku z którą pozwolę sobie napisać parę dodatkowych zdań porządkującej dygresji.

Problem akademickiej konstatacji zjawiska awangardy polega głównie na tym, że przedmiotem badania są historia literatury i sztuki oraz dzieła, które zostały już stworzone i napisane, podczas gdy artystyczna awangarda karmi się teraźniejszością. I choć często bywa twardą i zaczepną polemiką z przeszłością, jej ulotna istota oraz duch trwają tu i teraz. Mówiąc wprost, po żołniersku: awangarda ma sens wtedy, kiedy się wydarza. Po okresie zakwitania następuje utrata esencji, energii i szarmu. Awangarda jest jak młody bokser, wściekły i zdeterminowany, który walczy o mistrzostwo ze starym czempionem – przekarmionym, zmęczonym, zdemobilizowanym powodzeniem i łatwymi zwycięstwami.

Nauka pochyla się nad awangardą, kiedy ta już nią de facto nie jest i kiedy, wlewając się do oceanu mainstreamu, staje się li tylko letnią i bezpieczną tezą. Sztuka zajmuje się przede wszystkim tym, co (było i) trwając, jest (Present Perfect).

Czym jest z kolei ariergarda? Miano to było sprytnym, głęboko ideologicznym i zarazem głupkowato osłabiającym ruchem szachowym, który wyprowadził naszą totartowską partię poza szachownicę. Toczyliśmy pojedynek z tradycją, której byliśmy całkiem świadomi. Żywiliśmy do niej szacunek i zarazem mieliśmy jej kompletnie dość. A co najważniejsze, odkryliśmy, że tradycja stała się „nieadekwatna”. Stąd wynikł bunt nawet przeciwko naszym progresywistycznym nauczycielom: taka jest zresztą natura kreatywnej rewolucji. Skoro wszystko już było, nie będziemy silić się na odkrywczość za wszelką cenę. Nasza oryginalność polegała na użyciu wszystkiego, co było pod ręką – sztuki wysokiej i niskiej, aranżu i improwizacji, inwencji i kompilacji, tego, co było, i tego, co nastąpi. Słowa mówionego i pisanego, dźwięku i obrazu, happeningu i wideo-artu, aranżacji i improwizacji. Powagi i jej absolutnego braku. To wszystko nazwaliśmy ariergardą, żeby z góry obronić się przed ogólnym zarzutem o niedostatek innowacji, który był dla nas od samego początku oczywisty i zasadny: przyszło nam przecież żyć i tworzyć w czasach postmodernistycznej kompilacji. Jeśli poezja czy malarstwo miałyby mieć znowu sens, musiałyby być odpowiednio transgresyjne: świadome tradycji, ale odpowiednio zdekonstruowane i umiejscowione w innym, dużo szerszym kontekście przemian społecznych i politycznych.

Pojęcie ariergardy było językowym i metaliterackim żartem, który dystansował nas do awangardy i do siebie samych. Naszą metodą była happenerska praktyka poczucia humoru oraz entuzjastyczne studia nad formami absurdu i sowizdrzalskiej groteski, co szło w parze z ogólną wiarą w oczyszczającą moc śmiechu. O absurdzie i jego terapeutycznej roli w tragicznym XX wieku, pełnym wojen i totalizmów, napiszę w tej książce sporo. Dla kogoś, kto od lat go praktykuje, absurd uosabia cały kosmos tajemniczych znaczeń i odcieni, wygenerowany z potrzeby ducha i nadczynności lirycznej, zasugerowany przez „nieadekwatność” racjonalnego świata, w którym – mimo usilnych prób uporządkowania i zrozumienia Całości – wciąż coś się nie zgadza. To międzygwiezdny rejon, ulokowany gdzieś pomiędzy metafizyką Blake’a a patafizyką Jarry’ego oraz kolorowego orszaku jego dzieci. Tam gdzieś, na samym końcu – znajduje się gwiazdozbiór Totartu.

Za pionierskie dzieło postmodernizmu pozwolę sobie arbitralnie uznać Ulissesa Jamesa Joyce’a (1922) – wzorcową egzemplifikację nowej sztuki, w ramach której, bardzo ogólnie rzecz ujmując, tradycyjne formy i tezy ustępują miejsca sceptycyzmowi i ironii, zabawie konwencją i eklektyzmowi formy. Później jego oryginalną myślą oraz stylistyką zainspirują się postmoderniści pokroju Williama S. Burroughsa, Johna Bartha, Philipa Rotha, Thomasa Pynchona czy Eriki Jong. Osobną ścieżkę rozwoju obiorą południowoamerykańscy realiści magiczni: Jorge Luis Borges, Gabriel García Márquez czy Julio Cortázar tudzież wybitni przedstawiciele prozy science fiction oraz fantasy – Karel Čapek, Stanisław Lem, Aldous Huxley, George Orwell, Kurt Vonnegut, Philip K. Dick.

Formą postmodernizmu jest również głośna i zabawna patafizyka, czyli ideologicznie obwarowana sztuka absurdystyczna, wywodząca się z twórczości Alfreda Jarry’ego i Raymonda Roussela, którzy z kolei zainspirowali rozmaitych futurystów, dadaistów, surrealistów, twórców grup Oberiu, OuLiPo, Teatru Absurdu tudzież Teatru Okrucieństwa – między innymi Tristana Tzarę, Hansa Arpa, Kurta Schwittersa, Welimira Chlebnikowa, Daniiła Charmsa, Włodzimierza Majakowskiego, Maxa Ernsta, André Bretona, Louisa Aragona, Paula Éluarda, Borisa Viana, Stanisława Ignacego Witkiewicza, Witolda Gombrowicza, Brunona Schulza, Eugène’a Ionesco, Samuela Becketta, Arthura Adamova czy Jeana Geneta.

W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych sztuka wysoka, elitarna, zostanie ostatecznie wymieszana z niską, masową – głównie dzięki wkładowi intersubiektywnych i synergicznych nurtów pokroju Beat Generation, bebopu, free jazzu, Trzeciego Nurtu, action painting, happeningu czy rock’n’rolla. Tym samym postmodernizm przeniknie do dzieł sztuki masowej. Za jej klimaks równie arbitralnie uznałbym tzw. „Biały album” grupy The Beatles z roku 1968, w którym jeden z głośnych teoretyków sztuki dostrzegł: „intertekstualność, autotematyzm, bricolage, fragmentację, pastisz, parodię, przesadę, czarny humor, refleksyjność, użycie liczby mnogiej, antyreprezentację i metasztukę”. Oto – uwaga – rzecz charakterystyczna dla nowej artystycznej epoki: nowatorstwo przenosi się ze sfery innowacji do sfery kompilacji!…

I jeśli po mieczu precesją do naszego totartu był postmodernizm Raymonda Roussela i Jamesa Joyce’a, to po kądzieli niewątpliwie wywodziliśmy się z patafizyki Alfreda Jarry’ego oraz jego następców: futurystów, dadaistów i surrealistów, ze szczególnym uwzględnieniem rodzimych prekursorów Teatru Absurdu: Witkacego i Gombrowicza. Partycypanci tranzytorium, tworząc niejako w opozycji do wszystkiego, co zostało wcześniej sformułowane i wygenerowane, jednocześnie korzystali z technik wypracowanych przez poprzednie, progresywne ruchy artystyczne (absurd, czarny humor, groteska, strumień świadomości, pisanie automatyczne, futurystyczny „zaum”, mediumizm, flow). A jednak nowe założenia – obrazoburcze manifesty, rezygnacja z obowiązującej terminologii, wprowadzenie zasady „adekwatności”, koegzystującej z totalną wolnością postartystyczną, parataoistyczna synteza tonów poważnego i sowizdrzalskiego, zgrabnej konstrukcji i punkowej destrukcji, teorii i praktyki, aranżacji i improwizacji, wreszcie poezji, teoretycznych tekstów, muzyki, malarstwa, wideo-artu i happeningu – to wszystko czyniło totart zjawiskiem wyjątkowym, oryginalnym, organicznym, holistycznym i totalnym.

Teoretyczne podwaliny totartu sformułował Zbyszek „Mesjago” Sajnóg, który był z nas najstarszy i najlepiej przygotowany filozoficznie i literacko. Składały się na nie żywe asocjacje i polemiki: między innymi z romantyzmem, Młodą Polską, Awangardą Krakowską, ekspresjonizmem, dadaizmem, futuryzmem, surrealizmem, poezją grupy Oberiu i patafizyką, dekonstrukcjonizmem, egzystencjalizmem i strukturalizmem. W praktyce nasze akcje śmiało nawiązywały do dadaistycznych i futurystycznych slamów poetyckich, onirycznych i dystopijnych idei Teatru Absurdu oraz Artaudowskiego Teatru Okrucieństwa, aktywności formacji Living Theater i Fluxus, filozofii teatru Jerzego Grotowskiego, abstrakcjonizmu i action paintingu, do amerykańskiego i europejskiego postrocka, punk rocka i free jazzu, wreszcie do muzyki electro-industrialnej i pretechnoidalnej.

Pozwolę sobie zacytować wujka Mesjago, który pisze o pierwszej akcji tranzytorium: „Miasto–Masa–Masarnia, trawestacja manifestu Awangardy Krakowskiej – było hasłem pierwszej akcji Totartu. Zderzało optymistyczne pochwały racjonalności, ładu, konstrukcji, idei społeczeństwa jako dobrze zorganizowanego mechanizmu – z porażeniem jatką XX-wiecznych totalitaryzmów. Za anons tej akcji służyły gipsowe odlewy przedstawiające urwane ludzkie głowy, pomalowane na różowo, z błękitną barwą wypisanym zaproszeniem. Istotne znaczenie dla «Masarni» miało nałożenie nieznośnego, niepojętego zredukowania człowieka do poziomu surowca przemysłowego – z bieżącym doświadczeniem stawania z kamieniami przeciwko czołgom i z wiszącym nad głowami zagrożeniem sowiecką interwencją. Człowiek poddany tym presjom miotał się między buntem, strachem i nieznośną niemożnością życia w takim stanie. Te totartowe akcje były wyrastającymi z rozpaczy aktami desperacji przeradzającej się w bezsilne szyderstwo. Bez odpowiedzi niejako wszystko się rozpadało, nie dało utrzymać – zasady, prawa, przykazania… Przemysłowy surowcu – nie desperuj! Żyj poczciwie! «Masarnia» była zatem wyrazem życia w dygocie oczekiwania na swoją kolej, na niechybne zmielenie”.

Gdzie indziej Zbyszek następująco wyjaśnia filozofię Totartu: „Wdrożyliśmy pojęcie ariergardy – a więc straży tylnej. Z jednej strony było to grą z sytuacją – skoro żyjemy w niewoli: cenzura, brak możliwości, nawet po prostu najbardziej elementarne problemy z materiałami, skoro więc nie możemy tworzyć sztuki wielkiej – będziemy tworzyć sztukę małą! Na groźby i pouczający ton morderców, na dzwony kłamstwa, na odwrócenie porządku życia, na rozpanoszony na cokołach koszmar, na krwawą niedorzeczność wciskaną nam przymusem jako prawdziwe życie – sztuka mała, nie obawiająca się żenady, umiejąca zagrać intelektualnie i poprawić grubo. Sztuka mała nie poddaje się, zawsze sobie znajdzie miejsce, zawsze się wciśnie, wkręci, prześliźnie, a nawet gdy zdarzy się upaść – przekulgnie się i wyjdzie cało… Trochę to żart, trochę gorzkawe szyderstwo, ale i determinacja. Sztuka goryczy i wściekłości, ale umiejąca rozbawić do łez. Sztuka mała, bo po prostu jak ma być wielka w tej sytuacji? Nie o to nawet chodzi, że nie ma instrumentu, na jakim można ćwiczyć, tylko: jaki miałby być sens ćwiczenia w takich okolicznościach? Ćwiczyć, nie znając prawdy i nie mając jakiejkolwiek perspektywy przyszłości? Więc: wielkie pytanie, stawiane bezpardonowo, tu, teraz. Inaczej nieco: w sytuacji klęski i odwrotu – ariergardzie przypada rola najważniejsza, zadanie najważniejsze. W zakresie sztuki obwołanie się ariergardą okazało się arcyawangardowe. Ale następnym krokiem, następną myślą było – po prostu: uwolnijmy się w ogóle z tego, dlaczego tkwić w tej kompetycji, w tym górowaniu jednych nad innymi – co to ma w ogóle wspólnego z tworzeniem, z szukaniem odpowiedzi? To jest od rzeczy. A poza tym – wyprowadza na manowce, więzi i zadaje ból. I tu wyłoniła się koncepcja – «adekwatności», czyli przeorientowania tworzenia i myślenia o sztuce. Przyglądamy się sprawom, nie pędźmy w wyścigu, i to w kierunku pozamerytorycznym – dla ulokowania się w hierarchii artystów, upasienia ego, triumfowania nad innymi – przecież to nonsens. Zajmujmy się tym, co jest ważne dzisiaj, teraz, co dręczy, boli. Wspierajmy się, współpracujmy, wspólnie organizujmy etc. Uwolnijmy się od zewnętrznych presji. Precz z postulatem nowości – hasajmy po soczystej łące!”.

W prywatnym współczesnym liście do mnie Sajnóg jeszcze raz podkreśla: „Co do osi awangarda | ariergarda, sztuka «wielka» | sztuka «mała» – w naszych ówczesnych tekstach zabrakło etiologii tej ostatniej, jako gorzko-szyderczej odpowiedzi na stan niemożności (zakazane było «bycie wielkim», czyli normalne artystyczne funkcjonowanie, jak tylko za cenę sprostytuowania się, złamania). Ale był też inny aspekt – sięga­jąc głębiej, dojrzalej: ariergarda była zanegowaniem, odrzuceniem pojmowania działalności artystycznej, sztuki jako wehikułu służącego wypasieniu ego, zdobyciu sławy, wielkości etc. Odrzucenie sztuki jako wyścigu: kto jest lepszym artystą i kto większym poetą był”.

Temat ujęcia Totartu jako jednego z ostatnich ruchów polskiej awangardy wymaga naturalnie dużo większego nakładu pracy i bardziej rzetelnego udokumentowania. Paweł „Koñjo” Konnak pracuje nad książką pod tytułem Totart – krytycznie, która będzie kolejnym argumentem w naszej dawnej sprawie. Dokumentacja naszej kreatywności we wczesnej fazie była nikła. Tworzyliśmy ruch głębokiego offu, daleko od warszawskiego centrum Polski; na domiar złego, w związku ze skandalizującą otoczką, nie budziliśmy zainteresowania i zaufania wydawnictw czy krytyki literackiej. Nasze wspólne dziecko, naszą awangardową ariergardę, spotkał tragikomiczny i zapewne zasłużony los. Nasz główny ideolog i jedyny dojrzały twórca, Zbyszek Sajnóg, w latach dziewięćdziesiątych przeżył przykry odlot i, poddany intensywnemu praniu mózgu przez Bogdana Kacmajora, szemranego guru sekty Niebo, na lata porzucił rodzinę, przyjaciół i swoje dzieło. Koñjo, nieprzeciętnie inteligentny poeta, który został samozwańczym rzecznikiem i kustoszem postsztuki Totartu, wskutek zawodowych konszachtów i kontrowersyjnych upodobań do rozrywki rewiowej i niskiej upchał idee totartu do jednego worka z polityką, anarchią, punk rockiem, komercją, narracją rodem z „Lalamido”, anegdotami z kolorowych tras Ich Troje, wreszcie z pikantnymi historiami upodlającego upojenia tudzież seksualnych podbojów za kulisami scen festynów disco polo… Co samo w sobie jest słuszne i arcyzabawne: kolega Pawełek nadal konsekwentnie czyni swój totart i chwała mu za to. Niemniej – zważywszy fakt, iż na stronach sześciu opasłych tomów Koniczego autorstwa nasza awangardowa ariergarda zostaje rozcieńczona w oceanie słów i zdarzeń – historyk sztuki, literatury czy po prostu ciekawy czytelnik może mieć prawdziwy ambaras z oddzieleniem ziarna od plew i finalnym, dogłębnym zrozumieniem, czym był totart właściwy.

To właśnie na skutek powszechnego deficytu wiedzy, niedopowiedzenia, nieświadomości oraz przekłamania urodziła się potrzeba zapełnienia luki w naszej wspólnej historii, będącej częścią historii dwudziestowiecznej polskiej literatury, muzyki, malarstwa i happeningu. Oto pierwsza istotna przyczyna powstania tej książki, mającej na celu realistyczny opis wczesnej działalności Totartu, wygenerowany w wyrazie hołdu i dozgonnego szacunku dla moich inspirujących przyjaciół – Zbyszka, Pawełka oraz całej wspaniałej spółki. Niestety, niektórzy z nas odeszli z tego świata. Ktoś mógł skończyć i skończył jako narkoman albo wariat. Inni z kolei żyją i mają się niewiele gorzej niż świetnie. Co najważniejsze, udało się nam przetrwać: w formie mitu, kultowego fenomenu, w formie luźnej grupy twórców i przyjaciół. Mało tego – niektórzy, może właśnie Jacob, Mariola, Wojtek czy Zbigniew – uznają eksplozję totartu za pierwszy, młodzieńczy, ale jakże brawurowy i uczciwy zryw, który pchnął nas zarówno ku profesjonalnej pracy twórczej, ku sformułowaniu oryginalnej postawy społeczno-obywatelskiej, jak i – last, not least – ku regularnej praktyce duchowości. To tym wszystkim wspaniałym ludziom poświęcam moje wspomnienia i dodatkowe transgresje.

Żeby uczciwie opowiedzieć o Totarcie, musiałem do bólu wyeksponować siebie. Kiedy dołączyłem do szeregów tranzytorium, miałem osiemnaście lat. Dojrzewałem podczas dziania się tranzytoryjnej akcji. Byłem tworzony, konstytuowany, uświadamiany psychologicznie, społecznie, komunikacyjnie i metafizycznie przez naszą grupę i dzięki tejże grupie. Zawdzięczam Totartowi i jego ludziom całe mnóstwo dobrodziejstwa i awantaży: metody i narzędzia tworzenia oraz arbitralnego opisu rzeczywistości, zaklinania jej w improwizowane formy, dar pracy w zespole, umiejętność scenicznego działania wbrew wszelkim regułom. A przede wszystkim zawdzięczam Totartowi samego siebie, kimkolwiek jestem czy będę – kreatywną mgławicą ludzkich galaktyk, syntezą różnorodnych punktów widzenia, konglomeratem osobowości, zbitką wydarzeń, doświadczeń i anegdot.

Dlatego moja subiektywna opowieść o Totarcie jest w istocie rzeczy próbą zdania relacji z własnych narodzin. Ażeby uczynić ją bardziej bisubiektywną albo intersubiektywną, zaprosiłem do swojej historii innych narratorów. Bardzo chętnie i szeroko wypowiedzieli się moi przyjaciele Zbyszek Sajnóg i Paweł Konnak. Sporo dodał Jany Waluszko. Inni wsparli mnie pamięcią wydarzeń, anegdot i detali, które przytoczyłem dla wzmocnienia ogólnego efektu. Zresztą nie wszyscy chcieli rozmawiać i dzielić się wspomnieniami. Dla niektórych Totart to zamknięta historia; dla innych, którzy stracili kontakt z twórczą energią, to niepotrzebne taplanie się w zamierzchłej kontrowersji, bełkocie i ptasim guanie.

Spora część dobrych opowieści wydaje się niedokończona, a ich finały czy puenty – nieco sztuczne, dodane na wyrost. Nie zamierzam psuć naszej wspaniałej historii oczywistą i zużytą anegdotą o odejściu Zbyszka „Mesjago” Sajnoga do sekty. Towarzyskie i artystyczne „samobójstwo” Zbyszka pominę w mym tekście milczeniem, podobnież jak jego powiązania z niesłynnym liderem rzeczonego ruchu. O wiele ciekawsze jest dla mnie to, co się działo wcześniej: czołowe zderzenie naszej energii, talentów i idei, wielka przyjaźń, afirmacja oraz kreacja, wszystko skomprymowane w (nie)strawnej pigułce pod szyldem sztuki totalnej.

Jeszcze jedna ważna uwaga. Pozwoliłem sobie na zobrazowanie mojej tranzytoryjnej opowieści obszernymi cytatami z wypowiedzi naszych przyjaciół anarchistów z Ruchu Społeczeństwa Alternatywnego (RSA) i późniejszej formacji Wolność i Pokój (WiP), a także opisem historii, anegdot i akcji związanych z ich brawurową działalnością. Nieugiętość postawy oraz mentalna niezależność ludzi pokroju Janusza „Janego” Waluszki, Wojciecha „Jacoba” Jankowskiego, Krzysztofa „Gala” Galińskiego, Krzysztofa Skiby czy Krzysztofa Gryndera (i wielu innych) – głośnych postaci związanych z RSA oraz WiP-em – stanowiły dla nas nieustanną inspirację. RSA był w istocie czymś w rodzaju starszego brata tranzytorium, współtworząc unikatowy ludzki zbiór naczyń połączonych, zawierających wybuchową mieszankę idei i pomysłów. Gdyby nie jasne, wyraziste poglądy i działania tych niezwykłych twardzieli, zapewne Totart nie stałby się równie radykalny politycznie. Z kolei Totart i jego estetyka mogły mieć zwrotny wpływ na charakter aktywności RSA czy gdańskiej frakcji WiP-u, która często manifestowała się pod postacią postartystyczno-sowizdrzalskiego happeningu, oferującego dystans i zmuszającego do głębokiej refleksji i introspekcji. Niniejsza książka jest również upamiętnieniem niezwykłej inteligencji, idealizmu, odwagi i poczucia humoru naszych druhów anarchistów.

Aktywność Totartu i Grupy Poetyckiej „Zlali Mi Się Do Środka” wygenerowała szereg manifestów i pism teoretycznych, kilkanaście tomików poetyckich Zbigniewa „Mesjago” Sajnoga, Pawła „Koñja” Konnaka, Pawła „Paulusa” Mazura, Wojciecha „Lopeza Mausere” „Gertrudy Jarząbek” Stamma, Macieja Rucińskiego; głośną powieść Chłopi III Sajnoga i Tymańskiego oraz kilka tomów wspomnień Koñja kronikarza (między innymi znakomite Gangrena, Eksplozja zlewu i Karnawał profuzji). Koniec końców, bez Totartu nie byłoby ruchu muzycznego zwanego yassem, płyt Kur i Miłości, szokującego haiku Dariusza „Brzóski” Brzóskiewicza, programów „Dzyndzylyndzy”, „Brzóska Show” czy „Lalamido”, progresywnych wideo-artów grupy Yo Als Jetzt, dokumentalnych filmów Totart nad miastem (w reżyserii Pawła Konnaka) i Totart, czyli odzyskiwanie rozumu (w reżyserii Bartosza Paducha), wreszcie fabularnego obrazka pod tytułem Polskie gówno (w reżyserii Grzegorza Jankowskiego). To oczywiście nie koniec totartowskich ujawnień – następne są już w drodze, pączkując w potencjalnej przestrzeni, krążąc gdzieś pomiędzy stratosferą a naszymi głowami… Tak naprawdę awangarda nigdy nie umiera, a ariergarda dzieje się tu i teraz.

A teraz pozwólcież, moiściewy, iż porzucę krępujący gorset pseudonaukowej defensywy. Wybaczcież górnolotną wysokość i przygotujcie się na żenującą niskość stylu mego!… Takie bowiem jest właśnie nasze życie: momentami uduchowione i pełne najgłębszych tajemnic, kiedy indziej zaś głupkowate, płytkie i przyziemne. Ogłaszam koniec pierwszej części wykładu, drodzy studenci – możecie wreszcie wyprostować kości, popuścić bąka i odsapnąć. Po krótkim antrakcie jowialnie zapraszam do zapoznania z dalszą częścią mego obszernego elukubratu i serdecznych wypocin moich. Oto przed sobą macie transgresyjną powieść biograficzną, opartą na świecie przeżyć i idei młodzianka w trakcie juwenilnego przeobrażenia. Nie dziwcie się czasowym woltom i stylistycznym fikołkom. Będzie to bowiem zarówno niewinna spowiedź dwunastoletniego sztubaka, jak i bolesne solilokwium piętnastoletniego emoszczura i onanisty… Pamiętnik osiemnastoletniego zaumnego mistyka, ale też niepoprawnego fircyka i amanta… Niekontrolowany odlot dwudziestojednoletniego sekciarza zen oraz adepta free jazzu… A wszystko to widziane wewnętrznym okiem pamięci i opowiedziane językiem dorosłego… dziecka. Dziecka – bo kiedy szukam w sobie dorosłego, nie znajduję nikogo (ba, nawet kiedy na próżno przywołuję artystę w sobie samym, odpowiada mi tylko echo pustej, a jednak nieskończenie kreatywnej przestrzeni). Dziecka ponad wszystko – sztuka jest bowiem naszą odwieczną zabawą. I właśnie w tej igrze umysłu, która generuje pocieszne ćwierćświaty, frapujące baśnie, szkatułkowe konstrukcje i artefakty, zawiera się cała nasza infantylna niewinność i wolność.

Zatem weźcie głęboki oddech i wpuśćcie tę naszą historię do przepastnego, tajemnego kalejdoskopu waszego życia. Czas na ujawnienie kolejnego posttotartowego imprzejawnika… Oto mój profuzyjny epos o Totarcie – opowieść o czasach, zjawisku, grupie waryatów i nieskrępowanej kreacji. Euuuuroooooopaaaaaa!!!!!……
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: