Seks się liczy - ebook
Seks się liczy - ebook
OSHO – charyzmatyczny mistrz duchowy pochodzący z Indii. Znakomity mówca swobodnie posługujący się zarówno wschodnimi tradycjami mistycznymi, jak i zachodnią psychoterapią. Jego nauki dotyczą nie tylko indywidualnego poszukiwania sensu, lecz także najbardziej palących spraw społecznych i politycznych.
Przesłanie tej książki brzmi: Nauczmy się kochać! Seks powinien być wolny od poczucia winy i stłumienia, to przecież dar natury, nie ma w nim nic złego – mówi OSHO. Nie chodzi tu jedynie o przyjemności ciała, ale również o psychologiczne i duchowe wymiary seksu. Jeśli tylko zaakceptujemy naszą seksualność i nauczymy się nią cieszyć, dotrzemy do niedostępnych dotychczas obszarów naszej duszy i samoświadomości. To pierwszy krok, by wznieść się wyżej, lepiej poznać siebie i osiągnąć szczęście.
Kategoria: | Inne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8015-114-7 |
Rozmiar pliku: | 996 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pytanie: Dlaczego temat seksu tak bardzo ludzi krępuje? Dlaczego jest takim tabu?
Odpowiedź: Ludzie przez wieki po prostu tłumili życie seksualne. Wszyscy religijni prorocy, mesjasze i zbawiciele mówili im, że seks jest grzechem.
Moim zdaniem seks to wasza jedyna energia, to energia życia. Wy decydujecie, co z nią robicie. Może stać się grzechem, ale też najwyższym punktem waszej świadomości. Tylko od was zależy, jak używacie tej energii.
Kiedyś nie wiedzieliśmy, jak korzystać z elektryczności. Elektryczność dostępna była zawsze – jako błyskawica – i zabijała ludzi, ale teraz jest do waszej dyspozycji. Robi to, co chcecie. Seks to bioelektryczność. Problem w tym, jak go użyć. Najważniejsze, żeby go nie potępiać. Gdy tylko coś potępicie, nie możecie tego użyć. Powinniście uważać go za rzecz tak normalną i naturalną jak sen, głód i wszystko inne.
Co więcej, seks można połączyć z medytacją, a wtedy jego jakość całkowicie się zmienia.
Seks bez medytacji może tylko płodzić dzieci, połączony z medytacją może przynieść ci ponowne narodziny, może uczynić z ciebie nowego człowieka.
Kochać się, medytując?
Tak. Może raczej powiedzmy odwrotnie, medytować, kochając się. Bowiem mała zmiana czyni wielką różnicę…
W klasztorze rozmawiali dwaj mnisi – ponieważ każdego wieczoru mieli jedną lub dwie godziny na medytację i spacer. Dyskutowali o tym, czy w porządku jest palić, skoro nie zostało to zabronione, ale wciąż mieli obawy. Uznali więc, że lepiej będzie zapytać opata.
Następnego dnia jeden z mnichów był bardzo przygnębiony, a kiedy zobaczył, jak ten drugi nadchodzi, paląc, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Powiedział: – Co się stało? Spytałem opata: „Czy mogę palić, kiedy medytuję?”, a on odpowiedział: „Nigdy!”. I był bardzo zły. Ale ty palisz. Nie pytałeś go?
Drugi mnich rzekł: – Ja też pytałem, ale zadałem mu pytanie: „Czy mogę medytować, kiedy palę?”. On odpowiedział: „To dobry pomysł. Po co marnować czas? Jeśli, gdy palisz, możesz równocześnie medytować, to wspaniale. Rób to!”.
A więc nie powiem, żebyście kochali się, kiedy medytujecie, nie. Powiem, żebyście medytowali, kiedy się kochacie. I jest to jeden z najspokojniejszych, najcichszych, najbardziej harmonijnych stanów – wtedy najłatwiej jest medytować. Gdy zbliżacie się do doświadczenia orgazmu, myśli się zatrzymują, stajecie się bardziej naenergetyzowani, płynni, całe ciało pulsuje. Ta chwila wymaga przytomności – cokolwiek się dzieje, pulsowanie, zbliżający się orgazm, wiecie, że jest punkt, z którego nie ma powrotu. Tylko obserwujcie. To jest najskrytsza, wewnętrzna obserwacja; jeśli potraficie to obserwować, potraficie obserwować wszystko inne w życiu, ponieważ seks jest najintymniejszym i najbardziej absorbującym doświadczeniem.
Napisałem książeczkę. Zatytułowana jest Od seksu do nadświadomości, ale nikt nie zwrócił uwagi na nadświadomość, zauważono tylko seks, a czytali ją mnisi i mniszki wszystkich religii! Napisałem czterysta książek na najróżniejsze tematy; poruszyłem w nich kwestie o olbrzymiej wadze dla takich ludzi jak mnisi poszukujący prawdy. Ale nie, problemem jest to, że oni cierpią, a cierpią z powodu swej wypartej seksualności.
Powiedziałeś, że sam seks da tylko coraz więcej dzieci; ale co stworzysz, gdy połączysz seks z medytacją?
Wykreujesz siebie na nowo. Odkryjesz, że taki, jaki jesteś, nie jesteś pełny. Są wyższe stopnie inteligencji, świadomości; gdy zaczniesz tworzyć te wyższe stopnie inteligencji i świadomości, będziesz zaskoczony – zainteresowanie seksem zacznie słabnąć, ponieważ teraz seks tworzy coś o wiele większego niż życie, tworzy świadomość. Życie jest czymś niższym; świadomość wyższym. A kiedy potrafisz już tworzyć świadomość, wtedy nic nie przeszkadza ci uprawianie seksu, ale wyda ci się on bardzo nudny. Nie będzie dawał radości, lecz zda ci się czystą stratą energii. Będziesz wolał użyć swej energii do tworzenia coraz wyższych piramid świadomości w sobie, aż do osiągnięcia ostatecznego celu, który nazywam oświeceniem.
A więc wszystko, co robimy bez świadomości, jest grzechem – może o to ci chodzi?
W istocie słowo grzech pierwotnie oznaczało „roztargnienie” i dobrze jest o tym pamiętać.
Świadomość oznacza pamiętanie, przytomność, a grzech brak przytomności, roztargnienie.
Ale nie będę używać słowa grzech, ponieważ wszystkie religie go używały i skaziły. Po prostu będę go nazywać nieświadomością, roztargnieniem – co jest pierwotnym znaczeniem tego słowa.
A czym jest cnota?
Świadomością, większą przytomnością.
Wszystkiego?
Wszystkiego. Kiedy twoja uwaga jest całkowita, całe twoje życie jest cnotą; cokolwiek robisz, ma smak czystości, aromat boskości.3. Nowe drzwi
Chciałbym rozpocząć krótką opowieścią.
Przed wiekami w pewnym kraju żył malarz. Chciał stworzyć wspaniały portret, który promieniowałby boskością, portret, którego oczy emanowałyby nieskończonym spokojem. Zaczął szukać kogoś, kogo twarz przekazuje coś z tamtego świata, coś, co jest transcendentne wobec tego życia, transcendentne wobec tego świata.
Artysta wędrował po kraju od wsi do wsi, od lasu do lasu, w poszukiwaniu takiej osoby. W końcu spotkał w górach pasterza z tą niewinnością i światłem w oczach, z twarzą i rysami, które niosły obietnicę jakiegoś niebiańskiego domu. Jedno spojrzenie na niego wystarczało, by przekonać każdego, że Bóg mieszka w ludziach.
Artysta namalował portret młodego pasterza. Sprzedano miliony kopii tego portretu, nawet w dalekich krajach. Ludzie czuli się błogosławieni przez sam fakt, że mogą powiesić ten obraz na swojej ścianie.
Po około dwudziestu latach, gdy artysta się postarzał, przyszedł mu do głowy inny pomysł. Jego doświadczenie życiowe pokazało mu, że ludzie nie są tylko boscy; mieszka w nich również diabeł. Postanowił namalować portret przedstawiający diabła w ludziach. Te dwa obrazy, pomyślał, będą się uzupełniać i przedstawiać pełną ludzką istotę.
Na starość jeszcze raz szukał człowieka, tym razem kogoś, kto był nie człowiekiem, lecz diabłem. Chodził do domów gry, pubów i zakładów dla obłąkanych. Miał to być ktoś wypełniony ogniem piekielnym; jego twarz miała ukazywać całe zło, brzydotę i sadyzm. Szukał ucieleśnienia grzechu. Namalował już obraz boskości; teraz chciał sportretować wcielone zło.
Po długim poszukiwaniu artysta w końcu spotkał w więzieniu skazańca. Człowiek ten popełnił siedem morderstw i za kilka dni miał zostać powieszony. Piekło płonęło w jego oczach; wyglądał jak ucieleśnienie nienawiści. Miał chyba najbrzydszą twarz pod słońcem. Artysta zaczął go malować.
Gdy skończył portret, przyniósł swój wcześniejszy obraz i dla porównania postawił go obok nowego. Trudno było zdecydować, który był lepszy z artystycznego punktu widzenia; oba były arcydziełami. Artysta stał, przyglądając się obu. Wtem usłyszał szloch. Odwrócił się i zobaczył, że skuty więzień płacze. Zdumiony, zapytał: „Przyjacielu, dlaczego płaczesz? Czy te obrazy budzą w tobie niepokój?”.
Więzień powiedział: „Cały czas próbowałem ukryć coś przed tobą, ale dziś już nie mogę. Najwyraźniej nie wiesz, że pierwszy obraz także przedstawia mnie. To ja jestem na obu portretach. Jestem tym samym pasterzem, którego spotkałeś dwadzieścia lat temu na wzgórzach. Płaczę nad swoim upadkiem w ostatnich dwudziestu latach. Spadłem z nieba do piekła, z boskiego w diabelskie”.
Nie wiem, ile jest prawdy w tej historii. Może jest prawdziwa, a może nie, ale życie każdego człowieka ma dwie strony. W każdym człowieku istnieje zarówno to, co boskie, jak i to, co diabelskie; potencjalne niebo i potencjalne piekło. W każdym człowieku mogą rosnąć kwiaty błogości i mogą się też tworzyć bagna ohydy. Wszyscy stale oscylujemy między tymi dwiema skrajnościami. Można osiągnąć każdy z tych krańców, ale większość ludzi kończy na brzegu piekielnym. Jest bardzo niewielu szczęśliwców, którzy pozwalali wzrastać w nich niebu.
Czy możemy rozwinąć w sobie boskość? Czy my też możemy stać się jak portret promieniujący boskością? Jak można tego dokonać? Tym pytaniem chciałbym rozpocząć dzisiejszy wykład. Jak życie człowieka uczynić rajem, aromatem, pięknem? Jak ludzie mogą poznać to, co nieśmiertelne? Jak mogą wejść do świątyni boskości?
W życiu wszystko wydaje się toczyć odwrotnie. W dzieciństwie jesteśmy w raju, ale gdy się zestarzejemy, jesteśmy w piekle. Wydaje się, jakbyśmy od dzieciństwa poruszali się po spirali w dół. Świat dzieciństwa wypełnia niewinność i czystość, ale stopniowo zaczynamy wędrować drogą wybrukowaną hipokryzją i przebiegłością. Gdy przychodzi starość, jesteśmy starzy nie tylko fizycznie, ale i duchowo. Nie tylko ciało staje się słabe i zniedołężniałe, również dusza jest w ruinie. Ale my po prostu uznajemy, że takie jest życie i odchodzimy.
Religia chce podnieść tę kwestię. Religia kwestionuje ten stan rzeczy; w naszej podróży przez życie gdzieś musi być błąd, jeśli zaczynając w niebie, kończymy w piekle. Powinno być dokładnie odwrotnie. Powinna to być podróż ku lepszemu od cierpienia do szczęścia, od ciemności do światła, od śmiertelności do nieśmiertelności. W istocie to jest jedyna tęsknota, jedyne pragnienie w najgłębszym jądrze naszego istnienia. To istnienie tęskni jedynie za tym, by uwolnić się od śmierci i osiągnąć nieśmiertelność. Jedynym pragnieniem istnienia jest przejście z ciemności do światła, z kłamstwa do prawdy.
Ale do tej podróży do prawdy, w poszukiwaniu Boga wewnątrz, potrzebujemy zasobu energii. Musimy oszczędzać, gromadzić i budować energię, żeby stać się jej bogatym źródłem; tylko wtedy możemy być prowadzeni ku boskości. Raj nie jest dla słabych. Prawda życia nie jest dla tych, którzy trwonią energię i stają się słabi i marni. Ci, którzy marnują całą energię witalną i stają się wewnętrznie słabi i nędzni, nie mogą podjąć tej wielkiej podróży. Trzeba ogromnej energii, żeby wspiąć się na te szczyty, ruszyć na tę wyprawę.
Zachowanie energii jest kluczem do podróży duchowej. Musimy zachowywać energię, żeby być jej kipiącym rezerwuarem. Ale jesteśmy słabym, chorym pokoleniem, ciągle tracącym całą energię. Coraz bardziej słabniemy, aż wewnątrz pozostaje tylko czcza pustka.
Jak tracimy energię?
Przede wszystkim przez seks. A kto chce tracić energię? Nikt, ale seks daje przebłysk pewnego spełnienia i dla tego przebłysku jesteśmy gotowi ją tracić. W chwili orgazmu pojawia się pewne doświadczenie i to dla niego gotowi jesteśmy tracić energię.
Gdybyśmy mogli uzyskać to samo doświadczenie w jakiś inny sposób, nigdy nie chcielibyśmy tracić energii przez seks. Czy można w jakiś inny sposób osiągnąć to samo doświadczenie? Czy w inny sposób możemy osiągnąć doświadczenie, w którym docieramy do najgłębszych tajników istnienia, sięgamy najwyższego szczytu życia, uzyskujemy przebłysk szczęścia i spokoju życia? Czy można w jakiś inny sposób zagłębić się w siebie? Czy w jakiś inny sposób możemy dotrzeć do źródła wewnętrznego spokoju i szczęścia?
Poznanie tego sposobu wywołuje rewolucję w życiu. Odwracamy się plecami do seksu i kierujemy ku nadświadomości. Dokonuje się wewnętrzna rewolucja, otwierają się nowe drzwi.
Jeśli nie potrafimy wskazać ludziom nowych drzwi, będą dalej kręcić się w kółko i niszczyć siebie. Ale dotychczasowe koncepcje na temat seksu nie dały mężczyznom i kobietom możliwości otwarcia innych drzwi niż seks. Przeciwnie, doszło do katastrofy. Natura obdarza ludzi jednymi drzwiami, seksem. Ale nauki z biegiem wieków zamknęły te drzwi, nie otwierając nowych. Gdy brakuje takich drzwi, energia w człowieku zaczyna krążyć w kółko. Jeśli nie ma nowych drzwi, przez które mogłaby ujść, ta krążąca i uwięziona energia doprowadza człowieka do obłędu. Wtedy ten szaleniec nie tylko próbuje siłą otworzyć naturalne drzwi seksu, lecz jego energia usiłuje również roztrzaskać ściany i okna i uciec stamtąd. W ten sposób energia seksualna ucieka nienaturalnymi drogami. To jedno z największych nieszczęść ludzkości – nowe drzwi nie zostały otwarte, a stare są już zamknięte.
Dlatego otwarcie występuję przeciwko wszystkim narzuconym ludziom naukom propagującym wrogość wobec seksu i wyparcie seksu. Z powodu tych nauk seksualność w ludziach nie tylko wzrosła, lecz zwyrodniała. Jak możemy temu zaradzić? Czy można otworzyć jakieś inne drzwi?
Powiedziałem, że doświadczenie, które pojawia się w chwili orgazmu, składa się z dwóch elementów, bezczasowości i braku ego. Czas znika, a ego się rozpuszcza. Gdy nie ma ego, a czas się zatrzymuje, doznajemy przebłysku własnej jaźni – własnej prawdziwej jaźni. Ale to tylko wspaniała chwila, a później znowu zdążamy tą samą starą koleiną. Tymczasem straciliśmy energię, roztrwoniliśmy potężną ilość energii bioelektrycznej.
Umysł łaknie tego przebłysku; pragnie ponownie go uchwycić. A sam przebłysk jest tak ulotny, że ledwie się pojawia, a już znika. Nie zostawia nawet jasnego wspomnienia tego, czym był, czym było to, czego doświadczyliśmy. Pozostają tylko tęsknota, obsesja, pragnienie odzyskania tego doświadczenia. Ludzie przez całe życie podejmują te próby. Ale przebłysk nigdy nie może trwać dłużej niż chwilę.
Ten przebłysk uzyskuje się również za pomocą medytacji.
Do świadomości prowadzą dwie drogi – seks i medytacja. Seks jest drogą, którą otrzymaliśmy od natury. To sposób działania natury – tak działają zwierzęta, ptaki, rośliny, ludzie. Dopóki korzystamy tylko ze sposobu działania natury, nie jesteśmy i nie możemy być ponad zwierzętami. Ludzkie terytorium zaczyna się w dniu, w którym otwieramy nowe drzwi, inne niż seks. Przedtem nie jesteśmy ludzkimi istotami; przedtem jesteśmy ludźmi tylko z nazwy. Przedtem nasze centrum życia pokrywa się tylko z centrum życia zwierząt, natury. Dopóki nie wzniesiemy się ponad to, dopóki tego nie przekroczymy, żyjemy jak zwierzęta. Ubieramy się jak ludzie, mówimy językiem ludzi – lecz we wnętrzu, na najgłębszych poziomach umysłu nie jesteśmy niczym więcej niż zwierzętami. Nie możemy być niczym więcej.
Właśnie dlatego zwierzę wychodzi z nas przy najmniejszej sposobności. W czasie podziału Indii i Pakistanu widzieliśmy, jak pod ludzkim ubraniem czai się zwierzę. Zobaczyliśmy, do czego zdolni są ludzie, którzy modlą się w meczetach i recytują Gitę w świątyniach. Mogą łupić, mordować, gwałcić, mogą zrobić wszystko. Ci sami ludzie, którzy zawsze modlili się w świątyniach i meczetach, teraz gwałcili na ulicach. Co się z nimi stało?
Gdyby teraz, tutaj, doszło do zamieszek, ludzie natychmiast skorzystają ze sposobności porzucenia swego człowieczeństwa i ukaże się w nich, zawsze czujne, zwierzę. Zwierzę w człowieku zawsze rwie się na wolność. W tłumie, w zamieszkach człowiek znajduje okazję, by porzucić pozory człowieczeństwa i zapomnieć się. W tłumie nabiera odwagi, by spuścić ze smyczy zwierzę jakoś trzymane pod kontrolą. To dlatego żaden człowiek indywidualnie nie popełnia tak ohydnych zbrodni jak w tłumie. Pojedynczy człowiek obawia się, że zostanie dostrzeżony, napotka sprzeciw, że będzie napiętnowany jako zwierzę. Lecz w dużym tłumie traci tożsamość; nie martwi się, że ktoś wskaże go palcem. Teraz jest częścią tłumu; teraz nie jest człowiekiem posiadającym imię, jest tym dużym tłumem. Teraz robi to, co robi tłum.
I co robi? Wznieca pożary, gwałci. Będąc częścią tłumu, może spuścić ze smyczy ukryte w nim zwierzę. Dlatego co pięć, dziesięć lat rwie się do wojny, czeka na wybuch zamieszek. Jest zadowolony, jeśli dochodzi do tego pod pretekstem konfliktu hindusko-muzułmańskiego. Jeśli nie, równie dobra będzie sprawa Gudżaratów i Marathów. Jeśli Gudżaratowie i Marathowie nie zamierzają wszczynać niepokojów, dla niego tak samo dobry będzie konflikt między ludnością mówiącą i niemówiącą w języku hindi. Potrzebuje pretekstu, jakiegokolwiek pretekstu, żeby uwolnić żyjącą w nim nienasyconą bestię.
Zwierzę w człowieku dusi się, gdy zbyt długo trzymane jest w klatce; skowyczy, by je wypuścić. Zwierzę w człowieku nie zostanie pokonane i ujarzmione, dopóki świadomość człowieka nie wzniesie się ponad zwierzęce drzwi dane przez naturę.
Nasza energia witalna ma tylko jedno naturalne, ale zwierzęce ujście, a tym ujściem jest seks. Zamknięcie tego kanału stwarza problemy. Zanim drzwi seksu zostaną zamknięte, muszą zostać otwarte nowe drzwi, żeby energia mogła płynąć w nowym kierunku. To jest możliwe. Jak dotąd, nie zostało to zrobione z tej prostej przyczyny, że tłumienie wydaje się łatwiejsze. Przemiana jest trudna. Łatwiej jest zakryć rzecz, usiąść na niej, niż ją zmienić. Żeby dokonać zmiany, trzeba mieć metodę, trzeba doskonalić tę metodę. Dlatego wybraliśmy łatwą drogę wyparcia seksu.
Ale zapominamy, że niczego nie można zniszczyć zakazem; przeciwnie, to się tylko wzmacnia. Zapominamy też, że zakazanie czegoś wzmaga nasz pociąg do tego. To, co wypieramy, wchodzi w głębsze warstwy naszej świadomości. Możemy wypierać to w stanie jawy, ale w nocy ukazuje się w naszych snach. Czeka wewnątrz, gotowe wybuchnąć przy najmniejszej sposobności.
Wyparcie nie uwalnia nas od niczego; przeciwnie, problem zakorzenia się głębiej w podświadomości i znajdujemy się w jeszcze większym potrzasku. Poprzez samą próbę wyparcia seksu, ludzkość została związana i usidlona przez seks.
Z tej przyczyny ludzie nie przechodzą okresu rui jak zwierzęta. Ludzie są seksualni dwadzieścia cztery godziny na dobę przez cały rok. Żadne zwierzę żadnego gatunku nie jest seksualne przez cały rok. Zwierzęta mają na to specjalne okresy, które trwają jakiś czas. Po tym okresie zwierzę o tym nie myśli. Ale spójrzcie, co stało się z ludźmi. To, co ludzie chcieli wyprzeć, ogarnęło ich całe życie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę w ciągu całego roku.
Czy myśleliście kiedyś o tym, że żadne zwierzę nie jest seksualne cały czas, we wszystkich sytuacjach, ale ludzie są seksualni cały czas, we wszystkich sytuacjach? Seksualność tli się w ludziach, jakby seks był wszystkim w życiu. Jak do tego doszło? Dlaczego zdarzyło się to tylko ludziom, a nie żadnemu zwierzęciu? Jest tylko jedna przyczyna: ludzie próbowali wyprzeć seks, a w rezultacie przeniknął on ich całe życie jak trucizna.
Co musieliśmy zrobić, żeby go wyprzeć? Musieliśmy potępić seks, przyjąć wobec niego obraźliwą postawę, musieliśmy go zdegradować i znieważyć. Musieliśmy nazwać go drzwiami do piekła; obwieścić, że seks jest grzechem. Musieliśmy powiedzieć, że trzeba gardzić wszystkim, co wiąże się z seksem. Musieliśmy wymyślić wszystkie te poniżające nazwy dla seksu, aby usprawiedliwić to, że go wypieramy. Ale nie zdajemy sobie sprawy, że z powodu tych zniewag i potępienia całe nasze życie wypełniło się trucizną.
Nietzsche stwierdził kiedyś coś bardzo istotnego. Powiedział, że religie próbowały zabić seks, zatruwając go i chociaż seks nie umarł, stał się zatruty. Lepiej byłoby, gdyby umarł! Ale nie miało się tak stać i sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót. Wciąż żyje, ale zatruty.
„Seksualność” to zatruty seks. Seks istnieje również w zwierzętach, ponieważ jest energią życia, lecz „seksualność” istnieje tylko w ludziach. W zwierzętach nie ma seksualności. Spójrzcie w oczy zwierząt; nie znajdziecie tam czającej się seksualności. Ale gdy spojrzycie w oczy człowieka, zobaczycie seksualność i pożądanie. A więc zwierzęta w jakiś sposób zachowały piękno. Lecz szpetota tych, którzy są stłumieni, nie ma granic.
Powiedziałem, że jeśli świat ma być uwolniony od seksualności, chłopcy i dziewczęta muszą być sobie bliżsi. Przed czternastym rokiem życia, zanim dojrzeje w nich energia seksualna, powinni tak obeznać się nawzajem ze swoimi ciałami, że pożądanie ciała po prostu zniknie.
Natomiast ludzie próbowali nawet zabronić wyprowadzania na zewnątrz nieubranych psów, kotów, koni i innych zwierząt! Chcą, żeby były ubrane, zanim zostaną wyprowadzone na ulice. Kryje się za tym przekonanie, że dzieci mogą się zdeprawować, gdy będą patrzeć na nagie zwierzęta. Cóż to za dziwactwo sądzić, że mogłyby się zdeprawować widokiem nagich zwierząt! Ale niektórzy moraliści próbowali nawet zamknąć ulice dla nieubranych zwierząt.
Spójrzcie, jak wiele zrobiono dla zbawienia ludzi! To właśnie tak zwani zbawcy niszczą ludzi. Czy zauważyliście kiedyś, jak cudowne i piękne są zwierzęta w swej nagości? Nawet w swej nagości zwierzęta są niewinne, proste i naturalne. Rzadko w ogóle myślicie o zwierzętach jako nagich i nigdy nie będziecie postrzegać ich w taki sposób, jeśli nie kryje się w was jakiś chory lęk przed nagością. Ale ci, którzy żywią ten lęk, zrobią wszystko, żeby go sobie zrekompensować. Z powodu takich poglądów ludzkość upada dzień po dniu.
A w istocie chodzi o to, żeby ludzie stali się tak prości, by mogli, będąc nadzy, bez ubrania, być niewinni i szczęśliwi – jak Mahawira, mistrz dżainizmu, który postanowił być nagi. Ludzie mówią, że stając się nagim, Mahawira porzucił noszenie ubrań. Ale ja się z tym nie zgadzam. Twierdzę, że jego świadomość stała się tak jasna, tak niewinna – czysta jak świadomość dziecka – że po prostu był nagi. Gdy nie pozostało nic do ukrycia, można się obnażyć. Dopóki jest coś do ukrycia, człowiek będzie się okrywał. Ale kiedy nie ma nic do ukrycia, nie potrzebuje nawet nosić ubrań.
W istocie potrzeba nam takiego świata, w którym każdy będzie tak niewinny i czysty, że będzie mógł pozbyć się ubrań. Cóż jest złego w byciu nagim? Ale dziś jest tak, że ludzi, choć noszą ubrania, dręczy poczucie winy. Mimo wszystkich ubrań są nadzy. A byli też ludzie, którzy nawet w swej nagości nie byli nadzy. Nagość jest stanem umysłu. Gdzie jest niewinność, czysty umysł, tam nawet nagość uzyskuje wzniosły sens, staje się znacząca i nabiera piękna.
Ale dotąd byliśmy karmieni trucizną i stopniowo ta trucizna rozeszła się po całym naszym życiu z jednego krańca naszego istnienia w drugi.
W Indiach prosimy kobietę, by traktowała swego męża jak boga. Uczy się ją też od dzieciństwa, że seks jest grzechem, drzwiami do piekła. Jutro, kiedy wyjdzie za mąż, jak może szanować męża, który wciąga ją w seks, do piekła? Z jednej strony uczycie kobietę, że jej mąż jest bogiem, ale jej doświadczenie mówi jej, że ten grzesznik wciąga ją do piekła.
Gdy mówiłem na ten temat w Bombaju, tego samego dnia przyszła do mnie pewna siostra i powiedziała: „Jestem bardzo zdenerwowana. Jestem bardzo zła na ciebie. Seks to odrażający temat. Seks to grzech. Dlaczego mówiłeś o nim tak długo? Naprawdę gardzę seksem”.
Teraz jest zamężną kobietą, ma męża, synów i córki, a gardzi seksem. Jak może kochać męża, który nakłania ją do seksu? Jak może kochać dzieci, które zostały zrodzone z seksu? Jej miłość będzie trująca; w jej miłości zawsze będzie domieszka trucizny. Ponieważ ta kobieta potępia seks, od męża i od dzieci będzie oddzielał ją mur. Dla niej dzieci są owocem grzechu; związek z mężem jest grzeszny. Czy możecie mieć przyjazne nastawienie do osoby, z którą jesteście w grzesznym związku? Czy możecie żyć w harmonii z grzechem?
Ci, którzy szkalują seks, zniszczyli wszystkim życie małżeńskie. Niszczenie życia małżeńskiego nie prowadzi do przekroczenia seksu. Mężczyzna, który w relacji z żoną natyka się na niewidzialną ścianę grzechu, nigdy nie może czuć się z niej zadowolony. Szuka więc innych kobiet; idzie do prostytutek. Musi to zrobić! Gdyby był w pełni zadowolony w domu, wszystkie kobiety na świecie mogłyby być dla niego jak siostry i matki,. Ale z powodu tego niezadowolenia we wszystkich kobietach widzi potencjalne żony, które mogą stać się partnerkami seksualnymi. To jest naturalne. Musi tak być, ponieważ tam, gdzie powinien znaleźć szczęście i zadowolenie, znajduje truciznę, odpychanie i mówienie o grzechu. A więc krąży, szukając zadowolenia.
Ale podstawową rzeczą, której nie zauważyliśmy, jest to, że naturalne źródło, źródło miłości, źródło seksu zostało zatrute. A gdy między mężem i żoną jest poczucie grzechu, trucizny, gdy jest wahanie, to poczucie winy kładzie kres możliwości rozwoju i przemiany w ich wspólnym życiu.
W przeciwnym wypadku, jak ja to widzę, gdy mąż i żona próbują cenić i rozumieć seks w harmonijny sposób, pełen rozumiejącej miłości wobec siebie nawzajem, z uczuciem radości i bez potępiania seksu, wtedy powoli ich wzajemna relacja musi się zmienić, podnieść. A potem możliwe jest, że żona, ta sama żona, będzie mężowi wydawać się matką.
Około 1930 roku Gandhi udał się na Cejlon. Pojechała z nim Kasturba, jego żona. Gospodarze myśleli, że przybyła z nim jego matka, ponieważ sam Gandhi nazywał ją ba, co znaczy matka. W powitalnej mowie gospodarz powiedział, jak bardzo są szczęśliwi, będąc zaszczyceni obecnością matki Gandhiego, która towarzyszy mu w jego podróży i siedzi obok niego. Sekretarz Gandhiego bardzo się zdenerwował. To była jego wina; wcześniej powinien był przedstawić członków grupy organizatorom. Ale było już za późno: Gandhi już stał naprzeciw mikrofonu i rozpoczął swe przemówienie. Sekretarz martwił się, co Gandhi mu później powie. Nie miał pojęcia, że Gandhi wcale nie będzie na niego zły… ponieważ niewielu mężczyznom udaje się sprawić, by ich żony były dla nich matkami.
Gandhi powiedział: „To szczęśliwy przypadek, że przedstawiający mnie przyjaciel przez pomyłkę powiedział prawdę. W ostatnich kilku latach Kasturba naprawdę stała się moją matką. Kiedyś była moją żoną, ale teraz jest moją matką”.
To jest możliwe. Jeśli mąż i żona włożą razem trochę wysiłku w zrozumienie seksu, mogą stać się dla siebie nawzajem przyjaciółmi i towarzyszami w przekształcaniu seksu. A w dniu, gdy mężowi i żonie uda się przekształcić seks, rodzi się między nimi uczucie głębokiej wdzięczności. Nigdy przedtem. Przedtem jest tylko lekka złość i wzajemna niechęć. Przedtem jest ciągła walka, niespokojna przyjaźń.
Przyjaźń rozpoczyna się w dniu, w którym staną się dla siebie towarzyszami i narzędziami w przekształcaniu energii seksualnych. Wtedy powstaje wzajemne uczucie wdzięczności. Tego dnia mężczyzna wypełnia się szacunkiem dla kobiety, bo pomogła mu uwolnić się od pożądania seksualnego. Tego dnia kobieta wypełnia się wdzięcznością dla mężczyzny za pomoc w uwolnieniu się od namiętności seksualnej. Od tego dnia żyją w prawdziwej przyjaźni-miłości, nie seksualności. Jest to początek podróży prowadzącej tam, gdzie mąż staje się bogiem dla żony, a żona staje się boginią dla męża. Ale ta możliwość została zatruta u źródła.
Dlatego powiedziałem, że trudno jest znaleźć większego wroga seksu ode mnie. Ale moja wrogość nie znaczy, że przeklinam czy potępiam seks; ja wskazuję drogę prowadzącą do przekształcenia i przekroczenia seksu. Jestem wrogiem seksu w tym sensie, że opowiadam się za przekształceniem węgla w diamenty. Chcę przekształcić seks.
Jak można to zrobić? Jaka jest metoda? Trzeba otworzyć inne drzwi, nowe drzwi.
Seks nie pojawia się wraz z narodzeniem dziecka. To wymaga czasu. Ciało gromadzi energię, komórki zyskują siłę i przychodzi dzień, gdy ciało jest w pełni gotowe. Energia powoli będzie zbierać się sama, a potem otworzy drzwi, które były zamknięte przez pierwsze czternaście lat, dla dziecka jest to początek świata seksu.
Kiedy te drzwi już się otwarły, trudno jest otworzyć nowe drzwi, ponieważ taka jest natura energii, że kiedy już znalazła ujście, łatwiej jest jej pozostać w tym kanale. Kiedy raz Ganges ustalił swój bieg, ciągle płynie tą samą drogą; nie szuka nowego koryta każdego dnia. Świeże wody mogą wlewać się codziennie, ale on ciągle płynie tą samą drogą. Podobnie energia witalna człowieka szuka swej drogi i potem stale nią płynie.
Jeśli człowiek ma być uwolniony od seksualności, trzeba zrobić nowe drzwi dla energii seksualnej, zanim otworzą się drzwi seksu. Te nowe drzwi to medytacja. Każde dziecko powinno być uczone medytacji we wczesnych latach życia. Zamiast tego uczymy je wrogości do seksu, co jest zupełnie głupie. Dziecka nie należy uczyć wrogości do seksu, trzeba przekazać mu coś pozytywnego – jak stać się gotowym do medytacji. Dzieci mogą szybciej nauczyć się medytacji, ponieważ drzwi ich energii seksualnej jeszcze nie są otwarte. Drzwi są zamknięte; energia jest bezpiecznie przechowywana i może zapukać do każdych nowych drzwi i je otworzyć. Później te dzieci dorosną i będzie im bardzo trudno nauczyć się medytacji. Giętka młoda roślina zgina się łatwo w każdym kierunku, ale gdy wyrośnie, twardnieje. Jeśli wtedy próbujesz ją zgiąć, może się złamać.
Uczenie ludzi medytacji, dopiero gdy są starsi, to złe podejście. Wszystkie wysiłki nauczenia medytacji powinny być podejmowane z dziećmi. Teraz ludzie wykazują zainteresowanie medytacją dopiero pod koniec życia. Dopiero wówczas pytają, czym jest medytacja, czym jest duchowa dyscyplina, jak mogą uzyskać spokój. Gdy roztrwonią całą energię, gdy wszystkie możliwości rozwoju już wyschły – gdy wszystko utrwaliło się w swoich koleinach, gdy znikła cała giętkość, gdy przemiana jest bardzo trudna – oni chcą się przemienić. Człowiek będący jedną nogą w grobie pyta, czy może coś zrobić, żeby nauczyć się medytacji: „Czy jest sposób?”. To dziwne, szalone. Na tej planecie nigdy nie może zapanować spokój i medytacja, dopóki nie połączymy medytacji z nowo narodzonymi. Łączenie jej z ludźmi, którzy są u kresu życia, jest daremne. Niekoniecznie trzeba podejmować wielkie wysiłki, próbując z końcem życia osiągnąć spokój; można było osiągnąć go bardzo łatwo, gdyby wysiłki zostały podjęte wcześniej.
A więc pierwszym krokiem do przekształcenia seksu jest wprowadzenie małych dzieci w medytację – wprowadzenie ich w spokój, ustanie myśli, ciszę. Tak czy inaczej, zgodnie ze standardami dorosłych dzieci są ciche i spokojne. Jeśli dać im trochę wskazówek, żeby każdego dnia, choć przez krótką chwilę, były ciche i spokojne, nowe drzwi otworzą się w nich przed czternastym rokiem życia, nim staną się dojrzałe seksualnie. Energia się wzmocni i zacznie płynąć przez drzwi już otwarte. Na długo przed doświadczeniem seksu doświadczą spokoju, szczęścia, bezczasowości i braku ego. To uchroni ich energię od poruszania się niewłaściwymi kanałami; utrzyma ją na właściwej drodze.
Zamiast uczyć spokoju medytacji, uczymy je potępiać seks. „Seks jest grzechem, seks jest brudny”, mówimy. Zapewniamy, że jest wstrętny i zły; mówimy, że prowadzi do piekła. Ale szkalowanie w żaden sposób nie przyczynia się do zmiany obecnej sytuacji. Przeciwnie, w dzieciach rośnie ciekawość; chcą wiedzieć więcej o tym piekle, o tym złu, o tej brudnej rzeczy, która budzi w ich rodzicach i nauczycielach taki lęk i panikę.
W bardzo krótkim czasie dowiadują się, że ich rodzice sami robią to, czego im nie pozwalają poznać. W dniu, w którym to odkryją, stracą cały szacunek i zaufanie do rodziców. To nie współczesna edukacja odpowiedzialna jest za spadek szacunku dla rodziców; winić należy samych rodziców. Dzieci szybko dowiadują się, że rodzice całkowicie pochłonięci są tą rzeczą, którą nazywają brudną, że za dnia żyją zupełnie inaczej niż w nocy, że co innego mówią, a co innego robią.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki