Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Sens medytacji - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
26 marca 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sens medytacji - ebook

Mniej stresu, wyostrzenie uwagi, lepszy sen, zadowolony umysł – to tylko niektóre z licznych korzyści płynących z medytacji.

Medytacja jest dostępna dla każdego, można praktykować ją w dowolnym miejscu i o każdej porze; jest jednym z najprostszych narzędzi, które mogą znacząco poprawić jakość życia. Mimo to wiele osób zmaga się z trudnościami w zatrzymaniu natłoku myśli i „naciśnięciu pauzy”. Często nie wiemy, jak zacząć. Kluczowa zasada, którą promuje Steven Laureys brzmi: rób to, co możesz.

Dzięki swojej praktyce oraz fascynującym odkryciom naukowym, autor przedstawia fizjologiczne i poznawcze korzyści płynące z medytacji, którą wciąż wielu z nas postrzega jako niedostępną lub jedynie duchową praktykę.

Książka łączy wiedzę na temat mózgu i medycyny z inspirującymi anegdotami oraz praktycznymi ćwiczeniami, oferując naukowe dowody na to, że medytacja ma pozytywny wpływ na nasze samopoczucie zarówno psychiczne, jak i fizyczne.

O autorze:

Doktor Steven Laureys jest belgijskim neurologiem i neurobiologiem uznawanym za jednego z wiodących klinicystów i badaczy w dziedzinie neurologii świadomości. Jego pionierskie badania nad neuroobrazowaniem, które umożliwiają lepsze zrozumienie procesów zachodzących w mózgu osób znajdujących się w śpiączce czy stanie minimalnej świadomości, zdobyły międzynarodowe uznanie.

Jest dyrektorem Uniwersyteckiego Szpitala Neurologicznego w Liège w Belgii, cenionym mówcą oraz ekspertem w dziedzinie nauki o mózgu. Został uhonorowany licznymi nagrodami, m.in. od Europejskiej Akademii Neurologii, Europejskiej Akademii Nauk, Niemieckiego Towarzystwa Maxa Plancka oraz Amerykańskiego Towarzystwa Neurologii Kognitywnej. Opublikował ponad 500 artykułów naukowych oraz kilka książek na temat funkcjonowania ludzkiego umysłu.

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8382-220-4
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Umysł może być naszym naj­lep­szym przy­ja­cie­lem albo naj­gor­szym wro­giem. Jeśli w środku nas coś nie działa tak, jak powinno, widać to na zewnątrz. Cią­głe roz­my­śla­nie o prze­szło­ści, obawy przed przy­szłym cier­pie­niem oraz brak kon­troli nad wła­snymi myślami mogą pro­wa­dzić do utraty rado­ści i satys­fak­cji z życia. Ćwi­cze­nie umy­słu poprzez medy­ta­cję jest bez­cen­nym spo­so­bem na radze­nie sobie z wewnętrz­nymi przy­czy­nami cier­pie­nia.

Książka Ste­vena Lau­reysa, inspi­ru­jąca pod wzglę­dem formy i skru­pu­latna w zakre­sie nauko­wego podej­ścia, zachęca czy­tel­ni­ków do doce­nie­nia trans­for­ma­cyj­nego poten­cjału umy­słu. Wyko­rzy­stu­jąc go w pełni, możemy stać się lep­szymi ludźmi, co wpły­nie korzyst­nie na nasze samo­po­czu­cie, a także na nasze oto­cze­nie. Mia­łem przy­jem­ność zaprzy­jaź­nić się ze Ste­ve­nem i wraz z nim pro­wa­dzić prze­ło­mowe bada­nia z pogra­ni­cza medy­ta­cji oraz funk­cjo­no­wa­nia mózgu. W trak­cie naszej współ­pracy zro­dziła się we mnie fascy­na­cja nowymi eks­pe­ry­men­tal­nymi tech­ni­kami, które potra­fią okre­ślać poziomy „jasno­ści” i „obec­no­ści” świa­do­mo­ści. Nie tylko w przy­pad­kach uszko­dzeń mózgu i śpiączki – obsza­rów eks­per­tyzy Ste­vena – lecz także w sta­nie przy­tom­nym i na róż­nych pozio­mach świa­do­mo­ści, przy­wo­ły­wa­nych w spo­sób kon­tro­lo­wany przez osobę medy­tu­jącą, od ciem­no­ści pod­czas snu po krań­cowy stan jasno­ści.

W tego typu bada­niach osoba medy­tu­jąca nie jest jedy­nie bier­nym i wytrwa­łym kró­li­kiem doświad­czal­nym (testy mogą trwać aż do ośmiu godzin dzien­nie!), ale rów­nież ich współ­au­to­rem. W końcu jako jedyna może opi­sać swoje doświad­cze­nie poszcze­gól­nych sta­nów medy­ta­cyj­nych, na przy­kład pod­czas medy­ta­cji uważ­no­ści, sku­pio­nej uwagi i miłu­ją­cej dobroci.

Na ile jeste­śmy w sta­nie wytre­no­wać umysł, aby funk­cjo­no­wał w spo­sób kon­struk­tywny, zastę­pu­jąc obse­sję zado­wo­le­niem, nie­po­kój spo­ko­jem, a nie­na­wiść współ­czu­ciem? Jesz­cze dwa­dzie­ścia lat temu w neu­ro­nau­kach pano­wał dogmat, że ludzki mózg od uro­dze­nia zawiera wszyst­kie neu­rony i że nasze prze­ży­cia nie wpły­wają na ich liczbę. Dziś mówi się o „neu­ro­pla­stycz­no­ści”, co ozna­cza, że mózgi nie­ustan­nie ewo­lu­ują na pod­sta­wie naszych doświad­czeń i że są w sta­nie pro­du­ko­wać nowe neu­rony i połą­cze­nia przez całe życie. Mózg może ulec dra­stycz­nej zmia­nie w wyniku spe­cja­li­stycz­nego szko­le­nia, na przy­kład nauki gry na instru­men­cie albo dys­cy­pliny sportu. Ozna­cza to, że w podobny spo­sób można roz­wi­jać uważ­ność, współ­czu­cie, a nawet szczę­ście, i że w dużej mie­rze zależą one od wie­dzy i umie­jęt­no­ści, które można nabyć. Wyma­gają one jed­nak pew­nej prak­tyki. Nie ocze­ku­jemy prze­cież, że bez ćwi­cze­nia opa­nu­jemy grę w tenisa albo na pia­ni­nie. Sys­te­ma­tyczne prze­zna­cza­nie czasu na roz­wi­ja­nie w sobie empa­tii czy innej pozy­tyw­nej cechy daje rezul­taty porów­ny­walne z efek­tami tre­ningu ciała. W bud­dy­zmie medy­to­wa­nie ozna­cza „dosto­so­wy­wa­nie się” lub „dosko­na­le­nie”. Medy­ta­cja zawiera w sobie pozna­nie nowego spo­sobu świa­do­mego bycia, umie­jęt­ność pano­wa­nia nad myślami i obser­wo­wa­nia świata. Obec­nie neu­ro­nauka umoż­li­wia nam ocenę tych metod i zba­da­nie ich wpływu na mózg i ciało.

Wiele badań wska­zuje też, że nie trzeba być mni­chem ani mistrzem medy­ta­cji, aby móc sko­rzy­stać z jej efek­tów. Już dwa­dzie­ścia minut codzien­nej prak­tyki jest w sta­nie zna­cząco pomóc w zmniej­sze­niu lęku i stresu oraz wzmoc­nić sys­tem odpor­no­ści i rów­no­wagę emo­cjo­nalną.

Czter­na­sty Dalaj­lama postrzega bud­dyzm przede wszyst­kim jako naukę o umy­śle. Nic dziw­nego, zwa­żyw­szy na to, że według bud­dyj­skich tek­stów wszyst­kie prak­tyki duchowe, fizyczne, psy­chiczne i słowne są pośred­nio lub bezpośred­nio zorien­to­wane na trans­for­ma­cję umy­słu. Yon­gey Min­gyur Rin­po­che, inny bud­dyj­ski nauczy­ciel współ­pra­cu­jący z naukow­cami, pisze: „Jed­nym z naj­więk­szych pro­ble­mów pod­czas bada­nia czy­je­goś umy­słu jest głę­bo­kie i czę­sto nie­uświa­do­mione prze­ko­na­nie, że jeste­śmy, jacy jeste­śmy, i nie możemy się zmie­nić”. Sam w mło­do­ści doświad­czy­łem tego nie­po­trzeb­nego pesy­mi­zmu, a pod­czas podróży po świe­cie czę­sto spo­ty­ka­łem go u innych. Nie­uświa­do­mione zało­że­nie, iż umysł nie jest w sta­nie się zmie­nić, blo­kuje każdą próbę zmiany.

Nie­usta­jąca tro­ska Dalaj­lamy o los ludz­kich braci i sióstr oraz dłu­go­let­nie zain­te­re­so­wa­nie odkry­ciami nauko­wymi dopro­wa­dziły do zało­że­nia Mind & Life Insti­tute przez neu­ro­nau­kow­ców Fran­ci­sca Varelę i Adama Engla. Insty­tut zrze­sza wybit­nych naukow­ców wokół Dalaj­lamy, a od 1985 roku orga­ni­zuje sze­reg fascy­nu­ją­cych spo­tkań, w któ­rych sam regu­lar­nie uczest­ni­czę. Rów­nież Ste­ven jest aktyw­nym człon­kiem Mind & Life Europe.

W mowie otwie­ra­ją­cej spo­tka­nie Society for Neu­ro­science w listo­pa­dzie 2005 roku w Waszyng­to­nie, w któ­rym uczest­ni­czyło aż 37 tysięcy naukow­ców, Dalaj­lama pod­kre­ślił prag­ma­tyczne i eks­pe­ry­men­talne pod­łoże bud­dy­zmu, ukie­run­ko­wane na wyeli­mi­no­wa­nie cier­pie­nia poprzez lep­sze zro­zu­mie­nie funk­cjo­no­wa­nia umy­słu. Zasu­ge­ro­wał, że gdy wie­dza zdo­byta meto­dami nauko­wymi okaże się sprzeczna z niektó­rymi sta­rymi bud­dyj­skimi pismami, na przy­kład doty­czą­cymi kosmo­lo­gii, należy uznać ich treść za prze­sta­rzałą. Z dru­giej strony bud­dyzm może udo­stęp­nić nauce wie­dzę pozy­skaną na dro­dze dwóch tysięcy lat doświad­czeń w ćwi­cze­niu umy­słu. Ste­phen Kos­slyn, świa­to­wej sławy eks­pert od two­rze­nia obra­zów umy­sło­wych, a w tam­tym cza­sie rów­nież dyrek­tor wydziału psy­cho­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie Harvarda, pod­czas spo­tka­nia zor­ga­ni­zo­wa­nego przez Mind & Life Insti­tute w Mas­sa­chu­setts Insti­tute of Tech­no­logy w Bosto­nie powie­dział: „Ogrom danych empi­rycz­nych dostar­czony nam przez bud­dyj­skich kon­tem­pla­to­rów zasłu­guje na naj­wyż­szy sza­cu­nek”.

KSIĄŻKA STE­VENA LAU­REYSA ODSŁA­NIA PRZED NAMI EKS­CY­TU­JĄCE PER­SPEK­TYWY W RACZ­KU­JĄ­CYM OBSZA­RZE BADAW­CZYM, JAKIM JEST NEU­RO­NAUKA KON­TEM­PLA­CYJNA.

Mat­thieu Ricard,

mnich bud­dyj­ski i nauko­wiecPrzez całe lata – nie, całe dekady – trzy­ma­łem się z dala od pojęć takich jak uważ­ność i medy­ta­cja w oba­wie, że wpadnę w łapy alter­na­tyw­nych leka­rzy, czer­pią­cych inspi­ra­cję z siły wyż­szej, w któ­rej ist­nie­nie nie wie­rzę. Już wtedy podzi­wia­łem bel­gij­skiego neu­ro­loga Ste­vena Lau­reysa, który doko­ny­wał cudów u pacjen­tów w śpiączce i pod­cho­dził do ich cier­pie­nia w spo­sób wzbu­dza­jący naj­więk­szy sza­cu­nek. Zasta­na­wia­łem się, czy ów lekarz, w swoim śro­do­wi­sku nauko­wym w Liège, nie chciałby poważ­nie przyj­rzeć się temu, co nauka może nam powie­dzieć o medy­ta­cji.

I tak wła­śnie się stało. Jego fascy­nu­jące bada­nia nad medycz­nymi skut­kami medy­ta­cji i jej pochod­nych opi­sane w książce zasko­czą wielu scep­ty­ków. Kto jej nie prze­czyta, sam sobie szko­dzi.

Paul Wit­te­man,

dzien­ni­karz i pre­zen­ter tele­wi­zyjnyWPROWADZENIE

„Nie musisz w pełni pano­wać nad swo­imi myślami, wystar­czy, że prze­sta­niesz pozwa­lać im pano­wać nad tobą”.

Dan Mil­l­man, mistrz świata w sko­kach na tram­po­li­nie i pisarz

_Bli­sko sto lat temu do sta­rego japoń­skiego mistrza zen przy­szedł pro­fe­sor uni­wer­sy­tecki, który chciał dowie­dzieć się wię­cej o medy­ta­cji. Mędrzec zapro­po­no­wał gościowi fili­żankę her­baty, a gdy napeł­nił ją po sam brzeg, nie prze­stał nale­wać. Pro­fe­sor ze zdu­mie­niem patrzył na wyle­wa­jący się płyn, aż nie wytrzy­mał: „Pro­szę pana, ta fili­żanka jest pełna. Wię­cej się tu nie zmie­ści”. Stary męż­czy­zna popa­trzył na pro­fe­sora i prze­mó­wił łagod­nym gło­sem: „Podob­nie jak to naczy­nie, twoją głowę zalewa nad­miar myśli, zmar­twień i opi­nii. Nie mogę nauczyć cię medy­ta­cji zen, dopóki nie opróż­nisz swo­jej fili­żanki”._ Jestem leka­rzem i naukow­cem. Zanim zacznę grze­bać w pamięci, aby opo­wie­dzieć bar­dzo oso­bi­stą histo­rię, muszę poczy­nić pewną uwagę. Spo­koj­nie można zrzu­cić to na karb mojej pro­fe­sji: nie­od­party przy­mus, aby jako neu­ro­nau­ko­wiec nie­ustan­nie kwe­stio­no­wać sie­bie i swój mózg. Gdy więc prze­no­szę się w prze­szłość do jed­nego z naj­trud­niej­szych okre­sów mojego życia, opo­wia­dam pewną histo­rię. Robię wszystko, co w mojej mocy, aby przy­wo­łać ją w spo­sób jak naj­bliż­szy praw­dzie. Ale tak jak u innych, moja pamięć rów­nież blak­nie z bie­giem lat: mózg mie­sza inten­sywne wspo­mnie­nia fle­szowe z nie­ostrymi wspo­mnie­niami dłu­go­trwa­łymi i wypeł­nia nimi (w dużej mie­rze nie­świa­do­mie) powsta­jące z upły­wem czasu luki. Nie pytaj mnie więc o szcze­góły. To usta­liw­szy, chcę ci opo­wie­dzieć, dla­czego ta książka, histo­rie i aneg­doty, które w niej zawar­łem, zasto­so­wa­nie kli­niczne medy­ta­cji, które zale­cam, oraz bada­nia naukowe, które je poprze­dziły, są mi tak bar­dzo bli­skie.

Posia­dam tra­dy­cyjne wykształ­ce­nie lekar­skie. Pod­czas stu­diów zgro­ma­dzi­łem sporą wie­dzę na temat ludz­kiego ciała i mózgu oraz cho­rób i goto­wych spo­so­bów ich lecze­nia. Następ­nie razem z moim zespo­łem badaw­czym sku­pi­li­śmy się na ludz­kiej świa­do­mo­ści. Moją spe­cjal­no­ścią stał się uszko­dzony i nie­świa­domy mózg pacjen­tów w śpiączce. Dzięki mojej spe­cja­li­za­cji i bada­niom, nad któ­rymi pra­co­wa­łem w cen­trum medycz­nym i labo­ra­to­rium badaw­czym w Liège, krok po kroku zbli­ża­łem się do odpo­wie­dzi na pyta­nia, które zaczą­łem zada­wać sobie jako nasto­la­tek. Co tu robimy? Dla­czego myślimy? Jak możemy stać się lepsi? Jaki jest sens naszego ist­nie­nia? Otrzy­ma­łem szansę, aby jesz­cze bar­dziej zagłę­bić się w ludz­kiej świa­do­mo­ści, ane­ste­zji i hip­no­zie – tech­nice, która stała się przed­mio­tem wielu naszych badań w szpi­talu uni­wer­sy­tec­kim w Liège. Za każ­dym razem dowia­dy­wa­łem się cze­goś wię­cej o mózgu, świa­do­mo­ści i myślach; o tym, jak i dla­czego nasze mózgi znaj­dują się w sta­nie cią­głego ruchu i zmiany oraz co zacho­dzi w naszych gło­wach, gdy aktywny mózg sty­mu­luje się w okre­ślony spo­sób.

Wbrew pozo­rom moim celem nie jest chwa­le­nie się tym, co wiem i czego doko­na­łem. Jestem takim samym fanem ego­cen­try­zmu czy kultu jed­nostki jak i ty. Za pomocą tego krót­kiego pod­su­mo­wa­nia mojego życio­rysu chcę tylko powie­dzieć, że cała moja wie­dza lekar­ska i naukowa nie była w sta­nie mi pomóc, gdy 17 sierp­nia 2012 roku nie­ocze­ki­wa­nie przy­szło mi zmie­rzyć się z dru­zgo­cą­cym wyda­rze­niem w życiu oso­bi­stym. Z dnia na dzień zosta­łem samot­nym ojcem z trójką dzieci w wieku sied­miu, jede­na­stu i trzy­na­stu lat. Do tam­tej chwili ciężko pra­co­wa­łem i wyra­bia­łem nie­nor­mo­wane godziny, aby móc potem jak naj­le­piej i jak naj­wię­cej inwe­sto­wać w życie mojej rodziny. Gdy nagle zna­la­złem się sam, zagu­biony emo­cjo­nal­nie, utrzy­my­wa­nie rów­no­wagi stało się jesz­cze trud­niej­sze. Oprócz bycia ojcem byłem rów­nież mał­żon­kiem, a nie­spo­dzie­wany roz­wód dotknął mnie oso­bi­ście jako męż­czy­znę. Na ten ból, mimo mojego wykształ­ce­nia i wszyst­kich prze­czy­ta­nych ksią­żek, nie było natych­mia­sto­wego lekar­stwa. Żadna pigułka, maść ani ope­ra­cja nie mogły go ule­czyć.

Nie mam nic do ukry­cia i dla­tego nie boję się przy­znać, że w pierw­szym roku po roz­sta­niu było mi naprawdę ciężko. Pro­wa­dzi­łem nie­zdrowy styl życia. Aby radzić sobie ze stre­sem, się­ga­łem po alko­hol i papie­rosy. Nie mia­łem czasu dla sie­bie, ani dla ciała, ani dla ducha. For­so­wa­łem się, żeby utrzy­mać moją karierę i rodzinę. Bra­łem nawet leki anty­de­pre­syjne i tabletki nasenne. Po wielu mie­sią­cach bycia w głę­bo­kim dołku i wie­lo­krot­nie dotknąw­szy dna, zrozumia­łem, że dłu­żej nie dam tak rady. Zapra­gną­łem znów odzy­skać kon­trolę nad swoim życiem. Gdy mie­rzysz się ze wstrzą­sa­ją­cym wyda­rze­niem, musisz w końcu pomy­śleć o sobie; wymy­ślić sie­bie na nowo.

Dla­tego odby­łem roz­mowy z psy­cho­lo­gami i psy­chia­trami. Czy­ta­łem porad­niki mówiące, jak radzić sobie z tego typu pro­ble­mami. Zaczą­łem przy­go­to­wy­wać się do mara­tonu, a dzięki pole­ce­niom współ­pra­cow­ni­ków zna­la­złem wytchnie­nie w jodze. Za sprawą ksią­żek i coty­go­dnio­wych zajęć jogi po raz pierw­szy sam zetkną­łem się z medy­ta­cją. Oczy­wi­ście sły­sza­łem i czy­ta­łem o niej już wcze­śniej, ale – podob­nie jak wielu moich kole­gów i kole­ża­nek naukow­ców – byłem do niej scep­tycz­nie nasta­wiony. Przed laty pewien dzien­ni­karz zapy­tał o moje zda­nie na temat uważ­no­ści, istot­nej skła­do­wej medy­ta­cji. Zlek­ce­wa­ży­łem jego pyta­nie, zby­wa­jąc to zja­wi­sko jako modę, trend z kolo­ro­wych maga­zy­nów i inter­netu. W miarę jak czy­ta­łem coraz wię­cej na ten temat, to nasta­wie­nie zaczy­nało się zmie­niać. Duży wpływ wywarły na mnie rów­nież zaję­cia jogi i postawa ich nauczy­cielki. Nie ma takiej dys­cy­pliny sportu, któ­rej kie­dyś nie upra­wia­łem, ale w żad­nej nie dosze­dłem ni­gdy do wyso­kiego poziomu z powodu nazbyt bun­tow­ni­czej natury. Na przy­kład, gdy instruk­tor tenisa przy­cze­pił się do mojej tech­niki, odmó­wi­łem trzy­ma­nia rakiety nieco wyżej czy prze­chy­le­nia jej bar­dziej w lewo lub prawo. Tego rodzaju przy­mus kłó­cił się z moim zbun­to­wa­nym, upar­tym cha­rak­te­rem. Joga o dziwo nie. Nauczy­cielka nie przy­wią­zy­wała wagi do tego, czy moja lewa stopa stoi we wła­ści­wej pozy­cji albo czy nosem doty­kam kolan. W jodze cho­dziło o uczu­cie, które mi dawała, o roz­wój, i o to, czego uczy­łem się o sobie, o swoim ciele i świa­do­mo­ści w tam­tej chwili. To ostat­nie oczy­wi­ście wzbu­dziło moje szcze­gólne zain­te­re­so­wa­nie jako neu­ro­loga. W wol­nym cza­sie, który mia­łem – a raczej wygo­spo­da­ro­wy­wa­łem – czy­ta­łem coraz wię­cej ksią­żek o filo­zo­fii, medy­ta­cji i życiu według bud­dy­zmu. Zagłę­bia­jąc się w ten temat, auto­ma­tycz­nie sta­wa­łem się coraz bar­dziej świa­domy we wła­snym życiu. Nie pra­gną­łem już uża­lać się nad prze­szło­ścią ani na próżno mar­twić o przy­szłość, ale posta­no­wi­łem w pełni korzy­stać z tu i teraz, razem z moimi wspa­nia­łymi dziećmi. Odkry­łem, że uważ­ność to nie tylko modne słowo, jak przed laty powie­dzia­łem dzien­ni­karzowi, ale coś, co może nadać szcze­gólną war­tość wszyst­kim aspek­tom codzien­nego życia. Na przy­kład pomóc czer­pać praw­dziwą przy­jem­ność ze spo­ży­wa­nego posiłku czy zasta­no­wić się, na co fak­tycz­nie prze­zna­czam swój czas. Albo pod­czas waka­cji nie myśleć tylko o tym, jak naj­szyb­ciej dostać się z jed­nego impo­nu­ją­cego zabytku do dru­giego, ale naprawdę się zatrzy­mać i podzi­wiać piękno tego świata.

Od tam­tej chwili medy­ta­cja odgry­wała ważną rolę nie tylko w mojej codzien­nej egzy­sten­cji, ale także w moim życiu zawo­do­wym. Po prze­pro­wa­dzo­nych bada­niach nad świa­do­mo­ścią i hip­nozą droga do badań nad medy­ta­cją nie była daleka. Moje naukowe zain­te­re­so­wa­nie medy­ta­cją gwał­tow­nie wzro­sło, gdy po raz pierw­szy spo­tka­łem Mat­thieu Ricarda – dok­tora bio­lo­gii mole­ku­lar­nej, mni­cha bud­dyj­skiego i oso­bi­stego tłu­ma­cza czter­na­stego Dalaj­lamy. Moje przy­pad­kowe spo­tka­nie z tą nie­zwy­kle barwną i inspi­ru­jącą posta­cią, któ­rej best­sel­lery o wschod­niej filo­zo­fii, medy­ta­cji i bud­dy­zmie czy­ta­łem już wcze­śniej, miało miej­sce 28 listo­pada 2013 roku pod­czas wyda­rze­nia TEDx Talk w Paryżu, serii wykła­dów z dzie­dziny nauki, tech­no­lo­gii, przed­się­bior­czo­ści, socjo­lo­gii i kre­atyw­no­ści. Mat­thieu i ja zosta­li­śmy popro­szeni o wygło­sze­nie pre­lek­cji pod­czas edy­cji doty­czą­cej świa­do­mo­ści. Cho­ciaż tam­tego dnia zła­pa­łem zale­d­wie urywki wystą­pie­nia Mat­thieu, jego obec­ność natych­miast zwró­ciła moją uwagę. Ku mojej rado­ści udało nam się poroz­ma­wiać po wykła­dach. Z powo­dów, które do dziś pozo­stają dla mnie tajem­nicą, od pierw­szej chwili mię­dzy nami zasko­czyło. Jak przez mgłę przy­po­mi­nam sobie, o czym dokład­nie roz­ma­wia­li­śmy. Dosko­nale za to pamię­tam zde­cy­do­wane „tak, zróbmy to” w odpo­wie­dzi na moje zapro­sze­nie do labo­ra­to­rium w Liège, gdzie razem z moim zespo­łem zba­da­li­śmy jego mózg i skutki wie­lo­let­niej medy­ta­cji na ska­ne­rze mózgu. Nie był to dla niego pierw­szy raz. Odkąd poświę­cił swoje życie bud­dy­zmowi, a tym samym medy­ta­cji, badało go już wielu naukow­ców. W ten spo­sób chcieli oni, tak jak i mój zespół, zwe­ry­fi­ko­wać poten­cjalne efekty wpływu medy­ta­cji na roz­wój i pracę mózgu. Posta­no­wi­łem doło­żyć swoją cegiełkę do two­rze­nia tych nauko­wych pod­staw, a Mat­thieu Ricard jawił się jako ide­alny kró­lik doświad­czalny.

Rów­no­le­gle do naszej współ­pracy w ramach badań nad medy­ta­cją Mat­thieu zapro­sił mnie na spo­tka­nia Mind & Life, zało­żo­nego w 1987 roku w Sta­nach Zjed­no­czo­nych insty­tutu, który posta­wił sobie za cel nawią­za­nie otwar­tego dia­logu pomię­dzy współ­cze­sną neu­ro­nauką a tra­dy­cjami medy­ta­cyj­nymi i kon­tem­pla­cyj­nymi. Innymi słowy: orga­ni­za­cja dąży do połą­cze­nia rze­czo­wego świata nauki ze świa­tem ducho­wym. Jest to więc dokład­nie coś, co mnie inte­re­suje. I tak Mat­thieu Ricard, Vanessa (moja nowa part­nerka, z którą wzią­łem ślub trzy lata póź­niej) i ja spo­tka­li­śmy się ponow­nie w sierp­niu 2014 roku pod­czas pierw­szej szkoły let­niej zor­ga­ni­zo­wa­nej przez Mind & Life Europe w klasz­to­rze na siel­skiej wyspie na jezio­rze Chiem w Bawa­rii. Mat­thieu wystę­po­wał tam nie tylko jako pre­le­gent, ale był rów­nież jed­nym z wielu obec­nych nauczy­cieli medy­ta­cji. To wtedy razem z Vanessą (neu­ro­nau­kow­czy­nią i psy­cho­lożką z Kanady) po raz pierw­szy wzię­li­śmy udział w for­mal­nej medy­ta­cji, czy też świa­do­mych ćwi­cze­niach medy­ta­cyj­nych z praw­dzi­wego zda­rze­nia. Wcze­śniej sta­ra­łem się być bar­dziej uważny głów­nie w codzien­nym życiu. Tym­cza­sem pod­czas tego tygo­dnia zanu­rzy­łem się w przy­tła­cza­ją­cym i sta­no­wią­cym wyzwa­nie, choć jed­no­cze­śnie wyjąt­kowo inspi­ru­ją­cym i zba­wien­nym świe­cie medy­ta­cji. Budzik roz­brzmie­wał o godzi­nie pią­tej trzy­dzie­ści, naj­pierw cze­kała nas godzina jogi, póź­niej godzina medy­ta­cji. Po nich w ciszy zja­da­li­śmy śnia­da­nie, aby nabrać sił na cały wypeł­niony wykła­dami i naj­róż­niej­szymi sesjami medy­ta­cji dzień. Oczy­wi­ście szło to nam, ama­to­rom, dość opor­nie. Jeśli cho­dzi o medy­ta­cję, byłem – i wciąż jestem – począt­ku­jący. Mimo to nie czu­łem się nie­swojo. Tak jak pod­czas zajęć jogi mia­łem poczu­cie, że mogę dosto­so­wać medy­ta­cję do sie­bie, prak­ty­ko­wać ją we wła­sny spo­sób i na swoim pozio­mie, bez względu na umie­jęt­no­ści ota­cza­ją­cych mnie osób. W mojej oce­nie medy­ta­cja – w odróż­nie­niu od wielu tech­nicz­nych dys­cy­plin spor­to­wych i gałęzi sztuki – nie sku­pia się na meto­dach, które należy wyko­ny­wać w okre­ślony spo­sób. Nie zawiera w sobie ele­mentu rywa­li­za­cji i nie wymaga wysoko zawie­szo­nej poprzeczki. Nie potrzeba też do niej żad­nych wyjąt­ko­wych przed­mio­tów, odzieży ani spe­cjal­nego miej­sca. Uwa­żam, że o ile tylko tobie jest z tym dobrze, nie da się źle medy­to­wać, a jeśli wygląda to ina­czej niż u innych, to nic nie szko­dzi. Według mnie nie obo­wią­zuje też żaden limit cza­sowy. Medy­ta­cja jest oso­bi­stą ścieżką, o któ­rej biegu decy­du­jesz ty sam. Czy to nie wspa­niałe?

Gdy w maju 2015 roku Mat­thieu Ricard dotrzy­mał słowa i zamie­nił celę na naj­wyż­szym pię­trze klasz­toru She­chen nie­da­leko Kat­mandu w Nepalu na bel­gij­skie mia­sto Liège, mia­łem oka­zję gościć go nie tylko w naszym labo­ra­to­rium, ale także we wła­snym domu. Wywo­łało to nie­małe poru­sze­nie w naszej rodzi­nie, zwłasz­cza u mojego naj­star­szego syna Hugo, który bli­sko rok wcze­śniej posta­no­wił zostać wege­ta­ria­ni­nem. W tam­tym cza­sie przy­go­to­wy­wa­nie dla niego osob­nych dań kosz­to­wa­łoby mnie za dużo wysiłku, dla­tego prze­ko­na­łem go, że jest jesz­cze zbyt młody, aby wyklu­czyć z diety mięso. Dałem mu do zro­zu­mie­nia, że bez niego nie wyro­sną mu włosy na przy­ro­dze­niu. Wiem, wiem: brzyd­kie, ale sku­teczne kłam­stewko z dobrych pobu­dek. Tyle tylko, że gdy Hugo i Mat­thieu zaczęli roz­ma­wiać przy kuchen­nym stole, prawda wyszła na jaw. Ricard, zago­rzały wege­ta­ria­nin, zachę­cił Hugo, aby ten mimo wszystko spró­bo­wał i uspo­koił go, że to, co prze­ka­zał mu jego ojciec, to wie­rutne bzdury. Zgo­dził się z nim, że zwie­rzęta są naszymi przy­ja­ciółmi, a prze­cież przy­ja­ciół się nie je. Od tego czasu wszy­scy nasi domow­nicy odży­wiają się bar­dziej flek­si­ta­riań­sko (to zna­czy jemy mniej mięsa), zaś Hugo pozo­staje dla nas wzo­rem moral­nym – jako wege­ta­ria­nin i obrońca praw zwie­rząt.

Cza­sami ludzie pytają mnie, czy zacho­wa­nie Mat­thieu Ricarda w bla­sku fle­szy nie jest na pokaz. Odpo­wiedź jest pro­sta: nie. Pod­czas jego wizyty w naszym domu w Liège pozna­łem tylko jed­nego Mat­thieu. Męż­czy­znę, który zawsze i wszę­dzie cho­dzi ubrany w bud­dyj­ską szatę, poza nie­licz­nymi wyjąt­kami, na przy­kład gdy sie­dzi w piża­mie na kana­pie albo w kąpie­lów­kach na base­nie i medy­tuje. Za to go podzi­wiam. Podró­żuje po całym świe­cie, ma ogromną liczbę obser­wu­ją­cych w mediach spo­łecz­no­ścio­wych i jest uwiel­biany przez wiele osób niczym gwiazda rocka. Mimo to twardo stąpa po ziemi. Jest altru­istą do szpiku kości, otwar­tym na dys­ku­sję na naj­róż­niej­sze tematy, w tym o bud­dy­zmie, kar­mie i rein­kar­na­cji. Ma odwagę kwe­stio­no­wać sie­bie i bud­dyj­ski styl życia, nie stro­niąc przy tym od eks­pe­ry­men­tów nauko­wych. To kolejny dowód na to, że warto dać medy­ta­cji szansę.

To samo można też powie­dzieć o Dalaj­la­mie, i rów­nież prze­ko­na­łem się o tym oso­bi­ście. Dzięki współ­pracy z Mat­thieu we wrze­śniu 2016 roku mia­łem oka­zję spę­dzić dzień z przy­wódcą bud­dy­stów. Wspól­nie z Mat­thieu i Dalaj­lamą zasta­na­wia­li­śmy się nad rela­cjami pomię­dzy nauką a bud­dy­zmem na sce­nie Uni­wer­sy­tetu Stras­bur­skiego. Za kuli­sami zje­dli­śmy razem kola­cję, a Dalaj­lama odpo­wie­dział na moje pyta­nia. Zdu­miało mnie, jak bar­dzo otwarty był na dys­ku­sje o naszych róż­nią­cych się wizjach, o świa­do­mo­ści i o kwe­stii nauki i wiary. Tak jak Mat­thieu, Dalaj­lama miał zni­kome ego i zwra­ca­li­śmy się do sie­bie per „bra­cie”. Być może dla­tego na koniec dnia odwa­ży­łem się skie­ro­wać do niego te słowa: „Nie mogę stwier­dzić, czy jesteś dobrym bud­dy­stą, ale z pew­no­ścią był­byś świet­nym naukow­cem”.

Dzięki otwar­to­ści Dalaj­lamy i Mat­thieu Ricarda uzy­ska­łem odpo­wiedź na zasad­ni­cze pyta­nie: jak medy­ta­cja wpływa na nasz mózg? Po pod­łą­cze­niu Mat­thieu do apa­ra­tury badaw­czej w naszym labo­ra­to­rium odkry­li­śmy, że jego mózg zna­cząco różni się od mózgów jego rówie­śni­ków: nie­które jego czę­ści są lepiej roz­wi­nięte. Gdy medy­to­wał z dwu­stoma pięć­dzie­się­cioma dio­dami przy­cze­pio­nymi do głowy, zaob­ser­wo­wa­li­śmy rów­nież, że nie­które połą­cze­nia w jego mózgu dzia­łają lepiej niż u innych sie­dem­dzie­się­cio­lat­ków. Oczy­wi­ście teraz uchy­lam zale­d­wie rąbka tajem­nicy – wię­cej wyja­śniam w dal­szej czę­ści książki.

Być może myślisz sobie: co mi z tego, że jakiś neu­ro­nau­ko­wiec zba­dał mózg mistrza medy­ta­cji? Bar­dzo się zdzi­wisz. Tak samo, jak naukowcy przy­glą­dają się wybit­nym spor­tow­com, dzięki czemu mogą pomóc upra­wia­ją­cemu sport Kowal­skiemu na przy­kład poprzez zapro­jek­to­wa­nie apli­ka­cji bie­go­wej, tak samo bada­nie eks­per­tów od medy­ta­cji może być punk­tem wyj­ścia do odkry­cia, co medy­ta­cja może ozna­czać dla cie­bie. Wcze­śniej pro­wa­dzone bada­nia także roz­róż­niają te dwie grupy: część naukow­ców, tak jak my, zagląda do mózgów eks­per­tów, inni zaś wysu­wają intry­gu­jące wnio­ski na pod­sta­wie badań na zwy­kłych ludziach. W książce oma­wiam i te, i te.

Chcę podzie­lić się z tobą tą wie­dzą i prze­ko­nać cię, że medy­ta­cja może sta­no­wić uzu­peł­nie­nie współ­cze­snej zachod­niej medy­cyny.

Bada­nia tego rodzaju są nad wyraz zło­żone. Będąc naukow­cem, jesteś tylko tak mądry, jak twój sprzęt badaw­czy. Poza tym nie można wysnuć wnio­sków na pod­sta­wie tylko jed­nego bada­nia, chyba że zosta­nie spraw­dzone i potwier­dzone przez innych. Kry­te­riów, jakie musi speł­nić bada­nie naukowe, zanim przy­nie­sie wia­ry­godne rezul­taty, nada­jące się do publi­ka­cji w cza­so­pi­śmie nauko­wym, jest wię­cej. To żmudny pro­ces, o któ­rym piszę wię­cej w dal­szych roz­dzia­łach, ale także jeden z powo­dów, dla któ­rych ta książka powstała. Dłu­go­let­nie bada­nia nad medy­ta­cją zna­cząco powięk­szyły naszą wie­dzę. Choć w medy­to­wa­niu na­dal jestem tylko uczniem-ama­to­rem, jako nauko­wiec jestem pewien, że medy­ta­cja może naprawdę popra­wić zdro­wie psy­chiczne i jakość życia. Chcę podzie­lić się z tobą tą wie­dzą i prze­ko­nać cię, że medy­ta­cja może sta­no­wić uzu­peł­nie­nie współ­cze­snej zachod­niej medy­cyny. Dla­tego rzu­cam ci wyzwa­nie: odwa­żysz się? Szkoda byłoby tak po pro­stu zamknąć się na nowe czy inne drogi; w końcu żyjemy w cią­gle zmie­nia­ją­cym się świe­cie. Nauka nie stoi w miej­scu – my także nie powin­ni­śmy.

Moim celem jest poka­za­nie ci, że ist­nieje złoty śro­dek pomię­dzy ści­słą, obiek­tywną nauką a subiek­tyw­nymi prak­ty­kami ducho­wymi czy kon­tem­pla­cyj­nymi. Nie, nie chcę zro­bić z cie­bie bud­dy­sty – sam nim nie jestem. Chcę za to wrę­czyć ci narzę­dzie, z któ­rego dowiesz się, co może dać ci medy­ta­cja i jak zacząć medy­to­wać. Dzięki temu, tak jak i ja, będziesz w sta­nie zna­leźć wła­sną ścieżkę w roz­le­głym i fascy­nu­ją­cym świe­cie tech­nik medy­ta­cyj­nych i ćwi­czeń gim­na­sty­ku­ją­cych mózg. Świe­cie, gdzie nic nie trzeba, a wszystko wolno, o ile robi się to świa­do­mie. Daj sobie czas na zgłę­bie­nie teo­rii i prak­tyki medy­ta­cji, wypró­buj ćwi­cze­nia, które naj­bar­dziej do cie­bie prze­ma­wiają, i odkryj, czym medy­ta­cja jest dla cie­bie.

Nie zro­zum mnie źle, zawsze trzeba mieć na wzglę­dzie róż­nice pomię­dzy oso­bi­stą opi­nią i przy­pad­kami aneg­do­tycz­nymi a nale­ży­cie udo­ku­men­to­wa­nymi bada­niami nauko­wymi. Uwa­żam jed­nak za wielką stratę, że dzi­siej­sza medy­cyna poświęca tak mało uwagi aspek­towi oso­bi­stemu i psy­cho­spo­łecz­nemu. Przy­cho­dzi mi też na myśl efekt pla­cebo, nie­zwy­kłe zja­wi­sko, które odzwier­cie­dla potężny wpływ umy­słu na sferę fizyczną. To samo doty­czy hip­nozy i medy­ta­cji, mimo to ich moż­li­wo­ści czę­sto nie są brane na poważ­nie. Jasne, że medy­ta­cja nie uśmie­rza bólu ani nie leczy raka, co nie zna­czy, że nie może naprawdę poma­gać. I to jest wła­śnie ważne.

Książka ta nie pro­muje żad­nej poje­dyn­czej formy, metody czy tra­dy­cji medy­ta­cji. Prze­ciw­nie, zachę­cam wszyst­kich do nawią­za­nia wła­snej rela­cji z medy­to­wa­niem. Możesz spę­dzić wiele godzin na macie albo wyko­nać kilka uważ­nych wde­chów i wyde­chów – każda z tych tech­nik ma swoje zalety. Wybie­raj to, co w danym momen­cie ci odpo­wiada. Na przy­kład tra­dy­cja zen, w któ­rej nie­pra­wi­dłowa postawa jest karana ude­rze­niem kijem w ramię, to nie moja bajka.

Pro­po­nuję, żeby­śmy zaczęli naszą podróż od małego przed­smaku medy­ta­cji, dosłow­nie i w prze­no­śni. Się­gnij po kostkę ulu­bio­nej cze­ko­lady albo fili­żankę aro­ma­tycz­nej her­baty. Naj­pierw uważ­nie się jej przyj­rzyj i pową­chaj ją, a następ­nie weź głę­boki wdech i skosz­tuj. Posta­raj się sku­pić na tym, co robisz i odczu­wasz w danym momen­cie. Co czu­jesz, sma­ku­jesz, myślisz, prze­ży­wasz? Zauważ, że można czer­pać przy­jem­ność z cze­ko­lady czy her­baty w bar­dziej świa­domy spo­sób. O ile bar­dziej ją teraz doce­niasz, niż gdy robisz to pospiesz­nie, z auto­matu i bez­re­flek­syj­nie. Tym wła­śnie jest medy­ta­cja: pro­stym ćwi­cze­niem w byciu świa­domym. Może jed­nak jest to coś dla cie­bie?Każdy z nas chce być szczę­śliwy. Wszy­scy pra­gniemy być rado­śni, zdrowi, ener­giczni, kochani, silni, zre­lak­so­wani, mądrzy i doce­niani. Pyta­nie jest tylko jedno: jak to osią­gnąć? Wszystko zaczyna się w twoim wła­snym cudow­nym mózgu. Dla­tego zamie­rzam pomóc ci zro­zu­mieć, co wła­ści­wie się w nim dzieje i jak możesz na to wpły­nąć za pomocą medy­ta­cji. Nie będę bom­bar­do­wać cię przy tym neu­ro­lo­gicz­nym żar­go­nem ani poję­ciami z san­skrytu czy innych języ­ków obcych, ale za pomocą opo­wie­ści, kli­nicz­nych aneg­dot i nauko­wych spo­strze­żeń przed­sta­wię ci pro­cesy zacho­dzące w two­jej gło­wie oraz wyja­śnię, dla­czego może się tak dziać i jakie mogą być tego skutki.

Natych­miast przy­cho­dzi mi do głowy nastę­pu­jąca aneg­dota. Gdy w zeszłym roku poja­wiła się moż­li­wość poroz­ma­wia­nia o medy­ta­cji z grupą uczniów szkoły pod­sta­wo­wej, od razu ją pod­chwy­ci­łem. Ku mojemu ogrom­nemu zdzi­wie­niu oka­zało się, że naprawdę jestem mile widzia­nym gościem dla stu trzy­dzie­stu dwu­na­sto­lat­ków. Gdy zapy­ta­łem, kto spo­śród nich doświad­cza stresu, zamar­twia­nia się czy pro­ble­mów ze snem, w powie­trzu zna­la­zło się osiem na dzie­sięć dłoni. Już dzieci w pod­sta­wówce – które, jak zakła­damy, pro­wa­dzą wolne i bez­tro­skie życie – ucie­szyły się na wieść o ćwi­cze­niach medy­ta­cyj­nych, które mie­li­śmy wspól­nie wyko­nać, ponie­waż tak jak doro­śli szu­kały spo­sobu na uspo­ko­je­nie i chwi­lowe odsu­nię­cie od sie­bie zmar­twień. To, że już tak młode osoby się zamar­twiają i potrze­bują spo­sobu na roz­luź­nie­nie i wyj­ście ze swo­jej głowy, szcze­rze mnie poru­szyło.

Nie­stety to, że ludzie – mali i duzi – zamar­twiają się i stre­sują, jest wpi­sane w naszą naturę. Nie­koń­czący się stru­mień myśli, opi­nii i ana­liz w naszej gło­wie jest tak wszech­obecny, że docze­kał się wła­snego przy­domka: „małpi umysł”. Jest to dosłow­nie pozo­sta­łość po ewo­lu­cji z naczel­nych w homo sapiens sapiens, albo ina­czej w czło­wieka, który myśli i zdaje sobie sprawę, że myśli.

Na prze­strzeni wie­ków nasze mózgi zostały zapro­gra­mo­wane tak, aby zwra­cać uwagę zarówno na pozy­tywne, jak i nega­tywne bodźce; na szanse oraz zagro­że­nia. Ta opo­wieść zaczyna się od pierw­szych poru­sza­ją­cych się mikro­bów, które zamiesz­ki­wały zie­mię. Mikroby te były wypo­sa­żone w przy­datne czułki, które poma­gały im okre­ślić, gdzie mogą bez­piecz­nie zna­leźć pokarm, a od jakich miejsc powinny trzy­mać się z daleka. Te wbu­do­wane mecha­ni­zmy prze­trwa­nia roz­wi­jały się wraz z postę­pu­jącą ewo­lu­cją. Dzięki nim nasi pre­hi­sto­ryczni przod­ko­wie pojęli, że zry­wa­nie pozio­mek i polo­wa­nie na małe zwie­rzęta pozwala prze­trwać, ale gdy na ich dro­dze staną więk­sze dzi­kie zwie­rzęta, muszą wziąć nogi za pas. Ponie­waż na prze­strzeni lat nasz mózg stale się roz­wi­jał, sta­jąc się coraz bar­dziej zło­żony, wro­dzone mecha­ni­zmy prze­trwa­nia rów­nież sta­wały się coraz bar­dziej skom­pli­ko­wane.

Ludzki mózg nauczył się bły­ska­wicz­nie ana­li­zo­wać bodźce sen­so­ryczne, takie jak obrazy, dźwięki i zapa­chy, aby następ­nie móc szybko je prze­wi­dy­wać. Podam pro­sty przy­kład: chcesz wejść pod prysz­nic i kątem oka widzisz czarną kropkę przy odpły­wie. Twój mózg w mgnie­niu oka prze­wi­nął twoje oso­bi­ste archi­wum wcze­śniej­szych doświad­czeń i stwier­dził, że może to być pająk. Sku­tek? Boisz się, twoje tętno rośnie, zaczy­nasz się pocić i prze­łą­czasz się w tryb obrony. W mig wycią­gasz stopę spod prysz­nica. Dopiero gdy dokład­nie się przyj­rzysz, zoba­czysz, że czarna plamka to włos, który utknął w odpły­wie. Nie ma powodu do paniki. Twoje ciało znów prze­cho­dzi w stan spo­czynku, a ty możesz sko­rzy­stać z cie­płego prysz­nica. To wła­śnie wyjąt­kowo roz­wi­nięte mecha­ni­zmy prze­trwa­nia spo­wo­do­wały, że ludz­kość zaszła w pro­ce­sie ewo­lu­cji tak daleko. Nie­stety jest to rów­nież powód, dla któ­rego w XXI wieku stale zma­gamy się ze stre­sem i zmar­twie­niami. Nasz wbu­do­wany mecha­nizm prze­trwa­nia zro­bił się tak zło­żony, że w ciągu dnia mózg nie odpo­czywa ani przez chwilę, nawet wie­czo­rami, gdy kła­dziemy się do łóżka. Jak czę­sto zda­rza ci się prze­wra­cać z boku na bok, bo twoja głowa jest pełna myśli? Towa­rzy­szy nam poczu­cie, że na każ­dym kroku czyha nie­bez­pie­czeń­stwo: od iry­tu­ją­cego sta­nia w korku i palą­cych ter­mi­nów po grozę i stale obecny nie­po­kój zwią­zany z przy­szło­ścią. Nasz wewnętrzny mecha­nizm prze­trwa­nia zwa­rio­wał i nie potra­fimy już wyłą­czyć naszych mózgów. Dosłow­nie. Jego część, odpo­wia­da­jąca za zamar­twia­nie się, którą nazy­wamy w neu­ro­lo­gii wewnętrzną sie­cią świa­do­mo­ści, działa czę­ściowo nawet w mózgu pacjen­tów będą­cych w śpiączce.

Pod­su­mo­wu­jąc: nasz mózg jest prze­ła­do­wany bodź­cami i nie potra­fimy sobie z tym pora­dzić. Dla­tego uczu­cia stresu, nie­po­koju i depre­sji domi­nują nad sub­tel­nymi uczu­ciami, takimi jak spo­kój i przy­jem­ność. Na szczę­ście jest też dobra wia­do­mość: wszy­scy jedziemy na tym samym wózku, ale możemy też razem z niego wysko­czyć. Jak? Rese­tu­jąc i prze­pro­gra­mo­wu­jąc nasz z góry zapro­gra­mo­wany mózg. Można to zro­bić za pomocą medy­ta­cji. Wiem to nie tylko z wła­snego doświad­cze­nia, ale rów­nież z nauki, która poka­zuje to czarno na bia­łym. Dzięki dzie­się­cio­le­ciom badań opar­tych na współ­pracy pomię­dzy zachod­nią psy­cho­lo­gią i neu­ro­lo­gią a świa­tem kon­tem­pla­cji dowie­dzie­li­śmy się, że medy­ta­cja może sta­no­wić spo­sób na odzy­ska­nie kon­troli nad naszym osza­la­łym wbu­do­wa­nym mecha­ni­zmem prze­trwa­nia, wewnętrz­nym dia­lo­giem, owym gło­si­kiem, który stale do cie­bie mówi; na świa­domą decy­zję o zacho­wa­niu spo­koju i prze­ję­ciu ste­rów nad nie­koń­czą­cym się stru­mie­niem myśli. Dzięki temu medy­to­wa­nie może rów­nież być roz­wią­za­niem współ­cze­snych pro­ble­mów, takich jak stres i cho­roby z nim zwią­zane, stany lękowe, pro­blemy emo­cjo­nalne i psy­chiczne¹, pro­blemy z kon­cen­tra­cją, depre­sja i wypa­le­nie², bez­sen­ność³, chro­niczny ból⁴, pro­blemy z ukła­dem odpor­no­ścio­wym, cho­roby serca i układu krą­że­nia⁵, ogólne niskie samo­po­czu­cie oraz defi­cyt miło­ści, zro­zu­mie­nia i empa­tii⁶. Innymi słowy, ucząc się ina­czej uży­wać swo­jego mózgu, prze­pro­gra­mo­wu­jąc go i bar­dziej roz­wi­ja­jąc jego okre­ślone czę­ści, bie­rzesz sprawy we wła­sne ręce i decy­du­jesz się być bar­dziej szczę­śliwy. Ważne są nie tylko wyda­rze­nia, ale przede wszyst­kim to, w jaki spo­sób się je prze­żywa. Już poprzez samo czy­ta­nie tej książki sta­wiasz pierw­szy krok ku spo­koj­niej­szemu, bar­dziej świa­do­memu i pozy­tyw­nemu życiu. Po czę­ści więc szczę­ście naprawdę jest w zasięgu mózgu.Ucząc się ina­czej uży­wać swo­jego mózgu, prze­pro­gra­mo­wu­jąc go i bar­dziej roz­wi­ja­jąc jego okre­ślone czę­ści, bie­rzesz sprawy we wła­sne ręce i decy­du­jesz się być bar­dziej szczę­śliwy

_D.T. Suzuki, wielki japoń­ski mistrz zen, był nie­gdyś gościem sym­po­zjum, które odby­wało się na wol­nym powie­trzu. Sie­dział przy stole nie­ru­chomo jak posąg, ze wzro­kiem utkwio­nym w jed­nym punk­cie. Pozo­sta­łym pane­li­stom zda­wało się, że myślami krąży gdzieś po innym świe­cie albo znaj­duje się w głę­bo­kim tran­sie. Gdy jed­nak nagły podmuch wia­tru zdmuch­nął ze stołu stos kar­tek, Suzuki jako jedyny z obec­nych sko­czył na nogi jak sprę­żyna i zła­pał odla­tu­jące kartki. Wcale nie prze­by­wał „w innym świe­cie”, wręcz prze­ciw­nie: był wyjąt­kowo uważny i świa­domy wszyst­kiego, co działo się wokół niego._

Ta krótka aneg­dota świet­nie ilu­struje ist­nie­nie wielu błęd­nych prze­ko­nań na temat medy­ta­cji. Dla­tego, gdy chcę odpo­wie­dzieć na pyta­nie, czym wła­ści­wie jest medy­ta­cja, i dla­czego może być rów­nież czymś dobrym dla cie­bie, wyja­śnię naj­pierw, czym na pewno nie jest.

Medytacja ≠ pozycja lotosu

Według pierw­szego mitu, który chcę oba­lić, pod­czas medy­ta­cji sie­dzi się w nie­na­tu­ral­nym sia­dzie, poskrę­ca­nym niczym pre­cel. Cho­dzi oczy­wi­ście o słynną pozy­cję lotosu, w któ­rej nogi są skrzy­żo­wane, dło­nie leżą na kola­nach, kciuk i palec wska­zu­jący są złą­czone, a wzrok roz­luź­niony. No więc nie – nie ma cze­goś takiego jak obo­wiąz­kowa czy ide­alna pozy­cja do medy­ta­cji. Cho­ciaż lotos jest tra­dy­cyjną pozy­cją dla doświad­czo­nych bud­dy­stów, z pew­no­ścią nie ma przy­musu medy­to­wa­nia w ten wła­śnie spo­sób. To ty wybie­rasz, czy i jak sie­dzisz, sto­isz albo się poru­szasz. Ja sam pod­czas medy­ta­cji lubię sia­dać w sia­dzie skrzyż­nym na poduszce. Zda­rza mi się też sie­dzieć na krze­śle, a cza­sami, na przy­kład przed waż­nym spo­tka­niem, wdra­puję się na biurko, skąd mam piękny widok na roz­po­ście­ra­jący się za moim biu­rem kra­jo­braz.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

M. Goyal i in., Medi­ta­tion pro­grams for psy­cho­lo­gi­cal stress and well-being: a sys­te­ma­tic review and meta-ana­ly­sis, „JAMA Inter­nal Medi­cine”, marzec 2014, nr 174 (3), s. 357–368.

2.

E. Vella i S. McI­ver, Redu­cing stress and bur­nout in the public-sec­tor work envi­ron­ment: A mind­ful­ness medi­ta­tion pilot study, „Health Pro­mo­tion Jour­nal of Austra­lia”, 19 wrze­śnia 2018.

3.

E.S. Zhou i in., Inte­gra­tive Medi­cine for Insom­nia, „Medi­cal Cli­nics of North Ame­rica”, wrze­sień 2017, nr 101 (5), s. 865–879.

4.

R.L. Nahin i in., Evi­dence-Based Eva­lu­ation of Com­ple­men­tary Health Appro­aches for Pain Mana­ge­ment in the Uni­ted Sta­tes, „Mayo Cli­nic Pro­ce­edings”, wrze­sień 2016, nr 91 (9), s. 1292–1306.

5.

R.D. Brook, When and how to recom­mend ‘alter­na­tive appro­aches’ in the mana­ge­ment of high blood pres­sure, „The Ame­ri­can Jour­nal of Medi­cine”, czer­wiec 2015, nr 128 (6), s. 567–570.

6.

R.A. Hec­ken­berg i in., Do work­place-based mind­ful­ness medi­ta­tion pro­grams improve phy­sio­lo­gi­cal indi­ces of stress? A sys­te­ma­tic review and meta-ana­ly­sis, „Jour­nal of Psy­cho­so­ma­tic Rese­arch”, listo­pad 2018, nr 114, s. 62–71.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: