Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Słonimski. Heretyk na ambonie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
9 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Słonimski. Heretyk na ambonie - ebook

Tadeusz Konwicki, któremu Antoni Słonimski zapisał w spadku telewizor Sony, nie był zdziwiony, gdy podczas pogrzebu trumna z ciałem przyjaciela nie zmieściła się do grobu i trzeba było poszerzać dół. „Był większy, niż przewidywały normy. Ale ja o tym wiedziałem” – stwierdził Konwicki.
Słonimski nie tylko nie zmieścił się w grobie, ale też zawsze wykraczał poza wszelkie próby szufladkowania go i etykietowania, a było tych prób mnóstwo: liberał, pacyfista, antyklerykał, Żyd i mason, wychowawca liberalnej inteligencji, ikona opozycji, guru różowego salonu. Joanna Kuciel-Frydryszak pokazuje, że Słonimski wymykał się tym klasyfikacjom, a jego osobowość fascynowała właśnie dzięki wewnętrznym sprzecznościom.
Nade wszystko był wybitnym poetą, członkiem słynnego poetyckiego ugrupowania Skamander,niedościgłym felietonistą „Wiadomości Literackich”, „Tygodnika Powszechnego” czy „Szpilek”, dramaturgiem i satyrykiem. Również autorytetem dla rodzącej się w PRL-u demokratycznej opozycji, „Polakiem maniakalnym”, jak pisał o sobie.
Zwalczał i wyśmiewał nacjonalizm i ksenofobię, za co płacił wysoką cenę – jak wtedy, gdy w warszawskiej kawiarni młody poeta o narodowych poglądach uderzył Słonimskiego w twarz, czy w 1968 roku, kiedy Władysław Gomułka zaatakował go w swoim słynnym przemówieniu.
Nie doczekał końca PRL-u, ale go przeczuwał. Pisał: „Polska to taki dziwny kraj, w którym wszystko jest możliwe, nawet zmiany na lepsze”.
„Mój szef” – mówi o nim Adam Michnik. Król felietonu, mistrz ciętej riposty, guru opozycji lat sześćdziesiątych. Antoni Słonimski zapewne odpowiedziałby na taki panegiryk o sobie: dlaczego król, a nie cesarz? Jego „podwójnie rozwinięte gruczoły nienawiści” reagowały na każdy przejaw tromtadracji, głupoty i nacjonalizmu. Biografki doczekał się wybitnej. Heretyka na ambonie czyta się wybornie. To pełna anegdot, historycznie udokumentowana opowieść napisana z biglem. Strach pomyśleć, gdzie byłaby polska kultura, gdyby nie Słonimski.
Marcin Zaremba, historyk
Skamandryta, poeta, felietonista, krytyk, dysydent, gentleman – te słowa nie oddają złożoności osoby Antoniego Słonimskiego, niezwykłego człowieka, który był nie tylko świadkiem wydarzeń XX wieku, ale też ich bardzo aktywnym uczestnikiem. Książka Joanny Kuciel-Frydryszak to portret namalowany z miłością, chociaż na pewno nie bezkrytyczny. Do przeczytania jednym tchem i do głębokiego zamyślenia się nad tym, jak można zachować się przyzwoicie w konfrontacji z okrutną historią.
Katarzyna Kasia, filozofka
O postaciach takich jak Antoni Słonimski często pisze się tak, że trudno mi uwierzyć, że w ogóle ktoś taki był. Stawia się pomniki albo się je burzy, tworzy się legendy i szasta anegdotami (bywa, że zmyślonymi i przypisywanymi kilku osobom). Do portretów dorysowuje się aureole albo rogi. Ostatnio coraz popularniejsze stają się „biografie wywlekane”. Joanna Kuciel-Frydryszak niczego Słonimskiemu nie dokleja, nie dorysowuje, nie podsadza go na żaden cokół ani z cokołu nie strąca. Pisze o nim tak, że wierzę, że ktoś taki naprawdę był. I że był fascynujący. Szczerze polecam.
PS Słonimski pisał: „(…) kwiaty są świnie”. Można się z nim nie zgadzać, ale warto się zastanowić, czy na pewno wszystkie są w porządku?
Artur Andrus, dziennikarz
Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68121-11-7
Rozmiar pliku: 4,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

NIE­CAŁA

Dzieci są za­kałą ludz­ko­ści. Jest to klasa nie pro­du­ku­jąca, pa­so­żyt­ni­cza, uprzy­wi­le­jo­wana, cho­ro­wita, sa­mo­lubna, po­zba­wiona wy­cho­wa­nia i wy­kształ­ce­nia, nie­grzeczna i brudna.

An­toni Sło­nim­ski, O dzie­ciach,
„Cy­ru­lik War­szaw­ski”, 1926

Gdy pięć­dzie­się­cio­letni Sło­nim­ski po woj­nie przy­je­chał z Lon­dynu do War­szawy, naj­pierw po­szedł spraw­dzić, czy stoi ka­mie­nica przy Nie­ca­łej, w któ­rej się uro­dził. Po­tem szu­kał śla­dów ka­wiarni Zie­miań­ska, w któ­rej spę­dził mło­dość. Z ro­dzin­nego domu po­zo­stała tylko fa­sada, a Zie­miań­ską roz­po­znał po zgnie­cio­nej ba­lu­stra­dzie. Uko­chane mia­sto nie ist­niało.

Kiedy się ro­dził na Nie­ca­łej, ta nie­długa ulica pro­wa­dząca do Ogrodu Sa­skiego w ni­czym nie przy­po­mi­nała dzi­siej­szego spo­koj­nego za­ułka. Tęt­niła ży­ciem, rej­wa­chem kup­ców i klien­tów mnó­stwa skle­pi­ków, wy­twórni i ma­ga­zy­nów. Pod je­dynką dzia­łała wy­twór­nia lamp z brązu Ka­rola Bur­kego, pod piątką – la­bo­ra­to­rium ko­sme­tyczne, obok za­kład wy­robu ka­pe­lu­szy słom­ko­wych i fil­co­wych, a pod szóstką, gdzie na dru­gim pię­trze miesz­kał dok­tor Sło­nim­ski z ro­dziną, ulo­ko­wała się „Fa­bryka piór stru­sich i fan­ta­zyj­nych oraz kwia­tów sztucz­nych” M. Cie­cha­nowa.

Ro­dzina Sło­nim­skich: dok­tor Sta­ni­sław, jego żona Eu­ge­nia Ma­ria z Gold­ma­nów i dzieci – Ha­lina i Piotr – zaj­mo­wała czte­ro­po­ko­jowe miesz­ka­nie z ogromną kuch­nią. 15 li­sto­pada 1895 roku przy­szedł tu na świat An­toni Wła­dy­sław Sło­nim­ski. Jego matka miała dwa­dzie­ścia sześć lat, oj­ciec był od żony star­szy o szes­na­ście lat.

Kiedy pięć mie­sięcy póź­niej ro­dzice wieźli syna do­rożką do ko­ścioła św. An­to­niego przy ulicy Se­na­tor­skiej, żeby go ochrzcić, być może jego dziad Chaim Ze­lig Sło­nim­ski, ubrany w tra­dy­cyjny strój ży­dow­ski, mo­dlił się w sy­na­go­dze. Nie było w tym nic nad­zwy­czaj­nego: pod ko­niec XIX wieku miesz­czań­stwo ży­dow­skie, a zwłasz­cza in­te­li­gen­cja, ma­sowo prze­cho­dziło na ka­to­li­cyzm, zry­wa­jąc z ży­dow­ską tra­dy­cją swo­ich oj­ców, a także ma­ni­fe­stu­jąc w ten spo­sób przy­na­leż­ność do pol­skiego spo­łe­czeń­stwa.

Ro­dzinę Sło­nim­skich trudno jed­nak uznać za zwy­czajną – dzia­dek po­ety Chaim Ze­lig Sło­nim­ski na­le­żał do Ży­dów wy­bit­nych i za­ło­ży­cieli pierw­szej ga­zety na­uko­wej w ję­zyku he­braj­skim „Ha-Ce­fira”, był też dy­rek­to­rem Szkoły Ra­bi­nów w Ży­to­mie­rzu, a przede wszyst­kim przed­sta­wi­cie­lem Ha­skali – ży­dow­skiego oświe­ce­nia. Jego wnuk lu­bił w nim wi­dzieć bun­tow­nika zwal­cza­ją­cego ży­dow­ską ciem­notę i za­bo­bon, bar­dziej od re­li­gii ce­nią­cego na­ukę, a przez to wy­klę­tego przez or­to­dok­syjne gminy. Ale rze­czy­wi­stość wy­glą­dała nieco ina­czej: Chaim Ze­lig był Ży­dem umiar­ko­wa­nie po­stę­po­wym, pro­pa­go­wał na­ukę, ale sta­rał się nie draż­nić uczuć re­li­gij­nych i nie wal­czył z ży­dow­ską or­to­dok­sją. Ob­ra­cał się chęt­nie wśród Po­la­ków, ale nie to­le­ro­wał ate­izmu i sprze­ci­wiał się za­wie­ra­niu mał­żeństw mie­sza­nych. Mimo to dwaj z trzech jego sy­nów zmie­nią wy­zna­nie: Sta­ni­sław, oj­ciec An­to­niego, ochrzci się w doj­rza­łym wieku, drugi syn, Lu­dwik, ożeni się z Ro­sjanką i przyj­mie pra­wo­sła­wie, a je­dy­nie wuj Jó­zef, zwany przez An­to­niego Wu­jagą, po­zo­sta­nie wierny re­li­gii swo­jego ojca.

Odej­ście Sta­ni­sława Sło­nim­skiego od wiary nie spo­wo­do­wało w ro­dzi­nie roz­łamu – Ze­lig po­ja­wiał się czę­sto we wspo­mnie­niach wnuka, który z wła­ści­wym so­bie po­czu­ciem hu­moru chwa­lił się, że jego dzia­dek pa­mię­tał jesz­cze woj­ska na­po­le­oń­skie, ale nie­stety, te wspo­mnie­nia oka­zy­wały się mgli­ste. „Pa­mię­tam – mó­wił dzia­dek – że mieli ta­kie wiel­kie czapy”.

An­toni Sło­nim­ski przy por­tre­cie swo­jego pra­dziada Abra­hama Sterna w Mu­zeum Na­ro­do­wym w Po­zna­niu

Chaim Ze­lig Sło­nim­ski uro­dził się w Bia­łym­stoku. Wcze­śnie się oże­nił i prze­niósł do ma­łego bia­ło­stoc­kiego mia­steczka Za­błu­dów, gdzie z upodo­ba­niem zgłę­biał astro­no­mię i ma­te­ma­tykę. Któ­re­goś dnia za­sko­czył nie­miec­kich astro­no­mów, któ­rzy przy­je­chali do Za­błu­dowa ob­ser­wo­wać za­ćmie­nie Słońca. Młody Chaim w cha­ła­cie nie od­stę­po­wał ich na krok, a gdy za­py­tali, co go in­te­re­suje, od­po­wie­dział, że te­le­skop, i wy­gło­sił wy­kład na te­mat za­ćmie­nia Słońca. Nie­miecki uczony bar­dzo się zdzi­wił i za­py­tał: „A skąd pan to wie?”. „To wszystko wie każdy Żyd w Za­błu­do­wie” – od­po­wie­dział spo­koj­nie Chaim Ze­lig Sło­nim­ski.

Zmarł 15 maja 1904 roku, ma­jąc dzie­więć­dzie­siąt cztery lata. An­toni Sło­nim­ski na­pi­sze po la­tach: „Umarł w fo­telu, je­dząc wi­no­grona i babkę. Chciał­bym tak umrzeć”.

Ale tak się nie sta­nie.

Jed­nak za naj­ge­nial­niej­szego w ro­dzi­nie na­le­ża­łoby uznać pra­dziada An­to­niego, a te­ścia Cha­ima Ze­liga Sło­nim­skiego – Abra­hama Sterna. Ta­lent tego skrom­nego ze­gar­mi­strza z Hru­bie­szowa od­krył ksiądz Sta­ni­sław Sta­szic, wła­ści­ciel tam­tej­szych dóbr. Gdy tylko Stern dał się po­znać jako wy­bit­nie uta­len­to­wany, Sta­szic na­tych­miast spro­wa­dził go do War­szawy i wy­stą­pił dla niego o po­moc fi­nan­sową do cara Alek­san­dra I. Car przy­znał Ster­nowi roczne sty­pen­dium – ty­siąc dwie­ście zło­tych pol­skich – i jed­no­ra­zową za­po­mogę w wy­so­ko­ści ty­siąca ośmiu­set zło­tych na udo­sko­na­le­nie ma­szyny, nad którą Stern przez wiele lat pra­co­wał. Była to ma­china aryt­me­tyczna wy­ko­nu­jąca cztery dzia­ła­nia z ułam­kami.

Ko­lejna, którą skon­stru­ował po czte­rech la­tach, po­tra­fiła już wy­cią­gać pier­wiastki i zo­stała po­tem uznana za pro­to­typ kom­pu­tera, jed­nak nie we­szła do po­wszech­nego uży­cia. Wpraw­dzie zięć Sterna, Chaim Ze­lig Sło­nim­ski, kon­ty­nu­ował prace nad nią i za jej ulep­szony mo­del otrzy­mał w 1844 roku na­grodę Pe­ters­bur­skiej Aka­de­mii Nauk, ale to Szwed W. Od­her, do­piero trzy­dzie­ści lat póź­niej, opa­ten­to­wał w Niem­czech ma­szynę nie­mal iden­tyczną, i to na jego po­my­śle oparta była więk­szość po­wsta­łych póź­niej aryt­mo­me­trów.

Pi­smo Sta­ni­sława Sta­szica re­ko­men­du­jące Abra­hama Sterna do To­wa­rzy­stwa Przy­ja­ciół Nauk

Stern opra­co­wał też mo­del żni­wiarki, która za­stę­po­wała pracę ośmiu osób, i wó­zek to­po­gra­ficzny do two­rze­nia map te­re­no­wych.

Gdy Sta­ni­sław Sta­szic po­sta­no­wił za­re­ko­men­do­wać zdol­nego wy­na­lazcę Kró­lew­skiemu To­wa­rzy­stwu Przy­ja­ciół Nauk, na po­czątku wy­wo­łało to sprze­ciw jego człon­ków. Nie chcieli w swoim gro­nie Żyda. Do­piero kiedy Sta­szic za­gro­ził dy­mi­sją i kiedy za­in­ter­we­nio­wał ge­ne­rał Alek­san­der Chod­kie­wicz, sy­tu­acja zo­stała opa­no­wana i 30 kwiet­nia 1817 roku Abra­ham Stern, w stroju pol­skiego izra­elity, z długą czar­no­ru­dawą brodą, wy­gło­sił swój pierw­szy od­czyt na te­mat ma­szyny do li­cze­nia i wy­cią­ga­nia pier­wiast­ków.

Zmarł 2 lu­tego 1842 roku w wieku sie­dem­dzie­się­ciu lat i zo­stał po­cho­wany na naj­star­szym w War­sza­wie cmen­ta­rzu ży­dow­skim, na Bród­nie. Dziś nie spo­sób zna­leźć jego grobu. Cmen­tarz zo­stał zde­wa­sto­wany po woj­nie, a ma­cewy po­słu­żyły do bu­dowy chod­ni­ków. O ge­nial­nym wy­na­lazcy przy­po­mina jed­nak sym­bo­liczna ma­cewa wmu­ro­wana na bród­now­skim cmen­ta­rzu w 2023 roku.

An­toni Sło­nim­ski kiedy mógł pod­kre­ślał swoją dumę z wy­bit­nego pra­dziada. Po an­ty­se­mic­kiej na­gonce w 1968 roku na­pi­sał list do Wła­dy­sława Go­mułki, który na oczach ca­łej Pol­ski wy­po­mi­nał Sło­nim­skiemu, że nie wie, kim jest: Po­la­kiem czy Ży­dem. W emo­cjo­nal­nym tek­ście-od­po­wie­dzi po­eta wspo­mina o swoim pra­dziadku, który – za­wsze lo­jalny wo­bec ro­dzin­nego kraju – ni­gdy nie sko­rzy­stał z licz­nych pro­po­zy­cji wy­jazdu za gra­nicę i pracy na rzecz in­nego spo­łe­czeń­stwa niż pol­skie.

Gdy po Marcu ’68 Sło­nim­ski zo­stał ob­jęty za­ka­zem pu­bli­ka­cji, w oba­wie o sy­tu­ację fi­nan­sową po­sta­no­wił sprze­dać Mu­zeum Na­ro­do­wemu swoją naj­cen­niej­szą pa­miątkę ro­dzinną: pi­smo Sta­ni­sława Sta­szica re­ko­men­du­jące jego pra­dziada Kró­lew­skiemu To­wa­rzy­stwu Przy­ja­ciół Nauk, w któ­rym ten na­pi­sał: „Stern, znany do­brze To­wa­rzy­stwu, ma nad­zwy­czajną bie­głość w me­cha­nice. Wy­na­lazca ma­chiny aryt­me­tycz­nej czte­rech dzia­łań z ułam­kami. Wy­na­lazca ma­chiny do wy­cią­ga­nia pier­wiast­ków kwa­dra­to­wych z ułam­kami. Po­daję go za przy­bra­nego. Sta­szic”.

Naj­star­sze ślady rodu Sło­nim­skich od­naj­dziemy na cmen­ta­rzu ży­dow­skim w War­sza­wie przy ulicy Oko­po­wej, gdzie po­cho­wani są: Chaim Ze­lig Sło­nim­ski, jego żona, a córka Sterna, Sara, oraz wuj Jó­zef.

Bab­cia Sara, silna, twór­cza oso­bo­wość, jedna z bar­dziej eks­cen­trycz­nych w ro­dzi­nie, za­sły­nęła wy­sta­wie­niem sztuki w ji­dysz z udzia­łem uczniów szkoły ra­bi­nac­kiej w Ży­to­mie­rzu, któ­rej Chaim Ze­lig był wów­czas ku­ra­to­rem. Ame­ry­kań­ski ku­zyn An­to­niego, Ni­co­las Slo­nim­sky, przy­ta­cza ro­dzinną aneg­dotę o babce, która była wy­jąt­kową ba­ła­ga­niarą, i kiedy chciała wyjść za mąż za nie­zbyt za­moż­nego męż­czy­znę, prze­ciwny temu Abra­ham Stern pod­czas pro­szo­nego obiadu wrzu­cił do wazy z zupą nie­do­prane skar­petki córki, czym sku­tecz­nie spło­szył ad­o­ra­tora. Ni­co­las za­strzega jed­nak, że tę opo­wieść za­sły­szał od swo­jej matki, która nie­zbyt lu­biła Sło­nim­skich, uwa­ża­jąc ich za bar­dzo nie­prak­tycz­nych.

Sam Ni­co­las Slo­nim­sky rów­nież na­le­żał do nie­tu­zin­ko­wych lu­dzi. Po­cho­dził z ro­syj­skiej ga­łęzi rodu: jego oj­ciec, Lu­dwik Sło­nim­ski, oże­nił się z Ro­sjanką i wy­je­chał z War­szawy do Pe­ters­burga, gdzie re­da­go­wał cza­so­pi­smo „Wiest­nik Jew­ropy” i jako pierw­szy przy­bli­żył ro­syj­skim czy­tel­ni­kom idee Ka­rola Marksa w książce Dok­tryna eko­no­miczna Ka­rola Marksa. Jego syn po la­tach wspo­mi­nał, że ku­zyn An­toni twier­dził, że ro­dzina Ni­co­lasa po­nosi czę­ściową od­po­wie­dzial­ność za prze­wrót bol­sze­wicki, gdyż to z książki Lu­dwika Le­nin do­wie­dział się o Mark­sow­skiej dok­try­nie re­wo­lu­cji pro­le­ta­riac­kiej. Brat Ni­co­lasa, Mi­chaił, zy­skał sławę jako ra­dziecki pi­sarz (au­tor mię­dzy in­nymi wy­da­nej w Pol­sce po­wie­ści In­ży­nie­ro­wie, opie­wa­ją­cej so­wiecki sys­tem). Sam Ni­co­las wy­emi­gro­wał do Ame­ryki, gdzie po­świę­cił się mu­zyce i lek­sy­ko­gra­fii. Prze­żył sto je­den lat, a kiedy miał osiem­dzie­siąt sie­dem lat, wy­stą­pił na kon­cer­cie Franka Zappy w Santa Mo­nica. Ten ge­nialny mu­zyk bar­dzo ce­nił do­ro­bek Slo­nim­skiego, więc od­na­lazł go w Los An­ge­les i za­pro­po­no­wał mu, aby za­grał na jego kon­cer­cie. Kiedy Slo­nim­sky wy­szedł na scenę, Zappa ogło­sił: „To jest nasz na­ro­dowy skarb”.

Ni­co­las, star­szy o rok od swo­jego pol­skiego ku­zyna, po­dzi­wiał An­to­niego, ale naj­więk­sze wra­że­nie wy­warła na nim in­for­ma­cja, że pra­co­wał dla niego Adam Mich­nik.

„Te­raz więc – pi­sał – kiedy mnie nę­kają wy­dawcy z po­wodu mo­ich wiecz­nych spóź­nień, mó­wię im: „Tak, przy­znaję, spóź­ni­łem się; przy­znaję się do wszyst­kiego, ale mój ku­zyn był jak oj­ciec chrzestny dla «So­li­dar­no­ści». To się na pewno musi ja­koś li­czyć!”.

Do ga­le­rii wiel­kich ta­len­tów na­leży także syn Mi­cha­iła, Sier­giej Sło­nim­ski, ro­syj­ski kom­po­zy­tor mu­zyki awan­gar­do­wej i ba­dacz z mu­zyki lu­do­wej. Kiedy w cza­sach głę­bo­kiego PRL-u Sier­giej od­wie­dził wuja An­to­niego w War­sza­wie, nie mógł się na­dzi­wić, że tyle czasu można swo­bod­nie spę­dzać w ka­wiar­niach. Był po­cząt­ku­ją­cym kom­po­zy­to­rem i wuj wspo­mógł go no­wymi kra­wa­tami, praw­do­po­dob­nie przy­wie­zio­nymi z An­glii, po­nie­waż w ta­kich jako an­glo­fil gu­sto­wał naj­bar­dziej.

An­toni, zwany w domu Tol­kiem, fi­zycz­nie przy­po­mi­nał matkę – do­rodną, nie­zbyt uro­dziwą ko­bietę. On sam twier­dził, że odzie­dzi­czył po niej dło­nie i szczu­płe palce. Ale na ogół nie­wiele o niej mó­wił i jesz­cze mniej pi­sał. Matka – da­wał do zro­zu­mie­nia – na­le­żała do in­nego świata niż oj­ciec, a to świat ojca po­cią­gał go i ukształ­to­wał.

W ostat­nim roku ży­cia już osiem­dzie­się­cio­letni, owdo­wiały, czę­sto po­wra­cał do swo­jego dzie­ciń­stwa i domu przy Nie­ca­łej. Anna Trze­cia­kow­ska, wy­bitna tłu­maczka z an­giel­skiego, która w tam­tym cza­sie opie­ko­wała się nim po stra­cie żony, czę­sto wie­czo­rami słu­chała jego wspo­mnień, ja­kie snuł otu­lony ple­dem w nie­wiel­kim po­ko­iku, daw­nej sy­pialni żony Ja­niny.

– An­toni głów­nie mó­wił o ojcu, o ma­mie rzadko. Wła­ści­wie nie ro­zu­miał wy­boru swo­jego ojca, uwa­żał, że ro­dzice nie pa­so­wali do sie­bie. Z jego opo­wia­dań wy­ni­kało, że ojca draż­niła jej bi­go­te­ria, być może więc An­toni od niego prze­jął sto­su­nek do matki. Opo­wia­dał mi, że on i jego brat Piotr do­stali imiona po do­zor­cach w ka­mie­nicy, bo tak zde­cy­do­wał oj­ciec wbrew matce, która chciała nadać sy­nom imiona bar­dziej wy­ra­fi­no­wane, mniej po­spo­lite niż An­toni i Piotr – mówi Anna Trze­cia­kow­ska.

Matka, Eu­ge­nia Sło­nim­ska

Eu­ge­nia Ma­ria Gold­man, neo­fitka, gor­liwa ka­to­liczka pa­mię­ta­jąca z dzie­ciń­stwa ji­dysz, któ­rej ro­dzina po­cho­dziła z oko­lic Ra­dom­ska, gdzie miała swój ma­ją­tek, była spo­krew­niona z bo­ga­tym ro­dem Po­znań­skich (wła­śnie pod na­zwi­skiem Po­znań­ska wy­stę­puje w do­ku­men­tach po 1945 roku). Na­to­miast brat matki Da­niel przy­jął na­zwi­sko Iwa­now, prze­szedł na pra­wo­sła­wie i zo­stał puł­kow­ni­kiem pe­ters­bur­skiej gwar­dii, w związku z czym Sta­ni­sław Sło­nim­ski – co za­pa­mię­tał An­toni – nie ak­cep­to­wał szwa­gra i wy­rzu­cał go z domu, gdy ten chciał się wi­dzieć z sio­strą.

W ro­dzi­nie matki rów­nież nie bra­ko­wało lu­dzi nie­po­spo­li­tych. Jej krewny Al­fred Po­znań­ski pod na­zwi­skiem Sa­voir pi­sał ko­me­die, bar­dzo po­pu­larne szcze­gól­nie we Fran­cji, do­kąd wy­emi­gro­wał.

Eu­ge­nia Gold­man zo­stała drugą żoną dok­tora Sta­ni­sława Sło­nim­skiego. Z pierw­szą, Idą Korn­gold, do­cze­kał się syna Adama, który okaże się naj­tra­gicz­niej­szą po­sta­cią w ro­dzi­nie.

W ar­chi­wum Sło­nim­skiego znaj­du­jemy kartkę z za­pi­sa­nym przez niego zda­niem: „Por­tret Matki – b. po­spo­lita”. To praw­do­po­dob­nie część szkicu do wspo­mnień, które nie po­wstały. Po­świę­cił jej za­le­d­wie je­den wiersz – Hia­cynty, ale jest to ra­czej wes­tchnie­nie do dzie­ciń­stwa niż tę­sk­nota za matką, pra­wie nie­obecną du­chowo w jego ży­ciu. „To nie­prawda, że la­tem pachną hia­cynty/ Naj­pięk­niej pachną w zi­mie, w imie­niny matki/ Wtu­lone mię­dzy torty słod­kie i po­madki/ Na oknie, na tle szyby siwo za­mar­z­nię­tej”. Nie­wy­klu­czone, że matka po­słu­żyła mło­demu po­ecie jako pro­to­typ pani Zorn, matki głów­nego bo­ha­tera jego pierw­szej po­wie­ści, Te­atr w wię­zie­niu. Gruba, krzy­kliwa ko­bieta, także otrzy­mu­jąca hia­cynty na imie­niny, za­nie­dbuje swo­jego syna, ale Ana­tol Zorn nie ża­łuje, że jej przy nim nie było, bo „gdyby pani Zorn chciała się wtedy zaj­mo­wać wy­cho­wa­niem Ana­tola, z pew­no­ścią za­bi­łaby mu je­dyne lata bez­tro­ski – tro­ską o rze­czy nie­godne uwagi”. Ta do­syć gorzka uwaga wy­raża dez­apro­batę dla przy­ziem­nych za­jęć matki, w od­róż­nie­niu od po­waż­nych i istot­nych spraw, któ­rymi w mnie­ma­niu An­to­niego zaj­mo­wał się jego oj­ciec.

Ja­ro­sław Iwasz­kie­wicz twier­dził, że także bo­ha­terkę ko­me­dii Mu­rzyn war­szaw­ski ob­da­rzył Sło­nim­ski ce­chami swo­jej matki. Je­śli tak rze­czy­wi­ście było, to i tym ra­zem jej nie oszczę­dził – Pola, żona su­biekta, to chciwa, po­czciwa, nie­roz­gar­nięta Ży­dówka, aspi­ru­jąca do by­cia ko­bietą świa­tową. Mamy jed­nak zbyt mało da­nych, żeby jego re­la­cję z matką na­prawdę zro­zu­mieć. Sło­nim­ski za­dbał o to, aby zbyt wiele nie ujaw­nić. Dużo wię­cej wia­domo o ojcu An­to­niego, uzna­nym i po­pu­lar­nym w War­sza­wie der­ma­to­logu i in­ter­ni­ście. Sta­ni­sław Sło­nim­ski, jak po­tem jego syn, wto­piony był w War­szawę, znał wszyst­kich, któ­rych znać było warto. By­wa­lec ka­wiarń – wie­czory spę­dzał w Do­li­nie Szwaj­car­skiej, w te­atrzy­kach, ogród­kach albo na ostry­gach u Stępka, a jesz­cze czę­ściej u Se­ma­de­niego, wśród ma­la­rzy i ak­to­rów. Szczu­pły pan z bródką ko­chał świat te­atru i po­li­tyki – za­ba­wiał to­wa­rzy­stwo aneg­do­tami. Jego dow­cip po­dzi­wiał mię­dzy in­nymi Bo­le­sław Prus.

De­kla­ro­wał się jako sym­pa­tyk PPS-u. Był też – co An­toni lu­bił pod­kre­ślać – zna­jo­mym Jó­zefa Pił­sud­skiego już wtedy, gdy przy­szły mar­sza­łek dzia­łał w kon­spi­ra­cji, a na­wet cza­sem, ukry­wa­jąc się, sy­piał na ce­ra­to­wej ka­napce u dok­tora Sło­nim­skiego przy Nie­ca­łej. Z tą ka­napką prze­pro­wa­dzać się będą Sło­nim­scy do ko­lej­nych swo­ich miesz­kań, trak­tu­jąc ją jak naj­cen­niej­szy skarb ro­dowy.

Oj­ciec, Sta­ni­sław Sło­nim­ski, słynny war­szaw­ski le­karz

An­toni Sło­nim­ski za­pa­mięta ojca jako czło­wieka du­żego for­matu, o nad­zwy­czaj­nej spo­łecz­nej wraż­li­wo­ści, le­ka­rza lu­dzi bied­nych i po­trze­bu­ją­cych. „Był do­brym czło­wie­kiem” – pi­sał. Przede wszyst­kim jed­nak czuł się z nim ogrom­nie zwią­zany. To oj­ciec – nie matka – bę­dzie się An­to­niemu do końca ży­cia ko­ja­rzył z po­czu­ciem bez­pie­czeń­stwa. To oj­ciec bę­dzie kształ­to­wał jego po­stawy ży­ciowe, upodo­ba­nia, gu­sta li­te­rac­kie. To praw­do­po­dob­nie pod jego wpły­wem wbrew matce na za­wsze po­zo­sta­nie agno­sty­kiem. Oj­ciec też roz­bu­dzi jego li­te­racką wy­obraź­nię, ra­zem będą wy­my­ślać pur­non­sen­sowe za­bawy, po­słu­gi­wać się wspól­nymi ko­dami, do któ­rych do­pusz­czony bę­dzie tylko wuj Wu­jaga, po ojcu naj­bliż­sza An­to­niemu osoba z okresu dzie­ciń­stwa. Po­stawny męż­czy­zna z pło­wym wą­sem to je­den z naj­więk­szych eks­cen­try­ków w ro­dzi­nie: twórca uni­wer­sal­nego ję­zyka ma­ją­cego stać się kon­ku­ren­cją wo­bec espe­ranto. Pró­bo­wał ów ję­zyk – który oparł na za­sa­dach gra­ma­tyki ję­zy­ków ger­mań­skich, uwa­ża­jąc je za naj­waż­niej­sze – bez­sku­tecz­nie roz­pro­pa­go­wać, co po­chło­nęło jego całą ener­gię ży­ciową i w związku z czym do końca swo­ich dni po­zo­sta­wał na utrzy­ma­niu ojca. An­toni z wielką czu­ło­ścią wspo­mi­nał wuja, jako ob­da­rzo­nego „spe­cy­ficz­nym wdzię­kiem lu­dzi nie­uda­nych. Była to mie­sza­nina in­fan­ty­li­zmu i wiary w szczę­śliwy przy­pa­dek, pro­stej ludz­kiej mą­dro­ści, na­iw­no­ści i do­broci. Na­le­żał do ro­dziny ory­gi­na­łów za­lud­nia­ją­cych stro­nice po­wie­ści Dic­kensa”. Nie­udacz­nic­two wuja bu­dziło w bra­tanku czu­łość i po­dziw, a nie złość czy też znie­cier­pli­wie­nie ma­rzy­ciel­stwem i ży­cio­wym nie­do­pa­so­wa­niem. Po­tem tę po­stawę wi­dać bę­dzie w sto­sunku Sło­nim­skiego do słab­szych czy za­gu­bio­nych – uwa­żał, że za­wsze trzeba być po ich stro­nie, siła, prze­waga, moc go nie po­cią­gały. Przy­zna­wał się do roz­ma­itych sno­bi­zmów, ale nie suk­ces i do­mi­na­cja mu im­po­no­wały, lecz in­te­li­gen­cja i ta­lent – te ce­chy ce­nił w in­nych szcze­gól­nie. I oczy­wi­ście po­czu­cie hu­moru. To ty­powo in­te­li­genc­kie na­sta­wie­nie ukształ­to­wało się praw­do­po­dob­nie pod wpły­wem kon­tak­tów z nie­prak­tycz­nym wu­jem owład­nię­tym ideą ję­zyka, który jed­no­czyłby wszyst­kich lu­dzi.

Syna fa­scy­no­wał świat ojca. Oto­cze­nie matki było dla niego nie­cie­kawe. Matka miała swoje za­ję­cia, do­bro­czyn­ność, to­wa­rzy­stwo z krę­gów ko­ściel­nych.

Do­kła­dała sta­rań, aby An­toni zo­stał wzo­ro­wym ka­to­li­kiem, po­sta­rała się na­wet, aby uczył go ka­te­chezy słynny w War­sza­wie ksiądz Jan Sie­miec, ale i to nie po­mo­gło. Sło­nim­ski twier­dził, że pierw­sze zwąt­pie­nia re­li­gijne prze­żył już w wieku dwu­na­stu lat. Nie stało się wtedy praw­do­po­dob­nie nic zna­czą­cego, po pro­stu dom pe­łen księży i ko­le­ża­nek matki, de­wo­tek, obu­dził w chłopcu o prze­kor­nej na­tu­rze bunt prze­ciw re­li­gij­nej at­mos­fe­rze. I, jak w wielu spra­wach świa­to­po­glą­do­wych, młody An­toni po­dą­żył ścieżką ojca, ate­isty uzna­ją­cego pry­mat na­uki, wy­znawcy idei po­zy­ty­wi­stycz­nych i my­śli Lu­dwika Krzy­wic­kiego.

Sło­nim­ski lu­bił przed­sta­wiać swoje dzie­ciń­stwo jako pa­smo zda­rzeń nie­zwy­kłych: opo­wia­dał na przy­kład, że gdy jego brat za­cho­ro­wał na odrę, ro­dzice od­dali go na pe­wien czas do dziadka, ale za­po­mnieli o nim i spę­dził tam cały rok. W in­nym miej­scu pi­sał, że Klim­cia, słu­żąca de­wotka, za­miast na po­dwórko pro­wa­dziła go co­dzien­nie do ko­ścioła św. An­to­niego przy Se­na­tor­skiej i le­żała tam krzy­żem, a on mu­siał od­ma­wiać mo­dli­twy. Kiedy in­dziej twier­dził, że ro­dzice za­po­mnieli go za­pi­sać do szkoły i dla­tego za­czął na­ukę do­piero w wieku dzie­się­ciu lat.

Trzeba po­zo­stać scep­tycz­nym, czy­ta­jąc te in­try­gu­jące wspo­mnie­nia po­ety. To część le­gendy o so­bie, którą Sło­nim­ski od za­wsze two­rzył, pusz­cza­jąc w obieg roz­ma­ite aneg­doty i opo­wie­ści. Nikt nie był pe­wien, czy i w ja­kim stop­niu są praw­dziwe. Już po­bieżna lek­tura jego wspo­mnień ujaw­nia nie­kon­se­kwen­cje i skłon­ność do ubar­wień: raz to sio­stra cho­ro­wała na odrę i dla­tego tra­fił do dziadka, a raz brat; w jed­nym miej­scu pi­sze, że spę­dzał całe dnie jako dziecko w ko­ściele, a w in­nym – że w Ogro­dzie Sa­skim, do któ­rego cho­dził „jak do biura”. Nie­wiele do­wia­du­jemy się o sześć lat star­szej sio­strze po­ety, dużo czę­ściej wspo­mina brata Pio­tra, wspólne za­bawy w Ogro­dzie Sa­skim, a także jego na­ukowe za­in­te­re­so­wa­nia, bo to w Pio­trze obu­dziły się geny przod­ków na­ukow­ców. Przy­szły le­karz od dzie­ciń­stwa pa­sjo­no­wał się przy­rodą, dla­tego pa­ra­pety okien przy Nie­ca­łej za­sta­wione były ter­ra­riami i akwa­riami peł­nymi żab i chrząsz­czy. Róż­nili się mię­dzy sobą tak, jak tylko bra­cia po­tra­fią się róż­nić. Pod­czas gdy star­szy o dwa lata Piotr, sku­piony i po­waż­niej­szy, lu­bił zdo­by­wać wie­dzę, An­toni wo­lał książki i za­bawy z oj­cem i Wu­jagą po­le­ga­jące na two­rze­niu ka­lam­bu­rów czy za­baw­nych wy­ra­żeń i po­wo­ły­wa­niu do ży­cia po­staci wi­dzia­nych tylko przez wta­jem­ni­czo­nych. „W na­szym umow­nym świe­cie był pan Pim­per, który miesz­kał na su­fi­cie, ale zni­kał, gdy się pod­no­siło głowę do góry. W ka­na­pach i fo­te­li­kach żył Ka­na­pon, który kradł różne drobne przed­mioty i umiesz­czał je mię­dzy po­rę­cze a sie­dze­nie ka­napy. W przed­po­koju stało sied­miu braci Po­la­kie­wi­czów, któ­rych funk­cja ży­ciowa nie była bli­żej okre­ślona, ale z któ­rymi wy­pa­dało od czasu do czasu po­roz­ma­wiać”.

Przy­rodni brat Adam jako je­dyny z naj­bliż­szej ro­dziny An­to­niego po­zo­stał przy ju­da­izmie. Bar­dzo zdolny ma­te­ma­tyk, po stu­diach w Ge­tyn­dze osiadł w Czę­sto­cho­wie, gdzie pra­co­wał dla tam­tej­szej fa­bryki włó­kien­ni­czej i zgro­ma­dził dość spory ma­ją­tek. Oże­nił się dwu­krot­nie: pierw­szą żoną była Niemka, gu­wer­nantka za­trud­niona przez dok­tora Sło­nim­skiego, którą Adam uwiódł. Z tego związku uro­dziła się córka Lilka, nie­mal ró­wie­śnica An­to­niego, którą ku­zyn wpro­wa­dzi w swoje ar­ty­styczne kręgi.

Nie wia­domo, jak bar­dzo An­toni był zżyty z Ada­mem, bo wiele ich róż­niło, wspo­mniał o Ada­mie za­le­d­wie raz, jesz­cze przed wojną. W jed­nym z re­por­taży opu­bli­ko­wa­nych po po­by­cie w Ro­sji Sło­nim­ski opi­suje swoją roz­mowę z ku­zy­nem. Mi­chaił Slo­nim­skij jest mark­si­stą z prze­ko­na­nia i pró­buje An­to­niego agi­to­wać. Roz­mowa się nie klei, ale rap­tem robi się cie­plej, ro­dzin­nie. „Oczy Mi­chała są prze­cież po­dobne do oczu mego naj­star­szego brata Adama” – na­pi­sze. Ale po­tem Adam ni­gdy nie po­jawi się ani w utwo­rach, ani we wspo­mnie­niach An­to­niego. O jego ist­nie­niu nie wie­dzieli na­wet bli­scy przy­ja­ciele po­ety.

W I rocz­niku sta­ty­stycz­nym z 1940 roku na­zwi­sko Adama Sło­nim­skiego zo­stało od­no­to­wane jako przed­sta­wi­ciela Rady Star­szych w Wy­zna­nio­wej Gmi­nie Ży­dow­skiej w Czę­sto­cho­wie. Skoń­czył tra­gicz­nie: tra­fił do getta w Piotr­ko­wie Try­bu­nal­skim, a gdy Niemcy za­częli je li­kwi­do­wać, za­bił swoją żonę, dzieci, a po­tem sie­bie.

Kiedy bra­ta­nek Sło­nim­skiego (syn Pio­tra), za­py­tał wuja, dla­czego nie na­pi­sał o Ada­mie w Al­fa­be­cie wspo­mnień, swo­jej sen­ty­men­tal­nej książce, w któ­rej przy­wo­łuje naj­waż­niej­szych dla sie­bie lu­dzi, An­toni od­po­wie­dział ostro i z bó­lem, że o Ada­mie ni­gdy nic nie na­pi­sze.

Do szkoły An­toni Sło­nim­ski cho­dził krótko. Sprawa wy­daje się do­syć za­gad­kowa. On sam stwo­rzył uro­czą le­gendę o tym, że matka za­po­mniała za­pi­sać go na lek­cje, a oj­ciec tego nie za­uwa­żył i gdy po pew­nym cza­sie za­py­tał, do któ­rej An­toni cho­dzi klasy, oka­zało się, że do żad­nej. „I po­wstała wielka awan­tura” – pi­sał.

Brat, Piotr Sło­nim­ski, le­karz, le­gio­ni­sta, po­wsta­niec war­szaw­ski. W la­bo­ra­to­rium, stoi trzeci od le­wej

Ale bar­dziej praw­do­po­dobne wy­daje się, że dok­tor Sło­nim­ski, który sam ukoń­czył szkołę ro­syj­ską, nie miał za­ufa­nia do tej in­sty­tu­cji i za­pi­sał syna do­piero do jed­nej z pol­skich szkół, które za­częły po­wsta­wać po 1905 roku. An­toni roz­po­czął więc na­ukę w wieku dzie­się­ciu lat w gim­na­zjum Jana Krecz­mara, re­no­mo­wa­nej szkole fi­lo­lo­gicz­nej, w któ­rej uczyło się sporo chłop­ców ży­dow­skiego po­cho­dze­nia, mię­dzy in­nymi Wła­dy­sław Ko­pa­liń­ski, Le­opold Tyr­mand czy Ro­main Gary (wtedy Ka­cew, po­tem słynny pi­sarz fran­cu­ski, znany też jako Émile Ajar).

W tej sa­mej szkole uczyła się sio­stra An­to­niego, Ha­lina. W ro­dzin­nych ar­chi­wach za­cho­wało się za­świad­cze­nie pod­pi­sane przez Krecz­mara, że Ha­lina po­sia­dła do­sta­teczną zna­jo­mość ła­ciny, nie ma na­to­miast ani jed­nego świa­dec­twa An­to­niego. Po­dob­nie jak inne ro­dzinne do­ku­menty, za­gi­nęły pod­czas wojny.

Sło­nim­ski nie lu­bił szkoły. Od pierw­szego dnia czuł się tam nie­szczę­śliwy. Bał się, że zo­sta­nie wy­rwany na­gle do ta­blicy i okaże się, że nic nie umie, bo ni­czego nie zro­zu­miał, albo że starsi, sil­niejsi ko­le­dzy będą się nad nim pa­stwić. „Ba­łem się oka­zać tchó­rzem i ba­łem się gróźb, bio­rąc do­słow­nie za­po­wie­dzi w ro­dzaju: «Te, wy­pusz­czę ci flaki z brzu­cha tym scy­zo­ry­kiem» albo bar­dziej po­my­sło­wych, a za­czerp­nię­tych z sa­dy­stycz­nych opi­sów Sien­kie­wi­czow­skich po­gró­żek wy­rwa­nia oka kor­ko­cią­giem”.

W pią­tej kla­sie prze­rwał na­ukę. Jak twier­dził, zgu­biła go, wi­doczna już wtedy, pa­sja sa­ty­ryczna, gdy pew­nego dnia po­sta­no­wił zro­bić ga­zetkę z ka­ry­ka­tu­rami na­uczy­cieli. Nie­stety, naj­go­rzej wy­padł na­uczy­ciel hi­sto­rii, „nie­chluj­nie ubrany gbur”, który wy­kła­dał po ro­syj­sku. Je­śli wie­rzyć re­la­cji Sło­nim­skiego, owemu na­uczy­cie­lowi po­ra­dził, żeby – je­śli już musi dłu­bać ob­sadką pióra w no­sie, w uchu i zę­bach – przy­naj­mniej zmie­nił ko­lej­ność.

Ka­zano ojcu za­brać syna i po­szu­kać mu in­nej szkoły. Oj­ciec jed­nak już go ni­g­dzie nie za­pi­sał. Po­sta­no­wił, że sam przy­go­tuje syna do ma­tury, a na po­cie­sze­nie ku­pił mu praw­dziwy duży mę­ski ro­wer.

Przez na­stępne lata An­toni uczy się w domu, ale ma­tury nie zrobi ni­gdy, co nie sta­no­wiło więk­szego pro­blemu: można było wów­czas stu­dio­wać bez ma­tury, można było bez niej – jak się okaże – zo­stać naj­bar­dziej po­pu­lar­nym fe­lie­to­ni­stą w Pol­sce. Ni­gdy nie tłu­ma­czył, dla­czego nie zda­wał eg­za­minu ma­tu­ral­nego. A może zda­wał, lecz nie zdał? Trudno to zwe­ry­fi­ko­wać. W każ­dym ra­zie kom­plek­sów z tego po­wodu nie zdra­dzał.

Po­etka Ju­lia Har­twig, jedna z naj­bliż­szych przy­ja­ció­łek An­to­niego, wie­lo­krot­nie sły­szała od niego, że nie ma ma­tury, ale była prze­ko­nana, że żar­to­wał, jak za­wsze ze wszyst­kiego. – Na­prawdę jej nie zro­bił? – zdzi­wiła się, za­py­tana o to, jak on sam o tym mó­wił. – Czę­sto się z tego śmiał, ale wy­da­wało mi się, że to nie­moż­liwe, że nie ma ma­tury.

Cał­kiem ina­czej wy­glą­dała edu­ka­cja jego brata Pio­tra, który naj­pierw uczył się w gim­na­zjach war­szaw­skich: Woj­cie­cha Gór­skiego i im. Sta­ni­sława Sta­szica, ale gdy wziął udział w strajku szkol­nym w 1905 roku, do­stał „wil­czy bi­let” i nie mógł uczęsz­czać do żad­nej szkoły na te­re­nie ro­syj­skiego im­pe­rium. Oj­ciec wy­słał go wów­czas do Lwowa, aby tam zdał ma­turę. Tam też Piotr Sło­nim­ski ukoń­czył me­dy­cynę.

Tym bar­dziej nie­ja­sne – skoro dok­to­rowi Sło­nim­skiemu za­le­żało na edu­ka­cji star­szego syna – wy­dają się przy­czyny, dla któ­rych po­zwo­lił młod­szemu prze­rwać szkołę i nie zro­bić ma­tury. Być może miało to zwią­zek z nie­za­leżną, wolną na­turą An­to­niego, któ­remu pre­sja szkoły wy­da­wała się nie do znie­sie­nia.

Sło­nim­ski jako mały chło­piec nie znał in­nego świata niż ten, w któ­rym się wy­cho­wy­wał. Dzieci z po­dwórka przy Nie­ca­łej nie za­pusz­czały się prze­cież w dziel­nice bie­doty – na Po­wi­śle czy Wolę. Na co dzień ba­wił się w Ogro­dzie Sa­skim. W sen­ty­men­tal­nym fe­lie­to­nie na­pi­sa­nym w wieku czter­dzie­stu lat wspo­mi­nał, że ry­wa­li­zo­wały tam ze sobą trzy bandy: „Po­lacy”, „Ży­dzi” i „Wol­niacy”. Mały Sło­nim­ski, rzecz ja­sna, na­le­żał do „Wol­nia­ków”.

Wa­ka­cje jako dziecko spę­dzał w Ło­mian­kach, jeż­dżąc konno i pły­wa­jąc w Wi­śle, za­chwy­ca­jąc się sty­lem ży­cia przy­ja­ciela ojca, Ja­kuba Ra­abe, jed­nego z braci bę­dą­cych wła­ści­cie­lami miej­sco­wej gar­barni. To on na za­wsze sta­nie się dla An­to­niego wzo­rem ele­gan­cji. „Tak so­bie wy­obra­ża­łem Swanna. No­sił kwiat w bu­to­nierce i jeź­dził an­giel­skim ka­brio­le­tem”.

Sta­ni­sław Ba­liń­ski, także syn le­ka­rza, znał Sło­nim­skiego przez nie­mal całe ży­cie, od­no­sząc się scep­tycz­nie do jego le­wi­co­wych cią­got. Twier­dził, że An­toni nie znał świata rze­czy­wi­stych pro­ble­mów spo­łecz­nych, bo był od nich od­izo­lo­wany.

Jak moja matka jeź­dziła na wieś na Li­twę, brała całą ap­tekę ze sobą, le­czyła całą wieś. My­śmy się ba­wili z dziećmi bia­ło­ru­skimi, zu­peł­nie na równo trak­to­wa­nymi, mia­łem kon­takt po pro­stu w cha­tach. Ja­kieś tańce były, za­bawy w czwo­ra­kach – zna­łem ten świat. In­te­li­gen­cja le­wi­cowa (którą ja zna­łem) ab­so­lut­nie tego świata nie znała. To bar­dzo jest ważne: Sło­nim­ski w ogóle nie znał wsi, nie znał ro­bot­ni­ków – to wszystko było in­te­lek­tu­alne.

Rze­czy­wi­ście, jak wielu in­te­li­genc­kich sy­nów, An­toni nie miał stycz­no­ści ze świa­tem nę­dzy. Wspo­mina swoją ro­dzinę jako nie­zbyt za­możną, zma­ga­jącą się z dłu­gami, nie była to jed­nak bieda, ale nie­do­sta­tek ów­cze­snej klasy śred­niej – jed­nakże fi­nanse dok­tora Sło­nim­skiego po­zwo­liły mu wy­kształ­cić dwóch star­szych sy­nów, w tym jed­nego na nie­miec­kim re­no­mo­wa­nym uni­wer­sy­te­cie w Ge­tyn­dze, a dwoje młod­szych dzieci – Ha­linę i An­to­niego – wy­słać w po­dróż po Eu­ro­pie.

Uwraż­li­wie­nie na los klas niż­szych nie mu­siało się kształ­to­wać w oso­bi­stym do­świad­cze­niu, znaj­do­wało się w ka­no­nie ide­owych za­gad­nień le­wi­co­wej in­te­li­gen­cji, do któ­rej na­le­żał Sta­ni­sław Sło­nim­ski, a An­toni ów etos od ojca przej­mie i bę­dzie sta­rał się po­zo­stać mu wier­nym. Przy czym Sta­ni­sław Sło­nim­ski bar­dzo do­brze po­znał świat pro­ble­mów spo­łecz­nych, nie jako teo­re­tyk, ale le­karz lu­dzi z ni­zin. I choć praw­do­po­dob­nie nie za­bie­rał syna na wi­zyty w ro­bot­ni­czych dusz­nych miesz­ka­niach, syn był do­brze zo­rien­to­wany w roz­ma­itych mi­sjach, które oj­ciec speł­niał wo­bec bie­doty. Dok­tor Sło­nim­ski wal­czył mię­dzy in­nymi o po­prawę hi­gieny wśród pro­le­ta­riatu. W po­cząt­kach XX wieku lud­ność pro­le­ta­riacka w oba­wie przed prze­cią­gami nie wie­trzyła miesz­kań. Sta­ni­sław Sło­nim­ski su­rowo na­ka­zy­wał swoim pa­cjen­tom otwie­ra­nie okien i po­zby­wa­nie się odoru nie­my­tych ciał. Ob­my­wano się rzadko, w mi­skach. Opo­wia­dał sy­nowi, że za­gro­ził jed­nemu z cho­rych, że je­śli na­dal bę­dzie le­żał w smro­dzie i za­du­chu, prze­sta­nie go od­wie­dzać. I pa­cjent bar­dzo się prze­jął. Na­stęp­nym ra­zem dok­tor już od drzwi po­czuł za­pach wody ko­loń­skiej o za­pa­chu le­śnym. „No, jak te­raz pach­nie, pa­nie dok­to­rze?” – za­py­tał. „Pach­nie jak łajno w le­sie” – od­po­wie­dział dok­tor.

Sta­ni­sław Sło­nim­ski był także le­ka­rzem Bo­le­sława Prusa i praw­do­po­dob­nie po­słu­żył Pru­sowi za pier­wo­wzór przy two­rze­niu po­staci dok­tora Szu­mana z Lalki. Tak przy­naj­mniej twier­dzi Sta­ni­sław Ba­liń­ski, któ­rego oj­ciec był zna­jo­mym i Prusa, i Sta­ni­sława Sło­nim­skiego. W jego li­ście do An­to­niego prze­sła­nym w cza­sie wojny czy­tamy:

20 czerwca 1944 roku

An­toni drogi i naj­mil­szy, jak się czu­jesz? Jak bar­dzo chciał­bym Cię wi­dzieć. Sie­dzę tu­taj (w Croft Mo­use, Sud­bury, Suf­fock) w spo­koju w to­wa­rzy­stwie mego ojca, który mi wła­śnie cy­to­wał swe roz­mowy z Pru­sem, jak Prus mu opo­wia­dał o Twoim ojcu i jak z po­staci Twego Ojca za­czerp­nął wiele do dok­tora Szu­mana. Uwa­żał Prus Twego Ojca za nie­zwy­kle szla­chet­nego czło­wieka.

An­toni nie bar­dzo chciał wie­rzyć w tę wer­sję Ba­liń­skiego. Dok­tor Szu­man z Lalki był jego zda­niem zbyt zgorzk­niały, aby przy­po­mi­nać Sta­ni­sława Sło­nim­skiego. Oj­ciec po­zo­stał dla niego na za­wsze ide­ałem, uoso­bie­niem do­broci, zdro­wego roz­sądku, szla­chet­no­ści. „Wi­dzę go u sie­bie w sa­lo­niku se­ce­syj­nym dys­ku­tu­ją­cego, a po­tem sie­dzimy ra­zem w ogrom­nej kuchni na ogrom­nym ku­ferku Frani. Za­tro­skany, za­wsze w kło­po­tach fi­nan­so­wych, li­czy, jak wy­ku­pić cu­dze we­ksle, po­móc ma­la­rzowi i tej ro­dzi­nie z ofi­cyny, pań­stwu Sz., któ­rzy od dwóch lat ja­dają u nas obiady”.

Dzie­ciń­stwo Sło­nim­skiego to okres na­le­żący w jego ży­ciu do naj­bar­dziej sta­bil­nych i bez­piecz­nych. „Brak kom­plek­sów, za­wi­ści i skąp­stwa dało mi ży­cie do­mowe. Ni­gdy nie by­łem ka­rany, ale przy­wią­za­nie do ojca po­wstrzy­my­wało mnie na gra­nicy zbyt­niej lek­ko­myśl­no­ści” – pi­sał pod ko­niec ży­cia. Sta­ni­sław Sło­nim­ski w oczach syna wspie­rał to, co słuszne, an­ga­żo­wał się, dys­ku­to­wał, pro­te­sto­wał. Wie­rzył w Pol­skę nie­pod­le­głą, ale jej nie do­cze­kał. To on jest au­to­rem słów, które od An­to­niego za­po­ży­czył i spo­pu­la­ry­zo­wał Wła­dy­sław Bar­to­szew­ski, a które dla Sło­nim­skiego przy­brały cha­rak­ter prze­sła­nia po­zo­sta­wio­nego mu przez ojca: „Je­śli nie wiesz, jak się za­cho­wać, za­cho­waj się przy­zwo­icie”.

Sło­nim­ski, chcąc po­zo­stać wierny ojcu i jego ide­ałom, po la­tach wy­zna­cza so­bie wła­sną mi­sję „wie­trze­nia”, już nie miesz­kań, lecz umy­słów. Wy­zna: „Moje pi­sar­stwo jest pew­nego ro­dzaju pie­niac­twem. Stale mi na czymś za­le­żało. Kłó­ci­łem się o mnó­stwo spraw w róż­nych ustro­jach”. Ta po­stawa za­an­ga­żo­wa­nego in­te­li­genta to jego dzie­dzic­two, któ­rego ni­gdy nie po­rzuci, cho­ciaż wier­ność jej za­sa­dom okaże się trud­niej­sza, niż się spo­dzie­wał.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------WY­KAZ ŹRÓ­DEŁ ZDJĘĆ

s. 9: An­toni Sło­nim­ski przy por­tre­cie swo­jego pra­dziada Abra­hama Sterna, fot. Ar­chi­wum Foto Mu­zeum Na­ro­do­wego w War­sza­wie

s. 11: Pi­smo Sta­ni­sława Sta­szica, ze zbio­rów Bi­blio­teki Na­ro­do­wej

s. 15: Eu­ge­nia Sło­nim­ska, ze zbio­rów An­to­niego Sło­nim­skiego, za: An­toni Sło­nim­ski, Al­fa­bet wspo­mnień, War­szawa 1989

s. 18: Sta­ni­sław Sło­nim­ski, au­tor nie­znany, ze zbio­rów An­to­niego Sło­nim­skiego, za: An­toni Sło­nim­ski, Al­fa­bet wspo­mnień, War­szawa 1989, fot. http://pl.wi­ki­pe­dia.org/wiki/Plik:Sta­nis%C5%82a­w_s%C5%82o­nim­ski_%281853-1916%29.png

s. 22: Piotr Sło­nim­ski, fot. au­tor nie­znany, ze zbio­rów Bi­blio­teki Na­ro­do­wej

Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy in­for­muje, że do­ło­żyło na­le­ży­tej sta­ran­no­ści w ro­zu­mie­niu art. 355 par. 2 ko­deksu cy­wil­nego w celu od­na­le­zie­nia ak­tu­al­nego dys­po­nenta au­tor­skich praw ma­jąt­ko­wych do fo­to­gra­fii za­mie­szo­nych na stro­nach 11, 15, 22, 31, 47, 52, 71, 109, 197 i 270 oraz li­stów do An­to­niego Sło­nim­skiego ze stron 26 (od Sta­ni­sława Ba­liń­skiego), 219 (od Bro­ni­sława Kna­stera), 293 (od Ja­niny Ko­nar­skiej), 298 (od Mie­czy­sława Gry­dzew­skiego) i 401–402 (od Oli Wa­to­wej).

Z uwagi na to, że przed od­da­niem ni­niej­szej książki do druku po­szu­ki­wa­nia te nie przy­nio­sły re­zul­tatu, Wy­daw­nic­two Mar­gi­nesy zo­bo­wią­zuje się do wy­pła­ce­nia sto­sow­nego wy­na­gro­dze­nia z ty­tułu wy­ko­rzy­sta­nia zdjęć oraz li­stów ak­tu­al­nemu dys­po­nen­towi au­tor­skich praw ma­jąt­ko­wych, nie­zwłocz­nie po jego zgło­sze­niu się do Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: