- W empik go
Snobizm i nieco przemocy - ebook
Snobizm i nieco przemocy - ebook
M.C. Beaton
Snobizm i nieco przemocy
Ukochana pisarka Brytyjczyków, autorka serii Agatha Raisin oraz Hamish Macbeth
Świat wyższych sfer – zachwycające połączenie dystynkcji, snobizmu i morderczych intryg.
Piękna, choć zbuntowana, lady Rose Summer obdarza uczuciem – jak się wydaje z wzajemnością – sir Geoffreya Blandona. Oświadczyny są ze wszech miar pewne i ojciec dziewczyny chce wiedzieć, czy zalotnik ma czyste intencje. Prosi więc kapitana Harry’ego Cathcarta, by przeprowadził wywiad na temat przyszłego narzeczonego. Po odkryciu haniebnych motywów Blandona Harry robi karierę wśród bogatych arystokratów, zapobiegając skandalom. Gdy więc jeden z gości markiza Hedleya zostaje znaleziony martwy, wie on doskonale, kogo zawezwać.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67217-62-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na całym świecie będę walczył masami przeciwko klasom.
William Ewart Gladstone
W przeciwieństwie do White’s czy Brooks’s był on znany po prostu jako Klub i mieścił się w georgiańskim budynku na dole St James’s Street, tuż przy Pałacu Świętego Jakuba. Do klubu należeli głównie młodsi członkowie arystokracji, którzy uważali, że jest to miejsce o wiele bardziej tętniące życiem niż pozostałe nudne kluby dla dżentelmenów w Londynie.
Niektórzy z bywalców uznali, że przyjęcie kapitana Harry’ego Cathcarta do Klubu było poważnym błędem. Kiedy wyjeżdżał na wojnę burską, był przystojnym spokojnym mężczyzną. Gdy jednak wrócił ranny, zgorzkniały, ponury i milczący, wydawało się, że nie potrafi rozmawiać inaczej niż wygłaszając komunały czy chrząkając.
Pewnego ciepłego wiosennego dnia, kiedy łagodne słońce ozłacało czarne od sadzy budynki, a na platanach przy Mall pojawiały się pierwsze drżące zielone liście, Freddy Pomfret i Tristram Baker-Willis weszli do Klubu i spojrzeli z głęboką niechęcią na wysoką postać kapitana, który siedział zgarbiony w fotelu.
– Spójrz na tę ponurą twarz – rzekł Freddy, nie ściszając głosu. – To wystarczy, żeby odebrać człowiekowi apetyt, prawda?
– Potrzebuje miłości rozwiązłej kobiety – ryknął Tristram. – Ech, Harry. Jak myślisz? Nie sądzisz, że byłoby miło? Miłość rozwiązłej kobiety, co ty na to?
W odpowiedzi kapitan pochylił się do przodu, podniósł gazetę i się za nią skrył. Chciał mieć spokój i ciszę, aby móc zastanowić się, co zrobić z życiem. Gdy upewnił się, że jego oprawcy odeszli, opuścił gazetę. W wiszącym naprzeciwko dużym lustrze zobaczył swoje odbicie. Przez chwilę przyglądał się sobie, a potem westchnął. Miał zaledwie dwadzieścia osiem lat, ale z jego twarzy zniknęły wszelkie oznaki młodości. Na skroniach widniały ślady siwizny, a przecież kiedyś miał takie gęste czarne włosy. Na surowej i przystojnej twarzy znajdowały się niczego niezdradzające oczy o ciężkich powiekach. Poruszył nogą, żeby ją rozluźnić. W gorsze dni stara rana nadal pulsowała i bolała – a właśnie był jeden z takich dni.
Był najmłodszym synem barona Derringtona, utrzymującym się z emerytury wojskowej i niewielkich dochodów z rodzinnego funduszu powierniczego. Jego życie towarzyskie zostało mocno ograniczone. Po powrocie z wojny zapraszano go na różne przyjęcia i potańcówki, ale potem przestano to robić, gdyż uznano go za nudziarza, który rzadko otwierał usta i nie umiał flirtować.
Odłożył „Timesa” na stolik, a gdy to zrobił, zobaczył, że leży tam również egzemplarz „Daily Mail”. Ktoś musiał go tu przynieść, bo właściciele Klubu nigdy nie położyliby tu tej gazety. Na pierwszej stronie znajdowały się zdjęcie z demonstracji sufrażystek na Trafalgar Square oraz owalna wstawka przedstawiająca młodą ładną dziewczynę. Nad zdjęciem widniał napis: _Lady Rose, córka hrabiego Hadshire, dołączyła do demonstrantów._
_Odważna dziewczyna_, pomyślał kapitan. _Zrujnowała sobie życie towarzyskie._ Odłożył gazetę i o niej zapomniał.
Lady Rose była jednak obdarzona wyjątkową urodą i miała duży posag, więc miesiąc później jej rodzice nabrali pewności, że jej poparcie dla sufrażystek nie będzie zbyt wielką przeszkodą w zawarciu małżeństwa. Ostatecznie przecież sam pomysł, by kobiety otrzymały prawo głosu, był śmieszny – tak właśnie jej powiedzieli. Przeprowadzili się do domu na Eaton Square i codziennie pouczali córkę na temat jej obowiązków. Sezon stanowił ogromny wydatek, a Anglia oczekiwała, że każda dziewczyna spełni swą powinność i znajdzie męża.
W normalnych okolicznościach niezależna lady Rose nie wyraziłaby na to zgody. Przez cały sezon odmawiała udziału w przyjęciach, twierdząc, że to nic innego jak targowisko bydła. Ale ku uciesze rodziców nagle się ugięła.
Uczyniła tak dlatego, że na przyjęciu przed sezonem poznała sir Geoffreya Blandona i się w nim zakochała – była to jej pierwsza miłość, namiętna i wszechogarniająca.
Jak mogło się wydawać, odwzajemniał jej uczucia. Był bogaty i szalenie przystojny. Lady Rose miała zbyt dobre wykształcenie jak na swoją klasę, a jej oczywista pogarda dla rówieśników sprawiła, że zyskała przydomek Królowej Lodu. Jednak ku uldze rodziców sir Geoffrey wyglądał na oczarowanego ich mądrą córką. Rose ze swoimi gęstymi brązowymi włosami, idealną figurą, delikatną cerą i dużymi niebieskimi oczami z pewnością miała wystarczająco dużo atrybutów, by każdy się w niej zakochał.
Jednak poparcie dla sufrażystek rzeczywiście zaszkodziło jej pod względem społecznym i wydawało się, że sir Geoffrey nie będzie miał żadnej konkurencji. Niechęć do Rose rosła w klubach dżentelmenów i przy porto podczas kolacji po odejściu pań. Sufrażystki nienawidziły mężczyzn. Trzeba było dać im nauczkę.
– Ta dziewucha potrzebuje po prostu, żeby jej przeczyścić komin – zauważył Freddy Pomfret.
W miarę jak sezon się rozkręcał i następowały kolejne wydarzenia towarzyskie, hrabia zaczął się bardzo niepokoić. Jego zdaniem do tej pory sir Geoffrey powinien już zadeklarować swoje zamiary.
Pewnego dnia hrabia spotkał w klubie starego przyjaciela, brygadiera Billa Handy’ego, i przy karafce porto po sycącym obiedzie powiedział:
– Dałbym wszystko, żeby wiedzieć, czy Geoffrey zamierza się oświadczyć.
Brygadier przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym odparł:
– Wydaje mi się, że powinieneś być ostrożny. Blandon zawsze był trochę rozpustnikiem i hazardzistą. Coś ci powiem. Znasz kapitana Cathcarta?
– Ledwie. Tylko o nim słyszałem. To ten ponury typ, który nigdy nic nie mówi?
– Tak, to ten. W czasie wojny działał pod przykrywką za linią frontu. Ale nie wolno ci o tym wspominać.
– Będę milczeć jak grób.
– W porządku. Oto, co zrobię. Dam ci moją wizytówkę i napiszę coś na jej odwrocie. Jego adres. Zajrzyj tam i poproś go o sprawdzenie Blandona. Gra jest warta świeczki. Rose to twoja jedyna córka. Mówią, że gada jak encyklopedia. Nigdy bym nie pomyślał, że to może zafascynować Blandona. Jakim cudem popełniłeś taki błąd?
– To nie moja wina – odparł hrabia obrażonym tonem. – Żona załatwiła jej guwernantkę i pozostawiła instrukcje.
– Słyszałem, że lady Rose należy do Wrzeszczących Sióstr – zauważył brygadier, używając przezwiska sufrażystek.
– Już nie – odparł hrabia. – Myślę jednak, że jedynym powodem, dla którego straciła nimi zainteresowanie, był właśnie Blandon.
– Cóż, może coś jest na rzeczy, jeśli chodzi o uczucia, choć ja zachowałbym daleko idącą ostrożność. Dziewczyna powinna wyjść za mąż za kogoś o dobrym pochodzeniu i z pieniędzmi. One mogą przetrwać, miłość nie. Oto mój bilet wizytowy – zapisał adres i przekazał kartonik.
Hrabia przyłożył do oka monokl i przyjrzał się napisowi.
– No mówiłem, druhu? Chelsea? To nie jest miejsce dla dżentelmena.
– Gdyby kapitan Cathcart był prawdziwym dżentelmenem, nie byłoby szans, żeby dla ciebie powęszył. Ale możesz być go pewien.
* * *
W tamtej chwili bardzo zdenerwowana lady Rose przebywała pod opieką służącej. Porzuciwszy Siostry – powtarzała sobie, że to tylko na chwilę – ponownie poddała się ośmieszającym zasadom ubioru edwardiańskiego społeczeństwa. Gdy wspierała ruch sufrażystek, nosiła proste spódnice i bluzki oraz słomkowy kapelusz. Teraz jednak była ubrana w warstwy jedwabnej bielizny, krochmalone halki i kunsztowne suknie z wodospadami koronek. Dziewczyna była zbyt szczupła, by pasowały na nią ubrania na dojrzałą kobietę o obfitych kształtach, szyte głównie dla niewiast o wąskiej talii i figurze w kształcie litery S. Prawdziwa piękność musiała mieć wspaniały biust i wydatny tył. Rose została ściśnięta długim gorsetem, a następnie założono jej pas, który podkreślał modny kształt ciała. W każdej chwili mogła się przewrócić. Miała wypchane pośladki i biust. Gdy służąca zawiesiła sznur pereł na jej szyi i ozdobiła broszami dekolt sukni, młoda kobieta poczuła się jak wystawa w oknie jubilera.
Geoffrey zawsze chwalił jej wygląd, ale sugerował, że gdy już wyjdzie za mąż, będzie mogła nosić wygodniejsze ubrania. Patrzyła w lustro, gdy służąca zakładała pompadury, czyli podkładki, na których długie włosy miały być upięte i ułożone. _Sir Geoffrey nie wspominał nic o tym, kiedy się pobierzemy._ Ale tamtego wieczoru skradł pocałunek za filarem w sali balowej Jessingtonów, a kradzież pocałunku była równoznaczna z oświadczynami.
* * *
Kapitan mieszkał w niskim białym domu przy Water Street od King’s Road. Hrabia żywił ogromną nadzieję, że mężczyzna ów był dżentelmenem, a nie jakimś nieudacznikiem w meloniku, z kolorową chustką w kieszeni na piersi lub – o zgrozo – brązowymi butami założonymi do ciemnego garnituru. Nigdy go nie spotkał, ale w klubach czasami o nim rozmawiano.
Hrabia sztywno wysiadł z powozu i poczekał, aż lokaj zapuka do drzwi. Ku swej uldze stwierdził, że drzwi otworzył wyglądający na trzeźwego służący, który wziął kartę wizytową hrabiego, starannie zagiętą na jednym rogu, aby pokazać, że hrabia przychodzi osobiście, położył ją na srebrnej tacy i wrócił do domu.
Gość zmarszczył czoło. Jego tytuł powinien wystarczyć do natychmiastowego wpuszczenia go do środka.
Służący kapitana wrócił po kilku chwilach i porozmawiał z lokajem, który zbiegł po schodach, aby przekazać hrabiemu, że kapitan z przyjemnością go przyjmie.
Wprowadzono go do pokoju na parterze. Ogłoszono jego nadejście i wtedy wysoki posępny mężczyzna, który do tej pory siedział na krześle przy oknie, podniósł się ze swego miejsca, by się przywitać.
– Czy możemy coś panu podać? – zapytał kapitan Cathcart. – Może sherry?
– Dobrze, dobrze – wymamrotał hrabia, zaskoczony liczbą książek na półkach w pokoju. Jego Królewska Mość król Edward dawał przecież tak dobry przykład i nie otwierał żadnej książki niekiedy przez cały rok. Dlaczego nie wszyscy mogli robić tak samo?
– Becket, sherry – powiedział kapitan do służącego. A do hrabiego rzekł: – Proszę usiąść, sir. Widzę, że wreszcie wyszło słońce.
– Owszem – odparł hrabia, który w ogóle nie zwrócił na to uwagi. – Przychodzę w delikatnej sprawie – podał mu wizytówkę brygadiera.
– W jakiej?
– Cóż, widzi pan_…_ – hrabia przerwał, gdy do pokoju wszedł służący ze szklankami i karafką na tacy. Nalał trunku do szklanek i jedną podał kapitanowi, a drugą hrabiemu.
– To wszystko – powiedział kapitan i Becket bezszelestnie się wycofał.
Kapitan skierował czarne oczy na hrabiego i spojrzał na niego pytająco. Hrabia był małym, krępym mężczyzną ubranym w surdut i szare spodnie. Miał okrągłą, rumianą twarz i niebieskie dziecięce oczy.
– To jest tak – odparł wreszcie, niezmiernie zakłopotany. – Mam córkę, Rose_…_
– Ach, to ta sufrażystka.
– Myślałem, że ludzie już o tym zapomnieli – zauważył hrabia. – W każdym razie o Rose zabiega sir Geoffrey Blandon. Nie jest poszukiwaczem przygód. Pochodzi z dobrej rodziny. Pod tym względem nie mam żadnych podejrzeń.
– W czym zatem problem?
– Jeszcze się nie oświadczył. Rose to moje jedyne dziecko. Chciałbym, aby ktoś dyskretnie sprawdził tego Blandona. Poznał jego zamiary. Może ma kochankę, która mogłaby sprawiać kłopoty? I tak dalej_…_
Wyrzuciwszy to z siebie, mały hrabia zrobił się szkarłatny na twarzy z zażenowania i upił łyk sherry.
– Niewiele ostatnio bywam w świecie – odparł kapitan. – Ale wiem, jak szybko krążą plotki, więc wydaje mi się, że gdyby istniały jakieś złe wieści na temat tego człowieka, to już by je pan znał.
– Przez ostatnie cztery lata Blandon przebywał w Ameryce, wrócił w samą porę, by zdążyć na ten sezon. Być może wydarzyło się tam coś, o czym nikt nie wie. Handy mówi, że on jest hazardzistą.
Kapitan Cathcart przyglądał się hrabiemu przez chwilę, po czym powiedział:
– Tysiąc funtów.
– I_…_ ile? – wybełkotał hrabia.
– To moje honorarium za zbieranie informacji i dyskrecję.
Hrabia był wstrząśnięty. Ten człowiek był synem barona, a mimo to żądał pieniędzy jak zwykły handlarz. No ale dlaczego Blandon jeszcze się nie oświadczył? Zniweczył szanse Rose na znalezienie innego kandydata.
Kapitan nie przerywał ciszy. Na zewnątrz po ulicznym bruku przejechał ze stukotem jakiś powóz, w palenisku trzaskał niewielki ogień. Zegar na kominku wybijał kolejne minuty.
– Bardzo dobrze – powiedział wreszcie hrabia i rzucił kapitanowi lodowate spojrzenie.
– Z góry – dodał łagodnie kapitan.
Hrabia wytrzeszczył oczy.
– Masz pan moje słowo.
Kapitan uśmiechnął się i nic nie odpowiedział.
Hrabia skapitulował.
– Wystawię panu czek na mój bank.
– Może pan usiąść przy moim biurku.
Hrabia podszedł do stojącego przy oknie sekretarzyka i zaczął szybko coś pisać. Potem przekazał czek kapitanowi i rzekł ze złością:
– Jeśli wszystko z nim w porządku, stracę pieniądze.
– Myślę, że pewność w sprawie małżeństwa jedynej córki ma jakąś wartość.
– Hm, hm_…_ To ja już pójdę. Proszę jak najszybciej zgłosić się do mnie z informacjami – warknął hrabia.
Gdy Becket wyprowadził gościa i wrócił do domu, kapitan się do niego uśmiechnął.
– Becket, mój płaszcz i kapelusz. Idę do banku. Gdy wrócę, wypłacę ci zaległe pensje.
– Niezmiernie mnie to cieszy, sir.
* * *
W tym czasie Rose piła herbatę w domu przyjaciółki matki, pani Cummings, na Belgrave Square. Spojrzała ze smutkiem na małą plamę po maśle na jednej ze swoich rękawiczek z koźlej skórki i po raz chyba setny przeklęła szalone zasady społeczne, z których jedna głosiła, że dama nie powinna zdejmować rękawiczek, kiedy jest w gościach na podwieczorku. Mimo że chleb i masło zostały starannie zwinięte, jedna z rękawiczek się poplamiła. Większość pań unikała takiego ryzyka i po prostu nie jadła. _Cóż to za szaleństwo_, pomyślała rozgoryczona kobieta. Miała porządny apetyt, a rozłożono przed nią mnóstwo przekąsek. Oprócz chleba z masłem były też kanapki z szynką, ozorem, sardelą, jajkiem i rzeżuchą, _foie gras_, kotlety z kurczaka i tartinki z ostrygami. A potem ciasta: Savoy, Madeira, Victoria i Genua, oraz ciastka francuskie, a następnie _petits fours_, krem bananowy, krem czekoladowy i lody truskawkowe. Wszystko to stało w większości nietknięte, bo panie bały się ubrudzić sobie rękawiczki.
Czy nikt poza nią nie zwracał uwagi na ubogich na ulicach Londynu? I znów poczuła to nieprzyjemne uczucie izolacji, ponieważ założyła, że jest prawdopodobnie jedyną osobą w społeczeństwie, która to zauważa. Geoffrey, drogi Geoffrey, miał pewien pomysł. Opowiedział jej, że niedawno książę Devonshire odwiedził bazar ze służącym i zatrzymał się przy stoisku z drewnianymi obrączkami na serwetki. Spytał, do czego one służą.
– To obrączki na serwetki – odparł służący. – Ludzie z klasy średniej stawiają je na stołach, aby odkładać na nie serwetki między posiłkami.
Zdumiony książę zauważył:
– Czy to znaczy, że ludzie rzeczywiście zwijają serwetki i używają ich ponownie przy kolejnym posiłku?
– Oczywiście – padła odpowiedź.
Książę sapnął i spojrzał na stragan:
– Dobry Boże! – zawołał. – Nie miałem pojęcia, że istnieje aż taka bieda.
Ależ Geoffrey śmiał się z tego idiotyzmu. Gdyby tylko się oświadczył_…_ Wiedziała, że rodzice zaczynają się niepokoić. Zerknęła na matkę, która gawędziła z gospodynią. Przed wyjściem na herbatkę hrabina jęknęła, że nie powinna była pozwolić tej okropnej guwernantce na to, by w tak dużym stopniu edukowała jej córkę. Cóż to za świat, w którym inteligencja była traktowana z taką podejrzliwością. Biedna panna Tremp. To taka wspaniała guwernantka. Przeniosła się do innego domostwa. _Kiedy wyjdę za mąż, wyrwę ją ze służby i uczynię moją damą do towarzystwa_, pomyślała Rose. _A z pewnością wyjdę za mąż_, dodała stanowczo w myślach. W następnym tygodniu miał się odbyć bal u księcia Freemount, najwspanialsza impreza sezonu, a Geoffrey szepnął jej, że ma do niej jakieś pytanie i że właśnie tam chce je zadać. Co innego mógłby mieć na myśli? Jednocześnie zaś, dlaczego nie zwrócił się do jej ojca i nie poprosił go o rękę córki?
* * *
Harry Cathcart postanowił od razu zabrać się do pracy. Zaczął rozpowiadać, iż przegrał z kimś pieniądze w karty i sądzi, że tą osobą może być Blandon, dzięki czemu udało mu się zdobyć jego adres i rysopis. Mieszkanie Blandona znajdowało się przy St. James’s Square. Harry wynajął zamkniętą dorożkę i stanął po drugiej stronie placu, aby móc dokładnie przyjrzeć się swej ofierze. Blandon pojawił się po długim czasie. Mimo że wyglądał wspaniale, Harry natychmiast poczuł, że nie obdarzy go sympatią. Miał zbyt aroganckie spojrzenie, zbyt przenikliwe oczy, zbyt mięsiste wargi. I z pewnością otaczała go atmosfera hazardu.
Najpierw Harry poszedł do klubu i sprawdził księgę zakładów. Nic nie znalazł. Zmarszczył czoło. Przez kilka następnych dni śledził sir Geoffreya. Odkrył, że mężczyzna miał kochankę w Pimlico, ale czy w tych swobodnych czasach ktokolwiek uznałby za skandal istnienie kochanki? Być może sir Geoffrey nie był tak bogaty, jak o nim mówiono. Być może chodziło mu o pieniądze lady Rose.
Harry mógł sobie pozwolić na utrzymanie członkostwa w Klubie. Nie było go jednak stać na przynależność do żadnego z innych londyńskich przybytków tego typu.
Wrócił do domu i poprosił Becketa, aby sprawdził jego sprzęt fotograficzny. Od niedawna fotografia stała się jego pasją. Następnie kazał służącemu znaleźć najstarszy, najbardziej zużyty garnitur i pomóc w jego założeniu. Potem usiadł przy toaletce i przyjrzał się swojej twarzy. Włożył sobie w policzki dwa małe kłębki waty, aby je wypełnić, i użył kleju do charakteryzacji, by dokleić sztuczne wąsy. Wciągnął na głowę stary kapelusz, podniósł aparat fotograficzny, pojechał dorożką do Brooks’s i poprosił o spotkanie z sekretarzem klubu. Zniekształconym przez waciki w policzkach głosem wyjaśnił, że jest fotografem przysłanym przez księcia Freemount, który chciał zorganizować wystawę zdjęć londyńskich klubów, aby pokazać je w namiocie na swoim dorocznym festynie. Natychmiast otrzymał pozwolenie na fotografowanie. Przezornie zostawił w sekretariacie kilka elementów sprzętu fotograficznego.
Potem, gdy z radością zauważył, że sekretarz został zatrzymany przez starego, zrzędliwego członka klubu, mruknął coś o potrzebie zwiększenia ilości magnezu w swojej lampie błyskowej i wrócił do sekretariatu. Zaczął szybko przeszukiwać pomieszczenie, aż wreszcie znalazł księgę zakładów. Przejrzał ją i na jednej ze stron przeczytał o następującym zakładzie: sir Geoffrey Blandon założył się, że przed końcem sezonu uda mu się zdobyć względy lady Rose. Harry wiedział, że „względy” oznaczają uwodzenie. Zakłady obstawiono w stosunku czterdzieści do jednego.
– Drań – mruknął, po czym wyjął scyzoryk i wyciął kartkę. Początkowo chciał robić zdjęcia wszystkiemu, co mogłoby wydawać się podejrzane, ale zdawał sobie sprawę, że zajęłoby to zbyt wiele czasu, poza tym robienie zdjęć w tak słabym świetle mogłoby nie przynieść żadnych rezultatów. A użycie lampy magnezowej w gabinecie sekretarza z pewnością przyciągnęłoby jego uwagę.
Wrócił na korytarz, sfotografował jeszcze kilka głównych pomieszczeń, a następnie sobie poszedł.
Harry powinien cieszyć się swoim sukcesem, wolałby jednak nie przekazywać hrabiemu takich wiadomości. Lady Rose rzeczywiście zrujnowała swoją reputację, gdy dała się sfotografować jako osoba wspierająca sufrażystki. Stała się przedmiotem zakładu.
W przeddzień balu u księcia Harry Cathcart pojawił się w domu hrabiego.
Cierpliwie czekał w holu, aż kamerdyner weźmie jego bilet wizytowy. I właśnie wtedy lady Rose zeszła po schodach. Miała na sobie wymyślną suknię, długie włosy młodej kobiety opadały na plecy. Jej twarz promieniała szczęściem niczym latarnia w mroku korytarza. Nie zwróciła uwagi na Harry’ego, ponieważ był dla niej obcy, a ona nie została mu przedstawiona. Rose przeszła obok niego i zniknęła w jednych z drzwi.
_O rety_, pomyślał Harry. _Z całą pewnością jest zakochana._
Lokaj zszedł po schodach i poprosił Harry’ego, by poszedł za nim.
Rose wzięła książkę ze stolika w bibliotece i weszła za nimi na górę. Zaczęła się zastanawiać, kim jest ten gość. Jej ojciec był lekko głuchy i miał donośny głos. Właśnie mijała salon, kiedy usłyszała jego słowa:
– To wszystko, Brum. Zostaw nas – kiedy kamerdyner ponownie wyszedł na korytarz i odwrócił się, aby zamknąć podwójne drzwi, Rose wyraźnie usłyszała słowa ojca: – No i jak, dowiedział się pan czegoś o Blandonie?
Zamarła i nie ruszyła się z miejsca. Lokaj spojrzał na nią z zaciekawieniem, ale wreszcie zszedł po schodach.
Rose usłyszała niski głos gościa, a potem oburzony krzyk ojca:
– Tego człowieka powinno się wybiczować! Moja córka jest skończona – rozległ się gorączkowy dźwięk dzwonka i kamerdyner natychmiast wbiegł po schodach, nie zwracając uwagi na stojącą tam Rose.
– Zawołaj jaśnie panią. Przyprowadź lady Polly! – ryknął hrabia.
Rose weszła do salonu.
– Tatku, co się stało?
Hrabia drżącymi palcami wyciągnął w jej stronę kartkę papieru.
– Poczekajmy, aż przyjdzie twoja matka.
Po chwili do salonu weszła lady Polly, niska i pulchna jak jej mąż.
– O co chodzi, kochanie?
– Usiądźcie, ty i Rose – rozkazał hrabia, a cała jego zapalczywość i wściekłość zniknęły. – Kiepska sprawa_…_ Bardzo kiepska sprawa_…_ Miłe panie, czy mogę przedstawić wam kapitana Cathcarta?
Harry, który wstał po wejściu lady Rose, ukłonił się.
– Kapitanie, to moja żona, lady Polly, i moja córka, lady Rose. A teraz usiądźcie wszyscy. Rose, masz swoje sole trzeźwiące?
– Nigdy ich nie używam.
– Teraz możesz ich potrzebować. Śmiało, kapitanie, proszę im powiedzieć, czego się pan dowiedział.
Harry czuł się bardzo nieswojo i jedyne, czego pragnął, to uciec i zostawić hrabiego na pastwę losu, ale opisał to, co udało mu się odkryć. Zaczął od słów:
– Blandon ma kochankę w Pimlico, dziewczyna nazywa się Maisie Lewis.
W oczach Rose zobaczył szok i konsternację, a następnie ogromny gniew. Wiedział, że natychmiast uznała, iż romans z Maisie to jakaś stara historia.
– Romans trwa do dziś – powiedział. – A ponieważ Blandon wyglądał mi na hazardzistę, postanowiłem sprawdzić księgi zakładów. Myślałem, że dowiem się czegoś o jego problemach finansowych, zamiast tego jednak odkryłem, że założył się o to, iż do końca sezonu uda mu się uwieść lady Rose.
Hrabina krzyknęła cicho i zasłoniła usta chustką. Hrabia wyciągnął w stronę córki kartkę z księgi zakładów. Przeczytała ją uważnie, po czym powiedziała:
– Wybaczcie państwo. Muszę załatwić pewne sprawy.
– Nie możemy teraz iść na bal! – zaczęła zawodzić lady Polly.
– Sir Geoffrey nie ma pojęcia o tym, o czym właśnie się dowiedzieliśmy – zauważyła Rose.
– Nie powinniśmy dawać mu tej satysfakcji.
Wstała, wyprostowała się i wyszła z pokoju. Z jej twarzy zniknął cały blask.
Matka pospieszyła za nią, Harry i hrabia zostali sami.
– Dziękuję – rzekł zrzędliwie hrabia. – Czy może pan sobie już pójść?
Harry wstał, wyszedł z pokoju i szybko ruszył w dół po schodach. Radość, jaką odczuwał z powodu sukcesów w pracy detektywistycznej, ulotniła się. Prześladowało go zimne, pełne samotności spojrzenie lady Rose.
* * *
Następnego wieczoru Rose weszła do sali balowej w domu księcia Freemount. Wśród wesołych tonów walca słyszała przytłumione rozmowy. Miała sztuczne kwiaty we włosach i białą satynową suknię ozdobioną białą koronką, pod którą znajdowały się szeleszczące jedwabne halki.
Czuła się zimna i martwa. Pozwoliła sir Geoffreyowi wpisać swoje imię do swojego karnetu balowego. Nie zauważył żadnej różnicy w jej sposobie bycia.
Mimo że w sali balowej było duszno i gorąco, młoda kobieta drżała w ramionach Geoffreya, który porwał ją do walca. Lokaje zaczęli otwierać wysokie, wychodzące na Green Park okna i do środka wpadł przyjemny powiew wiatru. Geoffrey skierował ją w stronę okien, a potem wyprowadził na taras.
– Moja miłości, chcę cię o coś zapytać – szepnął.
W sercu Rose pojawiła się nadzieja, że to wszystko było tylko żartem, że „względy” oznaczały ślub.
– Tak, sir Geoffrey?
– Za dwa tygodnie Tarrant wydaje przyjęcie w domu – szepnął nagląco. Przez otwarte okna widział, że matka Rose przeszukuje wzrokiem salę balową w poszukiwaniu córki. – Mam dla pani zaproszenie. Możemy być razem.
Rose wyswobodziła się z jego objęć, cofnęła się o krok i spojrzała na niego.
– Razem? Co ma pan na myśli?
– No cóż, zawsze znajduje się pani pod opieką_…_
– Nie pozwolono by mi przyjąć takiego zaproszenia bez przyzwoitki.
– I właśnie o to chodzi. Znajoma może udawać moją ciotkę.
– Czyżby chodziło o pannę Maisie Lewis?
Oblał się szkarłatem, a potem wydukał:
– Nigdy o niej nie słyszałem.
Rose odwróciła się na pięcie i pomaszerowała prosto do sali balowej, podeszła do szefa orkiestry i coś szepnęła. Zrobił zaskoczoną minę, ale uciszył orkiestrę.
Tancerze zatrzymali się w połowie obrotu, wszystkie twarze zwróciły się w kierunku Rose. Niedawno zainstalowane światło elektryczne migotało na monoklach i lornetkach.
– Mam do przekazania specjalne oświadczenie! – krzyknęła Rose. – Sir Geoffrey Blandon jest łajdakiem. Założył się, że uda mu się mnie uwieść przed końcem sezonu. Oto dowód – wyjęła kartkę z księgi zakładów i podała ją z mównicy stojącemu najbliżej mężczyźnie. – Proszę podać to dalej – poprosiła.
Wpatrywało się w nią tak wiele zszokowanych par oczu.
Następnie zeszła po płytkich stopniach z mównicy i podeszła prosto do pobladłej matki.
– Boli mnie głowa – powiedziała wyraźnie. – Chcę wrócić do domu.
Kiedy stały na schodach, czekając na przyjazd powozu, hrabia powiedział smutno:
– No cóż, dość tego, dziewczyno. Myślałem, że uzgodniliśmy, że będziemy zachowywać się tak, jakby nigdy nic się nie stało. Jak myślisz, dlaczego powstrzymywałem się przed konfrontacją z Blandonem? Twoja reputacja jest zrujnowana.
– Ja? Z pewnością to sir Geoffrey jest zhańbiony!
– Jego znajomi zapewne będą zadowoleni. Uznają, że jest trochę szubrawcem, to wszystko. Kiedy złożył ci propozycję, powinnaś była przyjść prosto do mnie. Kazałbym mu dać ci spokój. Ale ty stanęłaś na środku sali i zachowałaś się jak przekupka, co było szokujące.
Rose z trudem powstrzymywała łzy.
– Mimo to kapitan Cathcart wykonał swoje zadanie. Znikniesz na kilka sezonów, a potem spróbujemy raz jeszcze.ROZDZIAŁ DRUGI
Szkockie klasy średnie i niższe z reguły nie lubią żartować, chyba że z oschłym, moralizatorskim poczuciem humoru, i rzadko rozumieją to, co się powszechnie nazywa kpinami. Lepiej o tym pamiętać, ponieważ może to tłumaczyć wiele pozornie surowych zachowań lub szorstkich odpowiedzi.
– _Przewodnik po Szkocji_ Murraya (1898)
Rose miała zaledwie dziewiętnaście lat i poza krótkim wypadem, by wesprzeć sufrażystki podczas ich demonstracji, była chroniona przed światem przez kochających, pobłażliwych rodziców i przez samo oderwanie od zwykłego życia, jakim cieszyły się dziewczęta o takim samym wysokim statusie jak ona.
Czuła się więc zraniona i dziwiła się, że to ona została zhańbiona, a nie perfidny sir Geoffrey. Gdy służba pakowała rzeczy w miejskim domu, przygotowując wszystko do przeprowadzki na wieś, ona zaszyła się w rzadko odwiedzanej bibliotece i próbowała znaleźć ukojenie w książkach. Zanim pokochała Geoffreya, potępiała sezon, bo uważała, że przypomina on aukcję.
Ale była młoda i jakoś drażniła ją myśl, że tam, za stiukowymi ścianami domu, toczy się życie pełne radości i przyjemności, do którego ona nie ma dostępu.
Nie zaprzyjaźniła się z żadną z debiutantek, bo gardziła ich pustą gadaniną. Teraz jednak żałowała swej arogancji.
Odrzuciła kolejną książkę. Próbowała spotkać się z panną Tremp, dawną guwernantką, która teraz pracowała dla rodziny Barrington-Bruce w Kensington.
Nie wezwała służącej, lecz poszła na górę i przebrała się w prostą, dopasowaną, codzienną sukienkę oraz kapelusz z woalką.
Wymknęła się z domu i wezwała woźnicę. Kazała mu jechać pod wskazany adres, ale zdała sobie sprawę, że skoro wszyscy wiedzą już o jej hańbie, guwernantka może nie móc się z nią zobaczyć, więc zamiast tego podniosła klapę na dachu i zawołała do woźnicy, by zawiózł ją do Kensington Gardens.
Był ładny dzień i wiedziała, że często spacerują tam nianie i guwernantki ze starszymi podopiecznymi.
Zapłaciła za przejazd i ruszyła powoli w stronę Okrągłego Stawu, rozglądając się na lewo i prawo. Damy w sztywnych jedwabiach poruszały się po chodnikach dostojnie niczym galeony. Uformowane klomby mieniły się kolorami, a lekki wietrzyk przynosił do uszu Rose wesołe dźwięki orkiestry dętej. Niebo było błękitne z wąskimi smugami chmur. Obok niej przebiegł chłopiec toczący żelazną obręcz i przywołał wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to mogła biegać swobodnie, nieobciążona gorsetami i turniurami. Zaczęła już myśleć, że to głupie z jej strony, że spodziewała się spotkać tu pannę Tremp, kiedy zauważyła kobietę siedzącą na ławce przy stawie.
Szybko do niej podeszła i usiadła obok.
– Panno Tremp!
– Na Boga. Toż to lady Rose! – wykrzyknęła guwernantka, ze zdziwienia podkreślając swoje zwykle odpowiednio wypowiedziane szkockie samogłoski.
– Potrzebuję pani pomocy – rzekła Rose. – Gdzie dzieci?
– Mam ich dwóch, to chłopcy. Puszczają łódki po stawie, wielmożna pani, i to zapewni im zajęcie jeszcze na jakiś czas. Słyszałam o pani smutnej hańbie. Pisano o tym w gazetach.
Rose pochyliła głowę. Gazety były przed nią chowane, powinna jednak spodziewać się tego, że trafi do rubryk towarzyskich.
– To takie niesprawiedliwe! – powiedziała. – To sir Geoffrey powinien popaść w niełaskę, nie ja.
– Dżentelmeni nigdy nie są obwiniani w takich okolicznościach. Powinna pani o tym wiedzieć.
– Panno Tremp, dobrze mnie pani wykształciła i za to zawsze będę pani wdzięczna, ale przydałoby mi się kilka lekcji na temat zwyczajów tego świata.
– Niech mnie pani posłucha, lady Rose, powiedziałam, że popieram głosowanie dla kobiet. Ale nie kazałam pani się poniżać, występując na demonstracjach. I to pani matka, lady Polly, powinna uczyć pani sztuki życia w społeczeństwie.
Rose poczuła, jak narasta w niej złość.
– Świat jest niesprawiedliwy dla kobiet – powiedziała panna Tremp. – Pani jednak jest uprzywilejowana. Pani obowiązkiem wobec rodziców jest dobrze wyjść za mąż, a obowiązkiem wobec męża jest urodzić mu dzieci.
– Ale przecież mówiła pani, że kobiety mają prawo do niezależności, a nie do bycia niewolnicą jakiegoś mężczyzny!
Panna Tremp oblała się rumieńcem aż po czubek długiego szkockiego nosa.
– Z pewnością nigdy czegoś takiego nie powiedziałam.
Oszołomiona Rose zaczęła kręcić głową.
– Co mam robić?
– Myślę, że następnym krokiem będzie wysłanie pani do Indii. Taką procedurę stosuje się w przypadku młodych kobiet, które nie zakończyły sezonu z sukcesem.
– Nie pojadę do Indii! – krzyknęła Rose.
Opiekunki po obu stronach stawu pochyliły się do przodu.
– Ciii! – upomniała ją panna Tremp. – Prawdziwe damy nie podnoszą głosu.
– Nagle stała się pani źródłem informacji na temat tego, co robią damy, a czego im nie wolno?
– Najlepiej będzie, wielmożna pani, jeśli zrobi pani to, co każą pani rodzice. I proszę opuścić woalkę. Muszę brać pod uwagę moją pozycję.
– Czy to oznacza, że uważa mnie pani za zhańbioną?
– W przeciwieństwie do pani ja muszę zarabiać na życie. Zawsze uważałam, że jest pani trochę rozpieszczona.
– Dlaczego mi tego pani nie powiedziała?
– Nie należało to do moich obowiązków.
– Nie należało również do nich napełnianie mi głowy ideami kobiecej niezależności. Z pewnością zdawała sobie pani sprawę z tego, że nie będę mogła ich zrealizować.
– Nadejdzie dzień, wielmożna pani, kiedy będziesz mi wdzięczna za solidne wykształcenie, które odpowiednio wyposażyło twój umysł.
Rose wstała. Otworzyła usta, by wygłosić ostatnie słowa oskarżenia, ale nagle zwiesiła ramiona. Kiwnęła głową, odwróciła się na pięcie i odeszła.
Miała nadzieję, że panna Tremp doda jej otuchy, pocieszy ją, że będą mogły wspólnie oburzyć się na nieprawości społeczeństwa.
Panna Tremp patrzyła na odchodzącą szczupłą postać Rose i westchnęła. _Już wiesz, jak zachowują się Anglicy. Nie mają kręgosłupa._
* * *
Nadinspektor Alfred Kerridge popijał piwo przed powrotem do domu, do żony Mabel i dwójki dzieci: Alberta i Daisy. Dzięki sumiennej pracy połączonej z ogromną wyobraźnią systematycznie piął się po szczeblach kariery.
Był szarym człowiekiem – miał siwe włosy, szare oczy i gęste siwe wąsy. Nagle poczuł szarpnięcie za łokieć, podniósł wzrok i zobaczył nieładne rysy jednego ze swoich informatorów, Posha Cyrila.
Był on drugim lokajem w domu Blessingtonów-Bruce’ów. Notowano go za kradzież z włamaniem, o czym jego pracodawcy nie mieli pojęcia. Mimo że porzucił życie przestępcze, został informatorem. Bardzo przydawał się w ustalaniu tożsamości złodziei dla Kerridge’a, ponieważ potrafił rozpoznać własny gatunek wśród służących z różnych arystokratycznych domów.
– Mam coś dla pana – szepnął.
Kerridge skinął głową i postawił mu piwo, a następnie zaprowadził do stolika w rogu. Usiedli.
– Co dla mnie masz? – zapytał Kerridge.
– Czytał pan o skandalu z udziałem lady Rose, córki hrabiego Hadshire?
– Moja żona uparła się, by mi to przeczytać. Raczej nie jest to sprawa kryminalna.
– Ale sir Geoffrey Blandon musi opuścić kraj.
– Nie powinien być do tego zmuszony. Wydawało się, że zrujnowanie reputacji jakiejś dziewczyny to dla nich zwyczajna rzecz – Kerridge nienawidził klasy wyższej każdym włóknem swojej ciężko pracującej duszy z niższej klasy średniej. Był pewien, że pewnego dnia wybuchnie rewolucja. Jedną z jego fantazji był świat, w którym role się odwróciły, a pieniądze arystokratów zostały rozdzielone między biednych.
– Było tak – Posh Cyril pochylił się do przodu. – Miałem wolny wieczór i grałem w karty w kuchni u Blandona. I wtedy rozległ się dzwonek przy drzwiach wejściowych. Lokaj poszedł otworzyć. Następnie usłyszeliśmy krzyki i przekleństwa. Wszedłem po schodach i uchyliłem drzwi. I zobaczyłem wysokiego, czarnowłosego gościa, który walił w Blandona pięściami. Powalił go, pochylił się nad nim i powiedział: „Do jutra masz wyjechać z kraju, inaczej, na Boga, następnym razem cię zabiję”.
– Nie postawiono żadnych zarzutów.
– Ale Blandon uważa, że to hrabia wynajął kogoś, by go pobił. To już przestępstwo – powiedział Posh Cyril.
– Czy napastnik był wynajętym bandytą?
– Nie, mówił jak dżentelmen. I był ubrany jak dżentelmen.
– Ci ludzie stanowią prawo sami dla siebie – zauważył Kerridge. – Moim zdaniem nic tam dla mnie nie ma.
– Gazety mogą zapłacić za te informacje.
Kerridge westchnął. Wiedział, że jeśli gazety się o tym dowiedzą, będzie musiał przeprowadzić dochodzenie, by formalności stało się zadość. Inaczej ktoś mógłby zamienić słowo z kimś wysoko postawionym i wynikną z tego kłopoty.
– Trzymaj gębę na kłódkę – rozkazał – albo dopilnuję, żeby twoi pracodawcy poznali całą twoją kartotekę. Masz pół korony. A teraz idź sobie.
* * *
– O co chodzi, Brum? – zapytał hrabia następnego popołudnia. – Czy wszystko jest gotowe na nasz jutrzejszy wyjazd?
– Tak, mój panie. Ale ktoś chce się z panem spotkać.
– Nie spotykam się z obcymi.
– Ten ktoś to funkcjonariusz policji – Brum wyciągnął małą srebrną tacę z karteczką.
Hrabia ją wziął.
– Nadinspektor Alfred Kerridge. O rety. Lepiej z nim porozmawiam. Gdzie on jest?
– W przedpokoju.
– Wyślij go na górę.
_Co teraz?_, zastanawiał się hrabia. _Czyżbyśmy przez pomyłkę zatrudnili jakiegoś przestępcę? Mamy nowego korytarzowego._
Drzwi się otworzyły i wprowadzono Kerridge’a, który trzymał w jednej ręce melonik i rękawiczki.
– Proszę usiąść – nakazał mu hrabia.
Krępy detektyw usiadł ostrożnie na delikatnie wyglądającym krześle, które pod jego ciężarem niepokojąco zaskrzypiało.
– Nie chcę pana niepokoić, panie hrabio, nawiązując do sprawy konfrontacji pańskiej córki z niejakim sir Geoffreyem Blandonem_…_
– W takim razie proszę tego nie robić.
– Dotarła jednak do mnie informacja – kontynuował Kerridge – że sir Geoffrey został pobity przez jakiegoś napastnika i kazano mu opuścić kraj. Na twarzy hrabiego pojawił się leniwy uśmiech.
– Na miłość boską! Naprawdę?
– Tak. Panie hrabio, czy przypadkiem nie wynająłeś takiego napastnika? Z mojej relacji wynika, że przemawiał jak dżentelmen. Jest wysoki i ma czarne włosy.
_Cathcart_, pomyślał hrabia i nagle zalała go fala wdzięczności.
– Nie – odparł lodowatym tonem. – Nie mam w zwyczaju zatrudniać bandytów. Powinienem pana ostrzec_…_
_Oho_, pomyślał Kerridge.
– _…_że znam osobiście premiera.
– Skąd lady Rose wzięła tę kartkę z księgi zakładów w klubie dżentelmenów?
– Nie mam pojęcia.
– Być może mogłaby mi to powiedzieć?
Hrabia potrząsnął dzwonkiem.
– Przekroczył pan granicę. Nie mamy nic wspólnego z napadem na Blandona, a jeśli będzie pan nalegać na kontynuowanie tej sprawy, porozmawiam z pańskimi przełożonymi, nie mówiąc już o_…_ – Premierze – dokończył za niego Kerridge.
Przyszedł kamerdyner.
– Proszę pokazać panu Kerridge’owi drogę do wyjścia – rozkazał hrabia.
Detektyw właśnie tego się spodziewał, miał jednak nadzieję, że jego wizyta przekona hrabiego, iż nie stoi on ponad prawem. I wtedy zdał sobie sprawę, że hrabia właśnie przekonał go, iż jest wręcz odwrotnie.
* * *
Hrabia nigdy nie uważał się za plotkarza i gardził niedyskretnymi ludźmi. Ale kiedy godzinę później dotarł do klubu i zobaczył siedzącego przy ognisku brygadiera Billa Handy’ego, pokusa stała się zbyt silna.
– No, no – powiedział brygadier. – Słyszałem, że wyjeżdżacie z miasta. Kiepska sprawa. Czy Cathcart wykonał swoją pracę?
Hrabia usiadł i pochylił się do przodu.
– Zrobił nawet więcej niż tylko to. Było to warte każdego pensa z tego tysiąca funtów, które dostał. Walnął Blandona i kazał mu wyjechać z kraju. Ale nie mów o tym nikomu. Jestem ci bardzo wdzięczny.
– A co z twoją córką? Nie było powodu, by urządzała taką scenę. Jak mogła się tak haniebnie zachować?
– Prawdę mówiąc – odrzekł nieszczęsny hrabia – nie znam własnej córki. Miała, jak się wydawało, doskonałą guwernantkę. Chciała zdobyć dobre wykształcenie. Powinienem był przewidzieć, jakie to niebezpieczne. Mężczyźni nienawidzą kobiet z mózgiem. Ja do nich nie należę, ale jestem bardzo inteligentny i wrażliwy.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki