- promocja
- W empik go
Spektrum - ebook
Spektrum - ebook
"Spektrum" to cztery długie opowiadania o czterech kobietach, które nie mogą ułożyć się z życiem. Coś je gryzie, coś im ciąży, nie wszystko jest takie, jakby chciały. Każda ma swój język i swoją opowieść, do której wciąga czytelnika. Są szczere, prawdziwe, mówią i robią rzeczy kontrowersyjne. Początkowe osądy szybko jednak zamieniają się w pytania, kiedy nic nie jest takie, jakby mogło się wydawać.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788396497741 |
Rozmiar pliku: | 683 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W nocy obudził mnie straszliwy rumor. W szafie był nietoperz. Łomotał skrzydłami na wszystkie strony i zajęło mi wiele godzin, żeby go uwolnić. Rano obudziłam się potwornie zmęczona. Zapowiadał się najgorszy dzień mojego życia.
Olaf miał wrócić rano, był na noc w lesie, lubi co jakiś czas być sam w naturze i mnie też się podoba, że to robi, raz, że dobrze wiem, jakie to dla niego ważne, dwa, mnie też się przydaje trochę samotności. Spojrzałam na zegarek, była szósta, pewnie zjawi się za jakąś godzinę. Może wcześniej od Julków przydrepta nasze dziecko. Wstałam i podeszłam do okna. Kiedy śpię sama, nie zaciągam zasłon, lubię, jak budzi mnie świt. Zapatrzyłam się w dal, próbując znaleźć w sobie entuzjazm albo chociaż trochę radości. Skupić się na szczegółach, pięknym widoku, wrażeniach zmysłowych… Przecież sama tego uczę klientów, więc dlaczego dla mnie to takie trudne? Ścisnęło mnie w żołądku i już, już miałam się rozpłakać, ale zrobiłam kilka głębokich oddechów i fala przeszła. Postanowiłam, że siądę w medytacji, może to mi pomoże.
Pół godziny poźniej spojrzeliśmy na siebie przelotnie, w kuchni. Nastawiał kawę. Patrzyłam na jego szczupłe długie palce, krótko obcięte paznokcie, opalone dłonie. Mocne. Nawet nadgarstki ma piękne, i przedramiona, i łokcie. Wszystko ma piękne, jego ciało jest po prostu doskonałe. Opalony apollo z kucykiem i kilkoma dredami na karku. I czasami w okularach, szczególnie kiedy siedzi przy komputerze, oprawki dodają mu seksowności. Nie lubię kawy, jest mi po niej niedobrze, ale dla niego wypiłabym całą gigantyczną kawiarkę. Chociaż raczej nie będę musiała, połowę wyżłopie Maria, jego żona. Będzie się snuć po domu w indyjskim szlafroku albo stroju do jogi, od niechcenia robić to to, to tamto i przyłazić do kuchni po kolejną dolewkę kawy. Dwa centymetry espresso z kawiarki i do tego reszta gorącej wody, znałam jej zwyczaje doskonale. Miguel też pije kawę, ale normalnie, jak człowiek, do śniadania, które jada na stojąco w kuchni, kawałek chleba z masłem i dżemem, czasami małą miseczkę jogurtu z domową granolą, którą Julek robi co dwa tygodnie na wielkich blachach. Lubię mu pomagać, to przyjemna praca, jedna z fajniejszych w kuchni. Lubię też piec z jego żoną Mileną, moją przyjaciółką, to właściwie jedyny czas, kiedy możemy sobie pogadać, inaczej jest albo z dziećmi, albo w pracy, ewentualnie wieczorem siedzi z Julkiem, pogrążona w długiej dyskusji.
Zabrałam się za zmywanie naczyń. Nagle do kuchni wpadła z rykiem Zoja i uwiesiła się na Miguelu. Zanosiła się płaczem, cała czerwona, a on schylił się, delikatnie odczepił ją sobie od bioder i wziął ją na ręce. Tulił bez słowa, oparł się krzyżem o blat, wzrokiem dał mi znać, żebym dokończyła nastawianie kawy, i zamknął oczy, kołysząc się z małą, która zaczeła powoli się uspakajać. Otworzyłam okno, był piękny dzień, do kuchni wpadło kwilenie ptaków i ciepłe powietrze pachnące trawą. Wreszcie Zoja ucichła, kawa zaczęła bulgotać, skręciłam gaz i Miguel otworzył oczy. Spojrzeliśmy na siebie, długo, i zachciało mi się płakać. Nadal obejmował Zojkę, jej małe ciałko zwisało bezwładnie z jego ramion, chciałam podejść i też się przytulić, i dobrze wiedziałam, że mogę, że przecież to zupełnie normalne, gdyby na jego miejscu był Szymon albo Julek, to pewnie bym to zrobiła, ale z Miguelem nie mogłam. Odwróciłam wzrok, otworzyłam chlebak i zaczęłam robić grzanki.
Dwadzieścia minut później cała zgraja pożerała owsiankę i dopychała się grzankami, wszystkie okna były otwarte, kuchnię wypełniało ciepłe powietrze, zapach dżemu, kawy i chleba. I salsa. Milena i Julek tańczyli, zanosząc się śmiechem, Agata podrygiwała i widziałam na jej twarzy nieskrywaną zazdrość, Marii nie było, Miguel siedział z dziećmi i karmił Miłosza, Olaf opierał się o blat i jednym kłapnięciem pożerał kanapki, Iga tańczyła solo przy blacie, zmywając naczynia, a ja się starałam znaleźć sobie miejsce. Najłatwiej było w ruchu, więc dorabiałam grzanek, wyciągałam z lodówki mleko, smarowałam chleb masłem i dżemem, który Olaf zrobił zeszłego lata, i udawałam, że jestem tak bardzo zajęta, że nie mogę się do niego przytulić, chociaż wyciągał po mnie ręce już trzy razy. Nasze dziecko grzecznie jadło z plastikowej miseczki, wciśnięte na ławie pomiędzy swoich rozkrzyczanych kuzynów.
Mieszkaliśmy razem już prawie dwa lata. My dołączyliśmy prawie jako ostatni, rok po tym, jak urodziła się Gabrysia. Po nas doszła tylko Iga, siostra Julka, i wyglądało na to, że na tym koniec, po prostu nie było już więcej miejsca. Dwa domy na zboczu wzgórza połączone kładką dla dzieci, wielka kuchnia z otwartym salonem i szopa przerobiona na pokój dla Igi mieściły nas idealnie. Może było ciut przyciasno, nie narzekałabym na osobny pokój do pracy, bo wspólny gabinet dla wszystkich średnio się u mnie sprawdzał i musiałam urządzić sobie kącik do pracy w sypialni. Ale przecież zawsze chciałam mieszkać w społeczności. To marzenie nie opuszczało mnie od lat, a kiedy zostałam mamą, takie życie stało się po prostu koniecznością. Na szczęście mam na tyle dobre stosunki z Szymonem, że mogłam zapytać go wprost, czy możemy dołączyć. Mieli ostatnią wolną sypialnię, z łazienką dzieloną z pokojami Julków, a ponieważ mamy tylko jedno dziecko (Olaf mówi „na razie”, ale ja wtedy milczę), to się tam zmieściliśmy. Na szczęście nasza Gaba szybko złapała kontakt z pozostałymi dzieciakami i się okazało, że i tak prawie z nami nie sypia. Jej zabawki po dwóch tygodniach też przeniosłam do wspólnego dużego pokoju dla dzieci i tym sposobem mam swój azyl. No i gabinet. Czasami udaję, że mam sesję z klientem, żeby pobyć w samotności. To nie tak, że nie chcę być ze wszystkimi, ale miewam momenty, kiedy tej wspólnoty jest mi za dużo. Na szczęście większość chodzi gdzieś do pracy, więc między dziesiątą a piętnastą w domu panuje względna cisza. Do pracy nie chodzą tylko Miguel i Maria, najbardziej wolne ptaki z nas wszystkich. Jako jedyni też nie mają dzieci i nie wiem, czy będą mieć. Maria nie chce. Miguel niby też nie, ale czasami widzę, jak patrzy maślanym wzrokiem na bobasy, no i cały czas jest z dziećmi. Wszystkie się do niego garną, codziennie przy śniadaniu odbywa się konkurs, które będzie siedziało mu na kolanach.
Kiedy przyjechaliśmy tu pierwszy raz, żeby poznać całą bandę, nie było go. Oczywiście wiedzieliśmy, że Maria ma męża i że on tu mieszka, ale skąd mogłam przypuszczać, że to ten sam Miguel? Ile jest Miguelów na świecie? Masa. Najgorsze jest to, że Olaf chyba się skapnął, ale nigdy właściwie o tym nie rozmawialiśmy. Raz rzucił dwuznaczną uwagę, ale rozmowa nie potoczyła się dalej – ja jej nie pociągnęłam, on nie dopytywał. Tak jakby każde z nas wiedziało, że to głupi pomysł, że lepiej po prostu o tym nie rozmawiać i bez słów zawarliśmy pakt milczenia. A potem zaczęły się dziać różne rzeczy i już po prostu nie było sposobu, żeby o tym porozmawiać, bo szczerość przestała wchodzić w grę. Więc milczę, kolejny dzień i tydzień, miesiące już całe zagryzam usta i odwracam wzrok. Myślę natomiast, że Miguel powiedział Marii, bo inaczej dlaczego byłaby dla mnie taka niemiła? A raczej… zimna. Ona właściwie nie jest niemiła, ale nie jest też miła. Nie zagaduje. Jest skupiona na sobie i na swoim świecie. Nie uważa, że rozmowy w kuchni o niczym są do czegokolwiek potrzebne. Wchodzi milcząca, dolewa sobie kawy, weźmie banana albo zielonego soku, czasami kilka herbatników, i już jej nie ma. Prawie w ogóle na mnie nie patrzy, omija mnie wzrokiem, a kiedy już zaczynamy rozmawiać, to najczęściej dochodzi do scysji. Więc jednak jest niemiła, a raczej – wroga.
Na szczęście inaczej jest z jej siostrą. Milena od razu przypadła mi do serca i śmiało mogę powiedzieć, że gdyby nie ona i Julek nie zdecydowałbym się tu wprowadzić. Szymon, wiadomo, z bratem bywa różnie, na dodatek takim bratem dziwakiem, jego żona Agata jest OK, ale trochę niestabilna, jej najlepsza przyjaciółka Maria natomiast… to już wiemy. No i zostaje właśnie Milena, siostra Marii, i jej mąż Julek, wspaniali ludzie, ich dzieci są boskie, Igę też bardzo lubię, Olaf, jak to Olaf, polubił od razu wszystkich, a najbardziej matkę Agaty, Lilianę, więc decyzja o naszej przeprowadzce zapadła szybko. Kiedy przyjechaliśmy wielkim autem ze wszystkim dwa miesiące później i w ogrodzie zobaczyłam Miguela, prawie zemdlałam. Na szczęście w całym
zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi na nasze niezręczne przywitanie, przez pierwsze kilka dni trochę się unikaliśmy, potem z Marią pojechali w długą, prawie dwumiesięczną podróż, a jak wrócili, to jakoś się to wszystko w miarę ułożyło. Jakoś. W miarę.
***
Zadaję sobie wciąż i wciąż pytanie, dlaczego akurat mnie spotykają takie przeciwności losu? Co takiego nawyprawiałam karmicznie, że nie mogę mieć spokojnego życia, że ciągle ktoś lub coś rzuca mi kłody pod nogi? Dziś po śniadaniu, kiedy kuchnia jak zwykle opustoszała, siedliśmy z Olafem, żeby przejrzeć nasze finanse, zapłacić rachunki i pogadać, co dalej. Olaf chciałby wziąć kredyt i kupić kawałek ziemi obok, wiemy, że jest na sprzedaż. Moglibyśmy się tam porządnie wybudować, mielibyśmy coś więcej niż sypialnię, ja bym miała porządny gabinet do pracy, a nasze drugie, a może i trzecie dziecko więcej miejsca.
– A tutaj – argumentował, mechanicznie drapiąc się po brodzie – przecież zawsze mogłyby przychodzić się bawić. Pytanie, czy bierzemy kredyt na całość, czy jednak pożyczę od rodziców i ewentualnie weźmy tylko na to, na co nie wystarczy. Jak myślisz? – Zawiesił wzrok na mojej twarzy.
Wpadłam w popłoch, bo prawda jest taka, że nie chcę kupować żadnej ziemi i się tu budować.
– Ja… ja… – zaczęłam się jąkać. – Ja…, Olaf, ja cię przepraszam, ale fatalnie się dziś czuję. – Położyłam sobie dłoń na czole. – Czuję, że lada chwila rozboli mnie głowa. Nie mam dziś siły na poważne rozmowy, przepraszam.
Patrzył na mnie długo i przeciągle, aż zrobiło mi się gorąco. Za dobrze mnie zna, wie, że ściemniam.
– No dobrze. – Powoli zamknął klapę komputera i rozparł się na ławie. – To idź się położyć. Zrobić ci herbaty?
Było mi tak wstyd, że nie mogłam nawet na niego spojrzeć.
– Nie, dziękuję, wezmę chłodny prysznic i zrobię inhalację miętową, powinno mi pomóc.
Wstałam ciężko i poszłam do pokoju, czując, jak odprowadza mnie wzrokiem do ostatniej chwili.
Obudził mnie łomot, ktoś mocno trzasnął drzwiami. Po chwili huknęła muzyka i już wiedziałam, że Adam, jedyny nastolatek w całej bandzie dzieci, wrócił wcześniej ze szkoły. Drzemka w południe to coś nowego, chyba naprawdę jestem wykończona. Siadłam do pracy, ale buzujące emocje nie pozwalały mi się skupić, zrobiłam więc jogę, a potem na chwilę się położyłam i nie wiem, kiedy zasnęłam. Sięgnęłam po telefon, 14.15. Boże, za niecałe dwie godziny mam sesję z klientką, potem kolejną, a jestem w proszku! Siadłam na łóżku i łupnęło mnie w skroni. No proszę, i jeszcze zaraz naprawdę rozboli mnie głowa, no po prostu bosko. Wstałam powoli, złożyłam koc i wzrokiem poszukałam piłeczki do masażu. Nigdzie jej nie było, pewnie znów bawiła się nią Gaba, no nie wytrzymam. Odchyliłam głowę w prawo i w lewo i poczułam, jak ciągną mnie ścięgna i powięź od łopatek, auć. Wzięłam kilka głębokich oddechów i mocno wyrzuciłam z siebie powietrze. Dobrze, lepiej. Może Olaf jest w kuchni, poproszę go, żeby rozmasował mi kark i szyję.
Nie było go. Była za to Agata, schylona nad książką przy naszym gigantycznym stole. Stukając ołówkiem, garbiła się przy notatkach.
– Nie jesteś w pracy? Co czytasz? – Nalałam sobie wody i podeszłam do niej.
Podniosła na mnie błędny wzrok. Z nią jest coś jednak nie w porządku.
– Skończyłam dziś wcześniej. Biegnącą z wilkami – zamlaskała, jakby chciała zjeść słowa. – Świetne. Znasz?
Starałam się nie wywrócić oczami i chrząknęłam. Wydech i bądź empatyczna.
– No jasne, to bardzo ważna dla mnie książka, czytałam wiele razy. – Przysiadałam na krześle obok i uśmiechnęłam się krzepiąco, ale już miała nos w tomie.
– Tak? – Znów podniosła wzrok.
Czy ona aby nie ma malutkiego zeza?
– Tak, tak. Pamiętam, jak pierwszy raz czytałam, może dziesięć, nie, piętnaście lat temu, i wywarła na mnie ogro…
– …sorry, ale chciałabym poczytać. – Uśmiechnęła się bardzo szeroko i założyła włosy za ucho. I chyba lekko się zarumieniła.
Natychmiast się zerwałam.
– Jasne, wybacz, że przeszkadzam, już mnie nie ma.
Przeszłam kilka kroków do kuchni i najciszej, jak się da, napełniłam czajnik, zapaliłam pod nim gaz i otworzyłam lodówkę w poszukiwaniu zimnego kompresu żelowego. Gorąco uderzało mi do głowy rytmicznymi falami i czułam, że muszę natychmiast coś z nim zrobić. Kompresu nie było. Wyjęłam worek mrożonych wiśni i położyłam sobie na głowie. Zimno natychmiast zaczęło rozlewać mi się po czaszce, jęknęłam z ulgi. Oparłam się biodrami o blat i powoli przesuwałam zmrożone opakowanie po czole, skroniach i czubku głowy. W końcu poczułam, że zaczyna z niego kapać, wrzuciłam je z powrotem do zamrażarki, zgasiłam ogień pod czajnikiem i poszłam do łazienki.
Zimny prysznic mi pomógł, trochę mnie otrzeźwił i zdecydowanie zmniejszył ból głowy. Na wszelki wypadek wmasowałam jeszcze w skórę olejek miętowy i wrzuciłam do szklanki musującą tabletkę przeciwbólową. Nie lubię stosować syntetycznych leków, ale czasami nie mam wyboru. Spojrzałam na budzik pomiędzy szpargałami, była piętnasta, czyli miałam jeszcze godzinę do sesji z klientką, dobrze, zdążę zrobić sobie mocnej czarnej herbaty, może zjeść coś małego, zrelaksować się i przygotować.
W kuchni nie było nikogo, ale przed chwilą ktoś chyba robił sobie kanapki i omlet, i nie raczył po sobie posprzątać. Na pewno synowie Julków, mimo że ich lubię, to trzeba przyznać, że zbyt czyści
nie są. Starłam z blatu okruchy i resztki pomidora, wrzuciłam deskę i nóż do zlewu. Po raz drugi nastawiłam wodę, wyjęłam imbryk do herbaty i otworzyłam szufladę z pachnącymi torebkami. Co za przyjemność… Co by tu wybrać… Sięgnęłam po szarą ze złotym logo. Earl grey, którego Olaf przywiózł mi ze Szkocji. Idealnie. Otworzyłam opakowanie i zaciągnęłam się nieziemskim zapachem. Nasypałam półtorej łyżeczki do metalowego koszyczka na łańcuszku i napełniłam imbryk wrzątkiem. Sięgnęłam do szafki po moją ulubioną purpurową czarkę i wtedy trzasnęły drzwi.
– Widziałeś to?! Ha, ha, ha, ha, ha! – Maria wpadła uwieszona na ramieniu Miguela i zrzuciła trampki. Trafiła nimi w ścianę, żeby zaraz paść na kanapę, zanosząc się śmiechem.
– Widziałem, ha, ha, ha, ha, ha, nie mogę! – Miguel śmiał się tak bardzo, że musiał się oprzeć o ścianę.
– Widzieliście to?! – Julek wpadł do domu, wymachując torbą. – Stary, widziałeś?! – Rzucił ją pod ścianę i zaczął trząść Miguelem, który dawał mu znaki „stop” dłońmi, bo nie mógł przestać się śmiać.
– No, nie mogę, co za akcja! – Maria trzymała się za brzuch. – Co za akcja! – Porwała ją kolejna fala chichotu.
Zdałam sobie sprawę, że stoję z wyciągniętą ręką i się na nich gapię, więc zajrzałam w głąb szafki i przy kolejnej fali histerycznego chichotu wyciągnęłam czarkę. Poczułam, że wraca mi ból głowy, więc zaczęłam oddychać powoli przez nos, robiąc jak najdłuższe wydechy. Patrzyłam przez okno, na zieleń, na wzgórza, na błękit nieba…
– Widzieliście?! – Znów trzasnęły drzwi, tym razem wpadła Milena i cała czwórka znów wybuchnęła śmiechem.
Otworzyłam usta i przesunęłam kilka razy szczękę w prawo i lewo, masując żuchwę ręką. Zza okna zaśmierdziało rybą.
To był najgorszy dzień mojego życia. Jeszcze się nie skończył, była dopiero osiemnasta, a ja czułam, że najchętniej bym sobie wykopała grób, i to nie metaforyczny, jak na warsztacie szamańskim, tylko taki naprawdę. Zamknęłam komputer i osunęłam się na poduszki. Dawno nie miałam tak wykańczających sesji. Zawsze daję z siebie wszystko, tak już mam, nie umiem inaczej, naprawdę chcę pomóc i wierzę, że moje pełne zaangażowanie może być dla kogoś faktycznie uzdrawiające. Wiem, że jest. Ale dziś było trudno. Najpierw Weronika z tym umierającym ojcem i matką z Alzheimerem, a potem Dorota. Wiem, że nie mogę tego mówić, i nie powiedziałabym nikomu, ale sobie mogę przyznać, że to prawdziwy wampir energetyczny. Zawsze narzeka. ZAWSZE. Jeszcze ani razu nie widziałam jej w dobrym humorze, a pracujemy od półtora roku! Może powinnam przyznać, że nie potrafię jej pomóc? Nie wiem, za każdym razem wydaje mi się, że jesteśmy tak blisko przełomu, ale potem nic się nie wydarza. Jakby była oporna na jakąkolwiek zmianę, na wszystko, co dobre, a przecież akurat w jej życiu jest naprawdę sporo wspaniałości! Westchnęłam głęboko, przeciągnęłam się mocno i zrolowałam kręgosłup. Zza ściany dobiegała muzyka, głosy, śmiechy. Szykowali kolację. Zaraz do nich pójdę, włączę się w gotowanie, prawie nie widziałam się dziś z Gabą, przyszła później z przedszkola, a ja zaraz po tym zaczynałam pracę.
Rzęsiście oświetlona kuchnia pulsowała w rytm soulowych hitów. Wszyscy poruszali się w takt muzyki, na środku wirowały dzieci, dosłownie mnożyły się pod nogami! Nawet Szymon podrygiwał, trąc marchewkę przy blacie. W samym środku tańczył oczywiście Miguel, zabawnie wywijając małym kapelutkiem, z nim Maria w pięknej sukience jak z płatków maków, z kompletnie gołymi plecami. Iga podeszła do niej tanecznym krokiem i ze śmiechem zaczęły się obejmować. Weszłam w to wszystko i od razu natknęłam się na Olafa, przytulił mnie mocno i zaczął kołysać się ze mną w ramionach, prawie podniósł mnie z podłogi.
Wtuliłam twarz w jego koszulkę, pachnącą jeszcze trochę praniem, lasem, żywicą i znajomym zapachem jego ciała. Jego dłonie wędrowały po moich plecach, uciskając wrażliwe punkty, masował mocno, wie doskonale, jak lubię i co przynosi mi ulgę. Rozluźnienie natychmiast zaczęło spływać mi po łopatkach, a kiedy dotarł do szczytu pleców i karku, mruczałam z ulgi prosto w jego klatkę. Mój cudowny niedźwiedź. Jak go nie kochać? Tak dobrze mnie zna i zawsze, zawsze dla mnie jest, stoi po mojej stronie, wiem, że mogę na niego liczyć, choćby nie wiadomo co. Oddychałam coraz głębiej, z zamkniętymi oczami całkowicie oddałam się muzyce i nie wiem, dlaczego po policzkach pociekły mi łzy.