- nowość
Strach przed lataniem - ebook
Strach przed lataniem - ebook
Kultowa powieść w nowym przekładzie Anny Dzierzgowskiej. Kamień milowy w literaturze feministycznej i inspiracja dla wielu pokoleń czytelniczek. 20 milionów sprzedanych egzemplarzy.
Główna bohaterka, Isadora Wing, jest poetką i pisarką, która zmaga się z kryzysami w życiu osobistym i zawodowym. Jej małżeństwo jest pełne napięć i frustracji. Na jednym z wyjazdów służbowych do Wiednia Isadora spotyka ekscentrycznego psychiatrę, Adriana Goodlove’a, co staje się impulsem do podjęcia ryzykownej podróży w poszukiwaniu samej siebie i swoich pragnień.
„Strach przed lataniem” to nie tylko powieść, to manifest kobiecego wyzwolenia, który wstrząsnął światem i zrewolucjonizował sposób, w jaki kobiety i całe społeczeństwo postrzegały seksualność oraz wolność osobistą.
„Nieustraszona i świeża”.
John Updike, „The New Yorker”
„Pełna żądzy... szalenie zabawna... doskonale skonstruowana”.
„Houston Chronicle”
„Ta książka przejdzie do historii literatury”.
Henry Miller
Erica Jong – amerykańska pisarka, poetka i eseistka, najbardziej znana z przełomowej powieści „Strach przed lataniem” (1973), która stała się manifestem dla wielu kobiet na całym świecie. Jej twórczość odznacza się odwagą w eksplorowaniu intymnych aspektów życia, a także głębokim zrozumieniem współczesnej kobiecości. Została nagrodzona prestiżową Bess Hokin Prize of Poetry za jeden ze swoich tomików poezji. Jong jest jedną z ikon literatury feministycznej, która inspiruje kolejne pokolenia czytelników. Jej książki przetłumaczono na 27 języków, w tym również na polski.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68227-20-8 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niezwykle trudno jest napisać wstęp do książki, która wpłynęła na moje życie równie mocno, jak na życie mojej matki. Kim byłybyśmy, ona i ja, gdyby nie oszałamiający sukces Strachu przed lataniem?
Czy miałabym dziś taki zawód, jaki mam, i czy zajmowałabym się tym, czym się zajmuję – pisaniem artykułów do „Vanity Fair”, byciem komentatorką – gdyby moja matka nie zdobyła sławy dzięki książce napisanej, zanim się urodziłam? Na tak postawione pytanie nie ma dobrej odpowiedzi, a mimo to wracam do niego nieustannie: w jakim stopniu swój sukces zawdzięczam jej sukcesowi? Czasem budzę się w środku nocy i zadręczam się myślą o tym, jak dalece moje życie związane jest z nią i z tą książką. Zostałam pisarką, ponieważ byłam przekonana, że jest to coś, czym ludzie po prostu się zajmują. Nie sądzę, żebym jako dziecko w ogóle zdawała sobie sprawę, że istnieją inne zajęcia oprócz policjantki i autorki autobiograficznych powieści – no i może jeszcze komunistki, która za sprawą Komisji do spraw Badania Działalności Antyamerykańskiej trafia do więzienia. A może chciałam zostać pisarką, żeby zwrócić na siebie jej uwagę, zdobyć jej szacunek albo po prostu sprawić, żeby się mną zainteresowała. Nie jestem pewna, czemu wpadłam do tej króliczej nory, w której tak trudno się poruszać, ale gdy w końcu zostałam pisarką (pierwszą książkę opublikowałam w 2000 roku), całe moje życie splotło się nierozerwalnie z powieścią napisaną w roku 1973, czyli w czasie, gdy miałam minus pięć lat.
Wiele, bardzo wiele kobiet (i wielu mężczyzn) odnajdywało się w historii Isadory Wing, ja jednak do nich nie należę. Kiedy byłam mała, kobiety w wieku mojej matki zatrzymywały nas w sklepach albo w restauracjach, aby patrząc jej w oczy, z powagą i szczerze opowiedzieć, jak ta książka zmieniła ich życie. Zmieniła także bieg mojego, tyle że w zupełnie odmienny sposób. Nie łączy mnie zwykły związek ani z książką, ani z autorką. Uważam tę książkę za powód, dla którego zrobiłam karierę, ale też za brzemię, od którego moja matka nigdy nie zdołała się uwolnić.
Rozumiecie zatem, czemu to zlecenie uznałam za wysoce onieśmielające. „To tylko książka” – powiedziałam sobie, tyle że dla mnie znaczy ona zupełnie co innego niż dla reszty świata. Czytanie o przygodach Isadory nie natchnęło mnie pragnieniem poszukiwania swobody seksualnej! W gruncie rzeczy treść książki sprawiała mi trudności – co zapewne jest raczej zdrowym objawem, biorąc pod uwagę, że Isadora to w zasadzie moja matka. Jakby tego było mało, znam wiele osób, na których oparte są poszczególne postacie, co doprawdy komplikuje lekturę książki śmiałej, w której tak niewiele pozostaje niedomówień.
Strach przed lataniem niezaprzeczalnie należy do tekstów, które zarysowują bardzo konkretny moment historyczny. Jest czymś w rodzaju kapsuły czasu przenoszącej nas do epoki sprzed słynnej rozprawy sądowej Roe przeciwko Wade’owi – epoki, która dziś nabiera szczególnego znaczenia. Wczesne lata siedemdziesiąte były dla kobiet czasem trzęsienia ziemi: jak zauważa Katy Waldman w „Slate”, Strach przed lataniem pozwala także „zrozumieć kobiecość z okresu około 1973 roku”.
Nie wiemy, co sprawia, że książka, film lub jakiekolwiek dzieło sztuki staje się kulturowym punktem zapalnym. Nie wiemy, czemu niektóre książki trafiają w swój czas, a inne znikają. Napisałam dostatecznie dużo książek, które zniknęły, by wiedzieć, jaka to rzadkość napisać coś, co przetrwa. Niektóre dzieła sztuki uosabiają ducha czasu, większość jednak nie. Niezwykła moc tkwi w zdolności uchwycenia tego, co tkwi w zbiorowej wyobraźni, choćby na moment, i to się mojej mamie udało. Nigdy jednak nie zdołała tego osiągnięcia powtórzyć. Starania, zmagania, by odzyskać tę zdolność, były potwornie bolesne i ostatecznie ją zniszczyły.
W 1973 roku, kiedy książka się ukazała, mama miała trzydzieści jeden lat. Była wykładowczynią akademicką i poetką. Dobrą uczennicą, która, wedle jej własnych słów, wyszła za pierwszą osobę, z którą się przespała. Przyjmuję tę informację z pewną dozą sceptycyzmu, jako że nigdy nie była zbyt wiarygodną narratorką.
Kiedy ukazał się Strach przed lataniem, była mężatką, uczyła i mieszkała na średnioklasowej Upper West Side – jedna z tysięcy podobnych kobiet. I oto nagle znalazła się na okładkach czasopism, jako głośna twórczyni kulturowego fenomenu. Strach przed lataniem odniósł tryumf na całym świecie, sprzedając się w dwudziestu milionach egzemplarzy. Książka stworzyła Ericę Jong.
Kiedyś sądziłam, że sława jest ważna i że jest potęgą, ponieważ gdy moja matka i mój dziadek, pisarz Howard Fast, tracili sławę, gdy gwiazda każdego z nich blakła, jak w końcu dzieje się niemal zawsze, było to dla nich głęboko raniące, niszczące doświadczenie. Obserwowałam oboje gorzko opłakujących to, że stracili znaczenie, jakie mieli w świecie kultury – i już nie jestem pewna, czy bycie Ericą Jong było szczególnie fajne. Pamiętam, że nawet jako dziecko myślałam: W sumie to powinno być coś, ale ona sprawia wrażenie nieszczęśliwej…
Erica Jong bywała na przyjęciach, takich „ę-ą”, razem z dziesiątkami gwiazd. Tańczyła na stołach, zawsze pięknie pachniała – francuskimi perfumami, białym winem, od czasu do czasu papierosami. Żyła zgodnie z maksymą Gore’a Vidala: „Nigdy nie rezygnuję z okazji do uprawiania seksu lub do wystąpienia w telewizji”. Erica Jong nie raz wychodziła za mąż i miała wiele związków. Zanim poślubiła czwartego męża (tego po moim ojcu), zawsze spotykała się z kilkoma mężczyznami w tym samym czasie. Musieli otaczać ją czcią, inaczej uważała ich za nudziarzy. Pod pewnymi względami przypominała Marilyn Monroe – tak jakby Strach przed lataniem zrobił z niej symbol seksu. Książka sprawiła, że stała się kobietą, którą wielu mężczyzn chciało „wyjebać bez zamka” – wyjątkowo dziwaczna sytuacja w przypadku feministycznej powieści, ale tak właśnie było.
Mama zawsze szukała dobrej zabawy, ale rzadko naprawdę ją znajdowała. Chciała spróbować wszystkiego i często naprawdę próbowała. Na wiele miesięcy wyjeżdżała do Europy. Zakochiwała się przynajmniej raz w tygodniu. Przechodziła od jednego zerwanego związku do następnego. Kiedy wreszcie wyszła za mojego ojczyma, próby zrównoważenia jego potrzeby bycia z nią z jej obowiązkami pisarskimi (i z jej piciem) okazały się bolesne.
Paraliżowała ją presja związana z koniecznością wyprodukowania kolejnych przełomowych książek, walczyła o zachowanie równowagi w obliczu niekończącej się serii okrutnych, mizoginicznych ataków, a także w obliczu prawdziwych stalkerów, jak ten mężczyzna, który zaparkował na końcu naszego podjazdu w Connecticut i słuchał głosu Boga przez radio pozbawione baterii. W tamtych czasach nikt, ani moja matka, ani policja z Weston, nie wiedział, jak sobie radzić ze stalkerami. W pewnym sensie Erica Jong została uwięziona w świecie, który sama stworzyła.
Dziś mama przekroczyła osiemdziesiątkę i ma demencję. Po trosze pozostaje na tej planecie, a zarazem z niej odlatuje. Ta odrobina biżuterii, która jej została, spoczywa w moim sejfie. Jej dziedzictwo spoczywa w moim biurku i na twardym dysku mojego komputera. Myślałam, że będę znakomitą wykonawczynią pisarskiego testamentu, skoro wiem, jak wydaje się książki, jednak prawda jest taka, że bycie wykonawczynią pisarskiego testamentu mojej matki to po prostu straszne zajęcie. Myślałam, że pisanie tej przedmowy będzie zabawne i łatwe, tymczasem przypomina przeprowadzanie leczenia kanałowego na sobie samej i bez znieczulenia. Pisanie o naszym wspólnym życiu sprawia, że cofam się do czasów, kiedy potrzebowałam jej, a nie wiedziałam jeszcze, że nigdy nie zbudujemy takiej więzi, o jaką mi chodziło.
Teraz moja matka czeka w swoim pokoju, aż ją odwiedzę, a jednocześnie już jej tam nie ma – nie ma już tej matki, którą kiedyś znałam. Teraz przypomina piękną lalkę.
Nie da się wygrać z przeszłością. Żadna liczba wstępów nie pozwoli mi pogodzić się z latami, które upłynęły między ukazaniem się Strachu przed lataniem a dniem dzisiejszym. Pisanie o niej i o jej dziedzictwie sprawia, że jest mi jeszcze trudniej. Ten wstęp miał być pochwałą jej pracy, miał być o miejscu, jakie moja matka zajmuje w panteonie feministek drugiej fali, ale obawiam się, że nic z tego nie wyjdzie. Może to tylko moja osobista klęska, ale to właśnie moja matka zwykła kraść ten cytat z Ernesta Hemingwaya o siadaniu przy maszynie do pisania i otwieraniu sobie żył.
Oto tajemnica poliszynela, która dotyczy każdego dziecka, robiącego karierę śladami któregoś z rodziców: niezależnie od tego, jak ciężko pracujemy, niezależnie od tego, jak dobre może być to, co robimy, dręczący dar sławy i niesławy, przekazany nam przez rodziców, unieważnia wszystko, co robimy.
Niektórzy z nas to przyznają. Większość – nie.
Tak więc nie bez sporych obaw zasiadam pięćdziesiąt lat później do napisania wstępu do książki, która przerosła mnie i przerosła moją matkę. Nie znałam matki, zanim odniosła swój spektakularny sukces. Kiedy byłam już dość duża, by rozumieć, co się dzieje, Strach przed lataniem stanowił już znaczącą część życia i dziedzictwa mojej mamy. Urodziłam się w cieniu jej sławy i nigdy się zeń nie wydostałam.
Rok 1973 był ważny dla kobiet i dla swobody seksualnej. Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzekł, że „osoba ma prawo zdecydować się na aborcję, dopóki płód pozostaje niezdolny do samodzielnego życia, co wynika z prawa do prywatności zawartego w klauzuli o właściwym wymiarze sprawiedliwości w czternastej poprawce do konstytucji”. Prawo podejmowania decyzji, prawo do przerwania ciąży, a także pojawienie się w latach sześćdziesiątych tabletki antykoncepcyjnej miały dla kobiet przełomowe znaczenie. Seks i ciąża nie były już nierozerwalnie ze sobą związane. Strach przed lataniem stanowił fragment tej nowej, niechronionej już zamkami wolności.
A przecież w przypadku amerykańskich kobiet trudno mówić o postępie liniowym. W dziesięcioleciach, które upłynęły od opublikowania Strachu przed lataniem, wiele z tych rzeczy, których moja matka i jej rówieśnice ufnie oczekiwały, się nie wydarzyło. Kobiety nadal nie zbliżyły się do równych praw z mężczyznami. Zarobki kobiet nie-białych w stosunku do zarobków białych mężczyzn nadal mają się mniej więcej jak sześćdziesiąt centów do dolara. Nie ma w konstytucji poprawki o równych prawach. Kobiety nie są chronione.
Świat wolnej miłości i równości, o którym marzyła moja mama i jej rówieśnice, zamajaczył przez chwilę na horyzoncie, nigdy się jednak w pełni nie urzeczywistnił. Nadeszła reakcja, i to nie jedna, kolejne ciosy, nadeszli Ronald i Nancy Reaganowie, którzy ściągnęli z dachu Białego Domu panele słoneczne. Nigdy nie zyskałyśmy obiecanej nam równości.
I nie był to koniec koszmaru. W czerwcu 2022 roku trzech Trumpowskich sędziów unieważniło wyrok w sprawie Roe przeciwko Wade’owi. Sędziowie ci jednym pociągnięciem pióra odebrali kobietom konstytucyjne prawo, którym cieszyły się przez prawie pół wieku. Ziemia nie drgnęła w posadach, życie toczy się dalej. Następnego dnia wstałyśmy i zjadłyśmy śniadanie, jak gdyby nigdy nic. Utrata tego, co dał nam precedensowy wyrok w sprawie Roe przeciwko Wade’owi, zdawała się czymś dziwacznie odległym i abstrakcyjnym… ale nie kobietom, których ciała werdykt ten skolonizował jak złowrogi, obcy pasożyt. Trzech liberalnych sędziów napisało: „pogrążeni w żalu – nad tym Sądem, ale przede wszystkim nad milionami amerykańskich kobiet, które utraciły dziś fundamentalną ochronę konstytucyjną – zgłaszamy zdanie odrębne”.
Przeczytaj tę książkę, idź i napisz własny Strach przed lataniem – ponieważ potrzebujemy jeszcze milionów takich książek.
Molly Jong-FastWSTĘP
Kiedy w 1973 roku Strach przed lataniem trafił do księgarń, sukces nie przyszedł od razu. Wydawca, Holt, Rinehart & Winston, zapewnił przyzwoitą premierę, nakład wyniósł jakieś trzydzieści tysięcy egzemplarzy, te jednak rozeszły się natychmiast, gdy tylko w „New Yorkerze” ukazała się entuzjastyczna recenzja Johna Updike’a. Updike w pierwszym zdaniu nazwał książkę „zwycięską”, w drugim napisał, że ma „klasę, jest impertynencka, błyskotliwa i chwytliwa”, oraz umieścił ją w tej samej linii dzieł, co Buszującego w zbożu i Kompleks Portnoya. Osiemdziesięcioletni Henry Miller oznajmił, że nareszcie pojawił się kobiecy odpowiednik Zwrotnika Raka. To właśnie męskie uznanie – wściekła recenzja w „New York Timesie” autorstwa Terry’ego Strokesa, przesycona mizoginią, oskarżeniami o mazgajstwo i doprawiona szczyptą antysemityzmu, obróciła się przeciw autorowi – sprawiło, że gorączkowo poszukiwano trudno dostępnych nowych egzemplarzy, podczas gdy świat czekał na dodruk Strachu przed lataniem.
Tymczasem Holt nigdy nie wypuścił dodruku – fama głosiła, że wydawnictwo miało problemy finansowe – tak więc książka pozostała przebojem z punktu widzenia krytyków i przedmiotem rozpaczliwego pożądania tych, którzy nie byli w stanie dostać jej w swoje ręce. Rok później ukazała się w miękkiej oprawie, wchodząc na rynek jako numer jeden na liście bestsellerów „New York Timesa”. Kiedy teraz, pół wieku później, piszę te słowa, Strach przed lataniem osiągnął dwadzieścia milionów egzemplarzy sprzedanych na całym świecie.
Strach przed lataniem był pierwszą powieścią, ale nie pierwszą książką Eriki. Erica Jong, absolwentka Barnard College, gdzie obroniła magisterkę z osiemnastowiecznej literatury angielskiej, pracowała nad doktoratem na Uniwersytecie Columbia i miała już na koncie dwa tomiki wierszy, które spotkały się z życzliwym odbiorem krytyki. Powieść natychmiast uczyniła z niej gwiazdę. Została wypchnięta w tego rodzaju niekończącą się trasę promocyjną, jaką zrzuca się na autorkę, kiedy sukces książki zaskoczy wydawcę: ponad rok pospiesznie organizowanych paneli dyskusyjnych, spotkań autorskich w college’ach i księgarniach, występów w nocnych programach telewizyjnych, gdzie musiała bronić się przed seksizmem mężczyzn, którzy snuli rozważania, czemu taka miła dziewczyna tak otwarcie pisze o seksie; musiała znosić konfrontacje i krytykę ze strony kobiet, które obwiniały ją za rozpad amerykańskiej rodziny. Każdej z tych osób Erica spokojnie i z prostotą dowodziła, że kobiety są istotami seksualnymi, emocjonalnymi, inteligentnymi, czującymi, że istnieją – wykorzystała promocję książki, by wykazać, że kobiety są istotami ludzkimi.
Tymczasem jednak dostawała figurki fallusów i sprośne obrazki (jeden z tych, które oglądałam, przedstawia owłosionego penisa mówiącego: „Erica, poznaj Eryka, co tryka”). Spacerując ulicami swego rodzinnego Manhattanu, musiała opowiadać się na każdym rogu. Musiała wysłuchiwać tyrad wygłaszanych przez mężczyzn obwiniających ją za to, że ich nieszczęśliwe żony zaczęły głośno wyrażać niezadowolenie; znosić lubieżne zaczepki i gesty: otaczała ją tego rodzaju sława, z powodu której w jednym z największych miast świata z trudem mogła znaleźć cichy kącik, by się w nim skryć.
Był to też jednak czas, kiedy poczta z hukiem lądowała o 11.00 pod jej tylnymi drzwiami, a Erica dosłownie się na nią rzucała: stosy kopert, w których, tak, znajdowało się nieco sprośności i wulgaryzmów, ale przede wszystkim dziesiątki długich listów, czasem adresowanych do Eriki, a czasem do narratorki Strachu przed lataniem, Isadory Zeldy White Stollerman Wing. Erica czytała listy kobiet, które pragnęły porady, chciały się dowiedzieć, jak żyć, chciały wiedzieć, czy powinny zostać z mężem, czy powinny uciec z najlepszym przyjacielem męża, czy powinny starać się dojść do tego, jak żyć na własną rękę. Chciały wiedzieć, czy romantyczna miłość kiedykolwiek zdoła je utrzymać, czy małżeństwo w ogóle może się sprawdzić. Chciały wiedzieć, jak być wolnymi. Chciały, by ona wiedziała, że wyzwoliła je nawet nie książka, ale samo istnienie Isadory – innymi słowy, Eriki Jong.
Ja także w pewnym momencie dołączyłam do tego tłumu. Dwadzieścia lat po ukazaniu się książki jako osiemnastolatka spędzałam rok wolny od zajęć w Izraelu, w ramach uczelnianego programu dla Amerykanów, i znalazłam używany egzemplarz Strachu przed lataniem na stoisku z książkami na telawiwskiej ulicy. Okładka – jasnożółta, pomarszczona i wyblakła – wciąż przyciągała wzrok, tytuł zapisany był wielkimi literami, tego rodzaju grubą, ozdobną szeryfową czcionką, co w przypadku książek Philipa Rotha, które udawało mi się przemycać dosłownie pod okiem mojej matki chyba dzięki temu, że nie miały na okładce żadnych ilustracji, za to sprawiały wrażenie poważnej literatury. Z tego, co się orientuję, była to edycja w miękkiej oprawie ze stycznia 1976 roku, przygotowana przez Panther Books, brytyjskiego wydawcę specjalizującego się przede wszystkim w science fiction, który został wykupiony przez wydawnictwo Granada, następnie przejęte przez William Collins, Sons & CO, które weszło w skład HarperCollins, i tak dalej i tym podobne, aż do wydawniczego monopsonu, w którym teraz żyjemy (nie jest to, nawiasem mówiąc, moja ulubiona okładka, choć oczywiście to do niej mam największy sentyment. Moją najulubieńszą okładką Strachu przed lataniem jest ta z wydania Penguin Classics Deluxe, czerwona, z dwoma białymi, gruszkowatymi obiektami, które okazują się pośladkami, starannie rozdzielonymi pośrodku zamkiem błyskawicznym – aluzja do żarliwie poszukiwanego przez Isadorę wyjebanego zamka: seksu bez zobowiązań, bez przymusu, za którym nie idzie ani przywiązanie, ani ciąża, który jest kobiecym dążeniem do przyjemności dla niej samej. Pingwinek, logo wydawnictwa, został strategicznie umieszczony w miejscu, gdzie powinna się znajdować łechtaczka).
Wtedy, w Izraelu, przy stojaku z książkami, otworzyłam ją i zaczęłam czytać tam, na miejscu – najpierw rzut okiem, i nagle, jak gdyby jej ręka chwyciła mnie za kołnierz, już byłam w jej wnętrzu, osuwając się po tych wspaniałych, szalonych, powykręcanych zdaniach. Przerwałam czytanie tylko po to, by zajrzeć na tylną okładkę i obejrzeć zdjęcie: nie jakaś poważna fotografia autora, ale coś, co przypominało niepozowaną fotkę. Okładka była zbyt pomarszczona, żeby dało się dokładnie obejrzeć autorkę, zobaczyłam jednak długie, proste, gęste blond włosy, szeroki uśmiech, nos, który sama opisała na stronach książki jako nos polskiego chłopa. Nie wiem, ile czasu minęło, zanim właściciel stoiska powiedział mi, że idzie do domu. Wyciągnęłam moje ostatnie szekle i dokonałam zakupu.
Nigdy nie czytałam niczego podobnego. Czytałam już wcześniej wspaniałe książki – na szczęście miałam starszą siostrę obdarzoną doskonałym gustem i skłonnością do zostawiania swoich rzeczy gdzie popadnie – czytałam nawet książki należące do tej samej tradycji, co Strach przed lataniem: kilka z tych, o których wspominał Updike, i inne, które wciąż bytują w nowojorsko-żydowsko-analitycznym tyglu.
Tyle że żadna z nich nie przypominała Strachu przed lataniem. Ta książka sprawiała wrażenie, jakby ówczesna doktorantka (Satyra w Anglii wiktoriańskiej) napisała ją na jednym gorączkowym oddechu, wystukała na maszynie tak szybko, jak to możliwe, by uchwycić własne myśli, kompendium idei i reakcji drugofalowej feministki, która zaparła się, że odnajdzie taką miłość i taki seks, które sprawiają, że przestajesz nienawidzić samej siebie.
Czy istniała kiedykolwiek książka, która znajdowałaby się równie wysoko na liście intelektualistów/ ludzi wykształconych/oczytanych, jak też na liście napalonych/gwałtownych/sprośnych? Każdemu odwołaniu do Szeherezady odpowiada odwołanie do łechtaczki, mówi się tu równie dużo o egzystencjalizmie, co o zmysłowości. Mamy tu Heathcliffa, Herę, Iliadę, słownik freudyzmów od a do z (obiekt częściowy!), Historię O, Sylvię Plath, Zeldę Fitzgerald, Marjorie Morningstar, dyrygenta Dimitrija Mitropoulosa. Strach przed lataniem zaprasza cię, byś dotrzymała im kroku, oczekuje, że jesteś równie bystra, wyedukowana i napalona jak sama książka – i jak jej autorka. A gdy już zyskamy co do tego zgodność, dostajemy podniosłą, intelektualnie rygorystyczną (i wysoce sprośną) sagę o kobiecym pożądaniu: ot, samoświadoma Żydówka, która po prostu istnieje, bez przepraszania; do tego dylematy feminizmu, ograniczenia nowych, wytyczających nowe drogi swobód, bezwstydne żądania bycia kochaną i zaspokojoną.
Na najbardziej podstawowym poziomie Strach przed lataniem jest przełomową, wiekopomną opowieścią o tym, jak to jest zmagać się ze sprzecznościami i złożonością tego, co kobietom każe się pragnąć, i tego, czego pragną naprawdę. Każdej kobiecie, która żyje i czyta dziś, tego rodzaju zmagania są tak dobrze znane, że wydają się już nie zmaganiami, ale częścią kondycji ludzkiej. Warto pamiętać, że kiedy Erica Jong je opisała, kiedy zdjęła okulary feminizmu (a później jego spodnie i majtki), udało jej się ukazać te zmagania rzeszom czytelniczek, które, po raz pierwszy, zrozumiały, że nie są same. Obecnie do dobrego tonu należy robienie tego samego: w mojej debiutanckiej powieści bohaterki także zmagały się ze swoją kobiecą kondycją, tyle że, w czasie, gdy pisałam powieść, nie było w tym już nic nowego, ot, po prostu najbardziej aktualna wersja (przy czym teraz, cztery lata później, już pewnie nie tak aktualna). W gruncie rzeczy moja książka była hołdem dla Strachu przed lataniem – i to do tego stopnia, że nawet kończy się w ten sam sposób: zaginiona osoba stoi przed drzwiami, wróciła do domu. Kiedy na podstawie mojej książki powstał serial, plakat promocyjny, przygotowany przez sieć, rozwieszony na billboardach i wożony na dachach taksówek, zawierał całą serię odwołań mających unaoczniać publiczności, do jakiej tradycji należy opowieść, którą zobaczą. W samym środku plakatu widniał Manhattan otwierany zamkiem błyskawicznym. Była to aluzja do Strachu przed lataniem i kiedy zobaczyłam plakat, niemal padłam z dumy. Wiem, skąd się wywodzę.
Dziedzictwo Strachu przed lataniem jest równie skomplikowane, jak jego narodziny. Prawa do sfilmowania książki wykupiono, film jednak nigdy nie powstał. Erica złożyła pozew, chcąc odzyskać prawa, ale przegrała. W tych dwóch zdaniach mieszczą się tysiące dokumentów prawnych i tyle samo zranionych uczuć.
Proces ją wymęczył. Wymęczył ją rozwód. Wymęczyła ją bezprecedensowa literacka sława. Przysięgała, że nigdy nie napisze sequelu do Strachu przed lataniem, ale bohaterka jej drugiej książki ma na imię Isadora i pozywa producenta, a także studio filmowe, a potem rozwodzi się, zaznawszy bezprecedensowej literackiej sławy. Erica napisała jeszcze trzy książki, w których Isadora była narratorką lub bohaterką.
Tyle że tym książkom jakby brakowało czegoś, co pozwoliłoby spełnić obietnicę Strachu przed lataniem: nie ma w nich tego podniecenia, tej pomysłowości, tej naglącej potrzeby. Sama nie wiem, może brakuje im młodzieńczej brawury. A może po prostu już nie zaskakują. Bardziej prawdopodobne, że same w sobie stanowią zapis tego, co się dzieje, kiedy piorun literackiej sławy i sukcesu uderza w ciebie z taką siłą, że, sparaliżowana, zaczynasz się zastanawiać, czego tak naprawdę ludzie jeszcze od ciebie chcą. Nie zrozumcie mnie źle: wszystkie książki Eriki warto przeczytać. Tyle że w przypadku późniejszych książek Eriki – historycznych powieści o czarownicach, o czternastoletniej Safonie, o osiemnastowiecznej poetce – kiedy pojawia się przebłysk nowego terytorium, czytelniczka wspomina tamtą rękę, która po raz pierwszy złapała ją za kołnierz, gdy wstrzymując oddech, rzuciła się w lekturę.
Trudno powiedzieć, o czym wtedy myślała i jak by to było znaleźć się w jej głowie. Poznałam Ericę w 2003 roku, trzydzieści lat po ukazaniu się książki. Pracowałam w internetowym start-upie, w którym odpowiadałam za zatrudnianie nauczycieli pisania w ramach kształcenia ustawicznego. Ktoś z moich znajomych miał jej adres mailowy, więc zaprosiłam ją do Balthazara na lunch. Ostatecznie nie zaczęła dla nas pracować: nie było nas na nią stać. Ale nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek wierzyła, że zacznie. Wykorzystałam tamten lunch, żeby powiedzieć jej, ile dla mnie znaczyła przez tak wiele lat – jak uprawomocniła we współczesnej literaturze to, że pyskata Żydówka z Manhattanu może zarazem być intelektualistką i pisarką. Teraz mamy te wszystkie durne sposoby klasyfikowania książek dla kobiet, ale w tamtych czasach miałyśmy do dyspozycji przeważnie książki napisane przez mężczyzn. Wczytywałyśmy się w rozważania dowolnego mężczyzny i pozwalałyśmy im zatykać flagę, która miała reprezentować wszelkie ludzkie doświadczenie. Mogłyśmy wybierać między pozostaniem w pozycji świadkiń a identyfikacją. Dzięki Erice, dzięki Strachowi przed lataniem, świat zadrżał w posadach i nagle wszystkie nasze opowieści były nowe i zasadne.
Kolejny raz znalazłam się w jej życiu kilka lat później, kiedy miałam to szczęście, że zatrudniono mnie do pisania scenariusza o tym, co działo się z nią w okresie, gdy opublikowała Strach przed lataniem. Jeśli chodzi o fakty, niewiele była mi w stanie pomóc. W tym czasie doświadczała już problemów z pamięcią, które odtąd tylko się pogłębiły. Nie była w stanie przypomnieć sobie swoich uczuć z czasów ukazania się książki ani żadnych wydarzeń czy ludzi, których poznała. Wspominała jedynie haniebnie przegrany proces i swój żal, że w ogóle złożyła pozew.
Zaczęłam prowadzić poszukiwania. Jej archiwa znajdują się na Uniwersytecie Columbia, gdzie skończyła studia, ale nie pracę doktorską. W tych pudłach złożono jej literackie dziedzictwo i żywe wspomnienia elektryzującego życia, jakie wiodła. Wielkie kalendarze „New Yorkera”, w których są jej spotkania, jej pomysły, jej bazgroły, jej listy rzeczy do zrobienia. Listy od wszystkich, od Ingmara Bergmana po Henry’ego Millera i Joan Rivers, wychwalających jej odwagę i ostrzegających, żeby nie dała się zdołować temu całemu hollywoodzkiemu gównu. Są stronice z notesów z niedokończonymi wierszami, listy rzeczy, które chciałaby zrobić, szkice musicalu na podstawie Strachu przed lataniem („Czeeeemu tak się boooję laaatać?”). Ma przynajmniej jednego żyjącego byłego męża, który pamięta wszystko. Ma oddaną córkę, która jest równocześnie dobrą słuchaczką i zbiera opowieści z karuzeli swojego chaotycznego dzieciństwa. Gdy połączyć to razem, obraz zaczyna się wyłaniać.
Opowieść o opublikowaniu Strachu przed lataniem jest opowieścią o Strachu przed lataniem. Jest to opowieść o kobiecie błyskotliwej, radosnej, pełnej optymizmu, energicznej i zachłannej, chętnej, by zaangażować się w pracę, w życie, z bijącym, krwawiącym sercem na dłoni, na widoku, kobiecie, której pochlebiała uwaga, przytłoczonej i osamotnionej, ponieważ tak niewiele osób naprawdę potrafiło zrozumieć, co to znaczy, gdy szeroka publiczność konsumuje książkę, w której wywalasz na wierzch własne bebechy. Jest to opowieść o kobiecie, z której ust odwołania do Mefistofelesa spływają z równą lekkością, jak kalambury na temat robienia laski. Jest wspaniała.
Powiedziałam jej to. I chociaż nie pamięta tamtych czasów, wciąż potrafi mówić z niewiarygodną precyzją i głębią o procesie pisania i jego wyzwaniach. Cieszy ją, że najwyraźniej dobrze się bawiła lata temu, nawet jeśli było to skomplikowane. Uśmiecha się i mogę dostrzec ten szeroki uśmiech ze zdjęcia na okładce, jak gdyby ani dla niej, ani dla mnie nie minął nawet dzień.
Minionego lata wpadłam na nią w czasie przerwy w Hamlecie wystawianym w Park Avenue Armory. Była z wnukiem. Potrafiła zrelacjonować mi niemal każdego Hamleta, jakiego kiedykolwiek widziała, plus wygłosiła komentarz doktorantki z Columbii (po egzaminach, przed obroną pracy) na temat tej połówki Hamleta, którego właśnie oglądałyśmy. Kiedy mówiła, nawiedziła mnie ta sama myśl, jaka nawiedzała mnie za każdym razem, gdy z nią rozmawiałam – ta sama, jaka naszła mnie, kiedy stałam przy stoisku z książkami na ulicy w Tel Awiwie: nie ma niczego podobnego. Nie ma drugiej takiej. Nie ma niczego, co dorównałoby Strachowi przed lataniem. Nie ma drugiej Eriki Jong. I nigdy już nie będzie.
Taffy Brodesser-Akner, 18 maja 2023
Miłości kobiet – o! poznania warte,
Piękne a groźne, pełne tajemnicy.
Kobieta wszystko stawia na tę kartę,
Gdy przegra, to jej nic oprócz tęsknicy
I żalu życie nie odda rozdarte.
Za to ich zemsta, jak skok tygrysicy,
Krwawa… lecz i ta zwiększa serca rany,
Bo czują same cios drugim zadany.
Nie dziw, że mszczą się kobiety, ofiary
Męskiej przemocy, nie dziw, że ich ręka
Zbroi się w sztylet, jadem poi czary;
Już dziećmi muszą się taić, choć pęka
Serce za lubym – przyjdzie bogacz stary,
Weźmie na żonę – skończona piosenka.
Potem srogi mąż, niewierny kochanek,
Stroje, dzieciaki – ksiądz… w śmierci przystanek.
Jedna zakocha się, druga rozpije,
Ta stajnią zajmie się, tamta – rautami;
Ta rzuci męża i z kochankiem żyje,
Zdobywa szczęście, ale honor plami,
A nie wiadomo nawet, czy zabije
Robaka smutku – ot – zwykle się mami…
Ta kusi diabła, potem powieść kleci,
A tak w pałacach jest czy w chatkach kmieci.
Lord Byron, Don Juan¹------------------------------------------------------------------------
¹ George Gordon Byron, Don Juan (fragmenty CXCIX–CCI), przełożył Edward Porębowicz, https://wolnelektury.pl/katalog/lektura/byron-don-juan.html, dostęp: 15.08.2024.
² Gemütlichkeit (niem.) – ciepełko.
³ Schmaltz (niem.) – 1. smalec; 2. sentymentalizm, ckliwość.
⁴ Nawiązanie do noweli Edgara Allana Poego pt. Studnia i wahadło opowiadającej o mękach psychicznych znoszonych przez więźnia hiszpańskiej inkwizycji.