- W empik go
Straszny strzelec - ebook
Straszny strzelec - ebook
Przypadkowe spotkanie może przerodzić się w przyjaźń, a przyjaźń może poskutkować taką właśnie publikacją. Zaangażowany politycznie Seweryn Goszczyński poznał podczas swojej emigracyjnej tułaczki po Galicji niejakiego Adama Gorczyńskiego - górala, właściciela dóbr ziemskich, muzyka i domorosłego pisarza. Krótka to była znajomość, ale intensywna, na pożegnanie przyjaciel podarował Goszczyńskiemu fragment pisanej przez siebie powieści. Ten zaś postanowił ją opublikować. Autentyczny opis życia emigranckiego i codzienności polskich górali w dobie romantyzmu. Ciekawostka dla miłośników historii i literatury tej epoki.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-283-1586-6 |
Rozmiar pliku: | 270 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
OBJAŚNIENIE WSTĘPNE.
W pierwszych latach mojej emigranckiej pielgrzymki po Galicji, poznałem się z pewnym młodym muzykiem. Znajomość nasza była krótka: pędzeni oba wichrem jednejże niedoli w przeciwne strony, musieliśmy się rozstać, zaledwośmy się spotkali Mimo to znajomość nasza nie była powierzchowna. Oprócz spólności położenia i powołania, wiązało nas jeszcze braterstwo sztuki i braterstwo przekonań politycznych. Zeszliśmy się więc jak dawni znajomi, a pożegnaliśmy się jak przyjaciele. Powieść, którą ogłaszam, jest drogą pamiątką tej krótkiej chwili, a razem pięknej duszy muzyka. Składa się ona z kilku zarysów od ręki życia emigranckiego i życia góralów.
Młody artysta, człowiek ludu sercem i przekonaniem, korzystał ze swego pobytu w stronie mało znanej reszcie Polski, pomiędzy ludem równie nieznanym, a korzystał nie pod samym względem sztuki. Nie był to tylko człowiek smyczka, nie sama muzyka gminu zajmowała jego troskliwość. Widział on ważniejsze skarby w jego głębinach i po te się zapuszczał Przestrojony po góralsku, przebiegał góry, zamieszkiwał w najsamotniejszych chatkach, mięszał się pomiędzy juhasów, a zawsze z myślą polską. Czasami rzucił im słówko, którego dotąd nie słyszeli, rozjaśnił myśl, której dotąd nie pojmowali, odsłonił stronę życia którą dotąd obojętnie pomijali: za to też dowiedział się nie jednej rzeczy nieznanej sobie. Za tajemnicę kupował tajemnicę; a wtedy smyczek zamieniał na pióro i zamiast nót muzycznych, pisał duszę ludu. Ta praca nie była pośledniejszą od pierwszej; on sam przynajmniej przenosił ją nad pierwszą.
Żałuję że tylko ten jeden nabytek został moją własnością. Nie śmiałem prosić go o więcej, jemu też skromność przeszkadzała więcej ofiarować. Dzisiaj mocno tego żałuję Nigdy już później nie spotkałem mojego muzyka: nie mogłem nawet śladu po nim schwyić. Los jego dalszy całkiem mi niewiadomy. Kto wie co się z nim stało? Może i on i wszystkie jego nabytki tak szanowne zginęły na zawsze! Miło mi że chociaż ogłoszeniem tej powieści, mogę uczcić jego pamiątkę.
Co się tyczy samej powieści, zostawiając o niej sąd czytelnikom, powinienem ostrzedz, naprzód: że nie znajdą w niej może tej sztuki pisarskiej, jakiej się spodziewają; a potem, że będąc jedynie wydawcą, nie biorę na siebie obowiązku rozjaśniania, cokolwiek w tym utworze wydać się może za nadto dziwne, czasem zaś niepojęte Ogłaszam pracę cudzą bez żadnej mojej zmiany; tembardziej nie pozwalam jej sobie tam, gdzie osoba pisarza występuje.
____________II.
POCZĄTEK RĘKOPISU.
Oto jest rękopism muzyka:
Opowiem tu jedno ze zdarzeń mojego życia, które może nie będzie bez użytku, a nawet bez zajęcia. Żebym je dobitniej odmalował, muszę o sobie kilka słów powiedzieć. Jakkolwiek osoba moja w tym obrazie jest podrzędna, koniecznie jednak wchodzi do jego całości.
Podczas rewolucji Listopadowej służyłem jej z bronią w ręku. Zakończyłem schronieniem się do Galicji, wraz z korpusem jenerała Różyckiego, pod którego dowództwem przy końcu wojny walczyłem. Zostawiony tym sposobem własnej woli i tułaczemu życiu, chciałem jeszcze i to smutne położenie obrócić na korzyść Polski, o ile obrócić się dało.
Miałem z urodzenia zdolność do muzyki; rozwinąłem ją znacznie przez długą i szczerą naukę i pracę; nadto widziałem że prawdziwe dla niej żniwo jest na polu gminnem zaniedbanem dotychczas, że tam dopiero może się przeobrazić w narodową a tem samem pożyteczną; postanowiłem więc jako muzyk schronić się w głębie przyrody i ludu, i tam przeczekując wielką naszą nawalnicę, pracować tym czasem ażeby przy wróconej pogodzie i dniu nowej walki, nie wypłynąć bez korzyści dla siebie i drugich.
Wybór miejsca pracy nie długo mi zawadzał. Zrodzony na mazowieckich płaszczyznach, nie miałem wyobrażenia tak o śpiewie góralskim jak o samych górach. Ujrzałem je raz pierwszy z pod Krakowa, i wnet natchnienie miłości pół tajemniczej porwało mię ku Tatrom. Żądzy mojej nie stało nic na zawadzie: co pomyślałem to wykonałem natychmiast.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.