Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Świat nad przepaścią - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Świat nad przepaścią - ebook

Na jednej z moskiewskich stacji metra znajduje się rzeźba psa. Krążą o niej legendy, mówiące, że jeśli pomyślisz życzenie i potrzesz nos psa, to życzenie się spełni. Z daleka nos świeci, jest złółknięty, wytarty od ciągłego głaskania… Oczywiście Igor nie wierzył w te dziecinne wróżby, rozumiał, że nigdy nie zwróci dawnego szczęścia, nigdy nie wskrzesi zmarłej żony i córki. A jednak pewnego dnia znalazł się obok wspomnianej rzeźby i pomyślał o niemożliwym - o powrocie swoich bliskich ... A los prawie spełnił jego prośbę!

Przejmująca powieść, która ujawnia wiele prostych prawd, o których tak często zapominamy.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7592-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I
KALEJDOSKOP WSPOMNIEŃ

Liście spadły z drzew, natura się odradza,

A mgły pojawiają się nocą i unoszą się nad rzeką...¹

Piosenka, która wybrzmiewała ze starego głośnika w centralnym parku Oziorska, idealnie współgrała nie tylko z pogodą, lecz także z nastrojem Igora.

W tym roku środek jesieni charakteryzował się nadspodziewanie ciepłymi dniami i chłodnymi, wilgotnymi nocami, dzięki czemu mglista była zarówno pora nocna, jak i większa część poranka.

Ośmio-, a raczej już dziewięcioletnia Asia w końcu została Nastką. Igor co rano odprowadzał córkę do szkoły przez park. Asia strasznie się bała tej mlecznobiałej, nieprzeniknionej kurtyny, więc włożywszy swoją malutką rączkę w dłoń ojca, drugą dodatkowo przytrzymywała Igora za krawędź kurtki. Tak było bezpieczniej.

Droga nie była ani długa, ani krótka. Igor szedł powoli, równając krok z drobnymi kroczkami córki. Zazwyczaj Asia podskakiwała. Albo wybiegała naprzód, obracała się i mknęła wprost na niego, rzucając mu się w objęcia z radosnym okrzykiem. Jednak teraz szła wyciszona i wystraszona.

Igor od dziecka uwielbiał zapach palonych liści. Być może dlatego, że z jesiennym okresem związane były przełomowe i niezwykle szczęśliwe wydarzenia jego życia. Przede wszystkim urodził się pod koniec października. Czy własne urodziny to nie powód do radości?

W przyjaznej rodzinie Bykowów był jedynakiem. A na dodatek późnym i długo wyczekiwanym. Mówiąc otwarcie, bardzo go rozpieszczano. Rodzina i bliscy gotowi byli żyć tylko dla niego dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu.

A już takie wydarzenia jak urodziny czy imieniny (w jego rodzinie obchodzono jedne i drugie) faktycznie świętowano wyjątkowo. Menu na święto syna mama z babcią zaczynały układać zwykle już miesiąc wcześniej. Przejawiały przy tym taką kreatywność, że ich dzieła należałoby zgłaszać na konkursy kulinarne. A jakie dostawał prezenty! Nie należeli do zamożnych, ale już jako mały chłopiec Igor wiedział, że kochający go dorośli muszą sobie czegoś odmawiać, żeby zaoszczędzić pieniądze na przykład na kolejkę elektryczną albo duży zestaw klocków. Zdarzało się, że prezenty były nietrafione. Kiedy miał dwanaście lat, na chwilę przed swoimi urodzinami zainteresował się fotografią, ale z jakiegoś powodu ten fakt został niezauważony przez rodziców. I zamiast oczekiwanego aparatu fotograficznego rodzice wręczyli mu zabawkowy parking z wielkim garażem i zdalnie sterowanymi samochodami, za którymi szalał pół roku wcześniej. Niemniej Igor w żaden sposób nie okazał rozczarowania. Co więcej, skwapliwie wyraził entuzjazm i nawet zademonstrował działanie zabawki pod przymilnym wzrokiem rodziców i babci, święcie przekonanych, że sprawili mu największą radość.

Chłopiec kochał bliskich. W sercu na zawsze zapadła mu rozmowa, którą podsłuchał w małej spiżarce przy kuchni, dokąd babcia wysłała go po zeszłoroczny stos gazet „Robotnicy”.

Chwilę się ociągał, badając zawartość pudła z narzędziami, a później się zreflektował, że przecież babcia nie znosiła czekać, więc szybko znalazł potrzebną stertę i już zamierzał wrócić do pokoju, kiedy usłyszał rozmowę, która w dużej mierze ukształtowała jego życie.

– Ech, Tola, wasz chłopak będzie rozpuszczony jak dziadowski bicz – upominał ojca jego kolega z pracy, gruby i wąsaty Michaił Timofiejewicz (najwidoczniej przyszli z ojcem do domu, żeby coś przekąsić w porze obiadowej, ale rzadko im się to zdarzało). – Nie można tak postępować z dziećmi! Teraz jest niby posłuszny, ale kiedy wyrośnie, to wylejesz niejedną łzę. Po co mu cały czas pobłażasz?

Później przeszedł do długiego monologu o wychowywaniu z podstawami teoretycznymi i praktycznymi przykładami. Chłopiec prawie nic nie rozumiał, ale słuchał uważnie.

Sam „Makarenko” – wujek Misza – miał dwóch synów. Jeden siedział w więzieniu, a drugi był nałogowym alkoholikiem. Ale o tym Igor dowiedział się dopiero wiele lat później.

Jednak wtedy zastygł między półkami w ciasnej spiżarce. Zrobiło mu się tak przykro, że aż miał ochotę zapłakać. Nawet nie dlatego, że Michaił Timofiejewicz, którego nigdy nie lubił, próbował obarczyć go winą za coś niezrozumiałego, co zrobi w przyszłości, a dlatego że – jak się okazuje – nie „kochają” go, tylko „rozpuszczają” i „pobłażają”. Nie znał tych słów, ale brzmiały nieprzyjemnie.

– Igor, a ty co, wybrałeś się do Afryki?

Babcia jeszcze niedawno była wicedyrektorką w szkole i uczyła dzieci z młodszych klas, dlatego miała doniosły i dźwięczny głos. Chłopiec wcisnął się w kąt spiżarni, pod wieszak, gdzie wisiały stare płaszcze i parasole. Jeśli wyjdzie teraz, uznają, że bezwstydnie podsłuchiwał, a raczej niemożliwe było prześlizgnięcie się obok kuchni. Ale ile można tak siedzieć przyczajonym? A niech babci znudzi się czekanie i pójdzie go szukać. To będzie już całkiem niefajnie.

Z rozpaczy i zakłopotania Igor cicho zapłakał. Kurczowo przylgnął do rękawa płaszcza przeciwdeszczowego mamy i boleśnie zagryzł usta. Po raz pierwszy w życiu poznał, czym jest wstyd. Zaraz przyjdzie po niego babcia i powie, że nie uwija się jak w ukropie (to było jej ulubione powiedzonko). Ojciec, usłyszawszy to, wyjrzy z kuchni, a zza jego pleców wyjrzy wstrętny gruby wujek Misza, który ogłosi zadowolony: „Przecież ostrzegałem! On już teraz podsłuchuje, to co dopiero będzie później?! Zobaczcie, jak rozpuściliście chłopaka!”.

– Jeśli nie znajdziesz „Robotnicy”, to przynieś „Chłopkę”! – nalegała babcia.

I ostatecznie wygadała się i zdradziła jego kryjówkę.

W kuchni zapadła cisza. Ojciec i jego towarzysz zamilkli. Było słychać tylko turkotanie lodówki. Igor zamknął oczy. Tak mu było lżej. Jakby był niewidzialny. Wśród tej przerażającej ciszy zabrzmiał głos ojca – niespodziewanie głośny, jakby celowo chciał, żeby syn go usłyszał:

– Nie, Misza, nie masz racji. Ludzie rozpieszczają dzieci, żeby się wykupić, kiedy nie są w stanie dać wystarczająco dużo miłości. Masz, jak to mówią, synku, resorak, lody i parę groszy na karuzelę. Masz, córcia, płaszcz i drogą lalkę. Tylko nie zmuszaj mnie do poświęcania ci uwagi. I czasu. A my kochamy Igora. I chronimy go. Kiedy stanie się dorosły, tak samo zechce opiekować się nami i swoimi dziećmi. Ten, którego szczerze się kocha, nigdy nie wyrośnie na złego czy nieszczęśliwego człowieka. Zapamiętaj to.

Igorowi wydawało się, że to „zapamiętaj” odnosi się właśnie do niego. Wymacał w ciemności stos gazet i pobiegł do babci. Strach przed ujawnieniem się nagle znikł.

Te wypowiedziane przez ojca słowa naprawdę zapamiętał. I pamięta do dzisiaj. Tylko ani rodziców, ani babci od dawna nie ma na świecie.

Radio grało:

Bo nie możesz, bo nie możesz,

Bo nie możesz być taka piękna...²

Poza tym był wdzięczny jesieni za znajomość z Alą. Minęło całe dziesięć lat, ale uczucie pozostawało takie, jakby poznali się wczoraj.

Jeszcze wtedy rodzice żyli. Nawet babcia. Później szybko odeszli, jedno po drugim, jakby uspokoili się, kiedy się ożenił. I gdy się upewnili, że w jego rodzinie panuje szczęście tak jak zawsze u nich. Tak jak powinno być u wszystkich.

„Oddaliśmy cię w dobre ręce” – żartowała mama. I nie myliła się. Alki w ogóle nie zmieniły ani minione lata, ani urodzenie córki. Była dokładnie taka jak przed ich ślubem. Nawet przed poznaniem go. Igor przypomniał sobie jej opowieści o dzieciństwie i młodości i odnajdował w jej wspomnieniach ten sam szlif, którym po części naznaczone było ich obecne życie...

Tamten wrzesień był wyjątkowo upalny, jak całe lato. Niemal do października wszyscy chodzili w podkoszulkach i letnich sukienkach i z niedowierzaniem spoglądali na kalendarz.

„To nie babie lato – to wprost babia jesień” – mówiła babcia z uśmiechem. Wyglądała wtedy na szczególnie ożywioną, dlatego że nieubłagalnie zbliżało się wydarzenie bardzo istotne w jej życiu.

Oziorsk – nieduże miasteczko. Dwudziestopięciolecie średniej szkoły, którą kiedyś skończył Igor i gdzie długo uczyła jego babcia, zdecydowano się świętować z rozmachem. Zaproszono wszystkich absolwentów i oczywiście całe byłe i aktualne grono pedagogiczne.

Babcia skupiła całą swoją uwagę na tym ważnym wydarzeniu, chociaż od dziesięciu lat była na zasłużonej emeryturze. Przygotowania starszej pani do uroczystości, które zaczęły się grubo na tydzień przed wydarzeniem, śledzili wszyscy domownicy. Za niewielkie oszczędności kupiła sobie białą bluzkę z koronkowym kołnierzykiem i mankietami, zafarbowała włosy na kolor dziko niebieski, który z niewiadomego powodu nosił nazwę „dojrzały bakłażan”, i nawet zafundowała sobie trwałą, na co nigdy wcześniej sobie nie pozwalała i zawsze warczała za to na swoją dorosłą córkę.

Igor nie miał ochoty iść na ten jubileusz. Zupełnie nie ciągnęło go na spotkanie ze swoimi byłymi nauczycielami czy koleżankami i kolegami z klasy. Najbliżsi wówczas koledzy czy przyjaciele dawno wyjechali z Oziorska w poszukiwaniu lepszego życia. Komuś się udało, a innym wręcz przeciwnie, nie podołali życiowym wyzwaniom i stoczyli się w przepaść. Wiedział, że każdy, kto pojawi się na spotkaniu, od dawna ma rodzinę i dzieci. Wydawało się, że niewiele czasu minęło od zakończenia szkoły, jednak szczupłe dziewczyny zdążyły się zmienić w otyłe, niezadowolone z życia kobiety (posiwiałe włosy z czarnymi odrostami, garderoba w stylu „żegnaj, młodości”, wczesne zmarszczki i gorzka tęsknota w oczach), na swój sposób nieszczęśliwe, wiecznie próbujące schudnąć, ale w żadnym stopniu niedążące do bycia pogodniejszymi ani lepszymi. Wesołe, energiczne chłopaki pozmieniały się w pijących pantoflarzy albo grubiańskich cyników. Żony będą narzekać na swoich mężów, mężowie wymyślać swoim nudnym żonom... A wysłuchiwać tego wszystkiego to żadna przyjemność. Tym bardziej że wszystko dzieje się w małej miejscowości, więc i tak zna się ze szczegółami każdą biografię.

Przy tym wszystkim można było nie mieć wątpliwości, że pytania w stylu: „Dlaczego się nie ożeniłeś?”, „A kiedy zamierzasz?”, będą wybrzmiewać z banalną regularnością. Tak samo jak życzenia znalezienia czym prędzej towarzyszki życia i zmajstrowania gromadki dzieci czy żartobliwe groźby: „Jeśli będziesz się tak długo zastanawiał, to umrzesz jako kawaler, nie będzie ci miał kto podać szklanki wody?”. A to wszystko padnie właśnie z ust tych, którzy sami, nie zastanowiwszy się, uciekaliby gdzie pieprz rośnie od przyjemnego ogniska domowego, pobrzękując po drodze więzami małżeńskimi, które zmieniły się w kajdany w czasie wspólnego życia.

Sam Igor nie wiedział, dlaczego zdarzyło się, że w wieku dwudziestu ośmiu lat nadal nie miał w swoim dokumencie pieczątki: „małżeństwo zarejestrowane”³. Nie był wybredny. Po prostu w odróżnieniu od większości ludzi zbyt dobrze wiedział, czym jest prawdziwa rodzina. Pragnął takiej miłości, jaką mieli jego rodzice. Na całe życie. Oczekiwał zrozumienia i szacunku, ciepła i troski. I to nie tylko podczas miesiąca miodowego, jak to często bywa.

W dzień jubileuszu szkoły Igor najchętniej zostałby w domu, ale nie mógł pozbawić babci przyjemności wejścia do tej ważnej placówki pod rękę z dorosłym wnukiem. Jej przygotowania były zbyt rozczulające. Zbyt wiele nadziei pokładała w tym spotkaniu. I dlatego zrobił wszystko, żeby marzenia babci się spełniły. Czy mógł wówczas podejrzewać, że właśnie w ten sposób los zdecydowanie i nieubłagalnie prowadzi go ku własnemu szczęściu o imieniu Ala?

Oczywiście ona też tego nie przeczuwała. Chociaż później mówiła, że na kilka miesięcy przed spotkaniem niecierpliwie wyczekiwała czegoś pięknego i niezwykłego. Ale Igor śmiał się i przypisywał to raczej wybujałej kobiecej wyobraźni. Ogólnie lubił, kiedy opowiadała o swoim życiu, tym bardziej że wychodziło jej to tak słodko. Złych wydarzeń dotykała mimochodem, jakby nieprzyjemności nie miały z nią żadnego związku i wcale jej nie dotyczyły. O dobrych wydarzeniach mówiła zupełnie inaczej. Opowiadała o nich drobiazgowo, wspominała mnóstwo żywych szczegółów i zabawnych smaczków.

Wówczas Ala pracowała w szkole pierwszy rok, a dokładniej dwa miesiące. Uczyła języka rosyjskiego i literatury i robiła to jak większość młodych pedagogów – z entuzjazmem i zadowoleniem. W jej papierach w rubryce „imię i nazwisko” widniało: Alewtyna Wiktorowna Goworowa. Ale nawet jej samej własne imię, a zwłaszcza w połączeniu z nazwiskiem patronimicznym, wydawało się zbyt wymyślne i obce, jakby zapożyczone od jakiejś innej kobiety – dorosłej, wysokiej, groźnej i władczej. Ona przywykła do Ali – i w domu, i w szkole, i na studiach. Nawet na praktykach, kiedy przyszła na swoją pierwszą w życiu lekcję, tak się zmieszała, że przedstawiła się skrótem swojego imienia, co bardzo zaskoczyło jej uczniów. Zresztą to zdziwienie szybko przekształciło się w sympatię, a później w miłość. Uczniowie siódmej klasy uwielbiali swoją praktykantkę, ale nie wchodzili jej na głowę i nie spoufalali się z nią, jak straszyła Alę po tym nieporadnym spotkaniu koordynatorka praktyk. Goworowa była jedyną studentką, której podopieczni zachowywali się na lekcjach spokojnie i wykonywali wszystkie jej polecenia.

Po studiach zwracanie się do niej po imieniu i nazwisku było rzeczą zupełnie oczywistą. Jednak mimo to nie przyzwyczaiła się do chłodnej Alewtyny. Kompromis znalazł się sam. Pierwszego września, gdy poznawała się z dziećmi, niespodziewanie dla siebie poinformowała: „Nazywam się Ala Wiktorowna”. I nikt się nie zdziwił. Wszyscy od razu zaczęli się do niej zwracać w ten sposób – i dzieci, i nauczyciele; pierwsi – z szacunkiem, drudzy – z sympatią.

„Nasza Ala ma wielkie serce, ale małe ręce” – przyjaźnie przedrzeźniał ją siwy nauczyciel fizyki, Paweł Pietrowicz, jedyny mężczyzna w gronie pedagogicznym, znany miłośnik płci pięknej. „Są kobiety olśniewające, są czarujące i są po prostu urocze jak nasza Ala. Takich uroczych nie oddasz za żadne skarby. Każda piękność zblednie w świetle uroczej dziewczyny. Wiem, co mówię” – perorował, żeby słyszała, i się uśmiechał. Wtedy Ala oblewała się rumieńcem i była zawstydzona, ale sprawiało jej to przyjemność.

W ogóle była bardzo nieśmiała, a nawet wycofana, być może dlatego, że wychowywała się bez rodziców. Nigdy nie poznała swojego ojca, a mama zmarła, kiedy Ala była całkiem mała. Wzięła ją do siebie ciotka, siostra matki, mieszkająca na wsi, godzinę jazdy od Oziorska, samotna kobieta nieskłonna do sentymentów. Tam, w Sosnówce, Ala skończyła szkołę średnią, później przeniosła się do akademika i mieszkała w nim pięć lat, dopóki studiowała pedagogikę. Kiedy dostała pracę, kwestia dachu nad głową stała się szczególnie kłopotliwa – codzienne miotanie się między domem i ciotką a pracą było męczące i kosztowne. Skończyło się na wynajęciu pokoju w mieście, co – biorąc pod uwagę skromne wynagrodzenie młodej nauczycielki – nie było łatwe. Z tego powodu Igor po kilku tygodniach znajomości uporczywie zaczął namawiać Alę na przeprowadzkę do niego. Dziewczyna długo się sprzeciwiała, bardzo się wstydziła i odważyła się dopiero chwilę przed ślubem. Jednak jej obawy okazały się nieuzasadnione. Szczupła, młoda nauczycielka, która miała ze sobą jedynie starą torbę sportową i jeszcze starszą walizkę, zjawiła się u drzwi małego mieszkania w chruszczowce⁴ na ulicy Jermołajewa i od razu spotkała się z uwielbieniem całej przyjaznej rodziny Bykowów. Nie było w tym nic dziwnego. Nie można było nie lubić Ali.

– Tato, dlaczego nie można być piękną? – Nastia uniosła głowę i ze zdumieniem przyglądała się mu jasnobłękitnymi oczami, taki samymi jak u mamy.

– O czym mówisz, Asiu? – Igor powrócił ze świata wspomnień.

– Wujek śpiewa, że nie można być taką piękną. A mama jest przecież taaaka piękna. Czy to źle?

Tyle niezrozumienia, a nawet obrazy było wymalowane na jej twarzyczce, że Igor mimowolnie się uśmiechnął. Spróbuj wyjaśnić dziecku wszelkie zawiłości relacji dorosłych!

– Nie, kochana, to nie jest źle. Nie tylko mama jest piękna. Ty też jesteś piękna.

Odpowiedź ojca w pełni zadowoliła dziewczynkę. Nastia przytaknęła i mocniej złapawszy go za rękę, zaczęła powtarzać wyliczankę, której wczoraj nauczyła się na pamięć na lekcji angielskiego. Tymczasem Igor znów powrócił do wspomnień.

Zobaczył ją od razu, kiedy tylko wszedł do auli, podtrzymując za łokieć elegancką babcię. Młoda dziewczyna, stojąc do niego plecami, mocowała do zasłon girlandę z balonów. Nie wierzył wtedy w miłość od pierwszego wejrzenia. A jeszcze mniej wierzył w to, że w kobiecie można zakochać się ot tak, nie widząc nawet jej twarzy. Ale on się zakochał. Od razu i na śmierć. Zakochał się już wtedy, gdy patrzył na jej delikatny kark, na którym trzymała się gęsta kita ciemnorudych włosów. Na lekkie jak piórko zwiewne kosmyki. Na wąską szyję, na której uwidaczniały się kości. Na delikatne ramiona w błękitnej marynarce i wysoko podniesione, szczupłe ręce. Na smukłą talię, tak wąską, że wydawało się, iż można ją objąć dwoma dłońmi. Na długie nogi, których zgrabnego rzeźbienia nie mogła ukryć nawet surowa, ciemnoniebieska spódnica do połowy łydki. Później zobaczył jej profil i zakochał się jeszcze bardziej. A kiedy dziewczyna w końcu przymocowała girlandę, odwróciła się i Igor spojrzał w jej ogromne, jasnobłękitne oczy, zrozumiał, że to na zawsze.

Babcię z galanterią przechwycił stary fizyk.

Gromadzili się byłe koleżanki i koledzy z klasy. I tak często ich widywał – w małym mieście wszystko jest jak na dłoni. Ale tutaj te spotkania wydawały się szczególne. Wszyscy klepali się po plecach, interesowali się i pytali: „Jak leci?”, nawet jeśli rozmawiali przedwczoraj.

Igor uśmiechał się, wspominał, żartował razem ze wszystkimi, ale cały czas przyglądał się młodej nauczycielce. Stała trochę z boku, w towarzystwie innych nauczycieli. Wyglądało na to, że było jej całkiem wesoło. Także jej śmiech miał w sobie coś nietuzinkowego – odrzucała do tyłu małą piękną głowę.

Igor od razu zrozumiał, że to ona, jedyna. Zrozumiał jeszcze, że na zawsze. Nie miał wątpliwości, że spędzi z tą dziewczyną całe życie i ani przez chwilę nie pożałuje swojego wyboru. Nie mógł wyobrazić jej sobie narzekającej, wściekłej czy zgorzkniałej. Nie był w stanie wyobrazić jej sobie postarzałej; wydawała mu się uosobieniem młodości i wdzięku. Nie na dzień, nie na rok, a na wieczność, jak antyczna bogini, nad którą ani czas, ani cierpienie nie mają władzy.

Najwidoczniej przyglądał jej się zbyt natarczywie, bo pochwyciła jego spojrzenie. Igor wręcz się przestraszył, że zaraz na jej twarzy pojawi się wyraz nieuprzejmości albo aroganckiej nudy, bo tak zazwyczaj reagują młode dziewczyny, wobec których przejawia się zbytnie zainteresowanie. Jednak ona nagle uśmiechnęła się życzliwie i radośnie, jakby był jej starym znajomym. Nie mógł do niej po tym nie podejść. Zatem podszedł. Zupełnie bez strachu czy zażenowania. I zaprosił ją do tańca. Dziewczyna tańczyła lekko i naturalnie. Igor nawet nie zauważył, że dla jego wygody podnosiła się nieco na palcach. A kiedy to do niego dotarło, od razu zrobiło mu się bardzo miło. Milczał przez cały taniec. Niby ze skrępowania, niby od przepełniających go emocji nie mógł wymyślić, co miałby powiedzieć. Wszystkie wersje, które przychodziły mu do głowy, brzmiały głupio i banalnie. I wówczas, jakby czytała w jego myślach, dziewczyna zagaiła sama:

– Mam na imię Ala, a pan?

– Ja jestem Igor. „Ala” to w pełni Aliona? – Ucieszył się, że w końcu znalazł się temat do rozmowy.

Dziewczyna pokręciła głową.

– Ałła?

Nawet ciekawie się zgadywało. Chociaż wiedział, że jakkolwiek brzmiałoby jej imię w pełni, będzie zwracał się do niej tylko „Alu”.

– Nie.

– A więc Aleksandra?

– Znowu pudło! – Zaśmiała się, a jej śmiech był podobny do szmeru leśnego strumyka. – Ma pan ostatnią szansę.

– Alesia? – Starał się ze wszystkich sił.

– Nie, nie, nie. Nie zgadł pan. Mam okropne imię – Alewtyna. Jest takie... takie... brr! Nieładne i stare.

– Stare?

– No... pasuje kobiecie po sześćdziesiątce. Jest podobne do słowa „naftalina”, nie uważa pan? Mam nadzieję, że nigdy nie będę na tyle stara, żeby nosić to imię. Proszę mówić do mnie Ala, dobrze?

Z głośników wybrzmiewało:

Te żółte liście zbierasz w swojej dłoni,

Straciły blask i leżą na zimnej łące.

A ty moim sercem, jak tymi liśćmi, się bawisz...⁵

Woźny palił zebrane na stosie zgniłe liście. W Oziorsku zadomowiła się na dobre jesień, którą ukochał też za to, że w połowie listopada urodziła się Nastia. Jego bezcenna, złota dziewczynka. Igor ubóstwiał córkę.

Kiedy zobaczył Asię pierwszy raz, wystraszył się. Wszystko wyobrażał sobie zupełnie inaczej. Myślał, że kiedy dostanie od położnej długo wyczekiwane zawiniątko, poczuje niesamowitą radość i ojcowską dumę, ale nic podobnego się nie zdarzyło. Ogarnęło go zdumienie ma myśl, że człowiek może być tak mały.

Było już dość zimno, więc dziewczynkę zawinięto w trzy koce. A kiedy w domu położył ją na stole, odwinął jak liście kapusty wszystkie nakrycia i pieluszki, dziewczynka wydała mu się taka krucha i bezbronna, że sam poczuł się zbyt wielki i silny, a na dodatek niezgrabny i toporny. Nie wiedział, jak do niej podejść i jak wziąć ją na ręce. Był przerażony, że zrobi coś nie tak albo wyrządzi jej choć najmniejszą krzywdę.

Ale już po dwóch tygodniach sam z uśmiechem wspominał swoje zaaferowanie.

Alka zaproponowała, żeby dziewczynkę nazwać Asia na cześć bohaterki noweli Turgieniewa⁶. Ale Igor nie był zbyt zadowolony z takiego wyboru.

– Nie podoba mi się połączenie Asia Igoriewna. Do tego ty – Ala, a ona – Asia... Będą was mylić!

I nazwali córkę Anastazja. W skrócie można mówić na nią Asia. Można i Nastia, Nastazja, Nastka, Nasteńka. Ostatni wariant szczególnie mu się spodobał. Poza tym do Asi też całkiem szybko się przyzwyczaił.

Ala i Asia. Całe jego bogactwo. Całe jego życie...

Mała od pierwszych dni zaczęła go rozpoznawać. A może tak mu się tylko wydawało. Kiedy płakała, kładł ją sobie na piersi, żeby jej delikatne uszko łowiło dźwięk bicia jego serca.

– Tak robili ze mną – wyjaśniał żonie. – Ojciec opowiadał, że dzieci, kiedy tylko pojawią się na świecie, nie odzwyczajają się zasypiać przy biciu serca. Przecież cały czas słyszały je w łonie matki. I podczas pierwszych miesięcy życia bardzo im tego dźwięku brakuje.

– Czyli udajesz mój brzuch? – Śmiała się. – Ech, Igor, całe szczęście, że jestem karmiącą matką, bo zupełnie mógłbyś się beze mnie obejść.

Nakrywał córkę z wierzchu pieluszką i zamierał, wsłuchując się w to chwytające za serce bliskie sapanie. Czasami wolną ręką obejmował Alę i w tym czasie czuł się tak szczęśliwy, że nie mógł uwierzyć w swoje szczęście.

Dopiero kiedy Nastka zatrzymała się przy starym budynku szkoły – tej, do której chodził on sam, gdzie ponad czterdzieści lat temu uczyła jego babcia i gdzie teraz pracowała Ala – Igor zrozumiał, że dotarli na miejsce.

– Dzisiaj odbierzesz mnie ty czy mama?

– Pewnie mama. Chociaż ma dziś siedem lekcji. Będziesz musiała na nią poczekać ze trzy godzinki. Dasz sobie radę, Asiu?

Niepewnie przytaknęła. Nastka była dzieckiem chowanym w domu. I on, i Ala za każdym razem czuli się winni temu, że ich córka zamiast bawić się w domu po zajęciach w szkole, musi zostawać w świetlicy.

– Na razie, kochana. Biegnij, bo się spóźnisz. – Igor pocałował córkę, poprawił plecak i podał jej worek z butami.

Długo za nią patrzył. W żarówiastożółtej kurtce, długiej spódnicy, identycznej jak u mamy, z dwoma warkoczykami związanymi różnokolorowymi gumkami i różowym szkolnym plecakiem śmiesznie wspinała się po wysokich kamiennych schodach. Przy drzwiach odwróciła się, pomachała mu i weszła do budynku.

Dzisiaj pracował na drugą zmianę. Miał jeszcze dwie godziny. Postał chwilę na szkolnym placu, spojrzał na pochmurne, jesienne niebo, wsunął dłonie w kieszenie kurtki i niespiesznie zaczął się włóczyć po Oziorsku.

Uwielbiał zarówno swoją pracę, jak i swojego przełożonego. Aron Natanowicz zbliżał się do osiemdziesiątki i co roku groził, że odejdzie na zasłużoną emeryturę, ale nikt mu nie wierzył, ponieważ każdy dobrze wiedział, że na emeryturze nie będzie miał co robić. A poza tym, jak to wszystko będzie bez niego działać? Wbrew powszechnemu wyobrażeniu o ludziach jego narodowości, Aron zaczynał jako zwykły mechanik samochodowy. Bez zbędnego szumu i znajomości zrobił karierę i jeszcze przed pierestrojką⁷ dostał posadę kierownika warsztatu samochodowego. Później przy warsztacie otworzyli niewielką filię, kupili samochody, pomalowali je na żółto, narysowali na nich taryfową kratkę i w mieście pojawiła się nowa firma taksówkarska. Warsztat obsługiwał i swoje, i miejskie samochody, a jednocześnie służył jako garaż.

Igor był taksówkarzem już osiemnasty rok i nie wyobrażał sobie nawet, że mógłby pracować gdzieś indziej. Wszystko ułożyło się samo. Pod koniec szkoły miał jako takie mętne plany związane z Instytutem Technologicznym, ale zaraz po studniówce został wezwany przez komisję wojskową, gdzie zaproponowano mu skończenie szkoły samochodowej przed pójściem do wojska. Naradziwszy się z rodzicami, Igor przystał na propozycję i od tamtego czasu ani razu nie pożałował swojej decyzji. Na początku nauczył się prowadzić ciężarówki, a po wojsku dostał jeszcze prawo jazdy kategorii B. Właśnie w czasie służby za kółkiem ZIŁ-a, na nadwoziu którego była tabliczka z napisem „LUDZIE”, zrozumiał, że jego powołaniem jest wożenie pasażerów. Parę lat popracował w państwówce, a później przeszedł do Arona ze swoim samochodem – starym żiguli szóstką, którą jeździł jeszcze Bykow Starszy. Samochód przemalowali jasnożółtą farbą, dzięki czemu jakby odmłodniał. Ba, nawet ojciec na początku go nie poznał.

Mimo że Oziorsk jest stosunkowo małym miastem, pracy zawsze było sporo. Miejscowi regularnie korzystali z usług ich firmy. Taksówki zamawiali najczęściej przez telefon. Igor za każdym razem dziwił się, gdy słyszał, że w innych miastach „łowi” się taksówki, stojąc przy krawężniku. Słowo „łowić” w odniesieniu do danej sytuacji początkowo usłyszał w wojsku, ale nie od razu zrozumiał, o co chodzi.

Służył pod Moskwą w rejonie naro-fomińskim, więc wyczekany krótkoterminowy urlop zamierzał spędzić w stolicy razem z przyjacielem, Saszą Riabowem. Oczywiście, tęsknił za domem i to bardzo, ale droga w tę i z powrotem, do tego pociągiem, pochłonęłaby całe trzy dni przepustki, a na samolot nie miał pieniędzy. Dlatego z chęcią przyjął zaproszenie Saszy, żeby „skoczyć do Arcystolicy”. Szeregowy Riabow był, jak sam o sobie mówił, „rodowitym moskwianinem od trzeciego pokolenia”. Ni mniej, ni więcej.

Od razu po ćwiczeniach opuścili jednostkę i ruszyli ku szosie, gdzie na asfaltowej pustyni jak sierota bielił się przystanek autobusowy. Jakieś dziesięć kroków od niego znajdowała się szklana konstrukcja, która okazała się później sklepem spożywczym – jedynym w całej okolicy.

– Skoczę do spożywczaka, a ty zajmij się łowieniem – powiedział Saszka i zniknął.

Igor pozostał na miejscu z przydzielonym mu zadaniem. Ciekawe, co Sasza miał na myśli? Może to jakiś żart?

Po około dziesięciu minutach zjawił się obładowany piernikami i piwem i zdziwiony spojrzał na Igora.

– A ty co tak stoisz jak słup? Nie będziemy w nieskończoność czekać na autobus! Trzeba złapać samochód.

To zrozumiał, ale tylko w teorii. Zrobiło mu się okropnie głupio, patrząc na przyjaciela, który wyszedł na pobocze, wyciągnął rękę i jeszcze nie wiadomo po co – kciuk do góry. Igor ustawił się tak, jakby wcale nie był z Saszą, tylko stał obok, czekając na autobus.

– Co tak stoisz? Nigdy nie łapałeś okazji? – spytał Sasza.

– Nigdy – przyznał szczerze Igor.

– To jak tam u was jest w tym Oziorsku? Tylko piechotą chodzicie?

„Nie ma u nas takich dzikusów, którzy wymachują kciukami na środku drogi” – miał ochotę odpowiedzieć Igor, ale nie znalazł w sobie tyle odwagi, więc tylko pokręcił głową.

– Mamy w Oziorsku postoje taksówek, chociaż najczęściej ludzie zamawiają taksówki telefonicznie – wyjaśnił.

– Tak. W Moskwie też się tak robi – przytaknął przyjaciel. – Ale to cholernie wkurza...

Igor nie pojmował, dlaczego Saszka uważa, że trudniej jest zadzwonić po taksówkę, niż stać na drodze w nadziei na podwózkę.

– A co, jeśli musisz gdzieś jechać na konkretną godzinę? Na przykład na pociąg albo na lotnisko?

– To co? – Riabow nie zrozumiał pytania.

– Przecież możesz się spóźnić. A nikt się nie zatrzyma.

Teraz Sasza był zdezorientowany.

– Jak to się nie zatrzyma? Postoisz dziesięć, piętnaście minut i bankowo coś złapiesz. Musisz po prostu wyjść chwilę wcześniej.

Igor zdecydował się nie dopytywać więcej. Czas mijał. Wyznaczone przez Saszę dziesięć, piętnaście minut dawno minęło, ale żaden z rzadko przejeżdżających samochodów się nie zatrzymał.

– Wiesz co, Igor? – Riabow odwrócił się do niego i zobaczył, jak ten miota się bez celu. – Stań naprzeciwko i też łów, to szybciej złapiemy.

– Ale tam jadą w przeciwną stronę!

– To nic, zawrócą.

– Niby dlaczego?

– Żeby nas podrzucić.

– Ale to nie po drodze.

– Wiem, co mówię. Nie kłóć się.

Igor doczłapał się na drugą stronę drogi, stanął trochę dalej od jezdni (a nuż go nie zauważą) i niepewnie wyciągnął rękę. Nie zamierzał wystawiać kciuka – i bez tego czuł się jakoś dziwnie.

Ku jego zdumieniu nie minęły dwie minuty, kiedy obok zatrzymała się brudna kopiejka⁸.

– Dokąd jedziecie, żołnierzyku? – Pogodnie zagadnął czerwonolicy kierowca.

– Do Moskwy – wydukał, czując się jak kompletny idiota.

Teraz koleś postuka się palcem w skroń i wyjaśni mu, że stolica znajduje się w przeciwnym kierunku.

– Płacić będziesz? – Jeszcze pogodniej zapytał kierowca.

– Oczywiście – odpowiedział Igor i chociaż za to nie było mu wstyd.

I on, i Saszka mieli pieniądze – niedługo przed przepustką dostali z domu przesyłki.

– No to się pakuj – stwierdził nieoczekiwanie czerwonolicy.

– Nie jestem sam – bąknął Igor. – Jest nas dwóch. Tam stoi kolega.

– To i towarzysza przygarniemy – zgodził się z ochotą ziomek.

– Tak, przyszły taksówkarzu, teraz się dowiesz, że jeśli na drodze stoi dobry człowiek z wyciągniętą ręką, to twój klient – pouczał go Saszka, upychając na tylnym siedzeniu kopiejki swoją olbrzymią torbę.

Wór był tak wielki, jakby Riabow już się zdemobilizował i zjeżdżał do Moskwy na dobre, a nie na jakieś tam trzy dni wolnego.

„Och tak, jeśli zobaczę coś takiego, to na pewno objadę szerokim łukiem” – postanowił wtedy Igor.

Podczas trzech dni spędzonych w rodzinie Riabowów Igor pojął, że moskwianie to ludzie dobrzy, ale ciut dziwni. Wszyscy byli zalatani, w wiecznym pośpiechu, jakby każdego dnia mieli coś świętować. Na wiatrołap mówili klatka schodowa, na bułki – kajzerki, i długo nie mogli go zrozumieć, kiedy powiedział, że chce kupić rodzicom piękną tapetę, żeby wyremontować izbę. Słowo „izba” było dla nich nietypowe, według nich tak nazywały się pomieszczenia w wiejskich chatach, a nie pokoje w mieszkaniu. Całe trzy dni mama Saszy tuczyła ich jak świniaki przed ubojem, lamentując, jacy to oni chuderlawi i chorowici. Szczególnie jej synuś, który już wtedy ważył z dwa centary i wyglądał wyjątkowo krzepko.

W ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin nie udało im się zwiedzić miasta, chociaż Igor do ostatniej chwili miał nadzieję na spacer po Moskwie. Jednak szeregowy Riabow nie rozumiał jego nastawienia.

– Daj spokój, Igor. Najedz się na zapas, odeśpij. Jeszcze rok służby przed tobą. W całej tej Moskwie nie ma nic niezwykłego. Wieża z gwiazdą i teatr z końmi. Zresztą sam nawet nigdy nie byłem w tym teatrze. I co? Żyję.

Igor się nie sprzeciwiał, jednak obiecał sobie, że po opuszczeniu wojska koniecznie jeszcze raz przyjedzie do stolicy, ale już bez tego nudziarza, Riabowa.

Igor wciągnął świeże jesienne powietrze. Najprawdopodobniej nigdy nie mógłby mieszkać gdziekolwiek indziej poza Oziorskiem... Tu ma rodzinę, pracę, tu odziedziczył po rodzicach małe przytulne mieszkanie ze starymi meblami. Tu są ziomkowie taksówkarze, tacy sami pracownicy jak on. Tu jest jego przełożony, najmądrzejszy i najbardziej wyrozumiały człowiek.

Między sobą na Arona Natanowicza wołali Stary. Był ich przyjacielem i ojcem, najlepszym na świecie rozmówcą i doradcą. Igor nie znał innego człowieka z tak dużą wiedzą, taką fantazją, takim zapasem mądrości i takim poczuciem humoru.

„Szczęście to kiedy rano chce się iść do pracy, a wieczorem wracać do domu, do rodziny” – mawiał Stary, mocując nad wejściem do warsztatu płócienny plakat z hasłem: „Do pracy jak na przyjęcie”. U każdego różnie układało się z rodziną, ale do pracy faktycznie chodzili „jak na przyjęcia”.

Niedokładne byłoby stwierdzenie, że zasługi Arona Natanowicza dla Oziorska ograniczały się tylko do stworzenia postoju taksówek. Wszystko było o wiele bardziej złożone.

Stację serwisową, gdzie pracował Igor, można było nazwać wielkim domem, który Stary ostrożnie budował kilka lat, dokładnie dobierając budulec. Albo wyspą na niespokojnym morzu miasta po pierestrojce. Albo ogrodem, który Aron Natanowicz pielęgnował swoim potem i krwią. Ale także wielką przyjacielską rodziną, w której każdy był dla innych kimś więcej niż tylko kolegą z pracy.

Stary, jak nikt inny, potrafił świetnie prowadzić firmę, a przy tym całkowicie obca była mu filozofia samodzielnych trybików w jednym dużym systemie. Dla niego każdy z nich, kierowców, był niepospolity i niezastąpiony.

Igor nie od razu to zrozumiał. W młodości wszystko brał za pewnik, wydawało mu się, że tak jest wszędzie, że ta reguła rządzi światem. I dopiero później, nasłuchawszy się rozmów w palarni, pojął, jak mu się poszczęściło z pracą u Arona.

Palarnia była przestronnym, podłużnym pomieszczeniem przy garażach. Stary przygotował je właśnie na odpoczynek – wstawił trzy kanapy, niski stolik kawowy, czarno-biały telewizor i niewielką lodówkę. Kierowcy skracali tu sobie czas w oczekiwaniu na wezwanie. Jedli obiady, pili herbatę, rozwiązywali krzyżówki i omawiali wszystko, na czym świat stoi, zaczynając od polityki międzynarodowej, kończąc na kłótniach z podchmielonymi sąsiadami.

Wcześniej Igor chętnie uczestniczył w tych rozmowach, ale kiedy urodziła się Nastka, cała reszta zaczęła wydawać mu się nieistotna. Zbliżająca się naprawa samochodu, szybko rosnące ceny i tak samo szybko dewaluująca się wypłata – wszystko to miało znaczenie, jeśli dotyczyło jego córki. Mógł opowiadać godzinami o tym, co Asieńka zrobiła dziś, a co wczoraj, jak przechodziła anginę, jak narysowała jego portret i co zabawnego usłyszeli z żoną od niej w ostatnim czasie. Wkrótce w mowę jego kolegów same przez się wkradały się przekręcone dziecięce słowa i śmieszne wyrażenia z repertuaru jego córki. Taksówkarze szczególnie lubili wspominać to, co powiedziała Nastka podczas wypadu za miasto.

Jakoś wczesną wiosną rodzina Bykowów udała się w odwiedziny do Sosnówki, do Nataszy, ciotki Ali. Poranek był dość chłodny. Igor postanowił zrobić krótką przerwę i zatrzymał się na poboczu. Ala wyciągnęła z torby termos z gorącą herbatą, dała pić córce i zaproponowała kubek z herbatą Igorowi. Ten odwrócił się, wziął od niej metalowy kubek i w tej samej chwili ujrzał okrągłe ze zdziwienia i strachu oczy Nastki.

– Co ty, tato, przecież nie wolno! W telewizji mówili, że nie można pić za kółkiem! – Z pełną powagą pouczyła go praworządna pięciolatka. – Wezmą cię na milicję!

Ciekawe, co teraz się z nim dzieje? Dlaczego już od kilku miesięcy rewiduje swoje życie, jakby było nagrane na taśmę filmową? Prawie codziennie wracają do niego epizody z przeszłości. I to właśnie teraz, kiedy jest absolutnie szczęśliwy!

Kiedy podzielił się swoimi przemyśleniami z Aronem, ten stwierdził, że idzie ku zmianom w życiu.

– Nikt nie wie, co czeka go jutro – powiedział Stary. – Pamiętasz ten obraz, który mam w domu?

Igor zrozumiał, o co chodzi. Reprodukcja płótna jakiegoś artysty, Francuza czy Belga, wywarła na nim bardzo silne wrażenie, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Obraz przedstawiał dawny zamek – nie taki z bajki, elegancki i wymyślny, lecz inny – masywny, taki, jakie budowali w dawnych czasach, kiedy dewiza „mój dom – moja twierdza” nie była śmiesznym sloganem, a określeniem życiowej konieczności. Wrażenie bezpieczeństwa zamku wzmacniały jego ściany wyrżnięte ze skały, na której stał. Skały mocnej i niewzruszonej jak sama budowla. Obraz był oryginalny, bo skały wisiały bez podpory w powietrzu na tle błękitnego, pełnego obłoków nieba, wprost nad wzburzonym morzem.

– Świetny! – powiedział wówczas Igor. – Kto jest autorem?

Stary wzruszył ramionami.

– Nie wiem, napis jest po francusku, ale ja franse nie parle... Nazywam go Światem nad przepaścią. Na moje oko jest tu wyrażona cała istota naszego życia. Jakkolwiek mocno i pewnie byś się czuł, to zawsze trzeba pamiętać o tym, że ostatecznie unosisz się w powietrzu nad przepaścią...

Słońce na chwilę wyszło zza jesiennych chmur, a później znów zaczął padać monotonny kapuśniaczek. Jednak Igor nie przyspieszył kroku. Wąskie uliczki były zupełnie puste. Zaszedł do małej kawiarni o przyjemnej, jeszcze sowieckiej nazwie Wiaterek i zamówił czarną kawę. Teraz mógł sobie na to pozwolić, jak zresztą na wiele innych rzeczy. Wcześniej mieli z Alą w swoim życiu taki okres, gdzie wszystko jak na złość zazębiło się z narodzinami Nastki. Wtedy nie było nawet mowy o wybraniu się do sklepu, bo nie mieli za co żyć. Właściwie nie było też po co, bo sklepy świeciły pustymi półkami... W przypadku żywności dla niemowląt w sprzedaży była tylko jedna jedyna, kompletnie niejadalna mleczna mieszanka. Mleko Asi zanikało, a młoda mama nie mogła się porządnie najeść, żeby je mieć. Igor przez cały czas się bał, że zaraz usłyszy: „Co z ciebie za mężczyzna, jeśli nie umiesz zarobić na dom?”, „Po co zakładałeś rodzinę, jeśli nie jesteś w stanie jej wykarmić?” i temu podobne, które niemal co wieczór powtarzali jego koledzy z pracy. Jednak Ala trzymała się nad wyraz dzielnie. Cerowała mu skarpetki, a sobie rajstopy, szybko nauczyła się szyć córce ubranka ze swoich starych spódnic i sukienek, sama wymyślała oryginalne przepisy z tych prostych produktów, które udawało się kupić. Starając się zarobić coś ponad plan, Igor siedział za kółkiem prawie cały tydzień, a do tego brał nocki, kiedy taryfy były nieznacznie wyższe. Ala widząc, że mąż tyra jak wół, zaczęła udzielać korepetycji. W wieczory i dni wolne zostawiała córkę u sąsiadki staruszki i spędzała czas w cudzych mieszkaniach z cudzymi dziećmi, przygotowując je do egzaminów i starając się im wytłumaczyć to, czego nie potrafiły się nauczyć w szkolnej ławce. Mimo że udzielanie korepetycji męczyło ją i niepokoiło Igora, który marzył, aby częściej przebywać z obydwiema swoimi „ulubionymi dziewczynami”, jak nazywał żonę i córkę, to jednak częściowo rozwiązywało ich problemy. Wynagrodzenie Ali, które czasami wynosiło do pięćdziesięciu dolarów⁹ w miesiącu, było odczuwalnym wsparciem dla młodej rodziny, ale tak czy inaczej, pieniędzy bardzo brakowało. Awaria starej lodówki Saratow, której, jak się okazało, nie da się już naprawić, była dla Bykowów prawdziwą katastrofą.

Stary pierwszy zauważył, że u Igora dzieje się coś złego. Wezwał go do siebie do gabinetu.

– Doceniam twoją pracę, Igor. Masz olej w głowie, ludzie cię szanują... Myślę, że świetnie sobie poradzisz na stanowisku kierownika zmiany. Oczywiście, to wiąże się z odpowiedzialnością... Ale jednocześnie wynagrodzenie też wzrośnie, a najważniejsze, że będziesz miał unormowany czas pracy. Poza tym będziesz miał więcej czasu na przebywanie ze swoją córką.

Dał mu tydzień na zastanowienie się, ale Igor nie zdążył dojść do palarni, kiedy zawrócił i powiedział, że się zgadza.

Zerknął na zegarek – już czas. Zawołał kelnerkę, zapłacił za kawę, wyszedł na ulicę i energicznie ruszył w stronę warsztatu. Na dziś wystarczy wspomnień...------------------------------------------------------------------------

¹ Fragment piosenki zespołu Biały Orzeł pod tytułem Bo nie możesz być taka piękna (ros. Белый орëл Потому что нельзя быть красивой такой) (przyp. tłum.; jeśli nie wskazano inaczej, pozostałe przypisy pochodzą od tłumaczki).

² Patrz: przyp. 1.

³ W Rosji po zawarciu związku małżeńskiego w dowodach tożsamości małżonków stawia się niebieską pieczęć oznaczającą stan cywilny: zamężna, żonaty.

⁴ Potoczna nazwa bloków z wielkiej płyty lub cegły, masowo budowanych w latach 1960–1980. Nazwa pochodzi od nazwiska sekretarza i przywódcy ZSRR, Nikity Chruszczowa, który zarządził budowę takich bloków na wielką skalę.

⁵ Patrz: przyp. 1.

⁶ Iwan Turgieniew (1818–1883) – klasyk literatury rosyjskiej, pisał o życiu na wsi i społeczeństwie rosyjskim połowy i drugiej połowy XIX wieku, a także o konfliktach pokoleń. Uznawany za mistrza analizy psychologicznej.

⁷ Pierestrojka (z ros.) – przebudowa. Określenie zmian w systemie społecznym, ekonomicznym i politycznym ZSRR w latach 1985–1991.

⁸ Kopiejka – samochód osobowy WAZ 2101, inaczej żiguli, nazywany kopiejką ze względu na niski prestiż marki.

⁹ Rosjanie często podają wielkość wynagrodzenia w dolarach amerykańskich.

¹⁰ Czistyje Prudy (współcześnie także: Czistyj Prud, ros. „czysty staw”) – znany i popularny staw znajdujący się na terenie kompleksu parkowego w Moskwie.

¹¹ Marszrutka – busiki do przewozu pasażerów, prywatne lub zrzeszone.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: