- W empik go
Sydonia z Wilków Borków - ebook
Sydonia z Wilków Borków - ebook
Historia słynnej czarownicy Sydonii von Borck, która rzekomo przyczyniła się swoimi czarami do wymarcia książąt pomorskich z dynastii Gryfitów. Młoda hrabianka przybyła do Wolgast i rozkochała w sobie młodego księcia Ernesta Ludwika, doszło do zaręczyn i obietnicy potajemnego ślubu — do którego jednak nigdy nie doszło. W akcie zemsty, Sydonia rzuciła klątwę na książąt z Wolgast i Stettin. Palenie czarownic, historie w pasie miejscowości Wolgast — Stettin — Stargard — Marienfliess — Stramehl.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8221-303-4 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spośród wszystkich procesów wiedź, z którymi się zapoznano, nie wiele osiągnęło taką sławę, jak proces pani kanoniczki z Pomorza, „Sidonii” von Bork. Została oskarżona o to, że przez swoje czary spowodowała bezpłodność w wielu rodzinach, szczególnie w starożytnym panującym domu Pomorza, a także zniszczyła najszlachetniejsze potomstwo tego domu, przez ich przedwczesną śmierć.
Niezależnie od wstawiennictwa i błagań księcia Brandenburgii i Saksonii oraz szlachty zamieszkałej na Pomorzu, została ona publicznie stracona za te zbrodnie 19 sierpnia 1620 roku, na publicznym stojaku i na stosie w Stettin. Jedyną przyznaną jej przysługą, było to, że najpierw została ścięta, a potem spalona.
Ten okropny przykład wywołał taką panikę z przerażenia, że współcześni autorzy nie ośmielali się, by wspominać jej imię, a kiedy musieli, to podawali tylko jej inicjały. Ta wyrozumiałość wynikła też z szacunku do starożytnego rodu von Bork, którzy wtedy, jak i teraz, byli jednymi z najwybitniejszych i najbogatszych rodów na ziemi. A także przed strachem z powodu obrażenia panującej rodziny książęcej — jako czarodziejki — bo w młodości pozostawała ona w bardzo bliskim i czułym związku z młodym księciem Ernestem Ludwikiem von Pommern — Wolgast.
Powody te były wystarczające i zrozumiałem ich wszystkich, tych, którzy byli zaznajomieni z obrzydzeniem i niechęcią, w jakiej tkwili w tym wieku kochankowie zła, tak, że nawet na stojaku tortur nie omawiano tych tematów.
Pierwsze publiczne, sądowe, ale nie wiążące sprawozdanie z procesu Sydonii znajdowało się w Pomorskiej Bibliotece, Dahnert, IV tom, artykuł 7, numer z lipca 1755 roku.
Dahnert przyznał tutaj, że na stronie 241, liczby od 302 do 1080 — zawierające zeznania świadków, nie pochodziły z jego czasów, ale że ksiądz w Pansin, niedaleko Stargard, z imienia Justus Sagebaum, udawał, że je ma w jego rękach i odpowiednio w V tomie wyżej wspomnianego czasopisma, pojawiają się z nich bardzo ważne wyciągi.
Jednak ów rekordy ponownie zniknęły na prawie sto lat, aż Barthold ogłosił niedługo po tym, że w końcu odkrył je w bibliotece berlińskiej, ale nie wskazał, które podług Schwalenberga, który cytował Dahnerta, o istniejących dwóch lub trzech różnych egzemplarzach. A mianowicie: Protocollum Jodoci Neumarks, tak zwane Acta Lothmanni, i Adami Moesters — sprzecznych ze sobą w najważniejszej sprawie.
Niezależnie, czy zaczerpnąłem historię mojej Sydonii z jednego lub drugiego lub wreszcie z tego samego, który był najdłużej znany, to powinienem pozostawić to niezdecydowanie.
Każdy, kto słyszał o animadwersjach, które ekscytowały w: „Amber Witch”, to potem twierdził, że była to tylko „ubrana” historia, chociaż wielokrotnie zapewniałem, że to była zwykła fikcja, wybaczcie mi jeśli tutaj nie stwierdziłem wyraźnie o tym, czy historia Sydonii była faktem, czy fikcją.
Prawdę o użytym materiale, a także o treści formalnej, każdy może sprawdzić, odwołując się do organów, które wymieniłem. I w związku z tym muszę jedynie zauważyć, by oszczędzić czytelnikowi wszystkich trudności, które mogą się pojawić dla jego oka i ucha, w wyniku staromodnego sposobu pisania, to zmodernizowałem ortografię i poprawiłem gramatykę i strukturę fraz.
I wreszcie ufam, że wszyscy sprawiedliwi myśliciele każdego stanu wybaczą mi, że tu i tam, przedstawiłem moje nadprzyrodzone poglądy na chrześcijaństwo.
Zasady człowieka przedstawione w jego filozoficznych pismach, są na ogół czytane tylko przez jego własną partię, a nie przez jego przeciwników.
Racjonalista odleci z książki nadprzyrodzonej tak szybko, jako ten ostatni od jednego z Przyjaciół Światła. Ale przedstawiając moje poglądy w sposób, w jaki to przyjąłem, zamiast publikować je w odrębnym tomie, ufam, że tedy wszystkie strony zostaną skłonione do ich przejrzenia, i że wiele osób znajdzie nie tylko co jest godne szczególnej uwagi, ale także sprawi do głębokiej i poważnej refleksji.
Teraz muszę opisać istniejące portrety Sydonii.
O ile mi wiadomo istnieją trzy z nich (oprócz niezliczonych szkiców), jeden w Stettin, drugi w dolnośląskim miasteczku Plathe, trzeci w Stargard, niedaleko Regenwalde — w zamku hrabiego von Bork. Znam tylko ostatni obraz i zgadzam się z wieloma, uważając, że jest to oryginał.
Sydonia była w nim zaprezentowana w sile dojrzałej urody, złota siatka była naciągnięta na jej prawie złoto — żółte włosy, a jej szyja i ręce były obficie pokryte klejnotami. Jej gorset z jasnego fioletu obszyty był kosztownym futrem, a szata z lazurowego aksamitu.
W dłoni miała coś w rodzaju pompadour z brązowej skóry o najbardziej eleganckiej formie i wykończeniu, szczególnie w ustach można znaleźć wyraz zimnej złośliwości.
Obraz był pięknie wykonany i najwyraźniej pochodził ze szkoły Louisa Kranacha.
Zaraz za tą postacią, patrzy się przez ramię Sydonii straszne widomo (bardzo poetycki pomysł), ponieważ te widomo, to ta sama Sydonia, namalowana jako wiedźma. Musiało to zostać dodane do jej młodzieńczego portretu, po upływie wielu lat, który jak już wspomniałem należał do szkoły Kranacha, podczas gdy druga postać przedstawiała postać szkoły Rubensa.
Był to obraz strasznie charakterystyczny i żadna wyobraźnia nie wyobraża sobie kontrastu bardziej wstrząsającego i okropnego. Wiedźma miała na sobie szaty śmierci, białe w czarne paski, a wokół jej cienkich, białych loków zawiązany był wąski pas czarnego aksamitu z plamami złota. W jej dłoni był rodzaj kosza roboczego, ale o najprostszym wykonaniu i formie.
O innych portretach nie mogę mówić z własnej inspekcji, ale sądząc po rysunkach je zawierających, do których miałem dostęp, to wydają się one całkowicie różnić, nie tylko kostiumem, ale także charakterem twarzy, od tego, który opisałem, i bez wątpienia musi to być oryginalny, nie tylko dlatego, że ma wszystkie cechy tej szkoły malarstwa, która zbliża się do wieku, w którym żyła Sydonia, mianowicie — 1540 — 1620, ale także dlatego, że znaleziono kartkę z napisem za obrazem, która zdradzała widoczne znaki wielu sczerniałych w czarnym kolorze liter w użytej formie, zatem napis był następujący:
— „Ta Sidonia von Bork była w młodości najpiękniejszą i najbogatszą z dziewcząt Pomorza. Odziedziczyła wiele majątków po rodzicach, a zatem była sama w sobie posiadaczem hrabstwa. Wrosła więc jej duma i wielu szlachetnych dżentelmenów, którzy szukali jej do małżeństwa, zostali odrzuceni z pogardą, albowiem uważała ona, że sam hrabia lub książę może być godny jej ręki. Z tych powodów często uczęszczała na dwór księcia, mając nadzieję na zdobycie jednego z siedmiu młodych książąt i jego miłości.
W końcu jej się udało: książę Ernest Louis von Wolgast, lat około dwudziestu i najprzystojniejszy młodzieniec na Pomorzu, został jej kochankiem, a nawet obiecał jej swoją rękę do małżeństwa. Obietnicę tą wiernie by dotrzymał, gdyby nie książęta von Stettin — niezadowoleni perspektywą tego nierównego sojuszu, którzy skłonili go do porzucenia Sydonii poprzez portret Jadwigi z Brunszwiku — najpiękniejszej księżniczki w całych Niemczech.
Sydonia pogrążyła się w takiej rozpaczy, że postanowiła na zawsze porzucić małżeństwo i pogrzebać resztę swojego życia w klasztorze w Marienfliess, i tak zrobiła.
Ale zło, które zostało jej wyrządzone przez książąt szczecińskich, ciążyło jej na sercu, a pragnienie zemsty rosło z upływem lat. Po za tym, zamiast czytać Biblię, to jej prywatne godziny mijały na studiowaniu Amadis, gdzie znalazła wiele przykładów tego, jak porzucone dziewice mściły się na swoich fałszywych kochankach za pomocą magii.
W końcu uległa pokusom szatana i po kilku latach nauczyła się tajemnic czarów od starej kobiety. Dzięki tej bezbożnej wiedzy, wraz z kilkoma innymi, złymi uczynkami, tak oczarowała całą książęcą rasę, że sześciu młodych książąt, z których każdy był żonaty z młodą żoną, pozostało bezdzietnymi. Ale publicznie nie brano tego pod uwagę, dopóki książę Franciszek nie przejął księstwa w 1618 roku.
Był on bezwzględnym wrogiem czarownic, wszyscy w kraju byli poszukiwani z wielką starannością, a potem byli paleni. A że Sydonię jednogłośnie nazwali przełożoną Marienfliess, to na stojak tortur została sprowadzona do Stettin z rozkazu księcia, gdzie swobodnie wyznała księciu całe zło wyrządzone przez jej czary.
Książę obiecał jej życie i przebaczenie, jeśli uwolni innych książąt od tej klątwy. Ale jej odpowiedzią było, że zamknęła ów zaklęcie w kłódce i rzuciła ją w morze, i pytając diabła, czy mógłby ponownie przywrócić kłódkę, odpowiedział jej: „Nie, to mi zostało zabronione.” Dzięki temu każdy mógł dostrzec, że to było przeznaczenie od Boga w tej sprawie.
I tak było, pomimo wstawiennictwa wszystkich sąsiednich sądów, Sydonia została doprowadzona na szafot w Stettin, tam ścięta, a następnie spalona.
Przed śmiercią, książę rozkazał namalować jej portret w starości i w stroju więziennym, za postacią, która reprezentowała ją w młodości.
Po jego śmierci, Bogislaff XIV — ostatni książę, dał ten obraz mojej babci, której mąż również został zabity przez ów czarodziejkę. Mój ojciec otrzymał ten obraz od niej, a ja od niego wraz z zapisaną tutaj historią.
Moim zdaniem pisarzem był Schwalenberg, a Horst wydaje się, że wziął swoją wersję z „Ogólnej Historii Pomorza” Paula, vol. IV, p. 396, a nie z oryginału Dähnerta.
Ponieważ obraz w tym wczesnym okresie nie był w posiadaniu Borków, ale należał do hrabiego von Mellin w Schillersdorf, o czym świadczyły fragmenty wielu autorów. Potwierdza to inny artykuł znaleziony wraz z tym, który zawierał tradycję, ale o bardziej znacznie nowoczesnym wyglądzie, który to stwierdzał, że obraz został usunięty przez kolejnych spadkobierców, najpierw z Schillersdorf do Stargord, a stamtąd do Heinrichsberg (są trzy miasta na Pomorzu o tej nazwie). I wreszcie z Heinrichsberg w 1834 roku, został po raz drugi przeniesiony do Stargord przez ostatniego spadkobiercę.
Schillersdorf leży między Gartz i Stettin Oder. William Meinhold.Dziś Szczecin.
Borków — Wilków.
Dziś Pęzino.
„Artykuł 4 z kwietnia 1756 r.”
„Historia Rugii i Pomorza”, t. IV. p. 486.”
Dziś to miejscowość Płoty?
Dziś to miejscowość Resko.
Marianowo.
„Sidonia nigdy nie osiągnęła tej godności, chociaż Micraelius i inni nadali jej ten tytuł.”
„Styl tego „napisu” dowodzi, że został napisany na początku poprzedniego wieku, ale po raz pierwszy zauważył go Dähnert. Mam jego wersję w porównaniu z oryginałem w Stargord — dzięki uprzejmości przyjaciela, który zapewnia mnie, że transkrypcja jest całkowicie poprawna, a jednak może się mylić? Dla Horsta (Magic Library, vol. II. s. 246) konkluduje w ten sposób: „Od której mój ojciec ją otrzymał, a ja od niego, wraz z historią dokładnie taką, jak podana tutaj przez H. G. Schwalenberga”. Dzięki temu czytaniu, które musiało umknąć mojemu przyjacielowi, fragment ma inny sens; w ostatnim czytaniu wydaje się, że „ja” był Borkiem, który wziął opowieść z historii książąt pomorskich Schwalenberga, dzieło, które istnieje tylko w rękopisie i do którego nie miałem dostępu; ale jeśli przyznamy się do pierwszego czytania, pisarz musi być Schwalenbergiem. Nawet „babcia” nie wyjaśni sprawy, ponieważ Sidonia, poddana torturom, przyznała na siódme pytanie, że spowodowała śmierć doktora Schwalenberga (wówczas był doradcą w Stettin) i na jedenastym pytaniu, że syn jej brata, Otto Bork, również zmarł za jej pomocą. Kim zatem jest ten „ja”? Widzimy, że nawet zdjęcie Sidonii mówi tajemnice.”
Moczyły.II
„List doktora THEODORE PLÖNNIES
Do BOGISLAFFA XIV, OSTATNIEGO KSIĘCIA POMORZA.
Najbardziej wybitny książę i wielki panie — łaskawy książę, wasza wysokość, dał mi w ostatnich latach zlecenie podróży po całym Pomorzu, a gdybym mógł się spotkać z osobami, które mogłyby mi przekazać pewne „informacje”, dotyczące notorycznej i przeklętej wiedźmy Sidonii von Bork, aby to ostrożnie odłożyć wszystko, co powiedzieli, i doprowadzić ich do koneksji dla waszej wysokości.
Powszechnie wiadomo, że błogosławionej pamięci Franciszek, nigdy nie dopuścił do upublicznienia przeklętych czynów tej kobiety, ani jej spowiedzi na stojaku, obawiając się skandalu w książęcym domu. Ale wasza łaskawość spojrzał na ten temat inaczej i powiedział, że dla każdego, a zwłaszcza dla książąt, dobrze jest patrzeć w czyste zwierciadło historii i dostrzegać wady i szaleństwa ich rodu. Z tego powodu nie można tutaj pominąć prawdy.
Dla takich książęcych przykazań, okazałem się posłuszny, zbierając wszystkie informacje, dobre i złe, niczego nie ukrywając.
Ale większa liczba, która mi to opowiadała, nie mogła mówić ze łzami, bo gdziekolwiek podróżowałem na Pomorzu, jako wierny sługa waszej wysokości, nie słyszano nic, prócz lamentów od starych i młodych, od biednych i bogatych, że ta przeklęta czarodziejka, z powodu szatańskiej niegodziwości, zniszczyła ten wspaniały ród, którzy chronili swoje ziemie przed cesarzem, w feudalnej kadencji, jak inni niemieccy książęta, na własnych prawach, jako absolutni panowie, od pięciuset lat. I chociaż przez dwadzieścia lat zdawało się, że spoczywa to na pięciu dobrych książętach, ale za pozwoleniem niezrozumiałego Boga to się rozpłynęło, i teraz dopóki wasza wysokość nie przetrwa, jako ostatni ze swego rodu, i nie ma przed nami żadnej perspektywy, że kiedykolwiek ten ród zostanie przywrócony, ale z waszą wysokością zostanie całkowicie zgaszony, na zawsze. Boże zmiłuj się nad nami!
Biada nam, jak zgrzeszyliśmy!
Modlę się zatem do Miłosiernego Boga, aby On usunął mnie przed waszą wysokością z tej doliny łez, abym nie widział ostatniej waszej godziny i mojej biednej ojczyzny. Zamiast być świadkiem tych rzeczy, tysiąc razy wcześniej wolałbym leżeć cicho w grobie.”
Jaśnie wielmożny i wysoko urodzony książę i pan Bogislaff XIV, książę Pomorza, Kaszub, Wendów i Rugii, hrabia Guzkow, władca ziem Lauenburg i Butow oraz mój łaskawy feudalny pan, dowodzący mną — dr Theodore Plönnies, dawnym rządcą na dworze książęcym, wyruszyłem, aby przeszukać całą krainę w poszukiwaniu informacji dotyczących znanej na całym świecie czarodziejki Sidonii von Bork, i zapisać to samo w książce. Wyruszyłem do Stargard w towarzystwie sługi, we wczesny piątek — po Visitationis Mariæ — 1629 roku, albowiem, aby dokonać sprawiedliwego osądu odnoszącego się do sprawiedliwego jej charakteru, koniecznym było zapoznanie się z okolicznościami jej wczesnego życia, bo przyszłość człowieka leży w dziecku, a osobliwy rozwój każdej natury jest wynikiem edukacji.
Historia Sydonii jest niezwykłym tego dowodem. Dlatego najpierw odwiedziłem miejsca z jej wczesnych lat, ale prawie wszyscy, którzy ją znali już dawno byli w grobach, bo od jej urodzin minęło dziewięćdziesiąt lat.
Jednak stary karczmarz w Stargard, Zabel Wiese, w wieku już zaawansowanym — mieszkaniec Pelzerstrasse, powiedział mi, że stary kawaler Claude Uckermann z Dalow, w wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat był jedyną osobą, która mogła mi udzielić pożądanych informacji, bo w młodości był jednym z wielu jej wielbicieli. Jego pamięć z pewnością już nieco minęła, ale wszystko to, co wydarzyło się w jego wczesnym życiu, to leżało na jego języku świeżo, jak Modlitwa Pańska. Mój gospodarz sam również mi opowiedział kilka ważnych okoliczności, które pojawią się we właściwym miejscu.
W związku z tym udałem się do Dalow, małego miasteczka pół mili od Stargard i odwiedziłem Claude Uckermann, znalazłem go siedzącego przy rogu komina, jego włosy były białe jak śnieg. Zapytał:
— Czego chcę? Jestem za stary żeby przyjmować obcych, musisz iść do domu mego syna Wediga i zostawić mnie w ciszy.
Ale kiedy powiedziałem mu, że przyniosłem mu pozdrowienia od jego wysokości, to jego zachowanie zmieniło się i przysunął mi miejsce przy kominku i zaczął najpierw opowiadać o pięknych sosnach, które wyciął na drewno na opał, były one pełne żywicy, i jak jego syn przez rokiem znalazł żelazną doniczkę na torfowisku przed trawą, pełną bransoletek i kolczyków, które teraz nosiła jego wnuczka.
Kiedy się zmęczył, powiedziałem mu o tym, co jego wysokość tak szlachetnie nakazał zrobić i modliłem się, by opowiedział wszystko, co wiedział o tej obrzydliwej czarodziejce Sydonii von Bork. Westchnął głęboko, a następnie kontynuował rozmowę przez około dwie godziny, przekazując mi wszystkie swoje wspomnienia. Ułożyłem to, co on następnie opowiedział, w odpowiedniej kolejności.III
Miało to następujący skutek:
Za każdym razem, gdy jego ojciec, Philip Uckermann brał udział w targach w Stramehl, mieście należącym do rodziny Borków, miał zwyczaj odwiedzać Otto von Bork w jego zamku, który będąc bardzo bogatym, dawał wolne kwatery wszystkim młodym szlachcicom w okolicy, tak, że od trzydziestu do czterdziestu z nich zgromadzono na ogół w jego zamku podczas trwania targów, ale po pewnym czasie ojciec przerwał te wizyty, a jego sumienie nie pozwoliło mu na dalsze stosunki. Powód był taki, że Otto von Bork podczas swojej wizyty w Polsce, dołączył do sekty entuzjastów i stracił tam wiarę, tak jak młoda dziewica traci swój honor.
Nie ukrywał swoich nowych opinii, ale otwarcie podczas targów przy święcie Martinmas w 1560 roku, powiedział podczas kolacji młodym arystokratom, że Chrystus jest człowiekiem podobnym do innych ludzi, a sama niewiedza wywyższyła Go do Boga, a do tego poglądu zachęcała chciwość duchowieństwa. Dlatego nie powinni przypisywać sobie tego, co obłudni kapłani mówili im w każdą niedzielę. I by wierzyli tylko w to, co mówi im ich pięć zmysłów, bo to jest prawdą, i gdyby mógł wypełnić swoją wolę, to posłałby każdego kapłana do diabła.IV
Było to roku pańskiego bodaj 1548, na kasztelu w Stramehl, panowała zaś wieczorowa pola. W głównej sali zamku siedział przy stole pradawny ród Borków. Siedział tamże hrabia Otto von Borck — głowa rodziny i właściciel zamku, jegoż bliska rodzina lubo rycerze–przyjaciele, pełno było służby, a w rogu sali, naprzeciw stołu, grajkowie przymilali ów wieczerzę. Zaś w osobnej sali chwilowo przebywała żona hrabiego, Anna von Schwiecheld, która zajmowała się wraz z jejże osobistą, żeńską służbą, niedawno narodzoną córką, której dano imię Sydonia.
Wszyscy tamże siedzący czuli się, jak w twierdzy, której zdobyć by nie mógł zwykły zbój ze swoją świtą, albowiem pobudowali go przodkowie hrabiego, na przełomie XIV i XV wieku, na niewielkim wyniesieniu, w dolinie starego koryta rzeki Regi. Dookoła zamku, rozciągały się rozlewiska i podmokłe łąki, pole zamkowe i fosa — zajmowało bodaj trzysta dwadzieścia osiem stóp. Sam zaś zamek miał powierzchnię sto dwadzieścia cztery stopy na sto pięćdziesiąt siedem stóp. Pobudowano wszystko na sposób pradawnych, słowiańsko–pomorskich twierdz, a sposób takowej budowy był w rodzie Borków od wieków, boć oni sami byli od wieków mieszkańcami słowiańskiego Pomorza, pozwani potem przez Niemców, Wenedami.
Na wjeździe do ów zamku widniał ichże herb, a w nim „dwa biegnące ukoronowane wilki, a w klejnocie pół jelenia czerwonego”. Okoliczne rody i lud powiadali, że zamek Borków, to „Wilcze Gniazdo”. Mówiło się, że od Borków–możnowładczej szlachty pomorskiej, starsi mogli być tylko książęta pomorscy z dynastii Gryfitów, alibo, że być mogli z nimi na równi w historycznym pochodzeniu.
Inni mawiali, że: „To jest tak stare jak rodzina Borków i diabłów! Nie ma sławniejszego rodu od Borków na Pomorzu!”
Podczas gdy żona hrabiego zajęta była opieką nad ich narodzoną córką Sydonią, w głównej zamkowej sali trwała bogato wyprawiona uczta, co chwilę wznoszono toast, na cześć narodzonego dziecka, że przekrzykiwano się nawzajem, bardziej niźli grajkowie potrafili grać. Wielce to denerwowało żonę hrabiego, boć samo dziecię bywało tedy nerwowe i płaczliwe. Hałas i alkohol podczas uczty dawał się we znaki, tym co biesiadować w owym czasie nie mogli.
Nagle hrabia Otto, który siedział przy krótszym boku stołu, na wprost wszystek tam siedzących, skinął ręką do trębaczy, a ci na jegoż znak donośnie zagrali na cześć jegoż narodzonej córki Sydonii. Trwało to chwilę, tedy to wszyscy zgromadzeni goście uciszyli się przy nutach trąb lubo wpatrywali się w swojego dobrodzieja, krewnego, przywódcę okolicznego rycerstwa i właściciela okolicznych ziem i kaszteli. Po chwili hrabia Otto von Borck wstał, trąby ucichły, począł przemawiać do zgromadzonych:
— Chwała wam wszystkim i cześć rycerska, żeście dzisiaj z moim rodem świętujecie narodziny córki naszej Sydonii, dzień to wielki i uczta godna jejże pochodzenia! Być ona musi pięknem obdarowana, mądrością ukojona, że nie jeden pomorski rycerz walczyć będzie o jej serce!
Zaś od wieków przodkowie nasi byli dumni, wolnością umysłu przyświecali innym, przeto myśmy od zawsze walczyli o swoją pozycję, a toć prowadziło nas do bogactwa, niechaj toć wszystko, co w przodkach było naszych, zapłonie w jej ciele i duszy, albowiem zrodzona ona ostała z pnia dziadów naszych–potężnych Borków!
W chwili tejże, jak ważnej dla rodu naszego, przypomnieć wam wszystkim pragnę, żeśmy zrodzeni ostali z pnia Słowian — Pomorzan, z protoplasty naszego, możnowładcy słowiańskiego, Rycerza Borko I, z niego zaś zrodzony ostał Przybysław. Borko przodek nasz wielki! Zginął w roku 1180 w walkach Kazimierza I z margrabią brandenburskim Ottonem I. Toć znaczyć to może, że ród nasz od zawsze przelewał własną krew, za chwałę i wolność państwa władców naszych.
Myśmy wiernie służyli książętom pomorskim, ziemie łobeskie, okoliczne, od książęcia przodek nasz, Borko II kasztelan kołobrzeski w roku 1270 otrzymał, a tamże przy Bałtyku władał on jakoż pan udzielny połową obecnego księstwa! Że kasztelanem był, toć znaczy, że wywodzimy się z dynastów plemiennych Słowian!
Tuże gdzie siedzim, toć Wilcza Góra, od Wilka Borka II, przodka naszego, zaś Jan, Jakub lubo Mikołaj ową krainę jako pierwsi karczować poczęli, po Borku II osiadłszy, Regenwalde i Labes założywszy. Tedy ni było bardziej sławetniejszego rycerza niźli przodek nasz Wilk, boć miałże on włości w ziemi kołobrzeskiej, białogardzkiej lubo bobolickiej.
Świadkował onże w dokumentach książęcych, blisko był Warcisława III, Barnima I, przeto i biskupa Hermana. Przeto Jam jest Otto II „Pan z Labes, Roggow i Stramehl”, synem Ulricha Pana stądże znanego, wnukiem Wilka Borka, co synem był Ulricha, wnukiem Ulryka II, a onże synem Jakuba i wnukiem Wilka Borka II!
Panem zaś na Labes był i nasz Maćko, ten, który i był ostatnim kasztelanem kołobrzeskim, z pnia naszego Jakubowego, a po nim imię na chrzcie świętym otrzymał Maćko Bork, synowiec Borka–Wilka, rycerz nasz i poseł, stądże, ze Stramehl.
Nagle, gdy wszyscy goście — dostojnicy posłyszeli imię rycerza — Maćko, z rodu Borków, ze Stramehl, prędko z siedzisk swoich na baczność stanęli, ci co broń mieli, chwycili ją w prawą dłoń, ku górze wznieśli i poczęli krzyczeć: Maćko Wilk! Maćko bohater! Maćko Krzyżaków pogromiciel! Ci co broni nie mieli, na cześć Wilka Maćka, kielichy w górę wznieśli, wznosząc za niegoż toast, krzycząc: Ni było tedy sławniejszego w Europie! Reszta dopowiadała: Ni było! Grajkowie na cześć Maćka dumnie na wiwat jaki zagrali słowiańskie nuty zwycięstwa.
Nagle do hrabiego Otto, przybiegł jegoż trzyletni syn Ulryk II, starsza córeczka Dorota, zajmowała mu kolana, patrząc na biesiadników, którzy chwiejąc się krzyczeli: Maćko Słowian wybawiciel!
Hrabia rzekł:
— Gdzieście ostawili waszą siostrzyczkę malutką, Sydonię?
Mały Ulryk, który łamał słowa, ucząc się mówić, zaplątanym głosem odpowiedział:
— Y mami y tam
Wnet całe towarzystwo na słowa malutkiego Ulryka, poczęło się śmiać, a chłopiec zrobiwszy delikatny uśmiech na twarzy, skrył się w objęciach swojego ojca, hrabiego.
Blisko hrabiego siedzieli jegoż bracia z krwi, rodowcy Borków z Labes, Regenwalde lubo Roggow, wszyscy oni wstali od stołu i zgodnie jednymi słowami poczęli mówić do zgromadzonych gości i brata swego Wilka, Ottona II:
— Wilku! Bracie nasz! Na chwałę przodka, Jakuba, rycerza naszego! Na kolanie twym zasiadł kolejny potomek Wilków, że z krwi onże rycerskiej idzie, toć już za młodu posłyszeć musi, jakiej chwały i sławy dostąpił brat nasz Maćko Wilk! Przeto Ottonie, wobec nas tu wszystkich, przy synowcu swym Ulryku, uczyń muże tej chwały, niechaj w uszy młodego, wejdą słowa wielkich czynów Maćka, że kto by inny je także posłyszał, toć po wieki zawsze w murach Stramehl tkwić będą!
— O wa! Moi bracia!
Po owych słowach, hrabia przy nieco wyciszonych dźwiękach trąb, począł wobec wszystkich zgromadzonych, głosić opowieść o Wilku Maćko z rodu Borków.
— A więc braci moi, dziać to było w czasach wrogów naszych przeklętych Krzyżaków, psu braci, przesiąkniętych nienawiścią do plemienia słowiańskiego, pod pozorami chrześcijaństwa nieść nam wszystkich pomoc chcieli, a przy tymże czasie, mordowali, kasztele nasze z ludem palili, a kto w odsieczy imże sprawiedliwą krzywdę wyrządził, toć zaraz był pozywany barbarzyńcą–poganinem. I bywało tak, że nasi na nichże z mieczami ruszyli, to tedy oni pierwej na szyję obraz Boga naszego Chrystusa zakładali, mówiąc do naszych, że: słowiańskiego miecza ni wolno podnosić na Boga jedynego, któż z naszych ruszył z mieczem godziwszy przeklętego Krzyżaka z ów obrazem, toć zaraz szły na niego skargi do królów i książąt naszych, że my chrześcijaństwa i imże rycerzy służących nie szanujem, Boga nie wyznajem.
I w ten czas wojen z podstępnymi Krzyżakami, sposób na nich znalazł nasz Maćko, Wilk z rodu Borków. Przeto on pomorski poseł ze Stramehl był, zrodzony z Borka, pierwej był on giermkiem, a w roku 1381 pasowano go na rycerza, tedy to mógł już nosić pas rycerski, a jemuż tedy giermkowie służyć to poczęli. Krew w nim słowiańska nie zaginęła i w roku 1388 z królem naszym dobrotliwym Władysławem Jagiełłą zawarł tajne porozumienie, że onże będzie przeciw Krzyżakom dywersje na Pomorzu Zachodnim urządzać i z nimi potyczki sprawować.
I długo ni trzeba było czekać, boć 13 grudnia 1388 roku Maćko nasz wielki, zebrał ze czterdziestu zbrojnych i napadł na księcia geldryjskiego Wilhelma, który to do Krzyżaków jechał. Maćko nasz okupu tedy zażądał za niego, uwięziwszy go w Falkenburg. Czyn ten rozniósł się po ów całej Europie, że Maćko Wilk z Borków z rycerza stał się rozbójnikiem ze Stramehl, że Borkowie przodkowie nasi z Wilczego Gniazda, w konflikt zbrojny z księciem Wolgast popadli, boć czasu tego Warcisław VII roku 1386 w Lęborku, zawarł przeciw Polsce sojusz z Zakonem Krzyżackim, za sumą wielką i obietnicą zdobycia ziem po Kaźku Słupskim, przeto po ów konflikcie do sierpnia 1389 roku, Maćko więził księcia, o potem go zaś uwolnił. Być może był i to błąd, boć zaraz tego samego roku Krzyżacy napadli na nasz Stramehl i popalili całą osadę.
Przeto i książę Warcisław VII nie wywiązał się z obietnic danych Krzyżakom i być może przejrzał na oczy, boć potem przeszedł na polską stronę i blokował drogi z Niemiec do zakonu, a tym samym poblokował przyjazd nowych rycerzy do zakonu. Gdy nastał rok 1390 książę Warcisław z bratem swoim Bogusławem VIII w Pyzdrach układ z Władysławem Jagiełłą zawarli, a za blokowanie drogi lądowej, Nakło od królewskiej mości otrzymali.
Przeto chcę powiedzieć, że tedy w orszaku Warcisława, był i nasz Maćko, który tamże naszą pieczęć z Wilkami przyłożył! A sam książę w kolejnych dwóch latach wybrał się do ziemi świętej, a pięć lat po Pyzdrach, psubraty Krzyżaki pod zamkiem w Szadzku, zamordowali księcia!
Maćko nasz wiernie dalej Jagielle służył i w roku 1392 komtura krzyżackiego Johanna Muelheima, co z Czech do Malborka jechał, napadł i poturbował. Wielce to cały zakon rozwścieczyło, że sam wielki mistrz Konrad von Jungingen przy udziale książąt pomorskich zamek nasz Stramehl zniszczyli lubo osadę do goła ostawili. Lecz Maćko nasz ni ustraszony w odwecie roku następnego zbrojnie tereny krzyżackie odwiedził, i za to, że Stramehl zniszczyli, to tak ich gnębił, że roku pańskiego 1401 w Schlochau umowę z przeklętymi podpisuje na lat 10, a oni jemuż pieniądze pożyczają.
Dalej przez Wielką Polskę wspierany, wojnę przeciw Bogusławowi VIII prowadził, co do Krzyżaków w łasce powrócił, przeto i posłował królowi Erykowi Pomorskiemu, co z Jagiełłą przeciw Krzyżakom porozumienia szukał. Lecz bywały i ciężkie chwile, by ród nasz chronić, rozsądzał jako poseł spory między Zofią Holsztyńską, a pomorskimi miastami, doprowadził do porozumienia książąt pomorskich roku 1423, Eryka Pomorskiego i Krzyżaków, przeciw Polsce, przeto ród nasz ze Stramehl z przywilejami zachował.
Chwała mu i cześć rycerska po wieki!
Po owych słowach hrabia wstał od stołu, trzymawszy w jednej ręce syna swego Ulryka, a w drugiej miecz uniesiony ku górze po sławnym Maćku ze Stramehl, powtarzając w krzykach:
— Chwała mu i cześć rycerska po wieki!
Zaraz zaś inni rodowcy Borków wnet wstali od stołu i to samoż, co hrabia uczynili, kończąc na znak toastu, z kielicha wino wypijając.
Gdy ucichły nieco krzyki rycerstwa, z dala słychać było krzyki i płacz małej Sydonii, a tedy wstał jeden z rodowców Borków i żartobliwie do hrabiego powiedział:
— Zali bracie i o niej Europa cała posłyszy? Boć głos jej, jakby Krzyżacy wołać poczęli: litości Borki!
Reszta wybuchła śmiechem, popijając kolejny kielich wina. A hrabia odpowiedział jemuż:
— Zatem i jej pisana sława być musi! Boć przecie ona od Wilka, przodka naszego idzie. Dziś był jej chrzest, a pień nasz przed święconą wodą Wilkiem się zwał, potem zaś Borkiem po wieki się stał. A kto z Wilka idzie, to przecie sławny po wieki być musi! Na sławę i zdrowie Sydonii!
Reszta powstała i to samo odpowiedziała, w tej samej chwili po raz ostatni dnia tego zabrzmiały trąby na zamku w Stramehl. Goście rozjechali się do swoich gniazd rodowych, a w komnatach nastała cisza. Ustał płacz dopiero co narodzonej Sydonii, jej matka i ona mogły teraz znaleźć ukojenie i spokój. Straże obstawiły zamek, nagle ktoś wbiegł do głównej komnaty i krzyczał do hrabiego:
— Panie! Demon Wilka!
— Któż bzdury te opowiada!?
— Panie! Straże doniosły, że przez łąki za zamkiem biegł, jakby wilk, co w pysku swym duszę dziecka, jakby trzymał! Posłano tamże nasze strzały z baszty, w liczbie bodaj trzydziestu, wszystkie w cel niby trafiły, lecz ów zwierzę tedy jeszcze szybciej biegło, że ów duszę poza zamek wyciągnęło!
— Rozumiem wszak, że dziś był dzień uroczysty, a kto mógł to winem się upił i chwała mu za to, na cześć mej córki Sydonii, a samże Wilka widział, boć przecie jam z Wilka się narodził!
Kończąc te słowa hrabia się roześmiał, a podwładnemu kazał powracać do straży, ignorując w zupełności owe doniesienia, które zdawały się być hrabiemu zwykłym żartem.
Otto II powrócił do komnaty, w której przebywała jegoż żona z malutką Sydonią. Hrabia podszedł na palcach, do wystruganego dla niej dostojnego łóżeczka, przyglądając się jejże w blasku księżyca, wpadającego do komnaty przez niewielkie okna. Zapatrzył się dłużej w jej malutką twarzyczkę, wypowiadając w myślach słowa:
— Tyś najpiękniejsza, boć z rodu Wilka twa uroda pochodzi, przeto musisz i być mądra i waleczna. Kończąc owe słowa utulił swoje dziecię i położył się do snu przy żonie Annie von Schwiecheld.
Gdy zaś ranek nastał, a rodzina hrabiego była już po porannej strawie, pan domu odszedł od stołu, by wysłuchać swoich rycerzy, czyże w nocy, gdy oni się wszyscy pospali, nie grasowali w okolicy jakie zbóje. Udał się w stronę głównej baszty swojego zamku, w ten czas trwała zmiana warty, a ci, którzy odbyli służbę zdali raport tym, którzy wzięli ją za dnia tego. Hrabia zbliżał się do wartowników spokojnym krokiem, jakby uradowany z odbytej uroczystości na cześć narodzin córki Sydonii. Wartownicy przez jegoż przybyciem rozmawiali:
— Powiadają z hrabiowskiego dworu, że pan nasz dziś dobrego humoru, boć narodziła mu się córka o urodzie, jakby to miał być sam anioł! Przeto on w niej już zakochany po uszy jegoż same.
— Ni może być inaczej, boć tak wielkiego zgromadzenia rodu Wilków, ni było od dawna, a wszyscy z Wilczego Gniazda pognali nocy ostatniej, z radością wielką i rodowym uznaniem, że to ona w przyszłości jaką księżną być musi!
Po tychże słowach do strażników dotarł sam hrabia, począwszy pytać:
— Zali łotrów w nocy było?
— Panie! Na chwałę Wilków, ni było! Jeno schodzący z rana, z baszty przekazali nam, że jakie wielkie łapy wilka obaczyli na łąkach za zamkiem. Że myże zmartwili się, że może na stada napadł w zamku jakie, lecz ni było widać śladów krwi. A i dookoła tych łap leżało może i ze trzydzieści naszych strzał! I dziw wielki, że żadna goż nie przeszyła!
Ozwał się hrabia:
— Jam już za nocy bajek waszych rozsłuchał, przeto było za dużo wina!
— O wa! Nasz panie!
Zmęczony ostatnią nocą hrabia odszedł od strażników, stęskniony za urodą małej Sydonii, udał się do jejże komnaty, by z rana jej widokiem napełnić się energią na cały dzień. Po uczynieniu onego, powrócił do swoich dworzan, by rozpytać ich, czy panuje spokój w Stramehl, boć dziś dzień targu, od Stargardu przybędzie wielu ludzi, a to i hrabiemu przyniesie zyski większe.V
W zwyczaju pana zamku, potomka Wilka, było iż w takowe dni w zamku swoim, dawał darmowe kwatery młodym szlachcicom, przedstawicielom okolicznych domostw. Tak hojny pan fundował może ze czterdzieści kwater w dni targowe. Okoliczna szlachta lubo tutejszy lud, darzyli hrabiego jeszcze większym szacunkiem. I zwyczajem było również, że z wieczora pan zamku w Stramehl wydawał uroczyste przyjęcie dla tych, co u niego darmowy nocleg otrzymali.
W tych dniach było i także wielu możnych, a w śród nich przybył na targi Filip Uckermann, z osady Dalow, która była w bliskim sąsiedztwie Stargard. Lud ten był w zwyczaju swoim bogobojny i oddany Chrystusowi.
Targ zapełnił się do pełna przybyłymi ludźmi. Pan z zamku czuwał poprzez swoich rycerzy, dworzan lubo poddanych nad całą organizacją, by żaden zbój ni zakłócił wolnego handlu. Wśród gwaru transakcji, wielu kupców, młodzianów i szlachciców z mieszczanami plotkowało, poczęły gdzieś z oddali pojawiać się plotki, że ich bogaty, dobrotliwy lubo pomocny pan Wilków ze Stramehl, przyłączył się do jakowejś, tajemniczej sekty „Entuzjastów”, która bluźni przeciw Jezusowi Chrystusowi. Dla miejscowych była to nie lada sensacja, boć żyli oni Bogiem, gdzieś w oddali słychać było słowa:
— Zali dworzanie powiadają, że hrabia Otto z jakimi to spiskowcami, przeciw Jezusowi przekleństwa głoszą?
— Gdyby zaś prawda to była, toć sam diabeł tamże jakie przekleństwa rzucić może, dzieci małych tamże wiele, że i by ich dusze mógł pochwycić, albowiem gdzie zwątpienie w Chrystusa, tam czart czyha jeszcze mocniej, że aż opętać najsłabszych może!
— Strach o tem myśleć, boć pan nasz zacny, bogato narodzony, a przy tym namże dobrotliwy. Że w owe słowa ni można powierzyć.
— Biada zaś tym, co w słowach Bożych zwątpienia jakie znajdują, boć tedy bliżej imże diabła, niźli dobrego Boga.
Plotkom ni było końca, każdy kto gdzieś przechodził nadstawiał uszu i dosłuchiwał, czy jakie to nowiny z zamczyska idą. Przez dzień cały negocjacje trwały, wymiany i zakupy towarów, zaś jak to bywało w zwyczaju, z polecenia samego hrabiego, na jegoż zamczysku szykowano ze czterdzieści kwater dla przybyłych na dni targowe, by po nocach ni ostali obrabowani, a z rana ze spokojem powrócić by mogli do swoich osad lubo dworów.
Wśród tych, co nocować na zamku mieli był i też Filip Uckermann z Dalewa, Claude Zastrow — feudalny strażnik Borków, młodzi szlachcice i wybrani kupcy z mieszczanami. W kuchniach, spiżarniach i w głównej sali, szykowano dla nichże uroczysty obiad, któremu to przewodzić miał sam hrabia. Gdy z wolna cały targowy harmider odchodził, a bliżej już było wieczora, toć zaproszeni goście podążali w kierunku komnaty zamku, w której to odbyć miała się strawa. Większość z nich stanowiła okoliczna, młoda szlachta, której przedstawiciele, posłali swoich potomków na zamek Borków, by ci na własne oczy zaznali choć trochę imże pisanego życia.
Stoły całe były zastawione do syta, we wszelakie jadło i mocniejsze trunki, sala wypełniła się, a samej uczcie towarzyszyły ponownie, jak dnia poprzedniego trąby grajków. Wszyscy już siedzieli przy pełnym stole, wypatrując hrabiego–ichże dobrodzieja. Gdy Otto pojawił się w przedsionku ów sali, tedy to trębacze poczęli grać na jegoż cześć. A wszyscy zgromadzeni powstali ze swoich siedzisk i wznieśli toast na chwałę swego pana ze Stramehl.
Hrabia gestem ręki dał znak, że wszyscy przysiąść mogą. Tedy to przed głównym daniem pokorny lud począł się modlić do Chrystusa, kończąc swoją modlitwę podziękowaniami za posiłek i przebyty dzień targowy. Wszyscy skupili się na spożywaniu obiadu, jakby chwilowo nastała całkowita cisza. Gdy hrabia obaczył, że wszyscy posili się do syta, powstał ze swojego miejsca i przemówił:
— Żeście gorliwie się modlili, dziękując Chrystusowi, lecz czyże wasze serca nie wypełnia fałszywa chciwość? Słowa te kieruję nie jako jakowąś dla was obrazę, lecz po to, by wamże odpowiedzieć, że Chrystus był i może tylko zwykłym człowiekiem! A Bogiem Goć chciwi duchowni uczynili, dla ichże jeszcze większej chciwości! Przeto nie uznawajcie tego, co głoszą w niedzielę każdą, boć przecie oni sami prawdy ni głoszą, a samże Jezus, gdyby z własnej woli chciałże, to posłałby ichże do diabła!
Wnet cała sala, a szczególnie młoda szlachta ucichła. Ni było tedy słychać szelestu, ni wiatru, ni szeptu jakiego! Większość z nich nie miało odwagi przeczyć słowom pana zamku. Nagle powstał od swego talerza Claude Zastrow — feudalny strażnik Borków i przemówił:
— Najpotężniejszy feudalny panie! Pierwej byli wszyscy święci Jegoż apostołowie, a potem dopiero zaś napełnieni chciwością chrześcijańscy kapłani! Apostołowie, którzy tamże w tych czasach byli, jako pierwsi głosili przecie, że Jezus to Bóg! A pierwsi chrześcijanie sprzedawali zaś dla biednych swój dobytek! Imże chciwość godna nie była.
Obok Clauda siedział rycerz i nie był zadowolony z bezczelnej wypowiedzi swego feudalnego strażnika, poczerwieniał ze złości i odpowiedział:
— Gdyby tedy ci apostołowie nie robili tego dla zysku, toć byliby głupcami!
Nagle w sali nastało poruszenie, poczęło być gwarno, jedni wpatrywali się w hrabiego, inni w Clauda, który nie uciszył się i odpowiedział:
— To jest zaskakujące, że dwunastu głupich apostołów dokonało dwanaście razy więcej, niźli dwunastu greckich alibo rzymskich filozofów! Zaś rycerz może się wściekać, aż stanie się czarny na twarzy i uderzy w stół! I lepiej by było gdyby trzymał swój język i używał goć tylko do wypowiedzenia: ni rozumiem! Nadto to wszystko intelekt człowieka, który w nic nie wierzy, a powierza tylko swoim pięciu zmysłom, jest nic nie warty! Można by go porównać do brutalnych bestii–zwierząt, którymi nie rządzą dowody, lecz tylko zmysły!
Nagle hrabia Otto podskoczył ze swojego tronu i zapytał jegoż co miał na myśli!? A onże odpowiedział:
— Nic więcej niż wyrażenie opinii, że człowiek różni się od bydlęcia, nie przez jego zrozumienie, ale przez wiarę, za to zwierzęta najwyraźniej rozumiały, ale nigdy w nichże nie odkryto jakiejkolwiek wiary!
Hrabia tak się zezłościł, że ni było tedy żadnych granic, wyjął nagle sztylet i ryknął do strażnika feudalnego:
— Coż?! Ty bezczelny łajdaku! Jak śmiesz porównywać, mnie, pana tych ziemi, do bydlęcia?!
Po owych słowach, jakby hrabia znalazł czas na wyciągnięcie swojego sztyletu, inni nie zdążyli go powstrzymać i dźgnął nimże w serce Clauda, który siedział obok i nie zdążył wyciągnąć do obrony swego lamparta. Otto krzyczał przy tym:
— Masz teraz błogosławioną śmierć! Za swego Pana Chrystusa!
Ugodzony upadł na podłogę z wykrzywioną twarzą, ręce i nogi drżały jemuż z agonii. Każdy z tamże siedzących zareagował jakby głupio na taką śmierć, byli ogłuszeni z przerażenia, lecz rycerz zaśmiał się i począł krzyczeć:
— Ha! Ty urodzony sługo! Nauczę cię jam, jak porównywać twojego feudalnego pana do bydlęcia! Wnet krocząc po jegoż drżących kończynach, splunął na jegoż twarz.
W tym samym czasie, z powodu zaistniałego krzyku i hałasu, poczęła płakać malutka Sydonia. Następnie szemranie i szeptanie tkwiło w ów sali, najbliżsi drzwi wybiegli z niej i wskoczyli na swoje konie, że wszyscy goście uciekli, a wśród nich był stary Filip Uckermann z Dalow. Nikt nie chciał się kłócić z hrabią. Widząc to Otto wpadł w szał, boć jegoż bogactwo i wspaniałość, zapewniało mu zawsze towarzyszy, którzy słuchali jego mądrości i degustowali jego wina.„Ten aksjomat z pewnością sprzeciwia się współczesnej ontologii, która zaprzecza wszelkim pomysłom brutalnego stworzenia i tłumaczy każdy dowód swojej działalności intelektualnej niezrozumiałym słowem „instynkt”. Starożytni mieli bardzo odmienne zdanie, szczególnie nowi platoniści, z których jeden (Porfiria, Liber ii. De abstinentia) traktuje w dużej mierze intelekt i język zwierząt. Od Kartezjusza, który jednak odmawiał zwierzętom nie tylko zrozumienia, ale nawet odczuwania, i przedstawiał je jako zwykłe animowane maszyny (De passionib. Pars i. Artic. Iv. I de Methodo, nr 5, strona 29 itd.) te poglądy na psychologię zwierząt przyniosły najbardziej psotne rezultaty; ponieważ były one przeprowadzane, dopóki nie odczuwano, przynajmniej intelektualnie, wszystkich zwierząt mniej lub bardziej; współczesna filozofia wreszcie doszła do zaprzeczenia inteligencji nawet Bogu, w którym i przez którego, jak dawniej, człowiek nie osiąga już świadomości, ale to przez człowieka i przez człowieka Bóg dochodzi do świadomej inteligentnej egzystencji. Rzeczywiście, niektórzy filozofowie naszych czasów są wystarczająco protekcjonalni, aby przypisać zrozumienie zwierzętom i rozum ludziom jako ogólną różnicę między nimi. Ale nie mogę zrozumieć tych nowomodnych rozróżnień; absurdem wydaje mi się podział na dwie części rozumu i rozumienie jednej i tej samej mocy duchowej, zgodnie z tym, że przedmiot, na który działa, jest wyższy lub niższy; tak jakbyśmy przyjęli dwa nazwiska dla tej samej ręki, która wykopuje ziemię i kieruje teleskop do nieba, lub utrzymywaliśmy, że ta druga ręka była zupełnie inna od poprzedniej. Nie. Istnieje tylko jedno zrozumienie dla ludzi i zwierząt, jako jedna wspólna substancja dla ich materialnych form. Im doskonalsza forma, tym bardziej doskonały jest intelekt; a intelekty ludzkie i zwierzęce różnią się tylko dynamicznie w ciałach ludzkich i zwierzęcych. I nawet jeśli wśród zwierząt w doskonalszej formie odkryto zrozumienie, to jednak w samym człowieku znaleziono wrodzone uczucie połączenia z nadprzyrodzonym, czyli wiarą. Jeśli to, jako ogólny znak różnicy, nazywa się Powodem, nie mam nic do sprzeciwu, poza tym, że słowo to na ogół ma inne znaczenie. Ale wiara jest w rzeczywistości czystym rozumem i znajduje się u wszystkich ludzi, istniejących zarówno w najniższych przesądach, jak i w najwyższych naturach.”VI
A kiedy ja, doktor Theodore Plonnies, zapytałem starego kawalera, czy jego wysokość nie ukarał szlachcica za jego haniebną zbrodnię, to odpowiedział, że jego bogactwo i potężne wpływy, chroniły go.
Po kątach w Stramehl i innych kasztelach, szeptano, że „sprawiedliwość została zaślepiona złotem”, a jego zbawicielem był rzekomo sam książę, który to odwiedził w czasie późniejszym bezbożnego rycerza w jegoż zamku w Wilczym Gnieździe.
Wnet owa historia rozeszła się plotkami po najbliższej okolicy i wszyscy byli zdziwieni, że ni było po takiej zbrodni sprawiedliwości, zaś wielu powiadało, że bogactwo hrabiego i jegoż potężny wpływy, ochroniły go od ziemskiej sprawiedliwości.
Lecz bogobojny lud począł głosić przed ludem i przed Bogiem, że ów czynem hrabia sprowadzi na ród swój klątwę i choroby, a że za wiarę Chrystusa umarł niewinny człowiek, który stanął w obronie chrześcijańskich wartość, pomordowany sztyletem, przeto lud mawiał: „oko za oko, ząb za ząb”, znaczyć to dla nich mogło, ze Bóg zażąda w przyszłości ofiary, że potomek hrabiego być musi zginąć niewinnie od ostrza jakiego!
I szeptano również, że skoro ten, który winien czuwać nad ładem i porządkiem boskim, zwany księciem z dynastii Gryfitów, że na czyn taki zezwolił bez ziemskiej sprawiedliwości, toć równie ród swój klątwą jaką może w przyszłości okryć, albowiem ostał zamordowany niewinny człowiek, który ni bał się stanąć w obronie Jezusa Chrystusa.
Po ów wydarzeniach bogobojny lud, a wśród nich stary Filip Uckermann z Dalow, przestali korzystać z hrabiowskiej gościny podczas odbywanych targów w Stramehl.
Pokorny lud widział, że u pana z zamku brak było jakiej pokuty i ku ich zdziwieniu, chlubić się począł wśród okolicznej szlachty swoją zbrodnią, że lud okoliczny patrzał na owe wydarzenia z obrazą, boć hrabia zabierał ze sobą małą Sydonię, którą uwielbiał za jej piękno, pośród wielmożnie ubranej szlachty, tedy mała dziewczynka kłaniała się imże, a jej ojciec, pan z zamku, pytał się małej Sydonii:
— Kimże jesteś moja mała córeczko?
A ona tedy poduczona przez swoją matkę hrabiankę, przerywając wszystkie szlachetne pozdrowienia, kłaniając się dumnie odpowiadała:
— Jam jestem szlachetnie urodzoną dziewczynką, uposażoną miastami i zamkami!
Jej ociec dumny z jejże odpowiedzi, widząc, że pośród przybyłej szlachty są jegoż wrogowie, zapytał się ponownie swojej pięknej córeczki:
— Jakże twój ojciec potraktowałby wrogów?
Malutka Sydonia, na jegoż słowa wyprostowała swoje delikatne paluszki i biegła w stronę hrabiego, uderzając go w serce, jednocześnie odpowiadając na pytanie:
— Tak, by ichże potraktował!
Wnet jej ojciec roześmiał się głośno i powiedział jejże, by ta pokazała mu, jak to wyglądał łotr, który umierał. Tedy to Sydonia upadła, przekręciła twarz, wiła swoje dłonie i stopy w strasznych wykrętach. No owy widok hrabia podbiegł, podniósł małą Sydonię, uniósł wysoko w górę i pocałował ją w usta.
Lud słysząc o zachowaniu hrabiego i jegoż córki, głosił po kątach, że sprawiedliwy Bóg pokarze go za wszystko, a co zasieje hrabia, toć powinien zebrać z woli bożej to samo. Bo wypełniły się słowa Pisma: „Nie, Bóg nie jest wyszydzony; bo co sieje człowiek, to i żąć będzie”. A uczona okrucieństwa Sydonia, sama w przyszłości ulec może okrucieństwu.VII
Teraz Uckermann nawiązał do proboszcza ze Stramehl — Davida Dilaviusa, co wydawało się niewiarygodne.
Jakoże Sydonia była bystrą małą dziewczynką, toć jejże ojcu zależało, by była ona wykształcona, oczytana lubo trzeźwo myśląca, więc dnia pewnego zawezwał do swojego zamku Davida Dilaviusa, pastora ze Stramehl, człowieka uczonego, mówiąc:
— Oto córka moja Sydonia, dziecię jakby samże anioł w nią wstąpił! Przeto wybieram ciebie, pastorze, na jejże osobistego nauczyciela, nauczaj ją pisać lubo czytać, dziesięć przykazań bożych musi znać, lecz ni nauczaj jej innych doktryn chrześcijańskich, boć jam, samże ją o tym będę uczyć, a jejże samej ni potrzeba „tak wielu dogmatów!”
Prosty, pokorny i miłościwy pastor Dilavius, który nie chciał kłopotów, rzekł:
— Dobrze panie, jam uczynię jakżeś rozkazał.
Pewnego dnia podczas nauki, pastor poprosił małą Sydonię, oto, by ta odmówiła dla niego pierwszy artykuł wiary z katechizmu, po uczynieniu onego, pastor przeszedł do drugiego artykułu, a tedy to po słowach Sydonii przeżegnał się, boć usłyszał szatańskie wołanie jej ojca:
— „Jam wierzę w mojego ziemskiego ojca, Ottona II von Borck, łaskawego syna bożego, zrodzonego z Anny von Kleist, która siedzi w swoim zamku w Stramehl, skąd przyjdzie pomóc jego dzieciom i przyjaciołom, by zabić jego wrogów i stąpać po nich wśród kurzu.”
Po owych słowach, małej Sydonii, Dilavius chciałby za owe wulgaryzmy zganić jejże ojca, lecz znając porywczość hrabiego i jego wcześniejsze morderstwo, nie mógł ryzykować utraty swojego życia alibo pozycji w Stramehl. Próbował zatem we wszelaki, ukryty sposób, uczyć jej lepszej doktryny chrześcijańskiej, wbrew jej ojcu, zaś na korzyść małej Sydonii.
Jej ojciec pod groźbą kary, surowo wzbraniał jej głębszego nauczania w piśmie świętym, a przez zagadkowe pytania kierowane do swojej córeczki, próbował zauważyć, czy ojciec Dilavius nauczał ją zgodnie z jegoż wytycznymi. Sydonia dorastała u boku swego nauczyciela, a jej ojciec, co jakiś czas podpytywał ją o przyszłe sprawy życiowe.
Uckermann opowiedział jeszcze pewną anegdotę, związaną z edukacją Sydonii: Pewnego dnia zawezwał małą Sydonię do swojej komnaty i rzekł:
— Mójże aniele, powiedz mi, jakiego męża chciałabyś mieć w przyszłości?
— Jam bym mogła mieć tylko takiego, który jest mi równy urodzeniem — odpowiedziała nieśmiało.
Na to hrabia, jej ojciec:
— A kto moja córeczko kochana, byłby równy namże urodzeniem z całego Pomorza?
— Tatku mój kochany! Tylko książę pomorski lub hrabia von Ebersburg!
— Racja moja córeczka! Dlatego pamiętaj, że nie możesz się z innym ożenić! Może być tylko jeden z nich!
Malutka Sydonia po słowach ojca, nie śmiała mu zaprzeczyć, ni odpowiedzieć wbrew jegoż woli, albowiem każdy sprzeciw wobec ojca był surowo gaszony, tak, że mała Sydonia skrywała się i zanosiła się płaczem, a jednocześnie musiała ciągle przekonywać swojego ojca, że go bardzo kocha i jest mu wierna, jak nikt inny.
Przeto zastraszona, zaszczuta przez ojca swego, ciągle w głowie miała księcia pomorskiego, że onże musi być jej mężem, a przez takową koligację ród Borków — Wilków powróci do swej dawnej chwały, boć ichże przodek pochodził z dynastów plemiennych Słowian — Pomorzan, zatem muszą być na równi z książętami pomorskimi.