- promocja
- W empik go
Tajemnica Kaplicy Czaszek - ebook
Tajemnica Kaplicy Czaszek - ebook
Poruszająca opowieść o samotności i tęsknocie za miłością.
Ewa na co dzień zajmuje się poszukiwaniami spadkobierców zmarłych, którzy pozostawili po sobie duży majątek. Gdy dostaje zlecenie dotyczące tajemniczej Walerii, zagłębia się w listy z czasów wojny. Jedyny trop prowadzi ją do Kaplicy Czaszek w Czermnej. Nie ma wyjścia, musi sama pojechać na miejsce. Finał podróży okazuje się bardzo niepokojący – Ewa zostaje odnaleziona nieprzytomna pod kaplicą i zapada w tajemniczą śpiączkę.
W październiku 1762 roku w swoim wiejskim domu ze śpiączki budzi się młoda dziewczyna, Wiła. Pamięta tylko, że jej ukochany Gustaw nie żyje, ale nie jest w stanie przypomnieć sobie nic więcej. Dziewczyna chciała uchronić go przed śmiercią na wojnie, więc zwróciła się o pomoc do miejscowej zielarki.
Co łączy Ewę i Walerię z żyjącą 200 lat wcześniej Wiłą? Jakie sekrety skrywa Kaplica Czaszek?
Zanurz się w świat, w którym nie wszystko da się racjonalnie wyjaśnić, a najlepsze odpowiedzi przynosi zaufanie własnej intuicji i lekcjom z przeszłości.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-4982-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
który jest o tym, że miłość nie zna granic i potrafi upomnieć się o swoje nawet zza grobu
Wrocław, początek października, piątek, późne popołudnie
– Halo? Krzysiek? Słuchaj, pogadaj no jeszcze jutro z tym kolesiem od ziemi… Nie, ja nie mogę. Wyjechałem już. Gdzie? We Wrocławiu jestem… Tak, na weekend. Spotkaj się z nim. Pojedź do domu, czy coś… To co, że sobota, to właśnie dobrze! A jak ty go inaczej chcesz złapać? Wyjaśnij mu, jak się to dla niego skończy… Nie! Nie masz go szantażować! Masz go po-in-for-mo-wać, tylko subtelnie, że będzie w dupie, jak się nie zgodzi! Czego ty nie rozumiesz…? To od początku… – Paweł przerwał, wziął głęboki wdech i kontynuował rozmowę już innym tonem: – Zapierdalasz jutro do Baranowskiego, tylko nie za późno, zanim się schleje, i przedstawiasz naszą ofertę. A jak nie, to spotykamy się w sądzie. Tak mu powiedz. Marnowanie czasu i pieniędzy, ale trudno. Wygramy. Inaczej tracimy kontrakt. Wiesz, ile jego ziemia będzie warta za pół roku? Rozumiesz już…? Braaawo…! Muszę kończyć, przed recepcją stoję… Tak…? Cześć… Ty też.
_Co za dureń!_
– Celnik. Paweł. Mam rezerwację…
– Na jakie nazwisko?
– Celnik! Mówię przecież. Żona prawdopodobnie już tu jest.
– Ceeelnik? A tak… jest. Rezerwacja na Ewę Celnik, dwie osoby, apartament 412, czwarte piętro, zapłacone… Proszę, karta do drzwi… Ale nie… Jest pan pierwszy.
– Proszę?
– Nikt się przed panem nie meldował na to nazwisko.
– Niemożliwe, pewnie pomyliła pani pokoje. Proszę sprawdzić!
– Nie sądzę. Mały ruch teraz… Nie, na pewno nie…
– A Kostka? Może podała stare nazwisko… Jakby nie mogła zapamiętać, że… Proszę sprawdzić Kostka!
– Nie, nie mam tu ani pani Kostki, ani pani Celnik.
– Niemożliwe…
Paweł kręcił się po hallu nerwowo, jakby podejrzewał, że Ewa gdzieś jednak jest, tylko mu się schowała, a z recepcjonistką są w zmowie. Wszystko brał pod uwagę, tylko nie to, że Ewy nie ma. Przez moment rozważał nawet, czy nie znalazł się w ukrytej kamerze i w poszukiwaniu dowodów przeczesywał pomieszczenie wzrokiem.
Hall urządzony był gustownie i przyjemnie. W wystroju użyto zbyt dużo drewna i brązów, by uznać to za szczyt designu, ale miękkie kanapy idealnie nadawały się do przeczekiwania rzeczywistości. Najwyraźniej dobrze spełniały tę rolę, bo w końcu i Paweł przestał się pilnować i usiadł. Przygaszone światło wprowadzało ciepłą, domową atmosferę. Jedynie rozświetlony kontuar z czuwającą nad monitorem recepcjonistką przypominał, że to jednak hotel, a nie dom. W dodatku ekonomiczny. Ale wygodny, czysty, z dobrą izolacją akustyczną. On chciał coś bliżej centrum, coś z duszą, w klimacie starego miasta, ale Ewa wybrała ten hotel, bo gwarantował ciszę. Cisza jest ważna, gdy się źle śpi. A ona spała źle. Zawsze i wszędzie. Albo nie spała wcale.
Mężczyzna sięgnął po smartfon.
– Dzień dobry, tu Ewa Celnik, nie mogę odebrać telefonu, proszę, zostaw wiadomość!
_Kurwa!_
Paweł spostrzegł, że kobieta w recepcji przygląda mu się z miną urażonej guwernantki. _A, czyli było na głos! I chuj…_
– Przepraszam, ale od wczoraj nie mam z żoną kontaktu. Mieliśmy się tu spotkać, właściwie ona miała przyjechać wcześniej… Chyba jednak zaczekam w pokoju…
– Dla naszych gości mamy kolacje w dobrej cenie, może pan skorzysta? Restauracja jest tutaj, na dole… Kucharz bardzo smacznie gotuje, to Włoch. Osobiście polecam…
Paweł Celnik nie zważał na rekomendacje. Bezmyślnie obracał w dłoniach rozbity iPhone, w końcu schował telefon do kieszeni, dźwignął się z kanapy, zabrał walizkę, kartę z kodem i skierował się do windy.
Po kwadransie pojawił się ponownie przed kontuarem.
– Gdy żona przyjedzie, to proszę jej powiedzieć, że już jestem. Niech się rozpakuje i przyjdzie na Rynek, jesteśmy tam umówieni, ona zresztą wie…
– Oczywiście, przekażę jej. Miłego pobytu życzę!
Paweł wyszedł z budynku. Na przystanku tramwajowym rozglądał się nerwowo. Przeczekał kilka połączeń do centrum. __
_Nie tak miał wyglądać ten wieczór. Wszystko zawsze się musi spieprzyć._ _Ona! Ona musi zawsze postawić na swoim i wszystko zepsuć!_
Złość na żonę towarzyszyła mu podczas przejazdu, ale gdy wkraczał na Rynek od strony Jasia i Małgosi, średniowiecznych kamieniczek orędujących niezmiennie „śmierć bramą życia”_,_ irytacja zamieniła się w niepewność. I strach. Bo jej nie było. Nigdzie. Ani pod fontanną, ani pod Ratuszem, ani na Solnym, ani przy tych idiotycznych krasnalach, które zawsze fotografowała, opóźniając powrót… „Po co ty im robisz te zdjęcia…?” „Przecież fajne są!” Rzadko tak się czuł. Tak bezradnie… Ostatni raz wiele lat temu… Na obozie, gdy koledzy zostawili go na noc samego w lesie… Znalazł go wychowawca. Rano. Zziębniętego i zsikanego. A potem zabronił komukolwiek o tym wspominać.
Teraz liczył jeszcze na to, że zobaczy ją czekającą na ławce, trochę zmęczoną, trochę znudzoną, z roztartym makijażem, zmarzniętą, ale obecną. Jej jednak nigdzie nie było.
Rynek był pusty.
– Dzień dobry, tu Ewa Celnik, nie mogę odebrać telefonu, proszę, zostaw wiadomość!
– Co ty, kurwa, odpierdalasz, kobieto! – mruknął.
– Dzień dobry, tu Ewa Celnik, nie mogę odebrać telefonu, proszę, zostaw wiadomość!
Paweł obszedł Rynek dwukrotnie, ale Ewy nigdzie nie było. Z każdego narożnika odpowiadał mu tylko dźwięk nagrany na automatyczną sekretarkę, aż w końcu i to przestał słyszeć. Rozładował telefon.
Z rozmyślań wyrwał go znajomy głos.
– Cześć, stary! Świetnie wyglądasz! Ty schudłeś! Gdzie masz Ewkę? – Hansowie zawsze byli punktualni i zawsze dobrze wyglądali. Nie inaczej było i tym razem.
– No cześć, witajcie. Dobrze was widzieć! Właściwie to nie wiem… – Roześmiał się teatralnie. – Sam jej szukam. Miała tu być!
– Znowu siedzi z krasnalami, co? Może chodźmy do niej! Zobaczmy, co u naszej Śpiącej Królewny! – zaproponował Hans, akcentując ostatnie dwa wyrazy.
– A nie pomyliły ci się przypadkiem bajki? – żachnęła się żona Hansa, Barbara.
– No jak mi się pomyliły? Przecież to Śpiąca Królewna spała z krasnalami! – forsował swoje Hans, ale ani Pawła, ani Basi nie bawiły jego żarciki.
– Spała, ale to była Śnieżka – poprawiła go stanowczo Basia. – Zresztą… Nic nowego! Nie pierwszy raz ci się królewny popieprzyły – mruknęła, po czym Hans na chwilę zamilkł.
– Śpiąca czy Śnieżka… Kogo to! – Paweł próbował ratować sytuację. – Do Ewy pasuje! Śni o niebieskich migdałach, ucieka od rzeczywistości… zachowuje się jak księżniczka…
– Czyli nie wiesz, gdzie ona jest? – przerwała mu Basia.
– Nie wiem, poważnie jej ze mną nie ma.
– Ty! Stary! A może ona faktycznie teraz śpi? – Hansowi ponownie włączył się dobry humor. – Ty jej szukasz, a ona uciekła do krainy zapomnienia?
Zapadła niezręczna cisza.
– Coś się stało? – dociekała dalej Basia. – Ale przyjdzie?
– E, no jasne, że przyjdzie. Wiecie, jak z nią jest…
– Ja nie wiem! Opowiedz. – Hans wciąż próbował być zabawny, ale szybko się zorientował, że Pawłowi nie podszedł żart, więc zmienił front. – Ale zadowolona jest z tej nowej roboty, co? Fajny temat, nie?
– Ona tak… – sapnął Paweł.
– To najważniejsze! – wtrąciła się kobieta. – A ty nie musisz…
– Jak nie musi? – interweniował Hans. – Od kiedy to mąż nie musi być zadowolony? Baaa-sia! Co ty nam tu za herezje głosisz!
– Wam i tak trudno dogodzić – westchnęła, chowając się w kołnierz palta Burberry.
– A, bo się za słabo staracie! – Hans mrugnął do Pawła, po czym zerknął na zegarek. – To co? Idziemy? Zarezerwowaliśmy stolik, przy oknie, zobaczymy ją… Człowieku, jak ci opowiem, co się wydarzyło po naszym ostatnim…
_Pustka. Cisza. Gdzie ona, do cholery, jest? Gdzieś jest, ale gdzie? I dlaczego nie tutaj… Co jest grane… Co jest, kurwa, grane… Może niepotrzebnie jej wtedy to powiedziałem… Ale powinna znać swoje miejsce. Co ona odpowiedziała? Że to się skończy?_
– Ej, Paweł? I co ty na to?
– Super…
– Cooo? Słuchałeś mnie w ogóle? Marian dostał zawiasy, a ty mówisz, że super? Chodź ty się już lepiej napić! Wyobrażasz sobie? Marian! Taki porządny! Z drugiej strony, kto go tam wie… Może faktycznie ją lał?
_Pustka. Cisza. Gdzie ona, do cholery, jest? Dlaczego jej tu nie ma… Co jest grane… Co jest, kurwa, grane! Co ma się skończyć? Ewa, nie bawi mnie ten żart! Zaczniemy od nowa, zobaczysz, uda się… Pomyśl logicznie, sama jesteś winna, za dużo się stawiasz, po swojemu chcesz… Uparta… Mówiłaś, że to rzucisz… Zgodziłaś się za mną… Głupia jesteś. Nie powinnaś ze mną walczyć… Obrażać się. Wiesz, że to twoja wina i dlatego się chowasz…Chcesz mi dać nauczkę, ukarać,_ OK_, ale nie teraz, nie przy nich… Do cholery, nie przy ludziach!_ – myślał Paweł, ale do Hansa i Basi powiedział tylko:
– Nie czekajmy dłużej, musiało jej coś wyskoczyć w pracy.
Sobota rano
Paweł praktycznie nie spał tej nocy. Wrócił do hotelu przed piątą, a o szóstej był już pod zespołem pałacowo-hotelowym w Jedlinie Zdroju. Nie zastanawiał się, czy wystarczająco wytrzeźwiał po tych dwóch butelkach wódki, które zamówili wieczorem. Zawsze miał dobry metabolizm. Najwyżej czuł się trochę zmęczony.
– Dzień dobry, nazywam się Paweł Celnik, przyjechałem do żony, Ewy, mieszka tu od poniedziałku. Niestety nie znam numeru pokoju, jakby mi pani sprawdziła, będę zobowiązany – oznajmił i wymownie wskazał na gruby portfel.
– Dzień dobry, bardzo mi przykro, ale ja nie mogę panu tego powiedzieć.
– Słucham?
– Ochrona danych, no wie pan. Najlepiej do żony zadzwonić, bezpośrednio…
– Pani mnie ma za kogo? Że ja nie wiem, że trzeba do żony zadzwonić? Nic innego od wczoraj nie robię, jak dzwonię. Proszę sprawdzić ten cholerny numer pokoju i sobie pójdę.
– Ja rozumiem, ale takie tu mamy przepisy. Nic nie poradzę.
Paweł odruchowo sięgnął po papierosa.
– Proszę tu nie palić. Proszę wyjść na zewnątrz.
Wymamrotał coś pod nosem, ale wyszedł. Recepcjonistka obserwowała go przez przeszklone wejście, zastanawiając się, czy wzywać już ochronę.
Gdy tylko skończył nikotynowy rytuał, zaatakował ponownie.
– Z kierownikiem proszę.
– Nie ma.
– To-jak-bę-dzie – wycedził przez zęby, po czym wbił się w kąt, by z niego dręczyć recepcjonistkę.
– Dziś nie będzie.
– Zatem zaczekam, aż będzie.
Panienka za ladą dyskretnie sięgnęła po telefon. Po chwili w hallu pojawił się starszy, kulejący mężczyzna, uzbrojony w mundur ochrony, latarkę i pęk kluczy.
– O co chodzi, Marlenko?
– Nie chce wyjść. Mówi, że mam go wpuścić do żony, a jak nie, to zaczeka na kierownika, a pani Asi dziś nie będzie, co ja z nim mam robić? Panie Stefanie, niech Pan go stąd wyprowadzi! Niech czeka gdzie indziej, gości mi będzie odstraszał…
– To może policję od razu wezwać? – doradził szeptem pan Stefan, szybko analizując swoje szanse w starciu z młodszym mężczyzną, po czym przedstawił się Pawłowi: – Ochrona! Dzień dobry. Proszę opuścić hall, to miejsce wy-łącz-nie dla hotelowych gości.
– Ludzie, co z wami? Czekam na żonę. A właściwie to jej szukam… Może pan ją kojarzy? – Paweł podjął ostatnią próbę. – Szczupła, po trzydziestce, długie, rude włosy… Jeździ mini… czerwonym. Samochodu nie ma na parkingu, ona nie odbiera telefonu, coś się musiało stać… Ktoś tu musi coś wiedzieć!
– Mini mówisz pan? Faktycznie, stało tu takie, ale nie widziałem go od wczoraj, a może od przedwczoraj? Kiedy to było, Marlenka? Kiedy ta paniusia się pakowała…? A ile ona pudeł miała! Jakby…
Z pana Stefana najwyraźniej lepszy był informator niż ochroniarz, więc recepcjonistka wkroczyła ponownie.
– Jak pan stąd natychmiast nie wyjdzie, wzywam policję!
– Proszę sobie wzywać – syknął Paweł i nie zważając na pogróżki, rozsiadł się tylko wygodniej i podłożył pod głowę grubą, firmową bluzę.
Mundurowi zjawili się w godzinę, może szybciej, przerywając Pawłowi drzemkę. Dwóch funkcjonariuszy beztrosko, wręcz zbyt wesoło jak na sobotni poranek, przystąpiło do wylegitymowania – imię, nazwisko, adres zamieszkania, dowód osobisty, prawo jazdy, badanie na trzeźwość, zeznanie recepcjonistki Marlenki, zeznanie ochroniarza Stefana i na końcu Pawła. W momencie, gdy Paweł wymówił imię i nazwisko żony, policjanci popatrzyli po sobie, po czym jeden z nich wyszedł przed budynek, by zadzwonić. Drugi w tym czasie zaprzestał spisywania zeznań, czekając ewidentnie na ustalenia i decyzje od tego pierwszego.
– Mamy ją! – wołał od progu ten, co dzwonił. – To ona, ta z Czermnej! A pan pojedzie z nami!
Poniedziałek rano, pięć dni wcześniej
– Pa, kochanie! I nie złość się już o ten wyjazd… – prosiła Ewa. – To nie pomaga.
– Nie złoszczę się. – Paweł odpierał zarzuty, chociaż ton jego głosu wcale tego nie potwierdzał. – Ale ty mi też nie pomagasz. Po prostu to, co robisz, jest bez sensu. Powinnaś być tu, ze mną. Ale ty w ogóle nie liczysz się z moim zdaniem… Jedź już lepiej…
– To tylko miesiąc, kotku… I tak cię nie ma od rana do wieczora…
– A, czyli zemsta?
– Skończ z tym, proszę. Zadzwonię, jak dojadę… Chyba mam wszystko, a jak coś, to mi dowieziesz. Widzimy się w piątek. Adres znasz? – upewniała się Ewa.
– Znam…
– Pa.
– No pa. Przyjadę – potwierdził ostatecznie Paweł.
– Wiem.
Ulice topiły się w gęstej mgle. Podróż byłaby fatalna, gdyby nie to, że mgła działała na Ewę uspokajająco. Kojąco.
Minęła bramki na autostradzie, gdy z telefonu wyrwało się „Unchained melody”¹. Ewa kochała ten przebój miłością wielką i niezmienną, odkąd wiele lat temu usłyszała go w filmie. Pamięta, byli wtedy na pierwszej randce, rozpadał się deszcz, a oni weszli do studyjnego kina jak pod parasol.
_Cóż to była za idiotyczna historia!_ – karciła się myślach. _Nowoczesne kobiety nie oglądają takich bredni… Chyba czas na zmianę dzwonka…_
– Już się miałam rozłączyć, myślałam, że nie odbierzesz – usłyszała poirytowany głos Marzeny. – Cześć. Możesz?
– Aaa, ustawiałam głośnomówiący. Jadę właśnie… Mów…
– A, zatem wyjechałaś? Jednak… A Paweł? Nie wkurzał się, no wiesz, o ten wyjazd?
– Nieee, nawet nie. Mówił, że sobie poradzi, zresztą widzimy się w weekend, ma przyjechać do Wrocławia…
– To dobrze.
– Spotykamy się z Hansami.
– Z Hansami? Co?! Oni żyją?!
– Żyją, żyją, ale mają swoje towarzystwo, wiesz, wyższe sfery, oni są świetnie wkręceni w środowisko, znają kogo trzeba, łatwo się tak interesy robi, a Hans zna dodatkowo niemiecki rynek… Prawdę mówiąc, gdyby nie on, nie miałabym tego zlecenia… Nie wiem, czy to prawda, podobno obsługują wojsko. Spotkaliśmy ich miesiąc temu na imprezie u znajomych. Całkiem przypadkiem. No to nas zaprosili. Ale nie myśl, że do siebie do domu!
– Cały Hans!
– Ale i tak wszyscy go lubią – skwitowała Ewa.
– Bez przesady, lubią go, bo piją za jego… – Marzena najwyraźniej nie przepadała za Hansem i nie starała się tego ukryć.
– Może i tak… A wiesz co, jak już dzwonisz, to mam sprawę do ciebie… Szukam dobrego prawnika, znasz kogoś? Możesz mi kogoś polecić?
– No znam, znam… A coś pilnego?
– Nie, takie zwykłe sprawy. Coś muszę sobie posprawdzać, ale na razie za wcześnie, żeby o tym mówić… – Ewa pożałowała, że w ogóle o tym wspomniała.
– Wyślę ci kontakt, a przypomnij, gdzie ty jedziesz dokładnie?
– Do Jedliny. Pod Wałbrzych. Daleko, ale droga dobra, szybko dojadę… Pod warunkiem, że mgła w końcu siądzie. I tak już jest lepiej, niż było w Krakowie, ale pędzić się nie da… Najwyżej się spóźnię, zresztą spotkanie tam na miejscu mam dopiero na czternastą. Kupa czasu.
– Aleee… Co będziesz… Co masz tam dokładnie robić? To przecież nie inwestycje Pawła, prawda?
– No właśnie o to się rozchodzi, że nie – potwierdziła Ewa. – Podpisuję dziś kontrakt z niemieckim bankiem na śledztwo spadkowe, poważna sprawa, babka zostawiła po sobie tyle cennych rzeczy, że… Dzieła sztuki, obrazy, rzeźby, listy, klucze do skrytek… teraz nikt nie wie, co z tym robić… Sama jeszcze wszystkiego nie przejrzałam, ale jest w tym coś dziwnego… Nie ma jej w żadnych rejestrach, aktach… jakby nie istniała!
– Nie ma czy jej nie znaleźli? – Marzena wychwytywała każdą nieścisłość.
– Dokładnie! Też uważam, że źle szukali, no ale inaczej nie trafiłaby do mnie… Bo widzisz, to było tak… Masz w ogóle czas? Opowiedzieć ci?
– Dżizas! Ewa! Zaczynasz temat, a jak umieram z ciekawości, to się pytasz, czy mi opowiedzieć?! No jasne, że tak!
Ewie jednak nie udzielił się optymizm Marzeny. Owszem, chciała się pochwalić nową pracą, chciała błysnąć przed koleżanką niewiarygodną historią o życiu staruszki, ale miała wrażenie, że jednak nie o pracę w tym całym wyjeździe chodziło. Rozgryzienie afery spadkowej było tylko pretekstem do wyjazdu, do ucieczki. Czuła od dawna, że coś ją wzywało. Coś wołało. Coś ścigało. Jakiś nierozwiązany problem. Ale oczywiście nie wspomniała o tym Marzenie.
– Dobra… To od początku – zaczęła opowiadać. – W domu opieki umiera samotna, starsza kobieta. Zostawia po sobie kartony notatek i dzieł sztuki. Bank nie wie, co z tym robić, bo nie ma żadnej dyspozycji odnośnie spadku. Wstępnie chodzi o niemałą fortunę i tajemnice wojskowe, no Bond normalnie. Dlatego teraz próbują rozpracować tę sprawę. Zajmują się tym już prawie rok i nic. Wymyślili więc, w tym banku, że zatrudnią jakiegoś światowej sławy eksperta, ze Stanów bodajże. Ale, jak ten żujący gumę ekspert im zaśpiewał, ile sobie życzy za zapoznanie się z aktami, to się wycofali i uznali, że taniej ich wyjdzie ewentualna wypłata odszkodowania niż ten amerykański guru do spraw beznadziejnych. I już, już sprawa była pogrzebana i nikt nie miał się nigdy o niej dowiedzieć, ale wkroczył kto…?
– Nie wiem… Ty?
– Myśl, Marzenka! A kto może się znać z prezesem banku? Jak myślisz?
– Hans?
– Bingo! Oczywiście, że Hans! A prezes, przy partyjce w golfa lub coś w tym klimacie, od słowa do słowa wyśpiewał, że ma zły dzień, bo musi zamknąć nierozwiązaną sprawę, a bardzo tego nie lubi. Znasz Hansa, więc nie będę ci dokładnie opowiadać, co było dalej. Efekt jest taki, że mają mnie za żałosny ułamek tego, co chciał Amerykaniec, a najlepsze, że wszyscy są szczęśliwi, no może za wyjątkiem Pawła, ale to już inna historia. A o tej babce, to niestety mało konkretów na razie, wiadomo tylko, że była Polką… Chociaż to też nie jest tak stuprocentowo pewne! Więc sama widzisz, na co się zanosi…
– A niech cię! A kojarzysz tę… no… Katarzynę Skarbek? – zagadnęła Marzena.
– Kojarzysz, kojarzysz… Krystynę, nie Katarzynę. Mówisz o Krystynie Skarbek². Też sobie o niej pomyślałam. Zatem słyszę, że mnie rozumiesz!
– Jeszcze jak! Ale jestem ciekawa, co z tego wyjdzie…
– Tak jak i ja. Żeby było jeszcze dziwniej, ta kobitka zmarła w Anglii, na jakimś zadupiu w domu opieki… No, to z grubsza tyle. Proszę cię, nie wspominaj na razie nikomu o tej robocie, wiesz, to są tajne informacje… Nawet Paweł wszystkiego nie wie. To dopiero pierwszy trop, więc może być i tak, że nic nie znajdę i szybko wrócę, ale coś mnie strasznie ciągnie do tego…
– Kochana, powinnaś bardziej w siebie wierzyć, jesteś świetna i tyle! – Marzena brzmiała niczym profesjonalny coach. – Zawsze byłaś niezła w te klocki, i powiem ci, że nie mogłam zrozumieć, dlaczego wtedy tak łatwo zrezygnowałaś… Ale z tego wszystkiego zapomniałam, po co do ciebie dzwonię! Otóż… dostałam dziś wyniki naszych testów genetycznych! Nie uwierzysz! Moje wyniki, co mnie w sumie nie dziwi, pokrywają się z najliczniejszą haplogrupą w Polsce, natomiast twoje… aż sama nie wiem, jak to rozumieć, masz tak szaloną mieszankę genetyczną, że aż chciałam to przedyskutować z profesorem, powiedz mi tylko, czy mogę? Zgadzasz się, żebym użyła twoich genów do mojego doktoratu?
– Ależ oczywiście, nawet nie musisz pytać!
– Świetnie, tak myślałam, ale nie mogę działać bez twojej zgody, sama rozumiesz.
– A pamiętasz może, co mi tam wyszło dokładnie?
– Dokładnie to nie, wyślę ci! Pamiętam, że wywodzisz się z grupy genetycznej U…
– U! Czyli od pramatki Urszuli? Dobrze wiedzieć! To wyślij mi, proszę, na maila te badania, sama chętnie popatrzę… Nie wiem, czy coś mi to da, ale…
– Co ci da? Da ci wiedzę na temat tego skąd pochodzisz, z jakich przodków, nie ciekawi cię to?
– Ciekawi, ale chyba nie tak, jak ciebie. Mogę i od wilka pochodzić, dla mnie to bez różnicy. – Ewa zaśmiała się do telefonu. – Mnie ciekawi wiesz co…
– No tak! I ty jesteś genealogiem!
– Nie, ja jestem detektywem!
– A, to przepraszam! – Teraz śmiały się już obie. – W takim razie, pani detektyw, owocnego wyjazdu! I nie muszę ci chyba mówić, że czekam na bieżącą relację z placu boju, tak?
– Hi, hi! Nie musisz, ale nie jestem pewna, czy zaspokoję twoją ciekawość, sama wiesz, że ona nie jest do zaspokojenia!
– Ha! Cóż… Taki już mój los… Ale daj znać, jak przeprowadzisz wstępne badania!
– Postaram się… Kurczę! Marzena! Właśnie mi się przypomniało, że miałam być dziś u lekarza! Kurza twarz! Na śmierć zapomniałam to przełożyć… Kończę, muszę szybko zadzwonić, że mnie nie będzie! Buziaki!!!
– Zadzwoń, jak będziesz na miejscu, albo wyślij esemesa!
– Jasne, pa!
– Buziaki. Trzymaj się ciepło…
_Szlag! Gdzie dałam ten numer?_
Po dwóch godzinach jazdy mgła okazała się zbyt męcząca. Ewa zatrzymała się na parkingu. Nawet nie wysiadała z auta. Po prostu zamknęła powieki i zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, biorąc ten temat i zostawiając Pawła samego. Gdy wróci, będzie musiała z nim porozmawiać, ale tak na poważnie. Tak, żeby zrozumiał… Może we Wrocławiu im się uda, może znajdą czas dla siebie i wtedy mu powie? Spróbuje jeszcze raz, powie, co czuje, że już nie daje rady dłużej, że to nie związek, a uwiązanie, że te czasy już minęły, kiedy ludzie byli na siebie skazani do końca życia, że czuje się zaniedbana, że jej potrzeby się nie liczą, że stale porównuje ją z innymi…
Zaczęła odpływać myślami, gdy ktoś zapukał w szybę od strony kierowcy. Otworzyła oczy, ale nikogo nie było.
_Głupi żart. Pora jechać dalej._
Poniedziałek w południe,
pięć dni wcześniej
Po mgle nie było śladu. Nawigacja przekierowała Ewę z głównej drogi na boczny, szutrowy trakt, by następnie wąską aleją drzew wprowadzić ją na wielki plac budowy. Sprawdziła raz jeszcze – według nawigacji była na miejscu, na parkingu pod zespołem hotelowo-pałacowym w Jedlinie Zdroju.
Sprzęt budowlany panoszył się po podjeździe, jakby prace konserwatorskie i budowlane należały do lokalnych atrakcji turystycznych. Dziedziniec solidarnie dzieliły ubłocone betoniarki, rozsypane pustaki i góra piasku, a wśród tego królował trójpłatowiec, Fokker Dr.I, kopia maszyny słynnego Czerwonego Barona. Najwyraźniej czasy świetności były albo przed tym miejscem, albo już dawno za nim. Okolica jednak prezentowała się bardzo malowniczo. Łagodne stoki okalały dolinę na sposób domowy, zwyczajowo gościnny, przychylny, bezpieczny. Ewa westchnęła z ulgą, bo chociaż nie bardzo miała ochotę na miesięczny pobyt w pokoju pośrodku budowy – w sumie od tego właśnie chciała uciec – krajobraz rekompensował jej z nawiązką tę nieszczęsną konfigurację.
Wnętrze również nie powaliło Ewy na kolana. Szczerze, to spodziewała się czegoś ciekawszego. Czegoś przytulniejszego, nowoczesnego, skandynawskiego. Czegoś bardziej „hygge”. Najważniejsze jednak, że nie śmierdziało, było czysto i pusto. Nie śmierdziało… poza intensywnym aromatem browarnego chmielu, który przeniknął przez ściany prosto do korytarza i pokoju.
Ewa wypakowała bagaże z samochodu: laptop, aparat fotograficzny, zestaw wymiennych obiektywów, chudą teczkę z dokumentami (potem miały dojechać te grubsze), przewodniki, książki, ciuchy na oficjalnie, ciuchy na sportowo, ciuchy na pogodę, ciuchy na deszcz, kosmetyki, bieliznę, torbę z butami. Nie zabrała tylko… Czegoś nie zabrała, ale nie mogła się zorientować czego.
Przez tę paskudną mgłę podróż trwała o wiele dłużej, niż kobieta zakładała, i do spotkania z ludźmi prezesa Müllera zostało jej mało czasu. Rzuciła rzeczy na hotelowe łóżko, żałując, że nie wybrała innego miejsca na nocleg.
_W okolicy jest tyle pięknych domów gościnnych, w ciszy, blisko natury_ – rozmyślała…
Po chwili, ze ściśniętym żołądkiem z nerwów i głodu, jechała tą samą drogą, co godzinę wcześniej, tylko w odwrotnym kierunku, na umówione spotkanie do Książa. Zdążyła wskoczyć w elegancką garsonkę, by już na pierwszy rzut oka było znać, że się ceni.
Podpisanie umowy przebiegło zgodnie z oczekiwaniami, wszystko, co trzeba, było już dopisane lub wykreślone, wynagrodzenie zostało bez zmian. Jedyne, co udało jej się wynegocjować, to premię za skuteczność, cokolwiek miała ona oznaczać…
Ewa wróciła do Jedliny wykończona, za to z podpisaną umową i bagażnikiem pełnym pudeł wypchanych po brzegi dokumentami.
Późny wieczór
Kompleks w Jedlinie miał jednak swoje zalety. Niewątpliwie należały do nich browar i restauracja. Kable, wiszące ze ścian i sufitu, przeszkadzały tylko na samym początku. Wyglądało to tak, jakby już elektryk uznał, że szkoda zachodu na drobiazgi, bo i tak nikt nie będzie podnosił głowy znad talerza i kufla.
Ewa wcisnęła się w kąt, by choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie, jak w domu. Nie, jednak nie jak w domu, w domu już dawno nie było bezpiecznie. A ona potrzebowała się tak czuć, swobodnie, u siebie… Kiedy ostatni raz tego zaznała?
Planowała po jedzeniu przygotować się do kolejnego dnia, tak jej nakazywał profesjonalizm. Zmęczenie i dziwne samopoczucie wzięły jednak górę i zamiast w projekcie, zatopiła się w myślach. Jadła pizzę, rozmyślając o źródle swojego niepokoju i dziwacznej klientce, a raczej denatce.
_A jakbym sama zmieniła tożsamość? Jakby to było? Chociaż przez miesiąc… Tak na próbę być kimś innym, zobaczyć, jak to jest?_
Odkąd przyjechała, prześladowało ją męczące wrażenie, że już tu kiedyś była. Może nie w tej konkretnej restauracji, ale ogólnie w okolicy. Te wzgórza, te drzewa, to powietrze… Zapach pól… Wszystko wydawało się znajome. To przekonanie z każdym oddechem wnikało w głąb jej kości. Przyłapała się na tym już w południe na parkingu, zaraz po przyjeździe, ale uznała, że to efekt zmęczenia podróżą, ostatnich przeżyć, kłótni z Pawłem, stresu przed nowym zleceniem, a teraz zrzuciła to na karb piwa. Swoją drogą – naprawdę smacznego, pszenicznego piwa.
– Po co tu wróciłaś? Słyszysz?! Pytam, po co wróciłaś? Nie warto… Wiła, ostrzegałam cię, nie warto! To się nie skończy dobrze. Masz nowe życie. Wszyscy tu o tobie zapomnieli. Po co to rozgrzebywać? Masz męża, masz dom, wyjedź stąd jeszcze dziś, błagam cię! Wiła?!
– Słucham? – Ewa przestała wtulać się w narożnik kanapy i przetarła oczy. – Przepraszam… Proszę pani! – zawołała do przechodzącej kelnerki. – Nie dosłyszałam, co Pani mówiła…
– Ja? Nic nie mówiłam.
– Ale ktoś tu był…
– Proszę? Tu już nikogo nie ma, proszę się rozejrzeć, ostatni klienci wyszli, a pani też przyniosę rachunek. Płatność kartą czy gotówką?
– Yyy, co? W takim razie kartą.
Wróciła do swojego pokoju. Najpierw nie mogła zasnąć, a kiedy w końcu jej się to udało, męczyła się i rzucała na łóżku. Obudziła się wcześniej, niż chciała i miała wrażenie, że ta noc tylko spotęgowała zmęczenie. Coś jej się śniło, coś, co bardzo ją zestresowało i wywołało bolesne napięcie mięśni żołądka, ale nie mogła sobie przypomnieć co.
Ratując resztki fasonu, postawiła na zimny prysznic i staranny makijaż.
Wtorek rano, cztery dni wcześniej
– Cześć, nie śpisz? Oglądasz? Co oglądasz? A… OK… Może później zadzwonię… Albo jutro? A… tak… dobrze, ciężko było, ale… Tak, podpisałam umowę… Nie… Nie wynegocjowałam dodatkowej kasy… Premię tylko… Dlaczego? No, powiedzieli, że więcej zapłacić nie mogą… Nie teraz… Że nie mają gwarancji, że znajdę tych spadkobierców. Że jak mi nie pasuje, to wezmą kogoś innego, że… Co? Ale ja nie chcę rezygnować, Paweł, proszę, rozmawialiśmy już o tym… Dobrze wiesz, że to jest dobra kasa… Nie mam dziś na to siły, nie wyspałam się… Słuchaj, bo zapomniałam stroju na basen, zabierzesz mi…? I klapek. Tak, w szafie, tak, dokładnie tam… Wrzuć od razu do auta, żebyś nie zapomniał… Proszę? Znowu do tego wracasz? No oczywiście… Wiesz co, daj mi spokój… Yhm… tak, dałam się wykorzystać… rozumiem, będę żałować… Dziękuję ci, a teraz sam spierdalaj…
Nie wytrzymała. W sumie była zła na siebie, że się znowu dała nabrać – liczyła, że Paweł w końcu jej pogratuluje, doceni jej pracę, ją w ogóle doceni. Powie, że się pomylił. Przyzna: jestem szowinistycznym bucem. Zobaczy niezależną osobę, która podejmuje swoje prywatne decyzje. Raz złe, raz dobre, ale jej. A jednak nie… Nie tym razem… „Co, kurwa? I ty to podpisałaś? Dałaś się zwyczajnie wykorzystać, wyruchali cię, a ty się jeszcze cieszysz… tu się nie ma z czego cieszyć… Te gnoje śpią na kasie, jakbyś się bardziej postarała, to może…”
Rozpłakała się. Najpierw chciała do kogoś zadzwonić. Pogadać, pochwalić się albo pożalić… Wypłakać. Zaczęła przeglądać listę kontaktów z komórki, po kolei, po literce, aż do końca. I nikogo. Nikogo, komu można powiedzieć: „Miałam chujowy dzień, fatalną noc, trudnego klienta, śpię na placu budowy, gdzie od piątej trzydzieści już jest zgiełk, mąż mnie nie rozumie i poniża, chociaż powinien wspierać, a ja się czuję jak zatruta, odkąd tu jestem, i mam ochotę się zapaść pod ziemię”.
Ewa leżała na łóżku, gotowa oddać się głębszej fazie smutku, ale ostatecznie uznała, że tym razem pogrąży się w życiu Walerii. Sięgnęła po gruby tom dokumentów. Jeden egzemplarz szczególnie przykuł jej uwagę. Stary i rozlatujący się, ale ze starannie przyozdobioną okładką. „W młodości szukamy wierzchołków, na starość korzeni. Marierose Fuchs” – brzmiał cytat doklejony pieczołowicie pożółkłą już taśmą.
Kobieta przygotowała ostry ołówek, zakreślacz i tradycyjny notes, przykryła ulubionym kocem, który specjalnie zabrała z domu, i otworzyła akta na chybił trafił.
_Jestem tu bardzo samotna, Kochany!_
– pisała Waleria w liście, którego albo nigdy nie wysłała, albo który z powrotem do niej trafił.
_Im więcej o nas myślę, tym gorzej się czuję. Pamiętasz, kiedy ostatni raz mnie całowałeś? Staliśmy w milczeniu na dworcu w Breslau, a żadne z nas nie mogło znaleźć w sobie odpowiednich słów. Nagle zaczął padać ulewny deszcz i stukać ostro o dach peronu, a my milczeliśmy, sztywni z bólu, który przecież dopiero miał nadejść! Chciałam, by huk deszczu zagłuszył ten ból, by łomot lejącej się wody wypełnił mnie jak wtedy, gdy staliśmy nocą pod wodospadem. Pamiętasz jeszcze? Wodospad Wilczki? Spacery? Szczeliniec? Kaplicę? A cudowną aparaturę Tadeusza? Pamiętasz? Kiedy to było! Ponad dwa lata minęły, a jakby wieczność… Jakby ktoś pod naszą nieuwagę podmienił świat! Jakby Bóg pewnego dnia wstał lewą nogą i postanowił zrobić ludziom kiepski żart, przenosząc nas do krainy wiecznych łez…_
_Ale wtedy, na peronie, wyobrażałam sobie, że znów tam jesteśmy, że to nie peron, nie pożegnanie, nie koniec, ale tylko krótkie rozstanie, że wszystko znowu będzie jak dawniej! Ty mnie obejmiesz, powiesz:_ Nie martw się, Gołąbeczko! Wkrótce znów do Ciebie przyjadę! _Gołąbeczko… Właściwie to dlaczego nazywałeś mnie gołąbeczką? Myślę, że bardziej przypominam ośmiornicę… Osiadam na dnie, przeczekuję, oszukuję… z opresji wychodzę cało…_
_Ale wtedy wsiadłam do pociągu i nie mogłam spojrzeć w okno. Nie wiem, czy stałeś tam jeszcze, czy machałeś? Brakuje mi teraz tego ostatniego spojrzenia, ale tamtego dnia nie potrafiłam, nie chciałam. Nie umiałam. To było zbyt trudne._
_Wybacz mi, jeśli machałeś, a ja nie machałam… Macham do Ciebie teraz, Najdroższy…_
– tu tekst był rozmyty i niewyraźny.
_Brakuje mi zapachu Twojej skóry, Twojego ciepłego głosu, czasem mam wrażenie, że stoisz tuż obok i zaraz mnie obejmiesz, ale to tylko złudzenie, wybryk wyobraźni… Rozglądam się, ale Ciebie nie ma… W łazience nie ma Twojej szczoteczki, w hallu nie leży Twój bagaż… Nasłuchuję, ale słyszę tylko, jak przez szpary pod drzwiami złowieszczo zawodzi wiatr…_
_Oddałabym wszystko za dotyk Twych dłoni, za Twoje ciepło na mojej skórze, tęsknię i każdego dnia wypatruję wiadomości od Ciebie, ale one nie nadchodzą._
_Odezwij się, daj znać, że żyjesz, inaczej uschnę z tęsknoty za nami. Czy jesteś bezpieczny? Czy widziałeś Anielkę? Jest zdrowa? Co u matki? Są jakieś wieści od ojca?_
_Niepewność odbiera mi rozsądek, nie mogę myśleć i marznę okrutnie, bo chociaż zimy tu są łagodne, to właścicielka kamienicy jest osobą…_
– tu brakowało sporego kawałka papieru, list był wyraźnie nadpalony, jakby ktoś chciał go zniszczyć, ale w ostatnim momencie się rozmyślił.
Ewa odłożyła kartkę na miejsce i wróciła do pierwszej strony akt.
„Waleria Edwards – zmarła 13.03.2010 w wieku 97 lat w domu opieki społecznej w Maidenhead pod Londynem, nie zostawiła testamentu ani żadnych wskazówek co do majątku i pochówku. W rzeczach po zmarłej zabezpieczono liczne obrazy olejne, w tym jej autorstwa (segregator nr 1 ze zdjęciami dzieł), prywatne listy (segregator nr 2), przedwojenne pamiątki, pamiętniki (segregator nr 3), klucz do skrytki bankowej oraz wycinki prasowe z nielicznych wywiadów, których udzielała już jako pensjonariuszka domu (segregator nr 4). Pracownicy domu opieki utrzymują, że kobiety od lat nikt nie odwiedzał ani do niej nie dzwonił, a w brytyjskich rejestrach nie natrafiono na najmniejszy o niej ślad. Nie wiadomo, kiedy przybyła ani skąd. Osobista opiekunka kobiety zeznała, że staruszka rzadko spędzała czas z innymi podopiecznymi, a w czasie gdy pozostali pensjonariusze wspólnie oglądali programy telewizyjne, ona zamykała się w swoim pokoju i słuchała audycji radiowych w języku polskim lub rosyjskim; w jakim dokładnie, opiekunka nie była pewna. Potwierdzenie tej tezy stanowią wycinki polskich i amerykańskich gazet znalezione w rzeczach zmarłej (pudło nr 5). Data urodzenia i miejsce nie zostały potwierdzone. W załączonej dokumentacji znajdują się kopie wszystkich prywatnych rzeczy Walerii Edwards, a także zdjęcia jej pokoju zrobione w dniu pogrzebu.
Wstępne dochodzenie nie wyłoniło spadkobierców Walerii E., postawiło natomiast w wątpliwość jej oficjalną tożsamość.
Zadanie – zweryfikować autentyczność posiadanych dokumentów, wskazać osoby spokrewnione, które mogłyby rościć prawo do spadku.
Treść wszystkich załączonych dokumentów jest poufna, kontakt w sprawie wyłącznie z osobą wskazaną przez Bank w umowie”.