Taniec z czarownicą - ebook
Taniec z czarownicą - ebook
Kiedy sielskie życie przeplata się z diabelskim…
U stóp słynnej z sabatów Łysej Góry Joanna Zalewska wiedzie nie zawsze przykładny żywot matki, żony i nauczycielki gimnazjum.
Mimo swoich problemów małżeńskich i wybryków dorosłych już dzieci Aśka nie popada w depresję, bo sama również potrafi nieźle namieszać. Mierzy się z samotnością i pokusami czyhającymi na
słomianą wdówkę, w której otoczeniu kręcą się nietuzinkowi faceci. Udziela sąsiedzkiej
pomocy, wspiera ciężarną przyjaciółkę. Wciąż z pasją uczy polskiego, czerpiąc z tego dużą satysfakcję. Ponadto zapisuje się na kurs instruktorów teatralnych. Brzmi poważnie, ale na ogół jest zabawnie.
Właściwie nadal sielsko (bo pejzaże piękne), czasami bardziej diabelsko (bo tutejsze „scyzoryki” to raczej nie anioły). Jest więc przemoc w rodzinie, miłość i przebaczenie oraz okrutna zemsta.
A dokąd zmierza ta historia, dowiecie się, sięgając po tę książkę.
Kontynuacja powieści Sielsko i diabelsko, o której mogliśmy przeczytać:
„Współczesna powieść obyczajowa, która nie ma kategorii «typowo kobiecej powieści». Jej uniwersalność bez wątpienia może i powinna trafić do każdego odbiorcy, również tego płci męskiej. Każdy w powieści Sielsko i diabelsko odkryje swoje marzenia i pragnienia, dostrzeże losy bohaterów, które nagle w którymś momencie będzie mógł skojarzyć z własnymi przeżyciami. (...)
Ważne jest to, że Sielsko i diabelsko nie tylko mile was zaskoczy, ale jeszcze sprawi, że będziecie chcieli podzielić się wrażeniami z kimś bliskim i w rzeczy samej dobrze zrobicie. Bo naprawdę warto!”
Artur G. Kamiński, IK Imperium kobiet
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-515-7 |
Rozmiar pliku: | 1 008 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Minęło już kilka dni od powrotu męża z Anglii do domu. Krzyś z lubością korzystał z urlopu, rozkoszując się urokami lata w naszym własnym, coraz piękniejszym siedlisku. Szczerze mówiąc, mógłby jeszcze przyczynić się do podniesienia jego walorów, gdyby przyciął żywopłot, posadził kilka rododendronów w wybranym przeze mnie miejscu i powalczył z chwastami na trawniku, ale nie śmiałam mu o tym mówić. Poczucie winy sprawiało, że byłam dla niego wyjątkowo wyrozumiała. Z rozrzewnieniem patrzyłam, jak na werandzie rozkłada pudełeczka ze swoją modelarską stocznią. Jak w skupieniu wkleja milimetrowe działka na pokładzie kolejnego pancernika i robi olinowanie z czegoś, co ma średnicę cieńszą od ludzkiego włosa. Puszczał właśnie swoje ulubione płyty, kiedy przyniosłam mu kawkę i pocałowałam w czółko, na co on odpowiedział mi również czułym gestem i westchnął, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo ma najwspanialszą w świecie żonę. Tym stwierdzeniem mnie dobił.
Nie wytrzymałam i zdecydowałam, że muszę w końcu zrzucić z sumienia ciężar, jakim jest świadomość, iż omal go nie zdradziłam. Udając, że jadę do sklepu po chleb, którego celowo nie kupiłam rano, pobiegłam na wieczorną mszę do naszego kościoła. Z powodu urlopów odprawiał ją młodziutki ksiądz, w dodatku syn mojej koleżanki, również nauczycielki, i żaden inny ksiądz nie był niestety dostępny. Nie umiałabym wyznać temu chłopcu niewiele starszemu od mojego syna, jakie to ja mam problemy ze sobą i do czego one mnie doprowadziły. Indagowana przez niego, w jakim celu przyszłam do zakrystii, poczułam się nieswojo i zamówiłam mszę za duszę mojego całkiem niereligijnego ojca. Następnego dnia, żeby mieć wybór kościoła i spowiednika, pojechałam aż do Kielc. Mężowi nakłamałam, że muszę spotkać się z dawno niewidzianą koleżanką, która mnie wzywa, gdyż ma jakiś życiowy problem.
Krzyś zaniepokoił się i chciał jechać ze mną. Zniechęciłam go, mówiąc:
— Nic tam po tobie, to takie typowo babskie problemy. Mimo że jesteś lekarzem, Maria czułaby się skrępowana w twojej obecności. Myślisz, że nie zauważyłam, jak ona na ciebie patrzy? Podobasz jej się, więc nie chciałaby ujawniać ci pewnych rzeczy.
Krzyś taktownie się wycofał, a ja, dzwoniąc do Marysi, myślałam, ile to się człowiek musi nakręcić, żeby oczyścić z grzechu swoje sumienie, nie wzbudzając podejrzeń.
Pojechałam do naszej pięknej kieleckiej katedry i wybrałam najstarszego spowiednika. Niby chodziło mi o to, żeby miał duże doświadczenie życiowe i niczemu już się nie dziwił. Ale tak całkiem głęboko w sercu marzyłam, że może staruszek będzie głuchawy. Moje marzenia na ogół się spełniają. Tym razem też tak było. Kapłan twarz miał zmęczoną i bladą, oddech krótki i wzdychał ciężko. Wydawał się zatopiony we własnych myślach sięgających już wysokości nieba. Odczułam wyrzuty sumienia, że w tak gorący dzień będę go dręczyć i obarczać swoimi grzechami, więc zaczęłam niepewnie i cicho. Mówiłam bardzo zawile, żeby nie nazywać spraw po imieniu. Spowiednik kilkakrotnie prosił o powtórzenie jakichś kwestii, aż w końcu stracił anielską cierpliwość. Poirytowany odwrócił się do kratki i spytał:
— Więc zdradziłaś w końcu czy nie? — Jego głos nie był szeptem, o nie. Kilka osób natychmiast spojrzało w kierunku konfesjonału. Poczułam, że się czerwienię i ogarnęło mnie gorąco porównywalne z temperaturą lekko tylko przestygniętej piekielnej smoły.
— Nie! — zaprzeczyłam równie głośno. — Ale miałam taki zamiar — dodałam natychmiast uczciwie. — Gdyby nie to, że niespodziewanie, w środku nocy majster, który budował mój dom, przyjechał właśnie do mnie…
— Jak to majster w nocy? — zdziwił się znów bardzo głośno spowiednik.
Niepotrzebnie zagmatwałam sprawę, przywołując osobę Mariana — pomyślałam poniewczasie. Marian przed kolejnym nagłym wyjazdem do pracy za granicą chciał cichaczem, nocą zabrać swoje narzędzia z mojego garażu i przeszkodził mi w kontynuowaniu erotycznego sam na sam z Rafałem.
— Czy z tym budowlańcem też cię coś łączy? — Teraz już wydawało mi się, że głos kapłana huczy w bocznej nawie jak trąba jerychońska.
— Nic, poza stosunkiem wykonawcy ze zleceniodawcą — pisnęłam cichutko.
— Mów głośniej, bo nie słyszę — pouczył kolejny raz staruszek. — A więc był stosunek czy nie?! — krzyknął prawie.
— Nie, nie! — zaprzeczałam coraz głośniej. — Z budowlańcem nic a nic, ale z moją młodzieńczą miłością… prawie że…
— Co prawie?!
— Prawie zdradziłam męża.
Jakaś pani przeszła do ławki w innej nawie, żeby nie słuchać moich wynurzeń, a starszy mężczyzna przeciwnie, przysunął się bliżej i nastawił ucha. A mówią, że kobiety są ciekawskie — pomyślałam, kontrolując kątem oka to, co dzieje się w świątyni. Zupełnie nie mogłam skupić się na tym, co mówi do mnie kapłan i jaką wygłasza naukę. Za to ciekawski pan wysłuchał wszystkiego w skupieniu, potakując od czasu do czasu głową na znak, że zgadza się z księdzem. Nastawiałam się już tylko na zapamiętanie, co mam odmówić za pokutę, i nie czekając nawet na komunię, wyprysnęłam z kościoła odprowadzana spojrzeniami kilku osób.
Cóż, żal za grzechy miałam szczery, ale ich wyznanie zmieniało się w groteskę. Potem jeszcze omal nie zapomniałam, że umówiłam się z koleżanką, i musiałam zawracać z obwodnicy do centrum. Wciągnęłam biedną Marię w moje krętactwa, ale opłacało się, bo u niej dopiero odbyłam spowiedź właściwą. Wygadałam się za wszystkie czasy. Przeanalizowała ze mną całokształt moich postępków i ich motywy. Maria jest psychologiem. Poznałyśmy się kilka lat temu na kursie dotyczącym zagrożenia młodzieży różnymi uzależnieniami. Ona prowadziła ten kurs, a ja prawdopodobnie w jakiś sposób się wyróżniłam, bo nasza zaplanowana w programie zajęć dyskusja przedłużyła się na przerwy, potem przeniosła do kawiarni, aż wreszcie przerodziła w przyjacielską pogawędkę.
Chyba na zasadzie kontrastu bardzo sobie przypadłyśmy do gustu. Ona spokojna, wyważona, można powiedzieć, że dystyngowana, a ja, wiadomo, niepoważna, żeby nie powiedzieć: trochę stuknięta. Maria jest tylko kilka lat ode mnie starsza, ale w jej towarzystwie czuję się jak nastolatka pod opieką starszej, mądrej i doświadczonej siostry. Poznał ją także i bardzo polubił, z wzajemnością, mój mąż. Swego czasu spotykaliśmy się we troje dość często w Kielcach na kawie lub razem chodziliśmy na jakieś ciekawe, kulturalne imprezy, które wyszukiwała Maria. Ona jest wdową, więc chętnie korzystała wieczorową porą z towarzystwa okraszonego mężczyzną. Tak w ogóle to należy do osób bardzo aktywnych zawodowo i społecznie, a w związku z tym bardzo zajętych. Dlatego pewnie jeszcze nigdy nas nie odwiedziła, chociaż wciąż obiecuje.
Ostatnio ja także byłam pochłonięta budową i tym wszystkim, co działo się w naszym domu. Poza tym w moim życiu znów pojawiła się przyjaciółka z czasów licealnych. Grażyna dziwnym zrządzeniem losu zakochała się w projektującym nasz dom inżynierze, który jest kuzynem Mariana, majstra z naszej wsi. Porzuciła Warszawę i mieszka teraz tu w Kielcach. Perypetie burzliwego związku Grażki i Jacka przeżywałam nie mniej niż swoje własne, więc spokojna, uporządkowana Maria zniknęła gdzieś z mego horyzontu.
Kiedy prawie na jednym oddechu tłumaczyłam Marii te wszystkie powody zaniedbania przeze mnie naszej znajomości, zorientowałam się, że jest gotowa wybaczyć mi wszystko, bylebym tylko przestała, bo kręci jej się w głowie od imion i wydarzeń. Posadziła mnie na kanapie, podała doskonałą herbatę i pozwoliła raz jeszcze swobodnie się wygadać, a dopiero potem, gdy byłam już u kresu opowieści, ale też i u kresu wytrzymałości moich nadwyrężonych, nauczycielskich strun głosowych, powiedziała spokojnie:
— No to teraz spróbujmy to uporządkować i ustalmy, kto jest kim i jaką aktualnie rolę pełni w twoim życiu.
— Daj jeszcze herbaty — jęknęłam.
Maria jak zawodowa gejsza odprawiła swoje czary nad porcelanowym imbryczkiem, podniosła elegancką filiżankę wraz z podstawkiem i wprawnym ruchem nalała wspaniałej, aromatycznej, białej herbaty.
— To tak — zaczęła resumé. — Czyli męża kochasz, a o Rafale chcesz po raz drugi w życiu zapomnieć. Czy tak?
— Tak, oczywiście — przytaknęłam skwapliwie. — Ale teraz, gdy na stałe wrócił do Polski, to będzie trudniejsze, bo czasem mogę się na niego natknąć przypadkowo — dodałam.
— No, ale masz już jasność co do wartości tego człowieka i swoich uczuć. Rozumiesz też, że posądzanie Krzysia o zdradę z jakąś tam Anią było bezsensowne i bezpodstawne?
— Tak, tak, tak — przytakiwałam jak kaczka.
— To dobrze, bo Krzyś zasługuje na zaufanie — powiedziała Maria tonem, w którym wyczułam nutkę nagany czy zazdrości, a może raczej jakiejś tęsknoty. Pomyślałam wtedy, że jestem bardzo niedelikatna, pakując się z tym moim zakręconym, pełnym wrażeń i buchającym różnorodnymi emocjami życiem w jej prawie że święty żywot samotnej wdowy. Ale Maria niczym niezrażona brnęła dalej, próbując z właściwą sobie pedanterią z wytrajkotanej przeze mnie wichury słów stworzyć użyteczną dla niej, a może bardziej dla mnie, informację.
— Jeśli Krzyś w niczym się nie orientuje, niech tak zostanie — zdecydowała.
— Tak, tak, ja nie mam zamiaru się… Moja starsza siostra Zyta… Wspominałam ci chyba już nieraz o niej. Wiesz, ona jest scenografką, praca z artystami, takie rzeczy i dużo pokus. Ale nigdy się mężowi do niczego nie przyznała. Są doskonałym małżeństwem. Tylko teraz się u nich wszystko pozmieniało. Wiodą z mężem ascetyczne życie, pokutują właściwie, bo ich córka Wiktoria urodziła dość dziwne dziecko. To znaczy dziecko miało szczątkowe kończyny brata bliźniaka. Trzeba je było operować za granicą. W dodatku ta ich Wiktoria uciekła z domu i nikt nie wie, gdzie jest. Uciekła bez dziecka, a dzieckiem zajęli się państwo Zatoniowie. To tacy ludzie ze Stanów, których ja poznałam dzięki…
— Asiu, sorry — przerwała mi Maria. — W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Zostawmy twoją siostrę na inne spotkanie.
— Okej — zgodziłam się posłusznie.
— Czy twoje dzieci… One są już chyba po maturze, jeśli dobrze pamiętam? Czy orientują się, że z tej zabawy na Naszej Klasie wykluło się coś niedobrego?
— Nie, no skądże. Moim dzieciom do głowy nie przyjdzie, że ich matka mogłaby… Dlatego chyba zainicjowały te kontakty, bo były pewne, że nic… Nie. Zresztą one są teraz bardzo zajęte swoimi sprawami. Dominika zdaje na Akademię Sztuk Pięknych, więc to ją pochłania całkowicie.
— Wydawało mi się, że chciała iść w ślady ojca, na medycynę. Skąd taka wolta?
— W ostatniej klasie Dominika trochę się zmieniła. To już nie ta sama rozsądna, idealna córunia. Zadurzyła się w niewłaściwym chłopaku. Tak, „zadurzyła się” to dobre słowo, bo miłość to na pewno nie była. W takim Damianie, moim byłym uczniu, co to miał aspiracje na muzyka. Jak myślisz, czy hip-hop można naprawdę nazwać muzyką?
— Asiu, do rzeczy.
— Przyjaciółka próbowała go jej odbić, ale… wiesz, ten Damian zginął tragicznie, a wtedy okazało się, że ona jest w ciąży.
— Ojej, Dominika w ciąży?!
— Nie, nie Dominika. Ewelina, to znaczy ta niby przyjaciółka. I trzeba było jej pomóc, żeby nie zrobiła sobie albo dziecku krzywdy.
— Chętnie zajmę się tą sprawą, wiesz przecież…
— Nie, to już jest po sprawie…
— Usunęła? Szkoda.
— Nie, urodziła. Teraz mieszka u rodziców Damiana, a u nas spędza praktycznie całe dnie i niestety chyba Patryk się w niej zakochał.
— Uważasz, że to źle? Sądzisz, że nie jest to wartościowa dziewczyna? Dyskredytujesz ją z powodu dziecka?
— Nie. To nie tak. Ja jej nie dyskredytuję, broń Boże, z żadnego powodu. Ja myślę po prostu, że Patryk do niej nie pasuje. Nasz Patyczek wygląda przy niej jak syneczek. Mimo wybujałego wzrostu ma bardzo dziecinną buzię i takież podejście do życia. Jest jeszcze zdecydowanie bardziej chłopcem niż mężczyzną i do roli opiekuna rodziny, według mnie, zupełnie się nie nadaje. Niedawno jeszcze bawił się z Dominiką lalkami. Teraz zajmuje się małym Frankiem, synem Eweliny, jakby kontynuował dziecięcą zabawę w dom. W dzieciństwie apodyktyczna siostra zmuszała go do dziewczyńskich zabaw, gdyż w RPA, gdzie ludzie żyją oddzieleni od innych wysokimi parkanami i drutem kolczastym, brakowało im towarzystwa innych dzieci. Wtedy jednak domagał się, by Domisia odrobiła to jego poświęcenie, stojąc tyle samo czasu na bramce, gdy on zapamiętale strzelał gole. Teraz to Ewelina domaga się od niego nie tylko pomocy w zabawianiu dziecka, lecz także oznak uwielbienia dla niej samej. A ja czuję, że mój lekkomyślny, ale uczuciowy synek myli prawdziwą miłość z dobrocią i współczuciem. Sama Ewelina też może być pogubiona we własnych uczuciach i zamierzeniach. Teraz bardzo potrzebuje dowartościowania i adoracji, zwłaszcza że Dominika sprzątnęła jej sprzed nosa Łukasza.
— A co to znów za Łukasz? Nie wiem, czy ja to wszystko ogarniam, ale jak widzisz, staram się. — Maria uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
— Jesteś kochana, doceniam. Ja też momentami tego nie ogarniam, a czas najwyższy, żeby mieć już wszystko uporządkowane — powiedziałam samokrytycznie. — Przecież, na dobrą sprawę, Franek mógłby być moim wnukiem. Trzeba być już gotowym psychicznie i na takie sytuacje.
— No dobrze, wróćmy do Łukasza — Maria znów przywołała mnie do porządku.
— Łukasz to chłopak z Warszawy, z którym sympatyzowała początkowo Ewelina, a Dominika jej go odbiła, pewnie z zemsty za Damiana. — Maria otworzyła szeroko oczy i zamrugała na znak, że się gubi, więc szybko pośpieszyłam z wyjaśnieniami. — Ewelina klasę maturalną robiła w Warszawie, mieszkając u mojej mamy, bo nie chciała, żeby w Kielcach ktoś wiedział o jej ciąży. Miała zamiar oddać dziecko. Byli z Łukaszem w jednej klasie. Kiedy jeszcze nie było widać ciąży…
— Już rozumiem. Czy Dominika spotyka się z tym chłopcem, czy to był tylko chwilowy kaprys?
— Łukasz to kapitalny chłopak. Mają z Dominiką pokrewne zainteresowania. On zdaje na historię sztuki na Uniwersytet Warszawski. Razem się uczą i bardzo zajadle dyskutują. Ostatnio jednak wydawało mi się, że to już kłótnie, a nie dyskusje. Ale kto się czubi…. Łukasz był u nas kilka dni i wyjechał właśnie po burzliwej wymianie zdań. Potem była intensywna wymiana esemesów i Dominika podążyła za nim do Warszawy. Oni mają jeszcze egzaminacyjną nerwówkę, a Ewelina i Patryk złożyli świadectwa i tylko czekają na decyzję komisji rekrutacyjnej.
— O, Patryk też? On, zdaje się, nie przepadał za nauką? Jakie studia wybrał?
— Tu muszę przyznać Ewelinie, że wpłynęła na niego pozytywnie. Ona złożyła papiery na pielęgniarstwo, a on chce zostać ratownikiem medycznym.
— To szlachetne zawody i całkiem dojrzałe decyzje. Ty, mamusiu, nie doceniasz chyba swego synka.
— Ja sobie po prostu zdaję sprawę z tego, jak go wychowaliśmy. Miał sporo swobody, żadnych większych obowiązków i żadnych poważnych problemów, zwłaszcza ekonomicznych. Czasami mam wrażenie, że on uważa, iż pieniądze rosną na drzewach. Konieczność zarabiania na utrzymanie własne i rodziny to dla Patolka abstrakcja większa niż algebra. Chętnie byłby filantropem, ale skąd brać fundusze na tę dobroczynność, to już się nie zastanawia. Wybrał słabo opłacany zawód ratownika medycznego i zanim zacznie cokolwiek zarabiać, upłynie jeszcze bardzo dużo czasu. A Ewelina miała od najwcześniejszych lat zupełnie inne doświadczenia. Rodzice wyjechali do pracy za granicę, gdy miała czternaście lat. Ona zawsze musiała twardo stąpać po ziemi. Patryk nie jest dla niej dobrą partią. Dziewczyna może się nim rozczarować, gdy będą musieli stanąć na własnych nogach.
— To jest bardzo prawdopodobne, ale w sprawach uczuć dorosłych pociech tak niewiele można zrobić — skonstatowała Maria, która nie ma własnych dzieci, ale opiekuje się całą masą tych najbardziej potrzebujących i pogubionych.
— Tak, wiem. Staram się być blisko i nie zrażać ich do siebie, żeby w razie czego można było pomóc czy przynajmniej służyć radą. Zresztą, na co komu moje rady, jak ja sama ze sobą nie mogę dać sobie rady — przeszłam znów do kajania się.
— Już się tak nie biczuj, bo nie mogę patrzeć na krew — Maria wreszcie zażartowała i roześmiała się szerzej. — Masz bardzo ciekawe życie. Zazdroszczę ci trochę, chociaż nie wiem, czy wytrzymałabym taki obłęd.
— Ty byś to wszystko po swojemu uporządkowała i już nie byłoby obłędu.
— Wiesz, po twoich opowieściach czuję się, jakbym dziś jednym tchem przeczytała bardzo wciągającą książkę. Nie myślałaś przypadkiem, żeby zacząć to wszystko opisywać?
— Moje życie? Nigdy w życiu! Jak czułby się Krzyś, gdyby przeczytał to, co ci dziś naopowiadałam? A Patryk, a Ewelina?
— No, może faktycznie to byłoby ryzykowne. Ale przecież ludzie piszą pamiętniki.
— Tak, lecz wydają je pięćdziesiąt lat po śmieci, jeśli chcą zachować się przyzwoicie wobec opisywanych. Kto chciałby za pół wieku czytać pamiętniki jakiejś nieznanej wiejskiej nauczycielki?
Spojrzałam na zegar i poderwałam się w końcu z miękkiej pluszowej kanapy. Pożegnałam się z Marią i przyrzekłam nie robić już nigdy więcej tak długich przerw w naszych kontaktach, a ona, jak zwykle, obiecała przyjechać kiedyś do mnie na wieś. Wracałam do męża z dużo lżejszym sercem i mocnym postanowieniem poprawy. Ksiądz udzielił mi rozgrzeszenia, a Maria dyskretnie wypunktowała, co jest cenne w moim życiu i czego można mi zazdrościć. Krzyś był na szczycie tej listy.