Ten drugi Piłsudski - ebook
Ten drugi Piłsudski - ebook
Ten drugi Piłsudski. Biografia Bronisława Piłsudskiego - zesłańca, podróżnika i etnografa
Józef Piłsudski jest postacią znaną każdemu. Kim był Bronisław Piłsudski, starszy zaledwie o 13 miesięcy brat Józefa? Obaj bracia rywalizowali o względy tych samych dziewczyn, obaj zaplątali się w ten sam spisek na życie cara Aleksandra III. Wygnaniec Bronisław Piłsudski badał ginącą kulturę i język Ajnów - rdzennych mieszkańców Sachalinu i Hokkaido. Zamieszkał między nimi, uczył ich czytania i pisania, zasad nowoczesnego rolnictwa, przekonał, że należy solić ryby. Założył rodzinę, żeniąc się z ajnuską kobietą, z którą dochował się dwojga dzieci. W 1991 roku na Sachalinie wystawiono mu pomnik.
Dlaczego nazwano go Królem Ajnów i układano dla niego pieśni? Co takiego musiało się wydarzyć, żeby do pozbawionego wszelkich praw skazańca carski generał słał listy rozpoczynające się od słów „Łaskawy Panie Bronisławie Osipowiczu!”?
Nie tylko opracował słownik języka Ajnów zawierający przeszło 10 tysięcy słów, nie tylko zrobił ponad 300 unikatowych zdjęć , lecz dokonał nagrań wykorzystując ostatni cud techniki – fonograf Edisona. Po prawie 100 latach firmie Sony udało się odtworzyć te nagrania.
Niektórzy historycy twierdzą, że „dla innych zrobił tyle, co jego brat dla Polaków”.
W latach 1906–1914 przebywał w Zakopanem, gdzie zaangażował się w prowadzenie badań nad folklorem Podhala. Wniósł ogromny wkład w rozwój Muzeum Tatrzańskiego im. Tytusa Chałubińskiego. Magnetycznie przyciągał do siebie innych społeczników i zarażał swoją pasją.
Marzył o wolnej Polsce. Ostatnie miesiące życia spędził w Paryżu, pracując w Komitecie Narodowym Polskim. Znaleziono go martwego na brzegu Sekwany. Choroba, zabójstwo, czy też brat Marszałka sam wyszedł śmierci naprzeciw? Do dziś obracamy się tylko w sferze spekulacji.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66814-58-5 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Marszałek Józef Piłsudski – jeden z czołowych autorów odzyskania przez Polskę niepodległości – jest postacią znaną u nas chyba każdemu. Ale kim był Bronisław Piłsudski, starszy zaledwie o 13 miesięcy brat Józefa? Na to pytanie odpowie już raczej niewielu. Obaj bracia rywalizowali o względy tych samych dziewczyn, obaj zaplątali się w ten sam spisek na życie cara Aleksandra III. Ale jeden przeszedł do historii w wielkiej chwale, drugi natomiast został całkowicie zapomniany. Przez długie dziesięciolecia Bronisław pozostawał w głębokim cieniu młodszego brata, chociaż jego życie – nieustanna wędrówka – z pewnością było równie interesujące, a przy tym o wiele bardziej zagmatwane, zaś dorobek naukowy nie mniej cenny niż niepodległościowa działalność Józefa. Jak napisał historyk i pisarz Marek Bieńczyk, „uczynił tyle dla obcych, co jego brat Józef dla swoich”.
Student, zesłaniec, katorżnik, chłop osiedleniec, działacz społeczny i niepodległościowy, encyklopedysta, językoznawca, etnolog i etnograf, muzeolog, badacz ginących kultur ludów syberyjskich oraz Podhala. I przede wszystkim „człowiek – wielki marzyciel”.
Starszy brat Józefa Piłsudskiego to postać nie mniej fascynująca niż sam Naczelnik Państwa. Wiadomo, że marzył o karierze prawnika i nauczyciela akademickiego, przeznaczenie zadecydowało jednak, że został etnografem. W historii tego niezwykłego człowieka o magnetycznej osobowości, zmagającego się z ogromnymi przeciwnościami losu, wiele jest wątków zarówno awanturniczych, jak i tragicznych oraz romantycznych.
Dużo bardziej niż w ojczyźnie jest znany i ceniony poza jej granicami. A szkoda, ponieważ starszy brat marszałka Józefa Piłsudskiego jest postacią, z której Polacy powinni być szczególnie dumni. Na rosyjskim Sachalinie oraz na japońskiej wyspie Hokkaido do dziś jest uważany za narodowego bohatera, stawia mu się pomniki. W 1991 roku na Sachalinie, na dziedzińcu Obwodowego Muzeum Krajoznawczego postawiono mu monument. Kolejny odsłonięto w 2013 roku w Muzeum Ajnów w japońskim mieście Shiraoi na wyspie Hokkaido. W 1997 roku w Jużno-Sachalińsku powstał Instytut Naukowego Dziedzictwa Bronisława Piłsudskiego.
Jego nazwisko od dziesiątek lat jest wymieniane w międzynarodowym środowisku naukowym z wielkim szacunkiem, są organizowane międzynarodowe sesje naukowe poświęcone jego dokonaniom. Dla etnografów pozostaje najwybitniejszym przedstawicielem rodu, który swoimi osiągnięciami przyćmił nawet samego Marszałka. W Japonii o wielkim polskim naukowcu dzieci uczą się w szkołach, kilka tysięcy stron jego prac wydano po angielsku, rosyjsku i japońsku. W 1981 roku powstał Międzynarodowy Komitet dla Ocalenia i Oceny Spuścizny Naukowej Bronisława Piłsudskiego. Od 1985 roku odbyły się trzy międzynarodowe konferencje poświęcone postaci i dorobkowi tego wielkiego Polaka – w Sapporo, Jużno-Sachalińsku i w Krakowie.
Jest dobrze znany, ale nie u nas. No cóż, jak stwierdził już przed wiekami sam Jezus z Nazaretu, _Nemo propheta in patria sua – Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju_. Czas najwyższy zmienić ten stan rzeczy…
Bronisław nie ukończył żadnych studiów, ale jako genialny samouk posiadł olbrzymią wiedzę, zadziwiając wszechstronnością swych zainteresowań. Zesłany na koniec świata, a konkretnie na Sachalin – okrytą ponurą sławą wyspę na Oceanie Spokojnym zwaną „wyspą katorżników” – miał dwa wyjścia. Poddać się i zginąć bądź też znaleźć w tym lodowym piekle nowy cel w życiu. Wybrał to drugie.
Badał ginącą kulturę i języki rdzennych mieszkańców tej wyspy: Niwchów, Oroków oraz nadamurskich Ulczów i Nanajów (znanych wtedy jako Goldowie), zwłaszcza zaś zamieszkującego Sachalin i północną Japonię tajemniczego ludu Ajnów, zwanych „kosmatymi ludźmi”. Ajnowie, wykazujący etniczne cechy wszystkich ras świata, do dziś stanowią zagadkę dla antropologów. Dzięki Bronisławowi Piłsudskiemu poznano ich trochę lepiej.
Benedykt Dybowski, utrzymujący przez wiele lat korespondencyjny kontakt z Piłsudskim, uznał, że „młody człowiek, rzucony w piekło Sachalinu (…) zginąć musi marnie. Stało się przeciwnie. Tam urósł B. Piłsudski do wyżyn człowieka nauki, człowieka poświęcenia i Chrystusowych zalet. Złoto charakteru moralnego pozostało w nim nietknięte”.
Piłsudski niemal od razu poczuł silną więź z Ajnami, ujęły go ich skromność i przywiązanie do natury. Żyli przy tym w wielkim ubóstwie, pozbawieni dostępu do edukacji i wielu praw. U młodego zesłańca odezwała się natura społecznika. Zaczął działać na rzecz polepszenia losu marginalizowanego ludu. Uczył dzieci oraz niepiśmiennych dorosłych, pisał w ich imieniu listy do władz, szczepił ich przeciw chorobom i leczył. Z powodzeniem łączył dwa całkowicie odmienne światy – europejską cywilizację z kulturami ludów pierwotnych Dalekiego Wschodu. W końcu tubylcy obwołali go nawet swoim królem, choć był to tylko przydomek, a nie oficjalny tytuł. Sam, będąc katorżnikiem, który cudem wywinął się od stryczka, budował ich tożsamość i upominał się o ich prawa.
Także i dziś, po upływie z górą stu lat, wciąż inspiruje wiele mniejszości walczących o swoje prawa. To, że wymienione narody zostały podbite, a ich kultura, zwyczaje i tradycje były konsekwentnie wyniszczane zarówno przez Rosjan, jak i Japończyków, wzbudziło troskę Polaka o ich los. Zdaniem Bronisława Piłsudskiego stali się „na zawsze najlepszymi, drogimi druhami wspólnej niedoli”.
„I dla nich, dla całego plemienia, dnie sławy, czasy świetnej (z ich punktu zapatrywania) przeszłości minęły i już nigdy nie wrócą… – pisał. – I oni, niedawni panowie piętrzących się wszędy gór, bystrych, przeczystych i wiecznie szumiących potoków, rzek karmicielek, gęstych lasów tajemniczych, pełnych zwierza o futrach bogatych, oni – dumni z panowania nad rozległą przyrodą – zostali zdeptani przez nowych przybyszów, utracili na zawsze tak przez nich ukochaną swobodę. (…).
Związek serdeczny nas łączący krzepł i rozszerzał się na coraz dalsze okolice. Jużeśmy razem się cieszyli powodzeniem waszym w sezonach połowu ryb i myślistwa, odczuwaliśmy radość, gdy zdrowe latorośle uszczęśliwiały rodziny i powiększały liczbę członków gasnącego waszego szczepu; smuciliśmy się razem, gdy śmierć unosiła do pięknego, ale nieznanego »Mlywo«1 tych, których zaliczaliśmy do naszych wspólnych przyjaciół; żebraliśmy razem u naszych »Panów«, by wykołatać pomoc w klęskach, grożących wam głodem; obmyślaliśmy środki, by zapobiegać szerzącym się epidemiom. O dzięki wam, bracia moi żółtolicy, dzięki za zaufanie i przyjaźń, które z żywego trupa pożądającego śmierci zrobiły na powrót człowieka hołdującego przede wszystkim czynnej miłości dla ludzi. Dziękuję za otwarcie mi dusz waszych, za odsłonięcie mi tajników waszej trudnej, odmiennej, nieharmonijnej dla nas, ale wam drogiej ojczystej mowy, za powierzenie niejednej tajemnicy, za chętne objaśnianie waszych myśli i zapatrywań, za dzielenie się ze mną najdroższym skarbem, który wam pozostał i osładzać wam będzie ciężkie kajdany niewoli waszymi pieśniami”.
Był wybitnym etnografem i twórcą słowników wymierających ludów Północno-Wschodniej Azji, zawierających przeszło 10 tysięcy słów. Dzięki jego pracy można było stworzyć podstawy ważnych badań etnologicznych i językowych. „Kosmaci ludzie” lgnęli do niego jak pszczoły do miodu i nazywali go „Akan”, co w ich języku znaczyło „Starszy brat”. A rosyjskie władze nie wtrącały się do jego pracy badawczej, wręcz mu pomagały. Miejscowi czarownicy dopuszczali go do swych tajemniczych szamańskich obrzędów, przez wieki skrywanych przed Europejczykami. Najbardziej nieufni mieszkańcy jurt i szałasów przekazywali mu legendy, śpiewali pieśni. Znachorzy zdradzali tajniki swoich praktyk. A Bronisław robił zdjęcia ich amuletów i bóstw, zbierał przedmioty materialnej kultury.
Działania te były niezwykle ważne dla światowej etnografii. Neolityczny świat unikatowej kultury Ajnów powoli zanikał w zderzeniu z agresywną polityką Rosji i Japonii. Bardzo ważne były także dla samych Ajnów, którzy jako plemię znaleźli się w tym czasie w stanie swoistej agonii, wymierając z głodu, biedy, z zaszczepionego im przez najeźdźców pijaństwa czy na przywleczone przez obcych choroby. A w wyniku mieszania się z innymi rasami powoli tracili swoje charakterystyczne cechy. W ten właśnie sposób wiele autochtonicznych grup w tych państwach przestało istnieć, inne utraciły swoją odrębność etniczną, częstokroć język i kulturę.
Obszar, na którym Piłsudski prowadził badania, był niezwykle trudny, a wsparcie finansowe jego eksploracji minimalne. Szacuje się, że w trakcie badań przebył około 5 tysięcy kilometrów pieszo, konno i na saniach. Opublikował około 50 pozycji naukowych, książek, artykułów i recenzji. Obszerną dokumentację, będącą plonem jego wnikliwych badań, przekazał do muzeów w Petersburgu i Władywostoku. Założył kilka szkół oraz bibliotekę. Opracował też projekt przepisów administracyjnych. Mimo że oficjalnie pozostawał skazańcem, z czasem rosyjskie władze zaczęły go traktować jak naukowca, któremu trzeba pomóc w niezwykle trudnej i cennej pracy nad tubylczą ludnością.
Uczestniczył również w wielu wyprawach naukowych, między innymi do Japonii, na wyspę Hokkaido. Jak przystało na nowoczesnego badacza, w swojej pracy terenowej używał rozmaitych nowinek technicznych. Nie tylko prowadził zapiski, nie tylko fotografował za pomocą niedawnego wynalazku Louisa Daguerre’a, lecz także tworzył dokumentację audialną, wykorzystując ostatni cud techniki – fonograf.
Bronisław był pionierem, a zarazem klasykiem nowoczesnych badań antropologicznych i lingwistycznych. Historia jego życia to również przykład więzi między ludźmi różnych narodowości, różnych języków i wierzeń, ludźmi mającymi nie tylko całkowicie odmienne obyczaje, ale i cechy wyglądu fizycznego.
Warto przy tym zaznaczyć, że zarówno Rosjanie, jak i Japończycy traktowali podbite ludy z pogardą. Ci pierwsi nazywali je „kudłatymi Kurylczykami”, drudzy – „owocami intymnego związku pewnej mongolskiej księżniczki i… psa”. Polak natomiast odnosił się do nich z szacunkiem. Nie patrzył również na tubylców tak, jak zwykli to czynić antropolodzy z kolonizatorskich krajów. Nawiązywał wśród krajowców przyjaźnie, zawierał znajomości. Podjął naukę ich języka, a że miejscowi nie znali języka rosyjskiego, służył im za tłumacza i obrońcę przed okupacyjną władzą. Poznawał zwyczaje i rytuały, brał udział w ceremoniach religijnych i uroczystościach rodzinnych. Mieszkał między nimi, uczył ich czytania i pisania, a także zasad nowoczesnego rolnictwa, pokazał, że należy solić ryby. Założył nawet rodzinę, żeniąc się z ajnuską kobietą, z którą dochował się dwojga dzieci. W ten sposób udało mu się wniknąć do opisywanego społeczeństwa i poznać je od wewnątrz.
„Zbliżyłem się do tych ludzi wymierających i krzywdzonych, żeby odetchnąć wśród nich lepszym powietrzem i nieść im pomoc” – napisał Bronisław Piłsudski w artykule opublikowanym w 1909 roku w czasopiśmie „Sfinks”.
„W kilka godzin swą dobrocią, miłym obejściem i wesołym śmiechem Bronisław Piłsudski więcej dokonał, niż my za pomocą pieniędzy lub dokumentów urzędowych – zapisał Wacław Sieroszewski, towarzysz wyprawy naukowej Piłsudskiego na Hokkaido. – Ustępowano nam najlepszą chatę, zapraszano na wyprzódki do siebie i ceny na wszystko znacznie spadały”.
Przebywając okresowo (w latach 1906–1914) w ówczesnej Galicji, a konkretnie w Zakopanem, zaangażował się w prowadzenie badań nad folklorem Podhala, kładąc ogromne zasługi dla nowoczesnych badań nad kulturą tej części nieistniejącej wtedy Polski. Założył między innymi w 1911 roku Sekcję Ludoznawczą przy Towarzystwie Tatrzańskim, wniósł również znaczny wkład w rozwój Muzeum Tatrzańskiego imienia Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem. Juliusz Zborowski, wieloletni dyrektor tej placówki, widział w Bronisławie Piłsudskim „pierwszego na Podhalu nowoczesnego etnografa, wybitnego muzealnika i pioniera badań etnograficznych prowadzonych na Podhalu i dla Podhala”. Ostatnie miesiące życia spędził w Paryżu, pracując w Komitecie Narodowym Polskim.
Nie można także nie wspomnieć o wielkim patriotyzmie Bronisława i przywiązaniu do ojczystych tradycji, które wyniósł z rodzinnego domu. Od najmłodszych lat ciężko pracujący nad sobą, mężnie znoszący tragedię zesłania, nie tracił wiary w odzyskanie przez Polskę niepodległości. Tak naprawdę to dla niej żył i pracował, czy to na Sachalinie, czy na Hokkaido, czy też we Fryburgu, w Rapperswilu, czy w Paryżu.
W czym przejawiało się jego niezwykłe podejście do „słabszych ludów”? Dlaczego nazwano go Królem Ajnów i układano dla niego pieśni? Jak to się stało, że jedynym mężczyzną mogącym obecnie nosić nazwisko Piłsudski jest Japończyk? Co takiego musiało się wydarzyć, żeby do pozbawionego wszelkich praw skazańca carski generał słał listy rozpoczynające się od słów „Łaskawy Panie Bronisławie Osipowiczu!”? Bronisław Piłsudski do dziś pozostaje postacią wielce tajemniczą. Nawet żyjący członkowie jego rodziny przyznają, że nikt nie znał całego szeregu epizodów z biografii starszego brata Józefa.
Autor ma nadzieję, że opisana w tej książce niezwykle barwna historia życia Bronisława Piłsudskiego, tego „wiecznego tułacza”, pozwoli przybliżyć losy i lepiej poznać Polaka, który na krańcach Dalekiego Wschodu próbował uchronić od zapomnienia kulturę i język ginących plemion. Tym bardziej że po świecie krążą artykuły, takie choćby jak ten amerykańskiego profesora Sergieja A. Kana2 z „Arctic Antropology”, gdzie mowa jest o „rosyjskim” antropologu Bronisławie Piłsudskim.PROLOG
Ogromny parowiec o wyporności 5 tysięcy ton nazywał się „Niżnyj Nowgorod” i był własnością pozostającego na usługach rosyjskiego rządu żeglugowego Towarzystwa Floty Ochotniczej. Utworzona na osobiste polecenie cara Aleksandra III flota składała się w sumie z siedmiu wielkich parowców, których zadaniem był transport osadników, żołnierzy oraz kupców na dalekowschodnią krawędź imperium. Przede wszystkim jednak wywożono tam skazańców.
Zbudowany w 1878 roku „Niżnyj Nowgorod” miał 94,2 metra długości i 12,2 metra szerokości. Rozwijał maksymalną prędkość 13 węzłów, czyli około 24 kilometrów na godzinę. Wyposażony był w kawiarnię, świetlicę, gabinet lekarski, łaźnię, sporą bibliotekę i nawet specjalną kajutę dla kobiet. Obszerny pokład pozwalał na regularne przechadzki dla rozprostowania nóg i utrzymania dobrej kondycji. Petersburski „Głos” zachwycał się, że odtąd transport na Daleki Wschód będzie zajmować nie lata, ale zaledwie 50 lub 60 dni, spędzanych dodatkowo wręcz w komfortowych warunkach. Była także piękna kaplica, którą przed pierwszym rejsem odwiedził miejscowy biskup, modląc się w intencji poprawy więźniów „poprzez pobożną pracę i posłuszeństwo władzom”.
Ale kobiety rzadko pływały na pokładzie tego parowca. Chyba że dobrowolnie dołączały do zesłanych mężów lub braci. A wymienione luksusy były przeznaczone tylko dla członków załogi. Pasażerowie podróżowali statkiem w zgoła odmiennych warunkach…
Każdego roku kilka podobnych jednostek wypływało z Odessy, biorąc kurs na Sachalin. Zawsze wyładowane po brzegi tłumem katorżników, nie zawsze osiągały przeznaczony cel. Zwykle były to statki przestarzałe, a ich techniczne wyposażenie pozostawiało wiele do życzenia. Dwa lata wcześniej, to znaczy w 1885 roku, parowiec „Rossija” prawie zatonął, i to już u samych brzegów Sachalinu. Życie straciło wówczas kilkudziesięciu spośród 3 tysięcy przewożonych więźniów. Statek „Kostroma”, którym odbywali zesłańczą drogę między innymi Adam Sieroszewski (stryjeczny brat Wacława) i Hilary Gostkiewicz (1861–1928), działacz I Proletariatu, również rozbił się przy południowych brzegach tej wyspy. Więźniowie ledwo ocaleli, gdyż woda wlewała się do magazynów pokładowych i sięgała ludziom do szyi. Zdołano jednak w ostatniej chwili ich ewakuować. „Wsiąść na statek” nie znaczyło więc wcale „przybyć na miejsce”. Trzeba jeszcze było uniknąć śmierci głęboko pod pokładem, gdzie przez kilka tygodni człowiek dusił się w zatrutym powietrzu, umierał od pokładowej strawy albo jakiejś epidemii.
Początkowo rzadko ekspediowano zesłańców na Sachalin drogą morską. Najpopularniejszy był morderczo długi, bo liczący aż 10 tysięcy kilometrów szlak lądowy, wiodący przez cały obwód zabajkalski, katorżnicze Zagłębie Kary aż do Pacyfiku. Dopiero tam ładowano więźniów na statek. Trwało to czasami nawet dwa lata i wielu z nich nie przeżywało podróży.
Tych, którym udało się przebyć ową prawdziwą „drogę przez mękę”, nazywano _terpigorcami_, czyli cierpiętnikami gór. Z tej racji cieszyli się wśród współtowarzyszy niedoli dużo większym szacunkiem niż ci, którzy dotarli na Sachalin drogą morską. Tych ostatnich określano pogardliwym mianem _krugobołtunów_, czyli „gadaczy w kółko”. Zapewne dlatego, że – jak sądzono – podczas rejsowej bezczynności zabijali czas bezsensownym paplaniem. Ale podróż statkiem na zesłanie również nie przypominała w niczym wycieczki spacerowym stateczkiem po Wołdze. Tylko najsilniejsze jednostki były w stanie przetrwać rejs w tragicznych warunkach. Po zawinięciu do portu zmaltretowanych pasażerów wyciągano z pokrytych wymiotami i odchodami ładowni…
Był lipiec 1887 roku, kiedy „Niżnyj Nowgorod” zmierzał już od wielu dni przez Morze Czerwone w tym samym kierunku co nieszczęsna „Rossija”. Port w Odessie opuścił dokładnie 8 czerwca 1887 roku. Pod pokładem, gdzie stłoczono dokładnie 525 zesłańców, panowały okropny ścisk, smród, upał i wilgoć. Wszy gryzły jak opętane. Ale jeszcze gorsze były pluskwy. Insekty te miały szczególne obyczaje: czekały zwykle, aż światło zgaśnie, i jak tylko zrobiło się ciemno, wyłaziły. Nie kierowały się przypadkiem, zmierzały prosto do karku, który – nie wiedzieć czemu – przedkładały nad inne części ciała; czasami kierowały się ku przegubom rąk, rzadziej dawały pierwszeństwo kostkom. Nie bardzo wiadomo, czemu wstrzykiwały pod skórę śpiącego przykro piekący olejek, którego działanie wzmagało się dotkliwie za najlżejszym potarciem.
Woń stęchlizny biła od pokładów wypełnionych ludzką masą niczym ładunkiem melonów. Przez otwarte luki buchała z brzucha statku gorąca fala powietrza przesyconego drażniącą wonią smarów. Niosła ze sobą węglowy pył, który – osiadając na twarzach i odzieniu – mieszał się z ludzkim potem i pokrywał wszystko lepką, wilgotną mazią. Płacz i przekleństwa oraz morska choroba dopełniały obrazu nędzy.
Trasa rejsu wiodła od portu w Odessie na Morzu Czarnym poprzez Konstantynopol na Morze Śródziemne. Następnie przez Kanał Sueski na Morze Czerwone, Aden, Morze Arabskie, Colombo, Zatokę Bengalską, Singapur, Hongkong, Nagasaki i Władywostok, aż do portu Aleksandrowsk na zachodnim Sachalinie, nad Cieśniną Tatarską, oddzielającą tę wyspę od Azji. Położony w środkowej części wyspy na wschodnim wybrzeżu Aleksandrowsk był nieformalną stolicą Sachalinu, siedzibą gubernatora, ośrodkiem administracyjnym i garnizonem wojskowym, a przede wszystkim jednym wielkim więzieniem.
Przestrzeń ładowni przedzielono z myślą o więźniach wzdłuż boków statku na dwie części grubą podwójną siatką. W obu częściach ustawiono trzypiętrowe prycze, pomiędzy którymi zostawiono wąziutki odstęp, przez który z trudem można było się przecisnąć. Na samych pryczach, z braku miejsca, można było właściwie tylko leżeć. Gołe deski pod plecami, głowy spoczywały na workach z ich dobytkiem. Na końcach przedzielonych siatką obydwu części na przodzie statku znajdowały się na podwyższeniu dwie małe ubikacje. Tam można było się umyć i załatwić naturalną potrzebę.
„Dla odświeżenia powietrza w kazamacie wyprowadzano wszystkich na pokład pod prysznic, na tak zresztą szczupłej powierzchni urządzony, że ludzie musieli szczelnie stać, ciało przy ciele – wspominał wcześniejszy pasażer »Niżnego Nowgorodu« Edmund Płoski. – Świeża oceaniczna woda oczywiście mocno orzeźwiała, ale tak szczelne stykanie się ciał powodowało zarażanie się wzajemne chorobami skórnymi, zwłaszcza nagminnie nieraz w tej ciasnocie i brudzie panującymi owrzodzeniami tropikalnymi (po rosyjsku _tropiczeskaja syp_). Nie była to choroba złośliwa, łatwo dawała się leczyć, ale sprawiała dużo cierpień, bo puchły przy tym gruczoły pachwinowe, utrudniało to wszelkie ruchy i sprawiało dotkliwy ból. Po wyjściu w okolice chłodniejsze owrzodzenia goiły się same przez się dość prędko”.
Niepodzielną władzę na statku posiadał _grodonaczalnik_ (gubernator) z Odessy, który mógł nawet bez sądu skazać każdego na śmierć. Kiedy którejś nocy na pokładzie wybuchł pożar, _grodonaczalnik_ kazał dla przykładu powiesić kilku uznanych za winnych więźniów. Ostatecznie jednak okazał się „ludzkim człowiekiem” i skazańcy otrzymali tylko po kilkadziesiąt batów.
O wschodzie słońca, zaraz po porannej modlitwie więźniowie otrzymywali śniadanie: zwykle lurowatą herbatę i pajdę chleba ze smalcem i skwarkami. Herbatę? Raczej kipiatok, czyli wrzątek wydzielany w postaci ciepłej, zabarwionej nie wiadomo czym cuchnącej cieczy. O godzinie dziesiątej trzydzieści serwowano obiad, najczęściej gęstą zupę z kaszy, mąki kukurydzianej albo ryżu. Jeśli któryś miał trochę szczęścia, mógł nawet trafić na kawałek mięsa. Mięsa? Raczej jakichś dziwnych gąbczastych ochłapów. Po jakimś czasie okazało się, że to krowie wymiona. Jedli z wielkich misek, w sześcio- lub ośmioosobowych grupach; po jedzeniu odbierano im łyżki. Popołudnia były przeznaczone na pracę fizyczną, głównie szorowanie pokładu. W tym czasie wyznaczeni więźniowie sprzątali puste ładownie.
O zmroku skazańcy wracali pod pokład, gdzie ponownie zakuwano ich w kajdany. Na kolację już tylko sama kasza z masłem i chleb. Bywało, że zakazywano więźniom wszelkich rozmów pod karą chłosty, aby uniemożliwić zorganizowanie jakiegokolwiek spisku.
Po wypłynięciu na wody Morza Czerwonego zdjęto im kajdany i przestano golić głowy.
„Jakże lekko i swobodnie stąpały nogi bez tego ciężaru, a zwłaszcza jak przyjemnie było pozbyć się tego ustawicznego brzęku, jaki sprawiało chodzenie dziesiątków ludzi – napisał w swych _Wspomnieniach_ Edmund Płoski. – Ten brzęk zrazu był dla słuchu i dla mózgu istną torturą. Z czasem słuch i mózg stępiały i na to już cierpieniem nie reagowały. Ale cierpienie to w jakiejś podświadomości istniało i od czasu do czasu przybierało charakter ostrzejszy. To tak zwane przyzwyczajenie się do czegoś nie oznacza wcale, aby to coś przestało sprawiać cierpienie, tylko na to cierpienie już się uwagi nie zwraca”.
Ale na tej szerokości geograficznej boleśnie dawały się we znaki dochodzące do 40 stopni upały i choroba morska. Z otwartych luków zamiast powietrza wlewał się do środka duszący żar. Ludzie padali jak muchy, a zemdlonych wynoszono na pokład i tam cucono zimną wodą. Dokuczało pragnienie. Podawano wprawdzie do picia słodką wodę zaczerpniętą po drodze z rzek, ale wcześniej wykorzystywano ją do chłodzenia turbin parowych statku. Była wprawdzie potem przedestylowana, ale mimo to smakowała jak pomyje i ludzie często po niej chorowali.
Po kilku dniach takiej mordęgi z ulgą powitali dziko skłębione zwały chmur nad Pacyfikiem. Nie mieli jednak pojęcia, że ten fakt zwiastuje coś dużo gorszego. Niebo żarzyło się żółcią siarki i zielenią pokrytej patyną miedzi, fioletem i szkarłatem. Wkrótce ocean szarpał „Niżnym Nowgorodem” jak łupinką orzecha. Ogromne fale przelewały się przez pokład, gasząc ogień w żelaznych piecykach i zalewając prycze na dolnym pokładzie, na których kulili się wystraszeni skazańcy. W łoskot rozbijających się o burty fal, w przeraźliwy jęk poddawanego torturom przez naturę statku wdzierał się chóralny lament klęczących w kałużach słonej wody ludzi: _Hospody pomyłuj!_
*
Uwięziony wraz z innymi w ładowni „Niżnego Nowgorodu” 20-letni młodzieniec od wielu dni nie wiedział, gdzie jest. Podobnie zresztą nie miało o tym bladego pojęcia pozostałych 524 zesłańców, jego towarzyszy niedoli. Młodzieniec nazywał się Bronisław Piłsudski. Wraz z tłumem więźniów, skuty łańcuchami, od wielu dni podróżował na statku, który wyruszył z Odessy w rejs na Sachalin – wyspę katorżników.
Ciemności pod pokładem były pełne głośnych oddechów i cuchnących wyziewów. Koce wydawały się równie ciemne. Każdy pozawijał się w nie jak najszczelniej i czuł wdzięczność za odrobinę ciepła daną znużonemu ciału. Skuleni ludzie drętwieli na twardych posłaniach. Wraz z posuwaniem się coraz bardziej na północ przychodził coraz dotkliwszy chłód. Sen, wierny sprzymierzeniec, spadał szybko na śmiertelnie znużonych więźniów, głusząc odczucia. Kto mógł, spał mocno, snem skondensowanym niejako, chłonąc pazernie wypoczynek. Noc na statku była krótka, a trzeba było przecież w ciągu jej trwania, leżąc nieruchomo w ciemnej czeluści barłogu, zrzucić z siebie zmęczenie dnia minionego i znaleźć siły potrzebne na dzień następny. Nieprzerwaną kaskadą brzmiał wielogłosowy kaszel. Czasem ktoś krzyknął przez sen w przerażeniu słowa, których bał się wymówić w ciągu dnia.
Bronisław bez przerwy musiał uważać. Nie tylko na strażników. Na zesłanie skazywano nie tylko ideowych konspiratorów, lecz także pospolitych przestępców. Więźniowie polityczni zostali przemieszani z kryminalistami, a przede wszystkim z _worami_ (czyli złodziejami), _żulikami_ (chuliganami) i wszelkiego rodzaju gwałtownikami. To oni byli tu prawdziwymi królami. Znali przepisy, obyczaje, umieli się upominać o swoje i nie swoje. Byli to ludzie na ogół młodzi, często pokiereszowani w bójkach, głównie między sobą, ale także tacy, którzy ucinali sobie palce u rąk lub nóg, aby w ten sposób uniknąć poboru do armii.
Cały swój dobytek musiał Bronisław bez przerwy trzymać pod głową, bo nawet w nocy można było zostać okradzionym. Miska, łyżka, trochę ciepłej odzieży – to był cały majątek więźnia. Nikogo z załogi to nie interesowało. Kradzieże był to stały tutaj zwyczaj, tolerowany, a nawet popierany przez _naczalstwo_, które partycypowało później w podziale łupu. Trzeba było także bardzo uważać, by nie wdać się w jakąś bójkę, przy okazji której można było oberwać nożem.
Bronisław był coraz bardziej przestraszony i wycieńczony. Marzył tylko o tym, by wreszcie postawić stopę na stałym lądzie i odetchnąć świeżym powietrzem. „(…) Bardziej niż wszystko inne dotykał nas tworzący się w zamknięciu zaduch (…) – pisał w liście do ojca. – Opary z suszących się przemokniętych rzeczy i nasz pot szybko wypełniały całe pomieszczenie, tworzyły zaduch i smród nie do wytrzymania. (…) Każda, słaba nawet fala na morzu doprowadzała nas wszystkich, poza nielicznymi wyjątkami, do stanu godnego litości, ale równocześnie wywołującego wstręt. Woda przedostająca się przez iluminatory, które nie zostały w porę zamknięte, zalała całą podłogę. Wszyscy leżeli na podłodze, tarzając się we własnych wymiocinach, odmawiając jedzenia i w chwilach rozdrażnienia pragnąc szybszej śmierci”.
Nowy świat otwierał się przed nim w całej pełni. Świat obozów, zsyłek i więzień, świat tragicznych rozwiązań, świat doprowadzający ludzi, którzy do niego trafili, do pełnego duchowego załamania. Albo do prawdziwego męstwa. Ale tym wykazywali się oczywiście jedynie nieliczni.
Podobnie opisywał swą podróż na piekielną wyspę inny Polak, Wacław Sieroszewski (1858–1945), zesłaniec, pisarz, podróżnik, badacz, etnograf Syberii, autor doskonałej rozprawy etnograficznej _12 lat w kraju Jakutów_ – nazywanej biblią jakutologów – a także wielu bardzo wówczas cenionych opowiadań i powieści, działacz niepodległościowy i kawaler Orderu Virtuti Militari. W 1937 roku opublikował artykuł wspomnieniowy poświęcony Bronisławowi Piłsudskiemu:
„W 1887 roku wywieziono go z Odessy na statku przez Suez na Sachalin wraz z 600 najcięższymi przestępcami kryminalnymi w okropnych higienicznych warunkach. (…). Cały czas trzymano ich pod pokładem, gdzie zaduch, gorąco i licha strawa potęgowały morską chorobę do rozmiarów potwornych. Ludzie szaleli, marli jak muchy i odbierali sobie życie. (…) Okrutni nadzorcy i oficerowie marynarki, aby utrzymać ten tłum w rygorze, używali najostrzejszych i najbezwzględniejszych środków: chłosty, tortur, kary śmierci. No i okradali więźniów najbezwstydniej, obyczajem rosyjskim, i panoszyli się nad bezbronnymi nieszczęśnikami, jak to robią zawsze nędznicy”.
W trakcie opisywanego rejsu Bronisław Piłsudski uczył dwóch innych młodych Polaków języka rosyjskiego, wykorzystując do tego celu pewną książkę przyrodniczą, jedyną dostępną na statku literaturę. Sam jednak z wielką niechęcią wdrażał się do nieustannego korzystania z mowy zaborcy, o czym pisał w liście do ojca:
„Powinienem już przyzwyczaić się do rosyjskiej mowy, a mnie wciąż strasznie trudno pisać po rosyjsku, myśląc po polsku”.
Jeszcze innemu zesłańcowi pomagał w zgłębieniu tajników języka niemieckiego. Sam słabego zdrowia (spory odcinek podróży spędził ciężko chory w okrętowym lazarecie), wspierał upadających na duchu współpasażerów tego ponurego statku, jakim bez wątpienia był „Niżnyj Nowgorod”.
Literackie echo tej podróży Bronisława znalazło wyraz w trzeciej części _Urody życia_ Stefana Żeromskiego. Występujący w książce Gustaw Bezmian, zesłaniec powracający do kraju i opowiadający współpasażerom o swoim pobycie na Sachalinie, miał swój pierwowzór właśnie w Bronisławie Piłsudskim. Bronisław poznał Żeromskiego, gdy powrócił z zesłania, obaj panowie spotykali się w Zakopanem i w Londynie.
„Łby golone, kajdany, upał straszliwy – opowiadał w powieści Żeromski ustami swego bohatera. – My pod pokładem i powietrza ani powąchać! No cóż? Oczywiście ona – walka. Zbudowałem ja plan, zorganizowałem bunt jak należy. Rzecz była zrobiona niegłupio. Wypadliśmy w jednej chwili, straż w powrozy, wyważyliśmy drzwi, na pokład. Oficerów i komendanta w postronki. (…) Nadbiegły marynarze, pokonały. Z powrotem pod pokład. Przeprowadzili rury do kotłów parowych do naszych nor i zapowiedzieli, że za najlżejszym objawem buntu drzwi zaprą i parą nas jak robactwo w naszych kaźniach wypalą. Trzeba było pazury schować i milczeć”.
*
Znalazłszy się w więzieniu, Bronisław powrócił do wiary, porzuconej przejściowo na rzecz „postępowych” rewolucyjnych teorii:
„Co zaś tyczy się dwóch twoich uwag na temat chrześcijańskiej miłości i Boga, to bądź spokojny, Ojcze. Zasady moralności, zawarte w chrześcijańskiej nauce, były dla mnie zawsze ideałem, przeniknięta jest nimi cała moja dusza, i nie patrząc na chwilowe od nich odstąpienie, obiecuję już nigdy ich nie porzucić. Co dotyczy Boga i różnych nauk materialistów, to w tym przypadku muszę przyznać swoją niekompetencję, która dotyczy naukowych punktów widzenia”.
Którejś nocy, kiedy modli się po cichu na swej pryczy, gdzieś z głębi barłogów słyszy jęk. Bardziej wyczuwa, niż widzi człowieka, który delikatnie odrzucił na bok koc, cichutko podnosi się z posłania i przepycha się w stronę Bronisława. Zbliża się ku niemu z wytrzeszczonymi oczyma, z szeroko otwartymi ustami łapiącymi gwałtownie powietrze, mamrocząc coś pod nosem. Przekonany, że za chwilę rzuci się na niego, aby go udusić, Piłsudski mimowolnie napina mięśnie, przygotowując się na atak. Tymczasem mroczna sylwetka pada przed nim na kolana.
– Ty, powiedz, nie boisz się śmierci? – słyszy pytanie zadane w ciszy przerywanej rzężeniem ciężkich oddechów.
– Nie, chyba nie – odpowiada zdziwiony.
– To dlaczego powiedziałeś „chyba”?
– Bo śmierci się nie boję, ale boję się cierpienia w chwili umierania.
– A piekła też się nie boisz?
– Staram się ufać miłosierdziu Bożemu.
– Tobie łatwo. Pewnie powędrujesz prosto do nieba. A ja, za to, co zrobiłem, trafię na samo dno piekła.
– Bóg jest miłosierny – zapewnia nieszczęśnika Bronisław. – Przebaczył nawet łotrowi na krzyżu.
– Jak to? Tak zwyczajnie mu przebaczył?
– Zwyczajnie. Bo tamten żałował za swoje zbrodnie i błagał o przebaczenie. Jeśli ty też będziesz żałował zła, które popełniłeś, Bóg ci przebaczy.
Po chwili pada kolejne pytanie.
– Czy na pewno jest coś po śmierci?
– Mówisz o życiu wiecznym?
– Tak. Że nie zjedzą nas robaki i tyle po nas zostanie.
– Na pewno.
– Skąd to możesz wiedzieć?
– Ty też to wiesz, tylko sam przed sobą nie chcesz się przyznać.
– Może i wiem, ale nie jestem aż taki pewien – odpowiada po chwili zastanowienia tamten, po czym wybucha rozdzierającym szlochem. – Powiedz, przysięgnij, na co masz najświętszego, że wierzysz w to, co powiedziałeś! Przysięgnij albo zamilcz. Zamilcz, będę wiedział wszystko. Przebaczę ci, daruję.
Zapada długa cisza, jakby rozmówcę ktoś walnął w żołądek. Bronisław czuje, że kilku innych, którzy przed chwilą się obudzili, też czeka na jego słowa. Odpowiedź jest głośna i wyraźna:
– Jest niebo i ty też tam w końcu trafisz. Bo Bóg jest miłosierny.
Potem znowu zapada głucha cisza, przerywana szlochem człowieka, który teraz czołga się z powrotem na swoje miejsce pod ścianą w kącie.PRZYPISY
1 Mływo – w wierzeniach Niwchów kraina umarłych.
2 Sergiej Kan jest amerykańskim antropologiem pochodzenia rosyjskiego żydowskiego (przyjechał do Stanów Zjednoczonych w 1974 r.), znanym z badań i prac na temat ludu Tlingit z południowo-wschodniej Alaski.
3 Jej noszenie było nie tylko przejawem ówcześnie panującej mody, lecz także swoistą formą oporu wobec zaborców i sposobem na upamiętnienie w świadomości społeczeństwa najistotniejszych wydarzeń z dziejów Polski. Obok godeł pojawiały się na niej podobizny bohaterów narodowych lub elementy uzbrojenia, często skomponowane w _panoplium_. Biżuteria patriotyczna stała się wyrazem pamięci o ofiarach, ale i o rozkwitającej nadziei na nadchodzące zmartwychwstanie umęczonego kraju. Wyrażała żałobne nastroje społeczeństwa, obok godeł umieszczano korony cierniowe i gałązki palmowe, symbolizujące męczeństwo, oraz kotwicę i serce – chrześcijańskie znaki nadziei i miłości, oznaczające wiarę w odrodzenie ojczyzny i bezgraniczne jej umiłowanie.
4 Nazwano go „Wieszatielem”, bowiem z jego rozkazu na placu Łukiskim w Wilnie w latach 1863–1864 dokonano kilkudziesięciu egzekucji. Murawjow opracował szczegółowy program „powrotu do rosyjskich (ruskich) korzeni”, który zakładał m.in.: prześladowania katolików (skonfiskowanie klasztorów i kościołów), krzewienie prawosławia, usunięcie polszczyzny z życia publicznego, rusyfikację urzędów, osadnictwo rosyjskie.
5 Na mapie topograficznej WIG dworek jest opisywany jako Folwark Zułowo. Bronisław Piłsudski urodził się właśnie w tym majątku, a nie w samej wsi Zułowo. Obszar tego majątku, podobnie jak sąsiednie Palestyna czy Jeneraliszki obecnie stanowią część wsi Zalavas i nie posiadają osobnych nazw, stąd zapewne błędne utożsamianie przedwojennego majątku Zułów z dzisiejszą wsią Zalavas.
6 Rojsty – porośnięte niską roślinnością podmokłe obszary na Litwie, będące stałym elementem kresowego krajobrazu.