Tischner: Mistrzowskie rekolekcje z Eckhartem - ebook
Tischner: Mistrzowskie rekolekcje z Eckhartem - ebook
Pięć rozmów na Wielki Tydzień – o wierze, miłości, nadziei, wolnym sercu i nawróceniu. Publikowane na łamach „Tygodniku Powszechnym” w roku 1997, teraz po raz pierwszy ukazują się w zbiorze.
Fragment ze wstępu Janusza Poniewierskiego:
Rozmowy to owoc pewnej rozmowy z ks. Józefem Tischnerem, którą prowadziliśmy ponad dwadzieścia lat temu w redakcji „Tygodnika”. Jej tematem była mistyka nadreńska. Tischner już od dawna zaczytywał się w pismach Mistrza Eckharta – bardzo ważnych dla jego życia wewnętrznego. Wyraźnie też dostrzegał w nich antidotum na rozwijającą się na naszych oczach „wyobraźnię schorowaną, [która] religii postać bierze na się”.
Zaledwie kilka miesięcy później Ksiądz Profesor trafił do szpitala: zaczęła się długa i nieuleczalna choroba, zakończona jego śmiercią. Warto mieć tego świadomość, kiedy podejmuje się lekturę Rekolekcji.
Fragment rozmowy ks. Tischnera:
Wydaje mi się, że kluczem do zrozumienia Mistrza Eckharta jest doświadczenie dobra. To niezwykle ważna sprawa, która ma charakter zarówno abstrakcyjny, jak i bardzo konkretny. Zacznijmy od konkretu. Otóż Eckhart jest głęboko przekonany, że człowiek nie przeżywa religii w sposób właściwy, jeśli nie staje się dzięki niej lepszy. Jeżeli religia nie wyzwala go z małostkowości i zawiści, to znaczy, że jest fałszywa. Co więcej, jego drogi religijne są błędne także wtedy, kiedy nie ma w nim pokoju, kiedy żyje w przesadnym lęku o los świata… Ta teza ma charakter praktyczny. Ktoś, kto wracając z kościoła staje się nerwowy i wszystkich krytykuje za to, że nie byli na nabożeństwie – nie widzi dostatecznie głęboko istoty religii.
Spis treści
- Wstęp - Janusz Poniewierski
- Czyn nawrócenia
- Wolne serce
- Wiara i wyrzeczenie
- Nadzieja
- Miłość i odosobnienie
- Bóg pośrodku życia. O pożytkach z czytania Mistrza Eckharta - Piotr Sikora
- O Autorach
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MISTRZOWSKIE REKOLEKCJE Z ECKHARTEM to owoc pewnej rozmowy z ks. Józefem Tischnerem, którą prowadziliśmy ponad dwadzieścia lat temu w redakcji „Tygodnika”. Jej tematem była mistyka nadreńska. Tischner już od dawna zaczytywał się w pismach Mistrza Eckharta – bardzo ważnych dla jego życia wewnętrznego. Wyraźnie też dostrzegał w nich antidotum na rozwijającą się na naszych oczach „wyobraźnię schorowaną, religii postać bierze na się”.
To wtedy pojawił się pomysł cyklu rozważań wielkopostnych, komentujących myśl Eckharta. Tischner się do tego zapalił, postawił jednak warunek: teksty powinny mieć charakter dialogiczny i być kontynuacją naszej pierwszej rozmowy na ten temat. I tak się stało. Rekolekcje ukazywały się w „TP” na przełomie lutego i marca 1997 roku. Okoliczności zmuszały nas do przygotowywania ich z tygodnia na tydzień. Najtrudniej było, gdy Ksiądz gdzieś na dłużej wyjeżdżał. Zdarzało się, że musiałem wówczas mu towarzyszyć. Odwiedziliśmy razem np. Bolesławiec Śląski. Z Wrocławia wiózł nas zaprzyjaźniony lekarz. Spotkałem go niedawno i okazało się, że dobrze pamięta naszą wspólną podróż i rozmowę (o Mistrzu Eckharcie!), którą prowadziliśmy z ks. Tischnerem na tylnym siedzeniu jego auta.
.
Zaledwie kilka miesięcy później Ksiądz Profesor trafił do szpitala: zaczęła się długa i nieuleczalna choroba, zakończona jego śmiercią. Warto mieć tego świadomość, kiedy podejmuje się lekturę Rekolekcji – zwłaszcza fragmentów mówiących o „odosobnieniu”.
Janusz PoniewierskiCzyn nawrócenia
JANUSZ PONIEWIERSKI: Kiedy poprosiliśmy o rekolekcje dla czytelników „Tygodnika”, zaproponował nam Ksiądz lekturę Mistrza Eckharta. Dlaczego? Czyżby XIV-wieczny mnich dominikański miał coś szczególnego do powiedzenia Polakom z końca XX wieku?
KS. JÓZEF TISCHNER: Znamiennym rysem sytuacji religijnej, w jakiej się znaleźliśmy, jest schorzenie – a niekiedy nawet zanik – języka religijnego. Towarzyszy temu rozmycie się albo całkowite zagubienie religijnego doświadczenia. Aby temu zaradzić, należy, moim zdaniem, powrócić do źródeł języka i doświadczenia religijnego, to znaczy uchwycić je w stanie możliwie czystym, tak jak to robią mistycy. Jest rzeczą pożyteczną przejść szkołę myślenia religijnego w towarzystwie ludzi, którzy w tej dziedzinie zaszli dalej i głębiej. Mistrz Eckhart jest jednym z nich.
Myślałem, że Ksiądz Profesor wygłosi konferencję ascetyczną, a to zaczyna przypominać seminarium naukowe…
Żeby się nauczyć filozoficznego myślenia, trzeba wziąć teksty klasyków i zobaczyć, jak oni to robili. Coś podobnego można zaproponować w przypadku przeżycia religijnego. Droga jest tutaj dwojaka: z jednej strony oczyszczenie języka, a z drugiej – dotarcie do źródeł, do fundamentów religijności w nas samych. Wydaje mi się bowiem, że życie i doświadczenie religijne istnieją nadal, tylko brakuje nam właściwego narzędzia, żeby je na jaw wydobyć.
Ale dlaczego Mistrz Eckhart? Ideowi przeciwnicy Księdza Profesora natychmiast przypomną, że Eckharta podejrzewano o herezję – dwa lata po śmierci tego wielkiego mistyka potępiono kilkanaście jego tez.
Uważam Mistrza Eckharta za jednego z bardziej znaczących świadków życia religijnego w chrześcijańskiej kulturze; zresztą to samo można by powiedzieć o św. Katarzynie Sieneńskiej, św. Janie od Krzyża, o Janie Taulerze i wielu innych… A jeśli chodzi o potępienie niektórych tez Eckharta, to doskonale wiadomo, co stanęło wówczas pod znakiem zapytania. Dziś mamy dostatecznie głęboką i wszechstronną wiedzę na temat rozwoju teologii, historii dogmatu etc., żeby się nie bać tych kilku zdań, które się u niego pojawiły.
Dodajmy, że Mistrz Eckhart do końca życia deklarował gotowość poddania się poprawkom, jakie w jego nauce poczynił Kościół, jednakże żądał, aby były one uzasadnione i aby udowodniono mu błąd.
Cały ten problem jest dla nas niezbyt interesujący. Istotą sprawy jest to, co naprawdę mówił Eckhart. Doskonale rozumiem jego konflikt ze współczesnym mu światem. Był to świat tomizmu, myśli arystotelesowskiej. Ten świat nigdy nie będzie do końca zharmonizowany z myśleniem biblijnym; zawsze będą jakieś napięcia, dysonanse – tego nie ma się co bać. Trzeba natomiast – jeśli chodzi o Eckharta – dotrzeć do sedna tej sprawy, którą chciał wyłożyć.
To znaczy?
Wydaje mi się, że kluczem do zrozumienia Mistrza Eckharta jest doświadczenie dobra. To niezwykle ważna sprawa, która ma charakter zarówno abstrakcyjny, jak i bardzo konkretny. Zacznijmy od konkretu. Otóż Eckhart jest głęboko przekonany, że człowiek nie przeżywa religii w sposób właściwy, jeśli nie staje się dzięki niej lepszy. Jeżeli religia nie wyzwala go z małostkowości i zawiści, to znaczy, że jest fałszywa. Co więcej, jego drogi religijne są błędne także wtedy, kiedy nie ma w nim pokoju, kiedy żyje w przesadnym lęku o los świata… Ta teza ma charakter praktyczny. Ktoś, kto wracając z kościoła staje się nerwowy i wszystkich krytykuje za to, że nie byli na nabożeństwie – nie widzi dostatecznie głęboko istoty religii.
Zaraz, zaraz. A jeśli tą istotą jest świadectwo? Wracam z kościoła i daję świadectwo:
ja byłem, wyście nie poszli. Przecież Chrystus przyszedł, żeby przynieść miecz…
„Kto nie ma w nienawiści ojca i matki, nie jest mnie godzien...”.
Dałbyś świadectwo stwarzając sytuację, w której domownik ma ochotę się nawrócić, ma ochotę iść do kościoła, żeby przeżyć i zobaczyć, co tam naprawdę się dzieje… To trochę tak jak wtedy, gdy ktoś zachwycony wraca z teatru. Patrząc na niego, mam ochotę iść na tę sztukę, żeby przeżyć coś podobnego. Na tym polega istota świadectwa. Nie jest nią natomiast granie na nerwach otoczenia, żeby naśladowało mnie zewnętrznie, a wewnętrznie było daleko od Boga.
Doświadczenie dobra ma także charakter bardziej abstrakcyjny…
Gdybym rozwinął ten temat, nasza rozmowa rzeczywiście zmieniłaby się w seminarium naukowe. Powiem więc tylko jedno zdanie: często uważa się, że Eckhartowi najbliżej było do Platona, ale mnie się wydaje, że on przede wszystkim czytał Ewangelię i rozumiał jej ducha. Kiedy się zastanawiam, co najbardziej bolało Eckharta, myślę, że była to obłuda religijna. Polega ona na tym, że jako religijne pokazuje się przeżycia, uczucia i zachowania, które tak naprawdę religijne nie są. Przykładem ewangelicznej obłudy jest faryzeusz, który się modli: „Dziękuję Ci, że nie jestem jako ten celnik”. Sądzę, że w epoce Eckharta ta obłuda religijna zaczęła niebezpiecznie narastać. Mówię tak, choć nigdy nie znalazłem u niego bezpośrednich ataków na obłudników. W jego tekstach jest raczej inna zasada hermeneutyczna – taka, którą sformułuje później La Rochefoucauld: obłuda to hołd, jaki występek składa cnocie. Można wyjść od obłudy i nauczyć obłudnika prawdziwej cnoty. W moim odczuciu Mistrz Eckhart ogromną część swoich konferencji kieruje do tych, którzy są obłudnikami w dobrej wierze, bo nie potrafią inaczej. On im mówi, jak być powinno. Pokazuje im, że wprawdzie są dobrzy, ale mogą być jeszcze lepsi…
Kiedy się czyta podręcznik historii filozofii, można odnieść wrażenie, że Eckhart wzywał do eskapizmu. Do tego, żeby nic nie robić, tylko zamknąć się w swojej izdebce i wejść w siebie.
Zdaniem Mistrza Eckharta to nie uczynki uświęcają człowieka, ale człowiek uświęca uczynki. Jeżeli będziesz dobry, wtedy i twoje uczynki będą dobre. Bo dobre drzewo rodzi dobre owoce. Jeżeli jesteś zły, a robisz dobre uczynki, bo tak wypada, bo nie masz okazji do grzechu, wtedy te uczynki i tak cię nie poratują – wydaje się mówić Eckhart. To, że złodziej przez tydzień nie kradnie, ale ma na to ochotę i czeka na okazję, nie dowodzi, że jest on człowiekiem uczciwym. W tym sensie Eckhart patrzy sceptycznie na uczynki, ale to nie znaczy, że kwestionuje ich wartość. On powiada jedynie: musisz się wewnętrznie nawrócić i wtedy – jeśli będziesz szczerze spełniał uczynki – one będą cię ratować. Eckhart proponuje wewnętrzny czyn, czyn nawrócenia.
Co to jest ten wewnętrzny czyn? Czy to jest bierność? Myślę, że wkraczamy tu na płaszczyznę, która jest poza biernością i aktywnością. Aktywność i bierność to pojęcia wzięte ze świata rzeczy materialnych, ze świata kul bilardowych. W sferze wewnętrznej, gdzie pojawia się wolność i wybór, jesteśmy o wiele głębiej. Mistrz Eckhart używa tu metafory otwarcia: mamy być na tyle aktywni, na ile wymaga tego otwarcie. Albo używając innych przenośni: mamy wyczyścić szybę, ale nie jest w naszej mocy wpuścić światło. Ono samo wleci. Światło to znaczy dobro. Otworzyć się na dobro… Przyznaję, że ta metafora trochę upraszcza całą sprawę, ale… Człowiek zanim zacznie być aktywny, musi słuchać, musi być bierny.
Na początku Wielkiego Postu słyszymy w kościołach: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Podoba mi się wizja nawrócenia jako wewnętrznego czynu. Ale jak się nawrócić?! Przecież sami nie podołamy temu wezwaniu.
Doświadczenie dobra zawsze przychodzi z zewnątrz. Idę ulicą, myślę sobie: chcę być dobry. Na schodach siedzi żebraczka i wyciąga rękę. Mówię sobie: chcę być dobry…
...i daję jej parę groszy.
Jeżeli ją w ogóle zauważę.
Zgoda, ale jak już jej dam, to jestem z siebie dumny.
Zauważamy swoją własną aktywność. Tymczasem dobro nas zaskakuje. My możemy go często nie przewidzieć, jesteśmy jak gdyby przez nie zagadnięci. Na to zwraca uwagę Mistrz Eckhart jako na sytuację, w której rodzi się związek człowieka z Bogiem.
Opowiadają, że Mistrza Eckharta spotkał kiedyś nagi chłopiec.
„Skąd przybywasz?” – spytał Mistrz. „Od Boga”. „Gdzieś Go pozostawił?”. „W cnotliwych sercach”. „Dokąd zmierzasz?”. „Do Boga”. „Gdzie Go znajdziesz?”. „Wszędzie, gdzie się wyrzekłem stworzeń”. „Kim jesteś?”. „Królem”. „Gdzie twoje królestwo?”. „W moim sercu”. Wtedy zaprowadził go do swojej celi i powiedział: „Weź szatę, którą tylko chcesz”. „Wtedy nie byłbym królem”. I znikł. Był to sam Bóg, który taką sobie urządził z nim krotochwilę.
Chłopiec mówi, że znajdzie Boga wszędzie tam, gdzie wyrzekł się stworzeń. Dotykamy tu niezwykle istotnej dla Mistrza Eckharta kategorii wyrzeczenia, zwłaszcza wyrzeczenia się siebie. Być może jest to sprawa, którą współczesnemu człowiekowi najtrudniej zaakceptować.
Wszystko się w nas buntuje…
Warto pomedytować nad Ewangelią św. Jana: „Kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je...”. U Mistrza Eckharta rzecz polega na delikatnej grze wokół słów „mieć” i „nie mieć”. Myślę, że aby zrozumieć Eckharta, trzeba przyjąć, iż „mieć” ma u niego bardziej podstawowe znaczenie niż „być”. Żeby być, trzeba mieć, a to u Eckharta znaczy: trzeba zrobić coś ze swoim „mieć”. Dopiero wtedy naprawdę się jest. Innymi słowy, żeby być, trzeba posiąść siebie.