- nowość
- promocja
- W empik go
TO Evi - ebook
TO Evi - ebook
„TO Evi” to poruszająca historia dwóch kobiet i ich rodzin, których drogi przecinają się w szpitalu psychiatrycznym. W jaki sposób wojna i okres powojenny kształtują osobowość i życiowe postawy bohaterek? Do czego doprowadza to wrażliwą Evi, kto rej relacje z matką są naznaczone dystansem i chłodem, a kontrastują z nadmiernym faworyzowaniem syna? Czy i gdzie dziewczyna znajdzie powierniczkę swoich sekretów? I czy tylko prości ludzie są w stanie wybaczyć bliźniemu najperfidniejsze grzechy? Wokół tych pytań krążą rozważania autorki pierwszej części książki „TO Evi”, przejmującej lektury o miłości, rodzinnych konfliktach, traumach i poszukiwaniach własnej tożsamości. AUTORKA PRAGNIE, ABY KAŻDY CZŁOWIEK, NICZYM TOWARZYSZ OBSERWACYJNY, POCHYLIŁ SIĘ NAD STAWIANYMI PRZEZ NIĄ PYTANIAMI.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397326514 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szczególne podziękowania należą się moim bliskim – za wsparcie, wyrozumiałość i cierpliwość, jaką mi okazywali, gdy pracowałam nad tą książką. Nierzadko razem debatowaliśmy nad poruszanymi w niej problemami, dochodząc często do zaskakujących wniosków.
Bardzo dziękuję Pani redaktor i korektor Joannie Fiuk, która służyła mi pomocą i swoim fachowym doświadczeniem. Wielu cennych wskazówek udzielił mi także Pan Mateusz Cichosz – magik od składu książek. Jestem Mu za nie ogromnie wdzięczna. Dziękuję również pozostałym osobom, których wspaniała praca przyczyniła się do powstania książki pod tytułem „TO Evi”.Wprowadzenie
Podróżując po naszej pięknej Polsce, usłyszałam wiele interesujących historii. Nie namawiałam nikogo, żeby się nimi podzielił. Być może moja obecność budziła w innych ludziach zaufanie, dlatego też wielokrotnie stawałam się powierniczką czyichś wspomnień, a być może nawet sekretów. Kiedy rozmówcy dostrzegali moje zainteresowanie, uśmiechali się, mówiąc, że ich historia jest wyjątkowa i warta spisania. Po uwolnieniu się od ciężaru wspomnień prosili o zachowanie anonimowości. Twierdzili, że oni odnajdą się w mojej książce, a nie wszyscy ludzie rozumieją znaczenie słowa „tolerancja”. Uśmiechałam się serdecznie, obiecując, że jeśli nie teraz, to na pewno kiedyś na kartach książki przeczytają o sobie przynajmniej jedno zdanie. Ich promieniejąca radość świadczyła o uldze, jaką przyniosła im nasza rozmowa.
Szanując życzenie moich rozmówców, nie ujawniłam prawdziwych nazwisk i oplotłam ich historie w fikcyjną fabułę, łącząc niekiedy kilka usłyszanych opowieści. Czytelnik tej książki może bezowocnie szukać na mapie Mazur Roztocza czy też Zakładu Psychiatrycznego w Kochanowie. Nazwy te są mojego autorstwa, a ich ewentualne podobieństwo do prawdziwych jest przypadkowe.
W tej książce opisuję fakty z życia dwóch kobiet, którym nadałam wymyślone imiona: Kazimiera i Evi. Moje bohaterki wiele doświadczyły w życiu i spotkały się w fikcyjnym miejscu – zakładzie psychiatrycznym. Gdyby nie książka „TO Evi”, prawdopodobnie ich drogi nigdy by się nie przecięły, mimo że kobiety pochodziły z tego samego miasteczka.
Czy tylko one, czytając tę książkę, będą mogły utożsamić się z opisanymi przeze mnie (choć częściowo historycznymi) perypetiami?
***
Poruszona zasłyszanymi opowieściami, postanowiłam zgłębić wiedzę na temat społeczności mazurskiej w powojennej Polsce. Nie ukrywam, że zawsze interesowała mnie socjologia. Zmiany zachodzące w społeczeństwach ściśle korespondują z panującymi czasami, które determinują ludzkie postawy i zachowania, często stanowiąc przyczynę tragicznych wydarzeń. Historie, które opisałam, pokazują, z jak trudnymi decyzjami często musimy się zmierzyć. Niech Czytelnik nie ocenia więc pochopnie bohaterów mojej książki, ale poświęci im chwilę uwagi. Refleksje, które nasuną się podczas czytania, mogą być zaskakujące.
Socjologia to dziedzina nauki, która zajmuje się badaniem zjawisk nie tylko w skali globalnej, lecz także w kontekście życia rodzinnego. To właśnie rodzina wywiera istotny wpływ na kształtowanie postaw jednostek, przekazywanie wartości oraz budowanie poczucia przynależności do określonej grupy społecznej lub wyznaniowej.
Pragnąc przybliżyć fakty historyczne, jak to ludność Mazur po II wojnie światowej doświadczyła licznych represji, sięgnęłam po fragmenty publikacji wybitnego socjologa. Wyraźnie pokazują one, w jaki sposób ówczesna władza dążyła do zatarcia tożsamości ludności mazurskiej, a często także jej religii. W rezultacie mieszkańcy tych terenów często byli zmuszeni podejmować decyzje w trudnych i niesprzyjających warunkach, żyjąc ze świadomością, że nie są postrzegani zgodnie z tym, kim naprawdę są.
***
Bezpośrednio po zakończeniu II wojny światowej na Mazurach masowo przemieszczały się całe grupy narodowe i narodowościowe, co wynikało ze zmiany granic państwa oraz decyzji politycznych na poziomie międzynarodowym i krajowym. W przypadku Warmii i Mazur jako początek masowych procesów migracyjnych wskazuje się przełom lat 1944/1945, kiedy to ludność masowo przemieszczała się w związku z działaniami wojennymi, ale w literaturze najczęściej podawany jest rok 1950.
W odniesieniu do sytuacji ludności można wskazać dwa istotne skutki działań wojennych. Po pierwsze, zmiany demograficzne wynikające bezpośrednio z działań frontowych i innych operacji zbrojnych prowadzonych w trakcie walk. Po drugie, zmiany spowodowane celową polityką niemieckich władz, taką jak ewakuacja ludności cywilnej, oraz indywidualne ucieczki. Te migracje polegały głównie na masowych, żywiołowych, zorganizowanych ucieczkach przed zbliżającym się frontem.
Socjolog prof. dr hab. Andrzej Sakson w swoich publikacjach tak opisywał trudną rzeczywistość tej autochtonicznej ludności:
Stopniowe przejmowanie władzy przez polską administrację na obszarze południowych Prus Wschodnich w 1945 r. spowodowało, że ludność mazurska i warmińska znalazła się w obrębie państwa polskiego. Proces ten odbywał się w warunkach najmniej korzystnych dla obu stron, Warmiacy i Mazurzy zetknęli się bowiem z generalnie nowymi, nieznanymi im i często wrogimi stosunkami społeczno-politycznymi, gospodarczymi i narodowymi, obejmująca zaś władzę polska administracja była tak dalece słaba, iż w okresie powojennym nie potrafiła zmienić niekorzystnego położenia tej ludności1.
W kontekście powojennych zmian granic państwowych wspomnę o likwidacji Prus Wschodnich, co oznaczało zakończenie niemieckiej państwowości w tej części kontynentu. Następnie obszar ten został podzielony na część północną, inkorporowaną do ZSRS jako obwód kaliningradzki, oraz część południową, poddaną intensywnemu procesowi osadniczemu na tzw. Ziemiach Odzyskanych, czyli obszarach byłego państwa niemieckiego, które po II wojnie światowej zostały włączone do państwa polskiego. W ramach ustaleń międzynarodowych Józef Stalin uzyskał formalną zgodę na wykorzystanie niemieckiej siły roboczej z obszarów zajętych przez Armię Czerwoną – jako część reparacji wojennych. To właśnie wyjaśnia masowe i zorganizowane przesiedlenia ludności na terenie Warmii i Mazur: wysiedlenie ludności niemieckiej na tereny byłej III Rzeszy oraz przeniesienie ludności polskiej z obszarów inkorporowanych do ZSRS, które wcześniej stanowiły część Rzeczpospolitej Polskiej.
Liczebność ludności niemieckiej na terenie Mazur zmniejszyła się nie tylko w wyniku ewakuacji wojennych oraz indywidualnych ucieczek, lecz już przed konferencją poczdamską (17 lipca–2 sierpnia 1945 roku) tamtejsza ludność autochtoniczna podlegała wywózkom organizowanym przez władze administracyjne, których celem były strefy okupacyjne. Po zakończeniu konferencji wysiedlenia Niemców stały się rutyną i zostały objęte rygorystycznymi przepisami. Pod koniec roku 1945 na terenie Okręgu Mazurskiego zamieszkiwało dziewięć tysięcy Niemców, a pod koniec roku 1948 już tylko trzy tysiące.
Wśród politycznych postanowień międzynarodowych dotyczących przemieszczeń ludności chcę podkreślić dążenie do unifikacji narodowościowej w ramach poszczególnych państw. Jednakże rdzenna ludność mazurska, ta, która nie zamierzała porzucić swojej ojcowizny, nie zgadzała się na tę unifikację pomimo nacisków ze strony władz państwowych, które poprzez swoją politykę zmierzały do kompleksowego regulowania stosunków narodowościowych na obszarach im podległych.
24 kwietnia 1945 roku pełnomocnik rządu RP na Okręg Mazurski wydał odezwę, w której wzywał ludność rodzimą do rejestracji w celu otrzymania zaświadczenia o przynależności do narodu polskiego. Wezwanie to poprzedzone było niczym niepodpartym badaniem w terenie stwierdzającym, że rdzenna ludność dobrowolnie i na masową skalę będzie poddawać się weryfikacji narodowościowej. Zgodnie z tą instrukcją za Polaków uważano tych, którzy mieli świadomość polskiej przynależności narodowej oraz znali język polski choćby w minimalnym stopniu. W wyniku niepowodzeń tej akcji (nie tylko na Warmii i Mazurach) władze centralne w Warszawie postanowiły doraźnie uregulować ten problem.
28 kwietnia 1946 roku uchwalono stosowną ustawę, która dotyczyła całych Ziem Zachodnich i Północnych. Stanowiła ona, że prawo do obywatelstwa polskiego przysługuje każdej osobie, która przed 1 stycznia 1945 roku miała stałe miejsce zamieszkania na obszarze Ziem Odzyskanych, udowodniła swoją polską narodowość przed komisją weryfikacyjną (narodowościową) i uzyskała na tej podstawie stwierdzenie swojej polskiej narodowości przez właściwą władzę administracji ogólnej pierwszej instancji oraz złożyła deklarację wierności Narodowi i Państwu Polskiemu.
Przepisy wykonawcze do tej ustawy zawarte zostały w „zarządzeniu weryfikacyjnym” opublikowanym przez Ministerstwo Ziem Odzyskanych (MZO) z dnia 9 kwietnia 1946 roku. Zasady i kryteria akcji weryfikacyjnej określono w paragrafie czwartym tego zarządzenia. Stwierdzano w nim, że osoby zainteresowane udowodnieniem swojej polskiej przynależności narodowej mogą skorzystać z różnych środków dowodowych, a w szczególności pochodzenie polskie może być potwierdzone za pomocą dokumentów tożsamości lub aktów stanu cywilnego. Może również wynikać ono z nazwiska lub pokrewieństwa z osobami polskiego pochodzenia. Łączność z Narodem Polskim może zostać wykazana poprzez przynależność do polskich organizacji, udział w walce o sprawę polską, postawę wewnętrzną i język, zachowanie polskich obyczajów w rodzinie, związek z polską kulturą ludową i życiem społecznym Polaków, a także poprzez publiczne popieranie Polaków w okresie panowania niemieckiego i narażanie się w ten sposób na osobiste niebezpieczeństwo.
Aby przejść proces weryfikacji, konieczne było poddanie się specjalnej procedurze administracyjnej. Osoba zainteresowana musiała złożyć formalny „wniosek o stwierdzenie polskiej przynależności narodowej”, który następnie był oceniany przez komisję weryfikacyjną. Pozytywne rozpatrzenie skutkowało wydaniem „decyzji stwierdzającej polską przynależność narodową”, a jako potwierdzenie nadawano tymczasowy dowód. Przed uzyskaniem tego dokumentu osoba weryfikowana musiała podpisać „Deklarację wierności”. Otrzymywane zaświadczenia o poddaniu się weryfikacji miały charakter tymczasowy, co utrudniało uregulowanie spraw własnościowych i podtrzymywało poczucie niepewności oraz oczekiwanie na zmiany w obecnych stosunkach. Szczególnie dotyczyło to zwartej, często izolowanej społeczności mazurskiej, która z reguły podchodziła niechętnie do całej procedury, zwłaszcza w powiatach: Mrągowo, Szczytno i Ostróda. W społecznościach lokalnych, gdzie ludność mazurska była mniejszością (np. w powiatach: Kętrzyn, Nidzica czy Pisz), zaobserwowano większą skłonność do „zapisywania się na Mazura” lub uzyskiwania Masurenscheinu, jak wówczas popularnie nazywano przystępowanie do procesu weryfikacji narodowościowej.
Postępy akcji weryfikacyjnej różniły się w zależności od charakterystyki poszczególnych regionów Mazur. Przyczyny niechęci i wrogości ze strony miejscowej ludności wobec nowej rzeczywistości ustrojowo-państwowej były różnorodne. Szczególnie oporna wobec procedury weryfikacyjnej okazała się ludność z powiatów mazurskich.
Już w roku 1946 na licznych zebraniach, konferencjach i naradach rozważano sposoby rozwiązania problemu zwanego kwestią mazurską. Głównym celem było przyspieszenie procesu repolonizacji Warmiaków i Mazurów. Idea „przyspieszonej repolonizacji” zakładała przekształcenie ludności mazurskiej, która przez wieki funkcjonowała w innym systemie państwowym i była pod wpływem czynników charakterystycznych dla społeczności pogranicznych, w „stuprocentowych” Polaków. Ci nowi Polacy mieli nie tylko identyfikować się z narodem i kulturą polską, ale także z nowym państwem i nowym ustrojem społecznym.
Wiele podejmowanych działań miało charakter doraźny i instrumentalny, o czym dowiadujemy się z publikacji Andrzeja Saksona, który tak opisywał ten proces:
Na ludność tę patrzono z dużą nieufnością i podejrzliwością, spychając ją na margines i traktując jako „obywateli drugiej kategorii”. Dodatkowym czynnikiem wzmacniającym poczucie niechęci i obcości wobec Mazurów była, obok daleko posuniętej germanizacji, przynależność do wyznania protestanckiego. Uwidoczniło się to szczególnie u przedstawicieli władz terenowych, którzy często świadomie utrudniali przeprowadzenie akcji weryfikacyjnej, skutecznie antagonizując lokalne społeczności. Tego rodzaju postawy miały nierzadko podłoże ekonomiczne, tzn. z reguły chodziło o wyrugowanie Mazurów z zajmowanych przez nich gospodarstw lub też dążenie do przejęcia ich majątku, inwentarza, maszyn itp.2
Jedną z moich bohaterek jest Lucyna (Lucy), której matka, Celina, pochodziła ze zubożałej szlachty. Po II wojnie światowej władze starały się usunąć samotne kobiety z rodzinnego gospodarstwa, stosując przy tym najokrutniejsze metody. Lucyna stanęła przed trudnym wyborem, jednak być może dzięki niemu uratowała życie i zrealizowała swoje marzenia. Jej decyzja o zaprzeczeniu nie tylko własnej tożsamości, ale także wyznania istotnie wpłynęła na jej szczęście i życie rodzinne.
Po zakończeniu wojny najwięcej osób pochodzenia mazurskiego zamieszkiwało powiat mrągowski. Głównym powodem tego była charakterystyka działań wojennych. Obszar ten został otoczony przez wojska radzieckie od południa oraz północy, co uniemożliwiło wielu mieszkańcom ucieczkę.
Celina Reschken mieszkała w Kalince, na terenie powiatu mrągowskiego, który stosunkowo niewiele ucierpiał w czasie wojny. Istotne było to, że na tych obszarach, podobnie jak na terenach warmińskich powiatów olsztyńskiego i biskupieckiego, przebywali ewakuowani z trzech sąsiednich powiatów: Ełk, Gołdap i Olecko. Ich niedola nie skłaniała mieszkańców powiatu mrągowskiego do dalszej wędrówki, dlatego Celina nie zdecydowała się na wcześniejszą migrację. To spowodowało, że życie straciła jej młodsza córka, Karen.
Wbrew oficjalnym raportom, które sugerowały, że sytuacja pod względem bezpieczeństwa była stabilna w regionach przygranicznych, niejednokrotnie zdarzały się akty przestępczości, takie jak grabieże i inne podobne występki. Tak jak w mojej opowieści, dochodziło także do gwałtów dokonywanych przez żołnierzy sowieckich, którzy traktowali zdobyte tereny Mazur oraz ich mieszkańców jako formę narodowej korekty.
Niezwykle trudne było natomiast położenie ludności mazurskiej na terenie powiatu działdowskiego, który w 1945 roku znalazł się w obrębie województwa warszawskiego (jak w latach 1938–1939). Władze okupacyjne III Rzeszy po wkroczeniu w 1939 roku do Polski zaczęły intensywnie realizować plany germanizacyjne, szczególnie na obszarach wcielonych do Rzeszy (eingegliederte Ostgebiete). Ludność mazurska, która do 1920 roku posiadała obywatelstwo niemieckie (pruskie), była traktowana jako Niemcy.
Zgodnie z rozporządzeniem z 4 marca 1941 roku o utworzeniu tzw. Niemieckiej Listy Narodowej (Deutsche Volksliste) przystąpiono do przyspieszonej i masowo przeprowadzonej formalnej germanizacji. Po zakończeniu II wojny światowej Mazurzy z powiatu Działdowo, który przyłączony został do Polski w 1920 roku bez plebiscytu, poddani zostali, jako obywatele II RP, akcji rehabilitacji narodowej3.
Jeśli powyższymi fragmentami wzbudziłam zainteresowanie Czytelnika powojenną tematyką Mazur, to zachęcam do całościowego zapoznania się z licznymi publikacjami Andrzeja Saksona – wybitnego polskiego socjologa.
1 Andrzej Sakson, Mazurzy i Warmiacy w powojennej rzeczywistości 1945–1949, Na swoim? U siebie? Wśród swoich? Pierwsze lata na Ziemiach Zachodnich i Północnych, red. Katarzyna Bock-Matuszyk, Wojciech Kucharski, Piotr Zubowski, Ośrodek „Pamięć i Przyszłość”, Wrocław 2018, s. 106.
2 Tamże, s. 109.
3 Tamże, s. 110.1
Nie zabierajcie nam mamy!
Lato, rok 1957
Przeraźliwy krzyk dziecka oderwał Stefcię od gotowania mleka najmłodszemu synkowi. Jak stała wybiegła do sieni, zostawiając garnek na palenisku. W wąskim korytarzu zgromadziło się dużo ludzi, którzy z wyczekiwaniem wpatrywali się w otwarte mieszkanie sąsiada. Czując wewnętrzny niepokój, a zarazem wiedząc, do kogo należy roztwarte na oścież lokum, Stefcia Matczak instynktownie zaczęła przedzierać się przez ciżbę. Rozpychała się łokciami tak, że niemal wpadła na jednego z dwóch potężnych mężczyzn, który zmagając się z szamoczącą się w kaftanie kobietą, swoją osobą tarasował wejście do mieszkania. Patrząc na tę rozpaczliwą scenę, Stefcia stanęła jak wryta. Kątem oka zauważyła zaparkowany pod sienią ambulans.
Zimny dreszcz przebiegł po jej ramionach. Wrzaski i płacz siostrzenic jej małżonka były tak przeraźliwe, że struchlała. Stała wpatrzona w całe to zbiegowisko, z zaskoczenia nieświadomie otwierając usta. Płacz dzieci jeszcze bardziej się nasilił, gdy z mieszkania sanitariusze wywlekli prawie omdlałą Kazimierę Sawicką. Kobieta była bardzo blada. Siniaki pod jej oczami świadczyły o tym, że od dłuższego czasu nie spała. Rozczochrane włosy, biała koszula i skrępowane do tyłu ręce pobudzały gapiów do szeptów.
Jeden z sanitariuszy właśnie odrywał od kobiety wczepioną weń pięcioletnią Justysię, histerycznie błagającą, aby nie zabierać jej matki. Płacz najmłodszej córki wywołał u Kazi szloch, który jak spazm wstrząsnął jej ciałem. Jasia, starsza córka Sawickiej, stała wciśnięta między drzwi a futrynę. Wodząc wzrokiem za matką, wyciągała do rodzicielki szczupłe ramiona i wtórowała szlochem siostrze. Dziewczynki nie reagowały na ojcowskie próby uciszania, a wręcz przeciwnie – wpadały w jeszcze większą histerię.
Zalana łzami Kazia wciąż oglądała się za córkami. Resztkami sił próbowała się wyswobodzić, by je utulić w rozpaczy.
Stefcia spojrzała na bose stopy szwagierki. Już chciała do niej podbiec, aby oddać jej swoje ciapcie, ale w tym właśnie momencie prowadzący twardziel mocniej chwycił Kazię za bark i z całej siły pchnął przed siebie. Tłum, który w tej chwili wyległ przed klatkę, rozstąpił się przed wprawionym w ruch ciałem sąsiadki. Kobieta starała się utrzymać równowagę, ale skrępowane ręce skutecznie uniemożliwiły jej tę próbę. Upadła tuż przed otwartymi drzwiami karetki.
Pierwsza podbiegła do niej Stefa. Unosząc z ziemi rozczochraną głowę szwagierki, fartuchem otarła krew z rozciętej wargi. Za chwilę dopadły do niej rozhisteryzowane córki. Widząc krwawiące usta matki, błagały ojca, aby zabrał ją do domu. On jednak nie zwracał uwagi na ich prośby. Chciał już skończyć to przedstawienie i pozbyć się, jak zawsze mawiał, „kłopotu”.
– Remek, ratuj! Ja tak cię kocham! Remek! – słabym głosem krzyknęła Kazia, ostatni raz wyrażając swój apel.
Jeremi w ogóle na nią nie patrzył. Swój wyzuty z uczuć wzrok skierował na sanitariuszy.
– Nie potraficie poradzić sobie z wariatką! – wrzasnął rozzłoszczony na mężczyzn. – Sami widzicie, że ona niebezpieczna!
Słowa Sawickiego podsyciły złość medyków. Niczym zdziczałe sępy dopadli do wątłej Kazi i jak worek kartofli wrzucili ją na tył karetki.
Kiedy rozległ się dźwięk uruchamianego silnika, z sieni wyjrzała nowa kobieta Jeremiego, podobnie jak jej poprzedniczka nosząca imię Kazimiera.
Srogim wzrokiem zmierzyła córki odprawionej, po czym stanowczo odezwała się do Sawickiego:
– Remek, weź je do domu – i nie czekając na reakcję mężczyzny, ponownie zniknęła w sieni.
Ryk syreny, z jakim odjechał ambulans, skutecznie zagłuszył płacz ciągniętych do mieszkania dziewczynek.
Stefcia nadal siedziała na ziemi. Wciąż nie wierzyła w to, co przed chwilą wydarzyło się na jej oczach. Mieszkańcy czworaków, rozchodząc się, z politowaniem zerkali na Matczakową. Bardzo jej współczuli, a jeszcze bardziej było im szkoda Józefa, który wtedy był akurat w pracy i nie mógł interweniować w sprawie siostry.
– Ja widziałam, jak ta nowa rano wchodziła oknem do mieszkania Sawickiego – szepnęła Stefie stara Maciejowa, schylając się do niej tak, by nikt nie usłyszał. – Sądzę, że sąsiad na dobre pozbył się niewygodnej żony, a nowa miotła będzie lepiej zamiatać.
– Jeszcze nic nie jest przesądzone – nieuprzejmie odpowiedziała Stefa. – Może i ta długo tu miejsca nie zagrzeje.
– To zależy, z jaką charyzmą się koło chłopa zakręci. Jak dobrze go omota, to zapuści korzenie na dobre – odparła półgłosem sąsiadka, wchodząc do drugiej sieni.
Stefcia przeklinała w duszy nową flamę szwagra. Serce jej pękało na myśl o tym, co wycierpią siostrzenice Ziunia narażone na humory konkubiny ojca.
Cisza, która zaległa na podwórku, w końcu poderwała Matczakową z ziemi. Kobieta przypomniała sobie o garnku na kuchni i pobiegła co sił do mieszkania.
– Chwalić Boga – westchnęła, ciesząc się, że słabo rozpalony ogień nie spowodował kolejnej tragedii. – A gdzież może być Sabinka? – głośno zastanowiła się Stefcia, sprawdzając, czy mały Jaś nadal śpi. – Na korytarzu taki hałas, a ta nawet drzwi nie uchyliła – mamrotała pod nosem niezadowolona, ale pomyślała, że może szwagierka jest chora. Postanowiła do niej zajrzeć, wcześniej jednak upewniła się, że z maluchem jest wszystko w porządku.
Mały Jaś nawet się nie obudził ani gdy matka go karmiła, ani gdy podtykała suchą, tetrową pieluszkę.
– Jeszcze tylko zerknę na zegarek – powiedziała do siebie kobieta, zakładając chustkę na głowę. – Niebawem Ziunio wróci z pracy, a tu go taka niedobra nowina czeka. Że też takiego drania jak Remek święta ziemia nosi. Boga się w ogóle nie boi. Gdy mu się tylko ktoś sprzeciwi, zaraz do bicia leci. Przez tę jego wyrywność i znajomości moje dzieci teraz biedują, nie wspominając o tym, że Józuś ledwo z życiem uszedł.
Stefcia zreflektowała się, że złorzecząc na sąsiada, zgrzeszyła. Skruszona, spojrzała na święty obrazek. Czyniąc na piersiach znak krzyża, schyliła w pokorze głowę przed Jezuskiem.
Na paluszkach wymknęła się z mieszkania. Spieszyła się do mieszkającej po sąsiedzku najstarszej siostry męża.2
Reforma rolna w Polsce
Radykalną reformę rolną przeprowadziło państwo polskie do roku 1949. Majątki obszarnicze powyżej pięćdziesięciu hektarów zostały rozparcelowane między bezrolnych i małorolnych chłopów. W ten sposób powstały bardzo małe, wręcz karłowate gospodarstwa, których właściciele ledwo mogli się utrzymać. Jednak wkrótce potem partia podjęła decyzję o uczynieniu właśnie rozdanej ziemi własnością kolektywów, stawiając na spółdzielnie.
Uprawiano agresywną propagandę terroru wobec indywidualnych gospodarzy, wprowadzając obowiązkowe dostawy i urzędowe ceny. Bogatszym chłopom płody rolne były rekwirowane drogą przymusu. Opór chłopów spowodował powolne powstawanie spółdzielni rolnych i pegeerów.
Plan sześcioletni zakończył się w roku 1955 kompletnym fiaskiem, doprowadzając kraj do kryzysu żywnościowego. Większość spółdzielni rozpadła się po roku 1956, ale Władysław Gomułka nadal nawiązywał do idei „lepszej sprawy”. Oprócz apeli stworzył spółdzielcom tzw. kredyty umarzalne.
W roku 1959 utworzono Fundusz Rozwoju Rolnictwa, który miał wspierać kółka rolnicze. Dzięki niemu mogły one zakupić traktory, snopowiązałki, a z czasem nawet kombajny zbożowe, na które rolników indywidualnych nie było stać. Kółka rolnicze otrzymywały również zezwolenia na budowę cegielni czy bloków mieszkaniowych.
Rodzina Ziunia
Sabina Spychała urodziła się w roku 1912 i była najstarszą spośród pięciorga dzieci Antoniny i Wawrzyńca Matczaków. Od najmłodszych lat wspomagała matkę w opiece nad licznym rodzeństwem. Sabina wyszła za mąż jako szesnastolatka. Jej mąż, Kacper Spychała, zmarł rok po wojnie, pozostawiając na świecie dwójkę dzieci. Ledwo Jan, syn Sabiny, osiągnął pełnoletność, wojsko wezwało go na służbę. Chłopak musiał wyjechać na Śląsk, pozostawiając matkę pod opieką dwunastoletniej Anieli.
Oprócz Józefa i Kazimiery Sabina miała dwa lata młodszego od siebie brata, Macieja, oraz siostrę Felę, urodzoną w 1918. Zaraz po II wojnie światowej, gdy rodzinne gospodarstwo nie mogło wyżywić wszystkich, starszy syn Matczaków, Maciej, wyjechał na Śląsk, gdzie założył własną rodzinę i rzadko utrzymywał kontakt z najbliższymi.
Fela wyszła za mąż za sąsiada, Ludwika Zarębę, ale niestety Pan nie obdarzył ich potomstwem. Po ślubie na ochotnika zamieszkali w Kobyłce, rodzinnym siedlisku Matczaków. Fela pracowała na roli i zajmowała się ociemniałą matką, która nadal wyczekiwała na powrót męża z frontu. Po śmierci teściowej życie Felci wywróciło się do góry nogami. Jej mąż, Ludwik, przeniósł się na ojcowiznę i w efekcie pracował od świtu do nocy na dwóch gospodarstwach. Fela czuła się jak słomiana wdowa i być może dlatego jej zdrowie z roku na rok pogarszało się.
Józef, zwany przez najbliższych Ziuniem, urodził się 4 kwietnia 1920 roku. Był bardzo zżyty z siostrą Kazimierą, młodszą od niego o siedem lat, dlatego otaczał ją szczególną i troskliwą opieką. Po wyjeździe starszego brata Józek, jako mężczyzna, poczuł się głową rodziny. Gdy w trudnych powojennych czasach ludzie nieustannie poszukiwali chleba, on, chcąc ulżyć bliskim, imał się różnych zajęć. Często pracował za jedzenie.
Pech chciał, że pewnego razu Ziutek usłyszał na targu, iż na obrzeżach Roztocza powstaje Państwowe Gospodarstwo Rolne. Chłopi powtarzający tę nowinę mieli o niej różne opinie. Jedni utyskiwali na realizację takiego pomysłu, inni zaś, widząc nadzieję na zarobek, nadstawiali uszu, ciekawi najróżniejszych plotek.
Józek postanowił sprawdzić, ile jest prawdy w powtarzanych przez chłopów słowach. Kiedy tylko dotarł do południowej części miasteczka, zauważył rozległy, ogrodzony dziedziniec z kilkoma maszynami rolniczymi. Podchodząc do zabudowań, dostrzegł przed spichrzem sporą grupę osób. Mężczyźni w skupieniu wsłuchiwali się w słowa przemawiającego. Wysoki, dobrze ubrany agronom mówił o możliwościach zatrudnienia w gospodarstwie i ostrzegał przed konsekwencjami nieuczciwości. Podkreślał sumienność w wykonywaniu zadań, obiecując regularne wynagrodzenie. Wyjaśnił, że oprócz etatowych pracowników w gospodarstwie będzie pracować młodzież ze szkoły rolniczej z pobliskiego Roztocza. Wskazał na murowany, lecz zniszczony budynek. Był to powstający właśnie internat dla kobiet uczących się w mazurskiej szkole rolniczej. Opowiadał też o planach państwa dotyczących rozwoju gospodarstwa w przyszłości.
Ziunio z zadowoleniem zatarł dłonie. Kiedy zarządca skończył mówić, Józek zapytał, czy oprócz pracy można liczyć na nocleg. Mężczyzna spojrzał na niego surowo, ale uprzejmie zapewnił, że osoby pracujące uczciwie mogą ubiegać się o mieszkania pracownicze w pobliskich czworakach.
Nie wiadomo było, jak Józef znalazł się z powrotem w domu. Gdy siadł do kolacji, opowiedział siostrom o wszystkim. Był tak podekscytowany perspektywą nowego zatrudnienia, że właściwie już sam podjął decyzję za rodzeństwo.
Kazia zgodziła się na wyprowadzkę w nieznane bez wahania, natomiast Sabina obawiała się, czy w mieście będzie w stanie samodzielnie utrzymać Anielkę. Rozważając przyszłość, zastanawiała się, czy w tak dużym gospodarstwie nie znalazłaby się dorywcza praca dla jej nieletniej córki. Pomysł brata był tak kuszący, że pobudził ją do działania. Zaraz po kolacji pobiegła więc po radę do rodziny zmarłego męża, mieszkającej w sąsiedniej wsi. Gdy po dwóch godzinach wróciła do domu, wszyscy już spali. Obudziła Józia, żeby potwierdzić, że wraz z nim wyprowadzają się do Roztocza.
Rano Józek nie mógł się doczekać, aż siostry wstaną. Jak nigdy przygotował śniadanie i nerwowo stukał łyżką o stół. Jego zachowanie sprawiło, że ociemniała Antonina pomyślała, że to jej mąż wrócił z frontu.
– Wawrzek?! Czy to ty, Wawrzek? – wołała, człapiąc po omacku.
Anielka złapała babcię za wyciągnięte do przodu ręce i delikatnie zawróciła do łóżka. Słysząc zamieszanie, z pokoju wyszła Sabina, a zaraz za nią Kazia. Cieszyły się na nową przygodę, były gotowe iść z bratem w nieznane.3
Ratować Kazię i dzieci
Lato, rok 1957
„Ach, ten mój Ziunio, zawsze pomagał innym. I mnie tutaj poznał i Kazię unieszczęśliwił” – westchnęła Stefcia, przywołując w myślach wspomnienia. Wesołe i smutne obrazy, które przelały się przez jej głowę, sprawiły, że zaczęła stukać do drzwi szwagierki mocniej niż zwykle.
Sabina wraz z córką Anielą mieszkała naprzeciwko mieszkania Matczaków, tuż przy wejściu na stryszek dwuklatkowego czworaka.
– Czego tak kołaczesz jak opętana? – z pretensją odezwała się Sabina, otwierając podwoje przed Stefcią. – Stało się coś czy co? – dodała, rozciągając flegmatycznie pytanie. Czekała na reakcję bratowej, która delikatnie wepchnęła ją do środka i zamknęła za sobą drzwi.
– A stało się, stało! – nerwowo zaczęła Stefa. – Ty oprócz ślepoty to chyba jesteś i głucha. Nie słyszałaś lamentu Jasi i Justysi? Ten łotr Jeremi oddał twoją siostrę do wariatkowa. Ledwo karetka zabrała Kazię, a w ich domu już urzęduje kochanica. Ludzie mówią, że Remek wpuszczał kochankę oknem. Ponoć łacha się z nią już od dłuższego czasu. Kazia pewnie tego nie wytrzymała i pokręciło się biedactwu w głowie. Chociaż, jak teraz analizuję całe zajście, nie zauważyłam, aby ona od rzeczy mówiła.
– A Józek gdzie? Dlaczego nie ratował naszej Kazi? – Sabina tak jak stała opadła na kozetkę.
– Józek w pracy przecież. Chłopców wziął ze sobą, bo mój najmłodszy całą noc grasował. Oka przez niego nie zmrużyłam. Miałam się w dzień położyć, ale płacz dziewczynek wyciągnął mnie z mieszkania. – Stefcia zaczęła szlochać. – Teraz te biedne dzieciny zostały rzucone na pastwę tej cholery i ojca bez serca. Dopiero doznają cudu anielskiego.
– Może Józuś co zaradzi – rzuciła Sabina.
– Nie wiem, czy co zaradzi, bo po ostatniej bójce raz, że nie śmierdzimy groszem, a dwa, jego zdrowie jest w nie najlepszej kondycji. Jeremi tak obił Ziunia, że biedak przez trzy dni leżał w łóżku chory na płuca. Nie wiem, jak to się skończy, bo jeszcze plwa krwią. A co do zadośćuczynienia, jakiego ten cholernik zażądał od mojego za napaść, to jeszcze kazał pieniądze sobie doręczać przez listonosza. Ja od gęby dzieciom odejmuję, aby jego fanaberie spełniać. Ten dziad nie ma wstydu, z rodziną i własną żoną tak postępuje. – Stefa tak się rozwściekła, że na twarzy i szyi oblała ją czerwoność. – Gdy Kazia przybiegła do nas pobita, to tak się sczepili, że ledwo ich zdołałam rozerwać. On już pewno wtedy miał tę zdzirę w domu, dlatego tak się awanturował.
– Też o tym słyszałam – odezwała się Sabina. – Ludzie już od jakiegoś czasu mówili, że nasz szwagier ma babę, ale gdy zapytałam o to Kazię, zaprzeczyła. Powiedziała, że ciągle ją boli głowa i że mąż niezadowolony jest przez nią. Widywałam na jej rękach siniaki, ale zawsze tłumaczyła mi, że przez nieuwagę coś sobie zrobiła. Dopiero gdy wywiązała się ta awantura z Józkiem, Kazia przestała zaprzeczać, że mąż ją bije. Jednocześnie odsunęła się ode mnie, chyba za namową Remka. Dziewczynki przestały do mnie zaglądać, a gdy wpadniemy na siebie na korytarzu, są bardzo wystraszone.
Kobiety coraz głośniej rozprawiały, co która słyszała na temat romansu szwagra.
Głosy dobiegające z mieszkania Spychałów zwróciły uwagę starszych synów Stefci, którzy właśnie wrócili do domu. Dzięki głośnej rozmowie z łatwością odnaleźli matkę.
Stefcia, wiedząc, że zaraz może spodziewać się powrotu małżonka, nawet nie wpuściła pociech do mieszkania ciotki.
– Sabinko, przyjdź do nas za godzinkę – poprosiła, ciągnięta przez chłopców do domu. – Józef pewnie będzie chciał porozmawiać ze szwagrem, a byłoby dobrze, żebyś i ty przy tej rozmowie była.
– Ja też muszę wam coś powiedzieć – wspomniała Sabina. – Zatem nakarm męża, a ja niebawem do was zajdę.
Wacek i Miecio z jednej miski pałaszowali kaszę ze skwarkami.
Józef, widząc wzburzenie na twarzy żony, od razu domyślił się, że ma mu dużo do powiedzenia.
– Jak nasz malec? Spał w dzień? – zapytał, siadając do posiłku.
– Tak, z nim wszystko dobrze, ale z Kazią nie wiadomo, co będzie – chlipnęła Stefcia, przytykając chustkę do nosa. – Dziś Remek oddał ją do wariatkowa. Ma już drugą babę. Co się teraz stanie z dziewczynkami? Oby ich nie zostawił w jakimś przytułku.
Józef poderwał się od stołu i wybiegł na korytarz. Zanim Stefa do niego dopadła, z całej siły kopnął w drzwi szwagra, wołając:
– Wyłaź z chałupy, ty damski bokserze! Gdzie oddałeś moją siostrę?! Do czego ty się posuwasz?! – wrzeszczał, wymykając się z rąk żony, która próbowała odholować go z powrotem do domu.
Stefa wielokrotnie zawracała męża do mieszkania, a ten, rozwścieczony, nie potrafił odpuścić.
Z mieszkania Sawickiego nikt nie odważył się wyjść. Dźwięki dochodzące z wnętrza świadczyły o obecności domowników, ale do uszu Matczakowej dotarł tylko zgrzyt przekręcanego w zamku klucza.
– Tchórz jesteś i tyle! – wrzeszczał Józef, kolejny raz wróciwszy pod drzwi szwagra. – Masz tylko odwagę pastwić się nad bezbronnymi! Uważaj, łotrze, niech tylko któraś z dziewczynek mi się poskarży, to nie ręczę za siebie!
Kiedy w końcu Matczakowej udało się wepchnąć męża do mieszkania, pojawiła się u nich Sabina.
– Święci pańscy! Kobieto, dopiero teraz przyszłaś?! – gorączkowała się Stefa. – Ty naprawdę ogłuchłaś!
Józef nerwowo chodził w tę i we w tę. Jak nigdy sięgnął po papierosa. W ogóle nie zwrócił uwagi na to, że w ciasnym mieszkanku jest noworodek.
Stefa, widząc wzburzenie męża, nie śmiała go pouczać. Kiwnęła na szwagierkę, aby ta weszła do pokoju.
– Siadaj. Będziemy radzić. – Wskazała jej miejsce na wersalce.
– Ja też mam problem, a raczej oboje z Józiem go mamy – zaczęła Sabina. – Fela jest bardzo chora i nie może dłużej zajmować się mamą. Musimy zabrać ją do siebie. Wiem, że wy nie macie nawet gdzie łóżka wstawić, więc ja ją wezmę, pod warunkiem że będziecie mi pomagać w opiece nad nią. – Spojrzała badawczo na brata i szwagierkę. – Sami widzicie, że ja nie najlepiej widzę, a ostatnio chyba też gorzej słyszę. Mama jeszcze wszystko koło siebie zrobi, ale umysł jej siadł. Nie wiem, jak się tu przystosuje, ale musimy ulżyć biednej Feli. Ludwik w chorobie zajmie się żoną, a my musimy mamą.
– Jakoś sobie poradzimy – przystała na propozycję Stefa, zerkając na męża. – U nas sam drobiazg, ale wspólnie damy radę.
Józek cały czas milczał. Wciąż nie zasiadł do jedzenia.
Głuchy łomot we drzwi wyrwał zebranych z dyskusji.
– Wychodź na korytarz! – zagrzmiał groźnie Jeremi, szarpiąc za klamkę. – Ponoć napadłeś na mój dom! Mało ci poprzedniego kolegium, że wciąż mnie nachodzisz?!
– Ty parszywcu jeden, co zrobiłeś naszej siostrze?! – przyskoczył do niego Ziunio. – Gdzie ją wywiozłeś i dlaczego?! – gorączkował się, próbując wyminąć kobiety, które zablokowały mu dostęp do Jeremiego. – Pewno już przyprowadziłeś sobie jakąś ladacznicę, żeby skazać swoje prawowite dzieci na jej niełaskę.
– Tobie nic do tego! – odgryzł się Remek. – Wasza cała rodzina taka pokręcona jak Kazia! Twoją matkę wziął obłęd i moją starą też. Dzieci zaniedbywała i ciągle by się tylko wylegiwała. Do roboty nie chodziła, a wciąż narzekała na ból głowy. Taka leniwa była ta wasza Kazia.
– Do roboty nie chodziła, bo jej zabroniłeś – upomniała się za siostrą Sabina. – Ty ją w domu zamknąłeś, bo byłeś zazdrosny. Przed ślubem świata poza nią nie widziałeś. Mamiłeś pięknymi słowami i kolorowymi chustkami.
– Dobrze mówisz, Sabinko! – wtrąciła się Stefa. – Ten stary cap w pegeerze żadnej nie przepuścił! Wziął sobie niedoświadczone dziewczę, młode, ładne i ufne, a teraz z niej niedojdę i wariatkę zrobił! Tfu! – Stefcia splunęła Sawickiemu pod nogi.
– Macie się do mnie nie wtrącać! – wrzasnął rozwścieczony mężczyzna, ale widać było, że po wyrzutach kobiet nieco przygasł. – Wara od moich dzieci! One mają słuchać tego, kto im jeść daje! Niebawem moja Kazieńka sprowadzi się do mnie na dobre i przywiezie swoją córkę. Razem będzie wychowywać moje i nasze dzieci, niczym rodzona matka. Zatem wasze krzyki na mnie nie działają. Robię to, co muszę, a niedługo zalegalizuję swój związek.
– Masz zamiar uśmiercić naszą siostrę! – huknęła Sabina na szwagra. – Boga się nie boisz!
– Nikogo nie będę uśmiercał, tylko się rozwiodę – odparł zadowolony z siebie Sawicki. – Przecież nie będę żył z wariatką. Stefa widziała, do czego ona jest zdolna.
– No właśnie widziałam! A widziałam! – odpowiedziała Stefa. – Wyciągnąłeś swoją ślubną z domu i posłałeś ją do wariatkowa. Myślisz, że to ludziom zamknie gęby?! Że nie będą gadać, jaki z ciebie łachudra i nikczemnik?! Swoją niegodziwością doprowadziłeś Kazię do obłędu i tym samym pozbawiłeś dzieci matki.
– Dzieci będą miały lepszą matkę. Ta im ugotuje, posprząta…
– I obrobi, co trzeba – złośliwie przerwała mu Sabina, próbując choć w ten sposób dopiec szwagrowi.
– A żebyś wiedziała – syknął Remek. – Ta wasza Kazia od dłuższego czasu do niczego się nie nadawała. Ja niedługo zostanę ojcem, dlatego wara wam od mojej rodziny!
Stefa nie wiedziała, czy dobrze zrozumiała słowa Remka, ale wzrok Sabiny potwierdził jej przypuszczenia.
Józef stanął w progu swojego mieszkania.
– To dlatego sprowadziłeś tu tę babę! – odezwał się podniesionym głosem. – Niedoczekanie twoje, że tak łatwo pozbędziesz się mojej siostry!
– A ty myślisz, że gdzie teraz byłem? Właśnie wróciłem z sądu. Wziąłem papiery i zamierzam złożyć pozew o rozwód – zapowiedział Remek. – Odbiorę tej wariatce dzieci, bo one boją się matki.
– Ja przed sądem opowiem, co żeś wyprawiał z Kazią! – odgrażał się Ziunio. – Jak się nad nią znęcałeś. Wszyscy sąsiedzi słyszeli! Może ona przez ciebie rozum straciła?!
– Ja się nad nią nie znęcałem, tylko ona się przewracała – z ironią w głosie odpowiedział Remek. – Stąd miała siniaki. Jak mi nie wierzysz, zapytaj Jasi albo Justysi. One przed sądem powiedzą, jak zachowywała się matka.
– Daj spokój tym biednym, wystraszonym dzieciom – powiedziała prosząco Sabina. – One będą tęsknić za matką, jaka by ona nie była.
– Ich też ta sprawa dotyczy! Opiekuna muszą mieć! – ryknął na nią Remek. – Co, może ty, ślepa, będziesz się nimi zajmować?!
– Ja mam się kim zająć – postawiła się szwagrowi Sabina. – Matkę mam chorą, a ty jesteś zdrowy jak tur, to pracuj na dzieci.
Stefa zorientowała się, że Józek zupełnie wycofał się do mieszkania. Mrugnęła na Sabinę, aby ta zakończyła kłótnię i weszła za bratem do środka.