Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

TO Evi - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

TO Evi - ebook

„TO Evi” to poruszająca historia dwóch kobiet i ich rodzin, których drogi przecinają się w szpitalu psychiatrycznym. W jaki sposób wojna i okres powojenny kształtują osobowość i życiowe postawy bohaterek? Do czego doprowadza to wrażliwą Evi, kto rej relacje z matką są naznaczone dystansem i chłodem, a kontrastują z nadmiernym faworyzowaniem syna? Czy i gdzie dziewczyna znajdzie powierniczkę swoich sekretów? I czy tylko prości ludzie są w stanie wybaczyć bliźniemu najperfidniejsze grzechy? Wokół tych pytań krążą rozważania autorki pierwszej części książki „TO Evi”, przejmującej lektury o miłości, rodzinnych konfliktach, traumach i poszukiwaniach własnej tożsamości. AUTORKA PRAGNIE, ABY KAŻDY CZŁOWIEK, NICZYM TOWARZYSZ OBSERWACYJNY, POCHYLIŁ SIĘ NAD STAWIANYMI PRZEZ NIĄ PYTANIAMI.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397326514
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Szcze­gólne po­dzię­ko­wa­nia na­leżą się moim bli­skim – za wspar­cie, wy­ro­zu­mia­łość i cier­pli­wość, jaką mi oka­zy­wali, gdy pra­co­wa­łam nad tą książką. Nie­rzadko ra­zem de­ba­to­wa­li­śmy nad po­ru­sza­nymi w niej pro­ble­mami, do­cho­dząc czę­sto do za­ska­ku­ją­cych wnio­sków.

Bar­dzo dzię­kuję Pani re­dak­tor i ko­rek­tor Jo­an­nie Fiuk, która słu­żyła mi po­mocą i swoim fa­cho­wym do­świad­cze­niem. Wielu cen­nych wska­zó­wek udzie­lił mi także Pan Ma­te­usz Ci­chosz – ma­gik od składu ksią­żek. Je­stem Mu za nie ogrom­nie wdzięczna. Dzię­kuję rów­nież po­zo­sta­łym oso­bom, któ­rych wspa­niała praca przy­czy­niła się do po­wsta­nia książki pod ty­tu­łem „TO Evi”.Wprowadzenie

Po­dró­żu­jąc po na­szej pięk­nej Pol­sce, usły­sza­łam wiele in­te­re­su­ją­cych hi­sto­rii. Nie na­ma­wia­łam ni­kogo, żeby się nimi po­dzie­lił. Być może moja obec­ność bu­dziła w in­nych lu­dziach za­ufa­nie, dla­tego też wie­lo­krot­nie sta­wa­łam się po­wier­niczką czy­ichś wspo­mnień, a być może na­wet se­kre­tów. Kiedy roz­mówcy do­strze­gali moje za­in­te­re­so­wa­nie, uśmie­chali się, mó­wiąc, że ich hi­sto­ria jest wy­jąt­kowa i warta spi­sa­nia. Po uwol­nie­niu się od cię­żaru wspo­mnień pro­sili o za­cho­wa­nie ano­ni­mo­wo­ści. Twier­dzili, że oni od­najdą się w mo­jej książce, a nie wszy­scy lu­dzie ro­zu­mieją zna­cze­nie słowa „to­le­ran­cja”. Uśmie­cha­łam się ser­decz­nie, obie­cu­jąc, że je­śli nie te­raz, to na pewno kie­dyś na kar­tach książki prze­czy­tają o so­bie przy­naj­mniej jedno zda­nie. Ich pro­mie­nie­jąca ra­dość świad­czyła o uldze, jaką przy­nio­sła im na­sza roz­mowa.

Sza­nu­jąc ży­cze­nie mo­ich roz­mów­ców, nie ujaw­ni­łam praw­dzi­wych na­zwisk i oplo­tłam ich hi­sto­rie w fik­cyjną fa­bułę, łą­cząc nie­kiedy kilka usły­sza­nych opo­wie­ści. Czy­tel­nik tej książki może bez­owoc­nie szu­kać na ma­pie Ma­zur Roz­to­cza czy też Za­kładu Psy­chia­trycz­nego w Ko­cha­no­wie. Na­zwy te są mo­jego au­tor­stwa, a ich ewen­tu­alne po­do­bień­stwo do praw­dzi­wych jest przy­pad­kowe.

W tej książce opi­suję fakty z ży­cia dwóch ko­biet, któ­rym nada­łam wy­my­ślone imiona: Ka­zi­miera i Evi. Moje bo­ha­terki wiele do­świad­czyły w ży­ciu i spo­tkały się w fik­cyj­nym miej­scu – za­kła­dzie psy­chia­trycz­nym. Gdyby nie książka „TO Evi”, praw­do­po­dob­nie ich drogi ni­gdy by się nie prze­cięły, mimo że ko­biety po­cho­dziły z tego sa­mego mia­steczka.

Czy tylko one, czy­ta­jąc tę książkę, będą mo­gły utoż­sa­mić się z opi­sa­nymi przeze mnie (choć czę­ściowo hi­sto­rycz­nymi) pe­ry­pe­tiami?

***

Po­ru­szona za­sły­sza­nymi opo­wie­ściami, po­sta­no­wi­łam zgłę­bić wie­dzę na te­mat spo­łecz­no­ści ma­zur­skiej w po­wo­jen­nej Pol­sce. Nie ukry­wam, że za­wsze in­te­re­so­wała mnie so­cjo­lo­gia. Zmiany za­cho­dzące w spo­łe­czeń­stwach ści­śle ko­re­spon­dują z pa­nu­ją­cymi cza­sami, które de­ter­mi­nują ludz­kie po­stawy i za­cho­wa­nia, czę­sto sta­no­wiąc przy­czynę tra­gicz­nych wy­da­rzeń. Hi­sto­rie, które opi­sa­łam, po­ka­zują, z jak trud­nymi de­cy­zjami czę­sto mu­simy się zmie­rzyć. Niech Czy­tel­nik nie oce­nia więc po­chop­nie bo­ha­te­rów mo­jej książki, ale po­święci im chwilę uwagi. Re­flek­sje, które na­suną się pod­czas czy­ta­nia, mogą być za­ska­ku­jące.

So­cjo­lo­gia to dzie­dzina na­uki, która zaj­muje się ba­da­niem zja­wisk nie tylko w skali glo­bal­nej, lecz także w kon­tek­ście ży­cia ro­dzin­nego. To wła­śnie ro­dzina wy­wiera istotny wpływ na kształ­to­wa­nie po­staw jed­no­stek, prze­ka­zy­wa­nie war­to­ści oraz bu­do­wa­nie po­czu­cia przy­na­leż­no­ści do okre­ślo­nej grupy spo­łecz­nej lub wy­zna­nio­wej.

Pra­gnąc przy­bli­żyć fakty hi­sto­ryczne, jak to lud­ność Ma­zur po II woj­nie świa­to­wej do­świad­czyła licz­nych re­pre­sji, się­gnę­łam po frag­menty pu­bli­ka­cji wy­bit­nego so­cjo­loga. Wy­raź­nie po­ka­zują one, w jaki spo­sób ów­cze­sna wła­dza dą­żyła do za­tar­cia toż­sa­mo­ści lud­no­ści ma­zur­skiej, a czę­sto także jej re­li­gii. W re­zul­ta­cie miesz­kańcy tych te­re­nów czę­sto byli zmu­szeni po­dej­mo­wać de­cy­zje w trud­nych i nie­sprzy­ja­ją­cych wa­run­kach, ży­jąc ze świa­do­mo­ścią, że nie są po­strze­gani zgod­nie z tym, kim na­prawdę są.

***

Bez­po­śred­nio po za­koń­cze­niu II wojny świa­to­wej na Ma­zu­rach ma­sowo prze­miesz­czały się całe grupy na­ro­dowe i na­ro­do­wo­ściowe, co wy­ni­kało ze zmiany gra­nic pań­stwa oraz de­cy­zji po­li­tycz­nych na po­zio­mie mię­dzy­na­ro­do­wym i kra­jo­wym. W przy­padku War­mii i Ma­zur jako po­czą­tek ma­so­wych pro­ce­sów mi­gra­cyj­nych wska­zuje się prze­łom lat 1944/1945, kiedy to lud­ność ma­sowo prze­miesz­czała się w związku z dzia­ła­niami wo­jen­nymi, ale w li­te­ra­tu­rze naj­czę­ściej po­da­wany jest rok 1950.

W od­nie­sie­niu do sy­tu­acji lud­no­ści można wska­zać dwa istotne skutki dzia­łań wo­jen­nych. Po pierw­sze, zmiany de­mo­gra­ficzne wy­ni­ka­jące bez­po­śred­nio z dzia­łań fron­to­wych i in­nych ope­ra­cji zbroj­nych pro­wa­dzo­nych w trak­cie walk. Po dru­gie, zmiany spo­wo­do­wane ce­lową po­li­tyką nie­miec­kich władz, taką jak ewa­ku­acja lud­no­ści cy­wil­nej, oraz in­dy­wi­du­alne ucieczki. Te mi­gra­cje po­le­gały głów­nie na ma­so­wych, ży­wio­ło­wych, zor­ga­ni­zo­wa­nych uciecz­kach przed zbli­ża­ją­cym się fron­tem.

So­cjo­log prof. dr hab. An­drzej Sak­son w swo­ich pu­bli­ka­cjach tak opi­sy­wał trudną rze­czy­wi­stość tej au­to­chto­nicz­nej lud­no­ści:

Stop­niowe przej­mo­wa­nie wła­dzy przez pol­ską ad­mi­ni­stra­cję na ob­sza­rze po­łu­dnio­wych Prus Wschod­nich w 1945 r. spo­wo­do­wało, że lud­ność ma­zur­ska i war­miń­ska zna­la­zła się w ob­rę­bie pań­stwa pol­skiego. Pro­ces ten od­by­wał się w wa­run­kach naj­mniej ko­rzyst­nych dla obu stron, War­miacy i Ma­zu­rzy ze­tknęli się bo­wiem z ge­ne­ral­nie no­wymi, nie­zna­nymi im i czę­sto wro­gimi sto­sun­kami spo­łeczno-po­li­tycz­nymi, go­spo­dar­czymi i na­ro­do­wymi, obej­mu­jąca zaś wła­dzę pol­ska ad­mi­ni­stra­cja była tak da­lece słaba, iż w okre­sie po­wo­jen­nym nie po­tra­fiła zmie­nić nie­ko­rzyst­nego po­ło­że­nia tej lud­no­ści1.

W kon­tek­ście po­wo­jen­nych zmian gra­nic pań­stwo­wych wspo­mnę o li­kwi­da­cji Prus Wschod­nich, co ozna­czało za­koń­cze­nie nie­miec­kiej pań­stwo­wo­ści w tej czę­ści kon­ty­nentu. Na­stęp­nie ob­szar ten zo­stał po­dzie­lony na część pół­nocną, in­kor­po­ro­waną do ZSRS jako ob­wód ka­li­nin­gradzki, oraz część po­łu­dniową, pod­daną in­ten­syw­nemu pro­ce­sowi osad­ni­czemu na tzw. Zie­miach Od­zy­ska­nych, czyli ob­sza­rach by­łego pań­stwa nie­miec­kiego, które po II woj­nie świa­to­wej zo­stały włą­czone do pań­stwa pol­skiego. W ra­mach usta­leń mię­dzy­na­ro­do­wych Jó­zef Sta­lin uzy­skał for­malną zgodę na wy­ko­rzy­sta­nie nie­miec­kiej siły ro­bo­czej z ob­sza­rów za­ję­tych przez Ar­mię Czer­woną – jako część re­pa­ra­cji wo­jen­nych. To wła­śnie wy­ja­śnia ma­sowe i zor­ga­ni­zo­wane prze­sie­dle­nia lud­no­ści na te­re­nie War­mii i Ma­zur: wy­sie­dle­nie lud­no­ści nie­miec­kiej na te­reny by­łej III Rze­szy oraz prze­nie­sie­nie lud­no­ści pol­skiej z ob­sza­rów in­kor­po­ro­wa­nych do ZSRS, które wcze­śniej sta­no­wiły część Rzecz­po­spo­li­tej Pol­skiej.

Li­czeb­ność lud­no­ści nie­miec­kiej na te­re­nie Ma­zur zmniej­szyła się nie tylko w wy­niku ewa­ku­acji wo­jen­nych oraz in­dy­wi­du­al­nych ucie­czek, lecz już przed kon­fe­ren­cją pocz­dam­ską (17 lipca–2 sierp­nia 1945 roku) tam­tej­sza lud­ność au­to­chto­niczna pod­le­gała wy­wóz­kom or­ga­ni­zo­wa­nym przez wła­dze ad­mi­ni­stra­cyjne, któ­rych ce­lem były strefy oku­pa­cyjne. Po za­koń­cze­niu kon­fe­ren­cji wy­sie­dle­nia Niem­ców stały się ru­tyną i zo­stały ob­jęte ry­go­ry­stycz­nymi prze­pi­sami. Pod ko­niec roku 1945 na te­re­nie Okręgu Ma­zur­skiego za­miesz­ki­wało dzie­więć ty­sięcy Niem­ców, a pod ko­niec roku 1948 już tylko trzy ty­siące.

Wśród po­li­tycz­nych po­sta­no­wień mię­dzy­na­ro­do­wych do­ty­czą­cych prze­miesz­czeń lud­no­ści chcę pod­kre­ślić dą­że­nie do uni­fi­ka­cji na­ro­do­wo­ścio­wej w ra­mach po­szcze­gól­nych państw. Jed­nakże rdzenna lud­ność ma­zur­ska, ta, która nie za­mie­rzała po­rzu­cić swo­jej oj­co­wi­zny, nie zga­dzała się na tę uni­fi­ka­cję po­mimo na­ci­sków ze strony władz pań­stwo­wych, które po­przez swoją po­li­tykę zmie­rzały do kom­plek­so­wego re­gu­lo­wa­nia sto­sun­ków na­ro­do­wo­ścio­wych na ob­sza­rach im pod­le­głych.

24 kwiet­nia 1945 roku peł­no­moc­nik rządu RP na Okręg Ma­zur­ski wy­dał ode­zwę, w któ­rej wzy­wał lud­ność ro­dzimą do re­je­stra­cji w celu otrzy­ma­nia za­świad­cze­nia o przy­na­leż­no­ści do na­rodu pol­skiego. We­zwa­nie to po­prze­dzone było ni­czym nie­pod­par­tym ba­da­niem w te­re­nie stwier­dza­ją­cym, że rdzenna lud­ność do­bro­wol­nie i na ma­sową skalę bę­dzie pod­da­wać się we­ry­fi­ka­cji na­ro­do­wo­ścio­wej. Zgod­nie z tą in­struk­cją za Po­la­ków uwa­żano tych, któ­rzy mieli świa­do­mość pol­skiej przy­na­leż­no­ści na­ro­do­wej oraz znali ję­zyk pol­ski choćby w mi­ni­mal­nym stop­niu. W wy­niku nie­po­wo­dzeń tej ak­cji (nie tylko na War­mii i Ma­zu­rach) wła­dze cen­tralne w War­sza­wie po­sta­no­wiły do­raź­nie ure­gu­lo­wać ten pro­blem.

28 kwiet­nia 1946 roku uchwa­lono sto­sowną ustawę, która do­ty­czyła ca­łych Ziem Za­chod­nich i Pół­noc­nych. Sta­no­wiła ona, że prawo do oby­wa­tel­stwa pol­skiego przy­słu­guje każ­dej oso­bie, która przed 1 stycz­nia 1945 roku miała stałe miej­sce za­miesz­ka­nia na ob­sza­rze Ziem Od­zy­ska­nych, udo­wod­niła swoją pol­ską na­ro­do­wość przed ko­mi­sją we­ry­fi­ka­cyjną (na­ro­do­wo­ściową) i uzy­skała na tej pod­sta­wie stwier­dze­nie swo­jej pol­skiej na­ro­do­wo­ści przez wła­ściwą wła­dzę ad­mi­ni­stra­cji ogól­nej pierw­szej in­stan­cji oraz zło­żyła de­kla­ra­cję wier­no­ści Na­ro­dowi i Pań­stwu Pol­skiemu.

Prze­pisy wy­ko­naw­cze do tej ustawy za­warte zo­stały w „za­rzą­dze­niu we­ry­fi­ka­cyj­nym” opu­bli­ko­wa­nym przez Mi­ni­ster­stwo Ziem Od­zy­ska­nych (MZO) z dnia 9 kwiet­nia 1946 roku. Za­sady i kry­te­ria ak­cji we­ry­fi­ka­cyj­nej okre­ślono w pa­ra­gra­fie czwar­tym tego za­rzą­dze­nia. Stwier­dzano w nim, że osoby za­in­te­re­so­wane udo­wod­nie­niem swo­jej pol­skiej przy­na­leż­no­ści na­ro­do­wej mogą sko­rzy­stać z róż­nych środ­ków do­wo­do­wych, a w szcze­gól­no­ści po­cho­dze­nie pol­skie może być po­twier­dzone za po­mocą do­ku­men­tów toż­sa­mo­ści lub ak­tów stanu cy­wil­nego. Może rów­nież wy­ni­kać ono z na­zwi­ska lub po­kre­wień­stwa z oso­bami pol­skiego po­cho­dze­nia. Łącz­ność z Na­ro­dem Pol­skim może zo­stać wy­ka­zana po­przez przy­na­leż­ność do pol­skich or­ga­ni­za­cji, udział w walce o sprawę pol­ską, po­stawę we­wnętrzną i ję­zyk, za­cho­wa­nie pol­skich oby­cza­jów w ro­dzi­nie, zwią­zek z pol­ską kul­turą lu­dową i ży­ciem spo­łecz­nym Po­la­ków, a także po­przez pu­bliczne po­pie­ra­nie Po­la­ków w okre­sie pa­no­wa­nia nie­miec­kiego i na­ra­ża­nie się w ten spo­sób na oso­bi­ste nie­bez­pie­czeń­stwo.

Aby przejść pro­ces we­ry­fi­ka­cji, ko­nieczne było pod­da­nie się spe­cjal­nej pro­ce­du­rze ad­mi­ni­stra­cyj­nej. Osoba za­in­te­re­so­wana mu­siała zło­żyć for­malny „wnio­sek o stwier­dze­nie pol­skiej przy­na­leż­no­ści na­ro­do­wej”, który na­stęp­nie był oce­niany przez ko­mi­sję we­ry­fi­ka­cyjną. Po­zy­tywne roz­pa­trze­nie skut­ko­wało wy­da­niem „de­cy­zji stwier­dza­ją­cej pol­ską przy­na­leż­ność na­ro­dową”, a jako po­twier­dze­nie nada­wano tym­cza­sowy do­wód. Przed uzy­ska­niem tego do­ku­mentu osoba we­ry­fi­ko­wana mu­siała pod­pi­sać „De­kla­ra­cję wier­no­ści”. Otrzy­my­wane za­świad­cze­nia o pod­da­niu się we­ry­fi­ka­cji miały cha­rak­ter tym­cza­sowy, co utrud­niało ure­gu­lo­wa­nie spraw wła­sno­ścio­wych i pod­trzy­my­wało po­czu­cie nie­pew­no­ści oraz ocze­ki­wa­nie na zmiany w obec­nych sto­sun­kach. Szcze­gól­nie do­ty­czyło to zwar­tej, czę­sto izo­lo­wa­nej spo­łecz­no­ści ma­zur­skiej, która z re­guły pod­cho­dziła nie­chęt­nie do ca­łej pro­ce­dury, zwłasz­cza w po­wia­tach: Mrą­gowo, Szczytno i Ostróda. W spo­łecz­no­ściach lo­kal­nych, gdzie lud­ność ma­zur­ska była mniej­szo­ścią (np. w po­wia­tach: Kę­trzyn, Ni­dzica czy Pisz), za­ob­ser­wo­wano więk­szą skłon­ność do „za­pi­sy­wa­nia się na Ma­zura” lub uzy­ski­wa­nia Ma­su­ren­schei­nu, jak wów­czas po­pu­lar­nie na­zy­wano przy­stę­po­wa­nie do pro­cesu we­ry­fi­ka­cji na­ro­do­wo­ścio­wej.

Po­stępy ak­cji we­ry­fi­ka­cyj­nej róż­niły się w za­leż­no­ści od cha­rak­te­ry­styki po­szcze­gól­nych re­gio­nów Ma­zur. Przy­czyny nie­chęci i wro­go­ści ze strony miej­sco­wej lud­no­ści wo­bec no­wej rze­czy­wi­sto­ści ustro­jowo-pań­stwo­wej były róż­no­rodne. Szcze­gól­nie oporna wo­bec pro­ce­dury we­ry­fi­ka­cyj­nej oka­zała się lud­ność z po­wia­tów ma­zur­skich.

Już w roku 1946 na licz­nych ze­bra­niach, kon­fe­ren­cjach i na­ra­dach roz­wa­żano spo­soby roz­wią­za­nia pro­blemu zwa­nego kwe­stią ma­zur­ską. Głów­nym ce­lem było przy­spie­sze­nie pro­cesu re­po­lo­ni­za­cji War­mia­ków i Ma­zu­rów. Idea „przy­spie­szo­nej re­po­lo­ni­za­cji” za­kła­dała prze­kształ­ce­nie lud­no­ści ma­zur­skiej, która przez wieki funk­cjo­no­wała w in­nym sys­te­mie pań­stwo­wym i była pod wpły­wem czyn­ni­ków cha­rak­te­ry­stycz­nych dla spo­łecz­no­ści po­gra­nicz­nych, w „stu­pro­cen­to­wych” Po­la­ków. Ci nowi Po­lacy mieli nie tylko iden­ty­fi­ko­wać się z na­ro­dem i kul­turą pol­ską, ale także z no­wym pań­stwem i no­wym ustro­jem spo­łecz­nym.

Wiele po­dej­mo­wa­nych dzia­łań miało cha­rak­ter do­raźny i in­stru­men­talny, o czym do­wia­du­jemy się z pu­bli­ka­cji An­drzeja Sak­sona, który tak opi­sy­wał ten pro­ces:

Na lud­ność tę pa­trzono z dużą nie­uf­no­ścią i po­dejrz­li­wo­ścią, spy­cha­jąc ją na mar­gi­nes i trak­tu­jąc jako „oby­wa­teli dru­giej ka­te­go­rii”. Do­dat­ko­wym czyn­ni­kiem wzmac­nia­ją­cym po­czu­cie nie­chęci i ob­co­ści wo­bec Ma­zu­rów była, obok da­leko po­su­nię­tej ger­ma­ni­za­cji, przy­na­leż­ność do wy­zna­nia pro­te­stanc­kiego. Uwi­docz­niło się to szcze­gól­nie u przed­sta­wi­cieli władz te­re­no­wych, któ­rzy czę­sto świa­do­mie utrud­niali prze­pro­wa­dze­nie ak­cji we­ry­fi­ka­cyj­nej, sku­tecz­nie an­ta­go­ni­zu­jąc lo­kalne spo­łecz­no­ści. Tego ro­dzaju po­stawy miały nie­rzadko pod­łoże eko­no­miczne, tzn. z re­guły cho­dziło o wy­ru­go­wa­nie Ma­zu­rów z zaj­mo­wa­nych przez nich go­spo­darstw lub też dą­że­nie do prze­ję­cia ich ma­jątku, in­wen­ta­rza, ma­szyn itp.2

Jedną z mo­ich bo­ha­te­rek jest Lu­cyna (Lucy), któ­rej matka, Ce­lina, po­cho­dziła ze zu­bo­ża­łej szlachty. Po II woj­nie świa­to­wej wła­dze sta­rały się usu­nąć sa­motne ko­biety z ro­dzin­nego go­spo­dar­stwa, sto­su­jąc przy tym naj­okrut­niej­sze me­tody. Lu­cyna sta­nęła przed trud­nym wy­bo­rem, jed­nak być może dzięki niemu ura­to­wała ży­cie i zre­ali­zo­wała swoje ma­rze­nia. Jej de­cy­zja o za­prze­cze­niu nie tylko wła­snej toż­sa­mo­ści, ale także wy­zna­nia istot­nie wpły­nęła na jej szczę­ście i ży­cie ro­dzinne.

Po za­koń­cze­niu wojny naj­wię­cej osób po­cho­dze­nia ma­zur­skiego za­miesz­ki­wało po­wiat mrą­gow­ski. Głów­nym po­wo­dem tego była cha­rak­te­ry­styka dzia­łań wo­jen­nych. Ob­szar ten zo­stał oto­czony przez woj­ska ra­dziec­kie od po­łu­dnia oraz pół­nocy, co unie­moż­li­wiło wielu miesz­kań­com ucieczkę.

Ce­lina Re­sch­ken miesz­kała w Ka­lince, na te­re­nie po­wiatu mrą­gow­skiego, który sto­sun­kowo nie­wiele ucier­piał w cza­sie wojny. Istotne było to, że na tych ob­sza­rach, po­dob­nie jak na te­re­nach war­miń­skich po­wia­tów olsz­tyń­skiego i bi­sku­piec­kiego, prze­by­wali ewa­ku­owani z trzech są­sied­nich po­wia­tów: Ełk, Goł­dap i Olecko. Ich nie­dola nie skła­niała miesz­kań­ców po­wiatu mrą­gow­skiego do dal­szej wę­drówki, dla­tego Ce­lina nie zde­cy­do­wała się na wcze­śniej­szą mi­gra­cję. To spo­wo­do­wało, że ży­cie stra­ciła jej młod­sza córka, Ka­ren.

Wbrew ofi­cjal­nym ra­por­tom, które su­ge­ro­wały, że sy­tu­acja pod wzglę­dem bez­pie­czeń­stwa była sta­bilna w re­gio­nach przy­gra­nicz­nych, nie­jed­no­krot­nie zda­rzały się akty prze­stęp­czo­ści, ta­kie jak gra­bieże i inne po­dobne wy­stępki. Tak jak w mo­jej opo­wie­ści, do­cho­dziło także do gwał­tów do­ko­ny­wa­nych przez żoł­nie­rzy so­wiec­kich, któ­rzy trak­to­wali zdo­byte te­reny Ma­zur oraz ich miesz­kań­ców jako formę na­ro­do­wej ko­rekty.

Nie­zwy­kle trudne było na­to­miast po­ło­że­nie lud­no­ści ma­zur­skiej na te­re­nie po­wiatu dział­dow­skiego, który w 1945 roku zna­lazł się w ob­rę­bie wo­je­wódz­twa war­szaw­skiego (jak w la­tach 1938–1939). Wła­dze oku­pa­cyjne III Rze­szy po wkro­cze­niu w 1939 roku do Pol­ski za­częły in­ten­syw­nie re­ali­zo­wać plany ger­ma­ni­za­cyjne, szcze­gól­nie na ob­sza­rach wcie­lo­nych do Rze­szy (eingegliederte Ost­ge­biete). Lud­ność ma­zur­ska, która do 1920 roku po­sia­dała oby­wa­tel­stwo nie­miec­kie (pru­skie), była trak­to­wana jako Niemcy.

Zgod­nie z roz­po­rzą­dze­niem z 4 marca 1941 roku o utwo­rze­niu tzw. Nie­miec­kiej Li­sty Na­ro­do­wej (Deut­sche Volks­li­ste) przy­stą­piono do przy­spie­szo­nej i ma­sowo prze­pro­wa­dzo­nej for­mal­nej ger­ma­ni­za­cji. Po za­koń­cze­niu II wojny świa­to­wej Ma­zu­rzy z po­wiatu Dział­dowo, który przy­łą­czony zo­stał do Pol­ski w 1920 roku bez ple­bi­scytu, pod­dani zo­stali, jako oby­wa­tele II RP, ak­cji re­ha­bi­li­ta­cji na­ro­do­wej3.

Je­śli po­wyż­szymi frag­men­tami wzbu­dzi­łam za­in­te­re­so­wa­nie Czy­tel­nika po­wo­jenną te­ma­tyką Ma­zur, to za­chę­cam do ca­ło­ścio­wego za­po­zna­nia się z licz­nymi pu­bli­ka­cjami An­drzeja Sak­sona – wy­bit­nego pol­skiego so­cjo­loga.

1 An­drzej Sak­son, Ma­zu­rzy i War­miacy w po­wo­jen­nej rze­czy­wi­sto­ści 1945–1949, Na swoim? U sie­bie? Wśród swo­ich? Pierw­sze lata na Zie­miach Za­chod­nich i Pół­noc­nych, red. Ka­ta­rzyna Bock-Ma­tu­szyk, Woj­ciech Ku­char­ski, Piotr Zu­bow­ski, Ośro­dek „Pa­mięć i Przy­szłość”, Wro­cław 2018, s. 106.

2 Tamże, s. 109.

3 Tamże, s. 110.1

Nie zabierajcie nam mamy!

Lato, rok 1957

Prze­raź­liwy krzyk dziecka ode­rwał Stef­cię od go­to­wa­nia mleka naj­młod­szemu syn­kowi. Jak stała wy­bie­gła do sieni, zo­sta­wia­jąc gar­nek na pa­le­ni­sku. W wą­skim ko­ry­ta­rzu zgro­ma­dziło się dużo lu­dzi, któ­rzy z wy­cze­ki­wa­niem wpa­try­wali się w otwarte miesz­ka­nie są­siada. Czu­jąc we­wnętrzny nie­po­kój, a za­ra­zem wie­dząc, do kogo na­leży roz­twarte na oścież lo­kum, Stef­cia Mat­czak in­stynk­tow­nie za­częła prze­dzie­rać się przez ciżbę. Roz­py­chała się łok­ciami tak, że nie­mal wpa­dła na jed­nego z dwóch po­tęż­nych męż­czyzn, który zma­ga­jąc się z sza­mo­czącą się w ka­fta­nie ko­bietą, swoją osobą ta­ra­so­wał wej­ście do miesz­ka­nia. Pa­trząc na tę roz­pacz­liwą scenę, Stef­cia sta­nęła jak wryta. Kątem oka za­uważyła za­par­ko­wany pod sie­nią am­bu­lans.

Zimny dreszcz prze­biegł po jej ra­mio­nach. Wrza­ski i płacz sio­strze­nic jej mał­żonka były tak prze­raź­liwe, że stru­chlała. Stała wpa­trzona w całe to zbie­go­wi­sko, z za­sko­cze­nia nie­świa­do­mie otwie­ra­jąc usta. Płacz dzieci jesz­cze bar­dziej się na­si­lił, gdy z miesz­ka­nia sa­ni­ta­riu­sze wy­wle­kli pra­wie omdlałą Ka­zi­mierę Sa­wicką. Ko­bieta była bar­dzo blada. Si­niaki pod jej oczami świad­czyły o tym, że od dłuż­szego czasu nie spała. Roz­czo­chrane włosy, biała ko­szula i skrę­po­wane do tyłu ręce po­bu­dzały ga­piów do szep­tów.

Je­den z sa­ni­ta­riu­szy wła­śnie od­ry­wał od ko­biety wcze­pioną weń pię­cio­let­nią Ju­sty­się, hi­ste­rycz­nie bła­ga­jącą, aby nie za­bie­rać jej matki. Płacz naj­młod­szej córki wy­wo­łał u Kazi szloch, który jak spazm wstrzą­snął jej cia­łem. Ja­sia, star­sza córka Sa­wic­kiej, stała wci­śnięta mię­dzy drzwi a fu­trynę. Wo­dząc wzro­kiem za matką, wy­cią­gała do ro­dzi­cielki szczu­płe ra­miona i wtó­ro­wała szlo­chem sio­strze. Dziew­czynki nie re­ago­wały na oj­cow­skie próby uci­sza­nia, a wręcz prze­ciw­nie – wpa­dały w jesz­cze więk­szą hi­ste­rię.

Za­lana łzami Ka­zia wciąż oglą­dała się za cór­kami. Reszt­kami sił pró­bo­wała się wy­swo­bo­dzić, by je utu­lić w roz­pa­czy.

Stef­cia spoj­rzała na bose stopy szwa­gierki. Już chciała do niej pod­biec, aby od­dać jej swoje ciap­cie, ale w tym wła­śnie mo­men­cie pro­wa­dzący twar­dziel moc­niej chwy­cił Ka­zię za bark i z ca­łej siły pchnął przed sie­bie. Tłum, który w tej chwili wy­legł przed klatkę, roz­stą­pił się przed wpra­wio­nym w ruch cia­łem są­siadki. Ko­bieta sta­rała się utrzy­mać rów­no­wagę, ale skrę­po­wane ręce sku­tecz­nie unie­moż­li­wiły jej tę próbę. Upa­dła tuż przed otwar­tymi drzwiami ka­retki.

Pierw­sza pod­bie­gła do niej Stefa. Uno­sząc z ziemi roz­czo­chraną głowę szwa­gierki, far­tu­chem otarła krew z roz­cię­tej wargi. Za chwilę do­pa­dły do niej roz­hi­ste­ry­zo­wane córki. Wi­dząc krwa­wiące usta matki, bła­gały ojca, aby za­brał ją do domu. On jed­nak nie zwra­cał uwagi na ich prośby. Chciał już skoń­czyć to przed­sta­wie­nie i po­zbyć się, jak za­wsze ma­wiał, „kło­potu”.

– Re­mek, ra­tuj! Ja tak cię ko­cham! Re­mek! – sła­bym gło­sem krzyk­nęła Ka­zia, ostatni raz wy­ra­ża­jąc swój apel.

Je­remi w ogóle na nią nie pa­trzył. Swój wy­zuty z uczuć wzrok skie­ro­wał na sa­ni­ta­riu­szy.

– Nie po­tra­fi­cie po­ra­dzić so­bie z wa­riatką! – wrza­snął roz­złosz­czony na męż­czyzn. – Sami wi­dzi­cie, że ona nie­bez­pieczna!

Słowa Sa­wic­kiego pod­sy­ciły złość me­dy­ków. Ni­czym zdzi­czałe sępy do­pa­dli do wą­tłej Kazi i jak wo­rek kar­to­fli wrzu­cili ją na tył ka­retki.

Kiedy roz­legł się dźwięk uru­cha­mia­nego sil­nika, z sieni wyj­rzała nowa ko­bieta Je­re­miego, po­dob­nie jak jej po­przed­niczka no­sząca imię Ka­zi­miera.

Sro­gim wzro­kiem zmie­rzyła córki od­pra­wio­nej, po czym sta­now­czo ode­zwała się do Sa­wic­kiego:

– Re­mek, weź je do domu – i nie cze­ka­jąc na re­ak­cję męż­czy­zny, po­now­nie znik­nęła w sieni.

Ryk sy­reny, z ja­kim od­je­chał am­bu­lans, sku­tecz­nie za­głu­szył płacz cią­gnię­tych do miesz­ka­nia dziew­czy­nek.

Stef­cia na­dal sie­działa na ziemi. Wciąż nie wie­rzyła w to, co przed chwilą wy­da­rzyło się na jej oczach. Miesz­kańcy czwo­ra­ków, roz­cho­dząc się, z po­li­to­wa­niem zer­kali na Mat­cza­kową. Bar­dzo jej współ­czuli, a jesz­cze bar­dziej było im szkoda Jó­zefa, który wtedy był aku­rat w pracy i nie mógł in­ter­we­nio­wać w spra­wie sio­stry.

– Ja wi­dzia­łam, jak ta nowa rano wcho­dziła oknem do miesz­ka­nia Sa­wic­kiego – szep­nęła Ste­fie stara Ma­cie­jowa, schy­la­jąc się do niej tak, by nikt nie usły­szał. – Są­dzę, że są­siad na do­bre po­zbył się nie­wy­god­nej żony, a nowa mio­tła bę­dzie ­le­piej za­mia­tać.

– Jesz­cze nic nie jest prze­są­dzone – nie­uprzej­mie od­po­wie­działa Stefa. – Może i ta długo tu miej­sca nie za­grzeje.

– To za­leży, z jaką cha­ry­zmą się koło chłopa za­kręci. Jak do­brze go omota, to za­pu­ści ko­rze­nie na do­bre – od­parła pół­gło­sem są­siadka, wcho­dząc do dru­giej sieni.

Stef­cia prze­kli­nała w du­szy nową flamę szwa­gra. Serce jej pę­kało na myśl o tym, co wy­cier­pią sio­strze­nice Ziu­nia na­ra­żone na hu­mory kon­ku­biny ojca.

Ci­sza, która za­le­gła na po­dwórku, w końcu po­de­rwała ­Mat­cza­kową z ziemi. Ko­bieta przy­po­mniała so­bie o garnku na kuchni i po­bie­gła co sił do miesz­ka­nia.

– Chwa­lić Boga – wes­tchnęła, cie­sząc się, że słabo roz­pa­lony ogień nie spo­wo­do­wał ko­lej­nej tra­ge­dii. – A gdzież może być Sa­binka? – gło­śno za­sta­no­wiła się Stef­cia, spraw­dza­jąc, czy mały Jaś na­dal śpi. – Na ko­ry­ta­rzu taki ha­łas, a ta na­wet drzwi nie uchy­liła – mam­ro­tała pod no­sem nie­za­do­wo­lona, ale po­my­ślała, że może szwa­gierka jest chora. Po­sta­no­wiła do niej zaj­rzeć, wcze­śniej jed­nak upew­niła się, że z ma­lu­chem jest wszystko w po­rządku.

Mały Jaś na­wet się nie obu­dził ani gdy matka go kar­miła, ani gdy pod­ty­kała su­chą, te­trową pie­luszkę.

– Jesz­cze tylko zer­knę na ze­ga­rek – po­wie­działa do sie­bie ko­bieta, za­kła­da­jąc chustkę na głowę. – Nie­ba­wem Ziu­nio wróci z pracy, a tu go taka nie­do­bra no­wina czeka. Że też ta­kiego dra­nia jak Re­mek święta zie­mia nosi. Boga się w ogóle nie boi. Gdy mu się tylko ktoś sprze­ciwi, za­raz do bi­cia leci. Przez tę jego wy­ryw­ność i zna­jo­mo­ści moje dzieci te­raz bie­dują, nie wspo­mi­na­jąc o tym, że Jó­zuś le­dwo z ży­ciem uszedł.

Stef­cia zre­flek­to­wała się, że zło­rze­cząc na są­siada, zgrze­szyła. Skru­szona, spoj­rzała na święty ob­ra­zek. Czy­niąc na pier­siach znak krzyża, schy­liła w po­ko­rze głowę przed Je­zu­skiem.

Na pa­lusz­kach wy­mknęła się z miesz­ka­nia. Spie­szyła się do miesz­ka­ją­cej po są­siedzku naj­star­szej sio­stry męża.2

Reforma rolna w Polsce

Ra­dy­kalną re­formę rolną prze­pro­wa­dziło pań­stwo pol­skie do roku 1949. Ma­jątki ob­szar­ni­cze po­wy­żej pięć­dzie­się­ciu hek­ta­rów zo­stały roz­par­ce­lo­wane mię­dzy bez­rol­nych i ma­ło­rol­nych chło­pów. W ten spo­sób po­wstały bar­dzo małe, wręcz kar­ło­wate go­spo­dar­stwa, któ­rych wła­ści­ciele le­dwo mo­gli się utrzy­mać. Jed­nak wkrótce po­tem par­tia pod­jęła de­cy­zję o uczy­nie­niu wła­śnie roz­da­nej ziemi wła­sno­ścią ko­lek­ty­wów, sta­wia­jąc na spół­dziel­nie.

Upra­wiano agre­sywną pro­pa­gandę ter­roru wo­bec in­dy­wi­du­al­nych go­spo­da­rzy, wpro­wa­dza­jąc obo­wiąz­kowe do­stawy i urzę­dowe ceny. Bo­gat­szym chło­pom płody rolne były re­kwi­ro­wane drogą przy­musu. Opór chło­pów spo­wo­do­wał po­wolne po­wsta­wa­nie spół­dzielni rol­nych i pe­ge­erów.

Plan sze­ścio­letni za­koń­czył się w roku 1955 kom­plet­nym fia­skiem, do­pro­wa­dza­jąc kraj do kry­zysu żyw­no­ścio­wego. Więk­szość spół­dzielni roz­pa­dła się po roku 1956, ale Wła­dy­sław Go­mułka na­dal na­wią­zy­wał do idei „lep­szej sprawy”. Oprócz apeli stwo­rzył spół­dziel­com tzw. kre­dyty uma­rzalne.

W roku 1959 utwo­rzono Fun­dusz Roz­woju Rol­nic­twa, który miał wspie­rać kółka rol­ni­cze. Dzięki niemu mo­gły one za­ku­pić trak­tory, sno­po­wią­załki, a z cza­sem na­wet kom­bajny zbo­żowe, na które rol­ni­ków in­dy­wi­du­al­nych nie było stać. Kółka rol­ni­cze otrzy­my­wały rów­nież ze­zwo­le­nia na bu­dowę ce­gielni czy blo­ków miesz­ka­nio­wych.

Ro­dzina Ziu­nia

Sa­bina Spy­chała uro­dziła się w roku 1912 i była naj­star­szą spo­śród pię­ciorga dzieci An­to­niny i Waw­rzyńca Mat­cza­ków. Od naj­młod­szych lat wspo­ma­gała matkę w opiece nad licz­nym ro­dzeń­stwem. Sa­bina wy­szła za mąż jako szes­na­sto­latka. Jej mąż, Kac­per Spy­chała, zmarł rok po woj­nie, po­zo­sta­wia­jąc na świe­cie dwójkę dzieci. Le­dwo Jan, syn Sa­biny, osią­gnął peł­no­let­ność, woj­sko we­zwało go na służbę. Chło­pak mu­siał wy­je­chać na Śląsk, po­zo­sta­wia­jąc matkę pod opieką dwu­na­sto­let­niej Anieli.

Oprócz Jó­zefa i Ka­zi­miery Sa­bina miała dwa lata młod­szego od sie­bie brata, Ma­cieja, oraz sio­strę Felę, uro­dzoną w 1918. Za­raz po II woj­nie świa­to­wej, gdy ro­dzinne go­spo­dar­stwo nie mo­gło wy­ży­wić wszyst­kich, star­szy syn Mat­cza­ków, Ma­ciej, wy­je­chał na Śląsk, gdzie za­ło­żył wła­sną ro­dzinę i rzadko utrzy­my­wał kon­takt z naj­bliż­szymi.

Fela wy­szła za mąż za są­siada, Lu­dwika Za­rębę, ale nie­stety Pan nie ob­da­rzył ich po­tom­stwem. Po ślu­bie na ochot­nika za­miesz­kali w Ko­byłce, ro­dzin­nym sie­dli­sku Mat­cza­ków. Fela pra­co­wała na roli i zaj­mo­wała się ociem­niałą matką, która na­dal wy­cze­ki­wała na po­wrót męża z frontu. Po śmierci te­ścio­wej ży­cie Felci wy­wró­ciło się do góry no­gami. Jej mąż, Lu­dwik, prze­niósł się na oj­co­wi­znę i w efek­cie pra­co­wał od świtu do nocy na dwóch go­spo­dar­stwach. Fela czuła się jak sło­miana wdowa i być może dla­tego jej zdro­wie z roku na rok po­gar­szało się.

Jó­zef, zwany przez naj­bliż­szych Ziu­niem, uro­dził się 4 kwiet­nia 1920 roku. Był bar­dzo zżyty z sio­strą Ka­zi­mierą, młod­szą od niego o sie­dem lat, dla­tego ota­czał ją szcze­gólną i tro­skliwą opieką. Po wy­jeź­dzie star­szego brata Jó­zek, jako męż­czy­zna, po­czuł się głową ro­dziny. Gdy w trud­nych po­wo­jen­nych cza­sach lu­dzie nie­ustan­nie po­szu­ki­wali chleba, on, chcąc ulżyć bli­skim, imał się róż­nych za­jęć. Czę­sto pra­co­wał za je­dze­nie.

Pech chciał, że pew­nego razu Ziu­tek usły­szał na targu, iż na obrze­żach Roz­to­cza po­wstaje Pań­stwowe Go­spo­dar­stwo Rolne. Chłopi po­wta­rza­jący tę no­winę mieli o niej różne opi­nie. Jedni uty­ski­wali na re­ali­za­cję ta­kiego po­my­słu, inni zaś, wi­dząc na­dzieję na za­ro­bek, nad­sta­wiali uszu, cie­kawi naj­róż­niej­szych plo­tek.

Jó­zek po­sta­no­wił spraw­dzić, ile jest prawdy w po­wta­rza­nych przez chło­pów sło­wach. Kiedy tylko do­tarł do po­łu­dnio­wej czę­ści mia­steczka, za­uwa­żył roz­le­gły, ogro­dzony dzie­dzi­niec z kil­koma ma­szy­nami rol­ni­czymi. Pod­cho­dząc do za­bu­do­wań, do­strzegł przed spi­chrzem sporą grupę osób. Męż­czyźni w sku­pie­niu wsłu­chi­wali się w słowa prze­ma­wia­ją­cego. Wy­soki, do­brze ubrany agro­nom mó­wił o moż­li­wo­ściach za­trud­nie­nia w go­spo­dar­stwie i ostrze­gał przed kon­se­kwen­cjami nie­uczci­wo­ści. Pod­kre­ślał su­mien­ność w wy­ko­ny­wa­niu za­dań, obie­cu­jąc re­gu­larne wy­na­gro­dze­nie. Wy­ja­śnił, że oprócz eta­to­wych pra­cow­ni­ków w go­spo­dar­stwie bę­dzie pra­co­wać mło­dzież ze szkoły rol­ni­czej z po­bli­skiego Roz­to­cza. Wska­zał na mu­ro­wany, lecz znisz­czony bu­dy­nek. Był to po­wsta­jący wła­śnie in­ter­nat dla ko­biet uczą­cych się w ma­zur­skiej szkole rol­ni­czej. Opo­wia­dał też o pla­nach pań­stwa do­ty­czą­cych roz­woju go­spo­dar­stwa w przy­szło­ści.

Ziu­nio z za­do­wo­le­niem za­tarł dło­nie. Kiedy za­rządca skoń­czył mó­wić, Jó­zek za­py­tał, czy oprócz pracy można li­czyć na noc­leg. Męż­czy­zna spoj­rzał na niego su­rowo, ale uprzej­mie za­pew­nił, że osoby pra­cu­jące uczci­wie mogą ubie­gać się o miesz­ka­nia pra­cow­ni­cze w po­bli­skich czwo­ra­kach.

Nie wia­domo było, jak Jó­zef zna­lazł się z po­wro­tem w domu. Gdy siadł do ko­la­cji, opo­wie­dział sio­strom o wszyst­kim. Był tak pod­eks­cy­to­wany per­spek­tywą no­wego za­trud­nie­nia, że wła­ści­wie już sam pod­jął de­cy­zję za ro­dzeń­stwo.

Ka­zia zgo­dziła się na wy­pro­wadzkę w nie­znane bez wa­ha­nia, na­to­miast Sa­bina oba­wiała się, czy w mie­ście bę­dzie w sta­nie sa­mo­dziel­nie utrzy­mać Anielkę. Roz­wa­ża­jąc przy­szłość, za­sta­na­wiała się, czy w tak du­żym go­spo­dar­stwie nie zna­la­złaby się do­ryw­cza praca dla jej nie­let­niej córki. Po­mysł brata był tak ku­szący, że po­bu­dził ją do dzia­ła­nia. Za­raz po ko­la­cji po­bie­gła więc po radę do ro­dziny zmar­łego męża, miesz­ka­ją­cej w są­sied­niej wsi. Gdy po dwóch go­dzi­nach wró­ciła do domu, wszy­scy już spali. Obu­dziła Jó­zia, żeby po­twier­dzić, że wraz z nim wy­pro­wa­dzają się do Roz­to­cza.

Rano Jó­zek nie mógł się do­cze­kać, aż sio­stry wstaną. Jak ni­gdy przy­go­to­wał śnia­da­nie i ner­wowo stu­kał łyżką o stół. Jego za­cho­wa­nie spra­wiło, że ociem­niała An­to­nina po­my­ślała, że to jej mąż wró­cił z frontu.

– Waw­rzek?! Czy to ty, Waw­rzek? – wo­łała, czła­piąc po omacku.

Anielka zła­pała bab­cię za wy­cią­gnięte do przodu ręce i de­li­kat­nie za­wró­ciła do łóżka. Sły­sząc za­mie­sza­nie, z po­koju wy­szła Sa­bina, a za­raz za nią Ka­zia. Cie­szyły się na nową przy­godę, były go­towe iść z bra­tem w nie­znane.3

Ratować Kazię i dzieci

Lato, rok 1957

„Ach, ten mój Ziu­nio, za­wsze po­ma­gał in­nym. I mnie tu­taj po­znał i Ka­zię uniesz­czę­śli­wił” – wes­tchnęła Stef­cia, przy­wo­łu­jąc w my­ślach wspo­mnie­nia. We­sołe i smutne ob­razy, które prze­lały się przez jej głowę, spra­wiły, że za­częła stu­kać do drzwi szwa­gierki moc­niej niż zwy­kle.

Sa­bina wraz z córką Anielą miesz­kała na­prze­ciwko miesz­ka­nia Mat­cza­ków, tuż przy wej­ściu na stry­szek dwu­klat­ko­wego czwo­raka.

– Czego tak ko­ła­czesz jak opę­tana? – z pre­ten­sją ode­zwała się Sa­bina, otwie­ra­jąc po­dwoje przed Stef­cią. – Stało się coś czy co? – do­dała, roz­cią­ga­jąc fleg­ma­tycz­nie py­ta­nie. Cze­kała na re­ak­cję bra­to­wej, która de­li­kat­nie we­pchnęła ją do środka i za­mknęła za sobą drzwi.

– A stało się, stało! – ner­wowo za­częła Stefa. – Ty oprócz śle­poty to chyba je­steś i głu­cha. Nie sły­sza­łaś la­mentu Jasi i Ju­stysi? Ten łotr Je­remi od­dał twoją sio­strę do wa­riat­kowa. Le­dwo ka­retka za­brała Ka­zię, a w ich domu już urzę­duje ko­cha­nica. Lu­dzie mó­wią, że Re­mek wpusz­czał ko­chankę oknem. Po­noć ła­cha się z nią już od dłuż­szego czasu. Ka­zia pew­nie tego nie wy­trzy­mała i po­krę­ciło się bie­dac­twu w gło­wie. Cho­ciaż, jak te­raz ana­li­zuję całe zaj­ście, nie za­uwa­ży­łam, aby ona od rze­czy mó­wiła.

– A Jó­zek gdzie? Dla­czego nie ra­to­wał na­szej Kazi? – Sa­bina tak jak stała opa­dła na ko­zetkę.

– Jó­zek w pracy prze­cież. Chłop­ców wziął ze sobą, bo mój naj­młod­szy całą noc gra­so­wał. Oka przez niego nie zmru­ży­łam. Mia­łam się w dzień po­ło­żyć, ale płacz dziew­czy­nek wy­cią­gnął mnie z miesz­ka­nia. – Stef­cia za­częła szlo­chać. – Te­raz te biedne dzie­ciny zo­stały rzu­cone na pa­stwę tej cho­lery i ojca bez serca. Do­piero do­znają cudu aniel­skiego.

– Może Jó­zuś co za­ra­dzi – rzu­ciła Sa­bina.

– Nie wiem, czy co za­ra­dzi, bo po ostat­niej bójce raz, że nie śmier­dzimy gro­szem, a dwa, jego zdro­wie jest w nie naj­lep­szej kon­dy­cji. Je­remi tak obił Ziu­nia, że bie­dak przez trzy dni le­żał w łóżku chory na płuca. Nie wiem, jak to się skoń­czy, bo jesz­cze plwa krwią. A co do za­dość­uczy­nie­nia, ja­kiego ten cho­ler­nik za­żą­dał od mo­jego za na­paść, to jesz­cze ka­zał pie­nią­dze so­bie do­rę­czać przez li­sto­no­sza. Ja od gęby dzie­ciom odej­muję, aby jego fa­na­be­rie speł­niać. Ten dziad nie ma wstydu, z ro­dziną i wła­sną żoną tak po­stę­puje. – Stefa tak się roz­wście­kła, że na twa­rzy i szyi ob­lała ją czer­wo­ność. – Gdy Ka­zia przy­bie­gła do nas po­bita, to tak się scze­pili, że le­dwo ich zdo­ła­łam ro­ze­rwać. On już pewno wtedy miał tę zdzirę w domu, dla­tego tak się awan­tu­ro­wał.

– Też o tym sły­sza­łam – ode­zwała się Sa­bina. – Lu­dzie już od ja­kie­goś czasu mó­wili, że nasz szwa­gier ma babę, ale gdy za­py­ta­łam o to Ka­zię, za­prze­czyła. Po­wie­działa, że cią­gle ją boli głowa i że mąż nie­za­do­wo­lony jest przez nią. Wi­dy­wa­łam na jej rę­kach si­niaki, ale za­wsze tłu­ma­czyła mi, że przez nie­uwagę coś so­bie zro­biła. Do­piero gdy wy­wią­zała się ta awan­tura z Józ­kiem, Ka­zia prze­stała za­prze­czać, że mąż ją bije. Jed­no­cze­śnie od­su­nęła się ode mnie, chyba za na­mową Remka. Dziew­czynki prze­stały do mnie za­glą­dać, a gdy wpad­niemy na sie­bie na ko­ry­ta­rzu, są bar­dzo wy­stra­szone.

Ko­biety co­raz gło­śniej roz­pra­wiały, co która sły­szała na te­mat ro­mansu szwa­gra.

Głosy do­bie­ga­jące z miesz­ka­nia Spy­cha­łów zwró­ciły uwagę star­szych sy­nów Stefci, któ­rzy wła­śnie wró­cili do domu. Dzięki gło­śnej roz­mo­wie z ła­two­ścią od­na­leźli matkę.

Stef­cia, wie­dząc, że za­raz może spo­dzie­wać się po­wrotu mał­żonka, na­wet nie wpu­ściła po­ciech do miesz­ka­nia ciotki.

– Sa­binko, przyjdź do nas za go­dzinkę – po­pro­siła, cią­gnięta przez chłop­ców do domu. – Jó­zef pew­nie bę­dzie chciał po­roz­ma­wiać ze szwa­grem, a by­łoby do­brze, że­byś i ty przy tej roz­mo­wie była.

– Ja też mu­szę wam coś po­wie­dzieć – wspo­mniała Sa­bina. – Za­tem na­karm męża, a ja nie­ba­wem do was zajdę.

Wa­cek i Mie­cio z jed­nej mi­ski pa­ła­szo­wali ka­szę ze skwar­kami.

Jó­zef, wi­dząc wzbu­rze­nie na twa­rzy żony, od razu do­my­ślił się, że ma mu dużo do po­wie­dze­nia.

– Jak nasz ma­lec? Spał w dzień? – za­py­tał, sia­da­jąc do po­siłku.

– Tak, z nim wszystko do­brze, ale z Ka­zią nie wia­domo, co bę­dzie – chlip­nęła Stef­cia, przy­ty­ka­jąc chustkę do nosa. – Dziś Re­mek od­dał ją do wa­riat­kowa. Ma już drugą babę. Co się te­raz sta­nie z dziew­czyn­kami? Oby ich nie zo­sta­wił w ja­kimś przy­tułku.

Jó­zef po­de­rwał się od stołu i wy­biegł na ko­ry­tarz. Za­nim Stefa do niego do­pa­dła, z ca­łej siły kop­nął w drzwi szwa­gra, wo­ła­jąc:

– Wy­łaź z cha­łupy, ty dam­ski bok­se­rze! Gdzie od­da­łeś moją sio­strę?! Do czego ty się po­su­wasz?! – wrzesz­czał, wy­my­ka­jąc się z rąk żony, która pró­bo­wała od­ho­lo­wać go z po­wro­tem do domu.

Stefa wie­lo­krot­nie za­wra­cała męża do miesz­ka­nia, a ten, roz­wście­czony, nie po­tra­fił od­pu­ścić.

Z miesz­ka­nia Sa­wic­kiego nikt nie od­wa­żył się wyjść. Dźwięki do­cho­dzące z wnę­trza świad­czyły o obec­no­ści do­mow­ni­ków, ale do uszu Mat­cza­ko­wej do­tarł tylko zgrzyt prze­krę­ca­nego w zamku klu­cza.

– Tchórz je­steś i tyle! – wrzesz­czał Jó­zef, ko­lejny raz wró­ciw­szy pod drzwi szwa­gra. – Masz tylko od­wagę pa­stwić się nad bez­bron­nymi! Uwa­żaj, ło­trze, niech tylko któ­raś z dziew­czy­nek mi się po­skarży, to nie rę­czę za sie­bie!

Kiedy w końcu Mat­cza­ko­wej udało się we­pchnąć męża do miesz­ka­nia, po­ja­wiła się u nich Sa­bina.

– Święci pań­scy! Ko­bieto, do­piero te­raz przy­szłaś?! – go­rącz­ko­wała się Stefa. – Ty na­prawdę ogłu­chłaś!

Jó­zef ner­wowo cho­dził w tę i we w tę. Jak ni­gdy się­gnął po pa­pie­rosa. W ogóle nie zwró­cił uwagi na to, że w cia­snym miesz­kanku jest no­wo­ro­dek.

Stefa, wi­dząc wzbu­rze­nie męża, nie śmiała go po­uczać. Kiw­nęła na szwa­gierkę, aby ta we­szła do po­koju.

– Sia­daj. Bę­dziemy ra­dzić. – Wska­zała jej miej­sce na wer­salce.

– Ja też mam pro­blem, a ra­czej oboje z Jó­ziem go mamy – za­częła Sa­bina. – Fela jest bar­dzo chora i nie może dłu­żej zaj­mo­wać się mamą. Mu­simy za­brać ją do sie­bie. Wiem, że wy nie ma­cie na­wet gdzie łóżka wsta­wić, więc ja ją we­zmę, pod wa­run­kiem że bę­dzie­cie mi po­ma­gać w opiece nad nią. – Spoj­rzała ba­daw­czo na brata i szwa­gierkę. – Sami wi­dzi­cie, że ja nie naj­le­piej wi­dzę, a ostat­nio chyba też go­rzej sły­szę. Mama jesz­cze wszystko koło sie­bie zrobi, ale umysł jej siadł. Nie wiem, jak się tu przy­sto­suje, ale mu­simy ulżyć bied­nej Feli. Lu­dwik w cho­ro­bie zaj­mie się żoną, a my mu­simy mamą.

– Ja­koś so­bie po­ra­dzimy – przy­stała na pro­po­zy­cję Stefa, zer­ka­jąc na męża. – U nas sam dro­biazg, ale wspól­nie damy radę.

Jó­zek cały czas mil­czał. Wciąż nie za­siadł do je­dze­nia.

Głu­chy ło­mot we drzwi wy­rwał ze­bra­nych z dys­ku­sji.

– Wy­chodź na ko­ry­tarz! – za­grzmiał groź­nie Je­remi, szar­piąc za klamkę. – Po­noć na­pa­dłeś na mój dom! Mało ci po­przed­niego ko­le­gium, że wciąż mnie na­cho­dzisz?!

– Ty par­szywcu je­den, co zro­bi­łeś na­szej sio­strze?! – przy­sko­czył do niego Ziu­nio. – Gdzie ją wy­wio­złeś i dla­czego?! – go­rącz­ko­wał się, pró­bu­jąc wy­mi­nąć ko­biety, które za­blo­ko­wały mu do­stęp do Je­re­miego. – Pewno już przy­pro­wa­dzi­łeś so­bie ja­kąś la­dacz­nicę, żeby ska­zać swoje pra­wo­wite dzieci na jej nie­ła­skę.

– To­bie nic do tego! – od­gryzł się Re­mek. – Wa­sza cała ro­dzina taka po­krę­cona jak Ka­zia! Twoją matkę wziął obłęd i moją starą też. Dzieci za­nie­dby­wała i cią­gle by się tylko wy­le­gi­wała. Do ro­boty nie cho­dziła, a wciąż na­rze­kała na ból głowy. Taka le­niwa była ta wa­sza Ka­zia.

– Do ro­boty nie cho­dziła, bo jej za­bro­ni­łeś – upo­mniała się za sio­strą Sa­bina. – Ty ją w domu za­mkną­łeś, bo by­łeś za­zdro­sny. Przed ślu­bem świata poza nią nie wi­dzia­łeś. Ma­mi­łeś pięk­nymi sło­wami i ko­lo­ro­wymi chust­kami.

– Do­brze mó­wisz, Sa­binko! – wtrą­ciła się Stefa. – Ten stary cap w pe­ge­erze żad­nej nie prze­pu­ścił! Wziął so­bie nie­do­świad­czone dziew­czę, młode, ładne i ufne, a te­raz z niej nie­dojdę i wa­riatkę zro­bił! Tfu! – Stef­cia splu­nęła Sa­wic­kiemu pod nogi.

– Ma­cie się do mnie nie wtrą­cać! – wrza­snął roz­wście­czony męż­czy­zna, ale wi­dać było, że po wy­rzu­tach ko­biet nieco przy­gasł. – Wara od mo­ich dzieci! One mają słu­chać tego, kto im jeść daje! Nie­ba­wem moja Ka­zieńka spro­wa­dzi się do mnie na do­bre i przy­wie­zie swoją córkę. Ra­zem bę­dzie wy­cho­wy­wać moje i na­sze dzieci, ni­czym ro­dzona matka. Za­tem wa­sze krzyki na mnie nie dzia­łają. Ro­bię to, co mu­szę, a nie­długo za­le­ga­li­zuję swój zwią­zek.

– Masz za­miar uśmier­cić na­szą sio­strę! – huk­nęła Sa­bina na szwa­gra. – Boga się nie bo­isz!

– Ni­kogo nie będę uśmier­cał, tylko się roz­wiodę – od­parł za­do­wo­lony z sie­bie Sa­wicki. – Prze­cież nie będę żył z wa­riatką. Stefa wi­działa, do czego ona jest zdolna.

– No wła­śnie wi­dzia­łam! A wi­dzia­łam! – od­po­wie­działa Stefa. – Wy­cią­gną­łeś swoją ślubną z domu i po­sła­łeś ją do wa­riat­kowa. My­ślisz, że to lu­dziom za­mknie gęby?! Że nie będą ga­dać, jaki z cie­bie ła­chu­dra i nik­czem­nik?! Swoją nie­go­dzi­wo­ścią do­pro­wa­dzi­łeś Ka­zię do obłędu i tym sa­mym po­zba­wi­łeś dzieci matki.

– Dzieci będą miały lep­szą matkę. Ta im ugo­tuje, po­sprząta…

– I ob­robi, co trzeba – zło­śli­wie prze­rwała mu Sa­bina, pró­bu­jąc choć w ten spo­sób do­piec szwa­growi.

– A że­byś wie­działa – syk­nął Re­mek. – Ta wa­sza Ka­zia od dłuż­szego czasu do ni­czego się nie nada­wała. Ja nie­długo zo­stanę oj­cem, dla­tego wara wam od mo­jej ro­dziny!

Stefa nie wie­działa, czy do­brze zro­zu­miała słowa Remka, ale wzrok Sa­biny po­twier­dził jej przy­pusz­cze­nia.

Jó­zef sta­nął w progu swo­jego miesz­ka­nia.

– To dla­tego spro­wa­dzi­łeś tu tę babę! – ode­zwał się pod­nie­sio­nym gło­sem. – Nie­do­cze­ka­nie twoje, że tak ła­two po­zbę­dziesz się mo­jej sio­stry!

– A ty my­ślisz, że gdzie te­raz by­łem? Wła­śnie wró­ci­łem z sądu. Wzią­łem pa­piery i za­mie­rzam zło­żyć po­zew o roz­wód – za­po­wie­dział Re­mek. – Od­biorę tej wa­riatce dzieci, bo one boją się matki.

– Ja przed są­dem opo­wiem, co żeś wy­pra­wiał z Ka­zią! – od­gra­żał się Ziu­nio. – Jak się nad nią znę­ca­łeś. Wszy­scy są­sie­dzi sły­szeli! Może ona przez cie­bie ro­zum stra­ciła?!

– Ja się nad nią nie znę­ca­łem, tylko ona się prze­wra­cała – z iro­nią w gło­sie od­po­wie­dział Re­mek. – Stąd miała si­niaki. Jak mi nie wie­rzysz, za­py­taj Jasi albo Ju­stysi. One przed są­dem po­wie­dzą, jak za­cho­wy­wała się matka.

– Daj spo­kój tym bied­nym, wy­stra­szo­nym dzie­ciom – po­wie­działa pro­sząco Sa­bina. – One będą tę­sk­nić za matką, jaka by ona nie była.

– Ich też ta sprawa do­ty­czy! Opie­kuna mu­szą mieć! – ryk­nął na nią Re­mek. – Co, może ty, ślepa, bę­dziesz się nimi zaj­mo­wać?!

– Ja mam się kim za­jąć – po­sta­wiła się szwa­growi Sa­bina. – Matkę mam chorą, a ty je­steś zdrowy jak tur, to pra­cuj na dzieci.

Stefa zo­rien­to­wała się, że Jó­zek zu­peł­nie wy­co­fał się do miesz­ka­nia. Mru­gnęła na Sa­binę, aby ta za­koń­czyła kłót­nię i we­szła za bra­tem do środka.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: