- promocja
- W empik go
Trochę z zimna, trochę z radości - ebook
Trochę z zimna, trochę z radości - ebook
Zwarte, mocne, konkretne, jak ciosy pięścią. Takie są zdania prozy Sabak – a mają się z czym mierzyć. Zwłaszcza jeśli chodzi o proces nastoletniej wylinki i odkrywanie tożsamości „nie takiej”. Te zwykłe-niezwykłe zdziwienia, lęki, presje i dylematy opowiada Sabak bezpuentowo, rozpuszczając sens historii między wierszami. Jak u Czechowa: sami sobie dopowiedzcie.
ELIZA KĄCKA
Kinga Sabak nie zamierza nikomu się podobać. Pisząc, stwarza siebie i mówi: jestem. Mocny debiut.
RENATA LIS
Rozpoznawanie swojej nieheteronormatywnej tożsamości nakłada się na rosnący dystans, z jakim bohaterka patrzy na swój świat dzieciństwa. Dostajemy obraz uwięzienia w tradycyjnych rolach i poczucia niewygody, które sprawia, że można obserwować ten świat z zewnątrz. Znajdziemy też w tej książce Polskę, o której zapominamy, że ciągle istnieje.
JUSTYNA SOBOLEWSKA
KINGA SABAK ur. 1993, grała w Fifę tylko na poziomie amatorskim, żeby nigdy nie przegrać, i płakała po finale Euro 2004. Kocha wieś, ale ciągle siedzi w mieście. Wicenaczelna magazynu kulturalnego „Mint”, osoba pisząca.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8387-251-3 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zatrzymaliśmy się nagle, już nie pamiętam po co. Ojciec chyba kogoś spotkał przy drodze i dlatego. A, no tak, już pamiętam. Odsunął szybę i z kimś gadał, z jakimś typem, pijakiem ze wsi chyba. Ja też odsunąłem szybę, chciałem złapać źdźbło trawy, bo jak już zjechał na pobocze, to wjechał w trawę wysoką po mojej stronie i miałem ją na wyciągnięcie ręki. Czasem na wsi tak robią, że źdźbło trawy biorą i memlą w ustach, w zębach, też chciałem. I biorę to źdźbło trawy, już mam je sobie wkładać do ust i nagle czuję, że pająk mi chodzi po ręce. Wielki pająk z chudymi nóżkami. Zaczynam piszczeć, normalnie jak baba zaczynam piszczeć, że się od razu wstydzę tego pisku. Odrzucam trawę razem z pająkiem i walę ręką w drzwi samochodu. A oni się odwracają i patrzą na mnie, co się stało. Nic. Pająk. Wszystko dobrze.
Jest jakoś koło południa, bo to wakacje. Słońce w ogóle nie znika za chmurami. Mam na sobie krótkie spodenki Realu Madryt, te takie śliskie, co jak się spocisz, to się ślizga pot, nie wsiąka. A później śmierdzi, ale nie potem czuć, tylko czymś innym, jak od starych ludzi czasem czuć z ubrań. Do tego koszulka czerwona, włosy na pieczarkę, czapka z daszkiem niebieska tyłem do przodu. Buty Pumy, stare, bo już takie zjechane dostałem. Ale znaczek jest, oryginalne na pewno. Nikt nie musi wiedzieć, że używane. No i strupy. Strupy na kolanach. Strupy od grania w gałę na betonie.
Olek jestem, powtarzam sobie w głowie i idę, bo ojciec jest już na robocie, jakąś instalację ma montować czy rury wymieniać, nie wiem. Kazał mi się zająć sobą, iść do dzieci na podwórko. Widzę je. Coś przy drzewie robią w cieniu. Mniej więcej w moim wieku. Trzech chłopaków, jedna dziewczyna. Boisko mają duże, piłka napompowana, super. Czasem jak mnie ojciec zabiera, to nie mam co robić, nie mam się z kim bawić. Chodzę wtedy sam po wsiach, patrzę na ludzi, na staw albo rzeczkę, jak jest, zwykle coś jest, bo za miasto jeździmy na zlecenia najczęściej. Nie wiem nawet, czy o czymś wtedy myślę, o niczym za bardzo nie myślę. Tylko mnie taki smutek przepełnia i najbardziej to lubię chyba ze wszystkiego. Ale jak kogoś mijam, to mi się wydaje, że śmiesznie wyglądam, że jakoś dziwnie chodzę, że pewnie się będą śmiać ze mnie. Dzisiaj nie będę nigdzie sam chodził, dzisiaj będę się bawił z innymi.
Olek jestem, mówię, jak już do nich podchodzę. Wiem, że pewnym głosem muszę, żeby podejrzeń nie było. Stoją na razie wszyscy, patrzą się, od góry do dołu mnie sprawdzają. Czuję, że zatrzymują wzrok gdzieś w okolicy moich ud, to wszystko trwa krótko, ale mnie się wydaje, że bardzo długo. Cały zgrzany jestem, pewnie czerwony się robię. Już mnie paraliżuje, ciało mam spięte, ciałko jeszcze wtedy bardziej, bo małe, dziesięcioletnie jakoś mniej więcej. Ale nic nie mówię, patrzę się na nich, a zaraz spuszczam głowę, bo nie wytrzymuję. W końcu starszy wyciąga rękę. Kamil. Reszta wyciąga ręce. Daniel. Marcin. Justyna. Cześć. Olek. Olek. Olek. Cześć.
Spodenki masz Realu, mówi Kamil i już rozumiem, dlaczego tak się patrzyli. A ja od razu całkiem coś innego pomyślałem… No tak, tak, Realu, mówię, ale jeszcze nie wiem, czy to dobrze, czy źle, i na wszelki wypadek czekam, co oni powiedzą. My też za Realem, mówi Kamil i wskazuje głową na Marcina, więc rozumiem, że on i Marcin za Realem. To ten czas, kiedy Ronaldo gra taki łysy, tylko z grzywką śmieszną, obleśną właściwie, ale mnie się podoba. Ja to tak naprawdę niespecjalnie jestem za Realem, ale te białe spodenki ładniejsze, Barca ma wieśniackie kolory, ciemne, w ogóle co to za połączenie granatowego z ciemnofioletowym. I jeden chłopak z drugiego osiedla u nas takie ma, a on się nie myje i śmierdzi. Ale nie można tego głośno, bo Daniel jednak za Barcą, jako jedyny. To znaczy Justyna też za Barcą, ale chłopaki mówią, że nikt jej nie pytał i żeby zamknęła mordę. Podobno czeka na koleżankę z domu obok, co ma do niej przyjść dzisiaj się bawić. Chłopaki ją wyganiają. Nie, nigdzie nie pójdę, powiem wszystko tacie. Patrzy się na mnie, jak to mówi, długo, dziwnie się patrzy. Wstydzę się jej, nie patrzę, nie będę na nią patrzył.
Gramy w gałę?, pytam, żeby tak nie stać, tylko żeby już coś robić. Gdzie w gałę o tej porze?, mówi Daniel, teraz jeszcze słońce na boisku, nie można w słońcu. Ojciec im pewnie zabronił, bo czuję, że to nie jego słowa, tylko kogoś dorosłego powtarza takim tonem dorosłym.
U nas pod blokiem też słońce o tej porze, ale coś tam można pokopać. Zwykle nie kopiemy, tylko siedzimy najpierw w piaskownicy, próbujemy w coś innego się bawić, w jakieś karty grać czy coś, czasem w chowanego za blokiem. Przy ulicy na ludzi patrzymy, czy mają najki, czy jakieś inne buty. Jak firmówki, to zawsze łał, patrz, jakie ma. I wtedy to nawet nieważne, czy fajne, aby były markowe, Pumy, Nike, Reeboka, Adidasa. Na inne firmy nie zwracamy uwagi, więc u chłopaków się patrzy, dziewczyny to mają jakieś bezmarkowe całkiem albo markowe, ale nieznane, bo niesportowe.
U dziewczyn coś innego nas interesuje. Sukienka, włosy, nogi, ogólny taki wygląd, czy zgrabne. No i młode muszą być, starsze od nas, ale młode. Marcel takie zabawy wymyślił, że jak przy trzepaku siedzimy, to się zakładamy, kto podejdzie do dziewczyny i coś powie. Hej, lala, but ci się rozwala. Hej, laska, pękła ci podpaska. Albo po prostu przejdzie obok i zagwiżdże. Jak to robimy, to potem od razu wszyscy uciekamy. U nas żadnych dziewczyn nie ma na osiedlu oprócz… No, w każdym razie dogadujemy się i wszyscy razem się trzymamy zawsze.
W Borkach, gdzie jesteśmy, czy tam jakichś Mrozach, nie proponuję chłopakom żadnych takich zabaw. To ryzykowne, nie ma co się wychylać. A w ogóle to nawet jakbym chciał, to tutaj wieś jest i żadnych innych dziewczyn poza Justyną nie widzę. Justyna naprawdę dziwnie się na mnie patrzy. Ciekawe, czy coś wie o mnie, czy na przykład może chce się ze mną całować, że taki z miasta przyjechałem z ojcem. Mógłbym się i z nią całować, tylko żeby nikt się nie dowiedział. Tego już nawet na osiedlu chłopakom bym nie mówił, chociaż oni nieraz się chwalą, że tam kogoś całowali. Mnie się najczęściej wydaje, że to ściema, a nie się całowali. Ja wiem, że muszę być nijaki, zwykły, żeby się nie rzucać w oczy. Chociaż chciałbym być taki, żeby wszyscy mnie widzieli i żebym mógł błyszczeć, wyróżniać się jak Ronaldo z tą grzywką długą.
Jeszcze chwilę nie wiemy, co mamy robić. Stoimy i się podpieramy o pieńki, a zaraz Daniel mówi do mnie: chodź, pokażemy ci coś. No i super, dobrze, czymś się zajmiemy, skoro na razie w gałę nie można grać. I oprowadzają mnie po podwórku swoim najpierw, gdzie jest mnóstwo rupieci i starego żelastwa. Dlaczego oni się tu bawią w tym żelastwie, dlaczego nikt tu nie sprzątnie jakoś, tak niemiło jest, z kibla czuć gównem, ja to w ogóle bym tam nie wszedł, nawet jakby mi się bardzo siku chciało. Dobrze, że w końcu będą mieć łazienkę normalną, a nie wychodek, to po to chyba ojciec na zlecenie tu przyjechał. My w mieście normalnie mamy łazienkę z wanną, a na wsi długo ludzie nie mieli. U babci dopiero niedawno zrobili, a ona i tak do wychodka chodzi nawet późno w nocy, bo nie może się przyzwyczaić.
Idziemy na sam koniec podwórka, oni duży ten plac mają za domem. Tam z tyłu w ogóle nie jest ogrodzone, jest przejście nad staw podobno. Ale idziemy na koniec podwórka do gołębnika. Po drodze mi pokazują jeszcze swoje rowery, co dostali na komunię od chrzestnych. Zwykłe takie, a się chwalą. Justyna ma damkę normalną Besta, taką, co bym sam nigdy nie chciał mieć, a chłopaki zwykłe górale. No, Daniel ma taki lepszy, z resorami. Kamila już trochę zjechany, bo on starszy, a Marcin ma stary po Danielu na razie, bo jeszcze nie miał komunii. Ja nic nie chciałem opowiadać o moim rowerze, ale jak zwróciłem uwagę, że Daniela fajny, ten z resorami, co trochę jak wyczynowy wygląda, to Kamil do mnie: a ty jaki masz? Mogłem siedzieć cicho i nic nie komentować tych rowerów, toby nie spytał. Ja normalnie takiego granda mam na resorach, co tak się siodełko ugina fajnie, miejsce na bidon, taki sportowy styl, dla chłopaków. Tak im mówię, ale to nieprawda, opisuję taki, jaki bym chciał mieć, a nie jaki mam.
No a jaki ma być, jak nie dla chłopaków, pyta się mnie Daniel i się dziwnie patrzy, chyba im się nie podoba, że się tak zacząłem chwalić tym rowerem i mam najlepszy z nich wszystkich. Rzeczywiście, myślę, mają rację. To jakby Justyna nagle powiedziała, że ma rower damski dla dziewczyn. Ręce mi się pocą momentalnie i zaczynam wycierać o koszulkę, ale chyba nie widzą, że wycieram, bo z tyłu wycieram na dole pleców. No… Wiesz, czasem to te takie crossowe są podobne do damek minimalnie, mówię, chociaż w ogóle nie wiem, co to znaczy crossowe i czy są podobne do damek. I cisza. Znowu mi się wydaje, że bardzo długo ta cisza trwa, bo oni się patrzą po sobie, wymieniają spojrzenia jak na początku, jak się przedstawiałem. A potem nagle Daniel: a, no tak, crossowe rzeczywiście może takie trochę podobne, chociaż jednak męskie. No tak, tak, męskie, wiadomo.
Zostawiamy rowery i idziemy dalej, do naszego celu, na koniec podwórka. Mijamy jeszcze mały okrągły basen taki dla dzieci, w środku brudna woda i powrzucane zabawki, butelki plastikowe i puszki po piwie. Chyba się w nim nie kąpią, nie wygląda. A przecież fajna by była atrakcja w takie ciepłe dni, w wakacje; w miasteczku pod blokiem to marzymy o takim basenie. Nie pytam już o nic, bo może w ogóle za dużo mówię, nie powinienem tak dużo, bo zaraz znowu palnę coś, czego będę żałować. Myślałem, że wejdziemy do gołębnika, że tam mi mieli coś pokazać, ale nie. Idziemy jeszcze za gołębnik, tam jest coś jakby parnik, tylko mniejszy. Mówią, żeby być cicho. Jestem cicho, przecież nic nie mówię. A za chwilę w ogóle przestaję rozumieć, dlaczego miałem być cicho, bo zwyczajnie pokazują mi gniazdo, które sobie ptaki zrobiły w tym parniku. W środku dwa jajeczka, też mi coś, u nas u babci ciągle się nowe wykluwały.
Patrz i powiedz nam, co widzisz, mówi do mnie Kamil, a potem patrzy się na resztę i wymieniają spojrzenia, takie podstępne, z uśmieszkiem. Tylko Justyna się nie uśmiecha, chyba zaraz się rozpłacze, ale staram się na nią nie patrzeć. No co widzę? Znowu mi się robi gorąco, bo pewnie to jest jakaś podpucha, pewnie odpowiedź jest zbyt oczywista, chcą mnie jakoś sprawdzić, to jakiś test. No co widzę, mówię, dwa jajeczka widzę w gnieździe, ptaki sobie gniazdo zrobiły i jajeczka w nim są. Do tego jakiś gołębi puch wokół, piórka, co w tym nadzwyczajnego? Mówię to i słyszę, że mój głos brzmi pewnie, że w ogóle nie ma nic wspólnego z tym, co mam w środku. I to odkrycie mi jakoś w końcu dodaje pewności. Co mnie tu będą sprawdzać, no, dwa jajka widzę i gniazdo, nic więcej nie widzę, niech się jebią.
Prawie dobrze, mówi Kamil, ale widać, jeszcze bardziej widać, że coś przede mną ukrywa, że niby zgadłem, ale wcale nie zgadłem. Przynajmniej wiem już, że nie chcieli się ze mnie śmiać, tylko że może ta historia naprawdę to jakaś duża rzecz, tajemnica. Prawie dobrze, mówi, bo poza tymi dwoma jajkami są jeszcze dwa gołąbki tu, gdzie patrzysz… Mówi i parska śmiechem, bo widzi przerażoną minę Justyny. Daniel i Marcin też zaczynają się śmiać, za Kamilem, ale czuję, że ich aż tak bardzo to nie śmieszy, tylko się śmieją, bo tamten się śmieje. Justyna zaczyna piszczeć, wpada w szał jakby, podbiega do Kamila i go zaczyna bić rękami, tak śmiesznie składa ręce, jakby pływała pieskiem, i go bije tymi małymi rączkami, a oni jeszcze bardziej się śmieją. Ja wiem, że powinienem się pewnie śmiać razem z nimi, ale jakoś nie bardzo chce mi się śmiać, więc stoję i patrzę. Chwilę trwa to zamieszanie i śmiechy, ale w końcu Kamila przestaje chyba bawić, że Justyna mu piszczy do ucha i go bije. Wsadziła mu palec w oko, jakoś go paznokciem drasnęła. Więc traci cierpliwość i ją odpycha dosyć mocno, że prawie upada w tym kurniku na beton.
Nagle przestają się wszyscy śmiać, Justyna przestaje krzyczeć. Każdy przestraszony tą sytuacją. Ona też przestraszona. Mówi w końcu, że idzie do taty z tym, że wszystko powie i zobaczymy. I biegnie w stronę domu. Kamil sobie maca to oko, jakby chciał rozmasować, patrzy za nią. Głupia gówniara, mówi, ale już nikogo to nie bawi.
Potem patrzy na mnie i mówi w końcu, że pod gniazdem, co są na nim dwa jajka teraz, to normalnie są dwa trupy dzieci tej samej gołębicy, matki. I się patrzą na mnie, Daniel i Marcin kiwają głowami, że tak, taka jest prawda. Jak niby trupy na gnieździe. Znowu myślę, że to jakaś próba, że sprawdzają, czy się nabiorę. Ale już się nie dam, nie będę się tak bał. Podchodzę bliżej i się zaczynam mocniej przyglądać, puch jest, pióra z kawałkami czegoś suchego na końcach, może suchego mięsa. Beton ubrudzony obok, jakieś plamy, ale zakurzone, w kolorze ziemi te plamy, więc nie widać, co to mogło być. Na puchu, na tych skrzydłach, normalnie nowe piękne gniazdo z patyczków, tak uwite, jakby to człowiek uwił, a nie zwierzę, nie ptak.
– Justyna odkryła tu dwa młode gołębie… – W końcu Kamil mi to wszystko wytłumaczy chyba. Tak czuję.
– No, a jaką tajemnicę z tego zrobiła! – Daniel podchodzi do mnie bliżej, tak, że jestem przez nich okrążony.
– Przychodziła tu ciągle i nawet mamie nic nie powiedziała! – Marcin stoi za mną i dziwne, że się odzywa, wcześniej się nie odzywał za bardzo.
– A ona wszystko jej mówi. Zawsze skarży na nas, do skarżenia pierwsza.
– Najpierw myśleliśmy, że tu siedzi po prostu i jakieś głupie listy pisze miłosne czy coś…
– Ale raz przyszedłem zobaczyć i okazało się, że o te gołębie chodzi.
– Nie ty przyszedłeś sam, tylko razem przyszliśmy!
– No dobra, może i razem.
– Nazwała je nawet po imieniu, jak ludzi.
– Haha! Tak, Patryk i Antoś. Gołębie tak nazwała, debilka.
– Hahahahaha!
– No i bardzo dobrze, że się czymś zajęła wtedy, to nam dała spokój na chwilę i za nami nie łaziła.
– Bo tak to ona ciągle za nami łazi.
– Ale w końcu te gołąbki zdechły.
– I Justyna je znalazła martwe.
– Haha!
– Tak szybko wtedy uciekała z parnika, że mama aż się przestraszyła, że ją żmija pokąsała!
– No, ale to nie żmija, tylko te dwa gołębie martwe. Ich matka gołębica sobie chodziła przy nich i nic. – Daniel rozkłada ręce, jak to mówi, że nic.
– Ona je zajebała na pewno.
I chwila ciszy jest, ale krótka, za krótka. Patrzę się na nich, nic nie mówię.
– Matka mi kazała tu posprzątać po tych martwych, ale mieliśmy z Danielem inne rzeczy do roboty wtedy…
– Ojciec nam kazał pomagać, więc na razie zostawiliśmy.
– A Justyna przez parę dni w ogóle z domu nie chciała wyjść.
– Haha!
– Wiesz, ona w ogóle nie rozumiała, że u zwierząt to normalka, że jak dzieci felerne jakieś, to lepiej zabić i nowe zrobić.
– Kiedyś to normalnie podobno tak robili nawet z ludźmi, żeby nie trzymać tych niedorobionych nie wiadomo po co.
– Jak nie chcemy, żeby za nami łaziła, to jej przypominamy o tych martwych.
– I zobacz, od razu poszła!
– My tam długo nie zaglądaliśmy potem, nie wiem, może ze trzy tygodnie czy coś.
– No, chyba mniej, ze dwa raczej.
– Mi się wydaje, że trzy…
– Nie, dwa.
– Raczej trzy.
– Zamknij ryj.
Daniel milknie. Boję się, że się będą bić. Ale nie.
– I potem mi się przypomniało, że matka kazała posprzątać. Poszedłem, a tam niewiele zostało z tych martwych. W ogóle nie byłem pewny, czy te martwe tam są, pióra wszędzie leżały, jakieś małe kawałeczki. A na środku, tam, gdzie one leżały i co się robaki zbierały, nowe gniazdo, o, to, co tu widzisz. I dwa jajka.
Kończą i patrzą się na mnie wszyscy trzej. Jakby widzą już, że ja się nie śmieję, że ja nie mam ochoty się śmiać z Justyny, że ja nie bardzo jestem tym zainteresowany, tym śmianiem. Opowiadają, a ja nie reaguję. Na początku się starałem śmiać razem z nimi, ale już nie dam rady. Tu te martwe gołębie. I że matka dzieci zabiła. I że ludzi kiedyś tak… Nic o tym nie wiedziałem i nic nie chcę o tym wiedzieć. To za dużo już dla mnie, po prostu chcę się schować i płakać. Ale nie. Będę twardy, jakoś znajduję w sobie siły. I chyba cisza jest przez chwilę, ale nagle Daniel mówi niespodziewanie: chodźmy. I idziemy, idę z nimi, rozstąpili się, bałem się, że nie pozwolą mi przejść, ale się rozstąpili. Zagramy w gałę dwa na dwa, mówi Daniel. Może ojciec się nie kapnie, że gramy w słońcu. A poza tym już nie ma takiego słońca na boisku, przy jednej bramce w ogóle nie ma. Idziemy na bojo.
Daniel stoi na bramce, na razie kopiemy na jedną. Kamil się popisuje, strzela z całej pety, ale dwa razy nad bramką, że potem musi lecieć w krzaki piłki szukać. Marcin, najmłodszy, najsłabiej gra. Ja też się chcę popisać, żeby wiedzieli, że umiem grać. Żongluję, staram się swobodnie, chociaż się boję, że oni lepiej grają. Z piętki coś odbijam, coś tam czaruję, wszystko, co pod blokiem się uczyłem. Ze dwa razy mi ładnie wchodzi z wolnego, czuję, że już nie mam takiego ciała spiętego, nie ma się czego bać już, widać przecież, że dobrze gram. Nic nie mówią, ale widzą na pewno, że dobrze, coś tam sobie myślą już na mój temat na pewno. Dzielimy się wreszcie i niesprawiedliwie wychodzi mi na początek, bo z Marcinem jestem, on najsłabszy. Stawiam go na bramkę i mówię, żeby raczej tam został. Sam próbuję im gola wcisnąć, gramy do trzech strzelonych i zmiana składów.
Pierwszego Kamil strzela. Marcin babola puszcza. Nie mam szans dobiec i pomóc w obronie, bo jestem całkiem na drugim końcu boiska. Ale nie zniechęcam się. Rozluźniam się powoli, zapominam o wszystkim, pierwszy raz dzisiaj zapominam. Dużo wcześniej powinniśmy zacząć grać, tobym tak koszulki nie pogniótł z tyłu i by tak nie trzeba było gadać z nimi. Jak się gra, to nie ma zbędnego gadania, tylko podania, strzały, auty. Skupienie potrzebne, chcę im pokazać, jak się u nas w miasteczku gra. Ale oni też dają radę, Daniel dobrze na bramce, rękawice założył z taką pianką, zniszczone już trochę i potem śmierdzą, jak rzuca na trawę, żeby mu ręce w przerwie odpoczęły. Upał jednak dalej na boisku, gorąco, pić się chce, ale gramy. Strzelam pierwsze trzy gole, jeden po drugim. Po trzecim Daniel z Kamilem spojrzenia wymieniają, że co to się stało w ogóle, że przegrali, na upał zwalają, że się nie da grać jeszcze za bardzo, że Daniel pod słońce miał. W końcu mówią, że nieźle gram. Patrz, szybki jest skubany, słyszę w końcu. I technicznie dobry.
Potem z Danielem jestem w drużynie. Daniel w pole do mnie wychodzi i akcje na dwa robimy, pierwszy gol z dośrodkowania, z główki strzelam, Kamil krzyczy głośno: „kurwa!”, a mi się śmiać chce. No, spokojnie, nie ma co tak na poważnie, tak se tylko kopiemy, mówię do niego, nie bądź taki nerwowy. I już ja dyktuję warunki, rękami macham swobodnie, skaczę, zaczynam pluć normalnie, jak z chłopakami plujemy pod blokiem. Bujam się nawet, jak idę, wracam tyłem na pole karne, jak trzeba, pokazuję, jaki jestem szybki. Teraz oni nie bardzo ze mną chcą gadać, ale ja do nich mówię. Chwalę Kamila, że ma siłę w nogach, że naprawdę potrafi uderzyć. Rady jakieś daję Marcinowi, żeby więcej do piłki wychodził, jak ktoś z ataku na niego biegnie. A Marcin odpowiada normalnie, dzięki, dzięki, spróbuję tak zrobić. I nagle krzyk ojca słyszę: Olka! Ola! Chodź już, ja skończyłem, wracamy do domu.