Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Uzurpatorka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 października 2023
Ebook
29,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Uzurpatorka - ebook

Jak dobrze znasz swojego partnera? Czy na pewno wiesz wszystko o jego przeszłości? Czego nie wie Mikołaj, gdy pewnego dnia znika jego żona razem z ich kilkuletnią córeczką? Czy odnajdzie bliskich, którzy rozpłynęli się w powietrzu? Jakie wskazówki z ich pozornie idealnego życia pomogą w rozwiązaniu zagadki? Czy za zniknięciem Doroty i Oli kryje się ktoś trzeci?

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66451-27-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

2 – MIKOŁAJ

Zaraz po wyjściu z przedszkola zadzwoniłem do Doroty, ale nadziałem się na pocztę głosową. Samo w sobie nie było to niczym dziwnym – często zdarzało jej się wyłączać telefon, gdy pracowała. Potrzebowała ciszy i skupienia. Z tego samego powodu wynajęła kawalerkę nieopodal naszego mieszkania, by urządzić w niej swoją pracownię. Ja wprawdzie regularnie wyjeżdżałem na różne festiwale literackie, targi czy po prostu spotkać się z jakimś pisarzem, ale często pracowałem w domu, a to ją dekoncentrowało. Nawet gdy byłem względnie cicho, każde moje siorbnięcie herbaty, szurnięcie krzesłem lub, nie daj Boże, rozmowa przez telefon sprawiały, że podminowana zerkała na mnie z wyrzutem i coraz mocniej zaciskała zęby. Kiedy więc znalazła niedrogie mieszkanie do wynajęcia w pobliżu, nawet się nie zastanawiała. Gdy przeniosła się tam ze swoją pracą, oboje odetchnęliśmy z ulgą – ja, bo w końcu mogłem czuć się swobodnie, ona, bo nareszcie mogła się skupić. Na szczęście przysięga małżeńska nie zawiera słów: „I będę z tobą dwadzieścia cztery godziny na dobę”.

Blok, w którym znajdowała się jej pracownia, stał tuż obok przedszkola. Rzecz jasna nie miałem przy sobie kluczy, więc zadzwoniłem domofonem. Odczekałem kilka sygnałów, ale bez rezultatu. Po drugiej stronie nikt nie podnosił słuchawki. Spróbowałem jeszcze raz, ale ponownie nic to nie dało.

Byłem coraz bardziej zdenerwowany. Nie czułem już nawet chłodu, który doskwierał mi tuż po wyjściu z domu. Serce waliło mi jak młotem.

Gorączkowo zastanawiałem się, co robić.

Dzwonić na policję? Czy na to nie za wcześnie? Podejrzewałem, że zbagatelizują moją sprawę, potraktują mnie jak panikarza. Sam znajdowałem milion możliwych wytłumaczeń tego, że Oli nie było w przedszkolu, a Doroty w pracowni.

Podjęły spontaniczną decyzję, by zrobić sobie dzień mamy i córki – lody, sala zabaw, kino i frytki.

Poszły na zakupy do centrum handlowego, by uzupełnić garderobę Oli o jesienno-zimowy zestaw. Nie dalej jak dwa dni temu rozmawialiśmy o tym, że trzeba dokupić jej ciepłe spodnie, bo z zeszłorocznych już powyrastała.

Gdy szły do przedszkola, do Doroty zadzwoniła mieszkająca pod Warszawą matka, że chętnie zajmie się dzisiaj wnuczką, a Dorota może popracować u niej w domu i przy okazji zjeść domowy obiad.

Tylko że ja znałem Dorotę i wiedziałem, że żadna z tych sytuacji nie mogła mieć miejsca. Nie podjęłaby żadnej z tych decyzji, nie poinformowawszy mnie o tym. Nie zapomniałaby, że mam odebrać Olę z przedszkola. Nie znosiła marnotrawstwa – zgłosiłaby jej nieobecność, by obiad się nie zmarnował.

A jeśli z jakiegoś powodu zabrała Olę ze sobą do pracowni, coś jej się stało – zemdlała, przewróciła się, uderzyła w głowę i straciła przytomność – a Ola nie może się stamtąd wydostać? Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem biegiem w kierunku naszego mieszkania. Gdy dopadłem drzwi, byłem zdyszany, a po skroniach spływały mi krople potu. Rzuciłem się w kierunku komody stojącej w przedpokoju. W jednej z górnych szuflad trzymaliśmy zapasowe klucze, paszporty i książeczki zdrowia. Chwyciłem klucz z dużym, puszystym brelokiem i już miałem biec z powrotem do pracowni, gdy tknięty złym przeczuciem postanowiłem sprawdzić, czy jest komplet paszportów.

Były tam, wszystkie trzy. Książeczka zdrowia Oli też była na swoim miejscu. Parsknąłem pod nosem. Jak mogłem w ogóle pomyśleć, że Dorota zabrałaby mi dziecko i z nim uciekła?

Nie zawracając sobie głowy zamykaniem drzwi na klucz, popędziłem z powrotem do pracowni Doroty. Tym razem bez problemu dostałem się do środka, ale gdy tylko przekroczyłem próg, wiedziałem, że ani mojej żony, ani córki tam nie ma.

W pracowni jak zwykle panował idealny porządek. Czyste białe blaty, kredki i ołówki zatemperowane na ostro i porządnie ustawione w pojemniczkach, komputer i monitor wyłączone. Dotknąłem laptopa – zimny. Dorota była graficzką, ale choć jej prace skrzyły się fantazją, po niej samej i po przestrzeni, jaką wokół siebie kreowała, trudno byłoby to poznać. W życiu osobistym uwielbiała minimalizm. Ubierała się zawsze na czarno, ewentualnie z domieszką bieli. Naturalne blond włosy nosiła spięte w kok lub kucyk, z grzywką miękko opadającą na czoło. Malowała się bardzo delikatnie. Królowa schludności. Przy moim nonszalanckim podejściu do ubioru wyglądaliśmy razem co najmniej kuriozalnie.

Opadłem ciężko na niewielką czarną kanapę stojącą pod ścianą. Wyjąłem telefon i jeszcze raz spróbowałem zadzwonić do mojej żony. Znów bez skutku. Co robić? Co ludzie robią w takich sytuacjach? Zanim zawiadomią policję, obdzwaniają rodzinę i przyjaciół. Dorota nie była przesadnie towarzyska, więc miałem do wykonania zaledwie dwa telefony.

Wybrałem pierwszy z nich.

– Halooo? – zaintonował pretensjonalnie głos w słuchawce.

Jej matka, Bożena. Nie przepadaliśmy za sobą, choć nigdy nie weszliśmy w otwarty konflikt. Słowo „tolerancja” pasowało do naszej relacji jak ulał. Ona uważała, że jej córkę było stać na kogoś lepszego, a ja, cóż, po prostu jej nie lubiłem.

– Dzień dobry, to ja, Mikołaj. – Jak ognia unikałem nazywania jej „mamą”. – Chciałem zapytać, czy Dorota dzisiaj nie dzwoniła.

– Dorotka? – Oczyma wyobraźni ujrzałem, jak unosi wysoko swoje wyskubane brwi. – Nie, dzisiaj się ze mną nie kontaktowała. A coś się stało?

– Nie. To znaczy nie wiem. Nie wiem, gdzie jest i pomyślałem, że może pojechała do Podkowy. – Dorota wychowała się w Podkowie Leśnej pod Warszawą. Jej matka nadal tam mieszkała. Po śmierci męża trzy lata temu co jakiś czas wspominała o sprzedaży domu, ale nie podjęła żadnych kroków w tym kierunku.

– Hmm, no tu jej nie ma i dzisiaj z nią nie rozmawiałam.

– Okej, dzięki.

– Zadzwońcie do mnie koniecznie, jak się znajdzie, żebym się nie niepokoiła.

Przetarłem twarz dłonią. Cała Bożena. Oczywiście nie zapytała, co z Olą. Nawet w takiej chwili myślała tylko o sobie.

– Jasne. Do widzenia. – Rozłączyłem się.

A więc do matki nie pojechała. Został więc jeszcze jeden telefon do wykonania, zanim zadzwonię na policję. Wybrałem numer i poczekałem na połączenie.

– No cześć. – W głosie Weroniki usłyszałem delikatne zdziwienie.

Była najbliższą i w sumie jedyną przyjaciółką Doroty. Lubiliśmy się, nie ulegało jednak wątpliwości, że to one były ze sobą zżyte, a ja byłem tu trochę na doczepkę.

– Cześć, Weronika. Gadałaś dzisiaj z Dorotą? – spytałem prosto z mostu.

– Nie. A coś się stało?

– Nie mogę jej znaleźć. Nie odbiera telefonu, Oli nie było w przedszkolu i nie wiem, co mam robić! – Puściły mi emocje.

– Poczekaj, poczekaj. Powoli. – Przerwała mi. – Jak to nie możesz jej znaleźć? Może telefon jej się rozładował.

– Nie! To znaczy nie wiem. Rano wyszła z domu, miała zaprowadzić Olę do przedszkola i pójść do pracowni. Ale Ola do przedszkola nie dotarła. W pracowni też ich nie ma. Jestem tu teraz i nie wydaje mi się, żeby dziś w ogóle tu były. Komputer zimny. – Zerknąłem w stronę aneksu kuchennego. – Żadnych brudnych kubków po herbacie, a wiesz, w jakich ilościach Dorota ją pije, kiedy pracuje.

– Wiem.

– Weronika, martwię się. To do niej niepodobne. Coś się musiało stać.

– Masz rację. – Zawsze lubiłem ją za szczerość. Teraz też nie próbowała uciekać się do sztucznych zapewnień, że wszystko będzie dobrze. – Musimy iść na policję.

– O Boże! – jęknąłem. – Ja nawet nie wiem, gdzie jest najbliższy komisariat.

Gdy usłyszałem swoje słowa, sam poczułem do siebie odrazę. Zachowywałem się jak małe dziecko. Ale cóż, tak właśnie się czułem. Zdezorientowany i zrozpaczony.

– Nieważne – odparła Weronika. – To chyba nie musi być najbliższy komisariat. Moja znajoma jest policjantką. Zadzwonię do niej, to na pewno przyspieszy sprawę. Daj mi chwilę. Zaraz do ciebie oddzwonię.

Gdy odsuwałem telefon od ucha, poczułem, jak po moich policzkach toczą się łzy.3 – WERONIKA

Nacisnęłam ikonkę czerwonej słuchawki i odłożyłam telefon. Musiałam dać sobie chwilę, by ochłonąć i na spokojnie zebrać myśli.

Podeszłam do barku, nalałam do szklanki odrobinę whisky i wypiłam jednym haustem, niemal nie czując smaku, tylko palenie w gardle, przełyku, żołądku. To pomogło mi się skoncentrować.

Renata. Muszę zadzwonić do Renaty Boguckiej. Znałyśmy się z podstawówki. Nie było między nami przyjaźni – jedyną przyjaciółką, jaką miałam w życiu, była Dorota. Jednak drogi moje i Renaty od czasu do czasu się przecinały, wiedziałam, że została policjantką. Nigdy nie miałam do czynienia z policją, ale intuicja podpowiadała mi, że podobnie jak w przypadku kontaktów z lekarzami, jeśli ma się wśród nich jakieś znajomości, warto z nich skorzystać.

Wybrałam numer.

– Weronika? – ni to stwierdziła, ni spytała.

– Tak, ykhmm. – Odchrząknęłam. W gardle wciąż paliły mnie resztki alkoholu. – Słuchaj, moja przyjaciółka zaginęła.

– Jak to: zaginęła? – spytała trochę głupio, ale zaraz przeszła do konkretów. – Od kiedy nie ma z nią kontaktu?

– Od rana. Wyszła z domu z dzieckiem, ale nie dotarła do przedszkola. Nigdzie jej nie ma, nie można się do niej dodzwonić.

– A dziecko?

– Po nim też nie ma śladu. Jej mąż jest zdruzgotany! – Mnie też, prawdę mówiąc, trzęsły się ręce, ale zawsze łatwiej mówić o cudzej słabości niż o własnej.

– Zgłosiliście zaginięcie?

– Nie. Od razu zadzwoniłam do ciebie.

– Będę na komisariacie za pół godziny. Zabierz tego faceta, niech weźmie z domu przedmioty zawierające materiał genetyczny kobiety i dziecka i koniecznie ich zdjęcia, ale to pewnie ma w telefonie. Dowód osobisty też niech weźmie. Zaraz prześlę ci adres komisariatu.

– Do zobaczenia.

Rozłączyłam się. Nalałam jeszcze jedną porcję alkoholu, większą niż poprzednio, i szybko wypiłam. Spojrzałam w lustro. Miałam przekrwione oczy i wypieki na twarzy, a rude loki w jeszcze większym nieładzie niż zwykle. Przeczesałam je palcami. Ponieważ sięgały zaledwie do ucha, tyle zwykle wystarczyło, by doprowadzić fryzurę do porządku. Czerwona szminka była trochę rozmazana, a na dolnych powiekach zalegały okruszki tuszu do rzęs. Trudno, nie zamierzałam teraz zaprzątać sobie tym głowy. Wysypałam na dłoń kilka pomarańczowych tic taców i włożyłam je do ust.

Jeśli kogoś miałabym nazwać rodziną, to byłaby to właśnie Dorota. Była przy mnie zawsze, odkąd usiadłyśmy razem w ławce w pierwszej klasie liceum. Nawzajem dmuchałyśmy w swoje skrzydła, gdy inni usiłowali nam je podciąć.

Gdy ona postanowiła zostać graficzką, jej rodzina nie była zachwycona. Planowali dla córki karierę w pewniejszej branży niż szeroko pojmowana sztuka. Przekonało ich, dopiero jak wyprowadziła się z domu na dwa tygodnie, by zamanifestować, że nie zamierza słuchać żadnych komentarzy na ten temat. Gdzie przez ten czas mieszkała? Oczywiście u mnie. Spałyśmy razem na wąskim łóżku, aż jej rodzice w końcu zmiękli. Dorota wyglądała na eteryczną kobietkę, ale to były tylko pozory. Kto ją bliżej poznał, wiedział, że twarda z niej sztuka.

Gdy ja postanowiłam zmienić ścieżkę kariery, rzucić pracę i założyć firmę zajmującą się zaopatrzeniem biur w kwiaty – pierwszą z kilku firm, które mam obecnie – to właśnie Dorota pożyczyła mi część pieniędzy na start i pomagała nosić rośliny, kiedy nie było mnie jeszcze stać na pracowników.

Skoczyłabym za nią w ogień.

Oddałabym jej wszystko.

Wykonałam kilka głębokich wdechów, po czym zadzwoniłam do Mikołaja.4 – MIKOŁAJ

Wizyta na policji była mniej traumatyczna, niż sobie wyobrażałem. Gdy jechaliśmy na komendę, oprócz strachu o Dorotę i córkę czułem podskórny niepokój, że będą patrzeć na mnie jak na winnego. Przecież wiadomo, że gdy ktoś ginie, podejrzenia w pierwszej kolejności padają na najbliższą osobę. Ale być może przeczytałem zbyt wiele kryminałów. Koniec końców okazało się, że wizyta na komendzie, gdyby nie tragiczne okoliczności, przypominałaby zwykłą wizytę w urzędzie.

Weronika była ze mną przez cały czas. Jej twarz była blada i błyszcząca, a oczy przekrwione, ale nie rozklejała się. Podeszła do tego jak do kolejnego zadania do wykonania. Przedstawiła mnie swojej koleżance policjantce, która zachowywała się bardzo profesjonalnie. Przyjęła zgłoszenie zaginięcia, nawet przez chwilę nie dając mi odczuć, że przesadzam i zachowuję się jak panikarz. Spisała moje zeznania, zabezpieczyła szczoteczki do zębów, które przywiozłem w woreczkach na kanapki, zgrała ode mnie z telefonu kilka zdjęć, na których były Dorota i Ola.

Oczywiście zadała mi te wszystkie pytania, które musiały paść.

Czy ostatnio były między nami jakieś tarcia? Nie, nie było. Tworzyliśmy wyjątkowo zgraną parę. Owszem, czasami zdarzały się spięcia, ale zawsze chodziło o drobiazgi i szybko dochodziliśmy do porozumienia.

O co pokłóciliśmy się ostatnio? To nie było trudne pytanie. Jak zwykle o bałagan. Zostawiłem w łazience mokre ręczniki rzucone na podłogę, ona wróciła późno, zobaczyła je i się wściekła. Kłótnia potrwała z pięć minut, pół godziny chodziła obrażona, ale zrobiłem jej melisę z miodem i zasnęliśmy już objęci.

Czy w ciągu ostatniego tygodnia lub dwóch Dorota zachowywała się dziwnie? Tu musiałem się chwilę zastanowić. Prawda była taka, że w ciągu ostatnich kilku dni raczej się mijaliśmy niż spędzaliśmy czas razem. Dorota miała sporo pilnych zleceń na ilustracje do zagranicznych czasopism, więc wracała ze swojej pracowni późno. Ja też miałem gorący okres, więc niewiele zostawało nam czasu na luźne rozmowy. Ale w niedzielę poszliśmy razem do parku. Kupiliśmy dwa dyniowe latte, a dla Oli gorącą czekoladę, chowaliśmy po kieszeniach kasztany znoszone nam przez córeczkę i siedzieliśmy na ławce, patrząc, jak śmiga po placu zabaw.

O czym rozmawialiśmy? O niczym niezwykłym. Trochę o jej projektach, trochę o książkach, które ja czytałem. O zbiorze moich esejów, do którego nie mogłem się zabrać – namawiała mnie, żebym to w końcu zrobił, bo jak do tego nie przysiądę, to będę o tym gderał i gderał, a potem na starość jęczał, że życie przeciekło mi przez palce, a z wielkich planów nie ziściło się zupełnie nic. O tym, że trzeba pojechać do jakiejś galerii handlowej i kupić Oli trochę ubrań na zimę. Zwykłe, nudne rozmowy, jakie toczą miliony małżeństw.

A dzisiejszy poranek? Czy wydarzyło się coś nietypowego? Trudno powiedzieć. Zwykle Dorota nie wymagała, bym się rozbudzał i był w miarę przytomny, żegnając się z Olą. Tym razem to zrobiła, ale w sumie nie było to takie niezwykłe. Zdarzało się, że stawiała mnie na chwilę do pionu, czując, że to jest akurat ten dzień, kiedy dziecko oczekuje czegoś więcej niż machnięcie dłoni spod kołdry.

Czy zauważyłem, by z domu coś zniknęło? Tak, kluczyki do samochodu. Mieliśmy auto, ale rzadko z niego korzystaliśmy. Używaliśmy go, by pojechać do sklepu, do Bożeny, czasem na jakąś wycieczkę. Na co dzień wszystko mieliśmy pod nosem. Podałem numer rejestracyjny, kolor i model pojazdu. Nie byłem pewien, czy Dorota celowo zabrała kluczyki. Może po prostu nie odłożyła ich na miejsce, ostatnio to ona prowadziła. Pod domem nie zauważyłem samochodu, ale czasami brakowało miejsc, mieszkaliśmy w starym bloku bez garażu i parkowaliśmy, gdzie popadnie. Wieczorem przejdę się po osiedlu i zobaczę, czy gdzieś nie stoi. Poza tym wszystko było na swoim miejscu. Dokumenty, kosmetyki, ulubione zabawki Oli, z wyjątkiem Pana Uszko. Nawet te szczoteczki do zębów, które przyniosłem.

Dokąd Dorota mogłaby pójść, gdyby zaszła taka potrzeba? To pytanie trochę zbiło mnie z tropu. Czym była ta niby „potrzeba”? W sensie, gdyby chciała się przede mną ukryć? Zasadnicze pytanie brzmiało: po co miałaby to robić? Oczywiście nie powiedziałem tego na głos, ale poczułem, jak kark oblewa mi fala zimnego potu, a ręce zaciskają się na metalowych podłokietnikach. Zebrałem myśli i powiedziałem, że poza Bożeną i Weroniką nikt taki nie przychodzi mi do głowy. Dorota nie miała wielu przyjaciół. Pracowała samotnie, poza tym nie było łatwo się z nią zaprzyjaźnić. Nie przymilała się, nie szukała pozornych płaszczyzn porozumienia. Była poważna i szczera, a to nie ułatwia nawiązywania przelotnych znajomości. Weronika potwierdziła moje słowa. Podałem numer telefonu do Bożeny i byliśmy wolni. Mogliśmy wracać do domu.

Gdy wyszliśmy z komisariatu, było już ciemno.

– Chodź, podwiozę cię – powiedziała Weronika.

Wsiedliśmy do jej zgrabnego, czerwonego fiata cabrio. Jego kolor i ostentacyjność poraziły mnie swoją niestosownością. Nie powinno się jeździć takim samochodem, właśnie zgłosiwszy na policji zaginięcie żony i córki. Absurdalna myśl, ale nie mogłem się od niej uwolnić.

Nie rozmawialiśmy po drodze. O czym można rozmawiać w takiej sytuacji?

Wyjąłem telefon i jeszcze raz wybrałem numer Doroty, bez nadziei, że odbierze. Odpowiedziała mi seria sygnałów i w końcu głos mojej żony zapraszający do zostawienia wiadomości na poczcie głosowej, najpierw po polsku, potem po angielsku, gdyż często pracowała dla zagranicznych klientów. Weronika rzuciła mi przelotne spojrzenie, ale nic nie powiedziała.

– Możesz zrobić jeszcze kółko po osiedlu? – spytałem, gdy dojechaliśmy na miejsce. – Rozejrzymy się za samochodem.

Nie miałem ochoty teraz spacerować, a milczące towarzystwo Weroniki bardzo mi odpowiadało.

– Jasne – odparła i zaczęła powoli krążyć uliczkami.

Przez kilkanaście minut wypatrywaliśmy w rzędach zaparkowanych na poboczach aut naszej toyoty. Bezskutecznie.

– Chcesz, żebym przejechała jeszcze raz? – spytała, choć oboje wiedzieliśmy, że to czysta kurtuazja. Dokładnie sprawdziliśmy i samochodu nigdzie tu nie było.

– Nie, dzięki.

Zatrzymała się nieopodal wejścia do bloku, w którym mieszkałem.

– Może chcesz, żebym weszła? Żebyś, no wiesz, nie był sam? – Spojrzała na mnie, a ja nie potrafiłem wyczytać z jej wzroku, jaką odpowiedź chciałaby usłyszeć.

– Nie ma potrzeby. I tak bardzo mi dzisiaj pomogłaś. Dziękuję.

– Mikołaj, daj spokój. Przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Ty, Dorota i Ola jesteście dla mnie jak rodzina.

– Wiem, ty dla nas też.

Większość ludzi zapewne w tym momencie by się przytuliła, ale my należeliśmy do tych, którzy wolą trzymać się na dystans. Ja nie czułem potrzeby fizycznego kontaktu z Weroniką, a i ona nigdy nie wykonywała wobec mnie takich gestów.

– Jutro do ciebie zadzwonię. Z samego rana – powiedziała.

– Dobrze.

– A dziś jeszcze odezwę się do Renaty i powiem jej, że nie znaleźliśmy samochodu.

Potrząsnąłem głową.

– Tego właśnie nie rozumiem. Po co brała samochód? Miała tylko odprowadzić Olę do przedszkola. Zawsze robi to na piechotę, nawet gdy pada, nawet gdy jest zimno. Wiesz, jaka jest. Nie pozwala, by pogoda zakłóciła jej zwyczaje.

– Wiem.

– A skoro wzięła samochód – kontynuowałem, bo musiałem wyrzucić z siebie ten potok myśli – skoro wzięła samochód, to najprawdopodobniej zniknęła z własnej woli. Nie przytrafił im się wypadek po drodze do przedszkola. Nikt ich nie napadł, nie porwał. Ona sama odjechała. Ale dlaczego? Dokąd?

Weronika wyciągnęła dłoń – szczupłe palce miała zwieńczone idealnym manicure – i położyła mi ją na udzie. To był czysto przyjacielski gest. Jak poklepanie po ramieniu.

– Nie wiem, Mikołaj. Ale zrobię co w mojej mocy, żeby je odnaleźć.

Ścisnąłem jej rękę. Po raz kolejny doceniłem, że nie jest osobą rzucającą puste formułki, że wszystko będzie dobrze, że na pewno się odnajdą. Niekoniecznie wszystko będzie dobrze, a odnalezienie mojej żony i córki wcale nie było pewnikiem. Nie zniósłbym teraz wysłuchiwania tego rodzaju bzdur.

– To jesteśmy w kontakcie – powiedziałem i otworzyłem drzwi.

– Tak, jesteśmy w kontakcie – odparła.

Stałem jeszcze chwilę i patrzyłem, jak wrzuca kierunkowskaz i ostrożnie, niespiesznie włącza się do ruchu. Gdy czerwony fiat zniknął za zakrętem, poczułem się samotny. Tak bardzo samotny, jak jeszcze nigdy wcześniej.

Ta samotność niczym kamień ciążyła mi w żołądku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: