- W empik go
W cieniu zbrodni - ebook
W cieniu zbrodni - ebook
Ukochana pisarka Brytyjczyków, autorka serii Agatha Raisin oraz Hamish Macbeth
Świat wyższych sfer – zachwycające połączenie dystynkcji, snobizmu i morderczych intryg.
Rodzice lady Rose nie są zachwyceni zaręczynami jedynaczki z kapitanem Harrym Cathcartem. Ich zdaniem detektyw zajmuje się po prostu handlem, nie jest więc pożądaną partią dla damy. Pochodzi jednak z dobrej rodziny, więc godzą się z wyborem córki, licząc, że małżeństwo uchroni ją przed kolejnymi kłopotami. Niestety, wkrótce Rose znajduje zwłoki pięknej młodej dziewczyny, Dolly Tremaine. A dopiero zdążyły się zaprzyjaźnić! Czy kapitanowi uda się rozwiązać zagadkę śmierci Dolly i ustrzec Rose przed mordercą, który teraz ją wziął na cel?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67217-81-1 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
„O, jakże zbrzydły mi te cienie!”
Wzdycha pani z Shalott¹.
Lord Alfred Tennyson
Arystokracja żyła w zamkniętym świecie chronionym skorupą bogactw i tytułów, tak twardą i lśniącą jak jajo Fabergé. Ogromny świat zewnętrzny Anglii, w którym ludzie mogli umrzeć z głodu, wywoływał na powierzchni jej poczucia bezpieczeństwa ledwie zmarszczkę.
Wtedy, o zgrozo, wydarzyło się coś nie do pomyślenia. Wybrano rząd liberalny, który zaproponował emerytury i ubezpieczenia zdrowotne oraz inne świadczenia dla klas niższych. Potem zaplanował ośmiogodzinny dzień pracy, odszkodowania dla pracowników, darmowe posiłki w szkołach i bezpłatne usługi medyczne. Nawet ten arystokrata, młody Churchill, stał się liberałem i mówił: „Chcemy wyznaczyć granicę, poniżej której nie pozwolimy ludziom żyć ani pracować”.
Poza nielicznymi wyjątkami arystokracja zwarła szeregi jak nigdy wcześniej. Stary pomysł mówiący, że Izba Gmin jest zgromadzeniem dżentelmenów, przeminął.
Ów wiatr zmian był początkowo traktowany jak irytujący przeciąg, taki jak ten wywołany przez leniwego lokaja, który zostawił otwarte drzwi do salonu. Ale dzięki gazetom informującym każdego ranka o reformach przy stołach śniadaniowych można było usłyszeć bardzo kulturalne głosy pokrzykujące nad grillowanymi nerkami: „Kto za to wszystko zapłaci? Oczywiście my!”.
Wielu winiło za zaistniałą sytuację to, że w 1870 roku wprowadzono bezpłatne nauczanie elementarne. Niższych klas nie powinno się uczyć samodzielnego myślenia.
Arystokracja trzymała się więc kurczowo snobizmu i zasad społecznych, które nie dopuszczały do niej plebsu.
Ale hrabia i hrabina Hadfield czuli, że wróg jest już u bram i przybrał postać ich córki lady Rose Summer, która cieszyła się z wyników wyborów. Na początku myśleli, że się nawróciła. Zaręczyła się z kapitanem Harrym Cathcartem. Co prawda można by powiedzieć, że kapitan zajmował się handlem, bo prowadził własną agencję detektywistyczną, ale pochodził z dobrej rodziny i miał dość pieniędzy, by zapewnić ich córce poziom życia, do którego była przyzwyczajona.
Mimo to para nie wykazywała chęci ustalenia daty ślubu ani nawet zbyt często się nie widywała.
Rodzice Rose nie wiedzieli, że jej zaręczyny były fikcyjne. Kapitan wymyślił je, aby zapobiec wysłaniu Rose do Indii wraz z innymi debiutantkami, które miały za sobą nieudany sezon.
Następnie Rose zbytnio spoufaliła się z Daisy Levine, byłą tancerką. Najpierw wyniosła ją do stanowiska pokojówki, a potem – damy do towarzystwa!
Rose – z gęstymi brązowymi włosami, delikatną cerą i dużymi niebieskimi oczami – nadal była uważana za piękność, ale odpychała mężczyzn encyklopedyczną wiedzą i radykalnymi poglądami.
Jej rodzice byliby jednak zdumieni, gdyby dowiedzieli się, że Rose zadawała sobie wiele trudu, aby ich zadowolić. Cierpiała na niekończących się przyjęciach, herbatkach i balach. Na wszystkich tych spotkaniach bardzo się nudziła, czuła jednak, że jest winna rodzicom pewne posłuszeństwo za to, że zawiodła w swoim pierwszym sezonie i musieli wydać na nią bardzo dużo pieniędzy.
Pewnego wieczoru późną wiosną Rose i Daisy szykowały się na kolejny bal. Rose odetchnęła z ulgą, bo przy tej jednej, rzadkiej okazji kapitan obiecał, że będzie jej towarzyszyć. Miał to być przynajmniej jeden wieczór wolny od litościwych spojrzeń i parsknięć debiutantek, które wciąż przebiegle pytały, gdzie jej narzeczony.
Jeszcze nudniejsze było życie jej damy do towarzystwa, Daisy. Podobnie jak Rose miała zaledwie dwadzieścia lat, a jednak nie oczekiwano od niej tańca – była skazana na siedzenie i obserwowanie przebiegu balu wraz z innymi damami do towarzystwa.
I wtedy, pół godziny przed tym, jak wszyscy mieli wyruszyć na bal u księcia Freemount, Harry Cathcart zadzwonił, by powiedzieć, że zatrzymała go pilna sprawa i nie może przyjechać. Zaciskając usta w cienką linię, lady Polly, matka Rose, poprosiła sekretarza hrabiego o telefon do sir Petera Petreya z prośbą, żeby natychmiast przyjechał i dotrzymał Rose towarzystwa. Peter był smukłym niemrawym młodzieńcem, który specjalizował się w wypełnianiu obowiązków na przyjęciach, gdy ktoś w ostatniej chwili odwoływał swój udział, oraz towarzyszeniu na balach paniom, których towarzysze zrezygnowali z udziału w nich. Ów przystojny młody mężczyzna miał gęste jasne włosy i lekko opaloną twarz.
Na jego widok lady Polly stłumiła westchnienie. Dlaczego Rose nie mogła wybrać kogoś takiego? Oderwana od życia lady Polly nie wiedziała, że Peter w ogóle nie interesuje się kobietami, jej brak wiedzy w sprawach seksualnych nie był niczym zaskakującym w tej edwardiańskiej epoce, w której pewien wybitny chirurg oświadczył, że żadna dama nie powinna czerpać przyjemności z seksu – tak robiły tylko dziwki.
– Gdzie ten nędznik? – zapytał Peter, prowadząc Rose po wielkich schodach w miejskiej kamienicy Freemountów.
– Jak mniemam, zajęty – odparła.
– Moja droga, taka piękność jak pani nigdy nie powinna była wiązać się z kimś trudniącym się handlem. O rety! To było zbyt niegodziwe z mojej strony. Ale gdyby pani była moja, nigdy bym pani nie opuścił.
Dama do towarzystwa Rose poinformowała swoją panią o istnieniu Petera i teraz Rose uśmiechnęła się uprzejmie i przyjęła komplement. Często myślała o wyjściu za niego za mąż. Byłoby to oczywiście małżeństwo zaaranżowane, ale dzięki temu miałaby własny dom i nie musiałaby co roku rodzić dzieci.
Rose ukłoniła się gospodarzom i weszła do sali balowej.
– Znowu z Peterem – usłyszała donośny głos księżnej. – Jakież to smutne.
Głos unosił się nad głowami obecnych. Ponieważ tak wielu arystokratów miało problemy ze słuchem z powodu strzelania do zwierząt na polowaniach, księżna, jak wiele innych osób, mówiła szorstkim _staccato_, które niosło się teraz przez całą salę balową.
Rose zazwyczaj czerpała pewne pocieszenie z bycia najpiękniejszą damą w sali balowej. Tego wieczoru jednak jej radość została zepchnięta na dalszy plan.
Jakaś nowo przybyła do towarzystwa kobieta robiła piruety na parkiecie u boku zadurzonego w niej gwardzisty. Miała masę gęstych blond włosów, w które wpleciono malutkie białe różyczki. Rose była szczupła, a ta kobieta miała modną sylwetkę klepsydry, z bujnym biustem wyeksponowanym w głębokim dekolcie sukni wieczorowej. Na twarzy o kształcie serca widniały wielkie brązowe oczy, uwodzicielsko kontrastujące z jasnymi włosami i nieskazitelną cerą.
Daisy, siedząca obok starszej wdowy hrabiny Slerely, spytała szeptem:
– Cóż to za piękność?
Hrabina podniosła lornetkę, a potem ją opuściła.
– A, ta. To jest panna Dolly Tremaine. Jej ojciec jest tylko proboszczem. Jedyne, co ona ma, to wygląd. Obawiam się, że będzie musiała poślubić kogoś bardzo starego. Wszyscy młodzi mężczyźni chcą pieniędzy. Gdzie jest narzeczony lady Rose?
– Zjawi się później – skłamała Daisy.
– Szalenie dziwne. Zaprawdę, dla jej dobra powinien przestać trudnić się handlem.
– Bycie detektywem to raczej nie handel – zaoponowała Daisy.
– Jedyny dopuszczalny handel – ogłosiła hrabina – to ten dotyczący herbaty i piwa. Niczego więcej.
Daisy westchnęła. Gorset wbijał się jej w ciało, a w sali balowej było zbyt gorąco.
Wstała więc i ukłoniła się hrabinie, po czym ruszyła w stronę długich okien wychodzących na Green Park, stanęła za zasłoną, otworzyła okno i wyszła na taras, po czym nabrała głęboko czarnego od sadzy powietrza. Zastanawiała się, czy ona i Rose będą miały jeszcze kiedyś jakieś przygody.
***
Rose właśnie szła do szatni. Jeden z partnerów na parkiecie nadepnął na jej tren i go rozerwał. Dyżurująca w szatni pokojówka zabrała się do pracy, by naprawić szkodę. Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła zalana łzami Dolly Tremaine.
– Moja droga! – wykrzyknęła Rose. – Jak mogę pani pomóc? Co się dzieje?
– Nic – szlochała Dolly i usiadła na krześle obok. – Jestem zmęczona, ot co. Tyle balów i przyjęć. Mam wrażenie, że nigdy nie odpoczywam. A za tydzień zaczyna się sezon i będzie jeszcze gorzej.
– Jeśli mogę jakoś pomóc…
– Potrzebuję przyjaciółki – powiedziała Dolly, wycierając oczy koronkową chusteczką. Rose zauważyła ze zdziwieniem, że na pięknej twarzy młodej kobiety nie było śladu łez.
– Może ja zostanę pani przyjaciółką. Jestem Rose Summer.
– Dolly Tremaine. Widzi pani, jestem dziewczyną ze wsi i wszystko w Londynie jest takie wielkie, głośne i przerażające.
– Uciekam od tego w godzinach porannych – powiedziała Rose. – Wychodzę wcześniej i jeżdżę na rowerze po Hyde Parku.
– Bardzo bym chciała móc tak robić – powiedziała Dolly – nie sądzę jednak, żeby moi rodzice…
Przerwała, gdy drzwi się otworzyły i do środka weszła przysadzista kobieta. Miała na sobie fioletową jedwabną suknię obszytą fioletowymi frędzlami. Rose pomyślała, że wygląda jak kanapa.
– Dolly, co ty tutaj robisz? – spytała ostro.
– Mój tren się rozerwał i ta pani przyszła tu za mną, żeby sprawdzić, czy może pomóc – odparła natychmiast Rose.
– Po co? Od tego są służące. Kim pani jest?
– Jestem lady Rose Summer – odparła wyzywająco Rose.
W kobiecie zaszła absurdalna wręcz zmiana.
– Och, jak to miło, że zaopiekowała się pani moją małą Dolly – zaczęła szczebiotać kobieta. – Jestem matką Dolly.
– Właśnie proponowałam pani córce, żeby jutro rano pojechała ze mną na rowerze do Hyde Parku – powiedziała Rose.
– Och, z pewnością byłaby zachwycona, niestety, nie ma roweru.
– Na pewno jakiś załatwię – odrzekła Rose uroczystym tonem. – Proszę podać mi adres, a ja wyślę powóz po pani córkę… Powiedzmy o dziewiątej?
– Jest pani szalenie miła. Oto mój bilet wizytowy. Chodź, Dolly. Lord Berrow już na ciebie czeka.
Kobieta się odwróciła. A Dolly potulnie ruszyła za nią.
***
– Ale to przecież mój rower! – zaprotestowała Daisy, gdy szykowano ją i Rose do snu. – Dał mi go kapitan!
– To tylko jeden poranek, Daisy – powiedziała Rose. – Chciałabym zrobić coś dla tej biednej dziewczyny. Sądzę, że jest zastraszana przez matkę.
– Jesteś diabelnie zazdrosna, bo ona jest ładniejsza od ciebie – odparła Daisy – i próbujesz to ukryć pod płaszczykiem uprzejmości.
– Do łóżka, już! – nakazała jej Rose. – Nie chcę więcej o tym słyszeć.
***
Odkąd Rose wypadła z łask w towarzystwie, bo uczestniczyła w wiecu ruchu sufrażystek, i dostała zakaz zbliżania się do tej organizacji, zapragnęła zrobić dla kogoś coś dobrego. Następnego ranka pojechała więc do Hyde Parku na rowerze, a za nią wyruszyło dwóch lokajów, z których jeden prowadził rower Daisy. Rose bardzo chciała dowiedzieć się, dlaczego piękna Dolly była tak smutna. W głębi duszy motywowała ją również chęć udowodnienia społeczeństwu, że jest ponad zazdrością – ale chęć ta nie docierała do jej mózgu.
Godzina dziewiąta była powszechnie uważana za wczesną porę dnia. Rose jeździłaby do parku wcześniej, powiedzmy o szóstej, gdyby tylko jej na to pozwolono. Było coś ekscytującego w przebywaniu o świcie w wielkim mieście i obserwowaniu, jak ożywa wraz z niespokojnym łoskotem ruchu ulicznego i rżeniem koni, a powietrze na krótko staje się świeższe, zanim tysiące londyńskich kominów węglowych zakryją słońce cienkim woalem nawet w piękny wiosenny dzień i spowiją budynki sadzą.
Gdy zbliżała się do jeziora Serpentine, podjechał do niej jeden z powozów hrabiego. Z tyłu zeskoczył lokaj i rozłożył schodki. Dolly zeszła po nich, ładnie się potykając. Miała na sobie białą koronkową suknię z wysokim kołnierzem i okrągły słomkowy kapelusz zdobiony białymi kwiatami. Na suknię narzuciła obszyty futrem płaszcz. Na stopach miała buciki z lakierowanej skóry.
– Och, moja droga panno Tremaine – wykrzyknęła Rose. – Powinna pani założyć dzieloną spódnicę. W takim stroju nie może pani jeździć na rowerze.
Dolly wybuchnęła płaczem.
– Ja… ja zawsze robię coś nie tak – szlochała.
– No już, już – Rose niezręcznie poklepała ją po plecach. – Proszę osuszyć oczy. Zamiast tego pójdziemy na spacer – przekazała swój rower jednemu z lokajów. – Niech pani spróbuje się rozchmurzyć. To zbyt piękny poranek, by być smutną.
Dolly posłuchała i wzięła ją pod ramię, co Rose uznała za zbyt poufały gest. Zabrała rękę. Dolly znów zaczęła płakać.
– Obraziłam panią!
– Nie, nie. Proszę usiąść na tej ławce i się opanować. Dlaczego jest pani tak zdenerwowana?
– Bo nie znam zasad – zaszlochała Dolly. – Jest ich tak wiele. Wczoraj byliśmy na herbatce u pani Barrington-Bruce w Kensington. Podano wspaniały podwieczorek, a ja mam zdrowy apetyt. Gdy się już porządnie najadłam, zauważyłam, że pozostałe panie patrzą na mnie z przerażeniem. Co gorsza, zdjęłam rękawiczki. Nie wiedziałam, że powinnam jeść w rękawiczkach!
– Zazwyczaj je się tylko kawałeczek chleba z masłem – odparła Rose. – Na talerzykach jest on już zwinięty, żeby nie ubrudzić masłem rękawiczek.
– Strasznie dużo opowiadam o wsi, bo tak mi jej brakuje – powiedziała Dolly. – A mama mówi, że wszyscy się ze mnie śmieją i nazywają mnie Mleczarką.
– Myślę, że dobrze by było, gdyby mówiła pani o wsi jak najmniej. Proszę po prostu wyglądać enigmatycznie.
– Co to znaczy?
– Tajemniczo. Należy być skrytą.
– Ale panowie czasami rzucają bardzo ciepłe uwagi i boję się ich urazić.
– Wtedy robi się tak: należy uderzyć nikczemnika lekko swoim wachlarzem, spuścić wzrok i powiedzieć coś w rodzaju: „Och, sir, obawiam się, że jest pan dla mnie zbyt podły. Ale może jestem naiwna. Przekażę mamie dokładnie to, co pan powiedział”. Proszę mi wierzyć, to ostudzi zapał takich mężczyzn.
– Jest pani taka mądra! Proszę powiedzieć mi coś więcej.
Rose zrobiło się miło i poczuła, że w końcu może się komuś na coś przydać. Udzieliła więc swej uczennicy dalszych wskazówek.
Jednak jej poranek nie należał do zbyt miłych, ponieważ tuż przed końcem spotkania Dolly powiedziała:
– Chciałabym poznać pani narzeczonego. Wygląda na to, że jest szalenie fascynującym mężczyzną. Jednak ludzie gadają, że nigdy go przy pani nie ma.
– Ludzie gadają różne bzdury – odparła gniewnie Rose.
***
Gdy Rose wróciła do domu, Daisy już na nią czekała.
– Źle wyglądasz – rzekła. – Czym cię zdenerwowała?
– Niczym. Jest przeuroczą i czarującą niewinną kobietą. Dałam jej kilka wskazówek odnośnie do zachowywania się w społeczeństwie. Na pewno jeszcze się spotkamy. Ona często płacze. Jest bardzo wrażliwa.
– Pewnie udaje – prychnęła zazdrosna Daisy. – No dobrze, skoro nie ona cię zdenerwowała, to kto?
– Chodzi o to, że ludzie ciągle snują domysły na temat mojego rzekomego narzeczonego i zastanawiają się, dlaczego nigdy go przy mnie nie ma. Naprawdę sądziłam, że kapitan zachowa jakieś pozory.
– W takim razie chodźmy się z nim spotkać – powiedziała zniecierpliwiona Daisy. – Przecież nie ma nic złego w odwiedzeniu narzeczonego w jego biurze.
– Nie zniżę się do tego. Nie będę go błagać.
– Ale…
– Koniec tematu, Daisy.
_Niby mam być jej towarzyszką i przyjaciółką_, pomyślała nadąsana Daisy, _a ona wciąż traktuje mnie z góry_. Potem jej twarz nagle się rozpromieniła. Miała słabość do Becketa, służącego kapitana. Wpadnie do niego z wizytą. On z pewnością będzie wiedział, co robić.
– Jestem ci teraz do czegoś potrzebna? – zapytała.
– Nie wiem. Mamy dzisiaj jakieś spotkania?
– Dziś po południu musisz zadzwonić do matki. Nie będę ci potrzebna.
– Chyba nie. Co masz zamiar robić?
– Nie wim. Pochodzę po sklepach.
– Nie mów „nie wim” – upomniała ją Rose, ale Daisy udała, że jej nie słyszy, i szybko wyszła z pokoju.
***
Ponieważ dzień był piękny, Daisy przeszła z Belgravii do Chelsea i na Water Street, gdzie mieszkał kapitan. Gdy skręcała za róg Water Street, czuła, jak wali jej serce pod gorsetem. Wydawało się, że minęły wieki, odkąd ostatni raz widziała Becketa. Wyobraziła sobie jego zdziwienie, gdy otworzy drzwi i ją zobaczy.
Jednak ku jej zaskoczeniu drzwi otworzył sam kapitan Harry Cathcart. Daisy zawsze uważała go za dość przerażającego. Był to wysoki mężczyzna pod trzydziestkę z czarnymi, siwiejącymi już przy skroniach włosami i przystojną twarzą o ostrych rysach i czarnych oczach.
– Gdzie jest Becket? – zapytała Daisy.
– Obawiam się, że Becket źle się czuje. Jest poważnie przeziębiony i posłałem go do łóżka. Po co przyszłaś? Wejdź.
Daisy weszła za nim do pełnego książek salonu.
– Usiądź, Daisy.
– Powinien pan się do mnie zwracać: panno Levine – przypomniała odważnie Daisy. – Teraz jestem damą do towarzystwa. Martwię się o Rose.
– Dlaczego? Co się dzieje?
– Niby jest pan jej narzeczonym, ale nigdy się pan z nią nie pokazuje, a ludzie zaczynają węszyć i gadać. Wszędzie chodzi z tym sir Peterem Petreyem i ludzie podejrzewają, że może pana dla niego rzucić.
– Petreyem? Przecież on nie interesuje się kobietami.
– Pan to wie, ja to wiem, Rose też, ale trzeba spojrzeć na to z jej punktu widzenia. Mogła wyjść za niego za mąż, mieć własny dom i nie musieć przejmować się rodzeniem dzieci. Dlaczego miałaby się pana trzymać?
– Daisy…, panno Levine, dobrze pani wie, że nasze zaręczyny to tylko układ. Byłem bardzo zajęty. No dobrze, chyba ją zaniedbałem. Dokąd udaje się dziś wieczór?
– Na kolejny bal. Do Barringtonów-Brucesów.
– Proszę jej powiedzieć, że będę jej towarzyszył na balu.
– Niech pan sam jej to powie. Ona nie wie, że tu jestem, a gdyby się dowiedziała, porządnie by się wściekła. Czy mogę zobaczyć Becketa?
– Jest mocno przeziębiony, poza tym nie powinna pani odwiedzać mężczyzn w ich pokojach.
– Tylko na słówko – zaczęła błagać.
Spodziewała się, że pokój służącego będzie znajdować się w piwnicy, ale kapitan poprowadził ją po schodach do drzwi na drugim piętrze.
– Becket, masz gościa – rzekł i wprowadził Daisy do pokoju.
Służący z trudem oparł się o poduszki.
– Och, Daisy! Nie powinnaś oglądać mnie w takim stanie.
Harry wyszedł, ale zostawił otwarte drzwi. Brązowe włosy Becketa, które normalnie były starannie ułożone na głowie nad jego szczupłą, bladą twarzą, teraz sterczały na wszystkie strony. Daisy usiadła obok łóżka.
– Widział cię lekarz?
– Tak. I powiedział, że to po prostu przeziębienie z gorączką. Za kilka dni będę zdrów jak ryba.
– Kapitan zapewnił ci królewskie warunki – powiedziała Daisy, rozglądając się po słonecznym pomieszczeniu. Pod ścianami stały regały pełne książek. Przed kominkiem znajdował się skórzany fotel, a przy oknie porządne biurko.
– Dlaczego przyszłaś? – spytał Becket.
Daisy opowiedziała mu o zaniedbaniach kapitana i złości Rose.
– Myślę, że mój pan jest w niej naprawdę zakochany – zauważył Becket. – I dlatego trzyma się z daleka, bo ona może go skrzywdzić, a on nie lubi być krzywdzony.
– Sądzę, że oni oboje są w sobie zakochani – odparła Daisy. – I że dlatego ona jest taka nieszczęśliwa. Jeszcze nigdy nie traktowała mnie jak służącą tak bardzo, jak teraz. Ale powiedział, że zabierze ją dziś na bal.
Becket westchnął.
– Miejmy tylko nadzieję, że będą zachowywać się rozsądnie.
***
Godzinę później Harry udał się do biura na Buckingham Palace Road. Jego sekretarka Ailsa Bridge była zajęta pisaniem na maszynie. Miała za sobą szeroko otwarte okno, ale w powietrzu nadal unosił się zapach miętówek. Harry był pewien, że jego sekretarka przepada za miętówkami i nie zdawał sobie sprawy z tego, że Ailsa przepadała za ginem, i by zabić jego zapach, piła syrop miętowy.
– Jak tam? – spytał.
– Pojawiły się różne sprawy. Najpilniejsza jest od pani Barrington-Bruce. Dziś wieczorem planuje założyć diamenty, obawia się kradzieży i chce, by pełnił pan służbę na jej balu.
– Odwołam to. Idę tam z narzeczoną i nie sądzę, by była zadowolona, gdybym pojawił się na balu w charakterze policjanta. Zaraz zadzwonię do pani Barrington-Bruce. – Harry wszedł do swojego gabinetu i zadzwonił do Rose, ale otrzymał informację, że właśnie jest na podwieczorku u pani Barrington-Bruce. Zadzwonił zatem do rezydencji pani Barrington-Bruce i poprosił lokaja o wezwanie do telefonu lady Rose Summer.
Gdy Rose usłyszała w słuchawce jego głos, serce jej zadrżało.
– Chcę tylko dać pani znać, że dziś wieczorem pójdę z panią na bal – powiedział.
Jej głos był zimny i zdystansowany.
– Niestety, spóźnił się pan. Poprosiłam już o towarzystwo sir Petera Petreya. Skąd miałam wiedzieć, że w ostatniej chwili przypomni sobie pan o dotrzymaniu warunków naszej umowy?
– Proszę posłuchać…
– Do widzenia.
Harry spojrzał wściekle na aparat telefoniczny. Jak ona śmiała? Zadzwonił ponownie, tym razem poprosił o rozmowę z panią Barrington-Bruce i powiedział, że przyjedzie pilnować jej diamentów.
***
Pani Barrington-Bruce była wspaniałą gospodynią. Ponieważ zawsze organizowała wystawne przyjęcia, przyciągała śmietankę towarzyską, ludzi, którzy normalnie nie zadawaliby sobie trudu, by jechać aż do Kensington.
Daisy była coraz bardziej przygnębiona. Podczas podróży Rose zwierzyła jej się ze swoich obaw o Dolly i powiedziała, że jej zdaniem w tej dziewczynie jest jakiś smutek i że nie martwi się jedynie o panujące w społeczeństwie zasady. Peter, niepoprawny plotkarz, zachęcał Rose do ciągłego opowiadania o Dolly. Daisy naprawdę zaczynała się obawiać, że Rose rozważy Petera jako kandydata na męża, a poza tym była zazdrosna o Dolly. Odnosiła wrażenie, że granice klasowe są tak sztywne, iż nigdy nie będzie mogła zostać prawdziwą przyjaciółką Rose, podczas gdy Dolly, która w oczach społeczeństwa była akceptowalna, miała wszystkie niezbędne cechy.
Rose, choć okrzyknięta pięknością, od czasu zaręczyn nie cieszyła się już takim zainteresowaniem i musiała przesiedzieć wściekła trzy tańce, obserwując, jak jej narzeczony krąży po pałacu. Nie miała pojęcia o jego zleceniu i założyła, że celowo ją lekceważy. Jej złość była tak wielka, że kiedy Peter tańczył z nią po raz drugi, wręcz skandalicznie z nim flirtowała, a on, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co ona robi, jeszcze jej się przymilał.
Harry był wściekły. Jak ona śmiała zrobić mu taki afront? Podeszła do niego pani Barrington-Bruce.
– Uważam, że powinien pan zatańczyć z narzeczoną – rzekła z powagą. – Ludzie nie wiedzą, że pan dla mnie pracuje, i wygląda to tak, jakby celowo ją pan ignorował.
Nie patrzył na to pod tym kątem, ale kiedy podszedł do Rose, okazało się, że jej flirty i zaloty zostały zauważone przez innych mężczyzn i jej karnet balowy był już zapełniony. Zamiast tego ukłonił się więc Daisy.
– Panno Levine, czy uczyni mi pani ten zaszczyt?
Rose zaczęła protestować.
– Panna Levine nie tańczy… – ale jej nowy partner akurat w tej chwili po nią przyszedł, a po krótkim czasie Harry już prowadził Daisy na parkiet.
Daisy zwróciła w stronę kapitana swą drobną twarz, na której wciąż było widać odrobinę starej zadziorności, i spojrzała prosto w jego ponure oczy.
– Sam się pan o to prosił – szepnęła, gdy zaczęli krążyć w walcu.
– Pracuję – syknął. – Przez cały czas mam pilnować pani Barrington-Bruce, na wypadek gdyby ktoś zapragnął ukraść jej klejnoty.
– Ale przecież ona ma je na sobie. Wygląda jak choinka.
– Pani Barrington-Bruce obawia się, że jakiś złoczyńca przebiegnie przez całą salę i ją zaatakuje.
– Założyła dzisiaj tyle fiszbin, że z pewnością zadziałają jak zbroja – zaśmiała się Daisy. – Ale wywołuje pan wiele plotek, sir.
– Mam ochotę poprosić lady Rose, by zakończyła tę głupią farsę z zaręczynami.
– Nie może pan tego zrobić! – krzyknęła Daisy. – Zostanie wysłana do Indii, a ja będę musiała pojechać z nią. Och, niech pan spróbuje zachowywać się jak dżentelmen.
W jej dość dużych zielonych oczach pojawiło się zmartwienie. Kapitan zaśmiał się niechętnie.
– Spróbuję.
Ale Rose wcale nie myślała już o Harrym. Dolly wsunęła jej do ręki karteczkę. Rose przeczytała ją przy pierwszej nadarzającej się okazji: _Jest pani moją jedyną przyjaciółką. Uciekam. Spotkajmy się jutro na moście Serpentine o szóstej, a ja wszystko opowiem. Niech pani przyjdzie sama. Kochająca Dolly._
– Chyba tam pani nie pójdzie, prawda? – spytał Peter w drodze do domu. – O szóstej rano! Jest już prawie druga w nocy.
– Dolly potrzebuje mojej pomocy – odparła stanowczo Rose. – Pójdę na to spotkanie.
– Idę z tobą – rzekła Daisy.
– Nie, kazała mi przyjść samej i to właśnie zamierzam zrobić. Mama się nie zorientuje. Spodziewa się, że wstaję dopiero o pierwszej po południu.
***
Rose wyszła z rodzinnej kamienicy kwadrans przed szóstą rano i pospieszyła w kierunku Hyde Parku, nieświadoma, że Daisy podąża za nią w pewnej odległości.
Przypuszczała, że Dolly będzie na nią czekać na moście nad Serpentine, gdzie spotkały się już wcześniej. Rose stanęła na moście i lekko zadrżała. Zrobiło się chłodno. Na jeziorze poniżej zakwakała kaczka. Rose przechyliła się przez barierkę i spojrzała w dół.
Wtedy wydała z siebie okrzyk przerażenia, a Daisy, która schowała się za pobliskim drzewem, puściła się pędem w jej stronę. Zbyt zdenerwowana, by zapytać towarzyszkę, dlaczego za nią poszła, Rose wskazała dół.
W wodzie przy moście zacumowana była łódź. Leżała w niej Dolly ubrana jak Pani z Shalott na prerafaelickiej ilustracji do słynnego wiersza Tennysona autorstwa Johna Atkinsona Grimshawa. Cienkie, niemal przezroczyste draperie wypadły z łodzi i unosiły się na wodzie. We włosy dziewczyny wplecione zostały kwiaty. Miała ręce skrzyżowane na piersi. Jej piękna twarz była trupio blada.
– Czy to jakiś żart? – zapytała Daisy.
– Nie, spójrz, na jej sukience jest krew.
Daisy rozejrzała się przerażona po parku.
– Chodźmy stąd – zaczęła błagać. – Morderca wciąż może się ukrywać gdzieś w pobliżu.
– Musimy powiadomić policję – odparła Rose.
I jakby jakimś cudem nagle pojawił się policjant na rowerze jadący przez park.
– Pomocy! – zaczęła krzyczeć. – Tutaj!
Gdy policjant podjechał, Rose i Daisy obejmowały się ze strachu.
– Tam na dole jest panna Dolly Tremaine – szepnęła Rose. – Została zamordowana.
Policjant szybko ruszył pod most i pochylił się nad ciałem. Potem wyprostował się i wrócił biegiem. Wyjął notes i zapisał ich nazwiska. A potem powiedział:
– Proszę tutaj poczekać.
– Gdzie on się podział? – szepnęła Daisy pobielałymi ustami.
– Na Park Lane jest budka policyjna. Niedługo wróci.
Oświetlane lampami gazowymi żeliwne budki do użytku policji i społeczeństwa pojawiły się w Glasgow zaledwie cztery lata po wynalezieniu telefonu. Z wyglądu przypominały męskie pisuary.
Nie musiały długo czekać. Policjant wrócił i znowu zaczął robić notatki.
– Kim jest ta martwa dziewczyna? Gdzie mieszkała?
Wkrótce przybyło więcej policji, a następnie dwóch detektywów, za którymi pojawił się nadinspektor Kerridge w policyjnym samochodzie.
– Lady Rose! – wykrzyknął, ponieważ wcześniej zajmował się już dwiema sprawami, w które zamieszana była Rose. – Co to znowu za heca, łaskawa pani?
1.
Tłumaczenie Anna Bańkowska.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozdział drugi
Patrzył hipnotyzująco od stóp do głów
Kamiennym brytyjskim spojrzeniem.
Lord Alfred Tennyson
W kamienicy hrabiego zapanowała wrzawa. Lady Rose i Daisy zostały odprowadzone do domu przez nadinspektora Kerridge’a i inspektora Judda. Hrabia i hrabina zostali obudzeni i uraczeni tą fatalną wiadomością. Powiedziano im, że nadinspektor wróci tak szybko, jak to możliwe, aby przesłuchać Rose. Co u licha znowu zmalowała ich córka?
Kerridge domyślił się, że narazi się na ogromne kłopoty, jeśli będzie kontynuował przesłuchanie Rose bez obecności jej rodziców. Po niezamężnych dziewczętach nie oczekiwano żadnej wolności. Rodzice rutynowo czytali wszystkie ich listy, zanim je im oddali. A już na pewno nie wolno im było wychodzić z domu bez opieki. Kerridge był pewien, że hrabia nie uznałby Daisy za odpowiednią przyzwoitkę bez dodatkowej ochrony w postaci pokojówki i dwóch lokajów.
Choć przyjechał do nich od rodziców Dolly już po południu, musiał jeszcze trochę poczekać, aż hrabia i hrabina się ubiorą.
– Znowu pan – rozległo się wreszcie pozdrowienie hrabiego. – Co znowu zmalowała nasza Rose? To przez te sufrażystki, tak?
– Nie, wielmożny panie – odparł Kerridge. – Tym razem chodzi o morderstwo.
– Gdzie moja córka? – pisnęła lady Polly.
– Tu, mamo – rozległ się spokojny głos od strony drzwi. Rose poszła do swoich pokoi, żeby jeszcze się przespać.
– Kto został zamordowany? – spytał hrabia. Szarpnął wściekle za linę dzwonka i kazał lokajowi sprowadzić swojego sekretarza Matthew Jarvisa.
– Niejaka panna Dolly Tremaine.
– Ach, ta piękna dziewczyna – zaczęła biadolić lady Polly. – Ale co to ma wspólnego z moją córką?
W tej chwili do pokoju wszedł Matthew i hrabia ryknął na niego:
– Sprowadź Cathcarta! Musi tu natychmiast przyjść.
– Oczywiście, wielmożny panie.
– Pańska córka, lady Rose Summer, była umówiona na spotkanie z panną Tremaine na moście Serpentine o szóstej rano.
– Dlaczego u licha…?
– Na balu wczoraj wieczorem panna Tremaine dała mi liścik – wyjaśniła Rose. – Napisała w nim, że chce uciec. Kiedy weszłam na most, spojrzałam w dół i zobaczyłam ją martwą na łodzi, przebraną za Panią z Shalott.
– A kto to? – spytał ostro hrabia. – Nie jest z Debrett’s, to wiem. Jakaś obca, co?
– _Pani z Shalott_ to tytuł wiersza lorda Tennysona, tato. Mam tu wydanie jego wierszy. To jest ta słynna ilustracja, panie Kerridge.
– Jakieś pomysły odnośnie do tego, dlaczego została tak przebrana?
– Panna Tremaine mogła zlecić wykonanie kostiumu na bal kostiumowy w przyszłym tygodniu.
– A dlaczego miałaby chcieć uciec?
– Nie wiem. Wiem tylko, że była zagubiona i nieszczęśliwa w społeczeństwie. Jej ojciec jest proboszczem na wsi i rodzice oczekiwali, że Dolly wyjdzie za mąż za kogoś bogatego, by zrekompensować koszty sezonu.
– Nie ma w tym nic złego – mruknął hrabia.
– Zakładam, że przesłuchał pan już jej rodziców – rzekła Rose. – Czy oni wiedzą, dlaczego miałaby chcieć uciec?
– Nie – odrzekł Kerridge. – Powiedzieli wręcz, że była bliska zaręczyn jeszcze przed sezonem. Z niejakim lordem Berrowem.
– Lord Berrow jest stary – zauważyła Rose. – To pewnie dlatego chciała uciec.
– Bzdury – wtrąciła lady Polly. – Problem polega na tym, że w dzisiejszych czasach dziewczęta czytają tanie romanse. Nie wychodzi się za mąż z miłości.
– Hola, hola, staruszko, a my? – zaprotestował hrabia.
– My byliśmy wyjątkiem – odparła lady Polly. – Gdzie znajduje się kościół tego proboszcza?
– Prawdopodobnie na jakimś Okropnym Bagnistym Odludziu – wtrącił hrabia. – Ej, świetnie mi to wyszło, co?
_To dość niesamowite_, pomyślał Kerridge. _Ich jedyne dziecko właśnie odkryło morderstwo, a oni wcale nie przejmują się jej dobrem._
– Kapitan Cathcart – oznajmił lokaj.
– Jakim cudem przybył tu tak szybko? – spytał hrabia.
– Ma samochód – odparła Rose.
– To paskudne, śmierdzące urządzenia. Nigdy nie zastąpią konia. Siadaj pan, panie Cathcart. – Hrabia wskazał palcem Rose. – Ona znów ma kłopoty.
Kerridge przypomniał sobie, że jeden z wykładów jego matki brzmiał „Nie pokazuj nikogo palcem. Ludzie z wyższych sfer nie wskazują palcem”. _Ta cecha mogłaby otworzyć ludziom oczy_, pomyślał kwaśno Kerridge.
– Wczesnym rankiem – zaczął – lady Rose znalazła ciało niejakiej panny Dolly Tremaine. Została zamordowana – Harry słuchał uważnie, gdy Kerridge przekazywał mu wszystko, co wiedział.
– Co mówi jej rodzina? – spytał Harry. – Czy ta dziewczyna miała jakichś wrogów?
– Są pogrążeni w rozpaczy i oszołomieni. Nie wiedzą nic o żadnych wrogach.
– Jacyś bracia lub siostry?
– Jeden syn, Jeremy, lat dwadzieścia siedem. Myślę, że jak otrząsną się z szoku, to może podadzą jakieś kolejne informacje.
– Dziwne to – skomentował hrabia. – Tylko dwoje dzieci. Myślałem, że ci ludzie z Kościoła Anglii rozmnażają się jak króliki.
– Nie przy Rose! – zganiła go lady Polly. Potem zdusiła westchnienie, myśląc o wszystkich małych grobach na cmentarzu w Stacey Court, ich wiejskiej posiadłości. Leżało tam ośmioro braci i sióstr Rose, którzy zmarli tuż po porodzie.
– O której wyszła pani z balu? – spytał Harry Rose.
– Około drugiej w nocy.
– I panna Tremaine tam została?
– Nie przypominam sobie, żebym widziała ją po północy.
– Więc gdzieś między północą a szóstą rano ktoś ją zamordował, a potem przebrał ciało. Trzeba będzie przeszukać dom proboszcza.
– Rodzice twierdzą, że tej nocy w jej łóżku nikt nie spał. Planowała ucieczkę – powiedział Kerridge. – Być może przebrała się w ten kostium, by zadowolić kochanka, który potem ją zamordował.
– Nie podoba mi się to – oznajmił Harry. – Myślę, że ten, kto ją zamordował, wiedział, że panna Tremaine wczesnym rankiem uda się na spotkanie z lady Rose. Lady Rose, czy ma pani jeszcze ten liścik?
– Musiałam zgubić go na balu. Pamiętam jednak, że schowałam go do torebki, którą dałam Daisy, gdy poszłam tańczyć.
– Lepiej wezwijmy tu Daisy.
Lady Polly kazała pilnie sprowadzić Daisy do salonu.
Kiedy dziewczyna przyszła, Kerridge zapytał:
– Lady Rose mówi, że podczas tańca zostawiła ci swoją torebkę. Czy w którejkolwiek chwili zostawiłaś ją bez opieki?
– Na krześle, gdy poszłam tańczyć z kapitanem – odparła Daisy. – Siedziałam obok hrabiny Slerely. Zwykle siadam obok niej. Zauważyłaby każdego, kto próbowałby zabrać torebkę.
– Wydaje mi się, że tańczyłaś z kapitanem Cathcartem, zanim Dolly dała mi ten liścik – zauważyła Rose. – Czy zostawiłaś torebkę jeszcze przy jakiejś okazji?
– No cóż, raz musiałam pójść sami-wiecie-gdzie. To było tuż przed północą.
– Lepiej zajrzę do Slerely – powiedział Kerridge. – Lady Rose, jeśli przyjdzie pani do głowy coś jeszcze…
– Nie, nie przyjdzie jej – odparł hrabia. – Nie powinna była wychodzić o tej bezbożnej godzinie bez opieki.
– Ja z nią byłam – wtrąciła Daisy.
Hrabia ją zignorował.
– Koniec z przejażdżkami na rowerze, młoda damo. A teraz idź do swojego pokoju.
– A co do pana – powiedział hrabia, zerkając na Harry’ego – ponieważ w ten incydent zamieszana jest moja córka, oczekuję, że jak najszybciej wyjaśni pan sprawę. A skoro już pan tu jest… to co pan sobie myśli, ignorując moją córkę w taki sposób?
– Przepraszam. Niezmiernie mi przykro, ale presja w pracy…
– Phi! Albo w przyszłości będzie się pan porządnie zachowywać, albo sam odwołam te zaręczyny!
***
– Zastanawiam się – powiedział Harry później tego dnia do służącego – skąd doktor Tremaine miał dość pieniędzy, by wynająć dom na sezon i sprawić córce kosztowną garderobę.
– Ma świetne kontakty – zauważył Becket. – Jego ciotką była lady Tremaine, która wyszła dobrze za mąż i zostawiła mu całkiem spory spadek.
– Gdzie o tym słyszałeś?
– Zawsze każe mi pan słuchać plotek od innych służących. Niesamowitym źródłem informacji jest Pędzący Lokaj, gdzie pija wielu z nich.
– Proponuję, abyś udał się tam dziś wieczorem i spróbował dowiedzieć się wszystkiego na temat tej rodziny.
– Czy mogę prosić o trochę pieniędzy na rozrywkę, sir?
– Oczywiście – odparł Harry i szybko wyjął portfel. Wyciągnął pięciofuntowy banknot. – Tyle wystarczy?
– Bardziej niż wystarczy. Przyniosę resztę.
– Zachowaj ją, może przydać się do dalszego przekupstwa.
– Sir, czy myśli pan, że lady Rose i panna Levine będą bezpieczne?
– Dlaczego pytasz?
– Morderca może pomyśleć, że panna Tremaine powiedziała lady Rose znacznie więcej niż w rzeczywistości.
Zaniepokojony Harry uniósł brwi.
– Jestem pewien, że nic im nie będzie. Ciekawi mnie ten lord Berrow. Jest po pięćdziesiątce, prawda?
– Chyba tak. To wdowiec. Plotki głoszą, że uganiał się za spódniczkami do tego stopnia, iż dość wcześnie wpędził żonę do grobu.
– W rzeczy samej! Dlaczego więc święty doktor Tremaine w ogóle rozważał oddanie córki w ręce takiego człowieka?
– Bo lord Berrow jest bardzo bogaty.
– Ach, Becket, nie uważasz, że nasze społeczeństwo jest bardzo niemoralne?
– Nie mnie o tym sądzić. Wychodzi pan dziś wieczorem?
– Tak, być może odwiedzę narzeczoną. Jej ojciec oskarżył mnie o zaniedbanie.
***
Harry musiał czekać dość długo, ponieważ hrabia i hrabina kłócili się o to, czy powinien zobaczyć ich córkę.
– Miałem nadzieję, że te diabelne zaręczyny po prostu zakończą się fiaskiem – powiedział hrabia.
– Powinniśmy byli wysłać Rose do Indii. Córka pani Fanshawe, która jest straszliwie zwyczajna, wyjechała i uczuciami obdarzył ją pułkownik Brady. Niemniej gdy Rose będzie częściej widywać kapitana Cathcarta, może zrozumie swoją głupotę. Wygląda na to, że ma skłonność do sir Petera.
I tak dyskutowali, i kłócili się, podczas gdy Harry chodził po korytarzu w tę i z powrotem.
W końcu go wezwano i powiedziano mu, że może spędzić piętnaście minut sam na sam z Rose, pod warunkiem że drzwi do salonu pozostaną otwarte.
Zanim zostawiła ich samych, lady Polly patrzyła, jak Harry szybko ruszył do przodu, ujął obie dłonie Rose i pocałował je. Po wyjściu matki zarumieniona Rose wyrwała ręce i spytała ostro:
– Czego pan chce?
– Martwię się o pani bezpieczeństwo. Becket właśnie zwrócił mi uwagę na to, że pani życie może być zagrożone. Proszę uważać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki