- W empik go
W nibysłowach - ebook
W nibysłowach - ebook
Czy słowa, które nie istnieją, mogą oddawać emocje?
Tak często chce się powiedzieć: brak mi słów. Ale co jeśli tych słów jest za wiele… Keta to wspomnienie z odległej przeszłości, które nagle i mgliście pojawia się w głowie. Tych słów jest więcej. Cały słownik nibysłów.
Moja keta zaszła mgłą, choć czasem w okruchach pojawia się żywo. Czy wspomnienie to stało się ketą jedynie dla mnie? Czy z czasem wyciszy swoje kolory? Mówią wszak, że czas leczy rany, choć może precyzyjniej byłoby rzec, że je jedynie zabliźnia. Zrosty pozostają i niczym wędrowne kety nawiedzają nas w momentach najmniej oczekiwanych.
Przejmująca impresja Ewy Szumilewicz, budząca do życia słowa, które odeszły, zamilkły lub nigdy nie istniały.
Ewa Szumilewicz – doktor filozofii, matka dwójki nastolatków. Uwielbia fotografię, długie rozmowy z przyjaciółmi, włóczyć się bez celu, czytać i dużo spać.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66899-31-5 |
Rozmiar pliku: | 885 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niby-słowa
Trafiłam na tę stronę zupełnie przez przypadek. To zbiór niby-słów*. Zamieszczone są tam określenia, które oddają subtelne emocje czy po prostu takie, których nie da się opisać słowami. Na przykład _keta_ to wspomnienie z odległej przeszłości, które nagle i mgliście pojawia się w głowie. _Keta_ – słowo, które nie istnieje, w słowniku słów, których nie ma. Tych wyrazów jest więcej. Wiele takich niby-słów.
Czy wyrazy, które nie istnieją, mogą oddawać emocje, a może nawet robią to silniej? Tak często chce się powiedzieć: brak mi słów. A co, jeśli tych słów jest zbyt wiele?
Moja _keta_, moje wspomnienie zaszło mgłą. Czy stało się jedynie ketą dla mnie, czy może z czasem wspomnienia wyciszają swoje kolory? Mówi się, że czas leczy rany, choć lepiej chyba powiedzieć, że czas je jedynie zabliźnia. Zrosty pozostają i niczym wędrowne kety nawiedzają nas w momentach najmniej oczekiwanych.
Ojcem nie był szczególnie surowym. Jego wygląd, kształt szczęki czy uzębienie nie grają tutaj większej roli. Nie będę ich zatem opisywać. Chronologia jest nudna. Szczegółów oszczędzę i sobie, i czytelnikowi. Są jedynie kety, które czasem figlarnie, a czasem okrutnie powracają niczym kawałki lustra z bajki o Kaju, Gerdzie i Królowej Śniegu. Niektóre kawałki to antylustro. W każdym razie zawsze ta perspektywa jest jakoś okaleczona i poszatkowana. Ot, takie kety.
Dziś przywędrowała jedna – kiedy staliśmy nad jego grobem. Nie, nie w dniu śmierci na szczęście. To byłoby napuszone i nudne. Byłam tam ja, mój wtedy jeszcze mąż, córeczka i syn. Modlitwa (dziś już w nic nie wierzę), zapalone świece i papieros łapczywie palony przy śmietniku.
Grób ojca znajduje się w Oliwie. Tak mu się marzyło i to marzenie zostało spełnione. Jedyne wolne miejsce na cmentarzu było koło śmietnika. Oczywiście grób i śmietnik są od siebie odgrodzone murem, ale jednak ze sobą sąsiadują.
Tak sobie dziś myślę, że to chyba najfajniejsza rzecz mieszkać po śmierci na wymarzonym cmentarzu przy samym śmietniku.
O, inna keta: Agata i ja siedzimy na drzewie w ogrodzie i jemy czereśnie. Jest lato, rodzice są w domu, a my z siostrą wcinamy, aż bolą nas brzuchy. Ile było radości i śmiechu dzięki tej wycieczce do ogrodu. Rodzice to tło, tym razem tak rozmazane, że chyba w ogóle mogłoby ich nie być. Byłyśmy wtedy takie szczęśliwe, takie beztroskie i takie małe.
Kolejna keta. Minęły lata. Teraz czytamy z mamą listy ojca. Trzeba zrobić porządki po jego śmierci. Niepotrzebne papiery spalić, wspomnienia zachować. Listy miłosne ojca do matki. Aż rzygać mi się zachciało, gdy pomyślałam o tych ich wszystkich kłótniach. Ona kłótni nie pamięta albo nie chce już pamiętać. I mówi mi o pewnym letnim, upalnym, wczesnym wieczorze, gdy z siostrą byłyśmy małe i przesiedziałyśmy godziny na czereśniowym drzewie… Rumieni się i powraca do czytania listów.
Nie napiszę żadnych cukierkowych, hagiograficznych bzdetów w stylu: „Był dobry ojcem”, „Nigdy nie podniósł na mnie ręki, bo sam w dzieciństwie był katowany” czy innych takich. Nie będę też epatować golizną. Urzekająca w nim była jego niezwykła tkliwość wobec słów. Miał dar mówienia i pisania. Dzieki słowom potrafił czynić cuda. Czarował i szatkował świat.
Pamiętam, jak miałam osiem lat. Zabrał nas do cukierni i powiedział, że mogę wybrać sobie takie ciastka, jakie tylko zechcę, w takiej ilości, w jakiej tylko zechcę. Moje oczy były o niebo większe niż mój brzuch. Uśmiechnął się tylko promiennie i zapłacił za wszystko. Oczywiście nie powiedział ani słowa.
Pamiętam też, że kiedyś, już jako nastolatka, strasznie się z nim spięłam i powiedziałam mu, żeby się do mnie nie odzywał. Oczywiście nie powiedział ani słowa. Przez cały rok.
Na końcu winno być podsumowanie: powinno być ono zbilansowane, obiektywne i zawierać nutkę optymizmu. Tak byłoby poprawnie i po szkolnemu.
U nas w domu nigdy nie zabrakło chleba. Świeży chleb zawsze był w tej naszej pięcioosobowej rodzinie (rodzice i trzy siostry) w postaci siedmiu bochenków dziennie. Za wiele. Marnowało się jedzenie latami…
Ojciec przeżył zesłanie. Chyba po prostu potem czasem ciężko jest wypośrodkować.
* www.dictionaryofobscuresorrows.com.