- W empik go
W sprawie wypadku pana Valdemara - ebook
W sprawie wypadku pana Valdemara - ebook
Wejdź w świat literackiej grozy i niesamowitości z ebookiem "W sprawie wypadku pana Valdemara" autorstwa Edgara Allana Poe. Ta mrożąca krew w żyłach opowieść, będąca jednym z najznamienitszych dzieł mistrza, przeniesie Cię w świat eksperymentów z hipnozą, które prowadzą do przerażających i nieprzewidywalnych konsekwencji. Historia pana Valdemara, który w stanie hipnozy balansuje na granicy życia i śmierci, trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Poe, ze swoją niezrównaną zdolnością budowania napięcia i atmosfery, wciągnie Cię w opowieść, która pozostawi trwały ślad w Twojej wyobraźni. "W sprawie wypadku pana Valdemara" to nie tylko klasyka literatury grozy, ale również fascynująca eksploracja ludzkiego umysłu i granic nauki. To lektura obowiązkowa dla każdego, kto ceni sobie mistrzowskie opowieści, które nie tylko bawią, ale również prowokują do głębszych refleksji.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8349-052-6 |
Rozmiar pliku: | 926 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wcale oczywiście nie uważam za rzecz dziwną, że nadzwyczajny wypadek p. Valdemara dał pole do dyskusyi. Dziwniej byłoby gdyby się tak nie stało, zwłaszcza wśród szczególnych okoliczności. Wskutek dążności ze strony wszystkich interesowanych do ukrycia sprawy przed ogółem, przynajmniej na razie, albo nim nie zyskamy nowej sposobności do dalszych badań — wskutek naszych usiłowań osiągnięcia tego — przekręcone i przesadzone przedstawienie rzeczy rozeszło się wśród ludzi i dało powód do wielu niemiłych przekręceń, jakoteż do silnej bardzo niewiary.
Obecnie stało się rzeczą potrzebną podanie faktów, o tyle o ile sam je rozumiem. Rzecz w krótkości tak się przedstawia:
W ciągu ostatnich trzech lat zajmowałem się kilkakrotnie mesmeryzmem; dziewięć miesięcy temu przyszło mi nagle na myśl, że w seryi doświadczeń, do tej pory wykonanych, istniała osobliwa i niewytłumaczona luka: — nikt nie był jeszcze mesmeryzowany _in articulo mortis_. Należało więc zobaczyć, po pierwsze, czy w takich warunkach, pacjent zdradzał wogóle wrażliwość na wpływy magnetyczne, po drugie, jeżeli wrażliwość istniała, to czy zmniejszona lub zwiększona; po trzecie, do jakiego stopnia, albo też na jak długi przeciąg czasu możnaby zatrzymać w ten sposób postęp śmierci. Należało jeszcze zbadać inne punkty, ale te najbardziej podniecały moją ciekawość — szczególniej ostatni, a to z powodu ogromnej ich doniosłości.
Szukając dokoła medium, za pomocą którego mógłbym sprawdzić te szczegóły, zacząłem myśleć o swym przyjacielu, p. Erneście Valdemarze, znanym dobrze kompilatorze dzieła »Bibliotheca Forensica«, jakoteż autorze (pod _nom de plume_ »Issachara Marxa«) polskich wersyi »Wallensteina« i »Gargantuy«. Pan Valdemar, który od r. 1839 głównie mieszkał w Harlem, (stan New York) odznaczał się ogromną szczupłością — nogi podobne były do nóg Johna Randolpha; znany był też z jasnych bokobrodów, odbijających od czarnych włosów — które też często uważano za perukę. Posiadał on wybitnie nerwowy temperament, czyniący z niego dobry przedmiot mesmerycznych eksperymentów. Kilkakrotnie uśpiłem go bez wielkich trudności, lecz zawiodłem się w innych wynikach, których oczywiście spodziewałem się po jego osobliwej konstytucyi. Wola jego nigdy pozytywnie, i całkowicie nie podlegała mej kontroli, a co się tycze jasnowidzenia ( _clair voyance_), nie mogłem mu w niczem ufać. Niepowodzenie swoje na tych punktach przypisywałem zawsze złemu stanowi jego zdrowia. Na kilka miesięcy przed naszem poznaniem się lekarz rozpoznał u niego suchoty. Zwykł był mówić spokojnie o zbliżającej się śmierci, jako o rzeczy, której nie można było uniknąć, a nie należało żałować.
Gdy idee, o których wspomniałem wyżej przyszły mi do głowy, zaraz pomyślałem sobie o panu Valdemarze. Za dobrze znałem jego stałość filozoficzną, aby obawiać się jakichś skrupułów z jego strony; nie miał zaś w Ameryce krewnych, którzyby mogli protestować. Rozmówiłem się z nim całkiem otwarcie, i spostrzegłem ku memu zdziwieniu, że się sam sprawą przejął. Powiadam, że zdziwiłem się; bo chociaż zawsze poddawał się chętnie moim doświadczeniom, nigdy przedtem nie interesował się tem, co robiłem. Choroba jego była tego rodzaju, że można było dokładnie obliczyć, kiedy musiała nastąpić śmierć; toteż postanowiliśmy pomiędzy sobą, że pośle po mnie na dwadzieścia cztery godziny przed czasem naznaczonym mu przez lekarza na zgon.
Obecnie upłynęło nieco nad siedm miesięcy od dnia, w którym otrzymałem od p. Valdemara taki list.
Mój Drogi P —!
»Musisz przyjść _obecnie_. D. — i Fr. — zgodzili się na to, że nie przeżyję jutrzejszej północy: zdaje mi się, że się nie mylą.
Valdemar»«.
RESZTA TEKSTU DOSTĘPNA W PEŁNEJ WERSJI.