Wahadło Foucaulta - ebook
Wahadło Foucaulta - ebook
Wahadło Foucaulta można nazwać erudycyjną powieścią sensacyjną. Trzej mediolańscy intelekualiści, zainteresowani historią i naukami hermetycznymi, zaczynają snuć hipotezy ma temat tajnych zamierzeń templariuszy i legendarnych różokrzyżowców, którym przypisywano dążenia do zawładnięcia światem. Bohaterowie powieści wymyślają własny Plan. Tymczasem na ich drodze stają zagadkowe postacie, a nagromadzenie niesamowitych wypadków sprawia, że zacierają się granice rzeczywistości. Odkrywanie rzekomej prawdy przeradza się w obsesję. Rezultaty dociekań prowadza do sytuacji znacznie bardziej dramatycznych niż ktokolwiek mógł to przewidzieć. Dochodzi nawet do zbrodni.
Czym jest ta niezgłębiona dotąd tajemnica owych tajemnych zgromadzeń? - na to pytanie autor nie udziela jasnej odpowiedzi, podejmując z czytelnikiem wyszukaną grę intelektualną i zachęcając do własnych wniosków i poszukiwań. W tej fascynującej, wielowątkowej powieści Eco zastanawia się nad spiskową teorią dziejów i jak zwykle po mistrzowsku balansuje między erudycją i schematami kultury popularnej, zaspokajając gusty szerokiego kręgu odbiorców literatury.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-434-5 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Po Beaujeu zakon ani na chwilę nie przestał istnieć i od Aumonta znamy nieprzerwany ciąg wielkich mistrzów zakonu aż do naszych dni, a jeśli nawet imię i siedziba wielkiego mistrza i prawdziwych Zwierzchników rządzących zakonem i kierujących obecnie jego wzniosłymi pracami jest tajemnicą znaną tylko prawdziwym oświeconym i przechowywaną w największym sekrecie, to dlatego, że nie wybiła jeszcze godzina zakonu i czas się jeszcze nie spełnił...
rękopis z 1760, w: G.A. Schiffmann, Die Entstehung
der Rittergrade in der Freimauerei um die Mitte des XVIII
Jahrhunderts, Zechel, Leipzig 1882, s. 178–190
Był to nasz pierwszy, na razie odległy, kontakt z Planem. Tamtego dnia mogłem być gdzie indziej. Gdybym nie znalazł się wówczas w gabinecie Belba, to czy w tej chwili przebywałbym... w Samarkandzie i sprzedawał ziarno sezamowe, byłbym redaktorem serii wydawniczej publikowanej w alfabecie Braille’a albo prezesem First National Bank na Ziemi Franciszka Józefa? Tryby warunkowe odmieniające fakty są zawsze prawdziwe, ponieważ fałszywa jest przesłanka. Ale owego dnia byłem tam, gdzie byłem, więc dzisiaj jestem tu, gdzie jestem.
Pułkownik teatralnym gestem podsunął mi pod nos kartkę. Mam ją nadal tutaj, w plastikowej teczce, wetkniętą między moje dokumenty, bardziej pożółkłą i wypłowiałą niż wówczas – papier kserograficzny, jakiego używało się w owych latach. Właściwie były to dwa teksty, jeden ciągły, zajmujący pierwszą połowę strony, drugi rozbity na okaleczone wersety...
Pierwszy stanowił jakby szatańską litanię, parodię któregoś z języków semickich:
Kuabris Defrabax Rexulon Ukkazaal Ukzaab Urpaefel Taculbain Habrak Hacoruin Maquafel Tebrain Hmcatuin Rokasor Himesor Argaabil Kaquaan Docrabax Reisaz Reisabrax Decaiquan Oiquaquil Zaitabor Qaxaop Dugraq Xaelobran Disaeda Magisuan Raitak Huidal Uscolda Arabaom Zipreus Mecrim Cosmae Duquifas Rocarbis
– Niezbyt jasne – zauważył Belbo.
– Nieprawdaż? – zgodził się pułkownik zjadliwym tonem. – I spędziłbym nad tym całe życie, gdybym prawie przez przypadek nie znalazł któregoś dnia na straganie książki o Tritemiuszu i gdyby mój wzrok nie padł na zaszyfrowane teksty: Pamersiel Oshurmy Delmuson Thafloyn... Trafiłem na trop i poszedłem nim do samego końca. Tritemiusza nie znałem, ale znalazłem w Paryżu edycję jego Steganographia, hoc est ars per occultam scripturam animi sui voluntatem absentibus aperiendi certa. Frankfurt tysiąc sześćset sześć. „Sztuka otwierania za pomocą tajnego pisma swojej duszy przed osobami przebywającymi daleko od nas”. Ten Tritemiusz, cóż to za fascynująca postać! Opat benedyktyński w Spannheimie, żyjący na przełomie piętnastego i szesnastego wieku, erudyta znający hebrajski i chaldejski, mówiący językami orientalnymi jak Tatar, utrzymujący kontakty z teologami, kabalistami, alchemikami, na pewno z wielkim Korneliuszem Agryppą z Nettesheimu i być może z Paracelsusem... Swoje odkrycia dotyczące tajnopisów Tritemiusz maskuje nekromanckimi żarcikami, powiada, że należy wysyłać zaszyfrowane listy w rodzaju tego, który macie, panowie, przed oczami, adresat zaś ma wezwać anioły, Pamersiela, Padiela, Dorothiela i tak dalej, które pomogą mu zrozumieć właściwą treść. Ale przykłady, jakich dostarcza, to często meldunki wojskowe, a książka została dedykowana hrabiemu Palatynatu i księciu bawarskiemu Filipowi i należy do pierwszych poważnych prac z zakresu kryptografii, ulubionej dziedziny tajnych służb.
– Proszę mi wybaczyć – powiedziałem – ale jeśli dobrze zrozumiałem, Tritemiusz żył co najmniej sto lat po powstaniu rękopisu, którym się zajmujemy.
– Tritemiusz należał do Sodalitas Celtica, a tam zajmowano się filozofią, astrologią, matematyką pitagorejską. Dostrzegacie, panowie, związek? Templariusze są zakonem inicjacyjnym, naśladującym mądrość między innymi starożytnych Celtów; obecnie można uznać, że zostało to obszernie udokumentowane. Jakimś sposobem Tritemiusz poznał te same systemy kryptograficzne, których używali templariusze.
– Zadziwiające! – wykrzyknął Belbo. – Co jednak oznacza ten tajny tekst po rozszyfrowaniu?
– Panowie, chwilę cierpliwości. Tritemiusz przedstawia czterdzieści kryptosystemów głównych i dziesięć pomniejszych. Miałem szczęście albo templariusze z Provins nie wysilili specjalnie mózgów, byli bowiem pewni, że nikt nie odgadnie użytego przez nich klucza. Natychmiast wypróbowałem pierwszy z czterdziestu głównych systemów i wysunąłem hipotezę, że w tym tekście liczą się tylko litery początkowe.
Belbo poprosił o dokument i przebiegł go wzrokiem.
– Ależ w ten sposób uzyskuje się pozbawiony wszelkiego sensu ciąg liter: kdruuuth...
– Naturalnie – przyznał pobłażliwym tonem pułkownik. – To prawda, templariusze nie wysilili zanadto mózgów, ale też nie byli tak bardzo gnuśni. Ta pierwsza sekwencja jest z kolei innym zaszyfrowanym tekstem i zaraz pomyślałem o drugiej serii dziesięciu systemów szyfrowych. Widzicie, panowie, w tej drugiej serii Tritemiusz wykorzystywał ruchome tarcze, a tarcza zastosowana do pierwszego systemu wygląda tak...
Wydobył ze swojej teczki następną fotokopię, przysunął krzesło do stołu i długopisem ze schowanym wkładem zaczął nam pokazywać poszczególne litery, dodając stosowne objaśnienia.
– Jest to najprostszy system. Proszę zwrócić uwagę na krąg zewnętrzny. Każdą literę jawnego tekstu zastępuje się literą poprzedzającą. Zamiast „A” pisze się „Z”, zamiast „B” – „A” i tak dalej. Dobre do dziecinnych zabaw w tajnych agentów, ale dopiero dzisiaj, gdyż w dawnych czasach uważano to za czary. Naturalnie w celu rozszyfrowania postępuje się odwrotnie, każdą literę zaszyfrowanego tekstu zastępując literą następną. Spróbowałem, trafiłem już przy pierwszej próbie, i oto rezultat.
Napisał: Les XXXVI inuisibles separez en six bandes – trzydziestu sześciu niewidzialnych podzielonych na sześć grup.
– I co to znaczy?
– Na pierwszy rzut oka nic. Chodzi o rodzaj testamentu, jakby konstytucji zespołu ludzi, zapisanej ze względów obrzędowych tajnym językiem. Zresztą nasi templariusze, pewni, że lokują swoją tajemnicę w niedostępnym schowku, zadowolili się czternastowieczną francuszczyzną. Spójrzmy bowiem na drugi tekst.
a la ... Saint Jean
36 p charrete de fein
6 ... entiers avec saiel
p ... les blancs mantiax
r ... s ... chevaliers de Pruins pour la ... j . nc
6 foiz 6 en 6 places
chascune foiz 20 a ... 120 a ...
iceste est l’ordonation
al donjon li premiers
it li secunz joste iceus qui ... pans
it al refuge
it a Nostre Dame de l’altre part de l’iau
it a l’ostel des popelicans
it a la pierre
3 foiz 6 avant la feste la Grant Pute.
– I to ma być tekst rozszyfrowany? – spytał Belbo, zawiedziony i zarazem rozbawiony.
– Nie ulega wątpliwości, że w transkrypcji Ingolfa kropki to słowa nieczytelne, miejsca, gdzie pergamin uległ zniszczeniu... Ale tutaj macie, panowie, moją transkrypcję ostateczną i muszę stwierdzić, że dzięki domysłom, które uznam, jeśli panowie pozwolą, za przejrzyste i niepodważalne, przywróciłem temu tekstowi cały jego dawny blask, jak zwykło się mówić.
Gestem prestidigitatora odwrócił fotokopię i pokazał nam notatki napisane drukowanymi literami.
W (NOC) ŚWIĘTEGO JANA
36 (LAT) P(O) WOZIE Z SIANEM
6 (PISM) NIENARUSZONYCH Z PIECZĘCIĄ
D(LA RYCERZY W) BIAŁYCH PŁASZCZACH
U(RATOWA)NY(CH) Z PROVINS DLA P(OM)ST(Y)
6 RAZY 6 W SZEŚCIU MIEJSCACH
CO 20 LAT, CZYLI P(RZEZ) 120 L(AT)
OTO PLAN:
IDĄ DO ZAMKU PIERWSI
ITERUM DRUDZY,
OD CHLEBA, (DO) NICH DOŁĄCZAJĄ
ZNOWU W UKRYCIU
ZNOWU U NASZEJ PANI Z DRUGIEJ STRONY RZEKI
ZNOWU W OBERŻY POPELICAN
ZNOWU PRZY KAMIENIU
3 RAZY 6 PRZED ŚWIĘTEM WIELKIEJ NIERZĄDNICY.
– Ciemniej niż w nocy – oświadczył Belbo.
– Z pewnością tekst wymaga interpretacji. Nie ulega jednak wątpliwości, że Ingolf to osiągnął, podobnie jak ja. Dla kogoś, kto zna dzieje zakonu, wygląda to mniej tajemniczo, niż można by sądzić.
Chwila przerwy. Poprosił o szklankę wody i zaczął słowo po słowie objaśniać tekst.
– Otóż tak: w noc świętego Jana trzydzieści sześć lat po wozie z sianem. Templariusze, którzy mieli zapewnić przetrwanie zakonu, umknęli we wrześniu tysiąc trzysta siódmego roku na wozie z sianem. W owych czasach rok liczono od Wielkanocy do Wielkanocy. Według naszych wyliczeń rok tysiąc trzysta siódmy kończy się mniej więcej w okresie Wielkanocy roku tysiąc trzysta ósmego. Odliczając trzydzieści sześć lat od końca tysiąc trzysta siódmego (czyli do naszej Wielkanocy tysiąc trzysta ósmego), otrzymamy rok tysiąc trzysta czterdziesty czwarty. Po trzydziestu sześciu zapowiedzianych latach mamy nasz rok tysiąc trzysta czterdziesty czwarty. Tekst został złożony w krypcie w kosztownej szkatule pod pieczęcią jako akt notarialny pewnego wydarzenia, które po utworzeniu tajnego zakonu rozegrało się w tym miejscu w noc świętego Jana, to znaczy dwudziestego trzeciego czerwca tysiąc trzysta czterdziestego czwartego roku.
– Dlaczego tysiąc trzysta czterdziestego czwartego?
– Zakładam, że od roku tysiąc trzysta siódmego do tysiąc trzysta czterdziestego czwartego zakon reorganizuje się i pracuje nad planem, którego wejście w życie poświadcza pergamin. Trzeba było poczekać, by uspokoiły się wzburzone wody i zostały odnowione więzy między templariuszami z pięciu lub sześciu krajów. Z drugiej strony templariusze wyczekiwali trzydzieści sześć lat, nie zaś trzydzieści pięć albo trzydzieści siedem, gdyż najwyraźniej liczba „trzydzieści sześć” miała dla nich wartość mistyczną, co potwierdza zaszyfrowany tekst. Suma cyfr tej liczby daje dziewięć i nie muszę chyba uświadamiać panom, jakie głębokie znaczenie ma cyfra „dziewięć”.
– Można? – Był to głos Diotalleviego, który wyłonił się za naszymi plecami bezszelestnie niby templariusz z Provins.
– To kąsek dla ciebie – oznajmił Belbo. Przedstawił go zwięźle, a pułkownik nie wyglądał na zbytnio zakłopotanego, a nawet robił wrażenie człowieka, któremu zależy na licznym i uważnym audytorium. Dalej prowadził swoje wyjaśnienia, podczas gdy Diotallevi aż oblizywał się na te numeryczne smakołyki. Czysta Gematria.
– Dochodzimy do pieczęci: sześć rzeczy nienaruszonych z pieczęcią. Szkatułka, którą znalazł Ingolf, była oczywiście zapieczętowana. Przez kogo? Przez Białe Płaszcze, czyli templariuszy. Tutaj dochodzimy w tekście do litery „r”, kilku liter nieczytelnych i litery „s”. Odczytuję relapsi. Dlaczego? Ponieważ wszyscy wiemy, że relapsi to ci, którzy przyznali się do winy, a potem to odwołali, a relapsi odegrali wcale nieobojętną rolę w procesie templariuszy. Templariusze z Provins z dumą przyjmują rolę relapsi. Właśnie oni dystansują się od haniebnej komedii procesu. A więc – mamy tu na myśli rycerzy z Provins – do czegóż są gotowi ci relapsi? Tych kilka liter, jakimi dysponujemy, sugeruje venjance, czyli pomstę.
– Jaką znowu pomstę?
– Ależ, panowie! Od czasu procesu cała mistyka templariuszy jest skupiona na zamiarze pomszczenia Jakuba z Molay. Nie mam wielkiego szacunku dla rytów masońskich, ale ta mieszczańska karykatura rycerskości templariuszy jest jednak jakimś jej odbiciem, aczkolwiek zdegenerowanym. A jeden ze stopni rytu szkockiego to stopień Rycerza Kadosza, po hebrajsku: rycerza zemsty.
– No dobrze, templariusze szykują się do zemsty. I co z tego?
– Ile czasu zajmie realizacja planu zemsty? Zaszyfrowane pismo pomaga nam zrozumieć pismo jawne. Sześciu rycerzy ma się stawić sześć razy w sześciu miejscach, trzydziestu sześciu podzielonych na sześć grup. Następnie powiada się: „Co dwadzieścia”, a dalej nie jest zbyt jasne, o co chodzi, ale w transkrypcji Ingolfa mamy jakby „a”, pierwszą literę słowa ans, uznałem. A zatem co dwadzieścia lat, i to sześć razy, czyli sto dwadzieścia lat. W dalszym ciągu tekstu mamy spis sześciu miejsc albo sześciu zadań do wykonania. Mówi się o ordonation, planie, zamyśle, regule, której należy się trzymać. Pierwsi mają udać się do donżonu albo zamku, drudzy w inne miejsce, i tak dalej aż do szóstego. Następnie dokument wyjaśnia nam, że ma być następne sześć dokumentów, na razie opieczętowanych, rozmieszczonych w różnych miejscach, i wydaje mi się rzeczą oczywistą, iż pieczęcie należy łamać kolejno i w odstępach studwudziestoletnich.
– Ale czemu co dwadzieścia lat? – spytał Diotallevi.
– Rycerze pomsty mają co sto dwadzieścia lat wykonać w określonym miejscu pewne zadanie. Chodzi więc o rodzaj sztafety. Jest rzeczą oczywistą, że po nocy tysiąc trzysta czterdziestego czwartego roku sześciu rycerzy rusza w drogę, każdy w jedno z sześciu miejsc przewidzianych w planie. Ale przecież strażnik pierwszej pieczęci nie mógł zostać przy życiu przez sto dwadzieścia lat. Rozumie się, że każdy z nich ma pełnić obowiązki przez dwadzieścia lat, a następnie przekazać pełnomocnictwo następcy. Dwadzieścia lat to okres rozsądny, sześciu strażników na pieczęć, każdy po dwadzieścia lat, to gwarancja, że w roku sto dwudziestym pierwszym kustosz pieczęci będzie mógł odczytać instrukcję i przekazać ją pierwszemu strażnikowi drugiej pieczęci. Właśnie dlatego tekst posługuje się liczbą mnogą, pierwsi idą tam, drudzy tam... Każde miejsce jest, że tak powiem, kontrolowane w ciągu stu dwudziestu lat przez sześciu rycerzy. Proszę policzyć: od pierwszego do szóstego przekazywanie pieczęci odbywa się pięć razy, co zajmuje sześćset lat. Owo sześćsetlecie zaczyna się w tysiąc trzysta czterdziestym czwartym roku, a kończy w tysiąc dziewięćset czterdziestym czwartym. Potwierdza to ostatnia linijka tekstu. Jasne jak słońce.
– To znaczy?
– Ostatnia linijka mówi: „Trzy razy sześć przed świętem Wielkiej Nierządnicy”. Także tutaj mamy do czynienia z igraszką numeryczną, gdyż suma cyfr w liczbie „tysiąc dziewięćset czterdzieści cztery” wynosi właśnie osiemnaście. Osiemnaście to trzy razy sześć i ta kolejna zbieżność podsuwa templariuszom jeszcze jedną niezwykle subtelną zagadkę. Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty czwarty to rok spełnienia planu. I co dalej? Ależ chodzi o rok dwutysięczny! Templariusze sądzą, że drugie milenium oznacza nadejście ich Jeruzalem. Jeruzalem ziemskiego, Antyjeruzalem. Są prześladowani jako heretycy. W swojej nienawiści do Kościoła identyfikują się z Antychrystem. Wiedzą, że w całej tradycji tajemnej liczba „sześćset sześćdziesiąt sześć” to liczba Bestii. Sześćset sześćdziesiąt sześć, rok Bestii, to podwójne milenium, i wtedy to przyjdzie czas zemsty dla Świątyni, wtedy zatriumfuje Antyjeruzalem i Nowy Babilon, i dlatego rok tysiąc dziewięćset czterdziesty czwarty jest rokiem triumfu Wielkiej Dziwki, wielkiej Nierządnicy Babilonu, o której mówi Apokalipsa! Powołanie się na sześćset sześćdziesiąt sześć to prowokacja, brawura godna ludzi wojny. Akceptacja swojej odmienności, jak powiedzielibyśmy dzisiaj. Czyż to nie wspaniałe?
Gładząc swoją teczkę, zwrócił ku nam wilgotne oczy, wilgotne wargi i wąsy.
– No dobrze – odezwał się Belbo. – Chodzi tutaj o kolejne etapy pewnego planu. Ale jakiego?
– Zbyt wiele pan żąda. Gdybym to wiedział, nie musiałbym zarzucać przynęty. Wiem tylko jedno, że w tym czasie coś się stało i plan nie został zrealizowany, w przeciwnym bowiem razie wiedzielibyśmy o tym, pozwolę sobie zauważyć. Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty czwarty nie był rokiem łatwym, templariusze nie mogli wiedzieć, że będzie właśnie trwała wojna światowa, która utrudni wszelkie kontakty...
– Pozwoli pan, że się wtrącę – przerwał Diotallevi – ale jeśli dobrze zrozumiałem, dynastia strażników wcale nie wyginie z chwilą otwarcia pierwszej pieczęci. Będzie trwać na posterunku aż do złamania ostatniej, kiedy wymagana będzie obecność wszystkich przedstawicieli zakonu. Tak zatem w każdym wieku, a właściwie co sto dwadzieścia lat, mamy stale sześciu strażników w każdym miejscu, w sumie trzydziestu sześciu.
– Dokładnie tak – potwierdził Ardenti.
– Trzydziestu sześciu rycerzy na każdy z sześciu posterunków daje dwieście szesnaście, a zatem po zsumowaniu cyfr – dziewięć. A ponieważ jest sześć wieków, mnożąc dwieście szesnaście przez sześć, uzyskamy tysiąc dwieście dziewięćdziesiąt sześć, czyli po zsumowaniu cyfr – osiemnaście, to znaczy trzy szóstki, jednym słowem: sześćset sześćdziesiąt sześć.
Diotallevi przeszedłby zapewne do wyznaczania nowych arytmetycznych fundamentów historii powszechnej, gdyby Belbo nie powstrzymał go mrugnięciem, podobnie jak czynią matki, kiedy dziecko jest na najlepszej drodze do popełnienia jakiegoś nietaktu. Ale pułkownik właśnie w Diotallevim rozpoznał człowieka nawiedzonego.
– Ależ to, co pan powiedział, doktorze, jest po prostu wspaniałe! Pan wie, że liczba „dziewięć” to liczba pierwszych rycerzy, którzy utworzyli w Jerozolimie zalążek Templum?
– Wielkie imię Boga wyrażone w tentagramie – ciągnął Diotallevi – składa się z siedemdziesięciu dwóch liter, a siedem plus dwa daje dziewięć. Ale, jeśli można, powiem panu coś więcej. Zgodnie z tradycją pitagorejską, którą Kabała podejmuje (lub dla której jest inspiracją), suma liczb nieparzystych od jednego do siedmiu daje szesnaście, a suma liczb parzystych od dwóch do ośmiu daje dwadzieścia, kiedy zaś zsumuje się dwadzieścia i szesnaście, otrzyma się trzydzieści sześć.
– Na Boga, doktorze. – Pułkownik aż drżał ze wzruszenia. – Wiedziałem, wiedziałem. Pan dodaje mi otuchy. Jestem blisko prawdy.
Nie byłem w stanie pojąć, do jakiego stopnia Diotallevi czyni z arytmetyki religię czy też z religii arytmetykę, a być może oba te stwierdzenia były prawdziwe i miałem przed sobą ateusza, który radował się, bo został wyniesiony do jakiegoś wyższego nieba. Mógł być wyznawcą ruletki (i tak byłoby lepiej), ale chciał być rabinem niedowiarkiem.
Nie przypominam już sobie teraz dokładnie, co się stało, ale Belbo wtrącił się ze swoim padewskim rozsądkiem i czar prysnął. Pułkownik nie zinterpretował jeszcze wszystkiego i paliła nas ciekawość. A była już szósta wieczorem. Szósta – pomyślałem – a więc osiemnasta.
– No dobrze – powiedział Belbo. – Trzydziestu sześciu rycerzy na wiek krok po kroku zbliża się do odkrycia Kamienia Filozoficznego. Ale co jest tym kamieniem?
– No jakże? Naturalnie chodzi o Graala!20
Średniowiecze czekało na bohatera Graala i na to, by Głowa Cesarstwa Rzymskiego stała się wizerunkiem i samym objawieniem „Króla Świata”... Niewidzialny władca był także widzialnym i wieki środka... miały poczucie, że są również wiekami centrum... Niewidzialne i niezniszczalne centrum, monarcha, który miał znowu się przebudzić, tenże bohater, mściciel i odnowiciel, nie są fantazjami martwej przeszłości, mniej lub bardziej romantycznej, lecz prawdą tych, którzy dzisiaj jako jedyni mają prawo mówić o sobie, że są żywymi.
Julius Evola, Il mistero del Graal,
Edizioni Mediterranee, Roma 1983, rozdz. 23 i epilog
– Powiada więc pan, że tkwi w tym również Graal? – zaciekawił się Belbo.
– Naturalnie. I nie ja to powiedziałem. Nie będę się chyba rozwodził nad legendą Graala, rozmawiam wszak z ludźmi wykształconymi. Dla jednych oznacza on rycerzy Okrągłego Stołu, mistyczne poszukiwania tego niezwykłego przedmiotu, do którego zebrano krew Chrystusa, a który został przywieziony do Francji przez Józefa z Arymatei, dla innych – kamień o tajemniczych właściwościach. Często Graal jawi się jako tajemnicze światło... Chodzi o symbol, który wskazuje jakąś siłę, jakieś źródło ogromnej energii. Jest pokarmem, leczy rany, oślepia, poraża niby piorun... Promień laserowy? Ktoś przypomniał sobie kamień filozoficzny alchemików, lecz jeśli nawet tak jest, czymże był kamień filozoficzny, jeśli nie symbolem jakiejś kosmicznej energii? Literatura na ten temat jest niewyczerpana, ale łatwo można wyodrębnić kilka rysów, które nie mogą mylić. Jeślibyście, panowie, przeczytali Parzivala Wolframa von Eschenbach, wiedzielibyście, że Graal pojawia się u niego jako przedmiot przechowywany w jednym z zamków templariuszy. Czyżby Eschenbach należał do wtajemniczonych? Czyżby przez nieostrożność zdradził coś, co lepiej było przemilczeć? Ale to nie wszystko. Ten Graal przechowywany przez templariuszy opisany został jako kamień, który spadł z nieba, lapis exillis. Nie wiadomo, czy chodzi tu o kamień z nieba (ex coelis), czy też o kamień wracający z wygnania. W każdym razie przybywa z daleka i ktoś sugerował nawet, że może to być meteoryt. Co do nas, wiemy, że to Kamień. Czymkolwiek jest Graal, dla templariuszy symbolizuje przedmiot albo spełnienie planu.
– Przepraszam – powiedziałem – logika dokumentu wymaga, aby po raz szósty rycerze znaleźli się przy kamieniu albo na kamieniu, nie zaś, by znaleźli kamień.
– Jeszcze jedna subtelna dwuznaczność, jeszcze jedna olśniewająca antologia mistyczna! Bez wątpienia szóste spotkanie ma się odbyć na kamieniu, i zobaczymy gdzie, ale na tym właśnie kamieniu, kiedy dokonywać się będzie przekazywanie planu i otwarcie sześciu pieczęci, rycerze dowiedzą się, gdzie znaleźć Kamień! Jest to zresztą gra słów wprost z Ewangelii, ty jesteś opoką i na tej opoce... Na kamieniu znajdziecie Kamień.
– Nie może być inaczej! – wykrzyknął Belbo. – Proszę mówić dalej. Casaubon, niechże pan nie przerywa bez ustanku. Chcemy dowiedzieć się reszty.
– Tak zatem – ciągnął pułkownik – jawna wzmianka o Graalu sprawiła, że długo myślałem, iż skarbem może być ogromny skład materiałów radioaktywnych, ewentualnie nawet dostarczonych z innych planet. Proszę na przykład pomyśleć o legendzie i tajemniczej ranie króla Amfortasa... Przypomina on radiologa, który zbyt długo narażony był na promieniowanie... I rzeczywiście nie powinno się tego dotykać. Dlaczego? Proszę pomyśleć o tym, co czuli templariusze, kiedy dotarli nad Morze Martwe, wiecie, panowie, nad tę asfaltową, ciężką wodę, na której człowiek unosi się niby korek i która ma właściwości lecznicze... Musieli odkryć w Palestynie złoża radu lub uranu, którego nie mogli od razu eksploatować, i dobrze zdawali sobie z tego sprawę. Powiązania między Graalem, templariuszami i katarami badał naukowo dzielny oficer niemiecki, mam na myśli Ottona Rahna, Obersturmbannführera SS, który całe życie poświęcił na prowadzone z wielką dyscypliną wewnętrzną medytacje nad europejską i ariańską naturą Graala... Nie chciałbym mówić, jak i dlaczego stracił życie w tysiąc dziewięćset trzydziestym dziewiątym roku, ale niektórzy utrzymują... cóż, nie mogę przecież zapominać o tym, co przydarzyło się Ingolfowi... Rahn ukazuje nam związki między Złotym Runem Argonautów a Graalem... w sumie nie ulega wątpliwości, że istnieje jakaś więź między mistycznym Graalem z legendy, kamieniem filozoficznym (lapis!) i tym źródłem ogromnej mocy, do którego wzdychali wierni wyznawcy Hitlera w przeddzień wojny i do ostatniego swego tchu. Proszę zauważyć, że według jednej z wersji legendy Argonauci widzą puchar, powtarzam, puchar, unoszący się nad górą świata z Drzewem Światłości. Argonauci odnajdują Złote Runo i ich okręt zostaje przeniesiony wskutek czarów w sam środek Drogi Mlecznej, na półkulę południową, gdzie wraz z Krzyżem panują Trójkąt i Ołtarz, potwierdzając świetlistą naturę wiekuistego Boga. Trójkąt symbolizuje boską Trójcę, krzyż – boską ofiarę miłości, a ołtarz – stół Ostatniej Wieczerzy, na którym stał kielich Zmartwychwstania. Celtyckie i ariańskie pochodzenie tych symboli jest czymś oczywistym.
Wydawało się, że pułkownika ogarnęło to samo heroiczne uniesienie, które do najwyższej ofiary pchnęło jego Obersturmunddrang, czy jak się tam, do diaska, nazywał. Należało przywołać go do rzeczywistości.
– A wniosek z tego? – spytałem.
– Panie Casaubon, czyż wniosek nie rzuca się w oczy? Mówiło się o Graalu jako Kamieniu Lucyferskim, kojarząc go z postacią Bafometa. Graal to źródło energii, templariusze zaś byli kustoszami energetycznej tajemnicy i przygotowali swój plan... Gdzie wyznaczono nieznane siedziby? Tutaj, moi panowie. – I pułkownik spojrzał na nas porozumiewawczo, jakbyśmy wraz z nim knuli jakiś spisek. – Wpadłem na pewien trop, błędny, ale pożyteczny. Pewien autor, który zasłyszał gdzieś o jakiejś tajemnicy, Charles-Louis Cadet-Gassicourt (proszę zwrócić uwagę, że jego dzieło znajdowało się w bibliotece Ingolfa), napisał w tysiąc siedemset dziewięćdziesiątym siódmym roku książkę Le tombeau de Jacques Molay ou le secret des conspirateurs à ceux qui veulent tout savoir i wysunął w niej twierdzenie, iż Jakub z Molay przed śmiercią powołał cztery tajne loże, w Paryżu, Szkocji, Sztokholmie i Neapolu. Te cztery loże miały zapewne unicestwić wszystkich monarchów i zniweczyć potęgę papieża. Zgoda. Gassicourt był zapaleńcem, ale ja wyszedłem od jego pomysłu, żeby ustalić, gdzie w istocie templariusze mogli ulokować swoje tajne siedziby. To oczywiste, że nie byłbym w stanie zrozumieć zagadek z zaszyfrowanego tekstu, jeślibym nie miał jakiegoś ogólnego wyobrażenia na ten temat. Miałem takie wyobrażenie, a wzięło się ono z przekonania, opartego na niezliczonych dowodach, że duch templariuszy czerpał natchnienie z tradycji druidycznej, celtyckiej, że był duchem celtyckiego arianizmu, który tradycja utożsamia z wyspą Avalon, ośrodkiem prawdziwej cywilizacji hiperborejskiej. Musicie wiedzieć, panowie, że rozmaici autorzy utożsamiali Avalon z ogrodem Hesperyd, z Ultima Thule, z Kolchidą i ze Złotym Runem. Nie przypadkiem największy order rycerski w dziejach to Order Złotego Runa. Tym samym staje się jasne, co kryje się za słowem „zamek”. Chodzi o hiperborejski zamek, gdzie templariusze przechowywali Graala, najprawdopodobniej legendarny Monsalwat.
Przerwał na chwilę. Pragnął, byśmy zawiśli wzrokiem na jego wargach. Uczyniliśmy to.
– Dochodzimy do drugiego rozkazu; strażnicy pieczęci mieli udać się tam, gdzie spotkają tego lub tych, którzy uczynili coś z chlebem. Wskazówka jest sama w sobie wyraźna: Graal to kielich krwi Chrystusa, chleb to ciało Chrystusa, miejsce, gdzie jedzono chleb, to miejsce Ostatniej Wieczerzy, Jerozolima. Trudno sobie wyobrazić, by templariusze nie zachowali w Jerozolimie jakiejś tajnej bazy, nawet po odbiciu miasta przez Saracenów. Szczerze mówiąc, z początku zbił mnie nieco z tropu ten judaistyczny element w planie, który pozostawał całkowicie pod znakiem mitologii ariańskiej. Potem przemyślałem rzecz na nowo i doszedłem do wniosku, że tylko my patrzymy na Jezusa jako na wyraz religijności żydowskiej, gdyż wmawia nam to bez ustanku Kościół rzymski. Templariusze wiedzieli doskonale, że Jezus to mit celtycki. Cała opowieść ewangeliczna to hermetyczna alegoria: zmartwychwstanie po roztopieniu się w trzewiach ziemi, i tak dalej, i tak dalej. Ten inny Chrystus jest po prostu Eliksirem alchemików. Z drugiej strony wszyscy wiedzą, że Trójca to koncepcja ariańska, i dlatego właśnie cała reguła templariuszy, podyktowana przez druida, którym był święty Bernard, jest zdominowana przez liczbę „trzy”.
Pułkownik pociągnął następny łyk wody. Jego głos stał się chrapliwy.
– I oto dochodzimy do trzeciego etapu, Schronienia. To Tybet.
– Dlaczego właśnie Tybet?
– Przede wszystkim dlatego, że według Wolframa von Eschenbach opuścili Europę i przewieźli Graala do Indii. Kolebki plemienia ariańskiego. Schronienie znaleźli w Agartcie.
Słyszeliście, panowie, o Agartcie, siedzibie Króla Świata, podziemnym mieście, z którego Władcy Świata panują, kierując sprawami ludzkiej historii. Jeden ze swoich tajnych ośrodków templariusze założyli właśnie tam, blisko samych korzeni swojej duchowości. Znacie, panowie, związki między królestwem Agartty i Synarchią...
– Prawdę mówiąc...
– To i lepiej, te tajemnice sprowadzają śmierć. Nie odbiegajmy jednak od tematu. Tak czy owak, wszyscy wiedzą, że Agartta została założona sześć tysięcy lat temu, na początku epoki Kali Juga, w której nadal żyjemy. Zadaniem zakonów rycerskich zawsze było podtrzymywanie stosunków z tym tajnym ośrodkiem, aktywne porozumienie między mądrością wschodnią a mądrością zachodnią. I teraz widzimy już jasno, gdzie wyznaczono czwarte miejsce spotkania, a mianowicie w innym druidycznym sanktuarium, w mieście Najświętszej Panny, w katedrze w Chartres; względem Provins Chartres leży po drugiej stronie głównej rzeki Île-de-France, Sekwany.
Nie nadążaliśmy już za tokiem rozumowania naszego rozmówcy.
– Co robi Chartres na tym pańskim celtyckim i druidycznym szlaku?
– A jak myślicie, panowie, skąd się wzięła idea Dziewicy? Pierwsze dziewice, jakie pojawiają się w Europie, to celtyckie czarne dziewice. Święty Bernard klęczał za młodu w kościele w Saint-Voirles przed czarną dziewicą, ona zaś wycisnęła z piersi trzy krople mleka, które spadły na wargi przyszłego założyciela zakonu templariuszy. Stąd powieści o Graalu, które miały stanowić przykrywkę dla krucjat, przy czym jednocześnie krucjaty miały służyć odnalezieniu Graala. Benedyktyni są spadkobiercami druidów, w to nikt nie wątpi.
– A gdzie są te czarne dziewice?
– Usunięte przez tych, którzy chcieli wypaczyć tradycję nordycką i przeobrazić religijność celtycką w śródziemnomorską, wymyślając mit Maryi z Nazaretu. Albo też przebrane, zniekształcone jako liczne czarne Madonny, które pokazuje się nadal, by dać jakąś pożywkę fanatyzmowi mas. Jeśli jednak odczyta się we właściwy sposób obrazy znajdujące się w katedrach, jak to uczynił wielki Fulcanelli, widać, że ich historia jest opowiedziana w sposób całkowicie wyraźny i że równie wyraźnie został przedstawiony związek między dziewicami celtyckimi a tradycją alchemiczną, wywodzącą się od templariuszy, co czyni z czarnej dziewicy symbol materiału, nad którym pracują poszukiwacze kamienia filozoficznego, czyli, jak się przekonaliśmy, po prostu Graala. A teraz proszę się zastanowić, skąd czerpał natchnienie inny wielki uczeń druidów, Mahomet, w kwestii czarnego kamienia z Mekki? W Chartres ktoś zamurował kryptę, która daje połączenie z podziemnym pomieszczeniem, gdzie znajduje się nadal pierwotny posąg pogański, ale jeśli dobrze poszukać, można jeszcze znaleźć czarną dziewicę, choćby w Notre-Dame du Pillier, wyrzeźbioną przez kanonika, wyznawcę Odyna. Posąg zaciska w dłoni magiczną pałeczkę wielkich kapłanek Odyna, a po jej lewej stronie wyrzeźbiono magiczny kalendarz, na którym można zobaczyć – mówię „można”, gdyż te rzeźby nie uniknęły wandalizmu kanoników ortodoksyjnych – święte zwierzęta odynizmu: psa, orła, lwa, białego niedźwiedzia, wilkołaka. Z drugiej strony nikt z uczonych badających gotycki ezoteryzm nie przeoczył faktu, że także w Chartres pojawia się posąg zaciskający w dłoni kielich Graala. O moi panowie, gdybyż umiano nadal odczytywać katedrę w Chartres nie według przewodników turystycznych katolicko-apostolskich i rzymskich, ale umiejąc patrzeć, mam na myśli: patrzeć oczyma tradycji; prawdziwa historia, jaką ta skała Ereka opowiada...
– Dochodzimy teraz do popelicans. Kim są?
– To katarzy. Jedna z nazw nadawanych heretykom brzmiała „popelicani” albo „popelicant”. Katarzy w Prowansji zostali wytępieni, nie jestem taki naiwny, żeby wyobrażać sobie spotkanie w ruinach Montsegur, ale sekta przetrwała, istnieje cała geografia zakonspirowanego kataryzmu, z którego wywodzą się nawet Dante, przedstawiciele stilnovo, sekta Wiernych w Miłości. Piąte spotkanie zostało wyznaczone gdzieś w północnych Włoszech albo południowej Francji...
– A spotkanie ostatnie?
– Jaki jest najstarszy, najświętszy, najtrwalszy z kamieni celtyckich, sanktuarium słonecznego bóstwa, szczególne obserwatorium, z którego, dotarłszy do skraju równiny, następcy templariuszy z Provins mogą porównywać, zgromadzeni na nowo w jednym miejscu, ukryte tajniki sześciu pieczęci, odkryć wreszcie sposób wykorzystania ogromnej mocy wynikającej z posiadania Świętego Graala? Przecież chodzi o Anglię, o magiczny krąg w Stonehenge! O cóż by innego?
– O basta là – rzekł Belbo. Tylko Piemontczyk potrafi zrozumieć uczucie, z jakim wypowiada się ten wyraz uprzejmego zdziwienia. Żaden z jego odpowiedników w innych językach i dialektach (co mówisz, dis donc, are you kidding?) nie oddaje wzniosłego uczucia obojętności, nie oddaje fatalizmu, z jakim potwierdza się raz jeszcze przekonanie, że inni są dziećmi jakiegoś niewprawnego boga i że nic na to nie da się poradzić.
Ale pułkownik nie był Piemontczykiem i zrobił minę, jakby reakcja Belba mile go połechtała.
– Ależ tak! Oto plan, oto ordonation w swojej cudownej prostocie i logice. I proszę tylko zauważyć, że jeśli weźmie się mapę Europy i Azji, nakreśli linię realizowania planu z północy do zamku w Jerozolimie, od Jerozolimy do Agartty, od Agartty do Chartres, od Chartres do wybrzeży Morza Śródziemnego, a stamtąd do Stonehenge, ukaże się kontur mniej więcej tego kształtu.
– I co z tego? – spytał Belbo.
– To, że takimi samymi runami można połączyć w wyobraźni niektóre z głównych ośrodków ezoteryzmu templariuszy, Amiens, Troyes, królestwo świętego Bernarda na skraju Forêt d’Orient, Reims, Chartres, Rennes-le-Château i Mont-Saint-Michel, miejsce niezwykle starego kultu druidycznego. I tenże rysunek przypomina gwiazdozbiór Panny.
– Astronomia to moja namiętność – wyznał nieśmiało Diotallevi – i o ile pamiętam, Panna ma inny rysunek i liczy, zdaje się, jedenaście gwiazd...
Pułkownik uśmiechnął się pobłażliwie.
– Panowie, panowie, wiecie wszak lepiej ode mnie, że wszystko zależy od tego, jak nakreśli się linie, i jeśli się tylko chce, można mieć albo Wóz, albo Niedźwiedzicę – na życzenie, i wiecie też, jak trudno zdecydować, czy jakaś gwiazda należy, czy też nie należy do danego gwiazdozbioru. Jeśli spojrzycie na Pannę, przyjmiecie Kłos za punkt najniższy odpowiadający wybrzeżu prowansalskiemu i weźmiecie tylko pięć gwiazd, podobieństwo będzie naprawdę uderzające.
– Wystarczy postanowić, które gwiazdy należy odrzucić – rzekł Belbo.
– Otóż to – potwierdził pułkownik.
– Proszę pana – powiedział Belbo. – Dlaczego wyklucza pan możliwość, że do spotkań dochodziło jednak regularnie i że rycerze przystąpili do pracy, chociaż my nic o tym nie wiemy.
– Nie dostrzegam żadnych przejawów ich działalności, i pozwoli pan, że dodam: niestety. Plan uległ zakłóceniu i być może ci, którzy powinni doprowadzić go do końca, już nie żyją, może grupy trzydziestu sześciu rozpadły się wskutek którejś z ogólnoświatowych katastrof. Ale grupa ludzi śmiałych, która dysponowała właściwymi informacjami, mogłaby nawiązać przerwany wątek. To coś nadal jest tam, gdzie było. Szukam więc odpowiednich ludzi. Dlatego chcę opublikować tę książkę, sprowokować reakcję. A jednocześnie próbuję nawiązać kontakt z osobami, które byłyby mi przewodnikami w meandrach tradycyjnej wiedzy. Dzisiaj spotkałem się z największym ekspertem w tej dziedzinie. Lecz niestety, chociaż jest takim luminarzem, nie potrafił nic mi powiedzieć, aczkolwiek bardzo się zainteresował moją historią i obiecał napisać przedmowę.
– Proszę mi wybaczyć – spytał Belbo – ale czy nie było rzeczą niebezpieczną powierzać sekret temu panu? Mówił pan o błędzie, jaki popełnił Ingolf...
– Nic nie szkodzi – odparł pułkownik. – Ingolf był nieostrożny. Ja nawiązałem kontakt z uczonym pozostającym poza wszelkim podejrzeniem. Z osobą, która nie wysuwa nieprzemyślanych hipotez. Jeszcze dzisiaj prosił, żebym odłożył sprawę przedstawienia mojego dzieła wydawcy, aż wyjaśnię wszystkie wątpliwe punkty... Nie chciałbym narazić się na utratę jego sympatii, toteż nie powiedziałem mu, że wybieram się tutaj, ale sami, panowie, pojmujecie, iż dotarłszy do tego etapu moich trudów, mam prawo być niecierpliwy. Ten pan... co tam, do diabła z ostrożnością, nie chciałbym, abyście, panowie, pomyśleli, że się przechwalam. Chodzi o Rakosky’ego...
Przerwał, obserwując naszą reakcję.
– O kogo? – rozczarował go Belbo.
– Ależ o Rakosky’ego! To autorytet w dziedzinie badań tradycyjnych, redaktor naczelny „Cahiers du Mystère”!
– Och! – wykrzyknął Belbo. – Tak, wydaje mi się, Rakosky, chyba...
– No dobrze, zastrzegam sobie prawo do ostatecznej wersji po wysłuchaniu rad tego pana, ale zamierzam przeskoczyć pewne etapy i jeśli jednocześnie dojdę do porozumienia z firmą panów... Powtarzam: spieszno mi, by sprowokować reakcje, zebrać informacje. Musi być ktoś, kto wie, ale milczy... Panowie, aczkolwiek wiadomo było, że wojna jest przegrana, właśnie mniej więcej w czterdziestym czwartym roku Hitler zaczął mówić o tajnej broni, która pozwoli mu odwrócić bieg wydarzeń. Powiada się, że był szalony. A jeśli nie? – Czoło pokrył mu pot, wąsy nastroszyły się jak u kota. – W sumie – oświadczył – chcę zarzucić przynętę. Zobaczymy, czy ktoś się na nią skusi.
Na podstawie tego, co wówczas wiedziałem i sądziłem o Belbie, spodziewałem się, że pułkownik zaraz wyleci za drzwi z bagażem stosownych na tę okoliczność uwag. Ale Belbo powiedział:
– Proszę posłuchać, pułkowniku, sprawa jest niezwykle interesująca, niezależnie od tego, czy lepiej ułożyć się z nami, czy z kimś innym. Może pan jeszcze poświęcić mi dziesięć minut, prawda?
Zwrócił się do mnie:
– Już późno, Casaubon, zbyt długo pana zatrzymałem. Chyba zobaczymy się jutro?
Jednym słowem, pokazano mi drzwi. Diotallevi ujął mnie pod ramię i oznajmił, że on także wychodzi. Pułkownik serdecznie uścisnął dłoń Diotalleviego, mnie skinął głową i obdarzył chłodnym uśmiechem.
Kiedy schodziliśmy po schodach, Diotallevi powiedział:
– Z pewnością zastanawia się pan, dlaczego Belbo nas wyprosił. Proszę nie brać mu tego za niegrzeczność. Belbo musi złożyć pułkownikowi bardzo poufną ofertę wydawniczą. Poufne załatwianie spraw to dewiza pana Garamonda. Ja też wychodzę, żeby nie stwarzać kłopotliwej sytuacji.
Jak zrozumiałem później, Belbo spróbował pchnąć pułkownika w paszczę Manuzia.
Zaciągnąłem Diotalleviego do baru, gdzie wypiłem campari, on zaś kompot z rabarbaru. Wydawało mu się to, jak oświadczył, napojem archaicznym, mnisim, stosownym prawie dla templariusza.
Zapytałem, co myśli o pułkowniku.
– W firmach wydawniczych – odparł – gromadzi się cała ignorancja świata. Ponieważ jednak przez ignorancję świata przeziera mądrość Najwyższego, mędrzec z pokorą patrzy na ignoranta. – Po chwili przeprosił, mówiąc, że musi już iść. – Mam dzisiaj gościa – oznajmił.
– Jakaś feta? – spytałem.
Robił wrażenie zgorszonego moją pustotą.
– Zohar – wyjaśnił. – Lech Lecha. Stronice dotychczas całkowicie niezrozumiałe.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------