- W empik go
Waldorff. Ostatni baron Peerelu - ebook
Waldorff. Ostatni baron Peerelu - ebook
Opowieść o życiu Jerzego Waldorffa, ostatniego barona PRL-u i strażnika narodowej pamięci, legendy polskiej krytyki muzycznej, człowieka, który uratował przez zagładą Stare Powązki w Warszawie i przeprowadził największą w Polsce Ludowej prywatną, a więc nielegalną zbiórkę pieniędzy na wykup willi „Atma” w Zakopanem, w której powstało Muzeum Karola Szymanowskiego.
Opowieść o przedwojennym flircie Waldorffa z faszyzmem, powojennym współtworzeniu tygodnika „Przekrój”, fascynacji muzyką Szymanowskiego i „najmądrzejszym psie na świecie” – jamniku Puzonie, który był jego nieodłącznym towarzyszem podczas występów w telewizji. O przyjaźniach z Konstantym Ildefonsem Gałczyńskim i Stefanem Kisielewskim, młodzieńczym romansie z tajemniczym Isiem oraz o 60-letnim związku Jerzego Waldorffa z tancerzem Mieczysławem Jankowskim.
Tytuł nie zawiera zdjęć obecnych w wydaniu drukowanym.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0281-6 |
Rozmiar pliku: | 748 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie wiadomo już, kto pierwszy nazwał go baronem. On sam przekonywał, że nie ma do takiej nazwy prawa. Owszem, w połowie XIX wieku arystokratyczny tytuł kupił sobie w Wiedniu i używał jego cioteczny dziadek, Franciszek Karol Szuster, ale bez prawa dziedziczenia.
– Kto chce, mówi do mnie „panie baronie”, ale ja mam to głęboko w nosie – oświadczył kiedyś. Wolał przywoływać praszczura herbu Nabram, który pod rodowym zawołaniem miał walczyć w bitwie pod Grunwaldem. I to bynajmniej nie po stronie wojsk Władysława Jagiełły, dodawał prowokacyjnie.
– To władze komunistyczne sugerowały, że jestem baronem – tłumaczył.
Widocznie, jeśli ktoś w PRL miał przypominać barona: postawą, językiem, manierami i wyniosłą niezależnością, to właśnie Jerzy Waldorff.
– Dla mnie jest arystokratą, choćby nie miał na to dokumentów – powiedziała o nim kiedyś hrabina Anna Branicka-Wolska. – Arystokracja ducha nie potrzebuje takiego potwierdzenia.Niechaj też wraz ze mną spocznie Mieczysław Jankowski…
Anegdota mówi, że jesienią 1939 roku z Warszawy do zajętego przez Rosjan i przekazanego następnie Litwinom Wilna wyruszyło trzech mężczyzn. Jan Ekier, Michał Tyszkiewicz i Jerzy Waldorff. Szli po największe miłości swego życia. Ekier po aktorkę Danutę Szaflarską, Tyszkiewicz po Hankę Ordonównę, Waldorff… po Mieczysława Jankowskiego.
Opowieść nie jest w stu procentach prawdziwa. Hrabia Tyszkiewicz nie mógł wtedy iść do Wilna, ale Waldorff naprawdę przedzierał się przez dwie granice, żeby odnaleźć człowieka, którego kochał. Tworzyli parę przez prawie sześćdziesiąt jeden lat.
Jerzy Waldorff zmarł, gdy kończył się wiek XX. Czterdzieści lat wcześniej sporządził testament. 30 kwietnia 1959 roku w obecności dwóch notariuszy ustanowił swoim spadkobiercą Mieczysława Jankowskiego, syna Jana i Marii.
5 listopada 1989 roku uzupełnił testament o odręczny kodycyl, rozwijając wcześniejszy zapis. „Mieczysław Jankowski, nasz daleki powinowaty, na przełomie lat 1939 i 1940 uciekł z Wilna przed łapankami sowieckimi i został przyjęty w Warszawie przez moją matkę za drugiego syna, a przeze mnie jako brat z wyboru. Odtąd idziemy razem przez życie, mieszkając, gospodarując wspólnie ponad pół wieku” – pisał.
W ostatnim w życiu wywiadzie, którego udzielił Bohdanowi Gadomskiemu, na pytanie, kim jest mężczyzna, z którym mieszka, odpowiedział, że to cioteczny brat. Przyjechał do Polski w 1939 roku, uciekając przed wywiezieniem na Sybir. „Tak jak stał, przyszedł do naszego domu i został uznany przez moją matkę za drugiego syna. Matka umarła, a my obaj dalej toczymy ten bardzo głęboko kawalerski żywot” – mówił.
Taka była wersja dla opinii publicznej. „Mieszka z młodszym bratem (ciotecznym), emerytem Teatru Wielkiego w Warszawie” – informował w 1990 roku dziennikarz „Wprost”. Telefony odbiera „pan Mieczysław, daleki kuzyn Jerzego Waldorffa z Wilna” – napisała dwa lata później dziennikarka „Twojego Stylu”.
Prawda była inna. Mieczysław Jankowski nie był ani ciotecznym bratem Waldorffa, ani dalekim kuzynem. Był mężczyzną, z którym Jerzy Waldorff spędził życie. Partnerem, kochankiem i opiekunem, bez którego pod koniec życia, kiedy poruszał się już wyłącznie o kulach, nie poradziłby sobie.
„Mieliśmy przychodne służące, ale okradały nas” – pisał Waldorff w kodycylu do testamentu. Wtedy Mieczysław Jankowski wziął na siebie trud prowadzenia domu. Gotował, sprzątał i prał. Nie zmuszały go do tego trudne warunki. Jako tancerz Teatru Wielkiego, a później inspektor baletu i pedagog w Warszawskiej Szkole Baletowej zarabiał wystarczająco dużo, żeby się utrzymać. Kiedy przeszedł na wczesną emeryturę przysługującą tancerzom, była ona równie wysoka jak emerytura Waldorffa. „…za samodzielne prowadzenie domu (…) nigdy nie pobierał żadnej pensji, czym zyskał we mnie dłużnika, na jaką sumę?…” – napisał Waldorff w testamencie.
Uzupełniał swą ostatnią wolę, dobrze wiedząc, że polski system prawny nie zna pojęcia „związków partnerskich”. Osoby homoseksualne, mimo lat przeżytych razem, nie mają żadnych wynikających z tego uprawnień. Także prawa do dziedziczenia po sobie dorobku wspólnego życia. Bał się, że kiedy go zabraknie, człowiek, z którym żył od pół wieku, może zostać pozbawiony wszystkiego. Dlatego chciał, najlepiej jak umiał, zabezpieczyć los Jankowskiego.
„W związku z panującą w Polsce inflacją nie można ustalić wartości pracy Mieczysława Jankowskiego przez lata naszego wspólnego życia” – pisał. Dlatego („Wobec faktu, że również w Polsce walutą porównawczą stał się dolar USA” – napisał w kodycylu) zwrócił się w tej sprawie do Ambasady Stanów Zjednoczonych w Warszawie. Poinformowano go, że wykwalifikowana pomoc domowa w USA otrzymuje za godzinę pracy do 20 dolarów. „W tej sytuacji zapisu mojego w akcie notarialnym nie można traktować jako spadku na rzecz Mieczysława Jankowskiego, lecz jako częściową tylko spłatę długu, z tytułu jego należności za pracę w moim domu przez tak długi czas. Na co zwracam uwagę władz podatkowych!” – podsumował wyliczenia.
Było jeszcze postscriptum. Jerzy Waldorff prosił wykonawców testamentu, by wyjednali u władz kurii warszawskiej zgodę na pochowanie go na Powązkach po północnej stronie katakumb. Bo tam leży stara Warszawa, jedyna, którą naprawdę kochał i akceptował. „Niechaj też wraz ze mną spocznie Mieczysław Jankowski” – napisał.
Nigdy, do końca życia, nie ujawnił swojej orientacji seksualnej. Podczas telewizyjnego wywiadu na początku lat dziewięćdziesiątych Tomasz Raczek zapytał go, czy w życiu, tak jak w muzyce, miał tylko jedyną miłość? Odpowiedział krótko: – Jedną, ale pan wybaczy, nie będę się z tego zwierzał. „…w kuchni dostrzegłem stojącą w fartuszku odpowiedź na zadane mu wcześniej pytanie” – wspominał wywiad Raczek. „…pan Miecio siedział w kuchni i nie wolno mu było stamtąd wychodzić” – dodał już po latach.
W twórczości Waldorffa wątek uczucia do innego mężczyzny pojawia się rzadko. W powieści Fidrek i kilku opowiadaniach. Ci, którzy i tak wiedzieli, musieli dostrzegać te łatwe do odczytania sygnały, ci, którzy się tylko domyślali, dalej pozostawali z domysłami.
W Tańcu życia ze śmiercią opisał spotkanie z przyjacielem sprzed lat, z którym widywał się we Włoszech, gdy zbierał materiały do książki o faszyzmie. Krótka chwila na lotnisku w Kopenhadze nie sprzyjała rozpamiętywaniu przeszłości. „Niemo trzymaliśmy się za ręce, wpatrzeni sobie w oczy.” – wspominał Waldorff. Po chwili głośniki zaczęły wzywać pasażerów do odprawy.
Młodego Norwega, tytułowego bohatera opowiadania Olaf, poznał podczas pobytu w Bergen. Więź rodząca się między chłopcem, szukającym kogoś, kto pomoże mu wyrwać się w świat, a mężczyzną, który próbuje nie uronić nic z krótkich chwil fascynacji młodością Olafa, przesiąknięta jest erotycznym napięciem.
Można takich akcentów doszukiwać się także w przedwojennej korespondencji Waldorffa z matką. W 1937 roku, relacjonując pobyt we Włoszech, pochwalił się, że w hotelu obsługuje go chłopiec piękny jak aniołowie na obrazach Perugina. „Ma szesnaście lat, czarne oczy większe chyba od ust i imię: Bonawentura” – zachwycał się.
Ale wyraźnie była w Waldorffie potrzeba, żeby opowiedzieć ludziom także o człowieku, z którym żył przez wszystkie te lata. Żeby wymienić przynajmniej jego imię. Tak jak w rozmowie wypowiada się czasem imię ukochanej osoby tylko po to, by je usłyszeć, bo przecież nikt inny go nie wypowie. Takich miejsc jest w jego książkach wiele.
„Mieszkaliśmy w trójkącie przyjaciół: u siebie Gałczyńscy, na pierwszym piętrze willi nieopodal malarz Jerzy Zaruba ze swoją angielską żoną Florą (…), w trzecim rogu, w wynajętym pokoju – ja z Mietkiem” – opowiadał o ostatnim przedwojennym lecie spędzonym w Aninie.
„Powstanie zaskoczyło nas z Mietkiem w starej drewnianej willi pod Puszczą Kampinoską” – wspominał rok 1944.
„Zerwałem się, szturchnąłem w bok Mietka: – Wstawaj” – opisywał pierwszą noc po wysiedleniu z Warszawy po klęsce powstania.
„Mieszkaliśmy tylko o jedną ulicę odległości: oni na Szucha, ja z moim bratem Mieczysławem na Koszykowej” – pisał o sąsiedztwie z Lidią i Stefanem Kisielewskimi.
Przed Jankowskim był Isio, kolega z gimnazjum im. Marcinkowskiego, i… były dziewczyny. Wśród nich takie, z którymi znajomość traktował bardzo poważnie. Z podróży do Włoch, latem 1935 roku, pisał do matki, że jest chyba najszczęśliwszym z ludzi. Bo… zakochał się. „…w razie czego będziesz miała synową «ef, ef»” – zapewnił matkę. Ale ślub będzie możliwy najwcześniej za dwa lata – pisał – bo ukochana ma dopiero… piętnaście lat”.
Mylił tropy. W felietonach i wywiadach systematycznie pojawiały się zdania, które miały odwracać uwagę.
„Stosunek mam do muzyki jak do żony, z którą leży się we wspólnym łóżku od z górą pół wieku: wyrwać się i na dziwki! – ale już za późno” – pisał w jednym z felietonów w „Polityce”. „Nikogo nie zdradziłem. Najwyżej jakąś źle upudrowaną blondynkę na rzecz długonogiej brunetki z warszawskiego kabaretu” – odpowiedział dziennikarzowi na pytanie, dlaczego zdradził karierę prawniczą dla muzyki.
Kiedy w latach osiemdziesiątych znalazł się w Wilnie, dziennikarka polskojęzycznego „Czerwonego Sztandaru” zapytała, co go sprowadza.
– Miłość do miasta, w którym po raz pierwszy się zakochałem, odpowiedział. „…w Litwince” – dodał.
Z Wilna pochodził Mieczysław Jankowski.