Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Wałęsa - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
23 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wałęsa - ebook

Pochodzący z chłopskiej rodziny stoczniowy elektryk, prosty robotnik. Przywódca Solidarności, noblista. Albo, jak chcą inni, megaloman i manipulator. Dla jednych bohater, dla innych wyniesiony na fali strajku uzurpator, nieakceptujący na szczycie nikogo obok siebie. Otoczony liczną rodziną, ale tak naprawdę wielki nieobecny, tak we własnym domu, jak i w życiu bliskich. Wraz z jego prezydenturą pojawiły się kolejne pytania: Lech Wałęsa to mąż stanu czy marionetka w rękach innych?

Po kolejnych wyborach i przegranej walce o Belweder wrócił nie do domu, lecz do biura, za monitor komputera, skąd do dzisiaj wysyła w świat swoje barwne, czasem niezrozumiałe wpisy, komentarze, oświadczenia, prowadzi też blogi i transmisje.

Na jego temat powstało wiele mitów. W biografii autorstwa Krzysztofa Brożka rozmówcy dobrze niegdyś znający Lecha Wałęsę mówią to, czego przez lata nie powiedzieli jeszcze nikomu. Które mity okażą się prawdą, które kłamstwem, a które pozostaną niemożliwą do zweryfikowania legendą?

Dziesięć lat pracy; ponad sto przeprowadzonych rozmów; stosy przejrzanych archiwalnych dokumentów i niepublikowanych wspomnień; liczne, wzajemnie wykluczające się tropy, a wszystko po to, aby zrozumieć człowieka, który wciąż wymyka się ocenie.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-272-6
Rozmiar pliku: 5,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DROGI CZYTELNIKU!

Zaczy­namy „Grę o wszystko”. Zanim zaczniesz czy­tać tekst, pro­szę, wybierz dwa motta, które według Cie­bie naj­le­piej pasują do Lecha Wałęsy (lub Jego histo­rii).

Potem, w trak­cie czy­ta­nia, możesz zmie­niać oba cytaty, ile razy chcesz, ale zawsze pozo­sta­wiaj w swo­jej puli dwa.

Na koniec wygrywa ten gracz, który do końca „Gry wszystko” pozo­stał z naj­mniej­szą lub naj­więk­szą (nie­po­trzebne skre­ślić) liczbą mott w puli.

I ja mu wtedy mówię, przed wyru­sze­niem w drogę trzeba zebrać dru­żynę.

Anonymous

Trudno wska­zać miej­sce, w któ­rym zaczyna się rzeka.

Lech Wałęsa, _Droga nadziei_

Jestem pro­stym robot­ni­kiem, w życiu nie prze­czy­ta­łem książki.

Lech Wałęsa do Oriany Fal­laci

I tak zostanę pre­zy­den­tem PRL-u.

Lech Wałęsa

Jeśli cho­dzi o osobę L. Wałęsy padały stwier­dze­nia, że jest on posta­cią godną uwień­cze­nia w lite­ra­tu­rze. Jest inte­li­gentny, dow­cipny, choć ma nieco prze­sadne wyobra­że­nie o sobie.

z donosu TW „Jacek”, marzec 1982 roku

Kto nadąża – jest ze mną i ja jestem z nim.

Lech Wałęsa, _Droga nadziei_

Wałęsa to enig­ma­tyczny przy­wódca powia­towy, któ­remu woda sodowa ude­rzyła do głowy.

Lech Bąd­kow­ski, paź­dzier­nik 1981 roku

Jestem za, a nawet prze­ciw.

Lech Wałęsa cytu­jący słowa Mie­czy­sława Wachow­skiego: „Prze­wod­ni­czący jest za, a nawet prze­ciw”

Ja demo­kra­tycz­nie, półdemo­kra­tycz­nie, a nawet niedemo­kra­tycz­nie buduję demo­kra­cję.

Lech Wałęsa

Ja rzu­cam, a wy łap­cie.

Lech Wałęsa

Im dłu­żej my przy piłce, tym kró­cej oni.

Kazi­mierz Górski

To, że źle robią, to już nie moja sprawa, ja jestem inspi­ra­to­rem.

Lech Wałęsa

Jestem wpraw­dzie tylko kapra­lem, ale uro­dzi­łem się gene­ra­łem, tyle że nie mam swo­jej armii.

Lech Wałęsa

Popeł­ni­łem świa­domy błąd poli­tyczny.

Lech Wałęsa w 1986 roku

Biorę jedną książkę, czy­tam dwie strony, rozu­miem, co autor chce powie­dzieć, spraw­dzam na końcu, i jeśli nie zga­dłem, szu­kam w środku, dla­czego się pomy­li­łem. Myślę: ja bym to zro­bił tak, albo daję dwa warianty, tak albo tak musi on zro­bić, ten boha­ter. I wtedy mówię sobie: Po co ja będę czy­tał, kiedy wiem, że ja już to wiem.

Lech Wałęsa do Ewy Berberyusz

Ja bar­dziej wyglą­dam na dyk­ta­tora, ale robię demo­kra­cję.

Lech Wałęsa

Lechu, jak możemy roz­ma­wiać jak Polak z Pola­kiem, kiedy jeden z nas jest zdrajcą?

Andrzej Gwiazda pod­czas I Zjazdu

Mia­łem na myśli Jaru­zel­skiego.

Andrzej Gwiazda w wywia­dzie z auto­rem

Kto wygra walkę? Mistrz sza­chowy czy mistrz bok­ser­ski?

Lech Wałęsa

Lech Wałęsa: Ja nie czy­tuję ksią­żek

Dzien­ni­karz: Za to pan je pisze.

Lech Wałęsa: Ot, para­doks. Znów jestem inny niż inni.

Lech Wałęsa dla „Wprost”

Spodo­bało mi się to, co Chiń­czycy powie­dzieli: nie­ważny jest kolor kota, ważne jest, jak ten kot jest sku­teczny.

Lech Wałęsa

Lech Wałęsa zuch! Star­czy na tych dwóch. Tutaj stoi Lech! Star­czy i na trzech.

Bro­ni­sław Komo­row­ski w 2008 roku

Mity i sym­bole powinny ustę­po­wać praw­dzie. Ja mam ści­słe wykształ­ce­nie, a tam prawda jest istotna.

Antoni Mężydło

Zręczny to ja nie jestem, to fakt. Przy­stojny też nie. Tylko że znów inten­cje mam czy­ste.

Lech Wałęsa

Źle się stało, że dobrze się stało. To może odwrot­nie, dobrze się stało, że źle się stało.

Lech Wałęsa

Miała być demo­kra­cja, a tu każdy wyga­duje, co chce!

Lech Wałęsa

Mnie można zabić, ale nie poko­nać.

Lech Wałęsa

Wodzu, ty jesteś wielki, i wszystko to, co ty mówi­łeś, się spraw­dziło.

Adam Michnik

Nie mogło być lepiej, to chcia­łem, żeby było śmiesz­niej.

Lech Wałęsa

Wy Wszy­scy co uwie­rzy­li­scie sb a nie mnie jak roz­li­czy­cie krzywdy kiedy prawda zwy­cięży

inter­ne­towy wpis Lecha Wałęsy

Odpo­wiem wymi­ja­jąco wprost.

Lech Wałęsa

– Pan mi kogoś przy­po­mina. Ten pro­fil, ten wąs.

– Pił­sud­skiego?

– Nie, Sta­lina.

Oriana Fallaci

Nie można mieć pre­ten­sji do Słońca, że kręci się wokół Ziemi.

Lech Wałęsa

Nie chcę, ale muszę.

(ewen­tu­al­nie w ory­gi­nal­nej wer­sji: Nie chcem, ale muszem)

Lech Wałęsa

Powinna być lewa noga i prawa noga. A ja będę pośrodku.

Lech Wałęsa

Szłem czy sze­dłem, ale dosze­dłem.

Lech Wałęsa o wygra­nej w 1991 roku

Czy ja kie­dy­kol­wiek mówi­łem, że jego dzia­łal­ność z tam­tych lat nie zasłu­guje na naj­wyż­sze uzna­nie? Mówi­łem, że zasłu­guje, bo zasłu­guje.

Czy jed­no­cze­śnie nie mówi­łem, że jego dzia­łal­ność jako pre­zy­denta z pierw­szej połowy lat 90. (…) nie zasłu­guje na naj­wyż­szą naganę? Też mówi­łem.

Ten drugi fakt nie prze­kre­śla tego pierw­szego.

Lech Kaczyń­ski w 2006 roku

Nie chcę, ale muszę. Kręcę, mata­czę, klu­czę. Podaję sprzeczne infor­ma­cje. Tak, to prawda. Pro­ble­mem moim było i jest, że nie mogę czę­sto ujaw­niać dąże­nia ze stra­te­gicz­nego punktu. (…) więc pytany klu­czę, odpo­wia­dam masku­jąco, to powo­duje podej­rze­nia i błędne oceny.

Lech Wałęsa w 2016 roku

Tonący brzy­twy chwyta się byle czego.

Lech Wałęsa

Jedzie pan do Wałęsy? Znowu pan usły­szy tylko: Ja, ja, ja…

Sta­ni­sław Ciosek

Za sto lat w każ­dym mie­ście będzie mój pomnik.

Lech Wałęsa

Zmie­ni­łem się o 360 stopni.

Lech Wałęsa w 2006 roku

Zro­bię prze­ciwko wam wszyst­kim, będę się dalej kom­pro­mi­to­wał, zachę­ci­li­ście mnie do tego.

Lech Wałęsa w 2009 roku

Pyta­nie polega na tym, kto miał rację. I znów z przy­kro­ścią potwier­dzam, że ja mia­łem rację.

Lech Wałęsa

Latar­nia mor­ska, któ­rej świa­tło zoba­czył cały świat.

Teresa Korycka Kwa­śniew­ska na pro­filu Lecha Wałęsy

Nie chcę być wodzem, ale może będę musiał nim zostać. Wiele mam cech wspól­nych z Pił­sud­skim, ale też się z nim róż­nię jak mistrz sza­chowy z mistrzem bok­ser­skim.

Lech Wałęsa

Jak Pan w ogóle śmie mnie ata­ko­wać? Ata­ko­wa­nie mnie, myśle­nie źle o mnie jest zbrod­nią!

Lech Wałęsa

Prawda już została usta­lona i żadne fakty jej nie zmie­nią.

Kata­rzyna Kolenda-Zaleska

Jedy­nie prawda jest cie­kawa.

Józef Mackiewicz

Czło­wieku, rzucą ci twoje papiery.

Lech Wałęsa we Wło­cławku, 1980 rok

Dwój­my­śle­nie (ang. _double­think_) jest ter­mi­nem pocho­dzą­cym z powie­ści Geo­rge’a Orwella _Rok 1984_. W nowo­mo­wie ozna­cza­ją­cym umie­jęt­ność demon­stro­wa­nia rów­no­cze­snej wiary w wiele poglą­dów.

z komen­ta­rza inter­nauty

Są plusy dodat­nie i plusy ujemne.

Lech Wałęsa

Ja myślę, że tę histo­rię trzeba zosta­wić histo­ry­kom. I to nie histo­ry­kom pospiesz­nym i pochop­nym, nie karie­ro­wi­czom, tylko ludziom, któ­rzy to pokażą po pro­stu na tle sze­ro­kiej per­spek­tywy.

Arka­diusz Rybicki

Ja wiem, że ty wiesz, że ja wiem…

prof. Andrzej Paczkowski

Sza­tan wszystko poprze­krę­cał.

Lech Wałęsa

Histo­ria to nauka o nie­szczę­ściach ludzi.

Ray­mond Queneau

Prze­waż­nie w decy­du­ją­cych momen­tach czło­wiek jest sam.

Lech Wałęsa, _Droga nadziei_

Ja już wybra­łem. Pań­stwo też?

To zaczy­namy „Grę o wszystko”.

Będę mówił tak, jak mówię teraz. Powiem komuś: „Słu­chaj, zapisz to”.

I z tego powinna powstać książka.

Ale nie nudna. Musi być inte­re­su­jąca. Musi oba­lać teo­rie.

Lech Wałęsa do Anny i Kry­styny BittenekLATO

W świat, czyli do Gdańska. Przypadkiem

Lech Wałęsa sam napi­sze o tym okre­sie swego życia, że: „Był i wstyd przed matką. Ona jakby czego ocze­ki­wała ode mnie, mia­łem coś speł­nić. Lata mijały, nic wiel­kiego nie speł­nia­łem, gra­łem z życiem na czas, za długo. Mia­łem już dwa­dzie­ścia cztery lata.

I wtedy to popo­łu­dnie. W POM-ie sprawę odej­ścia zała­twi­łem krótko, bez sen­ty­men­tów. Przy­sze­dłem do domu, nie chcia­łem mówić, że podej­muję jakąś ważną decy­zję, sam jej nie byłem pewien. Więc powie­dzia­łem tylko, że gdzieś pojadę się prze­wie­trzyć. Wzią­łem pie­nią­dze, płaszcz i ruszy­łem na sta­cję kole­jową w Dobrzy­niu”.

Nie wiemy, jaki dzień ma na myśli, kiedy pisze:

„Myślami wra­cam do tego popo­łu­dnia, kiedy uświa­do­mi­łem sobie nagle bez­na­dziej­ność tego wszyst­kiego”. A zaraz potem: „I teraz – dla­czego na Wybrzeże? Wtedy wydało mi się, że jadę tam, bo przy­pa­so­wał mi pociąg, naj­bliż­szy był do Gdyni, przez Gdańsk”⁶⁸.

Jeśli pocią­giem pro­sto do Gdań­ska, to na pewno miej­scem wyjazdu nie był Dobrzyń nad Wisłą, bo nie ma tam ani torów, ani sta­cji kole­jo­wej. Odpada też Płock, a tym samym pobli­ski Sierpc, które nie mają połą­czeń z Gdań­skiem. Naj­bar­dziej praw­do­po­dobny jest Wło­cła­wek. Stam­tąd jedzie pociąg przez Toruń do Trój­mia­sta.

„Tam było morze, wspo­mnie­nie ze szkol­nej wycieczki, cze­goś roz­le­głego, prze­stron­nego, swo­body. I wiel­kie mia­sto, port, przy­goda. (…) wie­dziony instynk­tem, tak jak węgorz, dąży­łem, czu­łem, że tam, w tym wiel­kim sku­pi­sku ludzi jest źró­dło mojej siły, że tam się odnajdę albo roz­płynę”⁶⁹.

Ale o szcze­góły naj­le­piej spy­tać samego Lecha Wałęsę.

– Skąd decy­zja o wyjeź­dzie do Gdań­ska? – pytam go w lutym 2020 roku.

– Po szkole wró­ci­łem do pracy na tere­nie, gdzie się uro­dzi­łem, ale tam się coraz bar­dziej dusi­łem. Ja byłem czło­wie­kiem z ini­cja­tywą, czło­wie­kiem, który chciał korzy­stać z roz­woju cywi­li­za­cyj­nego. Inte­re­so­wa­łem się maszy­ne­rią, cią­gni­kami, samo­lo­tami, radiem, i to wszystko powo­do­wało, że w mojej oko­licy mia­łem małe moż­li­wo­ści. Dla­tego pew­nego dnia rzu­ci­łem klu­cze, kupi­łem bilet do Gdyni, ale zna­la­złem się w Gdań­sku.

– Wysiadł pan w Gdań­sku zamiast w Gdyni?

– Przy­pad­kiem. Bar­dzo chciało mi się pić, a nie było Warsu w pociągu. Ogło­szono, że pociąg będzie stał, więc wysia­dłem i posze­dłem na her­batkę. Po czym pociąg odje­chał, a ja zosta­łem w Gdań­sku. I jestem tutaj ponad pięć­dzie­siąt lat.

– Znał pan już Gdańsk?

– Byłem na koniec pod­sta­wówki. Na koniec roku szkoły jeź­dziły na wycieczki. My też poje­cha­li­śmy, do Gdań­ska. Pamię­tam, że tak już gdzieś od Tczewa było czuć ryby. Tak śmier­działo, że Gdańsk mi się wtedy nie spodo­bał. Ale kiedy przy­je­cha­łem drugi raz, to może coś się zmie­niło, a może wiatr był z innej strony, już mi nie śmier­działo. A dzi­siaj Gdańsk to mia­sto mojego wyboru i nie był­bym w sta­nie żyć gdzie indziej.

– A stocz­nia? To też pana pierw­sza decy­zja? Czy może była inna moż­li­wość?

– Kiedy ten pociąg mi uciekł, to myśla­łem, co tu robić. Pie­nię­dzy nie było za dużo w kie­szeni. Wtedy było tu tro­chę ina­czej, ale bar­dzo podob­nie. Schody wyj­ściowe z pero­nów na mia­sto. Wycho­dzę i tra­fiam na kum­pla, z któ­rym cho­dzi­łem do pod­sta­wówki. Mówię, że uciekł mi pociąg. Co mam teraz zro­bić? A on poka­zał na stocz­nię. Widać ją było z dworca. Mówi mi: „Słu­chaj, dzi­siaj jest już za późno – bo to było po połu­dniu – jutro pój­dziesz, widzisz ten blok? Zgłoś się, zatrud­nią cię. Wciąż potrze­bują robot­ni­ków, pra­cow­ni­ków”. Prze­spa­łem się na jakiejś kwa­te­rze we Wrzesz­czu.

– Ale mówi pan, że wybrał pociąg do Gdyni. Tam chciał pan szu­kać pracy?

– Nie wiem dla­czego, ale wybie­ra­łem Gdy­nię. Nie wiem, czym się kie­ro­wa­łem.

– Może nowo­cze­śniej­sze mia­sto?

– Może.

– Na jak długo miał pan pie­nią­dze? Jak długo pan mógł szu­kać pracy?

– Na kilka dni. Może bied­nie mógł­bym dożyć ze dwa tygo­dnie⁷⁰.

W _Dro­dze nadziei_ Lech Wałęsa pisze, że tym kolegą, który poka­zał mu stocz­nię, był Tade­usz ze szkoły w Lip­nie⁷¹. Ale Jerzy Sur­dy­kow­ski, idący śla­dami Lecha Wałęsy w paź­dzier­niku 1980 roku, mówi mi jesz­cze coś innego, choć go o to nie pyta­łem.

– może naj­bar­dziej podobny do Sta­ni­sława. Przy czym Sta­ni­sław to był taki typ obla­ta­nego robot­nika, który zda­wał sobie sprawę, jak to jest w tym PRL-u. Sta­ni­sław go zresztą namó­wił, żeby przy­je­chał do stoczni.

– Kto kogo namó­wił? – pytam zasko­czony.

– No Sta­ni­sław Lecha. Potem się oże­nił w Byd­gosz­czy. Ale on był pierw­szy w Gdań­sku i on wcią­gnął Lecha do stoczni. I wcią­gnął go do Gdań­ska⁷².

To byłoby nawet logiczne. Może po nie­po­wo­dze­niach, jakie spo­tkały Lecha w 1967 roku w rodzin­nych stro­nach, Sta­ni­sław powie­dział mu: przy­jedź do mnie, do Gdań­ska. Albo matka podpowie­działa to obu bra­ciom. Tylko po co ta wer­sja z pocią­giem z Dobrzy­nia, który nie ma sta­cji; wago­nem Warsu, któ­rego nie było w skła­dzie do Gdań­ska; kon­duk­to­rem i kolegą Tad­kiem? Trzeba jed­nak przy­znać, że jest bar­dziej fil­mowa, więc zostaje.

Stoczniowiec numer 61 878

„Ten pierw­szy raz, gdy wsze­dłem do Stoczni w 1967 roku, poczu­łem się tam strasz­nie zagu­biony. Ja – złota rączka z POM-u! Po tych kilku latach spę­dzo­nych wśród sta­rych gra­tów, samo­cho­dów, które roz­bie­ra­łem do ostat­niej śrubki, będąc czło­wie­kiem, który wszystko lubi poznać – byłem dobrym fachow­cem. Kiedy jed­nak wsze­dłem na wydział, a potem zapro­wa­dzili mnie po raz pierw­szy na sta­tek, kiedy zbłą­dzi­łem na kilku pię­trach pro­wi­zo­rycz­nych kon­struk­cji w ładow­niach i nie mogłem tra­fić do wyj­ścia – poczu­łem, że jestem tutaj jed­nym z wielu tysięcy. Było to przy­kre, ale nie mogłem się cof­nąć, nie zno­szę się cofać”⁷³.

Lech Wałęsa zostaje przy­jęty do wydziału W-4 jako elek­tryk. W-4 to wypo­sa­że­nie stat­ków. W wydziale pra­cują głów­nie elek­trycy i ślu­sa­rze. Nie­zły wydział, bo to dużo lep­sza praca niż ta, którą mają kowale okrę­towi czy mala­rze. Kowal­stwo jest nie­zwy­kle cięż­kie, a mala­rze cią­gle są w tru­ją­cych opa­rach farb kła­dzio­nych na set­kach metrów kwa­dra­to­wych pod­łóg i ścian statku. Wałęsa, jako mało doświad­czony, wyko­nuje naj­prost­sze prace: „Oczy­wi­ście praca fry­cowa, na początku, jak w moim przy­padku – roz­cią­ga­nie kabli (…)”⁷⁴. Z cza­sem rów­nież je „zara­bia”, czyli roz­cina i łączy, ale na razie łącze­nie to praca dla bar­dziej doświad­czo­nych kole­gów. Roger Boyes przy­ta­cza słowa jed­nego z nich, który musiał znać nie tylko Wałęsę, ale i jego rodzinę, a teraz dziwi się, jak bar­dzo Wałęsa się zmie­nił.

„Klął jak szewc, rzu­cał soczy­ste wią­zanki, któ­rych nauczył się w woj­sku, i wyglą­dało, że nie ma czasu na kościół. Gdyby jego ojczym Sta­ni­sław dowie­dział się o tym, wlałby mu, to pewne”⁷⁵. Raczej jed­nak nie, Lech ma już ponad dwa­dzie­ścia pięć lat.

Dzień stocz­niowca takiego jak Lech Wałęsa to hotel pra­cow­ni­czy, praca, hotel pra­cow­ni­czy. Raz na jakiś czas mało wyszu­kane roz­rywki. Rzad­kie wyjazdy w rodzinne strony. Pobudka o 6.00. 7.00 – pod­bita karta na bra­mie, potem pro­wi­zo­ryczna szat­nia ze sta­rych wago­nów kole­jo­wych. Wspo­mina, że wtedy stocz­nio­wiec „bez śnia­da­nia zasu­wał do dzie­wią­tej, mach­nął sobie papie­ro­ska, a wysi­łek ogromny”. O 9.00 prze­rwa śnia­da­niowa. Nie ma miej­sca, aby cho­ciaż przy­siąść, więc naj­czę­ściej zostają na statku. Ci pra­cu­jący na lądzie oku­pują nie­liczne kio­ski z buł­kami. Dłu­gie kolejki stoją i cze­kają na swoją kolej, a kiedy już pod­cho­dzą do lady, eks­pe­dientka kroi wiel­kim nożem bułkę, w to wkłada pla­ster pasz­tetu, cza­sem ogó­rek, i następny! Szybko, szybko, bo kolejka ogromna. Prze­rwa się prze­ciąga, odbije się to na akor­dzie, czyli wypła­cie. Bułka w rękę i bie­giem z powro­tem do roboty.

„Dwa lata stażu w stoczni to był okres próby sił. Kto wytrzy­mał dwa lata, miał szansę, że w stoczni będzie pra­co­wał”. Akord – słowo klucz. Niby socja­lizm i „każ­demu według potrzeb”, ale w takich zakła­dach, z któ­rych pań­stwo mogło wydu­sić dolary za sprze­dane statki, węgiel, stal, panują reguły czy­sto kapi­ta­li­styczne, nawet bar­dziej takie z dzie­więt­na­sto­wiecz­nego kapi­ta­li­zmu. Chcesz zaro­bić – zre­zy­gnuj z pen­sji, idź na akord. Albo, oprócz pen­sji, na nad­go­dziny. Wszy­scy tyrają. Mło­dzi, bo mają niskie pod­stawy, za to cie­szą się jesz­cze zdro­wiem. Starsi, bo mają rodziny na utrzy­ma­niu; jak mówi Wałęsa, oni naj­wię­cej „cha­pali”. Do tego papie­rosy, alko­hol. Bo kartki z poświad­cze­niem wyro­bio­nego akordu nie zawsze są zamie­niane na pie­nią­dze. „To była stocz­niowa waluta przyj­mo­wana przez wszyst­kich”. Rów­nież, a może naj­czę­ściej, w oka­la­ją­cych stocz­nię knaj­pach. Restau­ra­cja U Kubic­kiego, bary Pod Kaprem i Pod Kasz­ta­nami.

Bar Pod Kasz­ta­nami był dokład­nie naprze­ciw stoczni, naprze­ciw bramy numer dwa. Wystar­czyło przejść wielki plac z zajezd­nią tram­wa­jową i wejść mię­dzy drzewa. Park to za dużo powie­dziane, już raczej kilka drzew zasła­nia­ją­cych stoły po połu­dniu oble­gane przez wycho­dzą­cych z pierw­szej zmiany stocz­niow­ców. Mniej wię­cej w tym miej­scu, gdzie teraz jest bar Filip, po dru­giej stro­nie ulicy Jana z Kolna. Pod Kasz­ta­nami jesz­cze wróci w tej opo­wie­ści.

Po robo­cie, jeśli ktoś nie idzie do baru, to wraca do hotelu robot­ni­czego. Naj­gor­szy jest ten przy Klo­no­wica. Obok sie­bie stoją trzy budynki: męski, żeń­ski i rodzinny. Oczy­wi­ście naj­gor­szy jest ten dla samot­nych męż­czyzn. Znisz­czone drzwi, odra­pane ściany, zapad­nięte meta­lowe łóżka. „Nic tam nie było, wypa­lona trawa, wyrzu­cone butelki. Po każ­dej wypła­cie: wódka, dziew­czyny (…) Brudna pod­łoga, ściany, kulawy stół, dwa krze­sła, dobrze, jeśli mają po trzy nogi. (…) tam można było prze­spać, spić się”⁷⁶. Każdy po jakimś cza­sie szu­kał kwa­tery na mie­ście, naj­le­piej we dwóch, trzech kole­gów.

Praca jest ciężka. Alko­ho­lizm duży. Satys­fak­cji mało. Sta­bi­li­za­cji żad­nej.

Lech Wałęsa pra­cuje w bry­ga­dzie Aloj­zego Mosiń­skiego. Dwa­dzie­ścia kilka lat póź­niej Mosiń­ski powie: „Roboty na statku nie znał. Z początku musia­łem go tro­chę przy­pil­no­wać. (…) Był pojętny i chętny do roboty. (…) Gadul­ski, wszyst­kiego cie­kawy”⁷⁷. Kolega z wydziału Wałęsy Józef Szy­ler mówi jed­nak, że: „Mosiń­ski nie akcep­to­wał Wałęsy jako fachowca, ale też jako czło­wieka. Wyra­żał się o nim per «uzur­pa­tor» (…) bo Wałęsa cały czas: «ja, ja, ja»”⁷⁸.

Hen­ryk Jagiel­ski też jest elek­try­kiem na W-4. Tyle że nie na statku, lecz w hali wydziału. Elek­tryk-nawi­jacz, pra­cuje przy sil­ni­kach. Dla­tego Wałęsę z tego pierw­szego okresu zna słabo, cho­ciaż go koja­rzy. Pamięta jed­nak dobrze przy­wo­ły­wa­nego bry­ga­dzi­stę:

– Mosiń­ski to był nad­mistrz. Pra­co­wał w stoczni jesz­cze przed wojną. To był bar­dzo porządny czło­wiek, tyle że tchórz. Był w porządku, ale bał się. Uci­szał mnie na przy­kład: Heniek, mów cicho!⁷⁹

Może stąd ta zacho­waw­cza wypo­wiedź Mosiń­skiego na potrzeby książki _Droga nadziei_ oraz ta śmiel­sza, pry­watna, do Józefa Szy­lera.

W _Dro­dze nadziei_ Lech Wałęsa o pierw­szych dwóch latach w wydziale pisze: „W mojej bry­ga­dzie przy­jaź­ni­łem się wtedy z Hen­ry­kiem Lenar­cia­kiem (…)”⁸⁰. Ale sam Lenar­ciak w 1990 roku mówi Szcze­sia­kowi: „Z pierw­szego okresu nie­wiele o nim mogę powie­dzieć. (…) Raczej cichy chło­pak. Nie wyróż­niał się. Cza­sami zabie­rał głos na zebra­niach, ale nie za ostro”⁸¹.

W roz­mo­wie ze mną o tym okre­sie sprzed strajku 1970 roku Lech Wałęsa mówi:

– Byłem z rodziny, która była anty­ko­mu­ni­styczna. Rodzice dys­ku­to­wali, ludzie odwie­dzali się na wsi, słu­cha­łem tych dys­ku­sji, te opo­wia­da­nia, że zosta­li­śmy zdra­dzeni w 1939 i 1945 roku, te tęsk­noty do wol­nej Pol­ski. I słu­cha­jąc tych opo­wie­ści, czło­wiek coraz bar­dziej usta­wiał się anty. Z myślą, że może naszemu poko­le­niu uda się odzy­skać to, co stra­cili nasi poprzed­nicy. I tak wycho­wany wal­czy­łem wszę­dzie, gdzie można było wal­czyć. Oczy­wi­ście, naj­pierw w pro­sty, dzie­cinny spo­sób: jakieś hasła pisa­łem na murach, a potem już w stoczni na stat­kach jakieś napisy kredą, pisane tek­sty anty­ko­mu­ni­styczne⁸².

Mało to kon­kretne przy­kłady, ale w tam­tych cza­sach więk­szość Pola­ków była co naj­mniej scep­tycz­nie nasta­wiona do wła­dzy i ustroju.

Hen­ryk Jagiel­ski zapa­mię­tał Lecha Wałęsę sprzed 1970 roku rów­nież jako gra­cza, broń Boże nie poli­tycz­nego, ale takiego zwy­kłego, rekre­acyj­nego.

– Czę­sto grał w ping-ponga po godzi­nach – mówi mi.

– Gdzie? – pytam.

– Na tere­nie stoczni. Mie­li­śmy dwa stoły czy trzy. Na wydziale czy nawet w szatni. W war­caby też grał z kole­gami. War­caby były na świe­tlicy, bo jak przy­cho­dzili na śnia­da­nie czy narady, to można było zagrać, na stole leżały.

– Dobry był?

– Raczej nie, tak grał, bo grał.

– A przy oka­zji, jak już mówimy o grze. Czy widział pan, że Wałęsa grał w toto­lotka?

– Tak, miał kilku kole­gów, to była taka spół­dziel­nia. Mówi, że zawsze wygry­wał, ale ni­gdy nie wygrał. To było z pię­ciu, sze­ściu kole­gów z wydziału.

– Ale potem mówił, że dużo wygry­wał?

– Nie, nie, ni­gdy nie wygrał⁸³.

Wacław Suswał, też z W-4, wspo­mina:

– Mówiąc szcze­rze, dwa­na­ście lat pra­co­wa­łem z Wałęsą na jed­nym wydziale, cho­ciaż na róż­nych jed­nost­kach, ale ja się inte­re­so­wa­łem tury­styką i dzia­ła­łem w krwio­daw­stwie, a oni grali w totka, cał­kiem inne histo­rie. To nie było towa­rzy­stwo, z któ­rego był­bym dumny⁸⁴.

Szefuniu, Wodzuniu, ojciec duchowy i złowrogi cień przyszłości

Wałęsa, jak wielu jego kole­gów, po kilku mie­sią­cach ucieka z hotelu. W kilku znaj­dują pokój na ulicy Kar­tu­skiej 28, w sto­ją­cej do dzi­siaj małej kamie­niczce. Nie­da­leko cen­trum, zale­d­wie dwa kilo­me­try do stoczni, dwa­dzie­ścia minut pie­chotą idąc przez Świer­czew­skiego (dziś Nowe Ogrody), koło komendy miej­skiej MO, sądu, szpi­tala i sie­dziby Rady Naro­do­wej. Tram­wa­jem jesz­cze szyb­ciej, dwa, trzy przy­stanki. W przy­zie­miu kamie­nicy mieszka z czte­rema kole­gami, za oknem mają toro­wi­sko, stąd od samego rana huk tram­wa­jów jadą­cych z Sie­dlec i Sucha­nina. W dni powsze­dnie nawet nie prze­szka­dzają, wręcz prze­ciw­nie, budzą do pracy. Gorzej w nie­dziele.

W kamie­niczce mieszka rodzina Kró­lów: pan Król, pani Kró­lowa i ich córki, Kró­lewny. Wałęsa wspo­mina, że z kole­gami poma­gają rodzi­nie w domo­wych czyn­no­ściach, Kró­lowi w bie­le­niu ścian, Kró­lo­wej w sobot­nim myciu pod­łóg, a naj­star­szą Kró­lewnę odpro­wa­dzają na zabawę taneczną i z niej przy­pro­wa­dzają.

Król, z wykształ­ce­nia agro­nom, słu­cha Radia Wolna Europa. „Przy­po­mi­nał mi tym mego ojczyma”. Dużo dys­ku­tują, obaj to uwiel­biają. Wałęsa mówi do niego „sze­fu­niu”, a on „rewan­żo­wał mu się”, mówiąc „wodzu­niu”. Widać, że bra­ko­wało Wałę­sie takich ludzi i roz­mów w wiej­skim POM-ie.

„Kwa­tera na Kar­tu­skiej sąsia­do­wała z budyn­kiem dobrze zna­nym i cie­szą­cym się ponurą sławą w Gdań­sku, gdzie mie­ścił się dziel­ni­cowy urząd bez­pie­czeń­stwa. Zatrud­nieni tam taj­niacy miesz­kali w oko­licz­nych domach, w tym jeden nad miesz­ka­niem, które zaj­mo­wa­łem z kole­gami. Po latach, w zupeł­nie innej roli, spo­tka­łem tego wła­śnie czło­wieka jako członka mojej obstawy, przy­kle­jo­nej do mnie po wyj­ściu z inter­no­wa­nia. Był jed­nym z tych, któ­rzy nie odstę­po­wali mnie na krok, jeż­dżąc za mną do pracy i z pracy, na week­endy, na ryby i do lasu. Przez niego prze­ka­zuję do dziś pozdro­wie­nia dla moich daw­nych gospo­da­rzy – i, jak kie­dyś spraw­dzi­łem, wywią­zuje się z tego zada­nia skru­pu­lat­nie”⁸⁵ – napi­sze po latach.

Rze­czy­wi­ście, jest to część mia­sta, gdzie w latach sześć­dzie­sią­tych mieszka wielu funk­cjo­na­riu­szy MO i SB. Na ulicy Świer­czew­skiego, czyli wła­ści­wie prze­dłu­że­niu Kar­tu­skiej, mie­ści się komenda miej­ska MO, a w jej budynku, z tyłu na par­te­rze, są pomiesz­cze­nia SB. Nato­miast nieco dalej w stronę cen­trum, zaraz za wia­duk­tem Huci­sko, stoi ponury gmach woje­wódz­kiej komendy MO z mniej rzu­ca­ją­cym się budyn­kiem SB z boku (na lewo, w głąb wewnętrz­nego podwórka). Pomię­dzy nimi, mniej wię­cej pośrodku, jest osie­dle. Stare, jesz­cze przed­wo­jenne kamie­nice stoją przy stro­mych ulicz­kach pną­cych się na Bisku­pią Górkę. W tych kamie­nicz­kach także mieszka wielu ówcze­snych esbe­ków, adresy ulic Bisku­pia, Na Stoku czę­sto prze­wi­jają się w kar­to­te­kach funk­cjo­na­riu­szy. Na samej Bisku­piej Górce mie­ści się ośro­dek szko­le­niowy MO. Zarówno komenda miej­ska na Świer­czew­skiego, jak i komenda woje­wódzka na Oko­po­wej powrócą nie­długo, bo już w 1970 roku.

Lech Wałęsa mieszka u Kró­lów mię­dzy 1967 a 1969 rokiem.

W tym okre­sie w życiu Lecha Wałęsy poja­wia się jesz­cze jeden czło­wiek, który będzie przy nim przez naj­bliż­sze… trzy­dzie­ści lat. Pój­dzie za nim aż do Bel­we­deru.

Na końcu ulicy Kar­tu­skiej stoi kościół pod wezwa­niem św. Fran­ciszka, przez gdańsz­czan zwany „na Emaus”. W para­fii mieszka młody ksiądz Fran­ci­szek Cybula. Cybula to nie jest jego rodowe nazwi­sko. Jego ojciec Karol Man­drysz został powo­łany do Wehr­machtu, wpraw­dzie nie jako Kaszub, co na tych tere­nach było powszechne, ale Ślą­zak. Zgi­nął w 1944. W cza­sie wojny Cybula stra­cił też matkę, która zmarła na tyfus. Czte­ro­letni Fran­ci­szek został przy­gar­nięty przez Mela­nię i Leona Cybu­lów, bez­dzietne, bar­dzo reli­gijne mał­żeń­stwo. Ksiądz Cybula wspo­mina, że kiedy budził się późno w nocy, widział ojczyma, jak wciąż klę­czy przy łóżku z różań­cem w ręku. Sam poszedł do semi­na­rium, naj­pierw w Pel­pli­nie, potem w Gdań­sku. Semi­na­rium w Pel­pli­nie jest uwa­żane za sto­jące na wyso­kim pozio­mie, na przy­kład ksiądz Hen­ryk Jan­kow­ski jako bar­dzo słaby uczeń i bez popar­cia swego pro­bosz­cza nie został do niego przy­jęty. Część semi­na­rzy­stów została jed­nak prze­nie­siona do nowego semi­na­rium w Gdań­sku, wśród nich jest Fran­ci­szek Cybula. Nowo utwo­rzone semi­na­rium jest uwa­żane za gor­sze, ale świeża die­ce­zja gdań­ska potrze­buje kle­ry­ków, więc nie jest tak wybredna jak w Pel­pli­nie.

W czerwcu 1967 roku Wałęsa zaczyna pracę w stoczni, a ksiądz Fran­ci­szek Cybula przyj­muje świę­ce­nia kapłań­skie. Jego pierw­szą para­fią jest wła­śnie Emaus. W 1969 roku Wałęsa idzie do niego do spo­wie­dzi przed­ślub­nej. Taka spo­wiedź nie­ko­niecz­nie musi być szcze­gólną spo­wie­dzią, to zależy od samego narze­czo­nego, cza­sem od księ­dza. Ale dla Wałęsy naj­wi­docz­niej jest. Potwier­dza to Danuta Wałęsa w swo­jej bio­gra­fii: „Nie wiem, z czego spo­wia­dał się mąż przed ślu­bem, nie wiem, o czym oni wtedy roz­ma­wiali, ale po tym, jak mąż we wrze­śniu odna­lazł księ­dza Cybulę, zaczął się sys­te­ma­tycz­nie spo­wia­dać tylko u niego. W ten spo­sób ksiądz Cybula został jego spo­wied­ni­kiem”⁸⁶.

W 1980 roku Lech Wałęsa będzie cho­dził do spo­wie­dzi u księ­dza Cybuli w para­fii na Przy­mo­rzu, a w 1990 zabie­rze go do Bel­we­deru.

Miłość w wielkim mieście

Naj­pierw jest fal­start, to jesz­cze nie ta wła­ściwa kobieta.

Lala. Egzo­tyczne imię. Może i powinno wzbu­dzić podej­rze­nie, ale czy dla mło­dego chło­paka to naj­waż­niej­sze? Aku­rat tę krótką i burz­liwą miłość Wałęsa opi­suje sze­roko jak żadną poprzed­nią. Pod­czas jakie­goś wypadu z kole­gami do lokalu poznaje Lalę, która mówi, że jej ojciec to tak wysoko posta­wiony gość, że „lepiej, jeśli o tym tak od razu nie będę wie­dział”.

Nie może być gor­szy – dla Lali zostaje dyrek­to­rem małego zakładu, ale to tylko „na począ­tek”. Tak sobie przed­sta­wieni ruszają w mia­sto. „Gdańsk ofe­ruje mi od razu swoje naj­lep­sze owoce – pomy­śla­łem i nie żało­wa­łem forsy na wspólne sza­leń­stwa, które nara­stały dzień po dniu”⁸⁷.

Kiedy dziś pytam Lecha Wałęsę, jakie miał wtedy roz­rywki, kluby, gdzie cho­dził jako kawa­ler, jakiej słu­chał muzyki, macha tylko znie­cier­pli­wiony ręką.

– Daj pan jakieś cie­kawe pyta­nie! – dener­wuje się.

A to prze­cież koń­cówka lat sześć­dzie­sią­tych. W Gdań­sku nie bra­kuje barów, noc­nych lokali, a nawet dobrych klu­bów muzycz­nych. Naj­waż­niej­szy z nich, i jeden z naj­waż­niej­szych w kraju, to Rudy Kot na Garn­car­skiej. Tu po raz pierw­szy w Pol­sce zagrano big beat. Tutaj gra zespół nazy­wany pol­skimi Beatle­sami, Pię­cio­li­nie, które nie­długo zmie­nią nazwę na Czer­wone Gitary. Kla­syczny skład: Krzysz­tof Klen­czon (mieszka tuż obok, na Olszynce), Ber­nard Dornow­ski, Jerzy Kos­sela i Jerzy Skrzyp­czak. Jesz­cze bli­żej Kar­tu­skiej, bo w klu­bie Żak przy Wałach Jagiel­loń­skich 1 działa Teatr Bim-Bom, gdzie wystę­pują Bogu­mił Kobiela, Jacek Fedo­ro­wicz, Wowo Bie­lecki (a przed śmier­cią wystę­po­wał tu Zbi­gniew Cybul­ski).

Ślub Lecha i Danuty Wałę­sów (8.11.1969). Repro­duk­cja. Fot. Erazm Cio­łek / Forum

Lech Wałęsa dziś nie­chęt­nie wraca do tego czasu, ale w auto­bio­gra­fii pisze: „codzien­nie łama­łem sobie głowę, czym Lali zaim­po­no­wać”. Wie­czory należą więc do nich, lecz rano trzeba iść do pracy. Wycho­dzi ze swego poko­iku w przy­zie­miu kamie­niczki na ulicy Kar­tu­skiej i bie­gnie bocz­nymi ulicz­kami w stronę dworca, na skróty do stoczni. Na ulicy Zagro­do­wej widzi Lalę roz­no­szącą butelki z mle­kiem. Ona mil­czy. On mówi tylko, że wła­śnie bie­gnie do stoczni. Czy uma­wiają się na wie­czór? Nawet gdyby, to, jak napi­sał, „czar prysł”.

Znowu wra­cają zwy­kłe, szare dni. Do pracy i z pracy. Roz­mowy z „sze­fu­niem” o tym, co wczo­raj w nocy powie­dzieli w Wol­nej Euro­pie. Pomoc Kró­lo­wej w sobot­nich porząd­kach. Wyj­ście po bułki i papie­rosy.

A jak było z Danutą?

– Kiedy zoba­czył pan ją pierw­szy raz, od razu pan pomy­ślał, że chciałby się z nią spo­ty­kać? – pytam.

– Dziew­czyn tro­chę mia­łem przed­tem, ale zostały na tam­tych tere­nach, z któ­rych pocho­dzę. Teraz trzeba było szu­kać bli­żej. Kwa­terę mia­łem na Kar­tu­skiej. W dro­dze do stoczni musia­łem prze­cho­dzić ulicą Kar­tu­ską, potem Świer­czew­skiego, a tam był taki kiosk z kwia­tami – mówi mi.

– Od razu, za pierw­szym razem się panu spodo­bała, kiedy pan ją zoba­czył?

Chwilę się zasta­na­wia.

– Wie pan, trudno to dziś powie­dzieć, ale raczej tak, raczej od razu mi się spodo­bała.

W _Dro­dze nadziei_ wspo­mi­nał: „(…) kiedy znad kio­sku z kwia­tami popa­trzyła na mnie bystra buzia z piw­nymi oczami i dłu­gimi wło­sami spię­tymi w war­kocz – zapa­mię­ta­łem na długo ten nieco zaczepny, ale miękki, dziew­częcy gest”⁸⁸.

To była kwia­ciar­nia Orchi­dea przy Świer­czew­skiego, naprze­ciw szpi­tala woje­wódz­kiego. Nie­da­leko od kwa­tery na Kar­tu­skiej, zale­d­wie trzy minuty spa­ce­rem.

Lechowi Wałę­sie nie daje spo­koju pamięć o spo­tka­nej przy­pad­kowo dziew­czy­nie. Sprawę uła­twia fakt, że wie, gdzie zawsze ją może spo­tkać. Wraca tam więc pod byle pre­tek­stem. Pyta o książkę, którą widzi na ladzie, pyta, czy mógłby poży­czyć, dzięki temu znów ma po co wró­cić za kilka dni.

– A ona też szybko zwró­ciła na pana uwagę? – jestem cie­kawy.

– To trzeba by się jej pytać. Pod­cho­dzi­łem do niej kilka razy, roz­mie­nia­łem jakieś pie­nią­dze.

Danuta Wałęsa w _Dro­dze nadziei_ tak wspo­mina te pierw­sze spo­tka­nia z przy­szłym mężem: „Pamię­tam dokład­nie: było to 14 paź­dzier­nika 1968 roku. Zapi­sa­łam sobie w kalen­da­rzu. Podo­bał mi się. Przy­szedł roz­mie­nić pie­nią­dze. Spie­szył się bar­dzo. Po tygo­dniu przy­szedł znowu, zaczę­li­śmy cho­dzić ze sobą. A zaczęło się od tego, że poży­czył ode mnie książkę, oddał ją po paru dniach. (…) Aku­rat wycho­dzi­łam – spy­tał, czy może mnie odpro­wa­dzić”⁸⁹.

Cho­ciaż, cho­ciaż… w auto­bio­gra­fii z 2011 roku napi­sze, że wcale jej się tak od razu nie podo­bał: „Przy­szedł roz­mie­nić pie­nią­dze. Następ­nego dnia przy­szedł ponow­nie, jakby z wdzięcz­no­ści, i przy­niósł gumę do żucia. W ogóle mnie wtedy nie zain­te­re­so­wał. Ba, śmie­szyła mnie ta guma do żucia”⁹⁰.

Mirka, bo imie­nia Danuta będzie uży­wać póź­niej, z domu Gołoś, ma zale­d­wie 19 lat. Pocho­dzi z Kolo­nii Krypy. Kolo­nia to maleńki przy­sió­łek rów­nie małej wio­ski Krypy w nie­wiel­kiej gmi­nie Liw koło Węgrowa na Mazow­szu. Druga z dzie­wię­ciorga rodzeń­stwa. Razem z Lechem będą mieli ośmioro dzieci. Podob­nie jak Lech Wałęsa ma za sobą ciężką pracę w gospo­dar­stwie rodzi­ców i u bogat­szych gospo­da­rzy w oko­licy.

W Gdań­sku jest zale­d­wie od 1968 roku. Przy­jeż­dża tu w lutym za namową star­szej sio­stry Krysi. „Na auto­bus peka­esu odpro­wa­dzała mnie mama. Miała łzy w oczach. Nim zatrza­snęły się drzwi, powie­dzia­łam do niej: «Mamo! Ja już tu nie wrócę!» (…) moje pra­gnie­nie wyrwa­nia się stam­tąd było tak ogromne, że te słowa wypo­wie­dziane do mamy jakby same prze­szły mi przez usta. I one się spraw­dziły”⁹¹.

Na począ­tek zatrzy­muje się u ciotki w Gdań­sku-Brzeź­nie. W dwu­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu w bloku prze­ro­bio­nym z hotelu robot­ni­czego mieszka ciotka, jej mąż, trójka ich dzieci i Danuta. Potem prze­nosi się do ciotki Zofii na ulicy Żabi Kruk. Śpi na roz­kła­da­nym łóżku polo­wym, ale to miesz­ka­nie jest w samym cen­trum mia­sta, naprze­ciwko kolejki Gdańsk-Śród­mie­ście, skąd do kwia­ciarni na Świer­czew­skiego ma zale­d­wie pięt­na­ście minut spa­ce­rem.

Danuta, jesz­cze wtedy Mirka, sto­jąc za ladą pośród kwia­tów, obser­wuje prze­chod­niów na Świer­czew­skiego. Od cen­trum, codzien­nie o tej samej porze po połu­dniu prze­cho­dzi ten stocz­nio­wiec, który już kilka razy do niej zacho­dził. „Na pierw­szy rzut oka był takim tajem­ni­czym face­tem. Mogłam go obser­wo­wać – i obser­wo­wa­łam. Obser­wo­wa­łam go, jak idzie cią­gle zamy­ślony, lekko wyco­fany. On zawsze był taki sku­piony, tajem­ni­czy. Zasta­na­wia­łam się, dla­czego taki jest. Może ta jego tajem­ni­czość mnie zain­try­go­wała?”⁹²

„Na imię miała Mirka, ale ja wola­łem jej dru­gie imię Danuta” – napi­sze Lech Wałęsa. Zaczął tak do niej mówić, kiedy zgo­dziła się na pierw­sze spo­tka­nie. Spa­cery z Danutą są inne niż wypady z Lalą. Nie sza­leją po knaj­pach, to nie styl Danuty. Para­dok­sal­nie stwa­rza to mło­dym jesz­cze więk­sze trud­no­ści: on nie może jej zapro­sić do sie­bie na kwa­terę, choć to zale­d­wie po dru­giej stro­nie ulicy, wystar­czy tylko przejść toro­wi­sko. Tym bar­dziej ona nie może go przyj­mo­wać w miesz­ka­niu ciotki, wtedy jesz­cze w Brzeź­nie. Dobrze cho­ciaż, że to dosyć daleko, z dru­giej strony mia­sta, tram­wa­jem jedzie się co naj­mniej pół godziny; można je spę­dzić razem, sie­dząc obok sie­bie i patrząc na Gdańsk. Cho­dzą też do kina.

– Jakie wybie­ra­li­ście filmy? – pytam z czy­stej cie­ka­wo­ści.

– Ja sta­wia­łem na przy­pa­dek. Przy­pad­kowe. Ale nie na nudne, bo szkoda było gro­sza – mówi mi Lech Wałęsa. – Cho­dzi­li­śmy do róż­nych kin. Kino Lenin­grad, kino Kame­ralne. Ale to dawne czasy… Daj pan cie­kawe pyta­nia! – znowu się iry­tuje, nie da się nacią­gnąć na wspo­minki, i to jakie­muś obcemu face­towi.

Muszę sam sobie spraw­dzić. W 1968 roku wcho­dzi na ekrany kin _Żywot Mate­usza_ Witolda Lesz­czyń­skiego. Obsy­pany nagro­dami, ale tro­chę filo­zo­ficzny, nudny. Z zagra­nicz­nych fil­mów w 1968 roku powstała słynna _2001. Ody­seja kosmiczna_ Stan­leya Kubricka, ale ona na pol­skie ekrany wej­dzie dopiero 31 grud­nia 1990 roku, kiedy Lech Wałęsa od dzie­wię­ciu dni będzie… pre­zy­den­tem Pol­ski. Też odpada. Może więc jakieś filmy z poprzed­niego roku? Na przy­kład _Wester­platte_ Sta­ni­sława Róże­wi­cza, jeste­śmy prze­cież w Gdań­sku, a do tego pol­ska pre­miera tego filmu ma miej­sce wła­śnie we wspo­mnia­nym przez Wałęsę kinie Lenin­grad przy Dłu­giej. Albo _Wszystko na sprze­daż_ Andrzeja Wajdy z Danie­lem Olbrych­skim, Zbi­gnie­wem Cybul­skim, Bogu­mi­łem Kobielą, Andrze­jem Łapic­kim oraz Elż­bietą Czy­żew­ską i Beatą Tysz­kie­wicz, ówcze­snymi gwiaz­dami pol­skiego kina. Tak, na ten film można posta­wić w ciemno, że jeśli nie Lech, to na pewno Danuta chciała pójść. No i jest jesz­cze tak zwana kine­ma­to­gra­fia radziecka, powszech­nie kró­lu­jąca w pol­skich kinach. Może więc popu­larna kome­dia Eldara Ria­za­nowa _Zakręt szczę­ścia_?

Danuta w auto­bio­gra­fii z 2011 roku: „Pew­nego dnia odpro­wa­dził mnie do domu. I wła­śnie wtedy zaiskrzyło. Zaczę­li­śmy cho­dzić ze sobą na poważ­nie. Na potań­cówki nie cho­dzi­li­śmy, bo nie było nas stać. Spa­ce­ro­wa­li­śmy po Gdań­sku. Szła zima i nie mając gdzie się podziać, cho­dzi­li­śmy do kina «Lenin­grad»”⁹³.

Bingo! Jeśli kino Lenin­grad, to z pew­no­ścią byli na _Wszyst­kim na sprze­daż_ i _Zakrę­cie szczę­ścia_.

Życie Lecha Wałęsy zmie­niło się w jed­nym, ale jakże waż­nym szcze­góle. Jest zako­chany. Pro­sto po pracy idzie do domu, łapie chwilę drzemki, wstaje, by zdą­żyć przed 18.00 pod Orchi­deę. Danuta zamyka kwia­ciar­nię i razem idą na mia­sto, a potem on odwozi ją do Brzeźna. Danuta w 1984 roku: „Można powie­dzieć, że w tym pierw­szym okre­sie ist­nie­li­śmy tylko dla sie­bie. Był bar­dzo poważ­nym czło­wie­kiem, zawsze zamy­ślony, zawsze zrów­no­wa­żony. Trudno było wydo­być z niego, co myśli. (…) To była moja pierw­sza miłość i tak już pozo­stało”⁹⁴.

Po latach, w 2011 roku, napi­sze już mniej roman­tycz­nie, że zda­niem męża to ona go chciała, ona mu się oświad­czyła. Ale, jak każda żona, wie swoje. Sio­stra Lecha Iza­bela opo­wie­działa Danu­cie w tajem­nicy o wizy­cie Lecha w rodzin­nym domu w stycz­niu 1969 roku. Lech przy­wiózł i poka­zał mamie zdję­cia swo­jej dziew­czyny. Mówi matce, że to Danuta, z którą cho­dzi i się ożeni. Jest to pew­nie dla niego ważne, bo w jakiś spo­sób prze­kre­śla jego poprzed­nie pery­pe­tie miło­sne i zmywa dawne łzy matki. Do Gdań­ska wraca spo­koj­niej­szy. Pew­nie wie też, że tym razem nie może tego zepsuć. A że jest uparty, musi się udać.

A może to jed­nak Lech ma rację? Bo wpraw­dzie on mówił o niej jako o przy­szłej żonie, ale to ona zde­cy­do­wała o ślu­bie. We wrze­śniu 1969 roku jadą razem, już jako para, na ślub sio­stry Danuty, Krysi. Kościół w Węgro­wie, potem wesele. Danuta, patrząc na sio­strę, podej­muje szybką decy­zję. Oni też się pobiorą, pra­wie teraz, zaraz. Brzmi tro­chę jak roman­tyczny film, ale ta decy­zja wynika rów­nież z prozy życia. Ten sam kościół, w któ­rym pospiesz­nie dają na zapo­wie­dzi (już na 8 listo­pada), ta sama suk­nia panny mło­dej. Ze star­szej sio­stry pasuje na Danutę. Bra­kuje tylko gar­ni­turu i obrą­czek. No i kło­pot dla rodzi­ców, po jed­nym weselu zaraz dru­gie, ale i temu można zara­dzić, bo to dru­gie będzie dużo skrom­niej­sze.

Wra­cają do Gdań­ska. Wtedy dopiero, po zapo­wie­dziach, Danuta po raz pierw­szy idzie do kwa­tery Lecha, „żeby zoba­czyć, jak chłopcy miesz­kają”. Jak wspo­mina w 2011, nie dostała pier­ścionka zarę­czy­no­wego, a na obrączki zrzu­cają się oboje. Obrączki wybiera Lech, wkła­da­jąc je w skle­pie na swój palec. „Sądząc po pun­cach, pocho­dziły ze Związku Radziec­kiego”. Radziec­kie złoto w ówcze­snych cza­sach to naj­czę­ściej złoto próby około 585; dwa­na­ście–czter­na­ście kara­tów, czyli nieco ponad pięć­dzie­siąt pro­cent złota.

Mie­siąc po ślu­bie sio­stry Danuty wra­cają do rodzin­nego domu Goło­siów w Kolo­nii Krypy i do węgrow­skiego kościoła. W sobotę 8 listo­pada 1969 roku biorą ślub.

„Mał­żeń­stwo z Danutą przy­szło tak jakoś natu­ral­nie. Mia­łem inne dziew­czyny, bar­dziej mi «paso­wały», a jed­nak oże­ni­łem się wła­śnie z nią. Zasta­no­wi­łem się dopiero, jak zagrali mi mar­sza wesel­nego”⁹⁵.

Danuta jest prak­tyczną osobą, o 11.00 mają ślub cywilny, potem bie­gną do foto­grafa, gdzie robią sobie i zdję­cia ślubne, i do nowego dowodu oso­bi­stego. O 17.00 tego samego dnia mają ślub kościelny, potem skromne przy­ję­cie w domu rodzin­nym w Kry­pach. 10 listo­pada, w ponie­dzia­łek, jesz­cze szybko do urzędu w Liwie po nowy dowód oso­bi­sty i 11 listo­pada są już z powro­tem w Gdań­sku. Wła­śnie nad­cho­dzi „zima stu­le­cia” 1969/1970.

Zdaje się, że na ślu­bie i weselu nie było matki ani ojczyma Lecha ani nikogo ze strony Wałę­sów. Lech nawet nie ma swo­jego świadka, świad­ko­wie są ze strony rodziny Danuty. Jak napi­sze Roger Boyes: „Surowe, wiej­skie wycho­wa­nie Danuty nie róż­niło się wiele od doświad­cze­nia Wałęsy i on sam czuł się lepiej w towa­rzy­stwie jej braci (dwóch z nich wylą­do­wało w wię­zie­niu za napad) i sióstr niż swo­ich braci przy­rod­nich”⁹⁶.

Ale póź­niej matka Lecha polubi synową, i to z wza­jem­no­ścią, będzie jej też wdzięczna. „Teściowa oka­zała się bar­dzo dobrym czło­wie­kiem”. Z kolei Feliksa mówi Danu­cie, że ta ma „dobry wpływ na jej synka, że to dzięki mnie on jest, jaki jest”⁹⁷.

Po ślu­bie przez jakiś czas miesz­kają jesz­cze osobno. Lech zostaje na swo­jej kwa­te­rze, a Danuta prze­nosi się z ciotką Zofią na ulicę Rzeź­nicką, zresztą bar­dzo bli­sko Żabiego Kruku, gdzie wcze­śniej miesz­kały. Można powie­dzieć, że jedną prze­cznicę bli­żej Lecha.

„Stocz­nia w tam­tych cza­sach wynaj­mo­wała kwa­tery także dla mło­dych mał­żeństw. I wkrótce mąż dostał pokój w kil­ku­pię­tro­wej przed­wo­jen­nej kamie­nicy przy Mal­czew­skiego. (…) Miesz­ka­li­śmy tam od listo­pada 1969 do kwiet­nia 1970 roku” – wspo­mina Danuta⁹⁸. Stocz­nia nie tyle wynaj­muje, ile daje doda­tek do wypłaty oso­bom nie­ko­rzy­sta­ją­cym z hotelu robot­ni­czego, który można wyko­rzy­stać na część opłaty za wyna­jem pokoju czy miesz­ka­nia na mie­ście. Ulica Mal­czew­skiego leży w dziel­nicy Sie­dlce, ale na­dal na prze­dłu­że­niu Kar­tu­skiej i Świer­czew­skiego, zale­d­wie pół kilo­me­tra od byłej kwa­tery Lecha. Warunki na Mal­czew­skiego, nawet jak na tamte czasy, są złe. Pokój dla mał­żon­ków znaj­do­wał się za prze­chod­nim poko­jem pani P. Drzwi bez szyby, otwór zasło­nięty jedy­nie mate­ria­łem. Wspólna toa­leta w kory­ta­rzu, łazienki brak. „Myli­śmy się w miskach. (…) Aby się wyką­pać, cho­dzi­li­śmy do łaźni miej­skiej albo do cioci”⁹⁹. Do tego pani P. wrzesz­czy na syna, prze­klina i pod­słu­chuje mło­dych mał­żon­ków.

Nie­długo się wypro­wa­dzają, tym razem już dalej, na ulicę Beetho­vena w dziel­nicy Sucha­nino. Znowu przed­wo­jenny dom. „Druga pani P.”, jak ją nazywa Danuta, pro­wa­dzi mały zakład fry­zjer­ski i jest o wiele mil­sza od poprzed­niej. Przy domu jest ogró­dek, a Wałę­so­wie miesz­kają na pod­da­szu. Toa­leta rów­nież znaj­duje się na kory­ta­rzu, a pokój jest nie­ogrze­wany. Danuta pamięta, że Lech jest świad­kiem na bierz­mo­wa­niu syna gospo­dyni, a ona pomaga jej w ogródku. Lech Wałęsa te prze­pro­wadzki kwi­tuje krót­kim wspo­mnie­niem ponie­wierki po „chłod­nych i przy­pad­ko­wych miej­scach”. Beetho­vena zapa­mięta nieco ina­czej niż Danuta, że ow­szem, był świad­kiem na bierz­mo­wa­niu syna fry­zjerki, ale w ogródku poma­gał on.

Matka Feliksa, zado­wo­lona z ustat­ko­wa­nia się syna, prosi Lecha, aby wziął do sie­bie naj­młod­szego brata, Wojtka. Z sió­demki jej dzieci jesz­cze tylko on spę­dza matce sen z powiek. Inne, już po ślu­bie czy woj­sku, miesz­kają i pra­cują w róż­nych mia­stach. Woj­tek od małego jest chory na cukrzycę, chcia­łaby, aby zna­lazł sobie miesz­ka­nie i pracę w mie­ście, gdzie łatwiej o przy­chod­nie i leka­rzy. Woj­tek, młod­szy od Wałęsy o osiem lat, ale pra­wie rówie­śnik Danuty, zamiesz­kuje z nimi w jed­nym pokoju na pod­da­szu. Wspól­nie mają też pomysł na mały biz­nes, biorą w ajen­cję kiosk przy ulicy Ojcow­skiej. To wąska uliczka z gęstą sze­re­gową zabu­dową. Dwa rzędy skle­jo­nych ze sobą prze­dziw­nych par­te­ro­wych dom­ków z wyso­kimi pod­da­szami. Za dzie­sięć lat, w sierp­niu 1980 roku, na jed­nym z tych pod­da­szy trzej mło­dzi stocz­niowcy, Jerzy Borow­czak, Bog­dan Fel­ski i Ludwik Prą­dzyń­ski, będą usta­lali szcze­góły roz­po­czę­cia strajku w Stoczni Gdań­skiej. Lech Wałęsa spóźni się około czte­rech godzin, ale w końcu też przyj­dzie. Ten strajk w 1980 roku wypali nad­spo­dzie­wa­nie dobrze, ale pomysł z kio­skiem w 1969 roku nie.

Danuta i Woj­tek pra­cują w kio­sku na zmianę. „Woj­tek naro­bił manka i trzeba było jesz­cze spła­cać długi. (…) W ten spo­sób zakoń­czyła się moja druga, a zara­zem ostat­nia praca zarob­kowa” – napi­sze Danuta¹⁰⁰.

Mimo trud­no­ści ten czas jest dobrze wspo­mi­nany przez mło­dych mał­żon­ków. 1970 to dla Lecha Wałęsy dobry rok, a dla jego bio­gra­fii wyraźna cezura. Po pracy w trzech wiej­skich POM-ach cał­kiem nie­dawno został stocz­niow­cem w Gdań­sku. Po kilku nie­zbyt uda­nych roman­sach znaj­duje miłość swego życia. W paź­dzier­niku 1970 roku rodzi mu się pierw­szy syn, Bog­dan. Ale jest to też koniec lata w naszym umow­nym kalen­da­rzu bio­gra­fii. Powoli nad­cho­dzi pierw­sza w jego życiu jesień, szara i bez­na­dziejna, która skoń­czy się ostrym ata­kiem zimy.

Danuta wspo­mina, że sto­jąc w oknie szpi­tala, wśród innych kobiet z poro­dówki krzy­czą­cych do swych mężów na dole, krzy­czy i ona. Roz­dziela je prze­cież od mężów podwójna szyba i trzy wyso­kie pię­tra. Sto­jący na dole mężo­wie, zadzie­ra­jąc do góry głowy, krzy­czą do swych kobiet. Ale ten jeden, jej, „stał jakiś taki smutny. Ja, mając to malut­kie dziecko, powin­nam myśleć o sobie i o dziecku. A myśla­łam o tym, że on tam stoi, i zasta­na­wia­łam się, dla­czego jest smutny, zamiast się cie­szyć, zamiast pod­trzy­my­wać mnie na duchu. Gdy on poszedł, a ja wró­ci­łam na salę, wydaje mi się, że się roz­pła­ka­łam. (…) Myślę, że prze­ra­ziła go rze­czy­wi­stość”¹⁰¹.

Zanim Danuta wyj­dzie ze szpi­tala, Wałęsa idzie do urzędu stanu cywil­nego z zaświad­cze­niem o uro­dze­niu syna. Jako imię podaje Bog­dan, na dru­gie Bole­sław. Bole­sław wia­domo, po ojcu, któ­rego nie pamięta. A Bog­dan? Danuta w pierw­szej chwili jest zła, że nie zapy­tał jej o zda­nie. Jak wspo­mina: „Nie mam poję­cia dla­czego Bog­dan. (…) Z cza­sem polu­bi­łam to imię”¹⁰².

Chrzest Bog­dana odbywa się w kościele Fran­cisz­ka­nów na tak zwany Emaus, w Gdań­sku-Sie­dl­cach. Po kościele chrzciny w wynaj­mo­wa­nym poko­iku. Znowu jest chyba tylko rodzina Goło­siów, bo chrzestna para Bog­dana to matka Danuty i jej sio­stra Zofia, u któ­rej Danuta miesz­kała przed ślu­bem. „Chrzciny były skromne. (…) Mąż nie zara­biał dużo. Trudno mi powie­dzieć ile. Już nie pamię­tam. Może tysiąc dwie­ście zło­tych? Może tysiąc czte­ry­sta?” – wspo­mina na zakoń­cze­nie tego pierw­szego etapu mał­żeń­stwa Danuta¹⁰³.

29 wrze­śnia 1970 roku Lech Wałęsa koń­czy dwa­dzie­ścia sie­dem lat. Nad­cho­dzi jesień i zima, a wraz z nią pie­kielne zimno w nie­ogrze­wa­nym poko­iku na pod­da­szu u „dru­giej pani P.”, fry­zjerki przy Beetho­vena.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: