Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

What if? A co gdyby? - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
31 lipca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,99

What if? A co gdyby? - ebook

Jeden z największych fenomenów czytelniczych ostatniego roku. Książka, która zebrała świetne recenzje w najważniejszych światowych mediach, poczynając od „Wall Street Journal” i „Rolling Stone'a”, a na „Wired” kończąc. Zadebiutowała na 1 miejscu listy bestsellerów non-fiction „New York Timesa” i utrzymywała się w jej czołówce przez pół roku. Jedna z ulubionych lektur Billa Gatesa. W ciągu zaledwie 24 godzin od premiery osiągnęła status bestsellera na Amazonie. „What If?” Randalla Munroe to zbiór naukowych odpowiedzi na hipotetyczne i absurdalne pytania ilustrowany przezabawnymi komiksami. Książka pełna jest uszczypliwego humoru, a przy tym, naprawdę zaskakująco dużo można się z niej nauczyć. Munroe z naukowym zacięciem odpowiada nawet na najgłupsze pytania, cierpliwie tłumaczy jaką moc może wygenerować Yoda, czy co by się stało, gdyby każdy z nas miał naprawdę przeznaczoną tylko jedną drugą połówkę.

Naprawdę mądra

Bill Gates

Nigdy wcześniej granica między światem nerdów, a kulturą popularną nie była tak rozmyta

New York Times

Munroe ożywia trudną naukę błyskotliwym dowcipem. Mechanika Newtona jest zdecydowanie bardziej zabawna, kiedy zastanawiasz się nad tym jak zbudować rakietę ze skierowanych w dół karabinów maszynowych

Wall Street Journal

Edukacja powinna mieć na celu uczyć ludzi umiejętności rozwiązywania problemów, z którymi nigdy wcześniej się nie spotkali. Ta książka to ogromna porcja humoru i mistrzostwo w tego typu rozumowaniu

The Economist

Cudownie obłąkana

Boston Globe

To, co sprawia, że praca Munroe'a jest tak fantastyczna to kombinacja dwóch elementów: jego oddania, które powoduje, że stara się odpowiedzieć w naukowy sposób na nawet na najdziwniejsze pytania oraz jego niezaprzeczalnego poczucia humoru

Huffington Post

Absurdalność i hipotetyczność tych pytań sprawia, że każdy temat, nieważne jak odległy, jest interesujący

New Yorker

Randall Munroe jest legendą internetu. To twórca jednego z najpopularniejszych komiksów internetowych na świecie - XKCD. Jest byłym naukowcem NASA, który poświęcił karierę twórcy robotów dla tworzenia sytuacyjnych komiksów, a ostatnio także pisania książek. Jego stronę odwiedza miesięcznie około 70 milionów użytkowników.

Kategoria: Popularnonaukowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-437-9
Rozmiar pliku: 10 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

NINIEJ­SZA KSIĄŻKA JEST zbio­rem odpo­wie­dzi na hipo­te­tyczne pyta­nia.

Pyta­nia te zostały mi zadane za pośred­nic­twem mojej strony inter­ne­to­wej, na któ­rej – oprócz rubryki z pora­dami dla sza­lo­nych naukow­ców – stwo­rzy­łem rów­nież xkcd, inter­ne­towy komiks z patycz­ko­wa­tymi posta­ciami.

Nie zaczy­na­łem od ryso­wa­nia komik­sów. W szkole stu­dio­wa­łem fizykę, a po ukoń­cze­niu nauki pra­co­wa­łem w NASA w dziale robo­tyki. W końcu odsze­dłem z NASA, aby poświę­cić się ryso­wa­niu komik­sów, ale moje zain­te­re­so­wa­nie nauką i fizyką nie osła­bło. I osta­tecz­nie zna­la­złem nowe pole reali­za­cji moich pasji: udzie­lam odpo­wie­dzi na zada­wane mi w inter­ne­cie dziwne i cza­sami nie­po­ko­jące pyta­nia. W tej książce znaj­dzie­cie wybór naj­cie­kaw­szych odpo­wie­dzi z mojej strony inter­ne­to­wej oraz garść nowych pytań, na które odpo­wia­dam po raz pierw­szy.

Od kiedy pamię­tam, sta­ra­łem się szu­kać odpo­wie­dzi na dziwne pyta­nia za pomocą mate­ma­tyki. W wieku pię­ciu lat prze­pro­wa­dzi­łem z matką roz­mowę, która została zapi­sana i umiesz­czona w albu­mie rodzin­nym. Kiedy matka dowie­działa się, że piszę książkę, odszu­kała zapis tej roz­mowy i prze­słała mi go. Oto ona, sko­pio­wana z 25-let­niej kartki papieru.

Ran­dall: Czy w naszym domu jest wię­cej mięk­kich, czy twar­dych przed­mio­tów?

Julie: Nie wiem.

Ran­dall: A na świe­cie?

Julie: Nie wiem.

Ran­dall: No dobrze, w każ­dym domu są trzy albo cztery poduszki, tak?

Julie: Tak.

Ran­dall: I w każ­dym domu jest około pięt­na­stu magne­sów, tak?

Julie: Tak myślę.

Ran­dall: Więc pięt­na­ście plus trzy lub cztery, niech będzie cztery, to jest dzie­więt­na­ście, tak?

Julie: Zga­dza się.

Ran­dall: Czyli na świe­cie jest praw­do­po­dob­nie około 3 miliar­dów mięk­kich i… 5 miliar­dów twar­dych przed­mio­tów. To które wygry­wają?

Julie: Myślę, że twarde.

Do dzi­siaj nie mam poję­cia, skąd wzią­łem te 3 miliardy i 5 miliar­dów. Na pewno nie wie­dzia­łem wtedy, co ozna­czają takie liczby.

Moja zna­jo­mość mate­ma­tyki z cza­sem nieco się popra­wiła, ale zain­te­re­so­wa­nie nią ma dziś tę samą przy­czynę co wtedy: chcę poznać odpo­wie­dzi na różne pyta­nia.

Mówi się, że nie ma głu­pich pytań. To oczy­wi­ście nie­prawda. Wydaje mi się, że na przy­kład moje pyta­nie o twarde i mięk­kie przed­mioty było dosyć głu­pie. Ale oka­zuje się, że próba zna­le­zie­nia pre­cy­zyj­nej odpo­wie­dzi na głu­pie pyta­nie może nas zapro­wa­dzić w cał­kiem inte­re­su­jące miej­sca. Wciąż nie wiem, czy na świe­cie jest wię­cej twar­dych, czy mięk­kich przed­mio­tów, ale po dro­dze dowie­dzia­łem się wielu innych rze­czy. Poni­żej przed­sta­wiam wam moje ulu­bione etapy tej podróży.

RAN­DALL MUN­ROE

GLOBALNA WICHURA

Co by się stało, gdyby Zie­mia wraz ze wszyst­kimi znaj­du­ją­cymi się na niej obiek­tami nagle prze­stała się obra­cać wokół osi, a atmos­fera na­dal poru­sza­łaby się z tą samą pręd­ko­ścią?

Andrew Brown

PRA­WIE WSZY­SCY BY ZGI­NĘLI. A póź­niej zro­bi­łoby się cie­ka­wie…

Na rów­niku powierzch­nia Ziemi poru­sza się z pręd­ko­ścią około 470 metrów na sekundę – czyli pra­wie 1700 kilo­me­trów na godzinę – wzglę­dem osi pla­nety. Gdyby Zie­mia zatrzy­mała się, a ota­cza­jące ją powie­trze na­dal by się poru­szało, nagle poja­wi­łyby się wia­try wie­jące z pręd­ko­ścią 1700 kilo­me­trów na godzinę.

Te wia­try byłyby naj­sil­niej­sze na rów­niku, ale wszyst­kich i wszystko, co żyje pomię­dzy 42° sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej pół­noc­nej a 42° połu­dnio­wej (włą­cza­jąc w to około 85 pro­cent świa­to­wej popu­la­cji), zdmuch­nąłby wiatr wie­jący z ponad­dźwię­kową pręd­ko­ścią. Naj­sil­niej­sze porywy tuż nad powierzch­nią Ziemi trwa­łyby tylko przez kilka minut, a potem wiatr zwol­niłby w wyniku tar­cia. Jed­nak w ciągu tych kilku minut wszyst­kie ludz­kie budowle obró­ci­łyby się w perzynę.

Mój dom w Bosto­nie leży wystar­cza­jąco daleko na pół­nocy, aby zna­leźć się poza strefą wia­trów o ponad­dźwię­ko­wej pręd­ko­ści. Jed­nak wie­jące tam wia­try byłyby ponad dwa razy sil­niej­sze od naj­sil­niej­szych tor­nad. Wszyst­kie budynki, począw­szy od szop, a skoń­czyw­szy na dra­pa­czach chmur, zosta­łyby znisz­czone, wyrwane z fun­da­men­tów, a ich ele­menty toczy­łyby się po ziemi.

Wia­try te byłyby słab­sze w pobliżu bie­gu­nów, ale żadne sku­pi­ska ludz­kie nie leżą wystar­cza­jąco daleko od rów­nika, żeby unik­nąć znisz­cze­nia. Lon­gy­ear­byen na wyspie w archi­pe­lagu Sval­bard w Nor­we­gii – naj­wy­żej poło­żone mia­sto na Ziemi – zosta­łoby znisz­czone przez wia­try o sile rów­nej naj­po­tęż­niej­szym cyklo­nom tro­pi­kal­nym.

Jeśli chcie­li­by­śmy ten wiatr prze­cze­kać, jed­nym z naj­lep­szych miejsc mogłyby być Hel­sinki. Mimo że samo ich poło­że­nie – 60° stopni sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej pół­noc­nej – nie zapew­ni­łoby mia­stu ochrony, to w ska­łach, na któ­rych jest ono zbu­do­wane, znaj­duje się skom­pli­ko­wana sieć tuneli wraz z pod­ziem­nymi gale­riami han­dlo­wymi, lodo­wi­skiem do gry w hokeja, kom­plek­sem base­nów itp.

Żadne budynki nie byłyby bez­pieczne; nawet kon­struk­cje wystar­cza­jąco mocne, aby wytrzy­mać taki wiatr, mia­łyby kło­poty. Jak powie­dział komik Ron White: „Nie­istotne jest TO, że wieje wiatr, ważne, CO ten wiatr ze sobą nie­sie”.

Załóżmy teraz na chwilę, że możemy schro­nić się w masyw­nym bun­krze zbu­do­wa­nym z mate­ria­łów odpor­nych na wia­try wie­jące z pręd­ko­ścią 1700 kilo­me­trów na godzinę.

No i świet­nie; wszystko byłoby w porządku… gdyby ist­niał tylko nasz bun­kier.

Nie­stety, praw­do­po­dob­nie mie­li­by­śmy jed­nak sąsia­dów. Gdyby któ­ryś z nich miał bun­kier leżący od strony nawietrz­nej w sto­sunku do naszego i jego bun­kier byłby gorzej umo­co­wany w ziemi, nasz bun­kier musiałby wytrzy­mać ude­rze­nie TAM­TEGO bun­kra lecą­cego z pręd­ko­ścią 1700 kilo­me­trów na godzinę.

Gatu­nek ludzki by nie wygi­nął¹. Oczy­wi­ście na powierzchni Ziemi oca­la­łoby bar­dzo nie­wielu ludzi; lata­jące w powie­trzu ele­menty kon­struk­cji star­łyby na proch wszystko, co nie byłoby zdolne prze­trwać wybu­chu jądro­wego. Jed­nak wiele osób znaj­du­ją­cych się wów­czas pod zie­mią mia­łoby się dosko­nale. Gdy­by­śmy w tym momen­cie sie­dzieli w głę­bo­kiej piw­nicy (lub jesz­cze lepiej w tunelu metra), mie­li­by­śmy duże szanse na prze­ży­cie.

Byliby też inni szczę­śliwcy. Dla dzie­siąt­ków naukow­ców i per­so­nelu sta­cji naukowo-badaw­czej Amund­sen–Scott na bie­gu­nie połu­dnio­wym takie wia­try nie sta­no­wi­łyby zagro­że­nia. Dla nich pierw­szym nie­po­ko­ją­cym sygna­łem byłaby nagła cisza, która zapa­dłaby nad resztą świata. Tajem­ni­cza cisza praw­do­po­dob­nie zde­ner­wo­wa­łaby ich na chwilę, ale w końcu ktoś zwró­ciłby uwagę na coś jesz­cze dziw­niej­szego…

Powietrze

Po usta­niu wia­trów powierzch­nio­wych zro­bi­łoby się jesz­cze dziw­niej.

Podmuch wia­tru zmie­niłby się w podmuch gorąca. W nor­mal­nych warun­kach ener­gia kine­tyczna wie­ją­cego wia­tru jest na tyle mała, że można ją pomi­nąć, ale to nie byłby nor­malny wiatr. Gwał­towne zatrzy­ma­nie się wia­tru spo­wo­do­wa­łoby roz­grza­nie powie­trza. Nad lądami dopro­wa­dzi­łoby to do dużego wzro­stu tem­pe­ra­tury, a na obsza­rach o dużej wil­got­no­ści powie­trza – do glo­bal­nych burz.

Jed­no­cze­śnie wia­try wie­jące nad oce­anami zmą­ci­łyby i roz­py­li­łyby powierzch­niową war­stwę wody. Przez chwilę ocean nie miałby w ogóle powierzchni, nie­moż­liwe byłoby okre­śle­nie, gdzie koń­czy się woda w postaci lot­nej, a zaczyna wła­ściwy ocean.

Oce­any są ZIMNE_._ Poni­żej cien­kiej war­stwy powierzch­nio­wej mają one nie­mal wszę­dzie tem­pe­ra­turę równą 4°C. Burza wzbu­rzy­łaby zimną wodę z głę­bin. Napływ zim­nej mgły do bar­dzo gorą­cego powie­trza przy­czy­niłby się do powsta­nia pogody ni­gdy wcze­śniej nie­wy­stę­pu­ją­cej na Ziemi – trud­nej do znie­sie­nia mie­sza­niny wia­tru, pary wod­nej, wody, mgły i gwał­tow­nych zmian tem­pe­ra­tury.

Pio­nowy ruch wody dopro­wa­dziłby do roz­kwitu róż­nych form życia, ponie­waż świeże sub­stan­cje odżyw­cze dotar­łyby do gór­nych warstw oce­anów. Jed­no­cze­śnie nastą­pi­łoby masowe wymie­ra­nie ryb, kra­bów, żółwi mor­skich i zwie­rząt nie­umie­ją­cych pora­dzić sobie z napły­wem słabo natle­nio­nej wody z głę­bin. Każdy gatu­nek zwie­rzę­cia, który musi oddy­chać powie­trzem atmos­fe­rycz­nym – taki jak wie­lo­ryby czy del­finy – miałby pro­blemy z prze­trwa­niem w tym wzbu­rzo­nym obsza­rze na gra­nicy morza i powie­trza.

Fale prze­to­czy­łyby się wokół Ziemi ze wschodu na zachód i każdy wschodni brzeg doświad­czyłby naj­więk­szego przy­pływu w histo­rii świata. Ośle­pia­jąca chmura mor­skiej wody w postaci mgły wdar­łaby się w głąb lądu, a za nią podą­ży­łaby jak tsu­nami wzbu­rzona ściana wody.

Na nie­któ­rych obsza­rach fale dotar­łyby wiele kilo­me­trów w głąb lądu.

Wichury wzbi­łyby ogromne ilo­ści pyłu i róż­nych szcząt­ków do atmos­fery. Jed­no­cze­śnie nad zimną powierzch­nią oce­anów utwo­rzy­łaby się gęsta war­stwa mgły. Nor­mal­nie dopro­wa­dzi­łoby to do gwał­tow­nego spadku tem­pe­ra­tury. Tak sta­łoby się i w tym przy­padku. Przy­naj­mniej po jed­nej stro­nie Ziemi.

Gdyby nasza pla­neta prze­stała się obra­cać, prze­rwa­niu uległby także nor­malny cykl dnia i nocy. Słońce nie prze­sta­łoby cał­ko­wi­cie prze­miesz­czać się po nie­bie, ale zamiast wscho­dzić i zacho­dzić raz dzien­nie, robi­łoby to raz do ROKU_._

Dzień i noc trwa­łyby po pół roku, nawet na rów­niku. Po dzien­nej stro­nie Ziemi jej powierzch­nia pie­kłaby się nie­ustan­nie w pro­mie­niach Słońca, pod­czas gdy po noc­nej stro­nie tem­pe­ra­tura gwał­tow­nie by spa­dła. Kon­wek­cja ter­miczna po dzien­nej stro­nie dopro­wa­dzi­łaby do potęż­nych burz na obsza­rach wysta­wio­nych na dzia­ła­nie Słońca².

Taka Zie­mia przy­po­mi­na­łaby, w pew­nym sen­sie, jedną z obra­ca­ją­cych się syn­chro­nicz­nie pla­net poza­sło­necz­nych, powszech­nie spo­ty­ka­nych w pobliżu czer­wo­nych kar­łów, w tej stre­fie, w któ­rej panują warunki sprzy­ja­jące roz­wo­jowi życia. Lep­szym porów­na­niem byłaby jed­nak Wenus w począt­ko­wym sta­dium for­mo­wa­nia. Jej wła­sna rota­cja spra­wia, że jedna strona pla­nety jest – podob­nie jak w przy­padku zatrzy­ma­nej Ziemi – przez całe mie­siące zwró­cona ku Słońcu. Jed­nak gruba atmos­fera Wenus krąży cał­kiem szybko, czego następ­stwem są dni i noce o zbli­żo­nej tem­pe­ra­tu­rze.

Cho­ciaż dłu­gość dnia na naszej nie­ru­cho­mej pla­ne­cie zmie­ni­łaby się, dłu­gość mie­siąca pozo­sta­łaby taka sama! Księ­życ nie prze­stałby krą­żyć wokół Ziemi. Jed­nak bez rota­cji naszej pla­nety dostar­cza­ją­cej ener­gii pły­wom mor­skim Księ­życ MÓGŁBY prze­stać odda­lać się od Ziemi (tak jak to robi teraz) i zacząć powoli się do niej zbli­żać.

W rze­czy­wi­sto­ści Księ­życ – nasz wierny towa­rzysz – mógłby spró­bo­wać nawet cof­nąć znisz­cze­nia spo­wo­do­wane sce­na­riu­szem napi­sa­nym przez Andrew. Obec­nie Zie­mia obraca się szyb­ciej niż Księ­życ, a pływy zwal­niają rota­cję naszej pla­nety, powo­du­jąc jed­no­cze­śnie odda­la­nie się naszego sate­lity³. Gdyby Zie­mia prze­stała się obra­cać, Księ­życ prze­stałby się od niej odda­lać. Pływy, zamiast zwal­niać, mogłyby przy­spie­szać ruch obro­towy pla­nety, a gra­wi­ta­cja Księ­życa po cichu, deli­kat­nie pocią­gnę­łaby Zie­mię…

…i nasza pla­neta znowu zaczę­łaby się obra­cać.

RELATYWISTYCZNA PIŁKA BASEBALLOWA

Co by się stało, gdy­by­śmy rzu­cili piłką do base­ballu z pręd­ko­ścią wyno­szącą 90 pro­cent pręd­ko­ści świa­tła?

Ellen McMa­nis

Pomińmy pyta­nie, w jaki spo­sób nada­li­by­śmy piłce base­bal­lo­wej tak dużą pręd­kość. Załóżmy, że jest to nor­malny rzut, ale po wypusz­cze­niu piłki przez mio­ta­cza w magiczny spo­sób przy­spie­sza ona do 90 pro­cent pręd­ko­ści świa­tła. Od tego momentu wszystko prze­biega zgod­nie z pra­wami fizyki.

ODPO­WIEDŹ BRZMI: wyda­rzy­łoby się wiele rze­czy, które dzia­łyby się bar­dzo szybko, a wszystko skoń­czy­łoby się źle dla pał­ka­rza (lub dla mio­ta­cza). Zasia­dłem sobie z książ­kami do fizyki, kolek­cjo­ner­ską figurką Nolana Ryana oraz stertą kaset wideo z nagra­niami wybu­chów jądro­wych i spró­bo­wa­łem roz­wią­zać ten pro­blem. Poni­żej przed­sta­wiam wam rezul­tat mojej pracy nano­se­kunda po nano­se­kun­dzie.

Piłka lecia­łaby tak szybko, że wszystko inne pozo­sta­wa­łoby prak­tycz­nie nie­ru­chome, nawet czą­steczki powie­trza. Poru­szają się one z pręd­ko­ścią około tysiąca kilo­me­trów na godzinę, ale nasza piłka pędzi­łaby przez nie z pręd­ko­ścią ponad 970 MILIO­NÓW kilo­me­trów na godzinę. Ozna­cza to, że w sto­sunku do piłki pozo­sta­wa­łyby one w miej­scu jak zamro­żone.

Zasady aero­dy­na­miki nie mia­łyby w tym przy­padku zasto­so­wa­nia. Nor­mal­nie powie­trze opływa wszystko, co się w nim poru­sza. Jed­nak czą­steczki powie­trza przed naszą piłką nie mia­łyby czasu, żeby usu­nąć jej się z drogi. Piłka ude­rzy­łaby w nie tak mocno, że nastą­pi­łaby fuzja jąder ato­mów wcho­dzą­cych w skład czą­ste­czek powie­trza z jądrami ato­mów z powierzchni piłki. Rezul­ta­tem każ­dego zde­rze­nia byłby roz­błysk gamma i emi­sja róż­nych czą­stek⁴.

Pro­mie­nie gamma i cząstki roz­prze­strze­nia­łyby się na zewnątrz w bańce, któ­rej środ­kiem byłaby górka ze sto­ją­cym mio­ta­czem. Zaczę­łyby one roz­bi­jać czą­steczki powie­trza, odry­wa­jąc elek­trony od jąder i zamie­nia­jąc powie­trze na sta­dio­nie w roz­sze­rza­jącą się bańkę roz­ża­rzo­nej pla­zmy. Ścianka tej bańki zbli­ża­łaby się do pał­ka­rza z pręd­ko­ścią bli­ską pręd­ko­ści świa­tła – tylko tro­chę szyb­ciej od samej piłki.

Cią­gła fuzja jądrowa zacho­dząca na przed­niej ściance piłki wywie­ra­łaby na nią nacisk i spo­wal­niała jej lot, tak jakby była ona rakietą lecącą tyłem naprzód z włą­czo­nymi sil­ni­kami. Nie­stety, piłka poru­sza­łaby się tak szybko, że nawet olbrzy­mia siła pocho­dząca z wybu­chu ter­mo­ją­dro­wego pra­wie nie zmie­ni­łaby jej pręd­ko­ści. Siła ta zaczę­łaby jed­nak „zja­dać” powierzch­nię piłki, wyrzu­ca­jąc jej malut­kie frag­menty we wszyst­kich kie­run­kach. Kawa­łeczki te pędzi­łyby tak szybko, że w zde­rze­niu z czą­stecz­kami powie­trza wywo­ła­łyby jesz­cze dwa lub trzy cykle fuzji jądro­wej.

Po około 70 nano­se­kun­dach piłka dotar­łaby do bazy domo­wej. Pał­karz nie zoba­czyłby nawet mio­ta­cza wyrzu­ca­ją­cego piłkę, ponie­waż infor­ma­cja ta dotar­łaby do niego w tym samym cza­sie co sama piłka. Zde­rze­nia z czą­stecz­kami powie­trza „zja­dłyby” ją pra­wie cał­ko­wi­cie, byłaby to już tylko chmura roz­sze­rza­ją­cej się pla­zmy w kształ­cie poci­sku (skła­da­jąca się głów­nie z węgla, tlenu, wodoru i azotu), roz­bi­ja­jąca powie­trze i powo­du­jąca w ten spo­sób kolejne cykle fuzji jądro­wej. Naj­pierw w pał­ka­rza ude­rzy­łoby pro­mie­nio­wa­nie rent­ge­now­skie, a nano­se­kundy póź­niej obe­rwałby on roz­pro­szo­nymi reszt­kami piłki.

W chwili gdy fala pro­mie­nio­wa­nia rent­ge­now­skiego dotar­łaby do bazy domo­wej, śro­dek chmury pla­zmy poru­szałby się na­dal z pręd­ko­ścią bli­ską pręd­ko­ści świa­tła. Ude­rzy­łaby ona naj­pierw w kij, a następ­nie pał­karz, baza oraz łapacz zosta­liby przez nią porwani, prze­le­cie­liby przez siatkę ochronną i ule­gli dema­te­ria­li­za­cji. Fala pro­mie­nio­wa­nia rent­ge­now­skiego i pla­zma roz­prze­strze­nia­łyby się na zewnątrz oraz w górę. W pierw­szej mikro­se­kun­dzie pochło­nę­łyby siatkę ochronną, oba zespoły, try­buny i całe oto­cze­nie.

Załóżmy, że oglą­da­li­by­śmy to wszystko ze wzgó­rza poza mia­stem. Naj­pierw zoba­czy­li­by­śmy ośle­pia­jące świa­tło, dużo jaśniej­sze od Słońca. Przy­ga­słoby ono w ciągu kilku sekund, a powięk­sza­jąca się kula ognia zamie­ni­łaby się w chmurę w kształ­cie grzyba ato­mo­wego.

Następ­nie usły­sze­li­by­śmy ogłu­sza­jący huk wybu­chu wyry­wa­ją­cego drzewa z korze­niami i nisz­czą­cego domy.

Wszystko w pro­mie­niu około 1,5 kilo­me­tra od kom­pleksu spor­to­wego zosta­łoby zrów­nane z zie­mią, a morze ognia pochło­nę­łoby mia­sto. Boisko do base­ballu, które sta­łoby się tym­cza­sem znacz­nych roz­mia­rów kra­te­rem, zna­la­złoby się kil­ka­set metrów od miej­sca, w któ­rym wcze­śniej znaj­do­wała się siatka ochronna.

Zasada 6.08(b) obo­wią­zu­jąca w Major League Base­ball mówi, że w takiej sytu­acji pał­ka­rza uznaje się za dotknię­tego przez piłkę i ma on prawo przejść do pierw­szej bazy.BASEN Z WYPALONYM PALIWEM

Co by się stało, gdy­by­śmy pły­wali w base­nie z wypa­lo­nym pali­wem jądro­wym? Czy aby otrzy­mać śmier­telną dawkę pro­mie­nio­wa­nia, musie­li­by­śmy zanur­ko­wać? Jak długo mogli­by­śmy w nim bez­piecz­nie pły­wać?

Jona­than Bastien-Filia­trault

JEŚLI JESTE­ŚMY STO­SUN­KOWO dobrymi pły­wa­kami, prze­trwa­li­by­śmy w wodzie od 10 do 40 godzin. Po tym cza­sie stra­ci­li­by­śmy ze zmę­cze­nia przy­tom­ność i uto­nęli. To samo spo­tka­łoby nas rów­nież w base­nie bez wypa­lo­nego paliwa jądro­wego na dnie.

Wypa­lone paliwo z reak­to­rów jądro­wych jest bar­dzo radio­ak­tywne. Woda dobrze pochła­nia pro­mie­nio­wa­nie i dobrze chło­dzi, dla­tego też zużyte paliwo prze­cho­wy­wane jest na dnie base­nów przez dzie­siątki lat, aż sta­nie się na tyle nisko­ak­tywne, że można je prze­nieść do suchych pojem­ni­ków. Dotych­czas wła­ści­wie nie wiemy, gdzie powinno się prze­cho­wy­wać takie pojem­niki. Wkrótce pro­blem ten zosta­nie praw­do­po­dob­nie roz­wią­zany.

A tak wygląda typowy basen do prze­cho­wy­wa­nia wypa­lo­nego paliwa:

Cie­pło nie byłoby dużym pro­ble­mem. Tem­pe­ra­tura wody w base­nie z pali­wem może docho­dzić do 50°C, ale w prak­tyce wynosi prze­waż­nie od 25°C do 35°C – wię­cej niż w więk­szo­ści base­nów, ale mniej niż w gorą­cej kąpieli w wan­nie.

Naj­bar­dziej radio­ak­tywne są pręty pali­wowe świeżo wyjęte z reak­tora. W przy­padku wypa­lo­nego paliwa jądro­wego każde sie­dem cen­ty­me­trów wody zmniej­sza pro­mie­nio­wa­nie o połowę.

Według raportu Onta­rio Hydro doty­czą­cego pozio­mów pro­mie­nio­wa­nia nie­bez­pieczna strefa wokół świe­żych prę­tów pali­wo­wych wyglą­da­łaby tak jak na poniż­szym rysunku.

Gdy­by­śmy dopły­nęli do dna basenu, dotknęli łok­ciami nie­dawno umiesz­czo­nego tam pojem­nika i zaraz wypły­nęli na powierzch­nię, praw­do­po­dob­nie otrzy­ma­li­by­śmy śmier­telną dawkę pro­mie­nio­wa­nia.

Jeśli jed­nak znaj­do­wa­li­by­śmy się w base­nie poza gra­nicą nie­bez­piecz­nej strefy, mogli­by­śmy w nim pły­wać tak długo, jak byśmy chcieli – dawka pro­mie­nio­wa­nia z rdze­nia reak­tora byłaby mniej­sza niż nor­malne pro­mie­nio­wa­nie tła, na które jeste­śmy nara­żeni pod­czas spa­ceru. Pod­czas takiej kąpieli w base­nie z wypa­lo­nym pali­wem jądro­wym otrzy­ma­li­by­śmy fak­tycz­nie mniej­szą dawkę pro­mie­nio­wa­nia niż w cza­sie spa­ceru po ulicy.

Pamię­taj­cie: Jestem rysow­ni­kiem komik­sów. Jeśli posłu­cha­cie moich rad doty­czą­cych bez­piecz­nego postę­po­wa­nia z mate­ria­łami jądro­wymi, praw­do­po­dob­nie zasłu­ży­cie na to, co was spo­tka.

Oczy­wi­ście w tej wer­sji zakła­dam, że wszystko byłoby pod kon­trolą. Gdyby jed­nak obu­dowa prę­tów wypa­lo­nego paliwa była sko­ro­do­wana, w wodzie mogłyby się zna­leźć pro­dukty roz­sz­cze­pie­nia. Czy­stość wody w takich base­nach to pew­nik, ale ta woda bywa cza­sem na tyle radio­ak­tywna, że nie można jej sprze­da­wać w butel­kach⁵.

Wiemy już, że w base­nach z wypa­lo­nym pali­wem jądro­wym można bez­piecz­nie pły­wać, ponie­waż są one regu­lar­nie ser­wi­so­wane przez nur­ków. Jed­nak oni też muszą bar­dzo uwa­żać! Trzy­dzie­stego pierw­szego sierp­nia 2010 roku nurek kon­tro­lu­jący basen z wypa­lo­nym pali­wem przy reak­to­rze jądro­wym Leib­stadt w Szwaj­ca­rii zauwa­żył na jego dnie kawa­łek rury. Po kon­sul­ta­cji ze swoim sze­fem wło­żył go do skrzynki z narzę­dziami, ale z powodu szumu bąbel­ków powie­trza nie usły­szał alarmu ostrze­ga­ją­cego przed pro­mie­nio­wa­niem. Gdy wyjął skrzynkę z narzę­dziami z wody, w pomiesz­cze­niu włą­czył się kolejny alarm. Skrzynkę wrzu­cono z powro­tem do wody, a nurek opu­ścił basen. Jego dozy­metr poka­zał wyż­sze od nor­mal­nego napro­mie­nio­wa­nie całego ciała i bar­dzo wyso­kie napro­mie­nio­wa­nie pra­wej ręki. Zna­le­ziony obiekt oka­zał się osłoną ochronną czuj­nika pro­mie­nio­wa­nia z rdze­nia reak­tora, sil­nie napro­mie­nio­waną stru­mie­niem neu­tro­nów. Ode­rwała się ona przy­pad­kowo pod­czas zamy­ka­nia kap­suły reak­tora w 2006 roku i prze­le­żała nie­zau­wa­żona na dnie w rogu basenu. Osłona była tak radio­ak­tywna, że gdyby nurek wło­żył ją do paska z narzę­dziami lub torby na ramie­niu, mógłby zostać śmier­tel­nie napro­mie­nio­wany. Ochro­niła go war­stwa wody, a dużą dawkę pro­mie­nio­wa­nia otrzy­mała tylko jego ręka, która na szczę­ście jest bar­dziej odporna niż deli­katne organy wewnętrzne.

Naj­istot­niej­sze w tej histo­rii jest to, że pły­wa­nie w base­nie z wypa­lo­nym pali­wem wydaje się bez­pieczne, o ile nie nur­ku­jemy do dna i nie pod­no­simy z niego żad­nych podej­rza­nych przed­mio­tów.

Dla pew­no­ści skon­tak­to­wa­łem się ze zna­jo­mym pra­cu­ją­cym w reak­to­rze badaw­czym i zapy­ta­łem, co sta­łoby się z osobą, która chcia­łaby popły­wać w ich base­nie z wypa­lo­nym pali­wem.

„W NASZYM reak­to­rze? – Pomy­ślał chwilę. – Zgi­nę­łaby bar­dzo szybko, zanim jesz­cze dotar­łaby do wody. Od ran postrza­ło­wych”.MASZYNA CZASU W NOWOJORSKIM STYLU

Załóżmy, że pod­czas podróży w cza­sie zawsze tra­fiamy w to samo miej­sce na Ziemi. Przy­naj­mniej tak się działo w serii fil­mów Powrót do przy­szło­ści. Jak wyglą­dałby Times Squ­are w Nowym Jorku, gdy­by­śmy zna­leźli się na nim tysiąc lat, 10 tysięcy lat, 100 tysięcy lat, milion lat, miliard lat temu? Albo gdy­by­śmy prze­nie­śli się w cza­sie o milion lat w przy­szłość?

Mark Det­tling

Tysiąc lat temu

Man­hat­tan jest zamiesz­kany bez prze­rwy od 3000 lat, a pierwsi ludzie osie­dlili się tam praw­do­po­dob­nie 9000 lat temu. Gdy w XVII wieku na te tereny przy­byli Euro­pej­czycy, zamiesz­ki­wali je Dela­wa­ro­wie⁶. To grupa ple­mion, które żyły na obsza­rach nale­żą­cych obec­nie do sta­nów Con­nec­ti­cut, Nowy Jork, New Jer­sey oraz Dela­ware. Przed tysią­cem lat na tych tere­nach praw­do­po­dob­nie miesz­kali przod­ko­wie Dela­wa­rów, jed­nak róż­nili się oni od swo­ich XVII-wiecz­nych potom­ków tak bar­dzo, jak ci ostatni od ludzi żyją­cych współ­cze­śnie.

Aby prze­ko­nać się, jak wyglą­dał Times Squ­are, zanim jesz­cze powstało tam jakie­kol­wiek mia­sto, sko­rzy­sta­łem z nie­zwy­kłego pro­jektu WELI­KIA, który powstał z mniej­szego pro­jektu MAN­NA­HATTA. W ramach pro­jektu Weli­kia opra­co­wano szcze­gó­łową mapę eko­lo­giczną obsza­rów Nowego Jorku z cza­sów, kiedy poja­wili się tam Euro­pej­czycy. Inte­rak­tywna mapa dostępna na weli­kia.org to fan­ta­styczna wizja zupeł­nie innego Nowego Jorku. W 1609 roku kra­jo­braz wyspy Man­hat­tan skła­dał się z malow­ni­czych pagór­ków, bagien, lasów, jezior i rzek.

Tysiąc lat temu Times Squ­are mógł wyglą­dać podob­nie, jak to przed­sta­wia pro­jekt Weli­kia. Na pierw­szy rzut oka prawdopodob­nie przy­po­mi­nał lasy pier­wotne, spo­ty­kane jesz­cze w nie­któ­rych pół­nocno-wschod­nich rejo­nach USA. Można jed­nak łatwo zna­leźć zna­czące róż­nice. Przed tysią­cem lat w takim lesie było z pew­no­ścią znacz­nie wię­cej dzi­kich zwie­rząt. Obec­nie w poszat­ko­wa­nych pozo­sta­ło­ściach lasów pier­wot­nych pra­wie nie wystę­pują duże dra­pież­niki. Można tam spo­tkać nie­liczne niedź­wie­dzie, kilka wil­ków oraz kojo­tów i nie ma prak­tycz­nie żad­nych lwów gór­skich. Jed­nak z dru­giej strony, czę­ściowo dzięki wymar­ciu dużych dra­pież­ni­ków, bar­dzo zwięk­szyła się popu­la­cja jeleni.

Tysiąc lat temu w lasach Nowego Jorku byłoby pełno kasz­ta­now­ców. Przed zarazą, która na początku XX wieku nawie­dziła lasy we wschod­nich rejo­nach Ame­ryki Pół­noc­nej, 25 pro­cent ich drze­wo­stanu sta­no­wiły kasz­ta­nowce. Obec­nie pozo­stały po nich tylko pniaki. Na kasz­ta­nowce można jesz­cze się natknąć w lasach Nowej Anglii. Od czasu do czasu ostat­nie oca­lałe drzewa wypusz­czają pędy, które jed­nak szybko więdną wsku­tek zarazy. Pew­nego nie­zbyt odle­głego dnia te drzewa także obumrą.

W tych lasach powszech­nie wystę­po­wa­łyby wilki, szcze­gól­nie w głębi lądu. Mogli­by­śmy tam spo­tkać rów­nież lwy gór­skie⁷ oraz gołę­bie wędrowne⁸. Z pew­no­ścią nie spo­tka­li­by­śmy za to dżdżow­nic. Nie było ich w Nowej Anglii, kiedy przy­byli tam kolo­ni­ści z Europy. Aby poznać przy­czynę ich braku, zróbmy kolejny krok w prze­szłość.

10 tysięcy lat temu

Dzie­sięć tysięcy lat temu Zie­mia wycho­dziła wła­śnie z bar­dzo zim­nego okresu swo­jej histo­rii. Znik­nęły wów­czas wiel­kie poła­cie lodu pokry­wa­jące Nową Anglię. Dwa­dzie­ścia dwa tysiące lat temu połu­dniowa kra­wędź lodowca znaj­do­wała się w pobliżu Sta­ten Island, ale 18 tysięcy lat temu wyco­fała się już na pół­noc od mia­sta Yon­kers⁹. Do czasu poja­wie­nia się ludzi 10 tysięcy lat temu więk­szość lodowca zna­la­zła się poza obecną kana­dyj­ską gra­nicą.

Poła­cie pokrywy lodo­wej prze­orały powierzch­nię ziemi aż do skały macie­rzy­stej. Przez następne 10 tysięcy lat życie powoli prze­su­wało się z powro­tem na pół­noc. Nie­któ­rym gatun­kom zajęło to mniej czasu niż innym, ale gdy Euro­pej­czycy dobili do Nowej Anglii, dżdżow­nice jesz­cze tam nie dotarły.

Wyco­fu­jący się lodo­wiec gubił wiel­kie kawałki lodu, które potem top­niały i pozo­sta­wiały po sobie wypeł­nione wodą zagłę­bie­nia, zwane JEZIO­RAMI WYTO­PI­SKO­WYMI. Jezioro Oakland, poło­żone w pobliżu pół­noc­nego końca Spring­field Boule­vard w Queens, jest wła­śnie jed­nym z takich jezior wyto­pi­sko­wych. Lodo­wiec pozo­sta­wił po sobie także głazy, które zgro­ma­dził pod­czas swo­jej wędrówki. Nie­które z tych skał, zwane GŁA­ZAMI NARZU­TO­WYMI, można obec­nie napo­tkać w Cen­tral Parku.

Pod lodem pły­nęły pod dużym ciśnie­niem rzeki wody z top­nie­ją­cego lodowca. Osa­dzały na swo­jej dro­dze piach i żwir. Złoża te w for­mie wałów zwa­nych ozami prze­ci­nają kra­jo­braz w lasach w pobliżu mojego domu w Bosto­nie. Im także zawdzię­czamy roz­ma­ite dziwne for­ma­cje terenu, mię­dzy innymi jedyne na świe­cie koryta rzeki w kształ­cie litery U.

100 tysięcy lat temu

Sto tysięcy lat temu świat mógł wyglą­dać podob­nie jak dzi­siaj¹⁰. Żyjemy w cza­sach szyb­kich, cyklicz­nych zlo­do­wa­ceń, ale przez ostat­nie 10 tysięcy lat nasz kli­mat był sta­bilny¹¹ i cie­pły. Sto tysięcy lat temu Zie­mia zbli­żała się do końca podob­nego okresu sta­bil­no­ści kli­matu. Nazy­wamy go inter­gla­cja­łem san­ga­moń­skim. Ist­nie­jący wów­czas eko­sys­tem podobny był do obec­nego.

Geo­gra­fia wybrzeża była jed­nak zupeł­nie inna. Sta­ten Island, Long Island, Nan­tuc­ket i Mar­tha’s Viney­ard były wtedy tara­sami wypię­trzo­nymi jakby przez bul­do­żer po nie­daw­nej wędrówce lodowca. Setki tysięcy lat temu obszar przy­brzeżny usiany był wyspami. W lasach spo­tka­li­by­śmy wiele żyją­cych dzi­siaj gatun­ków zwie­rząt: ptaki, wie­wiórki, jele­nie, wilki, niedź­wie­dzie czarne, ale natknę­li­by­śmy się rów­nież na kilka wstrzą­sa­ją­cych nie­spo­dzia­nek. Aby dowie­dzieć się o nich cze­goś wię­cej, zaj­mijmy się tajem­ni­czym widło­ro­giem.

Współ­cze­sny widło­róg (_Anti­lo­ca­pra ame­ri­cana_) jest zagad­ko­wym zwie­rzę­ciem, które bar­dzo szybko biega – szyb­ciej, niż musi. Może osią­gnąć pręd­kość pra­wie 90 kilo­me­trów na godzinę i utrzy­my­wać ją na dłu­gim dystan­sie. Nawet naj­szyb­sze dra­pież­niki, wilki i kojoty, osią­gają w sprin­cie pręd­kość około 55 kilo­me­trów na godzinę. Dla­czego więc widło­rogi potra­fią tak szybko bie­gać?

Odpo­wiedź brzmi: ponie­waż śro­do­wi­sko, w jakim ewo­lu­owały, było o wiele bar­dziej nie­bez­pieczne od dzi­siej­szego. Setki tysięcy lat temu lasy Ame­ryki Pół­noc­nej były domem dla takich gatun­ków zwie­rząt, jak wilk straszny (_Canis dirus_), niedź­wiedź krót­ko­py­ski (_Arc­to­dus_) oraz kot sza­bla­sto­zębny (_Smi­lo­don fata­lis_), szyb­szych i bar­dziej zabój­czych niż dzi­siej­sze dra­pież­niki. Wszyst­kie one znik­nęły z powierzchni Ziemi w okre­sie wymie­ra­nia na prze­ło­mie plej­sto­cenu i holo­cenu, krótko po tym, jak na kon­ty­nen­cie poja­wili się pierwsi ludzie¹².

Jeśli prze­nie­siemy się jesz­cze głę­biej w prze­szłość, spo­tkamy tam innego prze­ra­ża­ją­cego dra­pież­nika.

Milion lat temu

Milion lat temu, przed ostat­nim wiel­kim zlo­do­wa­ce­niem, na Ziemi było bar­dzo cie­pło.

Był to środ­kowy okres czwar­to­rzędu; współ­cze­sne epoki lodow­cowe roz­po­częły się kilka milio­nów lat wcze­śniej, ale w ruchach lodow­ców pano­wał zastój, a kli­mat był sto­sun­kowo sta­bilny.

Do dra­pież­ni­ków, które spo­tka­li­śmy wcze­śniej, zwin­nych stwo­rzeń polu­ją­cych na widło­rogi, dołą­czył kolejny prze­ra­ża­jący mię­so­żerca, dłu­go­noga hiena przy­po­mi­na­jąca współ­cze­snego wilka. Nie­gdyś hienę można było spo­tkać głów­nie w Afryce i w Azji, ale kiedy poziom mórz się obni­żył, pewien gatu­nek prze­do­stał się przez Cie­śninę Beringa do Ame­ryki Pół­noc­nej. Ponie­waż doko­nał tego tylko jeden gatu­nek hieny, nazwano go _Cha­sma­por­the­tes_, to zna­czy „jedyny, który zoba­czył kanion”.

Kolejne pyta­nie Marka zmu­sza nas do wyko­na­nia ogrom­nego skoku w prze­szłość.

Miliard lat temu

Miliard lat temu płyty kon­ty­nen­talne two­rzyły jeden wielki super­kon­ty­nent. Nie była to dobrze nam znana Pan­gea, ale jej poprzed­niczka Rodi­nia. Dane geo­lo­giczne nie są jed­no­znaczne, ale naj­praw­do­po­dob­niej wyglą­dała ona tak jak na obrazku poni­żej.

W cza­sach gdy ist­niała Rodi­nia, pod­łoże skalne znaj­du­jące się obec­nie pod Man­hat­ta­nem nie było jesz­cze ufor­mo­wane, ale głę­boko poło­żone skały Ame­ryki Pół­noc­nej już były stare. Część kon­ty­nentu, na któ­rej obec­nie leży Man­hat­tan, znaj­do­wała się praw­do­po­dob­nie w głębi lądu połą­czo­nego z obecną Angolą i Afryką Połu­dniową.

W tym pra­daw­nym świe­cie nie było roślin i zwie­rząt. Oce­any tęt­niły życiem, ale wszyst­kie orga­ni­zmy były jed­no­ko­mór­kowe. Powierzch­nię wody pokry­wały dywany nie­bie­sko­zie­lo­nych alg. Te skromne stwo­rze­nia to naj­po­twor­niejsi zabójcy w całej histo­rii życia na Ziemi. Takie algi, czyli sinice, były pierw­szymi orga­ni­zmami foto­syn­te­ty­zu­ją­cymi. Wdy­chały one dwu­tle­nek węgla, a wydy­chały tlen. Tlen jest gazem lot­nym, powo­du­ją­cym rdze­wie­nie żelaza (oksy­da­cję) i pale­nie się drewna (gwał­towną oksy­da­cję). Pierw­sze sinice wydy­chały tlen, który był tru­jący dla pra­wie wszyst­kich innych form życia. Spo­wo­do­wane jego obec­no­ścią wymie­ra­nie orga­ni­zmów nazy­wane jest dziś KATA­STROFĄ TLE­NOWĄ.

Po tym, jak sinice wpom­po­wały do atmos­fery i wody ogromne ilo­ści tok­sycz­nego tlenu, inne stwo­rze­nia wyewo­lu­owały w taki spo­sób, aby wyko­rzy­stać jego wła­ści­wo­ści do zapo­cząt­ko­wa­nia nowych pro­ce­sów bio­lo­gicz­nych. Ludzie są potom­kami tych pierw­szych orga­ni­zmów oddy­cha­ją­cych tle­nem.

Wciąż nie jeste­śmy pewni, jak dokład­nie to wszystko wyglą­dało. Bar­dzo trudno jest odtwo­rzyć świat sprzed miliarda lat. Pyta­nie Marka zabiera nas tym­cza­sem w jesz­cze bar­dziej nie­pewne obszary: do przy­szło­ści.

Za milion lat

Prę­dzej czy póź­niej ludz­kość wymrze. Nikt nie wie, kiedy to nastąpi¹³, ale nic nie trwa wiecz­nie. Nie­wy­klu­czone, że dotrzemy do gwiazd i prze­trwamy miliardy albo biliony lat. A może nasza cywi­li­za­cja upad­nie, ule­gniemy cho­ro­bom i gło­dowi, a ostatni z nas zostaną zje­dzeni przez koty? Może kilka godzin po prze­czy­ta­niu tego zda­nia wszy­scy zosta­niemy zabici przez nano­boty? Nikt nie zna odpo­wie­dzi.

Milion lat to dużo czasu, kilka razy wię­cej, niż ist­nieje _Homo sapiens_, i setki razy dłu­żej niż język pisany. Roz­sądne wydaje się zatem zało­że­nie, że nie­za­leż­nie od tego, jak poto­czy się histo­ria ludz­ko­ści, Zie­mia znaj­dzie się na zupeł­nie innym eta­pie roz­woju.

Bez nas sko­rupa ziem­ska będzie stop­niowo ście­rana przez wia­try, desz­cze oraz burze pia­skowe, które znisz­czą i pogrze­bią wytwory naszej cywi­li­za­cji. Zmiany kli­matu spo­wo­do­wane przez czło­wieka praw­do­po­dob­nie tylko opóź­nią roz­po­czę­cie kolej­nego zlo­do­wa­ce­nia; cykl epok lodow­co­wych nie został jesz­cze zakoń­czony. W końcu lodowce znów zaczną się prze­miesz­czać. Za milion lat nie zosta­nie po nas zbyt wiele.

Praw­do­po­dob­nie naj­dłu­żej będzie się roz­kła­dać war­stwa pla­sti­ków pokry­wa­jąca naszą pla­netę. Wydo­by­wa­nie ropy naf­to­wej i roz­sie­wa­nie po całej Ziemi wytrzy­ma­łych i trwa­łych poli­me­rów otrzy­ma­nych w wyniku jej prze­róbki to nasz nie­chlubny „odcisk palca”, który prze­trwa inne doko­na­nia ludz­ko­ści. Nasze pla­stiki zostaną zmie­lone i pogrze­bane, a być może nawet jakieś mikroby nauczą się je tra­wić. Naj­praw­do­po­dob­niej jed­nak wła­śnie te wszech­obecne war­stwy prze­two­rzo­nych węglo­wo­do­rów – frag­men­tów bute­lek po szam­po­nie i tore­bek na zakupy – będą za miliony lat che­micz­nym pomni­kiem naszej cywi­li­za­cji.

Bardzo odległa przyszłość

Słońce stop­niowo świeci coraz jaśniej. Przez trzy miliardy lat skom­pli­ko­wany sys­tem sprzę­żeń zwrot­nych utrzy­my­wał tem­pe­ra­turę na Ziemi na pra­wie jed­na­ko­wym pozio­mie, mimo że tem­pe­ra­tura Słońca sta­wała się coraz wyż­sza.

Za miliardy lat tych sprzę­żeń już nie będzie. Oce­any, które dotąd dawały poży­wie­nie i ochłodę róż­nym for­mom życia, staną się ich naj­więk­szymi wro­gami. Wygo­tują się w gorą­cych pro­mie­niach sło­necz­nych, a naszą pla­netę oto­czy gruba war­stwa pary wod­nej, powo­du­jąca stale zwięk­sza­jący się efekt cie­plar­niany. Za miliardy lat Zie­mia sta­nie się drugą Wenus. W wyniku nagrze­wa­nia się naszej pla­nety cała woda praw­do­po­dob­nie wypa­ruje, a atmos­ferę ziem­ską zastąpi para uno­sząca się z wrzą­cej sko­rupy ziem­skiej. Osta­tecz­nie po kilku kolej­nych miliar­dach lat zosta­niemy pochło­nięci przez powięk­sza­jące się Słońce.

Zie­mia ule­gnie spo­pie­le­niu, a wiele czą­ste­czek, z któ­rych skła­dał się Times Squ­are, zosta­nie wyrzu­co­nych w Kosmos przez gasnące Słońce. W postaci chmur pyłu będą wędro­wać po Wszech­świe­cie i być może powstaną z nich nowe gwiazdy i pla­nety. Jeżeli ludz­kość opu­ści Układ Sło­neczny i prze­trwa śmierć Słońca, nasi potom­ko­wie zamiesz­kają być może na jed­nej z tych pla­net. Atomy z Times Squ­are po przej­ściu przez jądro Słońca ufor­mują ciała naszych potom­ków.

Pew­nego dnia albo wszy­scy umrzemy, albo wszy­scy będziemy nowo­jor­czy­kami.BRATNIE DUSZE

A gdyby tak każdy z nas miał na świe­cie tylko jedną, przy­pad­kowo dobraną brat­nią duszę?

Ben­ja­min Staf­fin

Cóż to byłby ZA KOSZ­MAR!

Ist­nieje wiele pro­ble­mów zwią­za­nych z kon­cep­cją poje­dyn­czej, losowo dobra­nej brat­niej duszy. Śpie­wał o tym Tim Min­chin w pio­sence _If I Didn’t Have You_ (Gdy­bym Cie­bie nie miał):

_Twoja miłość jest jedna na milion;_

_Nie można jej kupić za żadną cenę…_

_Ale spo­śród 9999 setek tysięcy innych miło­ści –_

_Sta­ty­stycz­nie rzecz bio­rąc – nie­które mogłyby być rów­nie wspa­niałe._

A gdy­by­śmy mieli tylko jedną, przy­pad­kowo dobraną, dosko­nałą brat­nią duszę i NIE MOGLI­BY­ŚMY być szczę­śliwi z nikim innym? Czy­by­śmy się odna­leźli?

Załóżmy, że brat­nia dusza wybie­rana jest w momen­cie uro­dze­nia. Nie wiemy, kim jest i gdzie mieszka nasza druga połówka, ale – jak w roman­tycz­nym fil­mie – roz­po­znamy ją w chwili, gdy nasze oczy się spo­tkają.

I tu od razu rodzi się kilka pytań. Czy ta brat­nia dusza jesz­cze żyje? Setki miliar­dów ludzi żyły na Ziemi do tej pory, ale obec­nie żyje ich tylko 7 miliar­dów (co daje rasie ludz­kiej wskaź­nik śmier­tel­no­ści na pozio­mie 93%). Gdy­by­śmy byli dobie­rani przy­pad­kowo, 90 pro­cent naszych brat­nich dusz dawno by już nie żyło.

Brzmi to kosz­mar­nie, ale może być jesz­cze gorzej. Nie możemy się prze­cież ogra­ni­czać tylko do ludzi żyją­cych do tej pory; musimy brać pod uwagę także nie­znaną liczbę osób, które dopiero się uro­dzą. Prze­cież jeśli ktoś może być naszą brat­nią duszą w odle­głej prze­szło­ści, to w odle­głej przy­szło­ści też muszą ist­nieć brat­nie dusze. Jak­kol­wiek by było, ist­nieje tam brat­nia dusza NASZEJ brat­niej duszy.

Załóżmy więc, że nasza brat­nia dusza żyje w tym samym cza­sie co my. Co wię­cej, aby unik­nąć dziw­nych sytu­acji, róż­nica wieku mię­dzy nami nie może być więk­sza niż kilka lat (to więk­sze ogra­ni­cze­nie niż stan­dar­dowa reguła wieku part­ne­rów¹⁴, ale jeśli zało­żymy, że trzy­dzie­sto­lat­ko­wie i czter­dzie­sto­lat­ko­wie mogą być dla sie­bie brat­nimi duszami, okaże się, że reguła wieku zosta­nie zła­mana, jeśli spo­tkają się pięt­na­ście lat wcze­śniej). Gdy­by­śmy zasto­so­wali to ogra­ni­cze­nie wieku, więk­szość z nas mia­łaby około pół miliarda poten­cjal­nych brat­nich dusz.

A co z płcią i orien­ta­cją sek­su­alną? Róż­ni­cami kul­tu­ro­wymi i języ­ko­wymi? Aby jesz­cze bar­dziej ogra­ni­czyć pole wyboru, mogli­by­śmy wziąć pod uwagę także dane demo­gra­ficzne, ale wtedy ode­szli­by­śmy od idei losowo dobra­nej brat­niej duszy. Nasz sce­na­riusz zakłada, że nie wiemy NIC o naszej brat­niej duszy, dopóki nie spoj­rzymy jej w oczy. Każdy musiałby zatem mieć tylko jedną orien­ta­cję: ku swo­jej brat­niej duszy.

Mimo to szanse spo­tka­nia brat­niej duszy byłyby nie­wia­ry­god­nie małe. Liczba obcych osób, z któ­rymi nawią­zu­jemy codzien­nie kon­takt wzro­kowy, może się wahać od bli­skiej zera (intro­wer­tycy lub ludzie miesz­ka­jący w małych mia­stecz­kach) do wielu tysięcy (poli­cjant na Times Squ­are). Załóżmy, że codzien­nie patrzymy w oczy kil­ku­dzie­się­ciu obcym oso­bom (dla mnie jako intro­wer­tyka to i tak o wiele za dużo). Gdyby tylko 10 pro­cent z nich było w zbli­żo­nym do nas wieku, w ciągu naszego życia dałoby to liczbę 50 tysięcy osób.

Jeżeli zało­żymy, że mamy 500 milio­nów poten­cjal­nych brat­nich dusz, szansa odna­le­zie­nia kie­dy­kol­wiek naszej praw­dzi­wej miło­ści wyno­si­łaby 1 do 10 tysięcy.

W obli­czu tak wyso­kiego ryzyka śmierci w samot­no­ści spo­łe­czeń­stwo powinno zor­ga­ni­zo­wać moż­li­wość nawią­zy­wa­nia jak naj­częst­szego kon­taktu wzro­ko­wego. Powin­ni­śmy usta­wiać obok sie­bie ogromne prze­no­śniki taśmowe, na któ­rych prze­su­wa­łyby się rzędy spo­glą­da­ją­cych na sie­bie ludzi…

…lecz jeśli kon­takt wzro­kowy lepiej nawią­zuje się za pomocą kamer inter­ne­to­wych, mogli­by­śmy po pro­stu zasto­so­wać zmo­dy­fi­ko­waną wer­sję strony inter­ne­to­wego Cha­tRo­ulette.

Gdyby każdy korzy­stał z tego sys­temu przez osiem godzin dzien­nie, sie­dem dni w tygo­dniu, i gdy­by­śmy w kilka sekund mogli stwier­dzić, że oto mamy przed sobą naszą brat­nią duszę, teo­re­tycz­nie wszy­scy ludzie odna­leź­liby swoje połówki w ciągu kil­ku­dzie­się­ciu lat. (Zro­bi­łem symu­la­cje kilku pro­stych sys­te­mów, aby osza­co­wać, jak szybko ludzie dobie­ra­liby się w pary i wypa­dali z puli dostęp­nych sin­gli. Gdy­by­ście chcieli wyko­nać obli­cze­nia dla kon­kret­nego modelu, zacznij­cie od przyj­rze­nia się pro­ble­mom zli­cza­nia nie­po­rządku).

W isto­cie wielu ludzi ma zbyt mało czasu na jaki­kol­wiek romans – tylko nie­liczni mogą poświę­cić na to 20 lat. Chyba tylko dzieci z boga­tych rodzin mogłyby pozwo­lić sobie na to, aby usiąść do Soul­Ma­te­Ro­ulette. Pechowo dla tego przy­sło­wio­wego jed­nego pro­centa więk­szość prze­zna­czo­nych im brat­nich dusz zna­la­złaby się wśród pozo­sta­łych 99 pro­cent. Gdyby z tego ser­wisu korzy­stał tylko jeden pro­cent boga­tych, wów­czas jeden pro­cent osób z tego pro­centa zna­la­złby swoją połówkę – 1 na 10 tysięcy.

Pozo­stałe 99 pro­cent z tego pro­centa¹⁵ mia­łoby moty­wa­cję, żeby namó­wić wię­cej osób na korzy­sta­nie z sys­temu. Mogliby oni finan­so­wać przed­się­wzię­cia cha­ry­ta­tywne mające na celu zapew­nie­nie wszyst­kim ludziom dostępu do kom­pu­tera – i połą­czyć w ten spo­sób pro­jekt Lap­top dla Każ­dego Dziecka (One Lap­top per Child) z inter­ne­tową stroną OKCu­pid. Sta­no­wi­ska takie jak kasjer czy poli­cjant na Times Squ­are sta­łyby się bar­dzo cenione ze względu na duże moż­li­wo­ści nawią­zy­wa­nia kon­taktu wzro­ko­wego. Ludzie przy­by­wa­liby do miast i zbie­rali się w miej­scach publicz­nych, aby zna­leźć swoją połówkę – podob­nie jak czy­nią to obec­nie.

Jed­nak nawet wtedy, gdyby garstka ludzi spę­dziła lata przy inter­ne­to­wej Soul­Ma­te­Ro­ulette, inna grupa dosta­łaby pracę umoż­li­wia­jącą stały kon­takt wzro­kowy z nie­zna­jo­mymi, a reszta zda­łaby się na łut szczę­ścia, tylko nie­liczni kie­dy­kol­wiek zna­leź­liby praw­dziwą miłość. Pozo­stali mie­liby po pro­stu pecha. Pod wpły­wem stresu i pre­sji spo­łecz­nej wiele osób zaczę­łoby uda­wać. Pra­gnie­nie dołą­cze­nia do klubu szczę­śliw­ców spra­wia­łoby, że doga­dy­wa­liby się z inną samotną osobą i orga­ni­zo­wali uda­wane spo­tka­nia z brat­nią duszą. Pobie­ra­liby się, ukry­wali swoje pro­blemy w związku i sta­rali się zacho­wy­wać pozory wobec przy­ja­ciół i rodziny.

Świat przy­pad­ko­wych brat­nich dusz byłby pełen samot­nych ludzi. Miejmy nadzieję, że nie jest to świat, w któ­rym żyjemy.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

To zna­czy nie od razu.

2.

Cho­ciaż bez siły Corio­lisa nie spo­sób okre­ślić, w którą stronę mogłyby się obra­cać te burze.

3.

Prze­czy­taj Leap Seconds (Sekundy prze­stępne) na stro­nie what-if.xkcd.com/26, aby dowie­dzieć się, dla­czego tak się dzieje.

4.

Po pierw­szej publi­ka­cji tego arty­kułu skon­tak­to­wał się ze mną Hans Rin­derk­necht, fizyk z MIT, i poin­for­mo­wał mnie, że prze­pro­wa­dził symu­la­cję tego przy­padku na kom­pu­te­rach w swoim labo­ra­to­rium. Oka­zało się, że w począt­ko­wej fazie lotu piłki więk­szość czą­ste­czek powie­trza poru­sza­łaby się zbyt szybko, aby doszło do fuzji jądro­wej. Prze­szłyby one przez piłkę, pod­grze­wa­jąc ją wol­niej i bar­dziej rów­no­mier­nie, niż to przed­sta­wi­łem w pier­wot­nym arty­kule.

5.

To aku­rat fatalna wia­do­mość – mógłby być z niej świetny napój ener­ge­tyczny.

6.

Znani także jako lud Lenape.

7.

Znane także jako kugu­ary.

8.

Mogli­by­śmy jed­nak nie zoba­czyć miliar­dów gołębi napo­tka­nych przez euro­pej­skich osad­ni­ków. Char­les C. Mann w swo­jej książce 1491 dowo­dzi, że ich liczba mogła być prze­ja­wem cha­osu w eko­sys­te­mie zabu­rzo­nym przez poja­wie­nie się ospy, wierz­chliny łąko­wej oraz psz­czół.

9.

To zna­czy miej­sca, w któ­rym obec­nie leży Yon­kers. Pew­nie nie nazy­wało się ono Yon­kers, ponie­waż nazwa ta pocho­dzi od holen­der­skiej osady zało­żo­nej w końcu XVII wieku. Nie­któ­rzy utrzy­mują jed­nak, że miej­sce zwane Yon­kers ist­niało zawsze, jesz­cze przed pierw­szymi ludźmi i samą Zie­mią. Przy­pusz­czam, że tylko ja tak uwa­żam, ale jestem bar­dzo gada­tliwy.

10.

Cho­ciaż byłoby w nim mniej bil­l­bo­ar­dów.

11.

No cóż, BYŁ. Kła­dziemy temu kres.

12.

Gdyby ktoś pytał, to zwy­kły zbieg oko­licz­no­ści.

13.

Jeśli ktoś wie, pro­szę o e-mail!

14.

Patrz: Xkcd, Pule rand­kowe, http://xkcd.com/314.

15.

„Jeste­śmy 0,99 pro­cent”.

16.

Dys­ku­syjną sprawą jest, czy taka wiązka świa­tła lase­ro­wego z Ziemi w ogóle dotar­łaby do Księ­życa (przyp. red.).
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: