Wielki karzeł i inne opowieści - ebook
Wielki karzeł i inne opowieści - ebook
Franz Hohler jest urodzonym w 1943 roku szwajcarskim pisarzem, satyrykiem, artystą kabaretowym, autorem wierszy, piosenek, scenariuszy, słuchowisk, powiastek, powieści i przypowieści. Jak pisze w posłowiu Małgorzata Łukasiewicz: "Hohler lubi małe formy prozatorskie, jego opowiastki rzadko przekraczają parę stron. Najkrótsza – tytułowa – ogranicza się do jednego zdania złożonego z dziewięciu słów. Ze zwięzłością idzie w parze prostota komunikatu. Narracja zaczepia się o byle co, o pierwszy lepszy przedmiot z powszedniego otoczenia, i raz-dwa składa się w łatwą do ogarnięcia opowieść". Błyskotliwe fabulacje Hohlera dyskretnie lawirują między codziennością a fantazją; "jego specjalnością wydaje się cienki dowcip spod znaku purnonsensu. Można by powiedzieć – przejęty wprost z rąk Edwarda Leara [...] Pośród swoich mistrzów wymienia też Daniiła Charmsa. Warto wreszcie pamiętać o przewrotnych i wywrotowych ziarenkach posianych w Szwajcarii przez dadaizm i surrealizm".
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-515-6 |
Rozmiar pliku: | 847 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stara stonoga usiadła przed norką z zamiarem policzenia własnych nóg. Przez całe życie chciała się do tego zabrać, ale zawsze coś jej stawało na przeszkodzie. Teraz wreszcie miała trochę czasu i przystąpiła do rzeczy.
Ale życie stonogi jest ciężkie. Była akurat przy dwudziestej ósmej nodze, kiedy pojawiła się sikorka czubatka i stonoga musiała uciekać do norki.
Zauważmy, że nie było wcale takiej konieczności, bo jak powszechnie wiadomo, sikorki czubatki hołdują wegetarianizmowi. Stara stonoga ze złością zaczęła liczyć od początku i doszła do czterdziestej trzeciej nogi kiedy osiemdziesiąta pierwsza zaczęła ją swędzić tak okropnie, że musiała się następnym tuzinem podrapać, co tak ją skonfundowało, że straciła rachubę i musiała zaczynać jeszcze raz od początku. Ledwie doszła do pięćdziesiątej pierwszej, a tu małżonek przyniósł jej rachunek od szewca. Stonoga z furią rzuciła świstek na ziemię, podeptała go nogami i znów wyszła przed norkę, z niezłomnym postanowieniem, że tym razem już nie da sobie przeszkodzić. Gdy sikorka czubatka ją pożarła (przez pomyłkę, i na tym polega cała tragedia), była dopiero przy dwudziestej, i tak oto nigdy się nie dowiedziała, ile naprawdę ma nóg.
Pomódlmy się.ZIELONOŚWIĄTKOWY WRÓBEL
Zielonoświątkowy wróbel cieszy się znacznie mniejszą popularnością niż wielkanocny zając. W niedzielę zielonoświątkową składa na gzymsach okien źdźbło trawy, z rodzaju tych, jakich poza tym używa do zbudowania gniazdka. Tylko nikt nie zwraca na to uwagi, najwyżej czasem jakaś skrzętna pani domu, która natychmiast strąca źdźbło.
Zielonoświątkowy wróbel co roku wpada w złość z powodu niepowodzenia i bardzo zazdrości wielkanocnemu zającowi, ale szczerze mówiąc, uważam, że pomysł ze składaniem jajek jest jednak lepszy.DŻDŻOWNICE SĄ RÓŻNE
Głęboko w ziemi pod zagonem szczawiu mieszkały sobie raz dwie dżdżownice. Żywiły się szczawiowymi korzonkami.
Pewnego dnia jedna dżdżownica powiedziała: „Dość tego, sprzykrzyło mi się życie pod ziemią, chcę podróżować i poznawać świat”. Spakowała manatki i przekopała się na górę, a kiedy zobaczyła, że słońce świeci, a wiatr delikatnie muska zagonek, zrobiło jej się lekko na sercu i zaczęła się wić radośnie między łodyżkami. Ale ledwie przewinęła się o pół metra, odkrył ją kos i pożarł. Druga dżdżownica natomiast została pod ziemią, co dzień zjadała porcję szczawiowych korzonków i żyła długo.
Ale powiedzcie sami – co to za życie?PIĘKNE POPOŁUDNIE
Wanna i apteczka miały wychodne i wybrały się razem na spacer. Po chwili zmęczyły się i postanowiły zajść do pobliskiej kawiarni. Siadły przy stoliku, a apteczka zamówiła dwie herbaty z cytryną i po szarlotce. Wanna nie zasmakowała w herbacie, ale skosztowawszy szarlotki, wpadła w zachwyt i szepnęła coś apteczce na ucho. Ta dała znak kelnerowi i zamówiła wszystkie szarlotki, jakie jeszcze pozostały. Gdy je przyniesiono, wanna pochłaniała jedną po drugiej, aż opróżniła całą tacę.
– No tak – rzekła zadowolona – to teraz wracajmy do domu.
Przyszedł kelner z rachunkiem za dwie herbaty i piętnaście szarlotek, ale ani apteczka, ani wanna nie miały pieniędzy.
– W takim razie – rzekł kelner – muszą panie tu zostać, dopóki nie zapłacicie rachunku.
– Mowy nie ma – powiedziała wanna, wyciągnęła prysznic, spryskała kelnera od stóp do głów i lała dalej, aż cała kawiarnia zamieniła się w jezioro, a stoliki i krzesła pływały w wodzie.
Apteczka i wanna poszły do domu i obie były zdania, że dawno nie zdarzyło im się tak piękne popołudnie.