- promocja
Wilcze lato - ebook
Wilcze lato - ebook
Martwy wilk. Interes narkotykowy, który poszedł źle. I zabójczyni z niezwykłymi umiejętnościami.
W ciągu zaledwie kilku dni życie Hannah Wester, policjantki w średnim wieku mieszkającej w miasteczku na północy Szwecji – Haparandzie, gwałtownie się zmienia. Kiedy okazuje się, że w żołądku znalezionego w lesie martwego wilka odkryto szczątki człowieka, Hannah rozumie, że nie będzie to lato jak każde inne. Zwłoki wkrótce zostają powiązane z krwawą transakcją narkotykową na granicy z Finlandią. Jak ofiara znalazła się w lesie pod Haparandą? I gdzie podziały się narkotyki i pieniądze?
Hannah i jej współpracownicy nie spoczną, póki nie dowiedzą się, co się stało. Ale czas ucieka, a oni nie są jedynymi, którzy poszukują zdobyczy. Kiedy w mieście pojawia się tajemnicza Katia, życie w Haparandzie zostaje wywrócone do góry nogami – nie tylko dla Hannah, która w końcu musi stawić czoło swojej przeszłości.
Hans Rosenfeldt - Szwedzki pisarz, aktor, scenarzysta i moderator programów telewizyjnych. W 2006 roku napisał scenariusz serialu kryminalnego Most nad Sundem, który skupia się na parze detektywów badających zbrodnię mającą miejsce na granicy duńsko-szwedzkiej. Serial okazał się wielkim międzynarodowym sukcesem. Wspólnie z Michaelem Hjorthem jest autorem sześciu powieści kryminalnych, których głównym bohaterem jest policyjny profiler Sebastian Bergman.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-942-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Komary brzęczały jej nad głową, z trudem oddychała, ledwo utrzymywała przytomność._
_Oczy miała zwrócone ku niebu, ku małym obłoczkom o lśniących pomarańczoworóżowych brzegach._
_Było lato. I słońce przez całą dobę._
_Od kilku dni czuła odór zainfekowanej rany, ale nie to miało ją zabić. Zimno i głód też nie. Była syta. Po raz pierwszy od dłuższego czasu._
_Rana nie chciała się goić, mimo iż ciągle ją czyściła. Ból i gorąco rozlewały się w całej łapie. Stado się dopasowało i starało się utrzymywać jej tempo. Do pewnego momentu. Potem troje z jej młodych dołączyło do pozostałych, z nią zostało najmniejsze. Tym samym skazało się na śmierć._
_Już nie miała siły polować, a małe jeszcze się nie nauczyło._
_Młode łosie, łatwy łup w tym okresie, okazały się nieosiągalne. Upolowanie nawet najmniejszej zdobyczy sprawiało jej trudność. A jagody, które w sytuacji bez wyjścia mogły zaspokoić pierwszy głód, jeszcze nie dojrzały. Wczoraj znalazła trochę mięsa, częściowo zakopanego, jego smród instynktownie ją odrzucał, ale doprowadził ich do skał, na skraju lasu, tam gdzie było go więcej. Dużo więcej. Wielkie kawały, więcej, niż ona i jej małe mogli zjeść._
_Potem wlekli się dalej dopóty, dopóki małe nie zwolniło i nie zaczęło skomleć. Chwiejnym krokiem odeszło na bok, żeby po chwili upaść i już nie wstać._
_Została przy nim do momentu, kiedy upewniła się, że nie żyje, i ruszyła przed siebie. Nie uszła daleko. Nie pozwalały jej skurcze i drżenie mięśni. Upadła na bok w miękki mech i tak już została._
_W upale. W słońcu przez całą dobę._WSZYSTKO POSZŁO zgodnie z planem.
Na początku – tak jak sobie założyli.
Przyjechali jako pierwsi, zaparkowali jeepa i czarnego mercedesa jeden przy drugim na otwartej leśnej polanie, używanej do przeładunku ciężarówek i do zawracania. Samochody przodem zwrócone w kierunku wąskiej ścieżki, którą tu dotarli. Opuszczone szyby, absolutna cisza. Przerywana jedynie nocnym śpiewem ptaków, zanim odgłos silnika zaanonsował przybycie Finów.
Pojawiło się volvo XC90, również czarne. Wadim widział, jak Artiom i Michaił wyjmują broń i wychodzą z samochodu, dokładnie wtedy, kiedy on i Luba wysiadali z jeepa. Lubił Lubę, wydawało mu się, że ona jego też lubi. Kilka razy nawet byli na piwie, a kiedy padło pytanie, z kim chce jechać, wybrała jego. Przez moment rozważał, czy nie powiedzieć jej, żeby została w samochodzie, dla własnego bezpieczeństwa, w razie gdyby coś poszło nie tak. Ale jeśli to zrobi, to co potem?
Uciekną razem? I będą żyć długo i szczęśliwie przez resztę swoich dni?
Niemożliwe, jeśli się domyśli, o co chodzi, nie zrobi nic wbrew Zagornemu. Aż tak go nie lubi, tego jest pewien. Więc nic nie powiedział.
Volvo zatrzymało się kilka metrów przed nimi i z samochodu wysiadło czterech uzbrojonych Finów. Rozejrzeli się podejrzliwie i ustawili w rozproszeniu.
Spokój.
Cisza przed burzą.
Przywódca gangu, rosły mężczyzna z wygoloną głową i tatuażem wokół oka, skinął do najmniejszego i najszczuplejszego z całej czwórki. Ten wyjął pistolet i otworzył bagażnik. Wadim cofnął się kilka kroków w kierunku jeepa.
Do tego momentu – ich wspólny plan.
Potem już tylko jego.
Kula wystrzelona z broni z tłumikiem trafiła tuż pod oko zwalistego Fina, który stał najbliżej samochodu. Eksplozja kości, krwi i mózgu. Kiedy chwilę potem pocisk przebił mu tył głowy, pozostali musieli działać instynktownie.
Wszyscy zaczęli strzelać jednocześnie.
Wszyscy oprócz Wadima, który schował się za jeepem.
Mężczyzna z tatuażem na twarzy głośno zaryczał i w klatkę piersiową Michaiła wpakował cztery czy pięć śmiertelnych pocisków. Artiom odpowiedział ogniem. Wytatuowany został trafiony dwiema kulami, zachwiał się na moment, ale odzyskał równowagę i wycelował broń w Artioma, który nie zdążył się schronić za mercedesem. Kilka kul trafiło go w nogę, od biodra aż po stopę. Krzycząc z bólu, upadł na suchy żwir. Mężczyzna z tatuażem krwawił, ryczał i strzelał na oślep, próbował się dostać do volva, zdeterminowany, żeby ujść z życiem. Sekundę później, wydając gardłowy dźwięk, upadł na kolana, rzucił broń i obiema rękoma przycisnął to, co zostało z jego szyi.
W oddali rozległo się jeszcze kilka strzałów.
Artiomowi udało się usiąść, krew tryskała mu z uda w tempie jego bijącego serca. Próbował zatamować krwotok. Kiedy ponownie rozległa się seria strzałów, zesztywniał, jego wzrok, wcześniej desperacki, stał się pusty, wargi wydały kilka bezgłośnych słów i z bezładnie zwieszoną głową upadł na ziemię.
Trzeci Fin rzucił się do rowu, stamtąd miał dobry widok na zaparkowane samochody. Celną serią strzałów z karabinu maszynowego trafił Artioma w pośladki. Wadim zorientował się, że on też musi być na celowniku, więc rzucił się w stronę jeepa i schował za kołem. Przy samochodzie zobaczył najmniejszego Fina, leżącego na ziemi bez oznak życia.
Luby nie było widać.
Z rowu znów rozległa się seria strzałów, kule waliły w błotnik, przebijając oponę. Jedna przeszła na wylot i trafiła Wadima tuż nad pośladkiem. Ból przeszył mu ciało. Zagryzł wargi, żeby nie krzyknąć, oparł czoło na kolanach i zwinął się w kłębek. Spokojnie oddychając, czekał, aż strzelanina dobiegnie końca.
I znów cicho. Jak makiem zasiał.
Żadnego ruchu, żadnych głosów ani krzyków, żadnego śpiewu ptaków. Jakby całe to miejsce wstrzymało oddech.
Ostrożnie wychylił się zza jeepa.
Wciąż cicho. Wciąż bez ruchu.
Powoli wystawił głowę. Słońce schowało się w koronach drzew, krajobraz skąpany był w miękkim, ciepłym świetle, jakie tylko może dać słońce północy.
Ostrożnie i powoli wstał z kolan. Kula tkwiła w mięśniach, ale prawdopodobnie nie uszkodziła żadnych ważnych organów. Dłonią przycisnął ranę, z której wciąż lała się krew, ale nie tak, żeby nie mógł jej zatamować.
– Luba?!
Siedziała oparta o tylny zderzak samochodu Finów, miała płytki, urywany oddech. Przód jej szarego podkoszulka pod kurtką przesiąknięty był krwią, w prawej ręce wciąż trzymała pistolet. Wadim popatrzył na jej rany. Krew leciała w równym tempie, więc tętnice były nieuszkodzone. Żadnej piany z ust, a zatem płuca prawdopodobnie też nietknięte. Wyjdzie z tego.
– Kto strzelał? – zapytała i zakrwawioną dłonią chwyciła go za kurtkę. – Kto, do cholery, zaczął strzelać?
– Ktoś z naszych.
– Co? Co znaczy ktoś z naszych? Kto?
– Chodź.
Ostrożnie wyjął jej z dłoni pistolet, schował w kieszeni i pomógł wstać. Z bólu aż wykrzywiła twarz. Wadim chwycił ją w pasie i wyszli zza samochodów. Kiedy znaleźli się niedaleko miejsca, gdzie leżał wytatuowany Fin, Wadim zatrzymał się, ostrożnie odsunął Lubę na bok i zrobił dwa kroki w bok.
– Wybacz…
Luba, na początku zupełnie zdezorientowana, po chwili uświadomiła sobie, co chce zrobić. Kiedy kula z broni z tłumikiem trafiła ją w skroń, upadła.
Wadim, przyciskając dłonią ranę na pośladku, wyprostował się i westchnął głęboko.
Mimo wszystko poszło zgodnie z planem.BUDZI SIĘ ZE SNU.
Tak jak codziennie. Jak zawsze.
Zawieszenie broni i układ we Fredrikshamn. Jednym prostym podpisem Szwecja utraciła jedną trzecią swojej powierzchni i jedną czwartą ludności. Imperium Rosyjskie przejęło Finlandię, a tym samym rzekę Torne z największym wówczas ośrodkiem handlu w regionie. Nową granicę wytyczono przez środek rzeki i nagle Szwecja nie miała żadnego miasta w regionie. A było bardzo potrzebne, tak wszyscy uważali, ale gdzie miałoby powstać? Padło wiele propozycji i odbyło się wiele długich dyskusji. Kiedy próbowano dojść do porozumienia, ona cierpliwie czekała i z małej wioski z kilkoma zagrodami przeobraziła się w mieścinę, by w końcu stać się miastem. Rok 1842 to data jej narodzin.
Haparanda, od _haaparanta_, fińskiego słowa oznaczającego porośnięty osiką brzeg.
Nastały dla niej dobre lata, rosła w oczach. Kiedy innym szło jak najgorzej, tutaj wszystko układało się jak najlepiej. Bycie neutralną przy samej granicy, w świecie ogarniętym wojnami, miało swoje zalety. Okresami był to jedyny port otwarty na Rosję. Ucho igielne między Wschodem a Zachodem.
Ładunki, dokumenty, towary, ludzie.
Zgodnie z prawem, nielegalnie, energicznie, korzystnie, niebezpiecznie.
Cały światowy transport odbywał się właśnie tutaj, niezależnie od wszystkiego. Rozwijała się. Kwitła.
Dzisiaj jest już trochę zmęczona. I definitywnie spokojniejsza. Powoli się kurczy. Nie żeby chyliła się ku upadkowi, ale każdego roku wyjeżdża z niej lub umiera tu więcej osób, niż się rodzi czy osiedla.
Dobrze zna swoich mieszkańców. Dzieli z nimi życie, obserwuje i wie. Pamięta i czeka. Potrzebuje ich wszystkich. Istnieje tylko wtedy, kiedy ludzie chcą w niej mieszkać. Jest jak bóg, który przestaje istnieć, jeśli w niego nie wierzą.
A więc wita nowych i opłakuje tych, którzy odchodzą. Stoi cicho, cierpliwa, spoglądając na niespokojny nurt rzeki.NA PARKINGU było SPORO WOLNYCH miejsc, więc Hannah zaparkowała najbliżej sklepu Stadium, wysiadła z samochodu, rozejrzała się i wpuściła koszulę w spodnie. Kiedy wychodziła z komisariatu, dopadł ją nagły atak gorąca i mimo że trwał tylko kilka chwil, to wciąż paliła ją twarz i pot spływał jej po plecach.
Pogoda w tym bynajmniej nie pomagała.
Trzynaście dni z palącym słońcem i temperaturą ponad dwadzieścia stopni, raczej rzadkość w czerwcu, sprawiło, że w centrum handlowym przy E4, gdzie znajdowały się dziesiątki butików liczących na siłę przyciągania sąsiedniej Ikei, było spokojniej niż zwykle. Dzisiaj nic nadzwyczajnego, pomyślała, jeszcze raz rzucając okiem na samochód, i weszła do sklepu sportowego.
W środku było chłodniej niż na zewnątrz. Pojedynczy klienci krążyli między stalowymi okrągłymi wieszakami, informującymi, że wszystko, co na nich wisi, jest teraz czterdzieści–siedemdziesiąt procent tańsze. Hannah pozdrowiła ręką kobietę stojącą za kasą. Nie znała jej, ale wiedziała, kim jest. Tarja Burell, żona Haralda, młodszego brata Carin z recepcji. Kobieta odpowiedziała jej uśmiechem i pokazała głową na butik. Hannah natychmiast zobaczyła, po co tu przyszła.
Od razu go poznała. To Jonathan, nazywany Jonte, przez moment próbowała sobie przypomnieć nazwisko, co oznaczało, że nie należał do częstych gości aresztu. Zbliżyła się do sterty pustych kartonów leżących pod ścianą. Mężczyzna chwiejnym krokiem podszedł do pary trzydziestolatków, która zrobiłaby najlepiej, gdyby szybko się oddaliła, ale najwyraźniej nie chcieli dać mu tej satysfakcji, więc udawali, że go nie widzą.
– Możemy chwilę porozmawiać?
Jonte odwrócił się do Hannah. I jeśli jego blada twarz i drżące ruchy jeszcze jej nie przekonały, że to silna abstynencja, to jego rozszerzone źrenice na pewno nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Prawdopodobnie heroina. Albo subutex. W ostatnich latach dostęp do narkotyków i ich zużycie bardzo wzrosły.
– Czego chcesz? – wydusił z siebie obrażonym tonem i pociągnął nosem.
– Chcę z tobą pogadać, wyjdźmy na zewnątrz.
– Nic nie zrobiłem.
– To zależy, jak na to spojrzeć. Wychodź.
Położyła mu rękę na ramieniu. Odepchnął ją tak mocno, że o mało nie stracił równowagi; żeby nie upaść, musiał cofnąć się o krok.
– Odpieprz się. Chcę tylko trochę pieniędzy – powiedział ze wzruszeniem ramion. – Żebranie. To chyba jeszcze nie… to chyba jeszcze nie zabronione.
– Okej, a jeśli nic nie dostaniesz, co wtedy?
– O co ci chodzi?
Poczuła na sobie jego mglisty wzrok. Próbował zgadnąć, o co jej chodzi.
– Przestraszyłeś ich.
– Przecież… przecież nic nie zrobiłem…
– Nie, ale nie możesz krążyć i straszyć ludzi, wychodź.
Hannah znów położyła mu rękę na ramieniu, jego reakcja była taka sama jak poprzednio, mocne zamachnięcie ręką, które wydawało się zupełnym zaskoczeniem dla reszty ciała.
– Weź ze mnie te swoje tłuste paluchy.
– Oczywiście – powiedziała Hannah i puściła jego ramię. – A wyjdziesz na zewnątrz?
– Tak, ale nie dotykaj mnie.
Odsunęła się na bok i pokazała ręką, że ma iść przed nią. Na chwiejnych nogach powoli skierował się do wyjścia. Kiedy mijali regał z markowymi slipami, wyciągnął rękę, chwycił kilka opakowań i nieporadnie próbował schować pod cienką kurtkę.
– To żart? – zapytała Hannah zmęczonym głosem. – Chyba nie myślisz, że na zewnątrz zostawiłam psa przewodnika?
– Co? – zapytał Jonte, zupełnie nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
Westchnęła, zabrała mu slipy i odłożyła na półkę. Nagły kuksaniec w plecy zasygnalizował, że już wystarczy. Mężczyzna zrozumiał i bez specjalnego protestu ruszył w kierunku drzwi.
Kiedy wyszli na palące słońce, zatrzymał się i ręką przysłonił wrażliwe na światło oczy. Delikatnym popchnięciem skierowała go do radiowozu. W pół drogi zatrzymał się, przyłożył rękę do brzucha i pochylił się do przodu. Na jego czole pojawiły się duże krople potu.
– Źle się czuję.
– Bo pakujesz w siebie całą masę świństwa.
Jonte nie odpowiedział, ale Hannah wydawało się, że skinął głową.
Kazała mu usiąść na tylnym siedzeniu i ruszyli. Spojrzała na swoje dłonie spoczywające na kierownicy. To prawda, pierścionek zaręczynowy teraz siedzi trochę ciaśniej niż wtedy, kiedy go po raz pierwszy założyła, nie ma też nadziei, że jeszcze się zmieści w swoją suknię ślubną, zresztą i tak nie zamierza tego robić, a jej palce wcale nie są grube. Ona też nie jest gruba. Wprawdzie w ostatnich latach przybyło jej trochę w talii, ale kilka tygodni temu znalazła w internecie kalkulator, na którym po podaniu wagi i wzrostu można obliczyć swoje BMI. Wyniosło 27. Przez chwilę naszła ją ochota, żeby dogryźć temu na tylnym siedzeniu, że jej BMI jest takie samo jak jego IQ. Jednak rzut oka w lusterko uświadomił jej, że mówiłaby do słupa; pasażer siedział ze zwieszoną głową, jakby zasnął.
Jechali w ciszy. Po chwili byli już po drugiej stronie E4, w drodze do centrum, które też świeciło pustkami. Klienci Ikei raczej rzadko przejeżdżali na drugą stronę E4, która w pewnym sensie była granicą między Szwecją a Finlandią.
Hannah skręciła w lewo przy dwupiętrowym budynku, w którym mieściła się redakcja „Dziennika Haparandy”, lokalnej gazety wychodzącej obecnie dwa razy w tygodniu, i podjechała pod nijaki długi budynek z żółtej cegły, który policja dzieliła z urzędem skarbowym i kasą chorych.
Zaparkowała w garażu, na jednym z dwóch wolnych miejsc. Po wyjściu z samochodu otworzyła tylne drzwi i potrząsnęła śpiącym pasażerem. Z trudem udało mu się wysiąść i ruszył prosto w kierunku drzwi prowadzących do aresztu. Nagle zatrzymał się, ręką oparł o maskę samochodu i wydał z siebie jęk. Hannah podeszła na tyle blisko, żeby zobaczyć jego puste spojrzenie, i wtedy się odwrócił. Kaskada wymiocin bez żadnego ostrzeżenia trafiła ją w brodę, poczuła ciepło przechodzące przez bluzkę. W nozdrza uderzył ją smród.
– Cholera jasna!
Udało jej się odskoczyć na bok i już następna porcja wylądowała na podłodze tuż przy jej nogach, część znalazła się na jej butach, część na nogawce spodni.
Młody człowiek wyprostował się, wziął głęboki wdech i uśmiechnął się z ulgą. Hannah starała się nabierać powietrza małymi, krótkimi wdechami. Pchnęła drzwi do pomieszczenia, gdzie odbywała się rejestracja przyszłych aresztantów, nim trafią do jednej z czterech cel, w tej chwili pustych. Kobieta, którą w zeszłym tygodniu aresztowali za posiadanie narkotyków, została przeniesiona do Lulei, w weekend wystawili dwa mandaty, jeden za jazdę niezarejestrowanym samochodem, drugi za przyczepę bez ważnego przeglądu, a w niedzielę rano asystowali personelowi ambulansu wiozącego pijaną kobietę ze złamanym nadgarstkiem oraz znaleźli potrąconego renifera w przydrożnym rowie. Nic – ani nikt – nie zasługiwało na areszt.
Morgan Berg szedł korytarzem z kubkiem kawy w ręku. Kiedy zobaczył, kto idzie naprzeciwko, zatrzymał się i zrobił krok do tyłu.
– Wpisz go – powiedziała Hannah i pchnęła Jontego na ławkę przy okienku rejestracyjnym. Nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i za pomocą wejściówki otworzyła drzwi. Krótki korytarz, pod jedną ścianą rząd niebieskich metalowych szafek, gdzieniegdzie kilka krzeseł, pod sufitem rury i przewody. Na pierwszy rzut oka to przejście podziemne, a w rzeczywistości szatnia męska, przez którą trzeba przejść, żeby dostać się do szatni damskiej.
Hannah podeszła do swojej szafki i zaczęła się rozbierać. Nie miała pewności, czy to tylko smród, czy faktycznie wymiocinami dostała w twarz. Z trudem powstrzymała torsje. Zawsze miała z tym problem. Kiedy dzieci były małe i zdarzały im się biegunki i wymioty, to Thomas musiał się nimi zajmować. Z obrzydzeniem rozpięła guziki, ściągnęła bluzkę i rzuciła ją na podłogę. Zdjęła buty i skarpety. Stała w samym staniku i spodniach, kiedy zadzwonił telefon. Kusiło ją, żeby nie odebrać, ale spojrzała na ekran.
Z Uppsali.
Stamtąd, gdzie studiuje Gabriel.
To nie jego numer, ale może kolegi, może syn zgubił telefon, coś się mogło stać. Zaczęła rozmowę krótkim:
– Hannah.
– Czy to Hannah… Wester? – zapytał głos po drugiej stronie. Najwyraźniej ktoś próbował sobie przypomnieć jej nazwisko.
– Tak, z kim rozmawiam?
– Nazywam się Benny Svensén i dzwonię z UVW. – Głos zamilkł na chwilę, jakby jego właściciel zastanawiał się, czy wytłumaczyć jej, co oznacza ten skrót, ale musiał się rozmyślić. – Chcę porozmawiać o tych wilkach, bo to pani nadzoruje śledztwo, prawda?
Zgadzało się.
Prowadziła dochodzenie w sprawie nielegalnych polowań na wilki. W środę zadzwonił niemiecki podróżnik i zdenerwowanym głosem i łamaną angielszczyzną powiedział, że znalazł martwego wilka. Słowo po słowie udało im się ustalić miejsce zdarzenia. Kiedy tam pojechali, okazało się, że chodziło nie tylko o jednego martwego wilka, ale o dwa. Jedna suka i jeden szczeniak. Wilki nie miały żadnych zewnętrznych obrażeń, choć to raczej nieprawdopodobne, że oba zmarły śmiercią naturalną w odległości kilometra od siebie. Niezależnie od wszystkiego musieli sporządzić protokół, a ciała odesłać do Państwowej Służby Weterynaryjnej, skąd właśnie zadzwonił Benny Svensén.
– Tak – potwierdziła Hannah i musiała zdusić impuls, żeby nie splunąć. – Jeśli chodzi o tę sukę i szczeniaka, które w zeszłą środę zostały znalezione pod Kattilasaari.
– Tak, nie mamy tu innych wilków.
– Skąd mam to wiedzieć?
– Oczywiście, ale…
– Okej, o co chodzi? – Pożałowała, że odebrała telefon, marzyła teraz tylko o tym, żeby się rozebrać i wejść pod prysznic. Poza tym domyślała się, czego chce. Wilki zostały otrute. Chodziło o śledztwo w sprawie nielegalnego polowania, które najprawdopodobniej zostałoby natychmiast umorzone, jeśli prowadziłaby je prokuratura w Lulei. Nieopłacalne, mała szkodliwość społeczna i niska wykrywalność. Wilki były rzadkimi gośćmi w tych okolicach, to nie ich rewir, ale zdarzało się, że przybywały tu z innych części Szwecji, z Rosji, z Finlandii, a nawet z Norwegii. Jeśli zostały zauważone, natychmiast tajemniczo „znikały”.
– Powodem śmierci było otrucie – usłyszała od Benny’ego i wyobraziła sobie, jak cytuje protokół z obdukcji.
– Świetnie, to już wiemy – powiedziała, ściągając jednocześnie spodnie. – Nie bardzo mogę teraz rozmawiać, więc przyślijcie mi protokół. – Nietrudno było się zorientować, że chciała skończyć rozmowę. Najwyraźniej Benny Svensén się nie zorientował.
– Jeszcze jedno.
– Co takiego? – wydusiła przez zaciśnięte zęby, nie ukrywając zniecierpliwienia. Po chwili stanęła jak wryta, zapomniała na moment, że jest na wpół naga i zarzygana, i nie była pewna, czy dobrze usłyszała.
To niemożliwe. Na pewno się przesłyszała.– ZJADŁ CZŁOWIEKA? – powtórzył Gordon Backman Niska, patrząc Hannah prosto w oczy. Ton głosu zdradzał, że nie bardzo w to wierzy, z drugiej strony zaczął się zastanawiać nad konsekwencjami, gdyby się okazało, że to prawda.
– Oba, tak twierdzi Państwowa Służba Weterynaryjna – powiedziała Hannah.
Gordon westchnął głośno i wstał ze swojego ergonomicznego fotela, podszedł do okna i spojrzał na parking po drugiej stronie Strandvägen. Jako trzydziestosześciolatek był najmłodszym komisarzem policji, jakiego dotychczas miała Haparanda, a jego błękitna koszula modelu slim fit świadczyła o tym, że również najbardziej wysportowanym. Wystarczyło też spojrzeć na półkę nad biurkiem obstawioną dyplomami z triathlonu i innych zawodów. Hannah i Morgan stali w milczeniu i czekali, aż Gordon włoży pod górną wargę porcję tytoniu.
Czasami czuła ten smak, kiedy jego język był w jej ustach. Nie lubiła tego.
– Zabiły i zjadły człowieka – powiedział Gordon z pewnym niepokojem w głosie, świadczącym o tym, że już domyślał się konsekwencji.
Sensacja. Tytuły w prasie.
Dotyczyło to wszystkich drapieżników, w szczególności wilków. Debatowano nad tym w całej Szwecji. Z każdym rokiem dyskusje stawały się coraz bardziej burzliwe. Hejt w sieci i oskarżenia z obu stron to chleb powszedni. Również zniszczenia i przemoc. Dla tych, którzy nienawidzili wilków, była to woda na młyn, mogli wreszcie pokazać palcem zabite psy myśliwskie i opowiadać o atakach na ludzi, gdzieś w górach Kazachstanu, a teraz o wilku, który zabił człowieka w Szwecji. Byli coraz głośniejsi i zyskiwali coraz większy posłuch, oponenci też im nie ustępowali, rosły polaryzacja i sprzeciw dotyczący wszystkiego, co w jakikolwiek sposób łączyło się z polowaniem. A w rewirze Gordona Backmana Niski polowało wiele osób.
– Zjadły człowieka – odpowiedziała Hannah. – Ale nie wiemy, czy zabiły.
– W takim razie jak to zrobiły? – zapytał Gordon i spojrzał na nich.
– Równie dobrze mógł umrzeć z zupełnie innych powodów – odparła Hannah i wzruszyła ramionami. – Może to wędkarz albo spacerowicz, który dostał zawału?
To oczywiście możliwe, ale słyszała samą siebie, jak dziwnie to zabrzmiało, a Gordon spojrzeniem jeszcze to potwierdził.
– Raczej nieprzekonujące, co?
– Podobnie jak to, że zabiły człowieka – dodał Morgan spokojnym, głębokim głosem. – Oprócz jednego przypadku w Kolmården od dwustu lat wilki nie zabiły ani jednego człowieka jak Szwecja długa i szeroka.
Ani Hannah, ani Gordon nie wiedzieli, skąd Morgan miał takie informacje. Panowała opinia, że wie wszystko o wszystkim. Trzy razy wygrał dziesięć tysięcy koron w piątkowym programie _Kto to wie._ W 2003 roku wziął udział w _Milionerach_ i przeszedł przez wszystkie pytania. Wygrał trzy miliony koron, wykorzystując zaledwie jedno koło ratunkowe. Wszyscy w całej Haparandzie to wiedzieli, ale nikt o tym nie mówił, łącznie z nim samym.
– Mamy szczęście, to był zaczipowany szwedzki wilk z południa – powiedziała Hannah. Gordon spojrzał na nią błagalnym wzrokiem, żeby rozwinęła temat. – Części ludzkiego mięsa znajdowały się w ich żołądkach najwyżej półtorej doby, jak stwierdzili w Państwowej Inspekcji Sanitarnej, możliwe, że krócej. Jeśli je zachowali, to może uda nam się znaleźć resztę ciała.
– Jak daleko może zawędrować wilk w ciągu trzydziestu sześciu godzin?
– Między dwadzieścia a czterdzieści pięć kilometrów na dobę – odpowiedział Morgan.
– Suka była ranna – wtrąciła Hannah. – Nie mogła iść za szybko.
– Ranna suka z młodym – dodał Morgan. – To zmienia postać rzeczy. Rzuca się na to, co złapie. Raczej powolne rzeczy…
– Jak dokładny jest ich GPS, czy czegokolwiek tam używają? – westchnął Gordon, doskonale wiedząc, o co chodziło Morganowi.
– Nie mam pojęcia – odparł na wszelki wypadek Morgan. – Mogę do nich zadzwonić.
– Znajdź osobę, która się tym zajmuje, i poproś, żeby przysłali szczegółową mapę.
Morgan złapał się za swoją ogromną brodę, jakby chciał jeszcze coś dodać, ale skinął tylko głową i wyszedł.
Gordon podszedł do mapy swojego rewiru, wiszącej na ścianie za biurkiem, obok białej tablicy z chwilowo zapisanym planem urlopowym. Nie bez powodu zajmował największy gabinet w całym komisariacie. Jeśli Hannah w swoim zrobiłaby dwa kroki w przód, wpadłaby na ścianę.
– Gdzie znaleźliśmy te wilki?
Hannah podeszła do mapy i pokazała miejsce około trzydziestu kilometrów na północny zachód od Haparandy, centymetr od Kattilasaari. Gordon stanął za nią. Na tyle blisko, że aż poczuła ciepło jego ciała.
– Wymiotowałaś?
Odwróciła się i powąchała kołnierzyk świeżo włożonej koszuli.
– A co, wciąż śmierdzę?
– Nie, tylko obiło mi się o uszy.
– To przez tego Jontego… jakiegoś tam.
– Lundina.
– No właśnie, Lundina. – Stanęła twarzą do mapy. – Tu je znaleźliśmy.
– Trzydzieści sześć godzin, powiedzmy, że trzydzieści kilometrów na dobę, to promień o długości czterdziestu pięciu kilometrów. – Gordon spojrzał na skalę, wziął z biurka linijkę i ołówek, zatoczył okrąg i zaczął mu się przyglądać. – To cholernie duża część lasu. Będziemy potrzebować więcej ludzi.
– Poczekajmy, czego Morgan się dowie. Jeśli ślady nie będą dokładne, niczego nie znajdziemy.
– Czy to był mężczyzna, coś wiemy?
Hannah przypomniała sobie rozmowę z Bennym Svensénem. Powiedział tylko „jakaś osoba”, nic o płci.
– Sorry, ale nic więcej.
– Nikt nie zgłaszał zaginięcia?
Hannah potrząsnęła głową. Gordon znów westchnął, spojrzał jeszcze raz na mapę i usiadł za biurkiem.
– Okej, w takim razie poczekamy na Morgana i potem zdecydujemy.
Spotkanie najwyraźniej dobiegło końca. Hannah zamierzała już wyjść, ale zatrzymała się w drzwiach.
– Wiem, że wiesz, ale niech to zostanie między tobą, mną i Morganem, dopóki nie będziemy pewni.
Ciemne oczy Gordona zasygnalizowały, że to poważna sprawa; raczej rzadko to u niego widziała. Zazwyczaj wszystko traktował z lekkim uśmiechem, nie tracąc przy tym nic z autorytetu ani powagi ich pracy. Hannah skinęła głową i wyszła. Doszła do wniosku, że to był okropny dzień.DZIESIĘĆ OSÓB.
Gordon próbował sobie przypomnieć, czy w sali konferencyjnej na drugim piętrze kiedykolwiek było aż tak tłoczno. Wszyscy zajęli miejsca wokół długiego jasnego stołu. Morgan stał oparty o ścianę, zapełnioną od podłogi aż po sufit starymi książkami. Brązowe i czarne, zaczytane i nadgryzione zębem czasu, sprawiały wrażenie starego archiwum, a nie nowoczesnej sali konferencyjnej. Książki dominowały. Na drugiej ścianie wisiał ogromny emblemat policyjny, wciśnięty między rzędy pożółkłych zdjęć byłych szefów, do których wszyscy zebrani odwróceni byli plecami, ze wzrokiem utkwionym w Gordona, stojącego na drugim końcu sali przed białym ekranem. Rytmicznie szumiący projektor wyświetlał mapę. Przebiegała przez nią cienka niebieska linia, rozciągająca się zygzakiem przez całą północną Szwecję i urywająca się tuż pod Haparandą.
– Na co patrzymy? – zapytał Roger Hammar, najwyższy i najszczuplejszy, nazywany Trombitą z powodu chudej sylwetki i głębokiego basu. Wszystkim poniżej czterdziestki raczej nic to nie mówiło. Gordon spojrzał na cztery osoby, które nie były pracownikami komisariatu, i skinął głową.
Jens, młody, energiczny pracownik urzędu gminy w Lulei, poproszony przez Gordona o przysłanie mapy, miał lepszy pomysł, mianowicie wolał przyjechać i osobiście wszystko wyjaśnić. Morgan cierpliwym tonem próbował go przekonywać, że potrafią czytać mapę, ale Jens nalegał. Morgan pomyślał, że pewnie w tej Lulei muszą się strasznie nudzić.
– W zeszłym tygodniu znaleźliście dwa martwe wilki, tak? – powiedział Jens i nie wstając z miejsca, laserowym długopisem pokazał mapę.
Gordon usłyszał głośne westchnienie Hannah stojącej koło okna razem z P-O, Perem-Olofem. Był od niej dziesięć lat młodszy, ale ze swoimi białymi jak kreda, rzadkimi włosami i szczupłą twarzą pokrytą zmarszczkami wyglądał, jakby lada dzień miał przejść na emeryturę. Gordon zauważył, że Hannah wywróciła oczami, kiedy czerwony punkcik zatrzymał się na Kattilasaari, i był pewien, że pomyślała to samo co on. Czy to naprawdę takie trudne po prostu wstać, podejść do mapy i pokazać palcem? A nie używać do tego długopisu laserowego?
– Jak pewnie wiecie, jeden wilk był zaczipowany, a więc wiemy, gdzie szedł. – Czerwona kropka zaczęła się przesuwać po niebieskiej linii. – Przywędrował z południa ze swoją watahą, szedł na wschód od Storuman, przez Arvidsjaur i Arjeplog, potem do Jokkmokk i skręcił na południowy wschód, pewnie poszedłby dalej, aż do Finlandii, ale zdechł. – Czerwona kropka wróciła na Kattilasaari. – Od czwartej trzydzieści trzy brak jakichkolwiek ruchów i pewnie chcielibyście wiedzieć, gdzie był półtorej doby wcześniej. – Długopis laserowy znalazł się w punkcie Vitvattnet. – Tutaj. Przeszedł czterdzieści jeden kilometrów w ciągu trzydziestu sześciu godzin. – Jens wyłączył laser, najwyraźniej zadowolony ze swojej prezentacji. W sali panowała wyjątkowa cisza do momentu, kiedy głos zabrał Roger.
– Okej, ale dlaczego to oglądamy? Dlaczego śledzimy drogę martwego wilka?
Uzasadnione pytanie, ponieważ Gordon nie chciał wyjawić powodu spotkania, przekonany, że im mniej będą wiedzieć, tym lepiej.
Ale nadszedł czas.
Sześciu policjantów i czworo cywilów.
Zadzwonił do Kalix i poprosił o posiłki, ale kiedy okazało się, że nie mogą mu pomóc, poprosił Adriana, swojego brata, mając pewność, że będzie milczał, a Morgan poprosił o pomoc sąsiadów, parę sześćdziesięciolatków, których dobrze znał. No i Jens z urzędu gminy. Kiedy Morgan oznajmił, że Jensowi zależało, aby osobiście się tu pojawić, Gordon domyślił się, że chciał pokazać, jaki jest ważny. I jeszcze ten jego idiotyczny długopis laserowy.
– Nic z tego, co tu zostało powiedziane, nie powinno się znaleźć na Twitterze – powiedział Gordon i spojrzał na Jensa. – Dopóki się nie dowiemy, co się naprawdę wydarzyło, nic nie może wyjść poza ten pokój – dodał z powagą w głosie. – Wilki miały w żołądkach ludzkie szczątki.
– A konkretnie? – zapytał Jens.
Gordon odwrócił się do niego ze wzrokiem mówiącym, co to za cholerne pytanie.
– A jakie to ma znaczenie? – zapytał retorycznie i popatrzył na salę. – Musimy znaleźć resztę.DOPIERO PO DZIESIĘCIU MINUTACH MINĄŁ ICH jakiś samochód. Szybkościomierz pokazywał prędkość osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Pusta droga ciągnęła się wzdłuż łąk. Jak tylko znikł śnieg, wiosna natychmiast wybuchła soczystą zielenią. Rów pokrył się kwiatami. Dla Hannah były to tylko małe, bezimienne barwne kleksy, białe, fioletowe, niebieskie. Thomas na pewno wiedział, jak się nazywają, Gordon też. Nigdy o to nie pytała.
Za szybą rozciągał się rzadki las. Ciemne, złowrogie świerki i świeżo rozwinięta zieleń drzew. Od czasu do czasu wyręby, falujące pole i łąka, za którą na horyzoncie wyłaniały się góry. Pustka nad koronami drzew sprawiała, że bardziej przypominały miękką zieloną falę przepływającą przez krajobraz niż coś masywnego pnącego się ku górze.
Las, las, las. Wszędzie tylko las.
Widok za szybą dawał poczucie ciszy i spokoju. Łatwo było sobie wyobrazić śpiew ptaków wymieszany z szumem drzew.
Kiedy tylko wyjechali z Haparandy, Jens zaczął opowiadać o swojej pracy: jak się w niej znalazł, jak nudno się zapowiadała, a jaka potem okazała się ciekawa. Oczywiście nie była tak ekscytująca jak ta tutaj, ale mimo wszystko. Ciekawe, jak to wpłynie na przyszłe decyzje dotyczące polowań, jeśli okaże się, że wilk rzeczywiście zabił człowieka. On sam nigdy nie widział zwłok, pewnie podobnie jak większość osób w jego wieku.
Hannah po raz pierwszy zobaczyła martwego człowieka, kiedy miała czternaście lat, ale się nie odezwała.
Wszyscy zamilkli.
Grzecznościowe pytania i jednowyrazowe odpowiedzi już dawno się skończyły, przez ostatni kwadrans trwał głównie monolog z tylnego siedzenia. Najwyraźniej Jens zdał sobie z tego sprawę dopiero na kilka minut przed przybyciem do celu.
– Moja dziewczyna twierdzi, że jestem gadułą – powiedział przepraszającym tonem.
– Twoja dziewczyna ma rację – skonstatowała Hannah.
Jens pokiwał głową na tę mało subtelną uwagę i zamilkł. Hannah zauważyła, że Gordon posłał jej delikatny uśmiech. Jens w samochodzie był wyzwaniem, ale jak się potem okazało, mieli z niego więcej korzyści, niż przypuszczali. Dopilnował, żeby wszystkim załadowano mapy w telefonach, zadbał również o połączenie z satelitą, którego używa się do śledzenia wilków i który pozwala też naprowadzić na właściwą drogę w razie zboczenia z kursu. Ani Hannah, ani Gordon nie bardzo rozumieli, na czym to polega, ale najważniejsze, że działało.
Morgan przywiózł do Kattilasaari sąsiadów: będą szli tą samą drogą, którą szły wilki, na północny zachód. Trombita, P-O, Ludvig i brat Gordona pójdą drogą 398, przez Rutajärvi i Lappträsket. Tam się rozdzielą. Dwóch skieruje się na południowy wschód, a po mniej więcej dziesięciu kilometrach mają nadzieję spotkać Morgana i jego sąsiadów. Pozostała dwójka podąży na północny zachód, żeby po przejściu takiego samego odcinka dołączyć do Gordona, Hannah i Jensa. Założenie było takie, żeby każda grupa sprawdziła teren o powierzchni dziesięciu kilometrów kwadratowych, i jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, po dwóch–trzech godzinach powinni znaleźć ciało.
Do Vitvattnet przyjechali z południa, zaparkowali przed czerwonym budynkiem dworca. Podobnie jak wiele innych małych miejscowości w Szwecji, ta mieścina rozkwitła, kiedy położono tu tory kolejowe, i podobnie jak inne małe miejscowości wyludniła się i skurczyła, gdy tory zniknęły. Dawniej były tu też poczta, dom misyjny, kawiarnia, sklep, stacja benzynowa, a nawet szkoła. Dzisiaj został tylko mały sklepik i dwie pompy do tankowania.
Hannah wysiadła z samochodu. Była tu już kolejny raz i dokładnie tak samo jak poprzednio nie spotkała żywej duszy. Praca, nauka, biznes, rozrywka, wszystko to działo się gdzie indziej. Gordon podał Hannah spray na komary. Na otwartym terenie nie było ani jednego, ale w lesie, między drzewami, mogło być inaczej.
Jens wyjął iPad, przeszli przez budynek dworca i skierowali się do lasu po drugiej stronie ulicy.
– Jesteśmy na ich trasie – powiedział i zatrzymał się po kilkuset metrach. Na ekranie, na cienkiej niebieskiej linii pojawił się mały punkcik. – Pójdziemy tam. – Pokazał na południowy wschód.
Rozpoczęli wędrówkę.
Jens szedł ze wzrokiem wlepionym w ekran, a po jego obu stronach Hannah i Gordon skanowali ziemię porośniętą korzeniami, miękkim mchem i krzakami jagód. Hannah pomyślała o Thomasie. Dlaczego nie zadzwoniła po niego, kiedy potrzebowali ludzi? Lubił takie rzeczy, polowanie, łowienie ryb, po prostu naturę. Kiedy dzieci były małe, od czasu do czasu z udawanym entuzjazmem jeździła z nimi na wycieczki. Nie chciała, żeby jej niechęć do natury przeniosła się na dzieci. Udawała, że lubi siedzieć w towarzystwie komarów – zawsze gryzły ją, nigdy Thomasa – spać w namiocie czy na zamarzniętym jeziorze i pić zimną kawę z plastikowego kubka.
Ale to było dawno temu.
Szli w milczeniu, patrząc pod nogi, jedynie Jens od czasu do czasu korygował drogę. Korony drzew zupełnie przesłaniały promienie słońca, mimo to było ciepło w tym prawie że bezszelestnym lesie. Hannah odpięła dwa górne guziki koszuli. Uważnie badała ziemię pod stopami. Przecięli drogę prowadzącą do Bodträsk i przeszli na drugą stronę. Hannah odgoniła kilka natarczywych much, które brzęczały jej nad głową. Świeżość odczuwana po prysznicu w komisariacie znikła bezpowrotnie. Spocona i zdyszana, szła z pozostałą dwójką. Z Jensem wlepionym w ekran iPada. I Gordonem – spokojnym i opanowanym.
Po czterech kilometrach, kiedy szelest kroków poderwał wrony do lotu, Hannah już wiedziała, że znaleźli to, czego szukali.
– Zostań tutaj – powiedziała do Jensa, a ona z Gordonem ruszyli dalej.
Zakopane to niewłaściwe słowo, ciało było jedynie przykryte gałęziami, mchem i liśćmi. Na wierzchu leżało kilka małych kamieni, pewnie dla aranżacji miejsca. Ciało ułożone było na plecach, jedna ręka wystawała spod gałęzi. Dłoń, oprócz kciuka, nie miała palców, obok niej leżała zakrwawiona inna część ciała. Na pierwszy rzut oka wydawało się, że to sprawka wilków. Na ramionach, na szyi i na tułowiu znajdowały się mniejsze uszkodzenia, prawdopodobnie od ptasich dziobów. Wokół ciała krążyły tłuste muchy. Kiedy podeszli bliżej, w nozdrza uderzył ich ciepły ciężki zapach. Mimo iż nie powinni niczego ruszać, bo osoba, którą znaleźli, bez wątpienia była martwa, więc miejsce powinno być jak najmniej zanieczyszczone przed przyjazdem techników, Gordon zdjął ostrożnie gałęzie przykrywające twarz.
– Mężczyzna.
– Jeśli to nie były wilki o jakichś specjalnych właściwościach, to na pewno go nie zabiły – powiedziała Hannah i wskazała głową ciało. – To mi wygląda na morderstwo.
– Diabli wiedzą, czy to nie lepiej – odparł Gordon i cofnął się kilka kroków. – Musimy ściągnąć więcej ludzi. Znasz nasze położenie, prawda?
Gordon odwrócił się do Jensa, który wciąż stał tam, gdzie mu kazali. Skinął głową, blady i milczący.
– Podaj mi współrzędne – poprosił Gordon, wyjmując telefon.
Hannah rozejrzała się dookoła. Sto metrów wcześniej przecięli mniejszą ścieżkę. Nie powinna więc być długa. Zaczęła odmierzać odległość krokami.
Po minucie znalazła ścieżkę, na której oprócz pobocza zobaczyła jedynie ślady opon. Wytarła pot z czoła i sprawdziła, skąd przyszła. Jeśli ten facet nie został zamordowany tam, gdzie go znaleźli, i jeśli ciało przywieziono tu i zakopano, to samochód musiał zatrzymać się mniej więcej w miejscu, w którym teraz stała. Nie wiedząc, czego tak naprawdę szuka, powoli szła do przodu.
Śladów krwi? Jakiejś zgubionej rzeczy? Może śladów opon?
Jeśli chodzi o to ostatnie, to nie robiła sobie wielkich nadziei. Po tygodniach suszy droga była sucha i twarda. Po kilku metrach doszła do rowu, zatrzymała się i spojrzała w dół.
Odpryski. W różnych kolorach.
Przezroczyste, białe, czerwone, żółte.
Podniosła je i obejrzała. Była pewna, że pochodzą z samochodu. Z reflektora, światła hamulcowego oraz z migacza. Czyli uszkodzenia przodu i tyłu samochodu.
A więc musiały być dwa.
Hannah weszła do rowu. Jej kolana zaprotestowały, kiedy próbowała przykucnąć przy dużym wystającym kamieniu, zabarwionym z jednej strony na niebiesko. To lakier. Nie wiadomo, jak długo tam był, ale bezpośrednie sąsiedztwo potłuczonego szkła i innych odłamków wskazywało na to, że stało się to jednocześnie.
Hannah wyprostowała się i rozejrzała, jakby ta pusta droga mogła jej powiedzieć, co tu się stało. Z głębi lasu dochodziły fragmenty rozmowy Gordona z dowództwem w Lulei. Zdarzało się, że czasami wyciągała zbyt pochopne wnioski, była tego świadoma, ale teraz była prawie pewna swoich przypuszczeń.
Nikt nie przywiózł ciała.
Zderzyły się dwa samochody, ktoś zginął i ktoś z drugiego samochodu postanowił pozbyć się zwłok. Zostawił je w lesie, przykrył, żeby nie były widoczne z drogi, i odjechał.
Brakowało obu samochodów.
W takim razie w jednym musiały być co najmniej dwie osoby. A może wcale nie. Równie dobrze ktoś mógł najpierw odstawić swój samochód, wrócić i odjechać samochodem ofiary. Trochę to naciągane, ale prawdopodobne; na tym bezludziu można jeździć tam i z powrotem i nie spotkać żywej duszy.
Pewne było jedynie to, że nie żyje człowiek i że ktoś zrobił wszystko, żeby ciało nie zostało znalezione. I tak by pewnie było, gdyby komuś innemu nie przyszło do głowy otruć dwa wilki kilkanaście kilometrów dalej.KATIA CZEKAŁA.
Była w tym dobra.
Robiła to przez większą część swojego dzieciństwa. Miała wpojone, że cierpliwość to klucz do sukcesu. Wiedziała, że dla zabicia czasu ludzie często próbują nie myśleć o niczym, wyrzucić z głowy niepotrzebne myśli, wejść głęboko w siebie.
Ale nie ona. Za szybko ją to nudziło.
Kręciła się więc po tym obcym mieszkaniu. Dwa pokoje i kuchnia na siódmym piętrze z jedenastu, na przedmieściach Sankt Petersburga. Teraz siedziała w sypialni na wąskim łóżku, przykrytym dzierganą narzutą i dwiema poduszkami, dokładnie przejrzała szafkę nocną, której zawartość powiedziała jej, że właścicielka mieszkania jest głęboko wierząca, używa okularów do czytania i nie prowadzi życia seksualnego.
Na komodzie pod oknem zdjęcie mężczyzny, którego Katia od razu poznała.
Stanislav Kuzniecow.
Przy małym lusterku kosmetyki do makijażu. Bezwiednie zaczęła układać pudełeczka od najmniejszego do największego – okrągłe razem, kwadratowe razem, a szminki według kolorów, od najjaśniejszego do najciemniejszego – patrząc jednocześnie przez okno na inne jedenastopiętrowe bloki otaczające podwórko, na którym rosło kilka rachitycznych drzew i stał zniszczony plac zabaw, gdzie rodzice wyprowadzali swoje dzieci.
W dwóch szufladach bielizna, skarpety, koszule, chustki do nosa, szale, apaszki. W ciągu kilku minut poukładała je w małe stosiki i otworzyła szafę.
Suknie, bluzki, spódnice.
Niewiele tego. Szybko przesunęła wieszaki na prawą stronę i podzieliła ubrania: osobno bluzki, osobno spódnice, osobno suknie. Jeszcze rzut oka na obraz bez wyrazu, wiszący na ciemnozielonej ścianie, i przeszła do salonu.
Trzyczęściowa sofa, prawdopodobnie z lat dziewięćdziesiątych, i poplamiony stolik kawowy. Na podłodze wypłowiały zielony dywan. Wysiedziany fotel, stojący przodem do telewizora wiszącego na ścianie, otoczonego ciemnymi półkami pełnymi książek i albumów ze zdjęciami, oraz fotografia w ramce, przedstawiająca bliską rodzinę lub dalszych krewnych.
Katia wzięła album na chybił trafił i usiadła w fotelu. Zdjęcia z lat dziewięćdziesiątych, jak się domyślała, ponieważ chłopiec, którym musiał być Stanisław, miał jakieś sześć, siedem lat. On i jego młodsza siostra byli na wszystkich zdjęciach, czasami z mężczyzną, zapewne ojcem, który zginął w wypadku osiem lat wcześniej. Na jednym ze zdjęć stał uśmiechnięty w drzwiach małego domku na wsi i patrzył w słońce, zasłaniając oczy ręką.
Nieoczekiwanie pojawiła się fotografia mężczyzny, którego Katia przez kilka lat w swojej głowie nazywała ojcem. On też stał w drzwiach, ale definitywnie się nie uśmiechał i nie patrzył w słońce.
Natychmiast zamknęła album, odłożyła na półkę i podeszła do okna. Z ulicy Afonskiej dochodził cichy szum. Katia włożyła palec do doniczki na parapecie i stwierdziła, że kwiat trzeba podlać. Poszła do łazienki po wodę. Szare ściany i plastikowa jasna podłoga. Nad umywalką sześć białych prostokątnych kafelków. Krótka, ale głęboka żeliwna wanna na rzeźbionych metalowych nóżkach i zasłona w anielskie wzory.
Przez chwilę znów znalazła się w ogromnej sali.
Dwanaście wanien, jedna obok drugiej, wypełnionych wodą o temperaturze czterech stopni.
Spojrzała w lustro na szafce nad umywalką. Czarne włosy obcięte na pazia, dobrze zarysowane brwi i brązowe oczy, wystające kości policzkowe, prosty nos, pełne wargi. Bez makijażu, jak zawsze, kiedy praca tego nie wymagała. Wiedziała, że jest ładna, co ułatwiało wszelkie kontakty. Szczególnie z mężczyznami, choć z czasem nauczyła się, że wszyscy, niezależnie od płci, są bardziej otwarci wobec ludzi uznawanych za ładnych.
Opuściła klapę sedesu i wyjęła zawartość szafki: plastry, pastę do zębów, nici dentystyczne, spray do nosa, dezodorant, krem do twarzy, nożyczki do paznokci, tarkę do stóp, spinki do włosów, kilka klipsów, sól do kąpieli, chustki do nosa, lekarstwa, jedne na receptę, inne nie. Wciąż nic nie wskazywało na to, że kobieta, której szafkę porządkowała, prowadzi jakieś życie seksualne. Natomiast, sądząc po tubce z maścią, prawdopodobnie męczy ją lub męczyła infekcja pochwy.
Pustą szafkę wytarła kilkoma kawałkami wilgotnego papieru toaletowego i na nowo zaczęła wkładać jej zawartość, dzieląc ją na cztery grupy: lekarstwa, pielęgnacja ciała, pielęgnacja włosów i inne.
Zadowolona z siebie, stwierdziła, że czas coś zjeść. Z lodówki wyjęła masło, ser, jajka i piwo. Podczas gotowania jajek zajrzała do seledynowych szafek w poszukiwaniu chleba, talerzy i sztućców. Kiedy znalazła to, czego szukała, wyłożyła na stół pod oknem. Z wiklinowego koszyka wyjęła gazetę, którą prenumerował Kuzniecow, i położyła obok talerza. Jajka wypłukała w zimnej wodzie, a garnek odstawiła na podstawkę.
Zaczęła jeść, jednocześnie czytając. Przyszło jej do głowy, że przyjemnie byłoby posłuchać muzyki, więc rozejrzała się za radiem. Niestety, nic nie znalazła. Może nawet lepiej. Gdyby z mieszkania dochodziła muzyka, mogliby coś podejrzewać, jeśliby wcześniej wrócili, ale prawdopodobnie wrócą dopiero za kilka godzin.
Więc czekała.
Była w tym dobra.