- W empik go
Wilki. Z notatek komornika sądowego - ebook
Wilki. Z notatek komornika sądowego - ebook
Klemens Junosza jako pisarz zadebiutował w czasopiśmie „Kolce” w 1874 roku Szaniawski celował przede wszystkim w małych formach prozatorskich: noweli, opowiadaniu, obrazku, szkicu. W swoich utworach chętnie portretował środowiska chłopskie, drobnoszlacheckie, ale także mieszczan i Żydów warszawskich. Opowiastka „Wilki” nosząca podtytuł: „Z notatek komornika sądowego” należy do takich właśnie utworów. Utwór zaczyna się zachęcająco: „Dziwnym się to komu wyda, żeby komornik, zwyczajny komornik sądowy, spisywał swoje pamiętniki! Co ciekawego w nich być może? Same tylko nakazy, zajęcia, licytacje, intromisje, a czasem, jakby dla rozmaitości, zabawka w »kota i myszkę« z nieszczęśliwym dłużnikiem, ofiarą prawa o przymusie osobistym. Tak; na pozór to prawda, ale w istocie, nikt chyba nie napatrzy się na tyle dramatów, komedii i fars życia – ile komornik. Przesunęło się też przed moimi oczami wiele obrazów strasznych, obrazów żywej nędzy i nieszczęścia, rozpaczy, żalu, cichej rezygnacji, albo też przewrotności i szalbierstwa. Czynność nasza to rodzaj polowania bezkrwawego – na potulne sarenki lub zające, albo też na chytrego lisa, pełnego wyrafinowanych przebiegów, podejść i wykrętów. Zdarzało mi się też trafiać na grubą i niebezpieczną zwierzynę. Pomnę dotychczas jednego »pacjenta« o herkulesowych kształtach i karku bawolim. Postać jego do dziś dnia tkwi w mojej pamięci. Sapał groźnie, jak dzik w legowisku i, kto wie, czyby nie rzucił się na mnie, jak raniony odyniec, ale, na moje, a naturalnie i na jego szczęście, obecność licznej służby powstrzymała go od tego kroku...”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-104-5 |
Rozmiar pliku: | 128 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziwnem się to komu wyda, żeby komornik, zwyczajny komornik sądowy, spisywał swoje pamiętniki! Co ciekawego w nich być może? Same tylko nakazy, zajęcia, licytacye, intromisye, a czasem, jakby dla rozmaitości, zabawka w »kota i myszkę« z nieszczęśliwym dłużnikiem, ofiarą prawa o przymusie osobistym.
Tak; napozór to prawda, ale wistocie, nikt chyba nie napatrzy się na tyle dramatów, komedyi i fars życia – ile komornik. Przesunęło się też przed mojemi oczami wiele obrazów strasznych, obrazów żywej nędzy i nieszczęścia, rozpaczy, żalu, cichej rezygnacyi, albo też przewrotności i szalbierstwa.
Czynność nasza, to rodzaj polowania bezkrwawego – na potulne sarenki lub zające, albo też na chytrego lisa, pełnego wyrafinowanych przebiegów, podejść i wykrętów. Zdarzało mi się też trafiać na grubą i niebezpieczną zwierzynę. Pomnę dotychczas jednego »pacyenta« o herkulesowych kształtach i karku bawolim. Postać jego do dziś dnia tkwi w mojej pamięci. Sapał groźnie, jak dzik w legowisku i, kto wie, czyby nie rzucił się na mnie, jak raniony odyniec, ale, na moje, a naturalnie i na jego szczęście, obecność licznej służby powstrzymała go od tego kroku.
Tkwi również w mojej pamięci postać wesołego młodzieńca, w którego mieszkaniu, oprócz pogruchotanej sofki i blaszanego lichtarza wartości kilku kopiejek, literalnie nie było nic więcej.
Gdym wszedł ze świadkami i wierzycielem, młodzieniec ów skłonił mi się grzecznie i rzekł ze szczególną powagą.
– Panowie! wiem pocoście przyszli. Nie sądźcie, że spotkacie tu opór... Nie! Szanuję prawo, czczę sądy i, z bezwzględną pokorą, poddaję się ich mądrym wyrokom. Panie komorniku, pełnij pan swą powinność! Wyłączeń żadnych nie robię, a nad zajętemi ruchomościami gotów jestem przyjąć nadzór, ma się rozumieć, za skromnem wynagrodzeniem... Szanuję prawo i proszę, niech, bez względu na moje smutne położenie finansowe, bez względu na interesa familijne, na zamiar wstąpienia w związki małżeńskie – sprawiedliwość z całą surowością wykonana zostanie.
Był to obraz tak komiczny, że nie mogłem się oprzeć wesołości i wybuchnąłem śmiechem, asystujący zaś mojej czynności wierzyciel, zawołał:
– Nu, patrz pan dobrodziej, jak un gada! jak un gada! żeby tak płacił jak gada, toby miał największy kredyt w całem mieście...
Ale wracam do rzeczy – do mego pamiętnika.
Jest w nim kartek wiele, bardzo wiele, gdyż praktyka moja była rozległa, czynności miałem mnóstwo. W wolnych chwilach, w święto zwykle, lubiłem notować swoje wrażenia »Z podróży po kraju dłużników«.
Spisywałem je dla rozrywki, dla przepędzenia czasu, bez pretensyi do stawania w szeregach rycerzy pióra... Otóż jedną kartkę z tego pamiętnika wydzieram i rzucam ją przed oczy wasze. Chcecie, czytajcie – jeżeli zaś nie macie tego zamiaru, to drugie dobrze. W żadnym razie, z tego tytułu przymus osobisty wam nie zagraża.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Aczkolwiek naturalnem wydaje się mniemanie, że komornik nie posiada serca – ja jednak ośmielam się temu zaprzeczyć. A mam do tego zasadę, gdyż swego czasu byłem szalenie zakochany... Ideał, do którego wyrywała się moja dusza, posiadał prześliczne oczy barwy habru, buzię jak świeże jabłuszko i figurkę zgrabną, wiotką, niby trzcina... Słowem, było to dziewczę fenomenalnie urocze, w mojem przekonaniu przynajmniej...
Daremnie siliłbym się na opisanie jej wdzięków; czuję, że pióro komornika jest na to za sztywne, za urzędowe. Powiem więc krótko, że panna Aniela była oślepiająco piękna!
Starałem się o jej rękę, jak wielu z młodzieży; tańczyłem z nią przy każdej sposobności, znosiłem jej kwiaty, książki do czytania – ot, zwyczajnie jak zakochany...
Niestety, moja miłość była jak kwiat bez woni, jak wyrok bez tymczasowej egzekucyi... Nie zdołałem pozyskać wzajemności...
Ojciec był za mną, matka za mną, ale sama panna nie chciała mi sprzyjać. Odmowę jej przyjąłem z rezygnacyą... Cóż robić?... serce nie sługa, rozkazów nie słucha, a powtóre, nie mogłem się mierzyć nawet z moim szczęśliwym rywalem. Ja, blade dziecię miasta, o pospolitych rysach twarzy – on, kwitnący zdrowiem wieśniak, przystojny, w całem znaczeniu tego wyrazu; ja, zwyczajny komornik, mól, meblojad, on dzierżawca folwarku, mający wolancik i parę spasłych, okazałych dereszów...
Anielcia poszła za niego... Nie dziwię się temu, ja sam byłbym za niego poszedł, naturalnie, gdybym był panną.
Byłem na ślubie i, ukryty za filarem, w najciemniejszym kąciku kościoła, wypłakałem się serdecznie. Nie śmiejcie się – komornicy także płaczą niekiedy...