Winlandia - ebook
Winlandia - ebook
Powieść, którą czyta się jak północną sagę
– życiowa wędrówka wikinga z XI-wiecznych Orkadów
Urodzony na Orkadach Ranald Sigmundson, zmuszony przez ojca do udziału w rejsie kupieckim na Grenlandię, po drodze ucieka i przyłącza się do płynącej na zachód załogi Leifa Erikssona. Jest to początek niezwykłej przygody – Ranaldowi przyjdzie nie tylko odkryć wraz z nowym kapitanem nieznany kontynent na zachodzie, Winlandię (dziś zwaną Ameryką Północną), lecz również gościć na dworze króla Norwegii Olafa czy wziąć udział w bitwie pod Clontarf w Irlandii. Gdy wreszcie Ranald postanawia założyć na Orkadach rodzinę, rozpoczyna się nowa, wewnętrzna podróż. Jednak czy w targanym przez spiski, podstępy i zabójstwa świecie ludzi północy Ranald będzie w stanie spokojnie uprawiać ziemię i nie zbrukać sobie rąk krwią? Czy jako „wolny gospodarz” nie pozwoli się wciągnąć w politykę podległych norweskiemu królowi jarlów, których metody walki o władzę z powodzeniem mogłyby służyć za pierwowzór poczynań bohaterów „Gry o tron”? Wreszcie – czy uda mu się spełnić marzenie o ponownym wyjściu w morze i powrocie do Winlandii?
„Winlandia” to nie tylko wielka podróż w czasie i przestrzeni oraz czerpiący wprost z „Sagi o Orkadach” czy „Sagi o Grenlandczykach” przebogaty portret życia, myśli i kultury średniowiecznych ludzi północy. To przede wszystkim najwyższej próby literatura o niezwykłej filozoficznej głębi. George Mackay Brown (1921–1996), wybitny szkocki poeta, dramatopisarz i prozaik, który na Orkadach spędził całe życie, wypełnił powieść poetyckimi obrazami i symbolami o ogromnej sile. „Winlandia” to niezwykle uniwersalna, skłaniająca do refleksji wędrówka przez zmienne koleje ludzkiego losu – od pełnej przygód młodości, poprzez wymagające niejednego poświęcenia życie rodzinne, aż po starość, stopniowo odrywającą człowieka od ziemskich spraw i otwierającą nowe, duchowe perspektywy.
Precyzyjne, poetyckie, olśniewające pisarstwo
– „Guardian”
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-955602-9-3 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Był pewien chłopiec, który mieszkał na Orkadach, w osadzie zwanej Hamnavoe. Chłopiec miał na imię Ranald. Ojcem Ranalda był Sigmund Płomiennousty, właściciel niedużego statku zwanego Śnieżną Gęsią. Sigmund Płomiennousty nie lubił lądu ani niczego, co z nim związane, jak pługów, koni czy stodół. Szczęśliwy był tylko na morzu, gdy ustawiał żagiel na wiatr, pływając od portu do portu z towarem, a czasem i z pasażerami.
Ojca Ranalda nazywano Płomiennoustym ze względu na ognisty język, którego używał, gdy ktokolwiek lub cokolwiek pomieszało mu szyki albo wprawiło go w niezadowolenie. Zapalał się wtedy nagłym gniewem, krzyczał i bił pięścią w stół. Nawet jego żona, Thora, bała się wymówić przy nim niewłaściwe słowo.
Chłopiec bielał na twarzy i drżał, kiedy ojciec był w podłym nastroju – na przykład wtedy, gdy towar czekał już ułożony w łodzi, ale przeciwny wiatr nie pozwalał wyjść w morze.
Czasami Śnieżna Gęś zawijała do szkockich portów, takich jak Leith czy Berwick, z ładunkiem solonych ryb lub wędzonego ptactwa. Raz nawet popłynęła aż do Grimsby.
W większość rejsów pływała jednak na wschód, do Norwegii i Danii, skąd wracała z ogromną ilością drewna, brakło go bowiem na prawie bezdrzewnych Orkadach. Mieszkańcy wysp woleli wznosić sobie domy z drewna, nie z kamienia.
Pewnego dnia, wczesnym latem, Sigmund Płomiennousty wrócił z zatoki, w której jego łódź stała na kotwicy. Był bardzo rad. Załadunek przebiegł pomyślnie, załodze śpieszno było iść w morze. Wiatr wiał dogodny.
– Wychodzimy z najbliższym odpływem – powiedział do żony. – Płyniemy do miejsca, w którym jeszcze nigdy nie byłem. Na Grenlandię, z ładunkiem ziarna i szkockiego drewna.
– Grenlandia – powtórzyła matka Ranalda. – Brzmi to jak nazwa ładnego miejsca.
– Nazywa się Grenlandia – oznajmił Sigmund – bo to najżyźniejsza i najrozkoszniejsza kraina na świecie. Dopiero niedawno ją zasiedlono. Ludzie ściągają tam całymi rodzinami z wszystkich północnych krain. Zwłaszcza Islandczycy. Nic w tym zresztą dziwnego, bo Islandczycy żyją pośród smaganych wichrami lodowców. Uśmiecha mi się ta grenlandzka wyprawa¹.
– Jeśli ten kraj jest taki żyzny i zielony – zaczęła Thora – to po co im ładunek zboża i drewna?
Sigmund poczerwieniał na twarzy i grzmotnął pięścią w ławę. – A co ty tam wiesz, kobieto? – wrzasnął. – Pilnuj swoich spraw!
Jego gniew szybko zelżał, jak zawsze. Kiedy dojadał miskę owsianki i dopijał piwo, znów był łagodnie usposobiony.
Podszedłszy do drzwi, polizał palec i wytknął go w górę. Tak, wciąż dmuchał lekki południowy wietrzyk. Po chmurach Sigmund widział, że powiewy niebawem przybiorą na sile. Bardzo możliwe, że dogodny wiatr, z domieszką wschodniego, poniesie ich aż do samej Grenlandii.
Do syna rzekł: – Ile ty już masz lat, chłopcze?
– Prawie dwanaście – odparł Ranald.
– A więc niedługo będziesz musiał zdecydować, co dalej robić. Nie możesz po wsze czasy przesiadywać z dzieciakami w ławie u mnichów, ucząc się czytania i pisania.
Ranald nic nie odpowiedział. Bał się otworzyć usta. Nie lubił morza. Nawet w małej łódce wiosłowej czuł się nieswojo i robiło mu się słabo.
Matka wyrabiała ciasto na stole. Na kolację mieli zjeść świeży chleb. Kobieta przerwała pracę i patrzyła niespokojnie to na ojca, to na syna.
Sigmund ciągnął dalej: – Oczywiście umiejętność czytania, pisania i rachowania przyda ci się bardzo, kiedy już obejmiesz dowodzenie na Śnieżnej Gęsi. Ja nie będę żył wiecznie. Zeszłej zimy okrutnie łamało mnie w kościach po całym tym pływaniu w ulewach i wichurach. Za trzy, może cztery lata przejmiesz ster, chłopcze.
– Co to, to nie – powiedziała jego żona cicho, układając porcję ciasta na blasze.
– Mówiłaś coś, kobieto? – spytał kapitan. – A może to szept torfu spopielającego się w palenisku?
– Ranald nie popłynie w morze – oznajmiła Thora. – Nasz syn, Ranald, następnej wiosny, gdy nadejdzie czas orki, pójdzie pracować w gospodarstwie swojego dziadka, który nie ma syna, tylko pięć córek. Najstarszą zaś spośród nich jestem ja. Starzec oczekuje, że Ranald będzie po nim uprawiał ziemię w Breckness. Cały majątek będzie kiedyś należał do niego. Tak więc właśnie tam uda się chłopak, gdy tylko wołom założone zostaną jarzma. W ten sposób, poczynając od orki, pozna wszystkie etapy życia gospodarstwa, przez cały rok, aż po żniwa i święto plonów.
Zazwyczaj Thora była cichą kobietą. Tym razem wyrzuciła z siebie potok słów, wiedząc, że muszą one paść, i to szybko, zanim rozpęta się nawałnica.
A jednak Sigmund szyper, kiedy wreszcie się odezwał, przemówił cicho:
– Chłopcze, szykuj się, rano wypływamy…
2
Pierwszego dnia rejsu, pomiędzy Fair Isle a Sumburgh na Szetlandach, Ranalda powaliła choroba morska.
Później jednak, za Unst, poczuł, że podoba mu się na statku i na morzu.
Cała piątka żeglarzy uważała, że dobrze mieć chłopca na łodzi.
Sigmund, jego ojciec, nic nie mówił. Siedział przy sterze, czy to w słońcu, czy to w deszczu, co jakiś czas ocieniając oczy dłonią i spoglądając ku północy.
Nocą wszyscy układali się do snu pod płóciennym namiotem, poza czuwającą zawsze dwuosobową wachtą, zmieniającą się co jakiś czas.
Upłynęły trzy dni i trzy noce szarego morza i pustego widnokręgu.
Pewnego ranka dostrzegli zalegający na zachodzie gęsty kożuch mgły, tu i ówdzie przebity obłymi szczytami.
– To Wyspy Owcze – powiedział Lund żeglarz, oprawiając kilka złowionych ryb i płucząc je w fali bijącej o kadłub chłodem i zielenią. Lund rozwiesił ryby na rożnie nad niedużym ogniskiem pośrodku statku.
Woń pieczonej makreli sprawiła, że Ranald bardzo zgłodniał. Prawie nic nie miał w ustach, odkąd Śnieżna Gęś wyszła w morze.
Teraz jadł chętnie razem z całą załogą.
Przy posiłku Sigmund szyper oskarżył jednego z załogantów, że zasnął na wachcie. Zanim żeglarz Krak zdążył odrzec choć słowo, Sigmund wymierzył mu wściekłe uderzenie w twarz. Z nosa Kraka trysnęła krew.
Posiłek dokończyli w milczeniu.
Zdawało się, że Sigmund jest w podłym nastroju, ponieważ silny południowy wiatr zepchnął ich nieco z kursu.
Potem Sigmund powiedział synowi: – Co do ciebie, chłopcze, próżnowałeś już dosyć długo. Widzę, że masz siłę zjeść swoją porcję ryby. Jutro popracujesz: nałowisz ryb na linkę albo pomożesz Grigorowi przy żaglu.
Krak zdołał objeść ości do czysta, choć krew wciąż ciekła mu z nosa.
Tej nocy Krak pełnił wachtę z drugim żeglarzem, imieniem Hwal, który zasiadł przy sterze.
Ranald, już na granicy snu, usłyszał, jak Krak mówi: – Mógłbym zabić szypra za to, że uderzył mnie bez powodu.
– To sprowadziłoby nieszczęście na statek i załogę – odparł Hwal. – Sigmund to hardy człowiek, ale dobry kapitan.
– Zabiłbym go z przyjemnością – ciągnął Krak – ale ten jego syn, Ranald, to wielka radość dla nas wszystkich. Chyba mam złamany nos.
– Rzeczywiście, wydaje się bardziej krzywy niż dotąd – przyznał Hwal.
Wtedy Ranald zasnął.
Obudził go okrzyk Hwala.
– Ląd przed dziobem! Śnieżna góra! Islandia!
3
Większość dnia spędzili, wyładowując część towaru w porcie zwanym Reykjavik.
Miejscowi kupcy zeszli nad wodę, by targować się z Sigmundem. Wykłócali się długo i zawzięcie. W końcu Ranald zmęczył się patrzeniem na ich przymrużone, wyrachowane oczy oraz palce dotykające worków i sakiewek, ruszył więc przed siebie, mijając rozszczekane psy, jedną czy dwie gromadki wścibskich kobiet oraz dzieci drwiąco wytykające go palcami.
Szedł dalej, zadziwiony widokiem góry ognistej oraz góry skutej lodem, pól pozbawionych zboża. Islandia była zupełnie inna niż zielone, niskie Orkady.
Na brzegu zatoki dostrzegł całkiem duży statek przygotowywany do wyjścia w morze. Żeglarzami dyrygował wysoki, przystojny mężczyzna, który, w przeciwieństwie do ojca chłopaka, nie musiał krzyczeć, by zrobiono to, czego żądał. Załoganci układający na łodzi żagle i prowiant oddawali się swoim pracom z wielką wesołością. Kilku z nich nawet śpiewało.
Statek nazywał się Poszukiwacz Zachodu.
Kapitan zauważył chłopca stojącego na brzegu i powitał go serdecznie.
– Nie jesteś stąd – stwierdził. – Witaj, chłopcze. Jestem Leif Eriksson z Grenlandii. Kupiliśmy ten wielki statek tutaj, na Islandii. Pragniemy popłynąć na zachód, tak daleko, jak tylko się da. Wychodzimy w morze o świcie.
Ranald powiedział, że jego ojciec, Sigmund Płomiennousty, również ma statek, którym płyną na Grenlandię, lecz wiatr zepchnął ich nieco z kursu, więc tutaj, na Islandii, ojciec właśnie kupuje, sprzedaje i wymienia towary. Śnieżna Gęś i jej załoga odpoczną dzień lub dwa, po czym popłyną na zachód.
– Zobaczymy, który statek osiągnie Grenlandię pierwszy – oznajmił Leif Eriksson. – Śnieżna Gęś czy Poszukiwacz Zachodu.
Żeglarze z Poszukiwacza wnosili właśnie na statek beczki piwa, skrzynie solonego wielorybiego mięsa oraz jeszcze ciepłe, dopiero co wyjęte z pieców bochny chleba.
Ranald usłyszał okrzyk z oddali. Rozpoznał głos ojca. Pobiegł z powrotem na nabrzeże.
Twarz ojca przywodziła na myśl rozżarzony gniewem piec. Islandzcy kupcy już obwieszali nabytymi towarami małe, kudłate konie. Załoganci Śnieżnej Gęsi stali na rufie, odwracając wzrok. Twarze mieli blade.
Ranald podszedł do ojca.
Ojciec go uderzył. Bił raz po raz, to z jednej strony głowy, to z drugiej, aż w czaszce chłopaka zawrzało i zakotłowało się jak w płonącym ulu. Bił jednak otwartą dłonią, nie zaciśniętą pięścią, która złamała nos Kraka.
– Kto ci pozwolił schodzić mi z oczu?! – krzyczał Sigmund. – Nie wiesz, że na tej wyspie roi się od złodziei i łotrów? Co ja bym powiedział twojej matce po powrocie na Orkady, gdyby Islandczycy zrobili ci krzywdę? No, gadaj! Chciałem, żebyś stał tutaj, na kei, i nauczył się, jak wyglądają targi między właścicielem statku a kupcem. A może też po to, abyś, tak jak dzisiaj, zobaczył na własne oczy, jakie łotry z niektórych kupców…
Odtrącił chłopca od siebie. Odwrócił się w stronę statku. – Co tak stoicie, próżniaki?! – wrzasnął. – Znieść mi wszystkie worki z ziarnem z powrotem na łódź. Natychmiast wypływamy ku Grenlandii.
Grupka stojąca na rufie rozpierzchła się. W ciszy powoli pakowali ładunki. Warczeli coś tylko między sobą. To jeden, to drugi odwracał się co jakiś czas, by zerknąć ukradkowo na zapamiętałego w gniewie szypra, stojącego samotnie z drżącymi pięściami na końcu kei.
Słońce zaszło. Pierwsza gwiazda błysnęła na niebie.
Żeglarze ze Śnieżnej Gęsi wpełźli pod swoje koce, jeden po drugim. Tej nocy nie było słychać przekomarzań ani śpiewu.
*
Poszukiwacz Zachodu Leifa Erikssona wyszedł w morze o pierwszym brzasku.
Gdy tylko Islandia zniknęła w dali, Leif zwołał załogę na śniadanie.
Przechylając beczułkę piwa, by napełnić kubek, kucharz Wolf posłyszał jakiś szmer i chrząknięcie. Wtedy pomiędzy beczkami znalazł nieproszonego pasażera, chłopca posiniałego na twarzy i drżącego z zimna – Ranalda Sigmundsona.