Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wściekłe psy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2005
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wściekłe psy - ebook

Wydana w 1921 roku powieść stała się bestsellerem wydawniczym. Temat zagrożenia ze strony sąsiednich Sowietów był wówczas bardzo na czasie, a więc nic dziwnego, że zręcznie napisana, antykomunistyczna książka Bandrowskiego cieszyła się powodzeniem u czytelników. Jej drugie wydanie ukazało się w Poznaniu w 1930 roku. We ,,Wściekłych psach” skupił się Bandrowski na odmalowaniu życia Moskwy już po zwycięstwie bolszewickiej rewolucji, ale jeszcze przed zagarnięciem przez Lenina i Trockiego pełni władzy. Działają inne partie polityczne, wychodzą opozycyjne wobec komunistów czasopisma. Błądząc po Moskwie, główny bohater, Polak Zaucha, styka się z anarchistami, drugą po bolszewikach siłą polityczną ówczesnej Rosji. Brutalna rozprawa bolszewików z anarchistami - ,,krasnoarmiejców” z ,,czarnogwardiejcami” – stanowi finał tej barwnej opowieści ukazującej z reportażową dokładnością życie i mentalność mieszkańców rewolucyjnej Moskwy, w tym nędzę i potworności okresu przejściowego.

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 83-89143-39-9
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jerzy Bandrowski W cieniu sławnego brata

Kiedy w 1921 nakładem lwowskiego wydawnictwa ukazała się po raz pierwszy powieść „Wściekłe psy”, jej autor, Jerzy Bandrowski, był już pisarzem z niemałym dorobkiem. Ale chociaż do swojej śmierci w 1940 roku opublikował jeszcze szereg książek, to nigdy nie stał się autorem hołubionym przez krytyków. Zadecydowała o tym w pewnym stopniu duża poczytność napisanych dość lekkim piórem jego utworów. Utworów zawierających wartką i przesyconą sensacyj-nością fabułę, co sprawiało, iż recenzenci nazbyt gorliwie klasyfikowali je do gatunku literatury podrzędnej, pisarstwa klasy B. Nie był to jednak czynnik rozstrzygający. Bardziej istotne znaczenie miał fakt, że Jerzy Bandrowski był starszym o dwa lata bratem Juliusza Kadena-Bandrowskiego, słynnego piłsudczyka, pułkownika, autora licznych powieści i opowiadań, takich jak „Generał Barcz”, „Mateusz Bigda”, „Czarne skrzydła”, „Miasto mojej matki”, beniaminka sanacyjnych recenzentów. Sława hałaśliwego, rozpolitykowanego Juliusza przysłoniła twórczość jego starszego brata, który posunął się nawet do tego, że w 1929 roku zamieścił list na ten temat na łamach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”, popularnego „IKAC-a”, najchętniej kupowanego dziennika w przedwojennej Polsce. Oto jego treść:

„Ponieważ w ostatnich czasach miałem wiele przykrości z tego powodu, że mniej znający stosunki literackie mylili mnie z mym bratem Juliuszem Kaden-Bandrowskim, autorem znanego skandalicznego odczytu, proszę o umieszczenie w waszym poczytnym piśmie mego oświadczenia, że poza związkami krwi, pomimo niezmiennej miłości braterskiej ideowo ani życiowo nic mnie z nim nie łączy. Podwójne nazwisko, jakiego on używa, ma oznaczać tylko, że jako młodszy mój brat i młodszy ode mnie pisarz, chcąc się ode mnie odróżnić, do czego miał zupełne prawo, do nazwiska ojca przydał nazwisko naszej matki”.

Zwróćmy uwagę na to: „nic mnie z nim nie łączy”. Braci dzieliło sporo, także polityka. Jerzy skłaniał się w stronę wrogiej sanacji Narodowej Demokracji. Zapewne drażniła go rozdmuchiwana przez wpływową prasę prorządową popularność młodszego brata i młodszego – jak sam napisał w liście – pisarza. Irytowała go jego bezczelność i obcesowość, wywoływane skandale i brutalne polemiki prasowe. Bo Kaden-Bandrowski był człowiekiem o rozległych wprawdzie zainteresowaniach i reprezentującym wysoki poziom intelektualny, ale jednocześnie zachowującym się w sposób typowo koszarowy: apodyktyczny, brutalny, mówiąc krótko – chamski. Mając „niewyparzoną gębę”, Kaden był jednak mężczyzną odważnym i nie bał się nawet narazić samemu Edwardowi Rydzowi-Śmigłemu zarzucając mu, że – „Panu Marszałkowi u dupy wisi polska kultura” (było to po tym, jak Rydz-Śmigły zignorował zaproszenie na wykład Leopolda Staffa, któremu patronował właśnie autor „Generała Barcza” z ramienia Polskiej Akademii Literatury). Ale nade wszystko irytowało starszego Bandrowskiego to, iż jego – Jerzego – mylono aż nadto często z Juliuszem. Ciągle więc zmieniał miejsca pobytu i pogrążał się w alkoholizmie, do którego miał niewygasłą skłonność jeszcze od młodych lat.

Nadwrażliwy samotnik

Jerzy Bandrowski urodził się 22 stycznia 1883 roku w Rzeszowie. Pochodził z szanowanej i zamożnej rodziny o mocno sprecyzowanych ambicjach i zainteresowaniach artystycznych. Jego ojciec, Juliusz, był lekarzem, ale porzucił praktykę medyczną na rzecz sztuki. Interesując się teatrem i publikując wiele artykułów dotyczących problemów Melpomeny, przez wiele lat dyrektorował różnym scenom, najpierw we Lwowie, potem w Krakowie i Warszawie. Brat ojca, Aleksander Bandrowski, zasłynął jako śpiewak operowy, wykonawca trudnych partii wagnerowskich. Jego córką była znana sopranistka, Ewa Bandrowska-Turska. Matka Jerzego, Helena, pochodziła ze szlacheckiej rodziny Kadenów. Od najmłodszych lat Jerzy często zmieniał miejsce pobytu. Do gimnazjum uczęszczał w Krakowie i Lwowie, studia w zakresie filologii słowiańskiej rozpoczął na Uniwersytecie Jagiellońskim, a kontynuował je w Pradze. Ze stolicy Czech nadsyłał do krajowych czasopism liczne korespondencje dotyczące tamtejszego życia kulturalnego. Odtąd dziennikarstwo stanie się jego drugą – po literaturze – pasją.

Jako pisarz zadebiutował opowiadaniem opublikowanym w 1902 roku w warszawskim „Kurierze Porannym”. Wkrótce rozpoczął karierę humorysty i satyryka ogłaszając na łamach licznych pism wiersze, epigramaty i opowiadania podpisywane pseudonimem: Tersytes, nawiązując tym imieniem do postaci tchórzliwego Greka samochwały z homerowej „Iliady”. Pierwszą książkę opublikował we Lwowie w 1910 roku. Był to zbiór żartobliwych wierszy noszący tytuł „Bajki ucieszne”. W tym samym roku ukazała się jego pierwsza powieść „Romans Marty”, a w trzy lata później tom „Osaczona i inne nowele”. Wybuch I wojny światowej zastał Bandrowskiego we Lwowie. Zareagował na wojnę cyklem felietonów zamieszczanych w lokalnym dzienniku „Słowo Polskie”, których ostrze wymierzone było przeciwko państwom centralnym czyli Niemcom i Austro-Węgrom. Wymagało to sporej odwagi, gdyż Lwów znajdował się przecież na terenie zaboru austriackiego. W kilka lat później felietony te wydał w tomie zatytułowanym „W płomieniach”. Po zajęciu miasta przez wojsko rosyjskie, Jerzy wyjechał w głąb imperium carskiego. Pracował w polskich gazetach wydawanych w Kijowie i w Moskwie. Trafił na Daleki Wschód, gdzie służył w sformowanej tam czechosłowackiej dywizji im. Jana Husa. Potem współorganizował polską Dywizję Syberyjską. Jako członek Polskiego Komitetu Wojennego wyjechał do Władywostoku, gdzie powierzono mu skomplikowaną i niełatwą misję kurierską. Miał dotrzeć do Paryża i zameldować się u generała Józefa Hallera. Aby wykonać powierzone mu zadanie musiał przebyć połowę świata. Do Francji dotarł bowiem przez Japonię, wyspy malajskie, Egipt i Gibraltar. Wrażenia i obserwacje z tej długiej podróży wykorzysta w swoich przyszłych powieściach i opowiadaniach. Przebywając u schyłku wojny ponownie w Kijowie zajmował się aktywną pracą agitatorską, pisząc między innymi broszury polityczno-patriotyczne typu „Kim był książę Józef Poniatowski?”, „Legiony Dąbrowskiego”, „Legiony Piłsudskiego”. Po proklamowaniu niepodległego państwa polskiego zamieszkał we Lwowie, gdzie współpracował jako felietonista oraz publicysta ze „Słowem Polskim”, „Gazetą Wieczorną”, „Gazetą Poranną”. Lata 1924-25 spędził w podwarszawskiej Utracie. W okresie tym związał się z endecką „Gazetą Poranną 2 grosze”. Wkrótce przeniósł się do Poznania. Pisywał do „Kuriera Poznańskiego” oraz – w latach 1936-39 – do tygodnika „Kultura”. Wybuch wojny zastał go w stolicy Wielkopolski. Po przyłączeniu przez Niemców Poznania do Rzeszy, Bandrowskiego wyrzucono z jego mieszkania. Ratował się powrotem do Krakowa, gdzie miał rodzinę mogącą udzielić mu schronienia. Tam też zmarł w 1940 roku.

Bandrowski pozostawił po sobie liczne powieści, z których większość ukazała się w dwudziestoleciu międzywojennym. Utwory napisane tuż po zakończeniu I wojny światowej noszą wyraźne piętno jego wojennych przeżyć, zręcznie przerobionych na literacką, sensacyjno-przygodową fabułę. Są to: „Przez jasne wrota” (1920), opis podróży z Syberii przez Japonię i Malaje do Francji i Polski, powieści „Pielgrzymi”, „Czerwona rakieta” i „Wściekłe psy” (wszystkie trzy wydane w 1921 roku). Z licznego dorobku prozatorskiego Bandrowskiego warto wymienić także „Sosenkę z wydm” (1930), opowiadania morskie będące jednym z nielicznych opisów w ówczesnej literaturze polskiego Pomorza oraz „Pałac połamanych lalek” (1935), powieść z akcją rozgrywającą się w zakładzie dla psychicznie i nerwowo chorych.

O Bandrowskim pisano niewiele, krytycy na ogół pomijali jego twórczość niechętnym milczeniem. Z jego literatury wydobywano głównie wątki przygodowe, porównując jego pisarstwo ze stylem charakterystycznym dla Jacka Londona, a z rodzimego podwórka z Ferdynandem Antonim Ossendowskim i Ferdynandem Goetlem. Byli jednak i tacy ludzie pióra, którzy go doceniali.

„Płodny i utalentowany beletrysta, przez niektórych, ubocznymi względami kierujących się krytyków spychany do oficyn literatury. Może jednak stale rosnące zainteresowanie czytelników dostarczy mu przynajmniej częściowej satysfakcji” – pisał Rajmund Bergel na łamach „Polonii” w 1930 roku. Z kolei w innym czasopiśmie recenzent kryjący się za inicjałami F.J. tak scharakteryzował osobę i twórczość autora „Wściekłych psów”:

„Jerzy Bandrowski nie ma nic wspólnego z żadną z wpływowych grup literackich. Nie jest to przypadek: pisarz ten nie pasuje do żadnego ze znanych nam środowisk. Jego samotność nie jest zresztą świadomą postawą indywidualisty, wynika raczej z chorobliwej nadwrażliwości. Powieści Bandrowskiego robią wrażenie oryginalnych, choć nie zawsze są takimi w rzeczywistości. Jest w nich zaciekłość i jakaś omdlałość zarazem, staroszlachecki wigor i dekadencja „inteligenta”, świeżość i zapach jesieni" („Gazeta Warszawska”, 1934).

Podobnie scharakteryzował Bandrowskiego w rok później znany krytyk i historyk teatru, Adam Grzymała-Siedlecki, pisząc w „Kurierze Warszawskim”:

„Jerzy w gospodarce swoją karierą lekkomyślny, rozrzutny talentem, o reklamę niedbały, cygan artystyczny dożywotni, jest jednak jedną z najbujniejszych organizacji psychicznych, jakie się przesunęły przez ostatnie 25 lat naszego piśmiennictwa”.

Warto zaznaczyć, że niektóre z książek Bandrowskiego zostały przetłumaczone na języki obce: czeski i słowacki. On sam również parał się tłumaczeniami, przekładając na polski m.in. Rabindranatha Tagore'go, Rudyarda Kiplinga, Jacka Londona.

Bestseller roku 1921

„Wściekłe psy” ukazały się w 1921 roku we Lwowie, a więc wkrótce po odparciu nad Wisłą przez żołnierzy Piłsudskiego bolszewickiej inwazji w 1920 roku. Temat zagrożenia ze strony sąsiednich Sowietów był wówczas bardzo na czasie, a więc nic dziwnego, że zręcznie napisana, antykomunistyczna powieść Bandrowskiego cieszyła się powodzeniem u czytelników. Jej drugie wydanie ukazało się w 1930 roku w Poznaniu, gdzie pisarz opublikował większość swoich dzieł. Współpracował z wydawnictwem Rudolfa Wegnera, znanego w środowisku wydawców skąpca, można więc mniemać, że panu Jerzemu nie przelewało się w życiu codziennym. Jak już sygnalizowałem, „Wściekłe psy” były trzecią częścią trylogii ukazującej losy Polaków w tragicznych latach ogarniętej rewolucją Rosji: od rewolucji lutowej i końca rządów caratu do objęcia władzy przez bolszewików i zaprowadzenia przez nich okrutnego terroru.

„Prawda historyczna bierze może w tej powieści górę nad prawdą artystyczną, ale i tak rzecz jest bardzo zajmująca” – stwierdził w krakowskim „Czasie” recenzent A.O., czyli znany krytyk i historyk Tadeusz Sinko. Najwięcej miejsca poświęcił Bandrowskiemu wydawca i historyk literatury polskiej Leon Piwiński:

„Jego «Pielgrzymi», «Czerwona rakieta» i «Wściekłe psy» są jednym wielkim pamiętnikiem przeżyć autora, najpierw w «gminie wygnańczej» pod Charkowem, później w Kijowie w czasie wybuchu pierwszej rewolucji rosyjskiej, ruchów ukraińskich i rewolucji bolszewickiej. Autor miał zamiar artystycznego zorganizowania swych bajecznie bogatych materiałów wspomnieniowych z tego okresu. Zamiar ten udał mu się tylko w nieznacznym stopniu. Nie fabuła, nie fikcyjne postaci powieści, nie konstrukcja artystyczna, lecz konkretność obserwacji i bezpośredniość przeżyć wysuwa się tutaj na pierwszy plan i nadaje wartość niezwykłą tym utworom. Wydaje się, że autor mógłby zaniechać zupełnie nikłego wątku powieściowego i przemówić wprost od siebie, a czytelnik nie zauważyłby tego i słuchałby go z takim samym zainteresowaniem. Autor bowiem umiał patrzeć: oczy miał nieustraszone i otwarte na wszystko; umysł mocny i pewny nie zbłądził się w piekle sprzecznych wydarzeń i nie dał się otumanić żadnemu uprzedzeniu. Rysem najbardziej charakterystycznym organizacji duchowej autora jest zasadnicza życzliwość dla wszystkiego co ludzkie. Życzliwość i nigdy nie słabnące zainteresowanie. Stąd płyną wielkie zalety jego opowiadań: prostota, naturalność, prawda artystyczna i – ponad wszystko – prawda historyczna” („Przegląd Warszawski”, 1922).

We „Wściekłych psach” Bandrowski skupia się na odmalowaniu życia Moskwy już po zwycięstwie bolszewickiej rewolucji, ale jeszcze przed zagarnięciem przez Lenina i Trockiego pełni władzy. Działają inne partie polityczne, wychodzą opozycyjne wobec komunistów czasopisma. Błądząc po Moskwie, główny bohater, Zaucha, styka się z anarchistami, drugą po bolszewikach siłą polityczną ówczesnej Rosji. Brutalna rozprawa bolszewików z anarchistami – „krasnoarmiejców” z,,czarnogwardiejcami" – stanowi finał tej barwnej opowieści ukazującej z reportażową momentami dokładnością życie i mentalność mieszkańców rewolucyjnej Moskwy, w tym nędzę i potworności okresu przejściowego. Nie brakuje w tych opisach przesyconej emocjonalnością tendencyjności (m.in. w zobrazowaniu i roli Żydów oraz Łotyszów), nie brakuje wykrzywień plastycznych i ideologicznych. Dla Bandrowskiego tamta Moskwa była dnem piekła, w którym uwięźli miejscowi i przyjezdni, nie chcący lub nie mogący wyrwać się z tej otchłani. Piekłu temu, przez które sam przeszedł nadał w swojej powieści cechy apokaliptyczne, utrwalając jednocześnie liczne obyczajowe i topograficzne szczegóły, mające niekiedy niebagatelną wartość dokumentalną.

***

Wydanie „Wściekłych psów”, które oddajemy do rąk Czytelników jest pierwszą powojenną edycją tej pozycji. W Polsce Ludowej rzecz jasna powieść ta nie mogła się ukazać, a i po nastaniu wolności wydawcy jakoś nie sięgali po twórczość Bandrowskiego. Żadna z jego książek nie została wznowiona. Jak widać nawet po śmierci obu braci (Kaden-Bandrowski zginął podczas Powstania Warszawskiego), Jerzy pozostawał w cieniu Juliusza.

Piotr Kitrasiewicz

I.

Żołnierze z rykiem i wrzaskiem hurmą rzucili się na nadjeżdżające w ciemnościach wagony.

Wmieszawszy się w tłum, Zaucha, z małą walizeczką pod pachą, nie ceremoniował się, lecz, prąc całym ciałem, świdrując i wiercąc sobą, wkliniony w szamoczącą się masę ludzką, sunął ku drzwiom wagonu sanitarnego, zdobywanego właśnie przez jego „odcinek”. W dzień nie ryzykowałby może czegoś podobnego, bo wchodzenie w drogę żołnierzom łatwo mogło się skończyć połamaniem żeber, ale w nocy, gdzieś za stacją, gdzie szybowano wagony, podobne przedsięwzięcia zwykły się udawać.

Mimo że wagony biegły jeszcze dość szybko, schodki wozu dudniły już od ciężkich kroków żołnierzy, z rozgłośnym stękaniem ciągnących za sobą swe toboły. Ciemności nocne warczały pogróżkami i klątwami, blaszane kociołki brzęczały, kolby karabinów zdradliwie godziły w kolana, „sołdackie” sumki, twardo wypchane łupem, ugniatały żebra i piersi. Nie zrażało to jednak Zauchy, przyzwyczajonego już do bezustannych bojów w sowieckiej Rosji, do zdobywania wszystkiego siłą zawsze i wszędzie. Zżył się z tym i nawet z pewnym radosnym podnieceniem nurzał się w krzyczących i huczących odmętach ludzkich, rad, gdy zdołał przedrzeć się przez nie i postawić na swoim, na złość pieniącym się z gniewu niedołęgom.

Nadeszła rozstrzygająca chwila.

Wciąż biegnąc wraz z pociągiem, zbita gromada żołnierzy ustawiła się jakoś tak, że Zaucha znalazł się przy stopniu, pod drzwiczkami wagonu. Teraz naprzód — i albo połamanie nóg, lub śmierć pod kołami, albo miejsce w tym jednym z ostatnich pociągów, uciekających z Ukrainy przed Niemcami. Więc Zaucha zaparł się w sobie, wstrzymał dech, naprężył wszystkie członki. Splątane razem z nim, zwikłane grono ludzkie dźwignęło się w górę i poczęło wśród walk i klątw piąć się ku drzwiczkom. Kilkunastu kanciastych olbrzymów szamotało się, grzmocąc ogromnymi pięściami i wywijając karabinami, zaś Zaucha prześlizgiwał się między nimi coraz bliższy celu, póki wreszcie, zgrzany lecz cały, nie stanął na skraju korytarzyka, zapchanego ludźmi i tobołami.

– Towariszcz, a, towariszcz! — odezwał się błagalny głos tuż za nim. — Posuń się odrobinkę naprzód, żebym choć nogę mógł postawić!

W milczeniu Zaucha ugiął się, jak mógł i przecie trochę miejsca zrobił jakiemuś kolosowi w szynelu. Było to w planie. Olbrzym zupełnie zatkał sobą wejście, a prócz tego na siebie już brał obowiązek walki z tymi, którzy jeszcze do wozu dostać się pragnęli. Wciśnięty między dwa twarde szynele, przesycone wonią machorki, ognisk obozowych i kapusty, sam drobny i szczupły, Zaucha stał, wyczekując, co dalej będzie. Udało mu się zdobyć miejsce w wagonie, więc teraz już z pogardą myślał o „głupim bydle”, dobijającym się wciąż do wozu.

– Gdzież leziesz jeden z drugim? — wołał w duchu, krzywiąc się z niesmakiem. — Żadnego porządku nie ma! Co za hołota!

– Towariszcz! — błagał ktoś, uczepiwszy się ramy wybitego okna w drzwiach już zatrzaśniętych. — Towariszcz! Cztery doby już czekam tu i do pociągu dostać się nie mogę. Wciąż — „miejsca nie ma”! Puść mnie!

– Jakże ja ci miejsce zrobię, kiedy go nie ma?

– A ty, wszystko jedno, posuń się troszeczkę!

– Gdzie ja ci się posunę, duszo boża?

– Gołubczik, odrobinkę — a posuń się! Już ono się zrobi, miejsce, nie bój się, a to, mówią, ostatni już pociąg może… Hermaniec, mówią, idzie, w plen jego przeklęty popadnę.

– O, a tobie zaraz już i „Hermaniec idzie!” Fu, ty czort, łżesz i grzech na duszę bierzesz, żeby cię tylko wpuścić. No, chodź, zobaczę ja, gdzie ty to miejsce znajdziesz.

Drzwi się otworzyły. Wsunął się przez nie tobół. („Pewnie rzeczy, zrabowane w którymś z rozgromionych dworów naszych!” pomyślał Zaucha). Za tym tobołem wepchnął się drugi, żywy, w żółtym szynelu, i tam, gdzie, zdawało się, igła już zmieścić by się nie mogła, znalazł przecie miejsce szeroki, barczysty żołnierz ze swym pakunkiem.

Scena ta powtarzała się co parę minut. Zaczynał ktoś skomleć pod oknem — odpowiadano mu niechętnie, odmownie, czasem okrzykami głośnego protestu, ale przecie po jakimś czasie drzwi się otwierały, nowy pasażer z westchnieniem radości i wdzięczności wciskał się w ciasny, zatłoczony korytarzyk, wymieniał z drugimi kilka ostrożnych, nic nie znaczących, dyplomatycznych zdań i chuchając w zziębnięte dłonie, zaszywał się w swój kąt, grzejąc się w cieple natłoczonych ludzi.

W miarę jednak, jak coraz dłuższym stawał się ten korek, zatykający ciasny korytarzyk, pasażerowie, znajdujący się w nim, posuwali się naprzód. Stłoczona masa ludzka ugniatała się, jak kapusta w beczce. Działo się to niezmiernie powoli, niewidocznie, tak, że nikt kroku naprzód nie zrobił, a jednak po pewnym czasie Zaucha o duży krok już oddalił się od drzwi i stanął u wejścia do malutkiego korytarzyka, prowadzącego do wozu.

Nareszcie kiszka ta tak się zatłoczyła, iż absolutnie już nikogo nie można było wpuścić. Wybuchło parę gwałtownych utarczek słownych, aż zapóźnieni podróżni, widząc bezowocność swych ataków, zaczęli wóz przepełniony omijać.

II.

W zatłoczonym ludźmi wagonie panowała cisza.

Zrazu brzęczało kilka kłótliwych głosów, wadzących się o to, jak i gdzie najwygodniej ułożyć pakunki. Z rozmowy i akcentu można się było domyśleć, że to do drogi dalekiej układają się Syberyjczycy. Po jakimś czasie kłótnia ustała. Czasem szczęknęła blaszana zapalniczka i błysnęła żółtym płomykiem w ciemnościach, żarzyły się papierosy, ciężko dyszały szerokie piersi. Zresztą można było myśleć, że ludzie śpią.

Zaucha wiedział, że nie śpią. Przyczaili się tylko w ciemnościach i myślą. O czym? O sobie, o swych dziwnych przygodach na kruszącym się froncie, o krwawych ogniach dworów, gromionych przez „zieloną armię”, o nowych czasach, o tym wreszcie, czy uda się im cało dotrzeć do domu i dowieźć lupy.

Czasami, sapiąc i szczękając żelastwem, przelatywała obok wozu lokomotywa. Maszyniści porozumiewali się, gwiżdżąc z końca na koniec dworca według aparatu Morse'a. Coraz rzadziej chrzęściły po śniegu kroki żołnierzy, z klątwami i pobrzękiwaniem blaszanek szukających miejsc. Pociąg miał odejść o ósmej, północ już minęła, a o odjeździe nie było mowy. Pociąg stał, jak wmurowany.

– A może nas tu tak zostawią? — zaniepokoił się Zaucha.

Nie liczące się nigdy z ludźmi, przekorne a złośliwe władze bolszewickie często płatały takie figle.

Wtem wstrząsnęło wozem potężne uderzenie.

– Nareszcie! — pomyślał Zaucha.

Po krótkiem szybowaniu przypięto wagony do pociągu, po czym znowu zapadła głęboka cisza.

Skurczony w niewygodnej pozycji, wciśnięty między dwóch cuchnących sołdatów, emigrant rozmyślał o swojej doli. Prześladował go los zły i zawistny, siłę woli i wytrwałość nagradzający tylko nowymi upokorzeniami i klęskami. Bo w końcu to wszystko było jednym nieprzerwanym pasmem niepowodzeń. Gdzież Legia Wschodnia, jej bunt szlachetny i jej tragiczna wiara w możliwość zwycięstwa sprawy dobrej wbrew twierdzeniu, iż Bóg stoi zawsze po stronie silniejszych batalionów? Cóż z nieugiętości i cichej pokory serc tułaczy i emigrantów, wszelkimi sposobami wmawiających w Rosję dobrą wolę i szlachetne posłannictwo? Cóż wreszcie z rewolucji i nieskoordynowanych wybuchów zapału i energii rosnących w siłę oddziałów polskich? Z gałęzi na gałąź przelatuje Orzeł Biały, a front niemiecki rozwinął się od Bałtyku aż do Morza Azowskiego i dalej, przez Kurdystan do granic Indii. Żadnego zwycięstwa, same tylko straty i klęski, a on, Zaucha, znowu w wozie, między uciekającem żołdactwem bolszewickiem, jadący — Bóg wie, dokąd i Bóg wie, po co.

Jednakże, mimo przygnębienia, nie czuł się złamanym na duchu. Nawet w krwawym chaosie rewolucji spostrzegał wyraźnie realizowanie się wielu wyroków sprawiedliwości, ledwie przeczuwanych dawniej, prorokowanych tylko. Niedostępny talmudystycznej sofisterii, może jednostronnie lecz jasno widział, iż „dokonuje się”. Co? Trudno było określić, ale cudownie i promieniście w tej szatańskiej gospodarce jedno po drugiem wyświetlały się słowa boże.

Dlatego — nie rozpaczał, poprzestając na tych zwycięstwach małych i drobnych, jakie mógł zdobyć. I tu było miejsce — w bolszewickim pociągu. Pojedzie. Sami bolszewicy go powiozą. A tam — może się przecie jeszcze na coś przyda.

Po kilku godzinach czekania daleko dał się słyszeć niewyraźny szmer.

– Kontrol! — szepnął ktoś czujniejszy niedaleko ucha Zauchy.

Istotnie, wsłuchawszy się w te szmery, można było rozróżnić głosy, otwieranie i zamykanie drzwi.

– Czort waźmi, na czto zdieś kontrol, mat' ich! — „rugnął” szeptem drugi głos.

Moment był istotnie nieprzyjemny. Zaucha miał paszport austriacki — nie miał wyobrażenia, jak się wobec niego bolszewicy zachowają. Ale liczył na swój poplamiony szynel rosyjski, nędzną czapkę i głupią, baranią minę. Jeszcze w szkole zawsze mu profesorowie mówili, że ma gębę zaspaną, baranią.

Zbliżały się głosy stanowcze, mocne, bezwzględne.

– Bolszewitskij komisar!

– Nu jewo!

Głośna rozmowa odezwała się już niedaleko. Wóz spał.

Ktoś raz i drugi bezceremonialnie szarpnął drzwiami, błysnęło oślepiające światło latarki. Do wozu wszedł komisarz bolszewicki, wysoki, chudy Żyd o jastrzębiej, czerwonej twarzy. Mimo że zachowywał się głośno, nie zwracano na niego uwagi. Nie pytał o dokumenty, przyglądał się tylko twarzom.

– Pokażcie swoje lico! — mówił drwiąco, budząc kogoś. — Chcę się nim porozkoszować. Nu, prędzej! Ja komendant. Nie o łaskę proszę, lecz rozkazuję.

Z górnej półki wychyliła się okropna, obrzękła morda, zaspana, głupia, idiotycznie zdziwiona, a okrutna.

– Wot czestnoje lico russkawo sałdata! — z ledwo dostrzegalną ironią wykrzyknął komisarz. — Nie sliszkom charoszoje no bolszewitskoje! A wy kto?

Trącił jakiegoś zaspanego lub udającego sen jegomościa, zawiniętego w świtkę.

– Mordoczku, pożałujsta, pokażitie!

Pokazała się twarz „burżuja”, pulchna, różowa, gładko ogolona.

– Kak wasza familja? — zapytał ostro komisarz.

– Czyja? Moja? — pytał wystraszony czy zaspany inteligent

– Czyja? Nie moja, a wasza!

Pasażer — otyły olbrzym, łysawy blondyn, przeląkł się. Twarz drgnęła mu, że aż oczy zamknął. Wyjąkał z trudem:

– Sa-ła-wjow!

Patrzono na niego z pogardą.

– Wasz dokument? A, praporszczyków już nie ma. To było kiedyś, teraz — skończyło się.

– Teraz wszyscy równi! — pouczyło kilka głosów.

Mocny, badawczy wzrok Żyda obmacał kilka twarzy i przez mgnienie oka zatrzymał się na twarzy Zauchy, który stał przytajony w sobie, z gapiowato otwartymi ustami. Drapieżne źrenice komisarza kilku spojrzeniami przekłuły ciemne kąty, w których piętrzyły się „sumki” i toboły żołnierzy. Wreszcie Żyd odwrócił się i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi. Rewizja podrażniła żołnierzy.

– Jakiem prawem on wypytuje ludzi? — odezwał się ktoś. — Pokaż twarz! Jak wasza familia? A jak jego familia? A czemu on mnie pyta, a nie kogo drugiego?

Ale z górnych półek odezwały się gwałtowne, energiczne protesty. Leżeli tam „Krasnoarmiejcy” ideowi. Ci rozpoczęli teraz polityczną rozmowę, z kolosalnym tupetem posługując się obrzydliwym żargonem partyjnym i pod niebiosa wynosząc potęgę bolszewizmu.

Pociąg ruszył.

Oparłszy się o ścianę i przestępując z nogi na nogę, Zaucha stał, leniwe i niedbałe tropiąc myśli, przemykające mu przez mózg. Bez protestu, z całą rezygnacją poddawał się monotonii niewygodnej, nowoczesnej podróży po Rosji, w ścisku, w nieopalonym wozie sanitarnym, bez światła. O świecy nie marzył i myśleć nawet nie chciał od chwili, kiedy podczas jednej z takich podróży widział, jak straż kolejowa rozstrzelać chciała „burżuja”, domagającego się lekkomyślnie światła w wagonie. Z uśmiechem przypominał sobie, jak stosunkowo jeszcze niedawno temu jechał tędy za tanie pieniądze pierwszą klasą pośpiesznego pociągu, jak jadł znakomity obiad w wozie restauracyjnym i jak eleganccy oficerowie flirtowali z rozkapryszonymi, uperfumowanymi damami w zacisznych, miłych „coupees”, mile oświetlonych elektrycznymi lampkami, przystrojonymi we wzorzyste, różnobarwne abażury.

– No i cóż? — myślał. — Było i nie ma i obejdzie się. Za to jest co innego. A co stanowi istotę życia? Któż wie? Bez wielu rzeczy można się obejść. Na przykład: można sprzedać wolność za wygody, lub wygodami okupić wolność, a w gruncie rzeczy tak w pierwszym jak i w drugim wypadku jest niewygodnie. Ale jak prędko oni to potrafili zniszczyć i jak gruntownie! Jasna rzecz. Przyroda bez regulatora inteligencji dąży do chaosu.

Na którejś stacji pociąg stał rozpaczliwie długo. Nudno było niesłychanie. Szczęśliwcy, którzy jako tako mogli wyciągnąć się lub zahaczyć o coś swe ciało, spali i drzemali. Inni stali, wzdychając z cicha. Ten i ów palił bezprzykładnie smrodliwego papierosa.

– A ty skąd jedziesz, towarzyszu? — pytał jakiś szept.

– Z rumuńskiej niewoli, z Kiszyniowa.

– Isz ty! — zdziwił się szept. — Z rumuńskiej niewoli? A czyż my z Rumunią wojujemy?

– Skąd mnie wiedzieć? Ja wiem tylko, że cały nasz artyleryjski pułk wzięli Rumuni do niewoli.

– Cóż to ty opowiadasz? — zniecierpliwił się trzeci.

– To niby po twojemu Rumuni zajęli Kiszyniow?

– A to kakże!

– Kłamiesz! Kiszyniow nie zajęty!

– Niech ci będzie nie zajęty, a ja w Kiszyniowie tym twoim cały miesiąc w rumuńskim szpitalu leżałem. Dopiero niedawno wypuścili.

– Nie można tobie wierzyć. Ty kłamiesz. Nie mogli Rumuni zająć Kiszyniowa. Jakżeby oni śmieli? My z nimi nie wojujemy.

– A co takiego? Daj ognia, towarzyszu? — przysunął się czwarty i przy rozdmuchanym żarze papierosa spojrzał mu w twarz. — Mówisz, że z rumuńskiego „plenu” jedziesz? A kto tobie kazał to mówić? Widziałeś ten „plen” na własne oczy?

– Połno gawarit'! Nikt mi nie kazał.

– Wieści takie fałszywe rozpuszczają, żeby Rosję rewolucyjną hańbić i niepokoić.

Zakotłowało w wagonie. Odezwały się głosy: — Durak! Niczewo nie znajet! Dieriewnia! Duraczjo!

– A mnie to co? Szczęśliwy, że wypuścili i że do domu jadę. Niech będzie po waszemu!

Uspokoiło się trochę, ale tuż odezwał się niski, spokojny głos:

– Tak ty w samym Kiszyniowie leżał, „soldatik?”

– Zostawcie już! — zniecierpliwił się naciągany.

– Nieee. Dlaczegóż? Ja przecie też z rumuńskiej niewoli jadę!

– Ot, już i drugi jeniec rumuński się znalazł! — krzyknął ktoś zniecierpliwionym głosem. — Ech, wy, „zielona armia!”

– Drugi! Nie bój się! I tysiące naszych znajdziesz: w niewoli rumuńskiej, leśny kawalerze! — odpowiedział spokojnie tęgi, mocny bas. — Czemu gadasz, jeśli nie wiesz? Czemu żołnierzom uczciwym nie wierzysz? Ty dziewka, żebym ja cię zwodził?

– Prawdę mówi! — zaczęto wołać w wagonie. — Czemu nie wierzyć? Czym on gorszy od ciebie? Prawda to, że Rumuni Kiszyniow zajęli?

– I Kiszyniow i całą Besarabię.

– Czort! Czemuż oni przeciw nam wystąpili?

– Ich zapytaj!

– A czegóż dalej chcą?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: