Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wszystkojedność - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 września 2019
Ebook
25,53 zł
Audiobook
34,00 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt chwilowo niedostępny

Wszystkojedność - ebook

Nowa powieść autora „Muszę kończyć, umieram”.

Zabawna satyra obyczajowo-społeczna – przewrotny portret mężczyzn, którzy nie radzą sobie z życiem, i kobiet, które zaczynają mieć tego dość.

 

Trzydziestopięcioletnia Barbara Wrona nie umie pogodzić się ze śmiercią męża. Gdy zawodzą psychiatrzy i ich recepty, młoda wdowa postanawia skorzystać z dobrodziejstw niekonwencjonalnej terapii w nowo powstałym ośrodku dla kobiet w małej wiosce na Podlasiu.

Tam, gdzie Wrona ma nadzieję odnaleźć spokój, jest akurat wyjątkowo niespokojnie. Niechętni obcym mieszkańcy wioski wypowiadają kobietom wojnę. W Puszczy Białowieskiej pada drzewo za drzewem, trwa zacięty protest obrońców przyrody, w lasach grasują kłusownicy, w okolicy giną ludzie, a w czterech ścianach wiejskich domostw rozgrywają się rodzinne psychodramy.

Wszystkojedność to nienachalny ekomanifest, komediodramatyczna oda do kobiecości, błyskotliwa i dowcipna opowieść o trudnych miłościach, żałobie, lękach i bezsilności w przededniu nadciągającej zagłady klimatycznej, o której większość ludzi słyszała, ale tylko nieliczni w nią wierzą.

Nowa powieść Grzegorza Sobaszka to również przewrotny portret mężczyzn, którzy nie radzą sobie z życiem, i kobiet, które zaczynają mieć tego dość.

 

„Z sowizdrzalskim humorem Sobaszek opisuje Polskę lepiej niż reporterzy. Ta powieść jest wyjątkowa i wyjątkowo śmieszna”.

– Aleksander Hudzik, „Newsweek Polska”

 

„Podlasie. Są tu wsie jakby żywcem wyjęte ze skansenu, bimbrownie ukryte w środku przepastnej głuszy i sfiksowani ekolodzy, którzy ostatnią w Europie naprawdę dziką puszczę ukochali ponad wszystko, ale nie umieją zatroszczyć się o swoje dorastające dzieci. Są też pensjonariuszki eksperymentalnego ośrodka terapeutycznego, zafascynowane filozofią Wschodu, jest pokręcony klimat, zbrodnia i nastrój jak z thrillera.

Grzegorz Sobaszek, który ma słuch zarówno do intryg, jak i do języka, proponuje wycieczkę do krainy, gdzie moc szeptuchy jest równie silna jak władza, biznes, układy i całkiem współczesny zabobon ‒ że przyjdzie obcy i nas zje”.

Paweł Smoleński, „Gazeta Wyborcza”

 

„Wszystkojedność to cudna satyra obyczajowo-społeczna. Sobaszek zderza ze sobą dwa światy: tak zwanych miastowych inteligentów, tęskniących do prostego życia bliżej natury, z mieszkańcami podlaskich wsi. Powieść czyta się świetnie, losy bohaterów wciągają, a poczucie humoru autora i jego dystans do otaczającej rzeczywistości zasługują na najwyższą pochwałę”.

Maria Fredro-Boniecka, „Vogue Polska”

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-88141-25-6
Rozmiar pliku: 5,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SEZON PIERWSZY

WIOSNA

1. Kolaps wielkiej gwiazdy

Pyszczydełko siedzi przed lodówką i czyta list, siorbiąc kawę z kubka w pieski. Zbój jest psiarzem, więc Pyszczydełko ma kubek w pieski, a Pyszczydełko jest kociarą, więc Zbój ma kubek w kotki, co pozornie może wydawać się niedorzeczne, ale w rzeczywistości ma sens, bo dzięki temu, podczas rzadkich wspólnych śniadań przy miniaturowym stoliku, Zbój może patrzeć na Pyszczydełko i swoje ulubione pieski, a Pyszczydełko na Zbója i kotki.

Chwila nieuwagi i rok temu kubek Zbója ląduje na podłodze. Rozbite kotki trafiają na wysypisko śmieci między Warszawą a Starymi Babicami. Najprawdopodobniej. Z kubka zostaje tylko ucho, które Pyszczydełko zamienia w relikwię drugiego stopnia.

Zbój nie dotrzymuje słowa. Chwila nieuwagi i pięć lat temu samolot ze Zbójem na pokładzie nie ląduje, lecz się rozbija. Ciało Zbója jest tu i tam, może być wszędzie.

„Kocham Cię” – Pyszczydełko czyta końcówkę ostatniego listu, naśladując głos Zbója. „Kocham cię” – odpowiada Zbójowi.

Kiedy pięć lat temu samolot ze Zbójem na pokładzie się rozbija, Pyszczydełko śpi. Jest sobota. Pyszczydełko pracuje w dzienniku, więc to jej jedyny wolny dzień, więc przed południem nie otwiera oczu, a z uszu nie wyciąga zatyczek, więc ma wyłączony dźwięk w telefonie, więc gdy parę minut po południu podnosi smartfon, żeby sprawdzić godzinę, na wyświetlaczu widzi sto osiemdziesiąt sześć nieodebranych połączeń i trzydzieści jeden wiadomości. Czytając, błyskawicznie siwieje i zapada się w sobie, co kilka tygodni później przydzielony jej z urzędu psycholog porównuje do kolapsu wielkiej gwiazdy. Żałosne. Gdyby była w lepszej formie, wyśmiałaby tę tandetną analogię. Chociaż nie. Gdyby była w lepszej formie, nigdy nie spotkałaby przydzielonego z urzędu psychologa.

Kilka miesięcy później psycholog ogłasza, że mimo jego usilnych starań implozja postępuje. Rozkłada ręce i nieśmiało proponuje hospitalizację. Von Mordke, jak Pyszczydełko podpisuje listy do Zbója, nie chce iść do szpitala, dlatego porzuca psychoterapię i udaje się do psychiatry. Powtarza psychiatrze to, co usłyszała od psychologa, a mianowicie, że jej żałoba nie ewoluuje. Po półgodzinnym wywiadzie psychiatra stwierdza z powagą, jakby sam to wymyślił, że, no cóż, jej żałoba nie ewoluuje, więc zaleca jej emenemsy dla niegrzecznych dorosłych. Najpierw przepisuje jej amitryptylinę. Amitryptylina nie działa, a on mówi „wziąść”, co Pyszczydełko wyłapuje dopiero podczas drugiej wizyty. Gdyby amitryptylina zadziałała, Pyszczydełko może by przymknęła oko na to językowe inwalidztwo, ale że amitryptylina nie zadziałała, Pyszczydełko zaczęła szukać lekarza, który jej zdaniem w pełni zasłużył na tytuł doktora.

Następny psychiatra mówi „wziąć”, ale gdy podczas czwartej wizyty z rzędu z wypiekami na twarzy wypytuje Pyszczydełko o jej libido, Pyszczydełko zaczyna poszukiwania lekarza bez inklinacji seksuologicznej.

Pięć lat, psycholog z urzędu, trzech psychiatrów, sto opakowań antydepresantów, od amitryptyliny po zoloft, jedna przeprowadzka, jedno desperackie rżnięcie. Nawet nie. Rżnięcie jest w osobistym słowniku Pyszczydełka nacechowane pozytywnie. W rżnięciu zawarta jest energia. Instynkt. Pasja. Ulga chociaż. A że nic takiego nie poczuła, to jedno desperackie rżnięcie z poznanym przez internet anonimowym ćwierćinteligentem Von Mordke nazwie jednak stosunkiem płciowym.

Nie wraca do redakcji. Nie szuka nowej pracy. Propozycje napisania wspomnień ignoruje. Żyje z odszkodowania i z różnicy między ceną osiemdziesięciometrowego mieszkania na Mokotowie po babci a niespełna trzydziestometrowej kawalerki na Starym Żoliborzu. Pyszczydełko pali papierosy i pije kawę w nadziei, że dostanie raka płuc lub raka żołądka, dzięki czemu w naturalny sposób zakończy odarte z sensu istnienie.

Dni jej upływają na nicnierobieniu. Najczęściej siedzi przed lodówką i czyta list od Zbója. Od katastrofy Pyszczydełko tkwi w napuchniętym, rozciągniętym i martwym teraz, które wchłania przeszłość i przyszłość, nie pozwala wspominać i zabrania planować, każe jej się żywić pewnością, że skoro Zbój pisze, że napisze po wylądowaniu, z całą pewnością właśnie pisze, bo przecież to cały Zbój – częścią pojęcia „zbójowatość” jest dotrzymywanie słowa. Przecież Zbój robi, co mówi. Mówi, co myśli. Jeden taki na miliard. Jeśli nie dotrzymałby słowa, Pyszczydełko musiałaby się liczyć z tym, że nie ma już nikogo, kto nigdy nie zawiedzie. A jeśli nie ma już nikogo takiego, można się wziąć, razem z całą rzeczywistością, w cudzysłów wielki jak supergromada Laniakea.

Doktor Krajewski, trzeci psychiatra, również nie umie pomóc, ale przynajmniej używa poprawnej polszczyzny i nie ma zajoba na punkcie seksu, a poza tym jest miły i obiecuje, że wkrótce, góra za pięć lat, na rynek trafi lek, który całkowicie rozwiąże problem depresji na świecie. Proponuje więc środki na przeczekanie i radzi pielęgnować cnotę cierpliwości. Pyszczydełko wzrusza ramionami. Pięć minut, pięć miesięcy, pięć lat? Proszę bardzo. Jest Pyszczydełku naprawdę wszystko jedno.

– Zna pani ośrodek terapeutyczny w Nowej Woli na Podlasiu? – rzuca podczas ostatniej wizyty psychiatra.

– Nie znam. Dlaczego pan pyta?

– To wyjątkowe miejsce. Może chciałaby się pani tam wybrać?

– Nie chcę się wybrać. Nie wierzę w terapię grupową. Poza tym nie lubię Podlasia.

– Dlaczego?

– To umysłowe zadupie Polski. Po wojnie największy odsetek analfabetów mieszkał na Podlasiu.

– Pochodzę z Podlasia – mówi doktor Krajewski, uśmiechając się figlarnie pod nosem.

– Więc sam pan wie – mówi Pyszczydełko, dla której Podlasie to Białowieża, Białowieża to leżąca pod Białowieżą osada Zwierzyniec, a Zwierzyniec to mieszkający tam znany obrońca przyrody, który jako pierwszy rozkochał w sobie Pyszczydełko na zabój, po czym ją porzucił. Pies go trącał. Pies trącał obrońcę przyrody, podlaską przyrodę, a już na pewno pies trącał podlaskie ośrodki terapeutyczne.

2. Szewc zabija szewca, bum tarara, bum tarara

Po spotkaniu z doktorem Krajewskim Pyszczydełko wysiada z metra na stacji Plac Wilsona i idąc do domu, robi dwa przystanki. W minidelikatesach Wilsonek kupuje pół kilograma kawy Kimbo i tuzin paczek mentolowych marlboro. Na tydzień będzie jak znalazł. Z Wilsonka idzie do apteki, w której zostawia recepty na nowe emenemsy od doktora Krajewskiego. A nuż zadziałają? Ta myśl nieodmiennie wywołuje krótkotrwałe ożywienie, znane każdemu, kto rozczarowany dotychczasową psychofarmakoterapią opuszcza gabinet psychiatry z nową receptą. Pyszczydełko przez moment czuje, jak odbudowują się pozrywane połączenia w jej mózgu. Z radości aż wyściskałaby kasztanowce huśtające się dostojnie wzdłuż ulicy. Aż, zamiast zamówić pizzę, coś by sobie ugotowała. I posprzątałaby mieszkanie. A przynajmniej umyłaby łazienkę. Wannę chociaż. Dno. W nagrodę wymoczyłaby się w wodzie przykrytej grubą warstwą piany.

Ale rachityczny entuzjazm błyskawicznie zamienia się w złość, bo Pyszczydełko przypomina sobie, że z nowymi emenemsami jest zawsze tak samo. Za każdym razem ma nadzieję, że zadziałają, ale po miesiącu, dwóch, góra czterech, okazuje się, że jednak nie działają i trzeba spróbować następnych.

Pyszczydełko nie będzie więc ściskać drzew. Ogołocone z liści kasztanowce wyglądają, jakby się miały zapaść pod własnym ciężarem; chodnik jest zasrany przez gołębie i wrony, a przywiędłe trawniki przez psy. Mijani ludzie są boleśnie nijacy, beznadziejnie ubrani, przykurczeni i mocno reaktywni. Pustaki i mierzwy. Łatwo im popsuć nastrój, jeszcze łatwiej uwolnić buzujący im tuż pod naskórkiem wkurw.

Przed wojną Żoliborz był dzielnicą inteligentów, ale po wojnie modernistyczne wille zajęli aparatczycy z nadania, prawomyślni urzędnicy i ulubieńcy władzy ludowej. Po osiemdziesiątym dziewiątym dołączyli do nich beneficjenci przemian ustrojowych – pozbawieni gustu i manier geszefciarze, aktoreczki, celebrytki, artyści od siedmiu boleści, finansiści i politycy.

Nienawiść do świata, którą Pyszczydełko wylewa na mieszkańców zasranego Żoliborza, mija równie szybko jak rachityczny entuzjazm. Po chwili znów ma w nosie geszefciarzy, celebrytki, obsrane trawniki i ogołocone kasztanowce. Zalewa ją bezgraniczna obojętność.

– Dzień dobry, to straszne, co? – mówi biuściasta, tapirowana blondyna, właścicielka firmy POPRAWKI KRAWIECKIE z kamienicy, którą Pyszczydełko mija w drodze do domu. Krawcowa jak zwykle siedzi na schodkach przed pracownią, jak zwykle jest lekko wstawiona, jak zwykle pali i jak zwykle nie może się powstrzymać, żeby do Pyszczydełka nie zagadać, choć na jej widok Pyszczydełko za każdym razem odruchowo odwraca wzrok i przyspiesza.

– Straszne, dzień dobry – odpowiada Von Mordke na odczepnego, nie zwalniając kroku.

– Młody facet był, wbrew pozorom. Pięćdziesiąt jeden lat miał, dwa lata starszy ode mnie jedynie. Szok! – mówi krawcowa.

– Kto? – pyta Pyszczydełko, po czym zrezygnowana zatrzymuje się i zapala papierosa.

– No jak to kto? Pan Wiktor.

– Czyli kto?

– Jezu, no mój sąsiad z obok, szewc.

– Młody szewc. Pięćdziesiąt jeden lat. Aha. Straszne.

– Wie pani, co się stało?

– Nie mam pojęcia.

– No to ja pani w każdym bądź razie powiem. Powiesił się. Własnoręcznie. Wie pani, kto go znalazł?

– Nie.

– Ja. Idę do siebie, mijam numer sześć, patrzę, drzwi uchylone szeroko, a przecież zimno. I teraz tak. Myślę, że wietrzy. Nakleił butaprentem kozaki, no to co ma robić, jak nie wietrzyć. Ale przecież nie klei, bo najczęściej nie ma czego kleić, tak znowu myślę. No ale może, że właśnie jakiś cud się przydarzył i klei. Z ciekawości wchodzę, patrzę, a on z balustrady na antresoli zwiesił się jak nietoperz. Nogi jeszcze świeżo dyndają. Nóż z jego biurka szewski chwyciłam, wbiegam na górę, odcinam, pan Wiktor zlatuje, zbiegam, puls badam. Nic. Dzwonię na sto dwanaście i pytam, co robić, bo się za bardzo nie znam na tym sztucznym oddychaniu, dyspozytor mi tłumaczy, co robić, ale w tych nerwach to mi się trudno połapać. Jak już przyjeżdża karetka, to się okazuje, że za późno. Przez windykację wszystko. A jak miał czynsz płacić, jak się klientom bardziej kalkuruje nowe buty w Lidlu kupić, albo jak kto bardziej kasiasty, w Dajśmanie, o tych, co do naprawdę firmowych sklepów chodzą, to już nawet nie wspominam. Najki dupajki przez chińskie rączki lepione. Prawdziwe rzemiosło zdycha. Ja tak samo – mówi krawcowa.

– Co pani tak samo?

– No przecież jak nic, będę następna. Wie pani, jaki tu czynsz jest zabójczy? Jak boa dusiciel. A klientów tyle, co kot napłakał. Jeden po drugim biznes pada.

– Przykro mi – kłamie Pyszczydełko.

– Najpierw długo, długo nic, potem się człowiek musi namęczyć, czyli że za życia, a potem znowu długo nic. Może jeszcze jakby rzeczywiście był jakiś raj po tej śmierci, ja wiem, ale ja tam to już wcale nie jestem tego taka pewna, chociaż nie powiem, że nigdy nie byłam, bo jak byłam młodą dziewczyną, to byłam. Bez sensu to życie jak sto pięćdziesiąt – wzdycha krawcowa.

– Muszę iść. Przepraszam – mówi Pyszczydełko.

– Jak tam miała pani buty u pana Wiktora, to trzeba wyciągnąć. Nogi mi spuchły z tego wszystkiego. Miała pani?

– Nie pamiętam. Jeśli nie miałam, jestem współwinna? – pyta Von Mordke, szukając w torebce kluczy.

– Niech już pani! Bez sensu. Miłego dnia. No tak przynajmniej można sobie mimo wszystko powiedzieć.

– Do widzenia – mówi Pyszczydełko, po czym bezskutecznie układa usta w uśmiech.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: