Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Wybór - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wybór - ebook

W 1944 roku szesnastoletnia Edith Eger została wywieziona do Auschwitz. Przetrwała, bo doktor Józef Mengele lubił patrzeć na jej taniec. Gdy obóz został w końcu wyzwolony, Edith, u skraju sił, została wyciągnięta ze stosu ciał.

Dziś dzieli się swoimi doświadczeniami z Holokaustu i jest uznaną na świecie psycholożką. Wśród jej pacjentów znajdują się ofiary przemocy i żołnierze cierpiący na zespół stresu pourazowego. Doktor Eger wyjaśnia, czemu umysł może stać się naszym więzieniem i pokazuje, jak możemy dokonać wyboru wolności.

Wybór zawiera w sobie siłę przekazu Człowieka w poszukiwaniu sensu Viktora E. Frankla, jest jednak książką zupełnie wyjątkową. Zmienia podejście do życia. Ciepła, pełna empatii i nieskończenie mądra, stanowi głęboką analizę ludzkiej duszy i jej zdolności do uzdrowienia.

„Życie doktor Eger odkrywa przed nami naszą zdolność przetrwania nawet najstraszniejszego z koszmarów i pokazuje, jak wykorzystać cierpienie, by nieść pomoc innym. Edith odnalazła wolność i przebaczenie i pokazuje nam, jak sami też możemy tego dokonać”.

Desmond Tutu

„Trudno wyobrazić sobie ważniejszą książkę na czasy, w których żyjemy”.

The Bookseller

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8252-374-4
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Phi­lip G. Zim­bardo

Przedmowa

_Phi­lip G. Zim­bardo, psy­cho­log i eme­ry­to­wany pro­fe­sor Uni­wer­sy­tetu Stan­forda, jest twórcą słyn­nego stan­fordz­kiego eks­pe­ry­mentu wię­zien­nego (1971) i auto­rem wielu zna­ko­mi­tych publi­ka­cji, w tym best­sel­lera „New York Timesa”_ Efekt Lucy­fera. Dla­czego dobrzy ludzie czy­nią zło?¹ _(2007), pozy­cji uho­no­ro­wa­nej nagrodą lite­racką im. Wil­liama Jamesa za naj­lep­szą książkę z dzie­dziny psy­cho­lo­gii. Jest też zało­ży­cie­lem i pre­ze­sem Heroic Ima­gi­na­tion Pro­ject_.

Pew­nej wio­sny dr Edith Eva Eger na zapro­sze­nie głów­nego psy­chia­try ame­ry­kań­skich sił lądo­wych wsia­dła na pokład pozba­wio­nego okien odrzu­towca bojo­wego, zmie­rza­ją­cego ku jed­nemu naj­więk­szych okrę­tów wojen­nych świata, lot­ni­skowca USS Nimitz, sta­cjo­nu­ją­cego w pew­nej odle­gło­ści od kali­for­nij­skiego wybrzeża. Samo­lot zanur­ko­wał w kie­runku krót­kiego, zale­d­wie stu­pięć­dzie­się­cio­me­tro­wego pasa star­to­wego i wylą­do­wał z trza­skiem, zaha­cza­jąc ogra­nicz­ni­kiem na ogo­nie o kabel, który zapo­biegł jego wpad­nię­ciu do oce­anu. Dr Eger, jedyną kobietę na pokła­dzie, zapro­wa­dzono do kabiny kapi­tana lot­ni­skowca. Jaka była jej misja? Miała nauczyć pię­ciu­set mło­dych mary­na­rzy, jak radzić sobie z prze­ciw­no­ściami losu, traumą i cha­osem wojny.

Dr Eger już nie­zli­czoną ilość razy wystę­po­wała w roli eks­pertki kli­nicz­nej, która leczy żoł­nie­rzy, rów­nież tych z jed­no­stek spe­cjal­nych, cier­pią­cych na zespół stresu poura­zo­wego i ura­zowe uszko­dze­nia mózgu. Jak to moż­liwe, że ta łagodna kobieta, która już się docze­kała pra­wnu­ków, potrafi pomóc tak wielu żoł­nie­rzom wyle­czyć się z tkwią­cej w nich głę­boko traumy spo­wo­do­wa­nej bru­tal­no­ścią wojny?

Zanim pozna­łem dr Eger oso­bi­ście, zadzwo­ni­łem do niej, by zapro­po­no­wać jej wygło­sze­nie wykładu na moich zaję­ciach z psy­cho­lo­gii kon­troli umy­słu na Uni­wer­sy­te­cie Stan­forda. Jej wiek i akcent spra­wiły, że wyobra­ża­łem ją sobie jako sta­ro­świecką babu­nię z chu­stą zawią­zaną pod brodą. Gdy zwra­cała się do moich stu­den­tów, zoba­czy­łem na wła­sne oczy jej moc uzdra­wia­nia. Bił od niej blask pro­mien­nego uśmie­chu, błysz­czą­cych kol­czy­ków i pło­mien­nie zło­ci­stych wło­sów. Ubrana od stóp do głów, jak powie­działa mi póź­niej żona, w stroje Cha­nel, swoje prze­ra­ża­jące i wstrzą­sa­jące opo­wie­ści o prze­trwa­niu nazi­stow­skiego obozu śmierci prze­ty­kała humo­rem, zacho­wu­jąc opty­mi­styczną i zadziorną postawę, a jej obec­ność i cie­pło mogę opi­sać tylko jako czy­stą świa­tłość.

Życie dr Eger było pełne mroku. Gdy miała zale­d­wie kil­ka­na­ście lat, została więź­niem w Auschwitz. Mimo tor­tur, głodu i cią­głego zagro­że­nia uni­ce­stwie­niem, zacho­wała wol­ność umy­słu i wol­ność ducha. Nie zła­mała jej potwor­ność tego, czego doświad­czyła. Dodało jej to raczej odwagi i ją wzmoc­niło. Tak naprawdę jej mądrość pocho­dzi z głębi naj­bar­dziej dru­zgo­cą­cych momen­tów w jej życiu.

Dr Eger potrafi poma­gać innym, bo sama prze­była drogę od traumy do zwy­cię­stwa. Po tym, jak doznała ludz­kiego okru­cień­stwa, odkryła, jak wyko­rzy­stać to swoje doświad­cze­nie, by doda­wać siły innym ludziom – od per­so­nelu woj­sko­wego, jak w przy­padku mary­na­rzy na USS Nimitz, po pary zabie­ga­jące o roz­pa­le­nie na nowo intym­no­ści w ich związku; od ludzi zanie­dby­wa­nych lub wyko­rzy­sty­wa­nych po cier­pią­cych z powodu uza­leż­nie­nia lub cho­roby; od tych, któ­rzy stra­cili uko­cha­nych, po tych, któ­rzy stra­cili nadzieję. A nas wszyst­kich, cier­pią­cych z powodu roz­cza­ro­wań i wyzwań sta­wia­nych przez życie, jej prze­sła­nie inspi­ruje do tego, byśmy doko­ny­wali wła­snych wybo­rów, aby uwol­nić się od cier­pie­nia – odna­leźć naszą wła­sną wewnętrzną świa­tłość.

Na zakoń­cze­nie jej wykładu wszy­scy obecni, trzy­stu moich stu­den­tów, pode­rwali się do spon­ta­nicz­nej owa­cji na sto­jąco. Następ­nie co naj­mniej setka mło­dych kobiet i męż­czyzn oto­czyła małe podium i wszy­scy cze­kali na swoją kolej, by uści­skać tę nie­zwy­kłą kobietę i jej podzię­ko­wać. Przez całe dzie­się­cio­le­cia mojej pracy aka­de­mic­kiej nie widzia­łem ni­gdy tak sil­nie zain­spi­ro­wa­nej grupy stu­den­tów.

Pod­czas dwu­dzie­stu lat mojej współ­pracy i podróży z Edie nauczy­łem się, że na całym świe­cie taka wła­śnie będzie reak­cja każ­dej publicz­no­ści, do któ­rej się zwróci. Od Hero Round Table we Flint w sta­nie Michi­gan, gdzie mówi­li­śmy do grupy mło­dych ludzi w mie­ście zma­ga­ją­cym się z wyso­kim ubó­stwem, pięć­dzie­się­cio­pro­cen­to­wym bez­ro­bo­ciem i pogłę­bia­ją­cym się kon­flik­tem raso­wym, po Buda­peszt, mia­sto, w któ­rym zgi­nęło wielu krew­nych Edie, w któ­rym mówiła do ludzi pró­bu­ją­cych wydo­stać się z destruk­cyj­nej prze­szło­ści – wszę­dzie tam raz po raz widzia­łem to samo: obec­ność Edie doko­ny­wała w ludziach prze­miany.

W tej książce dr Eger prze­plata histo­rię prze­mian swo­ich pacjen­tów z wła­sną, nie­da­jącą się zapo­mnieć histo­rią prze­trwa­nia Auschwitz. Choć ta ostat­nia jest tak samo przej­mu­jąca i dra­ma­tyczna jak wszyst­kie inne, które dotąd opo­wie­dziano, to jed­nak nie tylko ona spra­wiła, że żar­li­wie chcia­łem podzie­lić się tą książką ze świa­tem. Cho­dzi o to, że Edie wyko­rzy­stała swoje wła­sne doświad­cze­nia, żeby pomóc wielu ludziom odkryć praw­dziwą wol­ność. Jej książka jest zatem czymś wię­cej niż tylko kolej­nymi wspo­mnie­niami o Shoah, nie kwe­stio­nu­jąc tego, jak ważne dla upa­mięt­nia­nia prze­szło­ści są te opo­wie­ści. Jej celem jest bowiem nic innego, jak pomóc nam wydo­stać się z wię­zie­nia naszego wła­snego umy­słu. Każdy z nas w pewien spo­sób jest swoim wła­snym więź­niem, a misją Edie jest wła­śnie pomóc nam uświa­do­mić sobie, że tak samo, jak możemy być dla sie­bie samych wię­zien­nymi straż­ni­kami, tak samo możemy też być swo­imi wyzwo­li­cie­lami.

Pod­czas przed­sta­wia­nia Edie mło­dej publicz­no­ści czę­sto nazywa się ją „Anną Frank, która nie umarła”, bo Edie i Anna ode­brały podobne wycho­wa­nie i były w podob­nym wieku, gdy wywie­ziono je do obo­zów. Pomimo okru­cień­stwa i prze­śla­do­wań, któ­rych doznały, obie te młode kobiety uosa­biają nie­win­ność i współ­czu­cie, pozwa­la­jące wie­rzyć w ele­men­tarną dobroć ludz­kich istot. Oczy­wi­ście, gdy Anna Frank pisała swój dzien­nik, dopiero miała doświad­czyć okru­cień­stwa życia obo­zo­wego, co spra­wia, że prze­my­śle­nia Edie jako tej, która prze­żyła, i jako leka­rza prak­tyka (i pra­babci!), są szcze­gól­nie poru­sza­jące i prze­ko­nu­jące.

Jak więk­szość waż­nych ksią­żek o Holo­kau­ście, książka dr Eger odkrywa zarówno naj­ciem­niej­szą stronę zła, jak i nie­złomną siłę ludz­kiego ducha w obli­czu zła. Ale czyni jesz­cze coś innego. Można w niej zauwa­żyć spore podo­bień­stwo do innych wspo­mnień o Shoah, cho­ciażby kla­sycz­nego już utworu Vik­tora Fran­kla pt. _Czło­wiek w poszu­ki­wa­niu sensu_². Dr Eger dzieli z Fran­klem głę­bię i ogrom wie­dzy o czło­wie­czeń­stwie, ale dodaje do tego cie­pło i intym­ność wie­lo­let­niej kli­ni­cystki. Vik­tor Frankl przed­sta­wił psy­cho­lo­gię więź­niów, któ­rzy byli z nim w Auschwitz. Dr Eger daje nam z kolei psy­cho­lo­gię wol­no­ści.

W mojej wła­snej pracy przez długi czas bada­łem psy­cho­lo­giczne pod­stawy nega­tyw­nych form wpływu spo­łecz­nego. Usi­ło­wa­łem zro­zu­mieć mecha­ni­zmy, na sku­tek któ­rych dopa­so­wu­jemy się, jeste­śmy posłuszni oraz pozo­sta­jemy w sytu­acjach, w któ­rych pokój i spra­wie­dli­wość można by osią­gnąć tylko wtedy, jeśli wybra­li­by­śmy inną drogę: dzia­ła­nie hero­iczne. Edie pomo­gła mi odkryć, że hero­izm nie jest wyłącz­nie domeną tych, któ­rzy doko­nują wyjąt­ko­wych czy­nów lub podej­mują impul­syw­nie ryzyko, by ochro­nić sie­bie lub innych – choć doko­nała też i tego. Hero­izm to raczej nasta­wie­nie umy­słu lub suma naszych oso­bi­stych i spo­łecz­nych nawy­ków. To spo­sób bycia. I szcze­gólny spo­sób widze­nia samych sie­bie. Bycie boha­te­rem wymaga podej­mo­wa­nia sku­tecz­nego dzia­ła­nia w klu­czo­wych momen­tach naszego życia, aktyw­nych prób prze­ciw­sta­wie­nia się nie­spra­wie­dli­wo­ści lub doko­na­nia pozy­tyw­nej zmiany w świe­cie. Bycie boha­te­rem wymaga ogrom­nej moral­nej odwagi. Każdy z nas ma w sobie wewnętrz­nego boha­tera, który czeka, by zna­leźć dla sie­bie spo­sób wyrazu. Wszy­scy jeste­śmy „tre­nu­ją­cymi boha­terami”. Naszym tre­nin­giem boha­ter­stwa jest życie, codzienne oko­licz­no­ści zapra­sza­jące nas do prak­ty­ko­wa­nia nawy­ków boha­ter­stwa, takich jak: codzienne akty życz­li­wo­ści; pro­mie­nio­wa­nie współ­czu­ciem, zaczy­na­jąc od współ­czu­cia dla samego sie­bie; wydo­by­wa­nie tego, co naj­lep­sze z innych i nas samych; pod­trzy­my­wa­nie miło­ści nawet w naj­bar­dziej wyma­ga­ją­cych związ­kach; cie­sze­nie się i uży­wa­nie mocy naszej men­tal­nej wol­no­ści. Edie to boha­terka – i to podwójna, ponie­waż uczy każ­dego z nas, jak mamy się roz­wi­jać i two­rzyć pełną sensu, i trwałą prze­mianę w nas samych, w naszych związ­kach i w naszym świe­cie.

Dwa lata temu pole­cia­łem z Edie do Buda­pesztu, gdzie miesz­kała jej sio­stra, gdy nazi­ści roz­po­częli obławy na węgier­skich Żydów. Odwie­dzi­li­śmy syna­gogę, któ­rej dzie­dzi­niec służy za upa­mięt­nie­nie Holo­kau­stu. Na jej ścia­nach wiszą foto­gra­fie sprzed wojny, z cza­sów wojen­nych i powojen­nych. Poszli­śmy też zoba­czyć pomnik _Buty na brzegu Dunaju_, odda­jący cześć ludziom – a byli wśród nich także człon­ko­wie rodziny Edie – któ­rzy zostali zabici w cza­sie dru­giej wojny świa­to­wej przez węgier­skich faszy­stów strza­ło­krzy­żow­ców. Bez­bron­nym ludziom kazano sta­nąć na brzegu rzeki i zdjąć buty, po czym ich zastrze­lono, a ich spa­da­jące do wody ciała odpły­wały z prą­dem rzeki. Czu­łem wtedy prze­szłość nama­cal­nie.

Tego dnia Edie sta­wała się coraz bar­dziej mil­cząca. Zasta­na­wia­łem się, czy wie­czo­rem po tej emo­cjo­nal­nej podróży, która na pewno przy­wo­łała bole­sne wspo­mnie­nia, nie będzie jej trudno mówić do publicz­no­ści zło­żo­nej z sze­ściu­set osób. Ale gdy weszła na scenę, nie zaczęła od opo­wie­ści o stra­chu, trau­mie czy gro­zie, które wspo­mnie­nia tego dnia uczy­niły aż zanadto rze­czy­wi­stymi. Zaczęła od opo­wie­ści o życz­li­wo­ści, aktach codzien­nego hero­izmu, które, jak nam przy­po­mniała, przy­da­rzają się nawet w pie­kle.

– Czy to nie zdu­mie­wa­jące? – zapy­tała. – Naj­gor­sze wydo­bywa z nas to, co naj­lep­sze.

Przy końcu jej wystą­pie­nia, które zamknęła swoim zna­kiem fir­mo­wym, czyli wyso­kim wyko­pem w górę, jak w bale­cie, Edie zawo­łała:

– Dobrze, a teraz wszy­scy zatań­czą!

Publicz­ność zerwała się na nogi. Setki ludzi wbie­gło na scenę. Nie grała muzyka. Ale tań­czy­li­śmy. Tań­czy­li­śmy i śpie­wa­li­śmy, śmia­li­śmy się i obej­mo­wa­li­śmy w nie­da­ją­cej się z niczym porów­nać cele­bra­cji życia.

Dr Eger to jedna z male­ją­cego grona oca­la­łych, któ­rzy oso­bi­ście mogą dać świa­dec­two grozy obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych. Jej książka opo­wiada o pie­kle i trau­mie, którą prze­żyli ona i inny oca­lali, zarówno w cza­sie wojny, jak też po jej zakoń­cze­niu. Daje także uni­wer­salne prze­sła­nie o nadziei i szan­sie dla wszyst­kich tych, któ­rzy pró­bują uwol­nić się od bólu i cier­pie­nia. Czy­tel­nicy, czy to uwię­zieni w złych mał­żeń­stwach, destruk­cyj­nych rodzi­nach, w znie­na­wi­dzo­nej pracy, czy też owi­nięci dru­tem kol­cza­stym samo­ogra­ni­cza­ją­cych prze­ko­nań, będą­cych pułapką dla ich wła­snych umy­słów, dowie­dzą się z tej książki, że tak naprawdę mogą wybrać radość i wol­ność bez względu na oko­licz­no­ści.

_Wybór_ to wyjąt­kowa kro­nika boha­ter­stwa i wra­ca­nia do zdro­wia, wytrzy­ma­ło­ści i współ­czu­cia, prze­trwa­nia z god­no­ścią, men­tal­nej nie­ustę­pli­wo­ści i moral­nej odwagi. Inspi­ru­jące przy­padki, opi­sane przez dr Eger, i jej nie­zwy­kła oso­bi­sta histo­ria to lek­cja dla nas wszyst­kich, jak uzdro­wić wła­sne życie.

San Fran­ci­sco, Kali­for­nia

sty­czeń 2017Wpro­wa­dze­nie

Miałam swój sekret, a on miał mnie

Nie wie­dzia­łam, że pod koszulą chowa nała­do­waną broń, a jed­nak gdy pew­nego let­niego dnia 1980 roku kapi­tan Jason Ful­ler wszedł do mojego gabi­netu w El Paso, ści­snęło mnie w żołądku i poczu­łam ukłu­cie w karku. Wojna nauczyła mnie wyczu­wać nie­bez­pie­czeń­stwo, zanim w ogóle zdo­łam zro­zu­mieć, dla­czego się boję.

Jason był wysoki, miał szczu­płą syl­wetkę spor­towca, ale ciało tak sztywne, że bar­dziej niż czło­wieka przy­po­mi­nał figurę z drewna. Jego nie­bie­skie oczy patrzyły nie­obec­nym wzro­kiem, miał nie­ru­chome szczęki i nic nie mówił – być może nie był w sta­nie. Pokie­ro­wa­łam go na białą kozetkę. Usiadł sztywno, wci­ska­jąc pię­ści w kolana. Widzia­łam go pierw­szy raz w życiu i nie mia­łam poję­cia, co wywo­łało u niego stan kata­to­niczny. Sie­dział tuż obok, jego ból był nie­mal nama­calny, a jed­no­cze­śnie jakby on sam prze­by­wał, zagu­biony, gdzieś naprawdę daleko stąd. Wyda­wało się, że nie widzi nawet Tess, mojego srebr­nego pudla, suczki, która stała na bacz­ność obok mojego biurka, jakby była drugą żywą sta­tuą w pokoju.

Wzię­łam głę­boki oddech i w myślach szu­ka­łam spo­sobu, jak roz­po­cząć. Cza­sem pierw­szą sesję zaczy­nam od tego, że się przed­sta­wiam, opo­wia­dam tro­chę o sobie i podej­ściu, które sto­suję. Cza­sem od razu prze­cho­dzę do iden­ty­fi­ka­cji i ana­lizy emo­cji, które przy­wio­dły pacjenta do mojego gabi­netu. Czu­łam, że w przy­padku Jasona naj­waż­niej­sze było to, żeby nie przy­tło­czyć go zbyt dużą ilo­ścią infor­ma­cji ani zbyt szybko nie popro­sić o to, by się odsło­nił. Był cał­ko­wi­cie zamknięty w sobie. Musia­łam zna­leźć spo­sób, by zapew­nić mu poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, tak by był skłonny zary­zy­ko­wać i uka­zać mi to, czego tak pil­nie strzegł w swoim wnę­trzu.

Musia­łam też kon­tro­lo­wać sys­tem ostrze­gaw­czy mojego ciała, tak by poczu­cie zagro­że­nia nie prze­wa­żyło nad zdol­no­ścią nie­sie­nia pomocy.

– Jak mogę panu pomóc? – zapy­ta­łam.

Nie odpo­wie­dział. Nie mru­gnął nawet okiem. Przy­po­mi­nał boha­tera z mitu albo ludo­wej baśni, któ­rego ktoś zamie­nił w kamień. Jakież zaklę­cie mogłoby go uwol­nić?

– Dla­czego teraz? – kon­ty­nu­owa­łam. To była moja tajna broń. Pyta­nie, które zawsze sta­wiam pacjen­tom pod­czas pierw­szej wizyty. Muszę się dowie­dzieć, co zmo­ty­wo­wało ich do zmiany. Dla­czego wła­śnie dzi­siaj chcą zacząć ze mną pra­co­wać? Czym różni się ten dzień od wczo­raj­szego albo od ubie­głego tygo­dnia lub ubie­głego roku? Czym różni się dziś od jutra? Cza­sem pcha nas ból, a cza­sem przy­ciąga nadzieja. „Dla­czego teraz?” nie jest zwy­kłym pyta­niem – to pyta­nie o wszystko.

Jedno z jego oczu szybko się zamknęło. Ale nic nie odpo­wie­dział.

– Pro­szę mi powie­dzieć, dla­czego pan tu jest – zachę­ci­łam go raz jesz­cze.

Ale on dalej nic nie mówił.

Moje ciało spięło się pod falą nie­pew­no­ści i świa­do­mo­ści, w jak deli­kat­nym i waż­nym punk­cie się zna­leź­li­śmy – dwoje ludzi, twa­rzą w twarz, oboje wraż­liwi, oboje podej­mu­jący ryzyko wysiłku nazwa­nia swo­jego bólu i zna­le­zie­nia na niego reme­dium. Jason nie przy­szedł z ofi­cjal­nym skie­ro­wa­niem. Naj­wy­raź­niej wybrał się do mojego gabi­netu sam, z wła­snego wyboru. Wiem jed­nak z doświad­cze­nia – i kli­nicz­nego, i oso­bi­stego – że nawet jeśli ktoś posta­nowi się wyle­czyć, mimo to może na­dal przez lata pozo­stać ska­mie­niały.

Wziąw­szy pod uwagę powagę jego symp­to­mów, gdyby nie udało mi się do niego dotrzeć, jedyną alter­na­tywą byłoby pole­ce­nie go mojemu kole­dze po fachu, głów­nemu psy­chia­trze w Wil­liam Beau­mont Army Medi­cal Cen­ter, gdzie robi­łam dok­to­rat. Dr Harold Kol­mer zdia­gno­zo­wałby u niego kata­to­nię, zamknął go w szpi­talu i praw­do­po­dob­nie prze­pi­sał jakiś lek prze­ciw­p­sy­cho­tyczny, na przy­kład Hal­dol. Wyobra­zi­łam sobie Jasona w szpi­tal­nej koszuli noc­nej, z tym jego prze­szklo­nym wzro­kiem, z cia­łem już teraz tak spię­tym, szar­pa­nym spa­zmami mię­śni, będą­cych czę­sto skut­kiem ubocz­nym leków na psy­chozę. Pole­gam bez zastrze­żeń na wie­dzy moich kole­gów psy­chia­trów i jestem wdzięczna za leki ratu­jące życie. Nie lubię jed­nak od razu prze­cho­dzić do hospi­ta­li­za­cji, jeśli ist­nieje naj­mniej­sza szansa powo­dze­nia tera­pii. Oba­wia­łam się, że jeśli zare­ko­men­duję hospi­ta­li­za­cję, Jason zmieni jeden typ odrę­twie­nia na inny, ska­mie­niałe członki na bez­wolne ruchy dys­ki­nezy – nie­sko­or­dy­no­wany taniec powta­rza­nych tików i ruchów, gdy układ ner­wowy wysyła sygnał ruchu do ciała bez pozwo­le­nia mózgu. Jego ból, nie­za­leż­nie od przy­czyny, może i dałby się uśmie­rzyć lekami, ale to nie zała­twi­łoby sprawy. Może poczułby się lepiej albo po pro­stu czuł mniej – ten stan czę­sto mylimy z poprawą samo­po­czu­cia – ale nie zostałby wyle­czony.

„Co teraz?” – zasta­na­wia­łam się, gdy w cięż­kiej ciszy cią­gnęły się kolejne minuty, a Jason sie­dział nie­ru­chomo na mojej kozetce. Z wła­snego wyboru, a jed­nak wciąż uwię­ziony. Mia­łam tylko godzinę. Jedną szansę. Czy uda mi się do niego dotrzeć? Czy potra­fię zdu­sić w nim skłon­ność do uży­cia prze­mocy, którą wyczu­wa­łam rów­nie sil­nie jak podmuch kli­ma­ty­za­cji na skó­rze? Czy potra­fię pomóc mu dostrzec, że nie­za­leż­nie od jego pro­ble­mów czy rodzaju bólu, już teraz trzyma w ręku klucz do wła­snej wol­no­ści? Nie mogłam wów­czas wie­dzieć, że gdyby nie udało mi się wła­śnie tego dnia nawią­zać kon­taktu z Jaso­nem, cze­kałby go los znacz­nie gor­szy niż szpi­tal, a mia­no­wi­cie życie w praw­dzi­wym wię­zie­niu, praw­do­po­dob­nie z wyro­kiem kary śmierci. Wtedy wie­dzia­łam tylko, że muszę spró­bo­wać.

Obser­wu­jąc Jasona, byłam prze­ko­nana, że nie dotrę do niego, posłu­gu­jąc się języ­kiem uczuć. Potrze­bo­wa­łam języka, w któ­rym woj­skowy czuje się znacz­nie wygod­niej, który jest mu o wiele lepiej znany. Będę wyda­wać roz­kazy. Czu­łam, że jedyną nadzieją na odblo­ko­wa­nie tego męż­czy­zny jest pobu­dze­nie obiegu krwi w jego ciele.

– Idziemy na spa­cer – powie­dzia­łam. Nie popro­si­łam. Roz­ka­za­łam. – Kapi­ta­nie, bie­rzemy Tess do parku – teraz.

Jason przez chwilę wyglą­dał na spa­ni­ko­wa­nego. Oto obcy czło­wiek, kobieta mówiąca z wyraź­nym węgier­skim akcen­tem, mówi mu, co ma robić. Widzia­łam, jak się roz­gląda i zasta­na­wia: „Jak można stąd uciec?”. Ale to był dobry żoł­nierz. Wstał.

– Tak jest, pro­szę pani – powie­dział. – Tak, pro­szę pani.

Wkrótce udało mi się odkryć źró­dło traumy Jasona, a on zro­zu­miał, że, mimo oczy­wi­stych róż­nic mię­dzy nami, mie­li­śmy ze sobą wiele wspól­nego. Oboje wie­dzie­li­śmy, co to prze­moc. I oboje wie­dzie­li­śmy, jak to jest być ska­mie­nia­łym. Ja rów­nież nosi­łam w sobie ranę, żal tak głę­boki, że przez wiele lat nie byłam w sta­nie o nim mówić, z nikim.

Moja prze­szłość wciąż mnie prze­śla­do­wała – nie­po­ko­jące, przy­pra­wia­jące o zawrót głowy uczu­cie za każ­dym razem, gdy sły­sza­łam syreny, cięż­kie kroki albo krzy­czą­cych męż­czyzn. To wła­śnie, jak się dowie­dzia­łam, jest trauma: nie­mal cią­głe wra­że­nie, że coś jest nie tak albo że sta­nie się coś strasz­nego, odru­chowy strach w ciele, każący mi ucie­kać, szu­kać schro­nie­nia, scho­wać się przed ata­ku­ją­cym zewsząd nie­bez­pie­czeń­stwem. Moja trauma wciąż potrafi się obu­dzić pod wpły­wem nie­istot­nych bodź­ców. Nagły widok cze­goś, jakiś szcze­gólny zapach, potra­fią zabrać mnie z powro­tem do prze­szło­ści. Kiedy pozna­łam kapi­tana Ful­lera, minęło ponad trzy­dzie­ści lat od chwili, gdy zosta­łam wyzwo­lona z obozu zagłady. Dziś od tam­tych dni dzieli mnie ponad sie­dem­dzie­siąt lat. Nie da się zapo­mnieć ani zmie­nić tego, co się stało. Jed­nak z cza­sem zro­zu­mia­łam, że mogę wybrać, jak reago­wać na prze­szłość. Mogę być zała­mana albo mogę mieć nadzieję – mogę być w depre­sji albo mogę być szczę­śliwa. Zawsze mamy wybór, szansę prze­ję­cia kon­troli. „Jestem tutaj, to jest teraz” – nauczy­łam się powta­rzać sobie, dopóki uczu­cie paniki nie zaczy­nało ustę­po­wać.

Zdro­wo­roz­sąd­kowa mądrość głosi, że jeśli coś cię męczy albo wywo­łuje lęk, po pro­stu powi­nie­neś odwró­cić głowę. Nie ana­li­zuj tego. Nie zapusz­czaj się tam. Dla­tego ucie­kamy od traum i nie­szczęść z prze­szło­ści albo od aktu­al­nych nie­do­god­no­ści czy kon­flik­tów. Przez dużą część doro­słego życia byłam prze­ko­nana, że warun­kiem prze­trwa­nia w teraź­niej­szo­ści jest trzy­ma­nie prze­szło­ści na dystans, odcię­cie się od niej. W pierw­szych latach życia jako imi­grantka w Bal­ti­more, w latach 50. XX wieku, nie wie­dzia­łam, jak wyma­wia się Auschwitz po angiel­sku. Nawet gdy­bym wie­działa, nie chcia­ła­bym nikomu mówić, że tam byłam. Nie chcia­łam lito­ści. Nie chcia­łam, żeby kto­kol­wiek wie­dział.

Chcia­łam po pro­stu być praw­dziwą Ame­ry­kanką. Mówić po angiel­sku bez akcentu. Ukryć się przed prze­szło­ścią. Pra­gnąc zbu­do­wać poczu­cie przy­na­leż­no­ści, bojąc się, że prze­szłość mnie pochło­nie, wkła­da­łam sporo wysiłku w ukry­wa­nie bólu. Nie wie­dzia­łam jesz­cze, że moje mil­cze­nie i potrzeba akcep­ta­cji, zako­rze­nione w stra­chu, były spo­so­bem ucieczki od sie­bie samej. Że decy­du­jąc się na to, by przez dzie­się­cio­le­cia po tym, jak skoń­czyło się rze­czy­wi­ste wię­zie­nie, nie spoj­rzeć w twarz prze­szło­ści i sobie samej, wciąż wybie­ra­łam znie­wo­le­nie. Mia­łam swój sekret, a on miał mnie.

Kapi­tan w sta­nie kata­to­nii, sie­dzący bez ruchu na mojej kozetce, przy­po­mniał mi to, co w końcu udało mi się odkryć: że gdy na siłę ukry­wamy nasze prawdy i nasze opo­wie­ści, to te sekrety same w sobie mogą stać się trau­mami, naszym wła­snym wię­zie­niem. Gdy odma­wiamy sobie moż­li­wo­ści zaak­cep­to­wa­nia źró­deł bólu, nie uśmie­rzamy go. Jest nam tylko trud­niej się od niego wyzwo­lić, jakby strze­gły go ceglane mury i sta­lowe pręty. Jeśli nie pozwo­limy sobie na opła­ka­nie naszych strat, ran i roz­cza­ro­wań, będziemy ska­zani na cią­głe ich prze­ży­wa­nie.

Wol­ność to umie­jęt­ność zmie­rze­nia się z tym, co się stało. Wol­ność ozna­cza, że zbie­ramy się na odwagę, by zbu­rzyć wię­zie­nie, cegła po cegle.

Oba­wiam się, że złe rze­czy zda­rzają się wszyst­kim. Tego nie zmie­nimy. Spójrz­cie na swój akt uro­dze­nia – czy jest tam napi­sane, że życie będzie pro­ste? Nie jest. Tak wielu z nas pozo­staje jed­nak w pułapce traumy czy smutku, nie potra­fimy w pełni doświad­czać życia. To możemy zmie­nić.

Nie­dawno, cze­ka­jąc na lot powrotny do domu do San Diego, sie­dzia­łam na lot­ni­sku Ken­nedy’ego i przy­pa­try­wa­łam się twa­rzom prze­cho­dzą­cych obok mnie nie­zna­jo­mych. To, co ujrza­łam, głę­boko mnie poru­szyło. Zoba­czy­łam nudę, gniew, napię­cie, zmar­twie­nie, zagu­bie­nie, znie­chę­ce­nie, roz­cza­ro­wa­nie, smu­tek i, co naj­bar­dziej nie­po­ko­jące, pustkę. Ogrom­nie zasmu­ciło mnie to, że widzia­łam tak nie­wiele rado­ści i śmie­chu. Nawet naj­nud­niej­sze chwile w życiu są szansą na doświad­cze­nie nadziei, pogody ducha, szczę­ścia. Pro­za­iczne życie to prze­cież też życie. Tak samo jak życie bole­sne i życie stre­su­jące. Dla­czego tak czę­sto trudno nam czuć, że żyjemy, albo dla­czego sami dystan­su­jemy się od życia peł­nią życia? Dla­czego oży­wie­nie życia jest dla nas tak dużym wyzwa­niem?

Jeśli ktoś spyta mnie o naj­częst­szą dia­gnozę osób, które leczę, nie odpo­wiem, że to depre­sja czy stres poura­zowy, choć dole­gli­wo­ści te zda­rzały się aż nazbyt czę­sto wśród tych, któ­rych zna­łam, kocha­łam i pro­wa­dzi­łam ku wol­no­ści. Odpo­wiem, że tym, co nam naj­czę­ściej doskwiera, jest głód. Jeste­śmy głodni. Głodni akcep­ta­cji, uwagi, uczuć. Głodni wol­no­ści życia w pełni, głodni pozna­nia sie­bie samych naprawdę i głodni tego, by być sobą.

Moje wła­sne poszu­ki­wa­nia wol­no­ści i lata doświad­czeń jako psy­cho­lożki kli­nicz­nej nauczyły mnie, że cier­pie­nie jest zja­wi­skiem powszech­nym. Ale bycie ofiarą to kwe­stia wyboru. Ist­nieje róż­nica mię­dzy opre­sją a syn­dro­mem ofiary. W pew­nym momen­cie życia nie­wąt­pli­wie dotknie nas jakaś przy­pa­dłość, nie­szczę­ście lub ktoś nas wyko­rzy­sta; będzie to spo­wo­do­wane przez oko­licz­no­ści, ludzi czy insty­tu­cje, nad któ­rymi nie mamy żad­nej kon­troli lub mamy jej nie­wiele. Takie jest życie. Sta­jemy się ofiarą zja­wisk i sytu­acji, które pocho­dzą z zewnątrz. To może być prze­śla­dowca z podwórka, wście­ka­jący się szef, mał­żo­nek, który bije, nie­wierna kochanka, dys­kry­mi­nu­jące prze­pisy i wypa­dek, na sku­tek któ­rego wylą­du­jemy w szpi­talu.

W prze­ci­wień­stwie do tego syn­drom ofiary ma źró­dła wewnątrz nas. Nikt inny nie zrobi z czło­wieka ofiary – tylko on sam. Sta­jemy się ofia­rami nie dla­tego, że coś nam się przy­da­rza, ale dla­tego, że chcemy nimi być. Roz­wi­jamy w sobie men­tal­ność ofiary – spo­sób myśle­nia, który jest sztywny, który szuka win­nych, jest pesy­mi­styczny, tkwi w prze­szło­ści, który nie wyba­cza, jest odwe­towy i nie ma zdro­wych ogra­ni­czeń czy barier. Gdy decy­du­jemy się na pozo­sta­nie w gra­ni­cach umy­sło­wo­ści ofiary, sta­jemy się swo­imi wła­snymi straż­ni­kami wię­zien­nymi.

Chcę powie­dzieć wyraź­nie jedną rzecz. Mówiąc o ofia­rach i oca­la­łych, nie winię ofiar, gdyż wiele spo­śród nich nie miało żad­nych szans. Ni­gdy nie mogła­bym obwi­niać tych, któ­rych wysłano pro­sto do komór gazo­wych, albo tych, któ­rzy umarli na swo­ich pry­czach, a nawet tych, któ­rzy rzu­cili się na ogro­dze­nia z drutu kol­cza­stego pod napię­ciem. Opła­kuję wszyst­kich ludzi ska­za­nych na prze­moc i wynisz­cze­nie. Żyję po to, by w obli­czu tru­dów życia pokie­ro­wać pozo­sta­łych ku wzmoc­nie­niu.

Chcę rów­nież powie­dzieć, że nie ist­nieje hie­rar­chia cier­pie­nia. Nic nie uczyni mojego bólu gor­szym czy lep­szym od waszego, nie ma wykresu, na któ­rym możemy zazna­czyć waż­ność jed­nego smutku wzglę­dem innego. Ludzie mówią do mnie: „Jest mi obec­nie dość ciężko w życiu, ale nie mam prawa się skar­żyć – to prze­cież nie Auschwitz”.

Tego rodzaju porów­na­nia mogą spra­wić, że będziemy pomniej­szać wła­sne cier­pie­nie. Bycie oca­la­łym, „żyją­cym w pełni”, wymaga cał­ko­wi­tej akcep­ta­cji tego, co było, i tego, co jest. Jeśli pomniej­szamy nasz ból albo karzemy sie­bie za to, że czu­jemy się zagu­bieni, osa­mot­nieni albo prze­stra­szeni wyzwa­niami życia, nawet jeśli komuś innemu mogą się one wydać cał­ko­wi­cie nie­istotne, to wów­czas doko­nu­jemy wyboru, by pozo­stać ofiarą. Nie dostrze­gamy wła­snych decy­zji. Oce­niamy sie­bie samych. Nie chcę, żeby­ście po wysłu­cha­niu mojej histo­rii powie­dzieli: „Moje cier­pie­nie jest mniej istotne”.

Chcę, żeby­ście poznali moją histo­rię i powie­dzieli: „Jeśli ona dała radę, to ja też mogę!”.

Pew­nego ranka przy­ję­łam dwie pacjentki, jedną po dru­giej. Obie były mat­kami po czter­dzie­stce. Córka pierw­szej z nich umie­rała na hemo­fi­lię. Przez więk­szą część wizyty kobieta pła­kała, pyta­jąc Boga, dla­czego zabiera jej dziecko. Było mi jej bar­dzo żal – poświę­ciła się cał­ko­wi­cie opiece nad córką i czuła się po pro­stu zdru­zgo­tana nie­uchron­nie zbli­ża­jącą się stratą. Była wście­kła, zroz­pa­czona i nie była wcale pewna, czy da radę prze­trwać ten ból.

Kolejna pacjentka przy­szła do mnie nie pro­sto ze szpi­tala, lecz z klubu gol­fo­wego. Była roz­ża­lona, bo wła­śnie dostar­czono jej nowego cadil­laca, który był w nie takim, jak miał być, odcie­niu żółci. Jej pro­blem wyda­wał się na pozór błahy, zwłasz­cza w porów­na­niu z cier­pie­niem mojej poprzed­niej pacjentki, któ­rej dziecko umie­rało. Wie­dzia­łam o niej jed­nak na tyle dużo, żeby zro­zu­mieć, że łzy roz­cza­ro­wa­nia z powodu koloru samo­chodu były tak naprawdę łzami roz­cza­ro­wa­nia z powodu waż­niej­szych spraw w jej życiu, które nie poszły tak, jak chciała – mał­żeń­stwa, w któ­rym była samotna; syna, któ­rego wyrzu­cono z kolej­nej szkoły; aspi­ra­cji do kariery, którą porzu­ciła, żeby być do dys­po­zy­cji męża i dziecka. Małe nie­po­koje w naszym życiu czę­sto odzwier­cie­dlają więk­sze straty. Na pozór nie­zna­czące zmar­twie­nia są wyra­zem głęb­szego bólu.

Tam­tego dnia uzmy­sło­wi­łam sobie, jak wiele wspól­nego mają te dwie pacjentki, które wyda­wały się tak od sie­bie różne – jak wiele wspól­nego mają ze sobą i ze wszyst­kimi ludźmi. Obie reago­wały na sytu­ację, nad którą nie miały kon­troli, a która cał­ko­wi­cie roz­mi­nęła się z ich ocze­ki­wa­niami. Obie cier­piały, bo zda­rzyło się nie to, czego pra­gnęły. Pró­bo­wały pogo­dzić to, co było, z tym, co powinno było być. Ból każ­dej z nich był praw­dziwy. Każda z kobiet była w środku ludz­kiego dra­matu – wielu z nas znaj­duje się w sytu­acjach, któ­rych się nie spo­dzie­wa­li­śmy, i nie czu­jemy się gotowi, by sobie z nimi pora­dzić. Obie zasłu­gi­wały na moje współ­czu­cie. Obie miały poten­cjał, by się wyle­czyć. Obie kobiety, tak jak każdy z nas, miały wybór postawy i dzia­ła­nia, które mogły zmie­nić je z ofiar w oca­lałe, nawet jeśli oko­licz­no­ści, z któ­rymi się zma­gały, nie ule­gną zmia­nie. Oca­lali nie mają czasu pytać: dla­czego ja? Dla oca­la­łych jedy­nym istot­nym pyta­niem jest: co teraz?

Nie­za­leż­nie od tego, czy prze­ży­wa­cie wła­śnie świt, połu­dnie, czy też późny wie­czór życia, czy wie­cie, co to głę­bo­kie cier­pie­nie, czy też dopiero od nie­dawna zaczy­na­cie zma­gać się z losem, czy pierw­szy raz się zako­chu­je­cie, czy też tra­ci­cie part­nera, który umiera ze sta­ro­ści, czy docho­dzi­cie do sie­bie po czymś, co zmie­niło wasz bieg życia, czy też szu­ka­cie małej poprawy, która mogłaby wnieść nieco wię­cej rado­ści do waszego życia, bar­dzo chcia­ła­bym wam pomóc odkryć, jak uciec z obozu kon­cen­tra­cyj­nego waszego wła­snego umy­słu i jak stać się osobą, którą zamie­rza­li­ście być. Chcia­ła­bym wam pomóc doświad­czyć wol­no­ści od prze­szło­ści, wol­no­ści od pora­żek i obaw, wol­no­ści od gniewu i błę­dów, wol­no­ści od żalu i nie­prze­pra­co­wa­nej żałoby, a także wol­no­ści do cie­sze­nia się pełną, bogatą ucztą życia. Nie mamy moż­li­wo­ści wyboru życia bez cier­pie­nia. Ale możemy wybrać wol­ność, uwol­nić się od prze­szło­ści, nie­za­leż­nie od tego, co nam się przy­da­rza, i chwy­tać to, co moż­liwe. Zapra­szam was do pod­ję­cia decy­zji o wybo­rze wol­no­ści.

Tak jak chałka, którą moja matka pie­kła na piąt­kową kola­cję, książka ta ma trzy pasma: moją opo­wieść o prze­trwa­niu, moją opo­wieść o odzy­ski­wa­niu zdro­wia i opo­wie­ści o wspa­nia­łych ludziach, któ­rych mia­łam zaszczyt pro­wa­dzić na dro­dze do wol­no­ści. Prze­ka­za­łam tu moje doświad­cze­nia zgod­nie z tym, co pamię­tam. Opo­wie­ści o pacjen­tach dokład­nie odzwier­cie­dlają jądro ich doświad­czeń, zmie­ni­łam jed­nak wszyst­kie nazwi­ska i szcze­góły doty­czące toż­sa­mo­ści, a w niektó­rych przy­pad­kach stwo­rzy­łam postaci zło­żone z doświad­czeń kilku pacjen­tów sto­ją­cych w obli­czu podob­nych wyzwań. Cała książka jest opo­wie­ścią o wybo­rach, tych dużych i tych małych, wybo­rach, które mogą pro­wa­dzić nas od traumy do triumfu, od mroku do świa­tła, z wię­zie­nia ku wol­no­ści.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: