Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Wygnanie i królestwo - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
19 grudnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,00

Wygnanie i królestwo - ebook

„Wygnanie i królestwo” to ostatnia książka Alberta Camusa wydana za życia autora. Składa się na nią sześć opowiadań, a tytułowe „Wygnanie” i „Królestwo” opisuje egzystencjalną sytuację bohaterów. Duchowe wygnanie i poszukiwanie wewnętrznego królestwa, w którym człowiek mógłby się odrodzić. Oto Francuzka uwodzona przez odmienność Afryki, okaleczony renegat bliski szaleństwa w obliczu bestialstwa swojego narodu, malarz zagubiony w hipokryzji świata sztuki. Camus planował włączyć do tego tomu „Upadek”, ale ostatecznie opublikował go rok wcześniej, zapewniając mu autonomię. Dziw bierze, że niemal w tym samym czasie pisał tak odmienne stylistycznie utwory. Pierwsza polska edycja tego tomu w tłumaczeniu Joanny Guze ukazała się nakładem PIW-u w roku 1958. Dziś prezentujemy nowy przekład, którego autorką jest Anna Wasilewska.

Spis treści

Spis rzeczy

Niewierna żona 7

Renegat, czyli umysł zmącony 40

Niemi 70

Gość 93

Jonas, czyli artysta przy pracy 119

Kamień, który rośnie 171

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8196-745-7
Rozmiar pliku: 927 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NIEWIERNA ŻONA

Po autokarze, chociaż okna były zamknięte, od dobrej chwili krążyła mała mucha. Niespotykana w tym miejscu, zataczała bezgłośne kręgi, wyczerpana lotem. Janine straciła ją z oczu, potem ujrzała, jak siada na nieruchomej ręce jej męża. Było zimno. Mucha drżała przy każdym podmuchu piaskowego wiatru, którego drobiny zgrzytały w zetknięciu z szybami. W skąpym świetle zimowego poranka, z łoskotem blach i osi napędowych, pojazd toczył się, kołysał i z trudem posuwał do przodu. Janine spojrzała na męża. Kosmyki siwiejących włosów zarastały mu niskie czoło, nos miał szeroki, usta niesymetryczne – wyglądał jak kapryśny faun. Przy każdej nierówności terenu czuła, jak podskakuje, wsparty o nią. Potem jego ciężki tułów opadał na rozstawione nogi; Marcel wzrok miał nieruchomy, bezwładny i nieobecny. Tylko jego wielkie, nieowłosione ręce – w szarej flaneli, zasłaniającej mankiety koszuli i zakrywającej nadgarstki, przez co wydawały się jeszcze krótsze – były aktywne. Ściskały tak mocno niewielką płócienną walizeczkę, którą ustawił między kolanami, że nie czuły niepewnych ruchów muchy.

Nagle wycie wiatru stało się wyraźniejsze, mgła mineralna, spowijająca autokar, zgęstniała jeszcze bardziej. Piasek walił teraz w szyby garściami, jakby rzucały go niewidzialne ręce. Mucha poruszyła zmarzniętym skrzydłem, ugięła łapki i odleciała. Autokar zwolnił, niemal stanął. Potem wiatr ucichł, mgła nieco się rozrzedziła i pojazd nabrał szybkości. W zakurzonym pejzażu otwierały się szczeliny światła. Dwie lub trzy wysmukłe, zbielałe palmy, jakby wycięte w metalu, pojawiły się w oknie i po chwili zniknęły.

– Co za kraj! – odezwał się Marcel.

Autokar był pełen Arabów, którzy udawali, że śpią, owinięci w burnusy. Niektórzy podciągnęli nogi na ławkę i kołysali się w rytmie jazdy. Ich milczenie, ich niewzruszoność zaczęły ciążyć Janine; wydawało jej się, że podróżuje z tą niemą eskortą od wielu dni. A przecież autokar wyruszył o świcie, z ostatniej stacji kolejowej i od dwóch godzin, w zimnie poranka, jechał kamienistym płaskowyżem pustynnym, którego linie proste, z początku przynajmniej, biegły aż po czerwonawy horyzont. Zerwał się wiatr i pomału połykał tę bezmierną przestrzeń. Od tej chwili pasażerowie przestali widzieć cokolwiek; jeden po drugim milkli i żeglowali w ciszy tej białej nocy, ocierając niekiedy usta i oczy, podrażnione piaskiem, który wdzierał się do środka.

„Janine!” Aż podskoczyła na głos męża. Raz jeszcze pomyślała, jak bardzo to imię jest śmieszne u kobiety równie wysokiej i obfitej jak ona. Marcel chciał wiedzieć, gdzie jest kuferek z próbkami. Zbadała nogą pustą przestrzeń pod ławką i natrafiła na przedmiot, który uznała za kuferek. Nie mogła się schylić, zabrakło jej tchu. W szkole średniej była pierwsza z gimnastyki, oddechu nigdy jej nie brakowało. Czy to było dawno? Minęło dwadzieścia pięć lat. Dwadzieścia pięć lat to nic takiego, skoro wydawało jej się, że jeszcze wczoraj wahała się między życiem niezależnym a małżeństwem, jeszcze wczoraj z niepokojem myślała o dniu, kiedy zacznie się starzeć samotnie. Nie była sama, a ten student prawa, który nigdy nie chciał się z nią rozstawać, znajdował się teraz przy niej. W końcu zgodziła się za niego wyjść, chociaż był niski i nie podobał jej się jego pożądliwy i urywany śmiech i jego czarne, nieco wypukłe oczy. Ale lubiła jego życiową odwagę, którą odznaczali się w tym kraju Francuzi. Lubiła również jego zdumioną minę, kiedy wydarzenia lub ludzie zawiedli jego oczekiwania. Zwłaszcza lubiła być kochaną, a on gorliwie o nią zabiegał. Tak często dawał jej odczuć, że istnieje dla niego, aż uwierzyła, że istnieje naprawdę. Nie, nie była sama...

Autokar donośnym trąbieniem torował sobie drogę wśród niewidocznych przeszkód. W środku jednak nikt się nie ruszał. Janine poczuła nagle na sobie czyjś wzrok i odwróciła się w stronę ławki po drugiej stronie przejścia. Nie był to Arab i zdziwiła się, że nie dostrzegła go przy wyjeździe. Miał na sobie mundur saharyjskich jednostek francuskich, na głowie kepi z szarobrunatnego płótna, osłaniające ogorzałą twarz szakala, podłużną i spiczastą. Wpatrywał się w nią jasnymi oczami jakoś ponuro i uparcie. Poczerwieniała nagle i przywarła do męża, który nadal patrzył przed siebie, w mgłę i wiatr. Owinęła się płaszczem. Ale wciąż miała przed oczami francuskiego żołnierza, długiego i tak chudego w dopasowanej kurtce, jak gdyby był ulepiony z materii suchej i łamliwej, mieszanki piasku i kości. W tej samej chwili dostrzegła wychudłe ręce i spalone twarze Arabów siedzących przed nią i zauważyła, że mimo obszernych ubrań siedzą na ławkach swobodnie, podczas gdy oni z mężem ledwo mogą się pomieścić. Zgarnęła poły płaszcza. A jednak nie była gruba, raczej duża i pełna, zmysłowa i nadal budząca pożądanie – czuła na sobie męskie spojrzenia – ze swoją trochę jeszcze dziecinną twarzą, z jasnymi, młodymi oczami, kontrastującymi z jej dużym ciałem, o którym wiedziała, że jest ciepłe i kojące.

Nie, nic nie poszło tak, jak sądziła. Protestowała, gdy Marcel chciał ją zabrać w objazd. Od dawna myślał o tej podróży, od końca wojny, kiedy interesy znów zaczęły iść zwykłym trybem. Przed wojną niewielki sklep bławatny, który przejął od rodziców, gdy rzucił prawo, pozwalał im żyć całkiem dobrze. Na wybrzeżu lata młodości mogą upływać szczęśliwie. Ale on nie bardzo lubił wysiłek fizyczny i dosyć prędko przestał zabierać ją na plażę. Mały samochód służył im tylko do niedzielnych przejażdżek. Marcel wolał spędzać czas w swoim sklepie z kolorowymi tkaninami, w cieniu arkad tej na wpół arabskiej, na wpół europejskiej dzielnicy. Mieszkali nad sklepem w trzech pokojach, ozdobionych arabskimi tkaninami i meblami z bulwaru Barbès. Nie mieli dzieci. Lata mijały im w półcieniu, przy na wpół zamkniętych okiennicach. Lato, plaże, spacery, nawet niebo, wszystko to było odległe. Marcela pochłaniały interesy. Odkryła, że jego prawdziwą namiętnością są pieniądze, i to jej się nie spodobało, chociaż sama nie wiedziała dlaczego. W końcu z nich korzystała. Nie był skąpy, przeciwnie, raczej hojny, zwłaszcza dla niej: „Jeśli coś mi się stanie – mówił – będziesz zabezpieczona”. W razie potrzeby należy się zabezpieczyć. A co z resztą, z tym, co nie jest najprostszą potrzebą? Jak się zabezpieczyć? Od czasu do czasu niejasno to czuła. Tymczasem pomagała Marcelowi prowadzić księgi i niekiedy zastępowała go w sklepie. Najgorzej było w lecie, kiedy upał uśmiercał wszystko, nawet subtelne uczucie nudy.

Nagle, w środku lata, wybuchła wojna, Marcel został zmobilizowany, potem zwolniony, brakowało tkanin, interesy nie szły, ulice były puste i gorące. Gdyby coś się stało, nie byłaby zabezpieczona. Właśnie dlatego, kiedy tkaniny znów pojawiły się na rynku, Marcel postanowił objechać wioski na płaskowyżu i na południu i sprzedawać materiały bezpośrednio arabskim kupcom. Chciał ją zabrać ze sobą. Wiedziała, że nie ma dobrych połączeń, oddychała z trudem, wolałaby zaczekać, aż wróci. Ale on się uparł i zgodziła się, bo odmowa kosztowałaby ją zbyt wiele energii. Bała się upału, chmary much, obskurnych hoteli zalatujących anyżkiem. Nie myślała o zimnie, o przenikliwym wietrze, o niemal polarnych, morenowych płaskowyżach. Marzyła o palmach i drobnym piasku. Teraz już wiedziała, że pustynia tym nie jest, że to sam kamień, wszędzie kamień, nawet niebo przesłaniał kamienny pył, trzeszczący i zimny, a na ziemi między kamieniami rosły tylko suche trawy.

Autokar zatrzymał się gwałtownie. Kierowca mruknął coś pod nosem w języku, który słyszała przez całe życie, nic nie rozumiejąc. „Co się stało?” – zapytał Marcel. Kierowca powiedział tym razem po francusku, że pewnie piasek zapchał gaźnik, i Marcel znowu przeklął ten kraj. Kierowca zaśmiał się, szczerząc zęby, i zapewnił, że to nic takiego, zaraz odetka gaźnik i ruszą dalej. Otworzył drzwi, do środka wtargnął zimny wiatr i pokrył im twarze drobinami piasku. Arabowie wsunęli nosy w okrycia i wpadli w odrętwienie. „Zamknij drzwi!” – ryknął Marcel. Kierowca śmiał się, zawracając ku wejściu. Spokojnie wyjął kilka narzędzi spod deski rozdzielczej i pomniejszony we mgle, zniknął gdzieś z przodu, nie zamknąwszy drzwi. Marcel westchnął. „Możesz być pewna, że nigdy w życiu nie widział silnika”. „Odpuść” – powiedziała Janine. Nagle wzdrygnęła się. Na nasypie, tuż obok autokaru, stały nieruchomo jakieś udrapowane zjawy. Spod kapturów burnusów i zza szańców czarczafów wyzierały tylko ich oczy. Niemi, przybyli nie wiadomo skąd, patrzyli na podróżnych. „To pasterze” – powiedział Marcel.

W autokarze zapadła całkowita cisza. Pasażerowie ze spuszczonymi głowami zdawali się słuchać głosu wiatru, hulającego na bezkresnych płaskowyżach. Uwagę Janine zwrócił nagle całkowity brak bagaży. Na ostatniej stacji kolejowej kierowca wciągnął na dach ich kufer i kilka tobołków. Na siatkach w autokarze leżały tylko sękate kije i płaskie kosze. Wszyscy ci ludzie Południa najwyraźniej podróżowali z pustymi rękami.

Właśnie wrócił kierowca, wciąż pełen werwy. Tylko oczy mu się śmiały znad zasłony, którą on także zakrył twarz. Oznajmił, że rusza. Zamknął drzwi, wiatr ucichł i wyraźniej było słychać deszcz piasku uderzającego o szyby. Silnik zakrztusił się i zgasł. Długo dawał się prosić, włączył się wreszcie i zawył, ponaglany wciśniętym pedałem gazu. Autokar ruszył, nękany czkawką. Z obdartej gromady nadal nieruchomych pasterzy uniosła się czyjaś ręka i rozpłynęła we mgle za nimi. Niemal natychmiast autokar zaczął podskakiwać na wyboistej teraz drodze. Arabowie, co rusz potrząsani, kiwali się bez ustanku. Janine czuła, że ogarnia ją senność, gdy pojawiło się przed nią małe żółte pudełko wypełnione drażetkami. Żołnierz-szakal uśmiechał się do niej. Zawahała się, wzięła jedną i podziękowała. Szakal schował pudełko do kieszeni i w jednej chwili zgasił uśmiech. Teraz patrzył już tylko prosto przed siebie. Janine odwróciła się do Marcela i ujrzała jego mocny kark. Wpatrywał się przez okno w gęstniejącą mgłę, która unosiła się znad sypkich osuwisk.

Jechali już wiele godzin i zmęczenie zgasiło w pojeździe wszelkie życie, kiedy na zewnątrz rozległy się krzyki. Dzieci w burnusach, kręcąc się jak bąki, podskakując i klaszcząc, biegły przy autokarze. Jechał teraz długą ulicą, wśród niskich domów; wjeżdżali do oazy. Wiatr nie ustawał, ale mury stanowiły przeszkodę dla cząsteczek piasku, który nie zaciemniał już światła. Niebo wciąż było pochmurne. Wśród krzyków i zgrzytania hamulców autokar stanął pod glinianymi arkadami hotelu o brudnych szybach. Janine wysiadła i na ulicy poczuła, że się chwieje. Ponad dachami domów widziała żółty i wysmukły minaret. Z lewej strony rysowały się pierwsze palmy oazy; zapragnęła do nich podejść. Dochodziło już południe, ale nadal czuła przenikliwe zimno, wiatr przejmował ją dreszczem. Odwróciła się w stronę Marcela i zobaczyła idącego ku niej żołnierza. Myślała, że uśmiechnie się albo ją pozdrowi. On zaś minął ją bez jednego spojrzenia i zniknął. Marcel był zajęty kufrem z tkaninami, czarnym oficerskim kufrem, ustawionym na dachu. Kierowca nie miał łatwego zadania ani też nikogo do pomocy i stał teraz wyprostowany na dachu, przemawiając do gromadki w burnusach zgromadzonej wokół autokaru. Janine, w otoczeniu twarzy jakby wykrojonych z kości i skóry, udręczona gardłowymi krzykami, poczuła nagle, jak bardzo jest zmęczona. „Idę na górę” – powiedziała do Marcela, który zniecierpliwiony ponaglał kierowcę.

Weszła do hotelu. Właściciel, chudy i milczący Francuz, wyszedł jej naprzeciw. Zaprowadził ją na pierwsze piętro i galeryjką biegnącą nad ulicą powiódł do pokoju, gdzie stało żelazne łóżko, polakierowane na biało krzesło, wieszak bez zasłony, a za trzcinowym parawanem toaletka z umywalką pokrytą cienką warstwą piasku. Kiedy właściciel zamknął za sobą drzwi, Janine poczuła chłód bijący od nagich ścian, pobielonych wapnem. Nie wiedziała, gdzie znaleźć miejsce dla torby, gdzie znaleźć miejsce dla siebie. Mogła położyć się albo stać i tak czy siak drżeć z zimna. Stała więc z torbą w ręku, wpatrując się w coś na kształt otworu strzelniczego nieopodal sufitu, skąd widać było niebo. Czekała, sama nie wiedząc na co. Czuła tylko swoją samotność i przenikliwe zimno, i ciężar w okolicy serca. Śniła na jawie, niemal głucha na hałasy z ulicy i na krzyki Marcela, słysząc dobiegający z otworu szum rzeki, potęgowany przez wiatr wśród palm, jakże teraz bliskich. Potem wiatr się nasilił, łagodny szum wody przemienił się w poświst fal. Wyobrażała sobie, że tam, za ścianą, pulsuje podczas burzy morze prostych i giętkich palm. Było inaczej, niż się spodziewała, ale te niewidoczne fale koiły jej oczy. Wciąż stała, ciężka, ze zwieszonymi rękami, nieco zgarbiona, zimno pięło się w górę jej nóg. Marzyła o prostych i giętkich palmach, o dziewczynie, którą kiedyś była.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: