Wypracowania Fritza Kochera - ebook
Wypracowania Fritza Kochera - ebook
Opublikowane w 1904 roku krótkie prozy, a lepiej rzec wypracowania Fritza Kochera, stały się zaczynem literackiej drogi Roberta Walsera. Wyznaje autor: „Chłopiec, który pisał te wypracowania, zmarł wkrótce po opuszczeniu szkolnych murów. Z niejakim trudem udało mi się skłonić jego matkę, czcigodną i zacną damę, by przekazała mi te prace do publikacji. Nic dziwnego, że przywiązywała dużą wagę do tych kartek, stanowiących wszak boleśnie słodką pamiątkę po synu. Dostałem je na koniec po zapewnieniach, że zamierzam opublikować wypracowania bez żadnych zmian, tak jak napisał je Fritz. Wielu ludziom mogą wydać się w wielu miejscach zgoła nie dziecinne, w wielu innych – nazbyt dziecinne. Proszę jednak pamiętać, że niczego tu na własną rękę nie zmieniłem. Dziecko potrafi przemawiać niemal w tej samej chwili bardzo rozumnie i bardzo niemądrze: tak też rzecz ma się z tymi wypracowaniami”.
Po raz pierwszy po polsku w kongenialnym przekładzie Małgorzaty Łukasiewicz.
Projekt okładki i obwoluty: Frycz i Wicha.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-581-1 |
Rozmiar pliku: | 851 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chłopiec, który pisał te wypracowania, zmarł wkrótce po opuszczeniu szkolnych murów. Z niejakim trudem udało mi się skłonić jego matkę, czcigodną i zacną damę, by przekazała mi te prace do publikacji. Nic dziwnego, że przywiązywała dużą wagę do tych kartek, stanowiących wszak boleśnie słodką pamiątkę po synu. Dostałem je na koniec po zapewnieniach, że zamierzam opublikować wypracowania bez żadnych zmian, tak jak napisał je Fritz. Wielu ludziom mogą wydać się w wielu miejscach zgoła nie dziecinne, w wielu innych – nazbyt dziecinne. Proszę jednak pamiętać, że niczego tu na własną rękę nie zmieniłem. Dziecko potrafi przemawiać niemal w tej samej chwili bardzo rozumnie i bardzo niemądrze: tak też rzecz ma się z tymi wypracowaniami. Pożegnałem matkę chłopca z tak uprzejmym podziękowaniem, na jakie tylko było mnie stać. Opowiedziała mi rozmaite szczegóły z życia synka, wdzięcznie harmonizujące ze szczegółami prac, które tu przedstawiam. Ten wesoły i poważny śmieszek musiał umrzeć wcześnie. Jego oczy, z całą pewnością duże i błyszczące, nie miały niczego ujrzeć z szerokiego świata, do którego się rwał. Za to dane mu było jasne rozeznanie we własnym małym światku, co czytelnik tych wypracowań zapewne potwierdzi. Żegnaj, mój chłopcze! Żegnaj, czytelniku!CZŁOWIEK
Człowiek jest stworzeniem delikatnym. Ma tylko dwie nogi, ale za to serce jak stworzone na siedlisko całego roju myśli i odczuć. Człowieka można by przyrównać do pięknie urządzonego ogrodu rozkoszy, gdyby nasz nauczyciel pozwalał na podobne aluzje. Niekiedy człowiek układa wiersze, a w tym najwyższym, najszlachetniejszym stanie nazywa się go poetą. Gdybyśmy wszyscy byli tacy, jak powinniśmy, mianowicie tacy, jak Bóg przykazuje, bylibyśmy nieskończenie szczęśliwi. Niestety, zaprzątają nas niepotrzebne namiętności, które aż nadto prędko podkopują nasze dobre samopoczucie i kładą kres naszemu szczęściu. Człowiek powinien we wszystkich sprawach stać ponad swoim kolegą zwierzęciem. Tymczasem nawet nierozgarnięty uczeń może codziennie obserwować ludzi, którzy zachowują się tak, jakby byli bezrozumnymi zwierzętami. Pijaństwo jest obrzydliwą rzeczą – czemuż człowiek mu ulega? Najwyraźniej dlatego, że niekiedy czuje potrzebę utopienia rozumu w marzeniach, które pływają w każdym rodzaju alkoholu. Jest to tchórzostwo akurat na miarę tak niedoskonałego stworzenia, jakim jest człowiek. Jesteśmy pod każdym względem niedoskonali. Nasza nieudolność rozciąga się na wszystkie przedsięwzięcia, do których się zabieramy i które byłyby wspaniałe, gdyby nie wynikały ze zwykłej żądzy posiadania. Dlaczego musimy być tacy? Raz wypiłem szklankę piwa, ale już nigdy więcej tego nie uczynię. Do czego to prowadzi? Na pewno nie do szlachetnych aspiracji. Składam tu przyrzeczenie: chcę być dzielnym, godnym zaufania człowiekiem. Wszystko, co wielkie i piękne, niech znajdzie we mnie zarazem żarliwego naśladowcę i strażnika. Potajemnie marzę o sztuce. Ale od teraz już nie robię tego potajemnie, bo oto w swej naiwności właśnie się wygadałem. Niech mnie za to przykładnie ukarzą. Cóż powstrzyma szlachetną umysłowość od szczerych wyznań? Na pewno nie perspektywa batów. To głupstwo. Batów boją się najwyżej niewolnicy i psy. Mnie przeraża tylko jeden upiór: niskość. Ach, chciałbym wznieść się tak wysoko, jak tylko człowiek zdoła. Chcę być sławny. Chcę poznawać piękne kobiety, kochać je i być przez nie kochany i pieszczony. Nie stracę przez to nic z elementarnej siły (twórczej), przeciwnie, z każdym dniem będę silniejszy, bogatszy, sławniejszy, coraz bardziej wolny, śmiały i odważny do szaleństwa. Za taki styl należy mi się dwója. Ale oświadczam, że to jest najlepsze wypracowanie, jakie kiedykolwiek napisałem. Każde słowo płynie z serca. Pięknie jest przecież mieć niespokojne, wrażliwe, wybredne serce. To najpiękniejsza rzecz w człowieku. Człowiek, który nie potrafi strzec swojego serca, jest nieroztropny, bo pozbawia się niewyczerpanego źródła słodkiej, niezwyciężonej mocy, pozbawia się skarbu, który wyróżnia go spośród ziemskich stworzeń: bogactwa, żaru, którego – jeśli chce pozostać człowiekiem – nic mu nie zastąpi. Człowiek, który ma serce, jest nie tylko najlepszy, ale także najroztropniejszy, posiada bowiem coś, czego nie da mu cała skrzętna roztropność. Powtarzam jeszcze raz: nie chcę się nigdy upijać; nie chcę się cieszyć na jedzenie, bo to brzydko; chcę się modlić, a jeszcze bardziej pracować, bo zdaje mi się, że praca już jest modlitwą; chcę być pilny i słuchać tych, którzy zasługują, by ich słuchano. Rodzice i nauczyciele zasługują na to, bez wątpienia. Oto moje wypracowanie.JESIEŃ
Kiedy nadchodzi jesień, liście z drzew opadają na ziemię. Właściwie powinienem powiedzieć tak: Kiedy liście opadają, jest jesień. Muszę koniecznie poprawić styl. Ostatnim razem dostałem notę: styl żałosny. Gryzie mnie to, ale nie mogę tego zmienić. Lubię jesień. Powietrze staje się rzeźwiejsze, rzeczy dookoła naraz wyglądają zupełnie inaczej, poranki są roziskrzone i promienne, a noce są tak cudownie chłodne. Mimo to spacerujemy aż do późna. Góra nad miastem lśni pięknymi barwami i smutno się robi na myśl, że te barwy zapowiadają powszechną bezbarwność. Niedługo poprószy śnieg. Śnieg też lubię, choć nieprzyjemnie jest długo po nim brnąć zmarzniętymi, mokrymi nogami. Ale od czego są potem ciepłe filcowe bambosze i ogrzana izba? Żal mi tylko biednych dzieci, bo wiem, że u nich w domu jest zimno. Okropnie musi być tak wciąż marznąć i marznąć. Nie odrabiałbym lekcji, umarłbym, tak, na złość umarłbym, gdybym był biedny. Jak teraz wyglądają drzewa! Ich gałęzie tną szare powietrze jak cienkie ostre szpady, widać kruki, których kiedy indziej się nie widuje. Nie słychać śpiewu ptaków. Tak, tak, natura jest wspaniała. Zmienia kolory, przebiera się, zakłada maski i znowu je zdejmuje! To cudowne. Gdybym był malarzem, a niewykluczone, że kiedyś będę, przecież człowiek nie zna swego przeznaczenia, namiętnie malowałbym jesień. Obawiam się tylko, że moje farby by na to nie wystarczyły. Może jeszcze za mało się na tym rozumiem. A w ogóle, po co mam się martwić o coś, co dopiero nastąpi? Przecież powinna i musi mnie do głębi zaprzątać tylko chwila. Gdzie ja słyszałem te słowa? Gdzieś musiałem to zasłyszeć, może od mojego starszego brata, który jest studentem. Niebawem nadejdzie zima, śnieg będzie wirował, ach, jak się na to cieszę! Kiedy wszystko jest białe, człowiekowi zaraz rozjaśnia się w głowie. Kolory nazbyt obciążają pamięć swoją pstrokacizną. Kolory to tylko przesłodzony zamęt. Co do mnie, lubię jednolitość, monotonię. Śnieg to taki iście monotonny śpiew. Dlaczego barwa nie miałaby robić wrażenia dźwięku! Biel to mamrotanie, szept, modlitwa. Ogniste kolory, na przykład jesienne, to krzyk. Zieleń pełni lata to wielogłosowy śpiew w najwyższej tonacji. Czy to prawda? Doprawdy nie wiem. Nauczyciel będzie tak uprzejmy i w razie czego poprawi. Że też na tym świecie wszystko się toczy! Wkrótce będzie Boże Narodzenie, stąd już tylko mały krok do Nowego Roku, do wiosny też niedaleko, i tak wszystko posuwa się krok po kroku naprzód. Głupcem byłby ten, kto chciałby liczyć kroki. Sam nie lubię liczyć. W rachunkach jestem kiepski, choć mam dość dobre stopnie. Nigdy nie będę kupcem, czuję to. Żeby tylko rodzice nie oddali mnie do kupca! Uciekłbym, i co by im z tego przyszło? Czy tylko na pewno dość powiedziałem o jesieni? Dużo nagadałem się o śniegu. Będzie dobra ocena na kwartalnym świadectwie. Oceny to głupi wynalazek. Ze śpiewu mam ocenę: bardzo dobry, a przecież nie śpiewam jak z nut. Skąd się to bierze? Powinni nam dawać jabłka zamiast ocen. Ale strasznie dużo jabłek by na to poszło. Ech!