Wyspa na Księżycu - ebook
Wyspa na Księżycu - ebook
Zbiór złożony z najważniejszych w dorobku Williama Blake’a Pieśni niewinności oraz Pieśni doświadczenia i uzupełniony o nieznaną dotąd prozę Wyspa na Księżycu ukazuje autora jako jednego z pierwszych diagnostów słabości nowoczesnej cywilizacji. Z tekstów pisanych na przełomie XVIII i XIX wyłania się obraz świata niebywale podobnego do współczesnego, w którym zysk i skarlała polityka zawładnęły ludzkimi umysłami, a jednostka praktykuje wolność jedynie w sferze marnej rozrywki. Summa poetycka genialnego angielskiego wizjonera w arcydzielnym przekładzie jego najlepszego interpretatora – Tadeusza Sławka.
Spis treści
Wyspa na Księżycu
Rozdz. 1
Rozdz. 2
Rozdz. 3
Rozdz. 4
Rozdz. 5
Rozdz. 6
Rozdz. 7
Rozdz. 8
Rozdz. 9
Rozdz. 10
Rozdz. 11
List rozbitka z Wyspy na Księżycu (Tadeusz Sławek)
Pieśni niewinności
Introdukcja
Pasterz
Rozśpiewana Łąka
Baranek
Chłopiec czarnoskóry
Pąk
Kominiarczyk
Chłopczyna zagubiony
Chłopczyna odnaleziony
Pieśń roześmiana
Kołysanka
Boski wizerunek
Wielki Czwartek
Noc
Wiosna
Pieśń niani
Radość dziecięca
Sen
Smutek bliźniego
Pieśni doświadczenia
Introdukcja
Odpowiedź Ziemi
Grudka i kamyczek
Wielki Czwartek
Dziewczynka zabłąkana
Dziewczynka odnaleziona
Kominiarczyk
Pieśń niani
Chora róża
Muszka
Anioł
Tygrys
Moja piękna róża
Mój Słonecznik
Lilia
Ogród Miłości
Mały włóczęga
Londyn
Człek-abstrakcja
Smutek dziecięcy
Drzewo zatrute
Chłopczyna zabłąkany
Dziewczynka zabłąkana
Do Tirzy
Uczeń
Co rzekł Stary Bard
Boski wizerunek
Posłowie (Krzysztof Siwczyk)
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66487-90-1 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na Księżycu jest pewna Wyspa nieduża opodal wielkiego kontynentu, która to wysepka zda się trochę przypominać Anglię, a co nadzwyczaj szczególne – ludzie są do Anglików podobni nad wyraz, a mowa ich tak bliska jest angielskiej, iż rzekłbyś, że wśród ziomków przebywać ci przyszło. Na Wyspie mieszka trzech Filozofów: epikurejczyk Przyssawka, stoik Ktosiek i Chłapołyk, który jest pitagorejczykiem. Określam ich mianem tych sekt, chociaż o samych sektach nie wspomina się tam nigdy, bo nazwy ich uchodzą za zamierzchłe; poglądy wszelako utrzymują się, podobnie jak próżność nadmierna ich ambicji. Trzej Filozofowie siedzieli sobie razem, a umysłów ich nie zaprzątało zgoła nic. Aż tu wchodzi pan Kolumna Etruska – antykwarysta znamienity – i po długiej wymianie zdań, niesłużącej niczemu, rozsiada się i wywód zaczyna prowadzić, którego nikt nie słucha. Tym się też trudzili, kiedy nadeszła (lekko zawiana) p. Obrotna. Kąciki jej ust – nie wiem, czemu mam to przypisać, może temu, iż chciała, byśmy jak najlepsze o niej powzięli mniemanie – dziwnie w dół opuszczone, zdały się znakiem, że za marne nas miała kreatury! Usadowiła się wygodnie i zdawała się słuchać z wielką atencją, jak antykwarysta rozprawia o czymś, a był to chyba wywód na temat cnotliwości kotów. Ale pozór był to jeno, bo myślała tylko o swoich ustach i oczach, on zaś własną sławę wieczystą miał na myśli. Z trzech Filozofów zaś każdy z wielkim wysiłkiem starał się, by nie roześmiać się nie tyle z siebie samego, ile z własnych fantazji. Tak miały się sprawy w tym wzniosłym towarzystwie, kiedy wpadł w wielkim pośpiechu imć Gaz Łatwopalny, zwany też Wiatrów Łapaczem. Tedy zerwać się z miejsc chcieli, by cześć sobie oddać wzajemną. Kolumna Etruska i Gaz Łatwopalny, spojrzenia w sobie utkwiwszy, języki rozpuścili w zalewie pytań i odpowiedzi, ale myśli ich trudniły się czymś innym zupełnie.
– Nie podoba mi się jego spojrzenie – rzekł Kolumna Etruska.
– Głupi niedorostek – uśmiechnął się doń Gaz Łatwopalny.
Temu zaś wielce budującemu dyskursowi z rozdziawionymi gębami przysłuchiwali się trzej Filozofowie – przy czym Cynik uśmiechał się, Epikurejczyk zdawał się badać uważnie płomień świecy, Pitagorejczyk zaś zabawiał się z kotem.
– Słuchaj, waszmość – rzekł antykwarysta. – Widziałem te dzieła i przysiąc mogę, że nie ma wśród nich nic wartościowego. Zda się, że to najmarniejsze, najnędzniejsze i najbardziej pokraczne rzeczy, jakie w ogóle...
– Co też mówisz, panie? Co też mówisz? – odparł Gaz Łatwopalny. –
Doprawdy... Skąd też to przyszło ci do głowy, rad bym twe zdanie zobaczyć na piśmie.
– Ależ, panie – mówił dalej antykwarysta – utrzymuję, że autor tego to dureń patentowany, a rozum jego błądzi w ciemności.
– A jakież powody sądu takiego, powody jakie? – Gaz Łatwopalny na to. – Nieładnie to durniem mianować kogoś, o kim pojęcia nie ma się żadnego.
– O powód pan pytasz? – prawił antykwarysta. – Przykład tedy taki ci podam, byś wiedział. Gdym szedł sobie ulicą, zoczyłem wielkie mrowie jaskółek na płocie starego gotyckiego placu. Pewnie, jak z Pliniusza dowiedzieć się można, do innych krain przelatywały. I gdym się tak ptakom przyglądał, dziwny jakiś jegomość, za rękaw mnie pociągnąwszy, głośno mnie spytał: „Powiedz mi, panie, do kogóż one wszystkie należą?”. Zwróciłem się tedy do niego z pogardą, mówiąc: „Idźże sobie, głupcze!”. „Głupcze?” – on na to – „czemu zwiesz mnie głupcem? Grzecznie tylko cię o coś spytałem”. Wielka mnie naszła ochota, by skórę mu mocno przetrzepać, tyle żem widział, że większy jest ode mnie.
W tym miejscu Kolumna Etruska rzecz urwał, Gaz Łatwopalny zaś, zebrawszy się w sobie, rzekł:
– Doprawdy, myślę, że jegomość ten nie był głupcem, pragnął wszak tylko zgłębić tajniki dzieła natury.
– Ha! Ha! Ha! – ozwał się Pitagorejczyk. Gaz Łatwopalny zaś powtórzył jego słowa, by zmienić na swą korzyść koleje sporu.
Kolumna Etruska zerwał się i pięści zacisnąwszy, już miał im dać odpór stosowny, gdy Anguł Rozwarty, wszedłszy do pokoju i grzecznie się wszystkim skłoniwszy, wyjął z kieszeni wielki kłąb papierów, usiadł, twarz chustką obtarł i oczy zamknąwszy, w czoło drapać się począł.
– Cóż to, panowie – ozwał się – o co ten spór zawzięty?
– Nic, tylko o Woltera tak się wadzą – objaśnił go Cynik.
– W rzeczy samej – dodał Epikurejczyk. – I mocno się z niego natrząsają.
– A duszom swym chcą nadać kształt materialny – rzekł Pitagorejczyk.
Anguł Rozwarty uśmiechnął się szyderczo i rzekł:
– Wolter w ogóle nie pojmował Matematyki, a kto nie pojmuje Matematyki, jest głupcem.
Gaz Łatwopalny obrócił się żywo na krześle i rzekł:
– Co tam Matematyka! On ważnych w Filozofii dociekał Pytań!
Anguł Rozwarty, oczy zamknąwszy, bowiem utrzymywał, że lepiej wszystko rozumiał, gdy oczy miał zamknięte, odparł:
– Zacznijmy od tego, że rzecz nie w tym, by zadawać pytania, lecz aby dawać odpowiedzi. Można bowiem być głupcem, zadając pytania, ale trzeba wykazać się rozsądkiem, by znać odpowiedzi. Pytanie i odpowiedź tak się różnią, jak linia prosta różni się od zawijasa. A dalej...
– A dalej, a dalej, a dalej, wynika z tego, że Wolter jest głupcem – rzekł Epikurejczyk.
– Phi – prychnął Matematyk, w głowę się drapiąc ze zdwojoną siłą – spierać się o to nie warto.
Antykwarysta powstał i odkaszlnąwszy dwa razy, by siłę swych płuc wykazać, tak się ozwał: – Ależ, drogi panie, Wolter w materii pogrążył się bez reszty i to jedynie pojmował, co ukazywało się jego oczom, niczym ten zwierzak, który na kolanach Pitagorejczyka z własnym igra ogonem.
– Ha! Ha! Ha! – Gaz Łatwopalny znów na to. – Wielką był chlubą Francji. A ja mam flakonik z powietrzem zdolnym szerzyć zarazę.
W tym momencie antykwarysta, wzruszywszy ramionami, zamilkł, Gaz Łatwopalny zaś perorował przez jakieś pół godziny.
Jurysta Stalownik, skradając się, wszedł chyłkiem, i dzierżąc w dłoni sejmowy edykt, rzekł, że trapi go wielce to, iż w wolnym kraju sejm edykty musi stanowić, a myśl ta tak dalece go pochłonęła, że z towarzystwem zgromadzonym przywitać się zapomniał.
Pani Obrotna skrzywiła się jeszcze bardziej.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------