- nowość
Wzgórze Złoczyńców - ebook
Wzgórze Złoczyńców - ebook
Na łożu śmierci staruszka prosi wnuczkę o odnalezienie tajemniczego mężczyzny. Po odejściu babci świat Kornelii nadal się wali - wskutek intrygi uknutej przez przyjaciółkę traci pracę, a jej związek z narzeczonym sypie się jak domek z kart. Ponaglona senną wizją wyrusza w podróż, by wypełnić ostatnią wolę babci. Dociera do Dobrzynka Podgórskiego, sennego i na pozór zwyczajnego miasteczka jakich wiele. Okazuje się jednak, że pod fasadą marazmu kryje się tu wiele ponurych tajemnic, a ludzie szerokim uśmiechem tuszują niebezpieczne aspiracje. Wkrótce odkrywa, że poszukiwany przez nią mężczyzna nie żyje od niemal dwudziestu lat. To, co z początku wygląda na zwykłą podróż sentymentalną, staje się ekstremalną wyprawą, gdyż bohaterka postanawia dotrzeć do prawdy z pomocą jego brata bliźniaka, który ma na swym koncie poważną odsiadkę oraz opinię lokalnego szaleńca. W wyniku splotu wydarzeń i absolutnie wbrew zasadom logiki dziewczyna zamieszkuje w należącej do niego starej rezydencji na Wzgórzu Złoczyńców. Wokół Kornelii z każdym dniem narasta atmosfera zagrożenia. Piękny ogród okalający posiadłość staje się tłem dramatycznych wydarzeń. Kim był mężczyzna, którego poszukiwała? Czy ukochana babcia mogła być zamieszana w jakiś przestępczy proceder? Kto okaże się wrogiem, a kto przyjacielem? Czy uda się jej odmienić zły los? Ta wyjątkowo wciągająca historia otwiera przed nami świat pełen skrywanych tajemnic, emocji i złożonych relacji. Główna bohaterka, próbując spełnić ostatnie życzenie babci, wyrusza w podróż, która zmieni jej życie. To książka o poszukiwaniu siebie i akceptacji, ukazująca, jak przeszłość najbliższych może wpłynąć na nasze wybory. W tle rozkwita fascynujący świat kwiatów, symbol piękna i przemijania, który zachwyci wszystkich miłośników natury i doda głębi tej wzruszającej opowieści. Książka, którą trudno odłożyć – wzrusza, inspiruje i pozostaje w sercu na długo. – Aleksandra Krawczyk – autorka książek dla dzieci i dla dorosłych Kornelia, zgodnie z życzeniem babci, trafia do miejsca, gdzie rozpoczęła się życiowa podróż jej antenatki. Krok po korku odkrywamy tajemnice przeszłości, co wywołuje lawinę nieprzewidzianych wydarzeń. Choć z początku wydają się całkiem niegroźne, z czasem eskalują coraz bardziej. „Wzgórze Złoczyńców” to prowadzona niespiesznie opowieść o losach dwóch kobiet, o sile miłości, poszukiwaniu bliskości i swojego miejsca na ziemi. Polecam! Barbara Mikulska, autorka książek dla dzieci i dla dorosłych
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8290-636-3 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kwiecień 1970
7 marca 2022
4 marca 2022
Październik 1970
10 marca 2022
Czas na plany
Złe dobrego początki
Przygotowania
No to w drogę
Dobrzynek Podgórski wita
Zjawa z moczarów
Nieszczęścia chodzą stadami
Prasówka
Trudne pytania
Rekonesans
Fat Boy
Oko w oko z bestią
Prawda i tylko prawda
Tajne konszachty
Pamiętnik Teodora Berdona
Nowy początek
Powrót Jakuba
Słodko-gorzkie ciastka
Legenda o niebieskich drzwiach
Nad grobem Teodora
Pożegnanie ze wzgórzem
Powrót do przeszłości
Avangarden
Czarne owce Dobrzynka
Przełom
Konkurs
Festyn
Przyjaciele
Licho nie śpi
Plotka
Przebieraniec
Wyznanie
Dobre wieści
Lipiec w Dobrzynku
Zasadzka
Rocznica
Na ratunek
Nie jestem sama
I wszystko jasne
W Słonecznej Werandzie
Głos z przeszłościNOTA OD AUTORKI
Wszystko zaczyna się od myśli. To ona daje początek wszystkiemu, co istnieje wokół nas. Każdy wynalazek, każde odkrycie, każda książka najpierw jest myślą. Początkowo nieśmiałą, z czasem rozrastającą się, nabierającą rozpędu i siły. Okiełznanie pomysłu, sprawienie, by tak jak w moim przypadku, został zapisany, to proces – wprawdzie wymagający, ale również emocjonujący i piękny. Niemniej jednak doprowadzenie go do finału nie byłoby możliwe bez wsparcia wielu wspaniałych osób, które spotkałam w trakcie tworzenia powieści. Jestem wdzięczna za ich pomoc i pragnę im za to podziękować, co niniejszym czynię poniżej.
W pierwszej kolejności wyrazy wdzięczności pragnę skierować do mojej rodziny. Dziękuję Mężowi za wielowymiarowe wsparcie, zwłaszcza to okazane w trakcie procesu wydawniczego. Dziękuję mojej małej Perełce za to, że każdego dnia jest dla mnie wzorem niestrudzonego dążenia do celu. Dziękuję mojej kochanej Mamie za to, że nigdy nie zwątpiła we mnie, nawet wtedy, gdy bardzo dawno temu podsuwałam jej wydruki pierwszych, nieudolnych jeszcze prób pisarskich. Mamo, Ty wiesz o wszystkim, prawda? Dziękuję Tacie za to, że w trudnych momentach wierzył we mnie bardziej niż ja sama.
Kolejną grupą, której winna jestem podziękowania, są członkowie zespołu wydawniczego. Byliście dla mnie niewyczerpanym źródłem pomocy i życzliwości w trakcie żmudnego procesu przygotowywania książki do druku.
Szczególne podziękowania kieruję do wspaniałych, utalentowanych pisarek - Barbary Mikulskiej i Aleksandry Krawczyk za rozmowy, za ogrom przekazanej wiedzy, za dar bezcennego czasu. Byłyście moimi aniołami.
Dziękuję moim patronom medialnym oraz recenzentom.
Wreszcie dziękuję Wam, Drodzy Czytelnicy, za to, że sięgnęliście po moją książkę. Bez Was ta układanka byłaby niekompletna.
Sandra KubikKwiecień 1970
Stała na wzgórzu, wypatrując go z niecierpliwością. Co chwilę odgarniała z twarzy kruczoczarne włosy, które ciepły wiatr, nasycony wonią magnolii, czesał zgodnie z własnym gustem. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, co mówili ludzie. Chciała czym prędzej rozmówić się z nim, usłyszeć prawdę prosto z jego ust.
W końcu się pojawił. Szedł piechotą, jak zwykle wtedy, gdy samochód odmawiał posłuszeństwa. Kroczył dumnie wyprostowany, jakby na jego barkach nie ciążyły te wszystkie straszne przewinienia. Wyszła mu naprzeciw. Już z daleka dostrzegła w jego rękach bukiet kwiatów i papierową torbę. Tym razem jednak podarunki nie sprawiały jej radości. Nagle wszechobecną ciszę rozdarło wycie syren, które z każdą chwilą stawało się głośniejsze. Jej ciało przeszył nieprzyjemny dreszcz. Nim oboje pojęli znaczenie tych dźwięków, wokół zaroiło się od radiowozów milicyjnych. Wyskoczyli z nich funkcjonariusze i niczym szarańcza rzucili się na zdezorientowanego mężczyznę. Nim spostrzegł, leżał twarzą do ziemi, czując w ustach jej smak pomieszany z krwią. Na wykręconych do tyłu rękach zacisnęły się kajdanki. Twarz krzywiła się boleśnie podczas każdej rozpaczliwej próby uwolnienia.
– Puszczaj! – wrzasnął do milicjanta, który kolanem brutalnie przyciskał go do ziemi. – Puszczaj! Słyszysz?! – powtórzył, a ten w odwecie docisnął mu plecy i kark tak mocno, że ledwo oddychał.
– Erni, zostaw go! – krzyknął po chwili inny milicjant. – Udusisz go!
– Zapłacisz za to – z trudem wycharczał skuty mężczyzna.
– Co? Mówiłeś coś? – kpił z zatrzymanego, śmiejąc się otwarcie.
– Zapłacisz… za… to – powtórzył ledwo słyszalnym głosem.
– Taa… – mruknął lekceważąco i zaczął bezlitośnie kopać bezbronnego człowieka, a po chwili wydał komendę kolegom: – Brać go!
Zaraz potem funkcjonariusze rzucili się na zatrzymanego niczym na dziką bestię. Brutalnie powlekli niemal bezwładne ciało i wpakowali do radiowozu, po czym na sygnałach ruszyli w tylko sobie znanym kierunku.
Gdy otrząsnęła się nieco, odrętwiałym krokiem ruszyła na miejsce zatrzymania. Ziemia zroszona była jego krwią. Podniosła sfatygowaną papierową torbę i zaczęła zbierać do niej porozrzucane zabawki. Chwilę później zwróciła smętne spojrzenie w kierunku, gdzie zniknęły radiowozy. Gładząc brzuch, zapłakała nad swoim losem.7 marca 2022
Pożegnanie
Mleczna wstęga utkana z mgły ocierała się o zewnętrzną część wysokich murów, okalających stary cmentarz. Gdy napotkała kamienną barierę, zaczęła piąć się wyżej i wyżej, by czym prędzej dotrzeć na drugą stronę. W ślad za nią podążyła kolejna. Ta zaś bezszelestnie przeciskała się przez dwuskrzydłową, kutą żeliwną bramę z półkolistym naczółkiem zwieńczonym krzyżem. Zamotała się wokół niego i zastygła na chwilę w bezruchu. Z oddali wybrzmiewały bowiem pierwsze dźwięki „Ciszy” granej przez wyprostowanego jak struna trębacza w czerni. W odległej części nekropolii stłoczyła się grupka żałobników. Niektórzy pośród nich ukradkiem zaczęli ocierać łzy z zziębniętych policzków.
– Nikt nie lubi pożegnań, a zwłaszcza takich – zagrzmiał ksiądz w mowie końcowej. – Nie ma w życiu gorszych momentów od tych, kiedy śmierć bezlitośnie wyrywa z naszych objęć kogoś, kogo kochamy i pozostawia bezkresną pustkę. W codzienności towarzyszy nam nieustający pośpiech i nieczęsto znajdujemy czas na refleksję nad przemijaniem. Zazwyczaj dopiero w takich traumatycznych chwilach odbudowujemy nasz system wartości, stawiając na piedestale te, które rzeczywiście powinny się na nim znaleźć.
Mgła musnęła fioletowe szaty kapłana i popłynęła dalej, by w końcu rozwiesić swój welon nad pochylonymi w strapieniu ludzkimi głowami.
– Uświadommy sobie jednak, że w przemijaniu jest również coś pozytywnego – kontynuował celebrans. – Czas leczy rany. Te rany, które dzisiaj pieką i palą niczym żywy ogień, zabliźnią się wkrótce. Nadejdzie również czas, że wszyscy razem spotkamy się na końcu naszego ziemskiego pielgrzymowania.
Mleczna chmura gęstniała z minuty na minutę. Delikatnie oplatała ciała słuchaczy obleczone w żałobną czerń, jakby chciała utulić każdego z nich. Nie obiecywała im, że ból zniknie całkowicie, lecz dawała nieme słowo, że kiedyś rzeczywiście zaznają ulgi.
Gdy uroczystości pogrzebowe dobiegały końca, ludzie zaczęli rozchodzić się małymi grupkami.
Niektórzy podchodzili do młodej kobiety, która sprawiała wrażenie nieobecnej. Składali wyrazy współczucia, ściskając jej dłoń, po czym opuszczali cmentarz.
Kobieta cały czas stała nieruchomo, wpatrzona w zasypany świeżymi kwiatami grobowiec o prostej steli, na której piaskowanymi literami wypisano już personalia kilku osób: Aurelia, Tymoteusz Wernerowie, Albert Białecki, Anatola Białecka. Pierwsze nazwiska zdążyły się mocno zatrzeć, ostatnie natomiast składało się ze świeżo wyżłobionych, wyraźnych liter.
Po policzkach kobiety nie spływały już łzy, ale spuchnięte i zaczerwienione oczy zdradzały, że wylała ich całe morze. Jej plecy zgarbiły się pod ciężarem tragedii, która spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Żałobna czerń, otulająca drobne ciało od stóp do głów, sprawiała, że sylwetka wydawała się krucha. Mizerną twarz pokrywała niezdrowa bladość. Za sprawą marcowych chłodów z ust kobiety ulatywały obłoczki pary.
– Chodź, Kornelio, idziemy – powiedziała łagodnie Marianna, chwytając ją pod ramię.
Marianna była wysoką, smukłą i bardzo zadbaną kobietą. Pomimo pięćdziesięciu kilku lat pozostawała młoda duchem i ciałem. Energii i wigoru mogła pozazdrościć jej niejedna nastolatka. Prowadziła renomowany salon kosmetyczny w samym centrum miasta. To właśnie tam Kornelia poznała Wiktora, syna Marianny, który wkrótce potem zawrócił jej w głowie. Zaprzyjaźniły się pomimo różnicy wieku. Marianna nigdy nie próbowała matkować Kornelii. Raczej w naturalny sposób stała się jej pokrewną duszą. Chodziły razem do kina, na zakupy i fitness. Przynajmniej tak było do czasu, kiedy Wiktor jedną decyzją wywrócił jej poukładany dotychczas świat do góry nogami.
– Chyba nie masz zamiaru spędzić tu całego dnia? – rzuciła bardziej stanowczo Alicja. – Jest cholernie zimno.
– Idźcie. Ja wkrótce do was dołączę. Chcę tu jeszcze chwilę zostać.
– Nabawisz się jakiegoś choróbska! – Ala nie dawała za wygraną. – Mam wolny cały samochód. Pojedziemy razem do restauracji.
Alicja i Kornelia znały się jak łyse konie. Spędzały razem niemal całe dnie. Miały wspólne biuro w firmie i to właśnie Alicja wdrożyła Kornelię jako młodą stażystkę w ich branżę. Zaprzyjaźniły się nadspodziewanie szybko.
Już od pierwszej rozmowy spostrzegły, że nadają na tych samych falach. Siłą rzeczy w wolnym czasie także chętnie przebywały we dwie.
W naturze Alicji leżał jednak niesamowity upór. Kornelia zdążyła dobrze poznać charakter przyjaciółki, dlatego wiedziała, że w takich momentach najlepiej było nie wchodzić z nią w dyskusję i ignorować wrodzoną natarczywość. Przez niektórych ta jej upartość nazywana była siłą perswazji. Cenili w niej tę cechę i stawiali za wzór. Niewątpliwie taką osobą był Holc, ich szef. Mając nieco inny system wartości niż przeciętny człowiek, hołubił pracownicę, która potrafiła tak wpłynąć na klienta, że zupełnie zmieniał początkowe plany i oczekiwania, a odchodząc, tkwił w głębokim przeświadczeniu, że to, co ostatecznie zaakceptował, było tym, czego od samego początku sobie życzył. Dzięki temu Alicja mogła w swoich projektach stosować droższe materiały i rośliny, napychając kasę firmy. Wobec Kornelii była jednak zawsze w porządku, dlatego ich relacja należała do udanych.
– Mówię, chodź, to chodź. – Chwyciła przyjaciółkę za ramię. – Nie bądź uparta jak ten z długimi uszami.
– Nie nalegajcie dziewczyny – odparła Kornelia bezbarwnym głosem, nie odrywając oczu od grobowca. – To niedaleko. Dołączę do was wkrótce.
– Dobrze, niech tak będzie – zgodziła się Marianna. – Ale nie każ nam długo na siebie czekać – dodała i pociągnęła za sobą nieco naburmuszoną Alicję.
Kornelia została w końcu sama pośród plątaniny wąskich przesmyków między mogiłami. Kompanami jej niedoli stały się gniazdujące w pobliżu rozwrzeszczane wrony. Choć pragnęła kontemplacji w spokoju i ciszy, donośne krakanie ptactwa wcale jej nie drażniło. Wiedziała, że radośnie spieszyły do swych siedlisk skrytych w koronach drzew, gdzie czekali na nich upierzeni partnerzy, z którymi spędzały całe życie.
Ona nie miała już właściwie nikogo bliskiego. W wieku dwudziestu siedmiu lat została na świecie zupełnie sama. A na skraju miasteczka stał smutny, pusty dom, do którego nie było jej spieszno. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaźnie bywały kruche i ulotne. Jedynie w rodzinie tkwiła siła i życiowy spokój. W obecnej sytuacji wizja optymistycznej przyszłości zdawała się jedynie mirażem. Z każdym dniem pogrążała się w smutku, który pozbawiał ją złudnych nadziei na lepsze jutro. Przytłaczający był dla niej fakt, że po powrocie do domu mogła liczyć jedynie na przyjacielską kudłatą łapę swego czworonożnego przyjaciela.
– Wiktor – wyszeptała – dlaczego nie ma cię przy mnie?
Przysiadła na małej drewnianej ławeczce upchniętej pomiędzy dwiema wysokimi tujami. Chcąc ochronić się przed coraz bardziej przejmującym chłodem, ciasno zaplotła ręce na piersiach. Zabieg ten, niestety, na niewiele się zdał i już chwilę później nogi obleczone w czarne rajstopy, zaczęły drżeć z zimna. Stopy zaś, ukryte w eleganckich krótkich botkach, traciły czucie, stając się niczym bryły lodu. Mimo wszystko długi czas siedziała zatopiona w rozważaniach, zupełnie tracąc poczucie rzeczywistości. W pewnym momencie drgnęła przestraszona. Gdzieś w okolicach kieszeni płaszcza niespodziewanie poczuła muśnięcie. Na ułamek sekundy zgnębiony umysł dziewczyny wytworzył myśl, że to ktoś niewidzialny dotknął jej ciała, przysiadając tuż obok. Szybko jednak otrzeźwiała, rezygnując z tego niedorzecznego pomysłu. Sięgnęła po uparcie wibrujący telefon i odrzuciła połączenie od Alicji. Nie miała ochoty na wysłuchiwanie przypomnień, że kilka przecznic dalej w małej ciepłej restauracji odbywa się stypa, na której wypadało jej się pojawić. Nie chciała też, by poklepywano ją po plecach i zapewniano, że wszystko ułoży się na nowo. To były tylko słowa zwykle wypowiadane przy tego typu wydarzeniach. Nie miały mocy wypełnienia jej pustego domu ludźmi, którzy przekroczyli już próg Krainy Wieczności. Wiedziała jednak, że nie może unikać towarzystwa w nieskończoność, że musi się pozbierać. Poza tym pogoda nie sprzyjała dłuższemu przesiadywaniu na ławeczce.