- promocja
Yellow bahama w prążki - ebook
Yellow bahama w prążki - ebook
Chyba każda nastolatka marzy, aby napisano o niej książkę, ale większość z nich nie widzi w swoich codziennych przeżyciach nic fascynującego ani godnego opisania. Tymczasem ta właśnie książka powstała na podstawie e-maili, które autorka otrzymywała od nastolatek. Główna bohaterka, Hania, jest z pozoru przeciętną dziewczyną, mimo to jej codzienne, zwyczajne przygody nie pozwalają oderwać się od lektury. Jest tu jednak coś więcej, bo życie bywa czasem poważne, czasem trudne, i zmusza Hanię do przemyśleń. Na naszych oczach bohaterka rozwija się i dojrzewa. Przypatrujemy się temu wszystkiemu, raz po raz wybuchając śmiechem, bo Ewa Nowak, jak sama podkreśla, uważa śmiech za cudowne lekarstwo na wszystkie dolegliwości. Pisze książki głęboko przekonana, że czytając je, stajemy się zdrowsi i szczęśliwsi.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7554-946-1 |
Rozmiar pliku: | 688 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szanowna Pani!
Na pewno mnie Pani nie pamięta i nie dziwię się raczej, bo jestem tak nieciekawa, że z trudem zapamiętuję samą siebie. Była Pani u mojej mamy w bibliotece na spotkaniu. Bardzo mi się podobało i to nie tylko dlatego, że dzięki temu przepadły nam dwa polskie (nienawidzę polskiego!), chociaż oczywiście to było też dosyć ważne.
Siedziałam za regałem i ani razu się nie odezwałam, więc nie miała Pani żadnej szansy mnie zapamiętać. Mała strata, zapewniam. Wszystko, co Pani mówiła, dokładnie notowałam. Nie dlatego że to spotkanie było takie pasjonujące, ale dlatego że Jodłowska, nasza polonistka, nam kazała, a ja zawsze mam jakieś tróje do poprawienia, więc wolę już zrobić notatki ze spotkania, niż pisać rozprawkę albo coś jeszcze gorszego. Więc (od więc się zdania nie zaczyna, wiem, ale niby dlaczego, skoro prawie wszyscy, których znam, zaczynają?) z tego spotkania zapisałam sobie sporo rzeczy. Najbardziej podobało mi się to, że nie warto pisać, że kot był inteligentny, tylko opisać jakieś konkretne zdarzenie świadczące o oszałamiającej inteligencji tego kota. Kazała nam pani się zastanowić, jaka scena pokazałaby inteligencję kota. Osobiście, gdyby mi się chciało, opisałabym takie zdarzenie: rano zadzwonił budzik i go przez sen wyłączyłam, a potem zakopałam się znów w poduszki. Po kilku minutach kot wskoczył na łóżko i zaczął tak głośno mruczeć, że się obudziłam i dzięki niemu się nie spóźniłam. Tylko czy to świadczy o inteligencji, czy raczej o tym, że kot jest na przykład głodny i budzi obiekt, który daje mu jeść?
Zerknęłam teraz w moje notatki i widzę, że zapisałam sobie, że Pani powiedziała, że w życiu każdego jest materiał na jedną książkę. Dwa dni o tym myślałam i w zasadzie mogę się z Panią zgodzić.
A teraz do rzeczy:
Bardzo chciałabym, żeby powstała książka o mnie. To takie moje marzenie. Zdaję sobie sprawę, że nie jestem nadmiernie oryginalna, ale trzeba podążać za swoimi marzeniami, czyż nie? Nawet w szkole nas tego uczą. Nie mam, niestety, żadnego talentu i sama książki nie napiszę. Z polaka najczęściej mam maksymalnie (wyproszone przez moją mamę) cztery, więc musi to napisać nie kto inny tylko… Pani. Ja mogę co najwyżej napisać trochę o sobie i mojej rodzince. Rozumiem, że nie napisze Pani całej książki o mnie (nie jestem aż tak zadufana w sobie), bo ma Pani własne pomysły, ale ja chciałabym przeczytać Pani książkę, gdzie jest chociaż mały akapicik o mnie. Może coś z tego, co się u nas dzieje, przyda się Pani do jakiejś powieści? Jeśli nie, proszę po prostu to wszystko skasować.
Zgadzam się, żeby Pani pozmieniała, co tylko Pani chce, i wcale nie muszę być postacią idealnie pozytywną.
Zacznę tak, jak Pani mówiła na spotkaniu, od wszystko jedno czego.
Pozostaję z wyrazami szacunku
HannaROZDZIAŁ 2
Nie wiem, czy przeczytała Pani moją wiadomość, bo nie dostałam żadnej odpowiedzi. W każdym razie w naszej bibliotece są już zdjęcia ze spotkania z Panią. Na jednym widać kawałek mojego uda. Strasznie grubo wyszło, ale na szczęście i tak nikt nie wie, że to moje.
Bardzo mi przykro, ale za sprawozdanie ze spotkania z Panią otrzymałam ocenę dopuszczającą z plusem. Chciałam nawet zeskanować to sprawozdanie i Pani wysłać, ale dałam mamie i oczywiście gdzieś się jej zapodziało. Na pewno włożyła do jakiejś książki i zapomniała. Raz w roku w bibliotece u mamy robią taką wystawę rzeczy znalezionych w książkach. Kocham tę wystawę z dwóch powodów: po pierwsze – zawsze wtedy znajduję masę własnych rzeczy, takich jak stare klasówki albo karteczki z listą zakupów, a po drugie – uwielbiam oglądać, co czytelnicy zostawiają w książkach. W zeszłym roku ktoś zostawił dwa tysiące złotych. Moja mama próbowała ustalić kto, ale nikt z czytelników się nie przyznał. Sądzę, że to były pieniądze mamy, bo to w jej stylu. Jednak mama stanowczo zaprzeczyła. W książkach ludzie zostawiają klucze, zapałki, bilety wszelkiego rodzaju, pieniądze (bardzo często) i listy miłosne. Te uwielbiam. Kiedyś był taki:
Droga M.
Jestem znajomym K. W. powiedziała mi, że masz to, czego szukam. Czy możemy się spotkać dziś u I.?
Pozdrawiam, D.
Kilka dni wymyślałam różne wersje, kim jest która z osób i o co mogło chodzić. W każdym razie list ten znaleziono w kryminale.
Albo taki:
Droga Misiu!
Czy możesz w moim imieniu powiedzieć swojej głupiej siostrze, że jestem zmuszony z nią zerwać, gdyż po pierwsze jest głupia, a po drugie teraz kocham jej siostrę? Czy będziesz moją? Jeśli tak, mam czas w sobotę między drugą a szóstą, bo potem idę do babci na urodziny dziadka. Będę czekał od drugiej.
P.
Kiedy czytam takie rzeczy, zawsze wtedy myślę, że inni ludzie mają fajne życie. U mnie zawsze jest nudno. No, może poza momentami, gdy coś się dzieje.
Dziś zwolnili nas wcześniej, bo geograficzka jest chora i na szczęście nie zrobili nam zastępstwa, tylko litościwie puścili do domu. Dziewczyny poszły do Pauliny na sernik z polewą kajmakową (bierze się puszkę mleka skondensowanego i gotuje przez cztery godziny. Wychodzi brązowy ulep i wszyscy się tym zachwycają, a ja najbardziej), ale chciałam jak najszybciej wrócić do domu, bo uświadomiłam sobie, że przecież miałam moje e-maile zacząć od tego, że opiszę Pani Jacka. A jak na razie chyba nie napisałam o nim ani słowa.
Jacek Bosek mieszka w tej samej klatce co my, na tym samym piętrze, tylko że po drugiej stronie schodów. On ma widok na stare drzewa w sadach, a my na park z małym bajorkiem pośrodku (w zależności od nastroju czasem wydaje mi się, że to smrodliwa kałuża, a czasem, że to romantyczny staw). Ma identyczne mieszkanie jak my, tylko jakby w lustrzanym odbiciu. Jego balkon jest nad wejściem do klatki schodowej, a nasz z drugiej strony bloku. Gdy byliśmy młodsi i bawiliśmy się w wojnę, zawsze bardzo nam się podobało, że mając te dwa balkony, możemy patrolować całą okolicę. W wojnę głównie bawiliśmy się we dwoje, więc nie było kogo patrolować, ale zawsze dobrze mieć perspektywy i możliwości.
Nasze mamy poznały się w szpitalu położniczym. Wtedy ojcowie nie bywali jeszcze przy porodach i mamy mogły sobie w spokoju pogadać i nie musiały się przejmować, jak która wygląda (znam to z opowieści mamy i cioci). Jestem od Jacka starsza tylko o dobę, a właściwie o szesnaście godzin. Nasze mamy leżały na tej samej sali, łóżko w łóżko, i jak często wspominają, przegadały cztery dni i cztery noce. Raz podobno było tak, że poszły sobie na spacer i tak się zagadały, że szukali ich po całym szpitalu, bo myśmy z Jackiem darli się z głodu. W końcu odnalazła je jakaś pielęgniarka i nakrzyczała, że są kompletnie nieodpowiedzialne. Moją mamę to oczywiście rozśmieszyło, a mamę Jacka zestresowało.
Gdy rodziła się Zośka, mój tata już był po studiach. Wiedział, że chce zostać ginekologiem położnikiem i miał właśnie praktyki na oddziale położniczym. Tak się przejmował tym, żeby koniecznie być przy porodzie swojego dziecka, że umieścił mamę na oddziale na dwa dni przed spodziewanym terminem. Mama była sobie w szpitalu, zaprzyjaźniła się z lekarzami i położnymi, no i z innymi matkami. Tatuś codziennie u niej przesiadywał. Miał zwyczaj wpadać do niej i pytać: „No i jak się czujesz? Bo teraz miałbym trochę czasu…”. W ten sposób zachęcał mamę, żeby zaczęła rodzić. Niestety, Zośka nie przejmowała się rozkładem zajęć taty i zaczęła się rodzić o drugiej w nocy. Akurat na dyżurze była koleżanka taty (ciocia Marta), która od razu do niego zadzwoniła.
Tatuś podobno wybiegł z domu i nawet drzwi nie zamknął (to wiem od dziadków). Wpadł do szpitala i pędem pognał na salę porodową, ale tam nie można tak po prostu wejść. Musiał się umyć i przebrać w fartuch, a gdy już wpadł na salę, ciocia Marta uśmiechnęła się i podała mu do rąk świeżo urodzoną Zośkę.
– Co to za dzieciak?
– Twój!
Podobno tata stał tak z Zośką, patrzył na nią i na mamę i był niezmiernie rozczarowany. Bynajmniej nie Zośką, tylko tym, że nie odbierał porodu.
– Co tak stoisz? Liczysz na to, że ją wepchniemy z powrotem i urodzi się przy tobie? – Marta z mamą spojrzały na siebie i już miały parsknąć śmiechem, gdy tatuś zapytał:
– A dałoby się tak?
Mama opowiadała nam to tysiąc razy. Zośka nie przepada za tą opowieścią, ale jej ogólnie trudno dogodzić. Gdyby urodziła się przy tacie, też pewnie by jej się to nie podobało. A ja uwielbiam wyobrażać sobie tatusia stojącego z wrzeszczącą, świeżo urodzoną Zośką i myślącego, jak by ją tu wepchnąć z powrotem do brzucha mamy. Gdy ja się rodziłam, tatuś już pracował na oddziale położniczym i wtedy właśnie po raz pierwszy miał pod opieką studentów.
Ja postanowiłam urodzić się nad ranem, koło czwartej. Niestety, na ten pomysł wpadłam nie tylko ja, ale też trzy inne noworodki. Tatuś i ciocia Marta zwijali się jak w ukropie między czterema mamusiami i w końcu tak wyszło, że mnie odebrała ciocia. Ponoć, jak głosi legenda, po tym dyżurze tatuś skonany wszedł na salę, gdzie leżały cztery mamusie z noworodkami przy piersiach, spod zmęczonych powiek spojrzał na nie, podszedł do łóżka najbliżej okna, wziął szczęśliwą mamę za rękę i wyznał, że po pierwsze jest piesko zmęczony, a jeszcze bardziej głodny, a po drugie – jest z niej dumny i bardzo się cieszy, że wszystko tak gładko poszło.
– Kocham cię, maleńka – powiedział mój tatuś (na co są świadkowie) i zaraz dodał: – Wymyśliłem imię Hania.
W sali zrobiło się ponoć bardzo cicho. Nawet mojej mamie odebrało mowę.
Dopiero po chwili właścicielka ręki chrząknęła i wzruszona powiedziała:
– Panie doktorze, ja mam dwie kanapki z domu. Proszę… A poza tym to jest chłopiec…
To była właśnie ciocia Zuza, a rzeczonym chłopcem był Jacek.
Tatuś, z czego do dziś śmieje się mama, po prostu wiedział, że ciocia bardziej potrzebuje zainteresowania niż moja mama.
Tata oczywiście wszystkiemu zaprzecza, ale jest świadek w postaci cioci Zuzy, no i mamy. Teraz oczywiście tata odgraża się, że przy narodzinach wnuków to być musi, ale Zośka się wścieka i wrzeszczy, żeby tak głupio nie żartował, bo ona nigdy na to nie pozwoli. Ja natomiast nic nie mówię, bo wiadomo, że ani męża, ani dzieci nigdy mieć nie będę.
Wracając do poznania się naszych mam… Jacka zapamiętano jako najgrzeczniejszego noworodka na całym oddziale. Nigdy nie krzyczał (no, chyba że wtedy, gdy już absolutnie musiał), nie budził się w nocy, prawie nie sikał (podobno), jadł chętnie i zachowywał się tak, jakby go nie było.
– A ja myślałam, że on będzie krzyczał całą dobę, a ja będę taka dzielna i sobie ze wszystkim poradzę – mówiła wtedy jego mama i dawała odczuć innym mamom, że ma takie spokojne, jakby lepsze od innych noworodków dziecko.
Jedna z położnych powiedziała jej tak:
– Niech pani uważa, bo te, co teraz dużo krzyczą, o tak, jak ta… – tu pokazała na mnie jako negatywny przykład noworodka, bo podobno darłam się nawet przez sen – to się wywrzeszczą, wywrzeszczą i matka ma spokój. A najgorsze to te spokojne, ciche wody, jak mój ancymonek. Też był taki grzeczniutki, a w zeszłym roku razem z kolegą pojechali niby na obóz językowy. Osobiście ich na dworzec odprowadziłam, a po trzech tygodniach normalnie odebrałam. Opalony, roześmiany, krzyczy na wszystkie strony: „Cześć wam, cześć”. Podchodził do jakichś ludzi i ściskał im ręce. Nawet mi pokazywał, który to jego wychowawca. Po tygodniu jadę na działkę, a sąsiadka mi mówi, że mój syn razem z kilkoma kolegami trzy tygodnie na działce mieszkali. Ludziom różne ciężkie prace robili i za zarobione pieniądze kupowali sobie jedzenie. U nas też domek pomalowali. Wszystko wypielone, płot naprawiony. Sąsiedzi się ich nie mogli nachwalić. Pytam go, dlaczego tak mnie oszukał. „A bo ty byś mnie samego nie puściła. Prawda, że byś mnie nie puściła?”.
– To nic takiego. Przynajmniej się pani nie nudzi – powiedziała ciocia Zuza i z zachwytem popatrzyła na swojego Jacusia.
– To ja pani życzę, żeby pani zasmakowała takiego nienudzenia się – powiedziała położna.
Do dziś ciocia Zuza uważa, że to, jaki jest Jacek, to wszystko przez tą położną i jej krakanie.
Mama Jacka tak się tym przejęła, że ciągle czekała, kiedy zaczną się z Jackiem kłopoty. Teraz to już śmiało mogę powiedzieć, że się doczekała.
Jacek jest chudy. Nie ma na świecie osoby, która mogłaby o nim powiedzieć, że nie jest chudy. Ma tylko odrobinę więcej ciała niż szkielet. Ma też długie włosy, takie do ramion. Jest ciemnym blondynem, nosi okulary i ma jasne oczy, nie wiem, w jakim kolorze.
Jacek siedzi w ławce sam. Za karę oczywiście, ale on się tym kompletnie nie przejmuje. Od pierwszej klasy siedzi sam za karę, bo zawsze coś przeskrobie. Opowiem o tym, co było dziś.
Poznała pani naszą polonistkę? Na pewno ją Pani pamięta, bo tego się zapomnieć nie da, prawda? Chociaż, ona tylko mnie aż tak nie lubi, innych z trudem toleruje. Zużywa jedną szminkę na dwa pomalowania i do tego zawsze ma tak wysokie buty, że ledwo w nich chodzi. Często gdy idzie, to trzyma się ściany. Jacek jest bardzo tolerancyjny i gdy my w klasie czasem się z niej czy z innego nauczyciela naśmiewamy, on zawsze mówi: „Uważajcie, bo wcale nie jesteście lepsi”.
Polonistka weszła do klasy, niosąc ze sobą kawę. Uważam, że to szczyt bezczelności pić kawę na lekcji, podczas gdy nam nie wolno nawet żuć gumy, ale wiadomo – w szkole uczeń nie ma żadnych praw. Dziś rozdawała nasze sprawozdania lub rozprawki, bo było do wyboru. Paulina dostała cztery, jak zawsze, a ja dwa plus, też jak zawsze. Jacek natomiast dostał cztery.
– Jacku, przeczytałam twoją pracę z uwagą. Gdybyś tylko trochę nad sobą popracował… Dlaczego nie możesz wyglądać jakoś tak schludniej? Popatrz na Cezarego… on zawsze dobrze wygląda.
Biedny Cezary od razu schował się pod ławkę, ale to nie jego wina, że polonistka go lubi.
– Albo Paulinka… Dlaczego nie możesz być tak aktywny jak ona? No, wstań i zobacz, jak ty siedzisz. Podnieś się do góry i popatrz po swoich kolegach. Jesteś najgorszy z całej klasy.
Chciałam powiedzieć, że przecież ja dostałam gorszą ocenę, ale Jacek nienawidzi, gdy ktoś staje w jego obronie, więc siedziałam cicho.
– Nie umiesz się zachować i to zupełnie…
– Ja mam taką prośbę do pani… czy może mnie pani nie porównywać z kolegami?
– A dlaczego? Ja właśnie uważam, że skoro sam nie umiesz, trzeba ci wskazać odpowiednie wzory do naśladowania. Może to ci da do myślenia.
– I pani wierzy w tę metodę? – zdumiał się Jacek. – Rzeczywiście skandalicznie siedziałem.
Kilka osób się roześmiało.
– Dziecko drogie, człowiek uczy się całe życie. Powinnyśmy wzorować się na ludziach od nas lepszych…
– Rozumiem. Czy mogę w takim razie coś powiedzieć? Jeśli jest tak, jak pani zdaniem, że ludzi warto porównywać, to proszę mi powiedzieć, dlaczego nie włada pani takim ładnym językiem polskim jak nasz matematyk, dlaczego mówi pani „wziąść”, „włanczać”, „podnieść do góry” albo „kartka papieru”, i dlaczego maluje się pani tak, że wygląda pani jak lew po polowaniu, dlaczego nie maluje się pani tak ładnie i subtelnie jak pani Łozowska, dlaczego nie przychodzi pani punktualnie na lekcje, dlaczego nie jest pani lubiana jak pani Zawadzka, dlaczego, będąc polonistką, nigdy pani niczego nie czyta…
– Wyjdź w tej chwili!
– Oczywiście. Tylko zwracam pani uwagę, że gdy pani mnie obrażała, to ja musiałem tego słuchać.
W tym momencie do klasy zajrzała nasza wice. Nie ma z nami lekcji i jest nowa. Nikt nie wie jeszcze, czy jest ludzka, czy wręcz przeciwnie.
– Przepraszam bardzo… Czy coś się stało?
– Tak! – nasza polonistka złapała się za klatkę piersiową, jakby miała jakiś atak. – Życzę sobie, żeby jutro o ósmej rano – powiedziała dobitnie – zjawiła się u mnie matka Boska!
– Kto? – zapytała wice, bo ona nie uczy naszej klasy i nie zna Jacka. Na jej miejscu też bym się raczej zdziwiła.
– Matka Boska! – Polonistka była czerwona jak burak.
Jacek, który nadal stał, podniósł lekko rękę do góry.
– Chodzi o moją matkę.
– Matka Boska jest twoja mamą? – spokojnie zapytała wice.
– Tak jest, proszę pani.
– A, to ty jesteś Bosek, ten Bosek? Miło mi. Tyle już o tobie słyszałam. Wyglądasz całkiem normalnie.
– Niech pani się nie da zwieść pozorom – całkiem poważnie powiedział Jacek.
Dyrekcja tak się śmiała, że nawet nie zauważyła, kiedy polonistka oburzona wyszła z klasy.
Ale potem afera oczywiście była. Nauczyciele mogą nas obrażać do woli, a jak im się powie słowo prawdy, to zaraz jest wielkie halo.
Taki właśnie jest Jacek.
H.ROZDZIAŁ 3
Jest już dziesięć po dziewiątej wieczorem. Postanowiłam do Pani napisać, zanim wezmę się za lekcje. Mam ich niedużo, ale jakoś nie miałam czasu w ciągu dnia, żeby je odrobić. Czytałam sobie słownik wyrazów obcych. Bardzo fajny. Na przykład, co to jest filoksera? Mszyca niszcząca winorośle. Od razu widzę, jak zadowolona z życia mszyca zajada się liśćmi winogron. Albo takie słowo „fircyk”. Inaczej: lekkoduch, trzpiot, szaławiła, świszczypała, dandys, goguś, strojniś, galant, modniś, elegant. Można się porządnie pośmiać. Świszczypała podoba mi się najbardziej.
Dosłownie kilka minut temu wyszła od nas ciocia Zuza, czyli mama Jacka. Zuzanna Emiliana Bosek. Fajne ma to drugie imię, prawda? Nie zwyczajnie Emilia, tylko Emiliana, taka lepsza Emilia.
Było koło piątej, gdy wrócili moi rodzice. Oni zawsze wychodzą razem i wracają razem. Bardzo ich lubię, ale czasem chciałabym pogadać tylko z jednym z nich, więc muszę wyczekiwać na okazję.
U mnie w domu typowa sobota. Jeśli tatuś nie ma dyżuru, rodzice wstają razem, robią sobie kawę i wracają do łóżka, gdzie do dziesiątej czytają zaległe gazety z całego tygodnia. Potem wstają i jemy śniadanie. Potem zawsze, w każdą sobotę, robią sprzątanie. Jedno myje okna, drugie podłogi, jedno obiera ziemniaki, drugie tłucze kotlety, jedno szykuje stare gazety do wyrzucenia, drugie wiesza pranie. Nie lubię być wtedy w domu, bo chociaż oni najbardziej lubią robić wszystko we dwoje, oczywiście każą mi też włączyć się do porządków i niebywale się dziwią, że nie pałam entuzjazmem do mycia kibelka lub kwękam, kiedy mam umyć podłogę w przedpokoju.
– Przecież robisz to dla siebie! – mówi tata, a mama oczywiście go popiera. Dlatego na soboty zawsze sobie coś organizuję. Moja siostra zresztą też. Niech Pani nie myśli, że jesteśmy jakieś wyrodne. Nieraz po takiej sobocie, kiedy rodzice posprzątali każdy mikrometr powierzchni w domu, słyszę, jak mama rozmawia z Izą i mówi:
– Mieliśmy cudowny dzień.
Nieraz śmiałyśmy się z Zośką, że skoro tak lubią sobie posprzątać, to my musimy dbać o to, żeby mieli jak najwięcej pracy. W każdym razie ja zawsze coś wymyślam. Umawiam się z kimś, jadę do czytelni i sobie coś czytam, a czasem po prostu idę do Jacka i proszę, żeby mnie kilka godzin przechował. Chyba że ciocia Zuza też sprząta, to wtedy mamy kłopot.
I o czym to ja pisałam? Aha! Rodzice wrócili razem. Jeszcze dobrze nie weszli do mieszkania, kiedy wpadła mama Jacka.
– Znów w szkole narozrabiał! – Ciocia zawsze zaczyna tym samym okrzykiem. Lubię, gdy ona to mówi, bo nigdy do końca nie wiadomo, czy jest swoim synem załamana, czy z syna dumna.
– A co zrobił? Kawy czy herbatki? Mamy też naleśniki…
– Naubliżał nauczycielce, tej polonistce.
– Nieprawda – powiedział Jacek. – Nikomu nie naubliżałem.
Gdy ciocia do nas przychodzi, Jacek też z nią zawsze jest. Nawet mają u nas swoje ulubione krzesła. My u nich zresztą też.
– Jacusiu, dlaczego ty nie możesz być jak inne dzieci? Zobacz, z Hanią nigdy nie ma żadnych…
– Mamo, błagam cię, chociaż ty mnie nie porównuj. Czy ja ci mówię: „Mamo, a dlaczego nie zarabiasz tyle co mama Pauliny? Dlaczego nie jesteś taka miła i zadbana jak mama Hani albo dlaczego nie jesteś łysa jak wujek?”.
– Jacku, licz się ze słowami. Do matki mówisz… – powiedział mój tata. – Dziś miałem bliźnięta. Dwaj chłopcy, pierwszy pięćdziesiąt dwa centymetry…
Tata zawsze stara się zainteresować nas swoją pracą. Bezskutecznie.
– Przepraszam, mamo. Bardzo cię lubię i jesteś ogólnie w porządku, jak na matkę oczywiście, tylko nienawidzę tego przykładania mnie do innych ludzi. Wiadomo, że zawsze od kogoś będę głupszy, a od kogoś mądrzejszy, od kogoś ładniejszy, a od kogoś brzydszy…
– Oj, Zuziu, nie przejmuj się. Tyle razy już byłaś w szkole, to jak jeszcze raz pójdziesz, nic ci się nie stanie.
– Właśnie! Matko Boska, pojaw się jutro w szkole. Ciekawe, że ksiądz jakoś nigdy cię nie wzywa. – Jacek mrugnął do mnie. Mrugnął dlatego, że nas uczy katechetka, a nie ksiądz.
Rodzice oczywiście nie zareagowali. Oni tylko udają, że się tak naszymi sprawami interesują. Kiedy się jednak porządnie przyciśnie ich do muru, okazuje się, że nie mają pojęcia, kto nas czego uczy. Jacek kiedyś dał mamie taką tabelkę:
• Polski
• Matma
• Fizyka
• Biologia
• Angielski
• Niemiecki
• Geografia
• Religia
I po drugiej stronie nazwiska:
• Pszczółkowska
• Zacharski
• Mańkowska
• Orzeł
• Kijek
• Dunderman
• Pszczelińska
• Zachariasz
• Mańkowicz
• Sokół
• Patyk
• Oberman
– Mamuś, umiałabyś połączyć, kto uczy jakiego przedmiotu?
I jego mama połączyła. Problem tylko w tym, że żadne nazwisko nie było prawdziwe; niby były podobne, ale nie do końca, a niemieckiego nie mamy w ogóle. Następnego dnia w szkole Jacek wszystkim rozpowiedział, jak wypadł test i namówił nas, żebyśmy wszyscy zrobili tak swoim rodzicom. I zrobiliśmy.
Tylko mama Pawła powiedziała, że to jakaś bzdura, ale ona uczy w naszej szkole. Poza tym wszyscy testowani rodzice dali się nabrać i okazało się, że nie mają pojęcia, kto nas uczy, a mama Pauliny zdziwiła się, że w gimnazjum jest jeszcze matematyka. Myślała, że już ją znieśli, bo Paulina od czwartej klasy nigdy jej ani słowem o takim przedmiocie nie wspomniała. Ojciec Rafała zdziwił się, że religia jest w szkole, bo za jego czasów była po lekcjach w kościele. Rodzice Łukasza policzyli, ile mamy przedmiotów i zaczęli się kłócić, czy dziecko powinno aż tyle siedzieć w szkole. Jego tatuś uważał, że nie powinno. Byliśmy wszyscy po jego stronie.
H.