- W empik go
Zaburzenia u dzieci i młodzieży. Co obciąża nasze dzieci i jak możemy im pomóc - ebook
Zaburzenia u dzieci i młodzieży. Co obciąża nasze dzieci i jak możemy im pomóc - ebook
Naszym dzieciom powodzi się lepiej niż jakiemukolwiek pokoleniu wcześniej, a mimo to ich troski są ogromne. W jaki sposób zmotywować Lenę, która boi się chodzić do szkoły? Jak dotrzeć do agresywnego chłopca, którego nic nie obchodzi? Co robić, kiedy dziecko nie może spać? Albo gdy brat uważa, że jego siostra jest wstrętna? I jak pomóc nastolatkowi, który już nie widzi sensu w swoim życiu?
Znany psychiatra dzieci i młodzieży, profesor Michael Schulte-Markwort, z empatią przedstawia perspektywę dzieci i zrozumiale wyjaśnia, jak kompetentnie i troskliwie towarzyszyć im w życiu. Zwraca się do rodziców, wychowawców, nauczycieli i wszystkich osób mających do czynienia zarówno z najmłodszymi, jak i nastolatkami. Porusza szeroko zakrojone tematy – od zagadnień związanych z korzystaniem z komputerów, przez terapie dzieci po lęk przed rozwodem rodziców, fobie, natręctwa i ataki wściekłości.
Spis treści
Rozdział 1. „Kiedy się wścieknę, czuję się lepiej”. (Agresja)
Rozdział 2. „Muszę poćwiczyć radzenie sobie z lękiem”. (Fobie i lęki)
Rozdział 3. „Moje życie straciło sens”. (Depresja)
Rozdział 4. „Moje ciało mnie nie słucha”. (Tiki)
Rozdział 5. „Ale kupka zostaje w środku!”. (Zaburzenia wydalania)
Rozdział 6. „Nie mogę spać”. (Sen)
Rozdział 7. „Moja siostra jest wstrętna!” (Rodzeństwo)
Rozdział 8. „Nie daję rady”. (Koncentracja)
Rozdział 9. „Po prostu nie lubię się uczyć!” (Specyficzne trudności w uczeniu się)
Rozdział 10. „Inaczej nie mogę!” (Natręctwa)
Rozdział 11. „Wy nic nie rozumiecie!” (Okres dojrzewania)
Rozdział 12. „Nikt mnie nie lubi”. (Mobbing)
Rozdział 13. „Moja mama zawsze robi tyle rabanu”. (Narkotyki)
Rozdział 14. „Mam to pod kontrolą!” (Anoreksja)
Rozdział 15. „Nie mam pojęcia, o co chodzi moim rodzicom!” (Media)
Rozdział 16. „Byłam totalnie zakochana!” (Seksualność)
Rozdział 17. „Moje ciało należy do mnie!” (Samookaleczanie)
Rozdział 18. „Aua!” (Bóle)
Rozdział 19. „Już się wcale nie kochacie?” (Rozwód)
Rozdział 20. „Co z nami będzie?” (Przyszłość)
Rozdział 21. Zamiast podsumowania. (Krajobrazy dziecięcej psychiki)
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66473-19-5 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Perspektywa dzieci
Próba tłumaczenia
Emil
Emil ma osiem lat. Niesamowicie się cieszy, kiedy rodzice zdradzają mu plan wspólnej wizyty w cyrku. Na plakacie wiszącym na ulicy widać lwy, słonie i śmiesznych klaunów. Emil wkłada najlepsze spodnie i ulubioną koszulę. W wielkim namiocie rzeczywiście wszystko jest bardzo ekscytujące. Pachnie trocinami i zwierzętami, z jednej strony stęchle i ostro, z drugiej tak zupełnie inaczej. W przerwie na arenie montowana jest ogromna klatka, żeby zaraz później mógł się odbyć wielki pokaz z lwami. Emil dostał gęsiej skórki, jeszcze gdy swoje sztuczki pokazywał żongler, a orkiestra zaczęła przygrywać do głównego występu. Lwy czekają już w zakratowanym przejściu na wypuszczenie na scenę. Emil jest zafascynowany. Jak to możliwe, żeby tak spokojnie przeprowadzić lwy z ich wagonu, który widział w przerwie, do tego przejścia, a potem na arenę? Chłopiec jak urzeczony obserwuje lwy w przyciemnionym korytarzu. Stoją spokojnie, czasem potrząsają swoimi wielkimi grzywami, a kiedy ziewają, widać przerażające zęby. Treser czuwa obok korytarza i od czasu do czasu macha na swoje zwierzęta krótkim kijkiem. Tata Emila siedzi za synkiem i co chwilę bierze w dłonie jego głowę, żeby przekierować spojrzenie chłopca na to, co dzieje się na arenie. Nie interesuje cię to, co jest przed tobą? Patrz przed siebie! Emil nie daje za wygraną. Fascynuje go to, co rozgrywa się za kulisami. Uparcie raz po raz wyrywa się z rąk ojca, który w końcu się poddaje, głośno wzdychając.
Chwilę później nadchodzi wreszcie kolej na klaunów. Zdaniem Emila są bardzo głośni i bezwzględni. Idą po prostu do pierwszego rzędu i wciągają dzieci na arenę. Jak dobrze, że Emil siedzi w trzecim rzędzie. Niektóre żarty są naprawdę zabawne, więc Emil głośno się śmieje. Ale potem nagle zaczynają wybuchać petardy ukryte „w pupie” jednego z klaunów. Coś, co miało przypominać głośne puszczanie bąków i najwyraźniej bawi wielu małych i dużych widzów, jest dla Emila okropne. Chłopiec strasznie się boi i wyobraża sobie, jak to jest mieć „petardę w pupie”. Z płaczem wybiega na zewnątrz, a mamie ledwie udaje się go uspokoić. Chociaż – co cały czas podkreśla mama – wszystko było udawane, przerażenie Emila mija bardzo powoli. To wcale nie jest śmieszne! Co niby jest śmiesznego, kiedy petardy eksplodują komuś w tak wrażliwym miejscu? Ojciec Emila jest wkurzony. Przedstawienie ma trwać jeszcze pół godziny, a oni wszyscy stoją na zewnątrz i marzną. Najpierw chłopiec nie interesuje się tym, co się dzieje na arenie, a teraz jeszcze swoim nieuzasadnionym strachem psuje całej rodzinie wyjście do cyrku. Oczywiście żona patrzy teraz na niego karcąco, ale pan E. jest zdania, że Emil znowu traktowany jest zdecydowanie zbyt łagodnie. Choć tak naprawdę i jego żona kucająca obok syna potrząsa głową i właściwie nie rozumie, o co chłopcu chodzi.
Moim zdaniem Emil ma rację. Wiele żartów i dowcipów robionych jest kosztem innych. Ich źródłem są częściej agresywne impulsy niż chęć wywołania wspólnej radości czy wesołości. Emil jest dzieckiem, które ze szczególnie twórczą mądrością zainteresowało się sprawami toczącymi się za kulisami. Nic dziwnego, że ta umiejętność idzie w parze z ponadprzeciętną wrażliwością. I dlatego jego przerażenie i obrzydzenie agresywnymi żartami są jak najbardziej na miejscu i powinny nakłonić rodziców do zgłoszenia cyrkowi niezadowolenia z elementów wieczornego przedstawienia, które rodzą lęk. Nawet jeśli jeden z rodziców odczuje taką potrzebę, nic z nią nie zrobi. Tak wynika z moich doświadczeń. Dzisiejsi rodzice bardzo się starają, żeby nie wyglądać na przewrażliwionych, przeczulonych, helikopterowych. Emil natomiast poczuje, że jest zbyt wrażliwy.
Poważne potraktowanie obaw i przerażenia Emila oznaczałoby zajęcie się sprawami z jego perspektywy i przyznanie, że nie tylko ma on prawo do własnego spojrzenia, lecz także że jego ocena agresywnych klaunów jest zasadna. A jednak we wszystkich podejmowanych przez jego mamę próbach pocieszenia chłopca właśnie to nie następuje. Emil zasługuje na odważnego tatę, który stanąłby po jego stronie, zamiast opowiadać się za fałszywie rozumianą męskością. Emil nie jest nadwrażliwym chłopcem – jest dzieckiem, od którego możemy się nauczyć, jak bardzo przywykliśmy do otaczającej nas zewsząd agresji. W repertuarze naszych zachowań rodzicielskich zbyt rzadko pojawia się gotowość, by naprawdę – a nie na poziomie słów nieznajdujących pokrycia – uczyć się od naszych dzieci. W każdym razie dla Emila z tej wizyty w cyrku popłynęła lekcja, że jest nadwrażliwym chłopcem. Jeśli nie zniszczy w sobie tej wrażliwej strony i uda mu się pozostać sobą, być może w przyszłości będzie dobrym psychiatrą dzieci i młodzieży.
Pogrzebane dzieciństwo
Ta książka jest o dzieciach. Zamiast opisywać dzieci czy informować o dzieciach, w pierwszej kolejności skupia się na ich perspektywie. To spojrzenie bardzo często nam dziś umyka. Umyka, ponieważ dorośli zapominają o dziecięcej perspektywie, którą przecież wszyscy kiedyś mieliśmy. Dziecięca perspektywa jest czasami zakopana tak głęboko, że brakuje jakichkolwiek wspomnień. To zapominanie jest naturalnym procesem. Dorośli często mają też dobre powody, by nie pamiętać o własnym dzieciństwie wcale lub mieć tylko częściowe wspomnienia z tego okresu. Poza tym bardzo ludzkie jest zjawisko utraty zdolności rozumienia subiektywnych zapatrywań innych, gdy bardziej pochłaniają nas aktualne zagadnienia dotyczące nas samych. I odnosi się to również do naszej relacji z dziećmi. Jako psychiatrę dzieci i młodzieży czasami naprawdę zadziwia mnie, jak bardzo niektórzy rodzice sprawiają wrażenie, jakby sami nigdy nie byli dziećmi. Niezwykłe wydaje mi się również to, że niektórzy rodzice nie przejawiają potrzeby przypominania sobie swojego dzieciństwa. Wyobrażam sobie wtedy, że tym dorosłym brakuje ważnej części ich własnego Ja. Nie powinno więc dziwić, że tacy rodzice nie mają pojęcia, co dzieje się w głowie ich dziecka albo jak wygląda świat z jego perspektywy.
Kwestia przekładu
Książka, którą trzymasz w ręku, jest dla dorosłych, ale też dla dzieci i młodzieży, którzy interesują się sobą. Moim celem było opisanie subiektywnego spojrzenia naszych dzieci. A wszystko po to, by dzięki tej publikacji rodzice, dziadkowie i wszyscy ci, którzy mają do czynienia z dziećmi zawodowo – jak za sprawą przekładu przez tłumacza – zrozumieli zjawiska zachodzące w dziecięcej psychice. Jeżeli mój przekład okaże się udany, będziesz w stanie zrozumieć, co się dzieje we wnętrzu dziecka, jakie nękają je troski. Wtedy dzieci będą się czuły zrozumiane – a przed rodzicami otworzy się nowe spojrzenie na własną pociechę.
Znam to z praktyki. Tam często muszę wchodzić w rolę tłumacza. I takie tłumaczenie często wystarcza, by wszystkie strony poczuły ogromną ulgę. Coś, co wcześniej było niezrozumiałe i wyglądało na sytuację bez wyjścia, dzięki mojemu przekładowi daje się zobaczyć w nowym świetle, z innej strony, i staje się rozwiązywalne. W tym sensie można tę książkę potraktować jako przekład zagłębiający się w dziecięce troski, objawy i zaburzenia.
Jednym z najintensywniejszych doświadczeń w mojej codziennej pracy, często pojawiającym się już podczas pierwszych rozmów z dziećmi i młodzieżą, jest to, że za sprawą zadawanych przeze mnie pytań u rodziców pojawia się nowy sposób rozumienia ich dzieci. W tej książce chcę przekazać to doświadczenie, ponieważ jest dla mnie rzeczą bardzo poruszającą, kiedy wyłącznie za sprawą mojego pośrednictwa w rodzinach udaje się uruchomić proces zmiany.
Dzięki tej książce chcę uruchomić proces przebudzenia – umożliwiając inne spojrzenie na nasze dzieci. Nie za sprawą nowej normy, nowej soczewki, ale wyłącznie dzięki skupieniu się na tym, co dzieci mają nam do powiedzenia. Wtedy konkretne rady nie są już tak istotne, chociaż od czasu do czasu opisuję tu na podstawie mojej praktyki, jaka specyficzna wskazówka okazała się pomocna. Ostatecznie moje rady są częścią drogi, którą dane dziecko ze mną przebyło.
Beztroskie dzieciństwo
Jak wpadłem na pomysł, że w dziecięcej psychice skrywają się troski, które powinny ujrzeć światło dzienne? Wielu dorosłych uważa, że troski i dzieciństwo nie idą w parze. Dzieciństwo – takie jest najwyraźniej powszechne przekonanie – jest tym okresem życia, przez który idzie się radośnie, beztrosko, bez obciążeń i nie przeczuwając niczego złego. Jest czasem zabawy, uciechy z otaczającego świata, życia chwilą, bieżącym dniem. Troski są domeną dorosłych, którzy usilnie starają się trzymać wszelkie trudne myśli z dala od milusińskich. Chętnie patrzymy na radosne dzieci, cieszymy się ich beztroską i mamy nadzieję, że utrzyma się ona możliwie długo.
Przywykliśmy też, że to my, dorośli, przykładamy do dzieci nasze normy i konwencje niczym miarę. Ale co jest normalne? O tym, czy dziecko rozwija się prawidłowo, czy też należy wdrożyć działania korekcyjne, decydujemy my, dorośli. Ktoś, kto ma wgląd w dziecięcą psychikę, kto ją dostrzega, ujawnia automatyczną skłonność do mierzenia trosk. Te miary oraz sposób, w jaki je oceniamy, zmieniają się. Ja także rozwijałem swoje rozumienie w ciągu niespełna 30 lat pracy jako lekarz specjalizujący się w psychiatrii dzieci i młodzieży. Będąc młodym lekarzem stażystą, sądziłem, że zawsze wiem, co jest dobre dla dzieci i ich rodzin. Później, jako doświadczony lekarz i psychoterapeuta, zrozumiałem, że często wystarczy zadbać o to, by wszystkie zaangażowane strony zyskały spojrzenie „od środka” i by sobie taką perspektywę uświadomiły. Nierzadko pozytywnie zaskoczony stwierdzam wtedy, że samo ukazanie tej perspektywy może już zainicjować zmiany.
Przeszedłem więc drogę od normy i konwencji do obserwacji subiektywizmu i stresu psychologicznego. Dawniej z powodu niepewności i niewiedzy chętnie sięgałem po wystandaryzowane metody diagnostyczne (za pomocą kwestionariuszy) i byłem skazany na możliwie jasne miary i konwencje, które z zewnątrz przykładałem do dziecka i jego rodziny. Dzisiaj już wiem, że skuteczna pomoc możliwa jest jedynie dzięki pogłębionemu zrozumieniu spojrzenia moich pacjentów. I stosownie do tego będę postępował w tej książce, opisując, jak takie pogłębione zrozumienie wygląda, jak można je osiągnąć i co daje się dzięki niemu uzyskać.
Przypadek Pippi Langstrumpf
Podziwiamy Pippi Langstrumpf, ikonę dziecięcej beztroski i wolności, która mimo przeciwności losu wiedzie radosne życie, nie podporządkowuje się nikomu i obśmiewa każdy problem. Wesołość tej piegowatej rudej dziewczynki symbolizuje dzieciństwo pełne radości i samostanowienia. Pippi pokazuje światu dorosłych, że już nie możemy z każdym dzieckiem zrobić tego, na co mamy ochotę. Niezależne dziecko sprowadzające naszą pedagogikę ad absurdum i wymagające ze swojej strony od dorosłych maksymalnej empatii – i jednocześnie wciąż sprawiające, że ponosimy porażkę. Przyjemnie patrzeć, jak konsekwentnie Pippi wodzi dorosłych za nos. Któż z nas jako dziecko choć raz nie chciał być taki jak ona? Kto nie chciał być tak silny i nietykalny, żeby raz a dobrze pokazać tym wszystkim dorosłym? Czy to nie dziwne, że Pippi Langstrumpf mimo zachowań, które w prawdziwym życiu sprowadziłyby na nią sankcje i wykluczenie, jest w tym świecie idealizowana?
Druga strona Pippi, głębia jej psychiki, nie znajduje wyrazu. Pippi i troski? Mimo pojawiających się czasem zmartwionych pytań Anniki i Thomasa sama taka możliwość jest przez Pippi za pomocą nadludzkiej siły fizycznej i przebojowości wciąż na nowo tłumiona, wypierana i maskowana.
Zakładam, że Pippi podczas pierwszej rozmowy ze mną w początkowo intensywnej fazie upierałaby się przy swoim bagatelizowaniu i obśmiewaniu. Później jednak, jeśli udałoby mi się nawiązać z nią relację, być może posmutniałaby z powodu swojej samotności, zagubienia i zaprzeczającej postawy. W psychoterapii z Pippi stałoby się oczywiste, jak z konieczności – a nie w rezultacie wolnego wyboru – stała się silniejsza i doroślejsza, niż wynikałoby to z jej rozwoju i niż jest to dla niej dobre, i jak bardzo każdego dnia ją to wszystko przerasta, za cenę wykluczenia ze szkoły i społeczności. W ramach leczenia stacjonarnego powoli uczyłaby się mierzyć ze swoją bezkresną żałobą i brakiem rodziców. Ostrożnie pod opieką profesjonalisty nawiązywałaby kontakty z innymi dziećmi i w szpitalnej szkole uczyłaby się, jak inaczej niż poprzez nieustanne odrzucanie wszystkiego może pokazać, jaka jest mądra. Intensywnie staralibyśmy się, by Pippi nigdy nie musiała poczuć, że ma deficyty – podczas wspólnych sesji terapeutycznych próbowalibyśmy pokazać jej, że powinna po prostu swoją niesamowitą siłę wykorzystywać w inny sposób. Nie byłaby wtedy taka wykluczana i samotna. Pokazalibyśmy jej, jak bez wstydu i utraty twarzy może doświadczyć, że rezygnacja z postawy odrzucającej wszystkich i wszystko dookoła może prowadzić ją ku dobrej przyszłości – na przykład w placówce terapeutycznej, gdzie byłaby też stajnia. Ale wtedy mit Pippi Langstrumpf zostałby definitywnie odczarowany, a my, rodzice, musielibyśmy wymyślić nową zabawną historię.
W mojej książce SuperKids zrelatywizowałem dominujący ideał dzieciństwa z Bullerbyn, a kiedy kwestionuję tu kolejne piękne i romantyczne spojrzenie na świat proponowane nam przez Astrid Lindgren, wychodzę z założenia, że nie przerwiesz lektury i zdasz się na motywację, która mną kierowała, gdy pisałem tę książkę: wciąż uważam, że możemy lepiej rozumieć dzieci i nie upiększać ich w romantycznym duchu ani nie ignorować poważnych konfliktów lub wewnętrznych okoliczności życiowych. Gdyby Pippi Langstrumpf żyła dzisiaj, życzyłbym sobie, by znalazł się dorosły, który odważyłby się ją do mnie przyprowadzić. Spotkałem już wiele takich „Pippi”, a wiele „Ronji” codziennie na nowo rzuca wyzwanie wszystkim pracownikom kliniki i mnie, aż uda nam się w troskliwej relacji terapeutycznej uczynić je zdolnymi do życia, w tym pozytywnym znaczeniu.
Dziecięce troski bez końca?
Dziecięce troski – może zadajesz sobie pytanie, czy jest ich aż tyle, żeby uzasadnione było poświęcanie im całej książki. Dzieciństwo to etap życia, w którym troski pojawiają się rzadko – z takiego założenia wychodzi w każdym razie wielu dorosłych. Wraz z biegiem życia trochę narastają, ale i w wieku młodzieńczym nie można ich porównywać z „poważnymi troskami” dopadającymi nas, dorosłych. W każdym razie słyszę takie komentarze od rodziców. Jakże często dziecięce pytania i „małe” troski wyzwalają naszą wesołość, uśmiechamy się i cieszymy na widok powagi, z którą „maluchy” próbują nam dorównać. Prawdziwe troski, o czym przekonanych jest wielu dorosłych, wyglądają jednak zupełnie inaczej.
Po wielu latach pracy jako psychiatra dzieci i młodzieży jestem już przeczulony na punkcie takiej relatywizacji dziecięcych doświadczeń. Ból jest również wśród dorosłych zjawiskiem subiektywnym i nieporównywalnym. Kto daje nam prawo wyrokowania, że dziecięcy ból, dziecięca troska jest „mniejsza”, mniej ważna i można ją zbagatelizować? Czy to własne wspomnienia – w porównaniu z naszym dzisiejszym dorosłym życiem – „beztroskiego” dzieciństwa uprawniają nas do tego, by mniej poważnie podchodzić do dzieci i ich zmartwień? Skąd wiemy, że z dziecięcej perspektywy sprawy wyglądają tak samo jak z naszej? Jak widzą to dzieci?
Tak naprawdę nie istnieją powody, by sądzić, że dziecięce troski mają mniejszy ciężar gatunkowy. W tej książce chcę wiele tych domniemanych „drobnych” zmartwień dokładniej objaśnić, pozwolić dzieciom, by o nich opowiedziały – i wtedy, mam nadzieję, stanie się jasne, jak bardzo poważnie należy wiele z nich potraktować. Jako czytelnik sam na końcu zdecydujesz, ile przesady znajduje się w opisanych dziecięcych troskach!
Często spotykam się z zarzutem przesadnego podejścia do problemów „małych ludzi”, słyszę, że je wyolbrzymiam i dramatyzuję. Jakże często pojawia się pytanie, czy niektóre dzisiejsze dziecięce problemy nie wynikają wyłącznie z tego, że zbyt intensywnie się nimi zajmujemy, że wmawiamy dzieciom i sobie istnienie trudności, zamiast je tak jak wcześniej zignorować. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek wmawiał dzieciom problemy. Nawet jeśli rodzice – szczególnie ojcowie – początkowo byli sceptyczni, z reguły po zakończonej diagnostyce czy terapii rozstawaliśmy się w jednomyślności.
Dokładniejsze przyjrzenie się własnym dzieciom może przed nami otworzyć nowe perspektywy, które nie wpisują się automatycznie w założenie o istnieniu wyłącznie szczęśliwego dzieciństwa. Rozumiem to, wszyscy chcemy, by nasze dzieci czuły się jak najlepiej, były zadowolone i rosły zdrowo, dając sobie czas na zbliżenie się do problemów tego świata. Ale czy dzięki temu są też automatycznie radosne?
Radosne dzieciństwo – mit czy rzeczywistość
Na podstawie wspomnień o własnym dzieciństwie chętnie wnioskujemy, że troski z wiekiem przybierały na sile. Dzieciństwo było zasadniczo bardziej sielskie – bez porównania ze zmartwieniami, które spędzają dziś sen z powiek nam, dorosłym. Jakże często w rozmowach ze mną rodzice podkreślają, że ich dzieci „poza tym” (czyli abstrahując od powodu wizyty w moim gabinecie) są bardzo, bardzo radosne.
Ta sugestia wypowiadana z naciskiem sprawia, że pojawia się we mnie znak zapytania. Zbyt często obserwowałem, że za takie postrzeganie odpowiada życzenie rodziców, by dzieci były szczęśliwe, a nie to, czy rzeczywiste są radosne.
A tak w ogóle to nikt – również dzieci – nie może być zawsze szczęśliwy! Wszyscy znamy takich ludzi, którzy sobie i światu muszą nieustannie udowadniać, że są weseli. Jakie to jest męczące!
Co w takim razie się liczy? Chodzi mi o to, że o wiele ważniejsze od bycia radosnym jest bycie zadowolonym z życia. A satysfakcja z życia nie idzie automatycznie w parze z wesołością. Każdy człowiek – każde dziecko – może być niezwykle zadowolony z siebie i świata, a jednocześnie bawić się i rozkoszować w ciszy.
Po niespełna 30 latach pracy jako psychiatra dzieci i młodzieży dostrzegłem, że założenie o beztroskim dziecięcym życiu jest projekcją rodzicielskiego życzenia. Rzutujemy naszą tęsknotę za beztroską i wolnością od problemów na nasze dzieci, ponieważ tak trudno znieść, że całemu naszemu życiu – raz bardziej, a raz mniej – towarzyszą zmartwienia. Przynajmniej dzieci powinny dorastać pozbawione zmartwień. Przy tym narażamy się na ryzyko niedostrzegania znaczenia dziecięcych trosk i ich bagatelizowania.
Czyste dzieciństwo
Celem tej książki jest sprostowanie mitu o beztroskim dzieciństwie, bez dramatyzowania i bez obrzydzania tego etapu życia. Różowy lukier, którym tak chętnie oblewamy dzieciństwo, przesłania nam psychikę naszych pociech.
Żeby to zmienić, najpierw przyjmuję perspektywę dzieci, pozwalam im opowiadać. Przywykliśmy do czegoś innego. To nie perspektywa dzieci jest w centrum, ale nasze spojrzenie na dzieciaki. Patrzymy na nie, obserwujemy, postrzegamy, i w zależności od dziecka, naszej osobowości i sytuacji powstaje z tego troskliwe, życzliwe spojrzenie – albo otwiera się perspektywa budząca obawy, a nawet alarmująca. W tym wszystkim gubimy to, jak samo dziecko patrzy na siebie, rodzinę, przyjaciół, szkołę – na nas i na świat.
Moim zdaniem najwyższy czas, by ta perspektywa znalazła się w centrum zainteresowania. Jak wygląda świat oczami dzieci? Jak my jawimy się z takiego punktu widzenia? Co się zmienia wraz ze zmianą perspektywy? Co możemy zrozumieć? Jakie troski nagle pojawiają się w polu widzenia? Czy zmienia się przez to też nasza postawa, nasze wsparcie i opieka nad dziećmi? Jaka pomoc jest możliwa przy dużych troskach – i czy musimy w ogóle pomagać, czy wystarczy, że okażemy wsparcie?
A zatem opisując w tej książce dziecięce troski, obejmuję tylko pewną część tego, co składa się na całościową relację z dzieckiem. Z samego rozumienia automatycznie nie wynikają wskazówki dla działań, ale niewykluczone, że zmieni ono twoje nastawienie do dziecka czy nastolatka. W mojej codziennej pracy zmiana postawy wynikająca z pogłębionego zrozumienia jest często ważniejsza niż konkretna porada odnośnie do zachowań. Rodzice są czasem rozczarowani, wszak chcą się ode mnie przede wszystkim dowiedzieć, co mają teraz zrobić, żeby ich dziecko się zmieniło albo by pozbyło się zmartwień. Ja jednak wychodzę z założenia, że lepsze zrozumienie automatycznie prowadzi do nowej postawy, zmienionego nastawienia. Również w naszych zespołach terapeutycznych wiele czasu poświęcamy na nieustanną refleksję i analizę naszych postaw wobec dziecka, ponieważ wiemy, jak skuteczna dla relacji jest zmieniona postawa, która często działa cuda, także wtedy, kiedy wprost na ten temat z dzieckiem w ogóle nie rozmawiamy. Wtedy nowe nastawienie wobec dziecka się opłaca.
Proszę, nie oczekuj wyłącznie konkretnych porad – jeśli po lekturze tej książki wykształcisz życzliwe spojrzenie na dziecięcą psychikę i zrozumienie szerokiego zakresu normy, to nie tylko udało mi się zmniejszyć twoje troski, lecz także z pewnością zmartwienia dzieci pozostających pod twoją opieką.
Trochę prywaty
Piszę tę książkę również dlatego, że nie motywuje mnie wyłącznie moja działalność jako psychiatry dzieci i młodzieży, ale też moje wspomnienie z dzieciństwa: już jako dziecko często napędzała mnie i fascynowała fantazja, co by się stało, gdybym mógł przenieść się za oczy mojego rozmówcy, jako małe stworzonko stanąć za gałkami ocznymi innego człowieka, żeby stamtąd, jak teleskopem, móc oglądać świat. Ta głęboka tęsknota za zmianą perspektywy i fascynacja tematem postrzegania przez siebie i przez innych towarzyszą mi całe życie. Pragnienie, by zostać psychiatrą dzieci i młodzieży, narodziło się między innymi z tej dziecięcej fantazji. Do dziś do najbardziej radosnych przeżyć w mojej pracy należą sytuacje, w których odnoszę wrażenie, że mój rozmówca rzeczywiście czuje się przeze mnie zrozumiany, że rzeczywiście udaje mi się ustanowić coś takiego jak zgodność oceny psychicznych zależności. Głęboką relację, która powstaje w takich momentach, trudno jest z czymkolwiek porównać i zastąpić czymkolwiek materialnym. Wdzięczność dzieci i nastolatków – które mogą się w relacji ze mną zobaczyć jak w lustrze – jest codzienną zapłatą za moją pracę. To jest czasem męczące, ponieważ daje się osiągnąć wyłącznie dzięki pełnemu zaangażowaniu własnej psychiki. Nagroda jest ogromna, zaangażowanie spotyka się z tak intensywną emocjonalną odpowiedzią i odwzajemnieniem, że odczucie zmęczenia niezmiennie i zadziwiająco szybko znika.
Dziecięce problemy – problemowe dzieci
Mali pacjenci, którzy do mnie trafiają, to dzieci, które mają problemy. Przeważnie nie są to dzieci problemowe, czyli takie, które od chwili pojawienia się na świecie są dla swoich rodziców źródłem poważnych trosk i zmartwień. Dziecięce troski są czymś innym. Bardzo zależy mi na tym, żeby przerwać to automatyczne połączenie dziecięcych problemów z problemowymi dziećmi. Nie dlatego, że chcę bagatelizować rozmiar trosk, ale dlatego, że same troski zazwyczaj nie uzasadniają tego, by uznać dzieci za dzieci problemowe. Najczęściej każde dziecko z dziecięcymi zmartwieniami dysponuje wystarczającymi innymi zasobami i jest w stanie sobie w życiu właściwie radzić. Mimo to jego troski nie powinny być ignorowane.
Dziecięce troski są z perspektywy psychiatrii dzieci i młodzieży często powiązane z objawami i zaburzeniami. Strach Emila, o którym pisałem na początku tego wprowadzenia, prawdopodobnie nie zamienił się w stan wymagający leczenia. Być może chłopiec przez dłuższy czas nie będzie miał chęci odwiedzać cyrku, późnej też będzie gotów na taką wizytę jedynie przy wyszukanym programie. Mimo to trzeba zrozumieć, że coś, co przy bliższym spojrzeniu zasługiwało na obronę przez oboje rodziców, zostało, przynajmniej przez ojca, zinterpretowane jako wrażliwość, a nawet nadwrażliwość. Doświadczenie Emila jest przykładem na to, jak szybko perspektywa dziecka i jego przeżycia uznawane są za przesadne i skazywane na niebyt.
W kolejnych rozdziałach kieruję się nie tylko tematami, które tak często zajmują nasze dzieci, lecz także powszechnymi objawami i diagnozami, za pomocą których rodzice przedstawiają mi swoje młodsze i starsze pociechy. Mimo to nie jest to kierowany do rodziców podręcznik z zakresu psychiatrii dzieci i młodzieży, ponieważ ograniczam się do perspektywy dziecka oraz jej zrozumienia i interpretacji.
Konsekwencje z tego wynikające mają swoje źródła tylko w naszym zagłębieniu się w dziecięcą perspektywę. Nigdy nie można w sposób uogólniony przewidzieć, jak będą wyglądały. Zależy mi, żeby świadomie pozostawić to tobie, drogi czytelniku, ponieważ to, co możemy określić jako zmiana postawy czy zmiana zachowania, może powstać wyłącznie w wewnętrznym dialogu między tym, kto zawierzy dziecięcej perspektywie, i rzeczywistym lub fikcyjnym dzieckiem.
Oczekujesz konkretnej porady? Oto ona: zmiana postawy i zachowania ze strony rodziców jest olbrzymim krokiem w każdej diagnostyce i terapii dziecięcych trosk. A osobiste zmierzenie się rodziców z ich własnym spojrzeniem na swoje dziecko i dostrzeżenie jego zmartwień są pierwszymi i najważniejszymi krokami na drodze do zmiany!
Jeśli niektóre przypadki będą ci się wydawały „banalne”, ponieważ nie opisuję żadnych dramatów, wiedz, że i te historie są dla mnie ważne, ponieważ i w „drobiazgach” mogą znajdować się cenne wskazówki – tak jak u Emila: można odebrać opis jego wizyty w cyrku jako coś błahego, coś, co każdego dnia przytrafia się dzieciakom. Ale można również, jeśli odważymy się spojrzeć przez szkło powiększające, zrozumieć, że dziecko w Emilu nie jest właściwie postrzegane.
Struktura książki
W poszczególnych rozdziałach przytaczam przynajmniej jeden przypadek, który obok diagnostyki zawiera również strategię terapii lub zalecenia. Perspektywa rodziców pojawia się wyłącznie wtedy, kiedy jest w mojej ocenie niezbędna dla zrozumienia dziecka.
W każdym rozdziale przyświeca mi pomysł, by na plan pierwszy wysunąć subiektywne spojrzenie dziecka, a następnie przyporządkować temat fachowym czy ogólnospołecznym aspektom. Tam, gdzie wydaje mi się to pomocne, przedstawiam zarys przebiegu terapii.
„Dziecięce troski” kończą się rozdziałem poświęconym aktualnemu opisowi stanu dziecięcej psychiki w szerszym kontekście. Jest to próba nakreślenia – na podstawie wszystkich pojedynczych opisów przypadków – czegoś w rodzaju mapy umożliwiającej nam, dorosłym, wyjaśnienie i zrozumienie dzisiejszego dzieciństwa z perspektywy psychiatrii dzieci i młodzieży.
Wszystkie opisane historie są anonimizowane, by nikt nie mógł się w nich rozpoznać. Dziękuję wszystkim dzieciom, nastolatkom i ich rodzinom za zgodę, bym na podstawie spotkań z nimi mógł przygotować tę książkę, ułatwiającą rozumienie naszych dzieci.
Zobaczysz, że rozumienie czy zrozumienie dzieci nie oznacza ani ograniczenia zainteresowania nimi, ani zainteresowania przesadnego.
Coś takiego jak przesadne zrozumienie nie istnieje, tak samo jak nie można okazać zbyt dużo miłości.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Michael Schulte-Markwort
WYPALONE DZIECI
O presji osiągnięć
i pogoni za sukcesem
Dzieci również mogą się wypalić. Presja, której podlegają, jest nie do wytrzymania. Muszą mieć perfekcyjną stylizację na występ w klasie, idealne oceny, a po zakończeniu lekcji i dodatkowej godzinie języka obcego już czekają na nie trener i nauczycielka gry na pianinie. Dzieci niemal całkowicie poddają się dyktatowi społeczeństwa, w którym liczy się tylko sukces – i ponoszą tego bolesne konsekwencje.
Poruszające tematy, odważne hipotezy, książki zmieniające postrzeganie rzeczywistości
Dotychczas w serii Kontrasty i kontrowersje ukazały się:
• Humanizm ewolucyjny Michael Schmidt-Salomon
• Poza dobrem i złem Michael Schmidt-Salomon
• Cyfrowa demencja Manfred Spitzer
• Wszystkie dzieci są zdolne Gerald Hüther i Uli Hauser
• Budząca się szkoła Margret Rasfeld i Stephan Breidenbach
• Granica bólu Joachim Bauer
• Samodzielne myślenie Harald Welzer
• Cyberchoroby Manfred Spitzer
• Szkoła neuronów Marek Kaczmarzyk
• Unikat Marek Kaczmarzyk
• Wypalone dzieci Michael Schulte-Markwort
• Pułapka nadopiekuńczości Julie Lythcott-Haims
• Przemoc emocjonalna Warner Bartens
Niepokoisz się, że Twoje dziecko się od Ciebie oddala?
Czujesz, że coś jest nie tak, ale nie wiesz, jak dotrzeć do dziecka?
A może nie masz z kim porozmawiać o swoich podejrzeniach?
Chcesz pomóc dziecku w radzeniu sobie z kłopotami?
A może po prostu chcesz porozmawiać o roli, jaką odgrywasz w życiu dziecka?
Wiemy, że rola rodzica, nauczyciela czy wychowawcy nie jest prosta. Jeśli chcesz porozmawiać o bezpieczeństwie dziecka,
zadzwoń.
Telefon dla Rodziców i Nauczycieli 800 100 100 prowadzony jest przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę.
Od każdej zakupionej książki z kategorii popularnonaukowe, w księgarni internetowej Literatura Inspiruje przekażemy złotówkę na pomoc dzieciom, które korzystają ze wsparcia Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116 111, prowadzonego przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę.
www.literaturainspiruje.pl
Książki wywołujące burzę emocji.
Literatura oparta na faktach, beletrystyka, publicystyka popularnonaukowa.
Książki, które inspirują i dają do myślenia, pozostawiając po sobie cenne ślady.
Zapraszamy do wspólnej wędrówki!
www.dobraliteratura.pl