- W empik go
Zaćmienie - ebook
Zaćmienie - ebook
Sylvi, Mile i ich maleńki synek w słoneczny poranek budzą się w pokoju hotelowym. Nic nie zapowiada tragedii, która za chwilę nastąpi – półtoraroczny Elias ginie po upadku z siódmego piętra. Zszokowani i zrozpaczeni rodzice zaczynają między sobą wyniszczającą wojnę. Oboje są podejrzani o wyrzucenie chłopczyka z balkonu.
Śledztwem zajmuje się Konrad Sejer. Wyjaśnienia rodziców są niespójne, szybko wychodzi na jaw, że mają poważne problemy osobiste, z którymi sobie nie radzą. Mile zamierzał odejść od żony i zacząć życie z inną kobietą. Czy mężczyzna zabił synka, bo nie wyobrażał sobie rozstania z nim? Czy może Eliasa zamordowała Sylvi, żeby zadać ból niewiernemu partnerowi? Wobec braku dowodów i świadków rozwiązanie zagadki wydaje się niemożliwe.
Karin Fossum to norweska królowa zbrodni. Największą popularność przyniosła jej seria kryminałów o inspektorze Sejerze. Przetłumaczono ją na kilkanaście języków, a wybrane części otrzymały nagrodę za najlepszą powieść kryminalną w krajach skandynawskich. Autorka w swoich książkach skupia się przede wszystkim na motywacjach morderców i logice stojącej za dokonywanymi zbrodniami. Pisarka obnaża mechanizmy strachu, szaleństwa i cierpienia.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0238-270-9 |
Rozmiar pliku: | 959 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Elias spał mocno, ale poruszył się, gdy chwyciłam jego stópkę. Trzymałam ją delikatnie, badałam paluszki. Elias był moją kotwicą, trzymał mnie mocno, żądał i rozkazywał, zmuszał mnie do wstawania i popychał mnie do przodu. Był w moim sercu, płynął w moich żyłach. Mój mąż spał równie mocno, słyszałam jego oddech, Elias leżał między nami w dużym hotelowym łóżku, ubrany tylko w pieluszkę. Miałam nadzieję, że będzie spał długo, nie czułam się dobrze, potrzebowałam wody. Jeśli się napiję, będę musiała iść do łazienki, a to go obudzi. Położyłam się na boku, nie puszczając jego stopy, na twarzy czułam ciepło słońca wschodzącego między dachami. Nie chciałam słońca. Chciałam ciężkich chmur, mgły, deszczu i wiatru. To, co na zewnątrz, musiało pasować do tego, co wewnątrz, burza na świecie, burza w mojej głowie. Dziś tak nie było.
Po raz ostatni śpimy w jednym łóżku, pomyślałam, bo nie jesteśmy już rodziną. Wtedy właśnie Elias i tak się obudził, usłyszałam jego gaworzenie. Czołgał się po łóżku z prędkością zabawki na baterie. Udawałam, że śpię, ale on nie dał się nabrać, traktował mnie jak swoją własność, ciągnął i szarpał, jak to dziecko, drapał i ranił, uderzał i kopał. Kiedy to nie przyniosło skutku, zaczął krzyczeć. Rzucił się na ojca, ciągnął go i szarpał w ten sam sposób. Chciał wstać, chciał poznać cały pokój, pełen tylu ekscytujących rzeczy. Prasa do spodni, stojak na parasole, minibar ze słodyczami i napojami, grube zasłony z frędzlami oraz eleganckie meble o zakrzywionych nogach, na które mógł się wspinać. Słyszałam odgłosy hotelu. Warkot windy, rozmowy pokojówek na korytarzu. Gdzieś daleko dzwonił telefon, a z pokoju obok dobiegała wesoła muzyka. Ja jednak miałam ciężką głowę i serce, więc schowałam się pod kołdrą, chciałam tylko wrócić do snu.
Wtedy obudził się mój mąż.
– Zajmę się Eliasem – powiedział – ty sobie pośpij.
Z ulgą odwróciłam się do nich plecami. Odpocznij teraz, pomyślałam sobie, w wygodnym łóżku. Znajdziemy chyba jakieś rozwiązanie. Materac ugiął się, gdy mąż postawił stopy na podłodze, Elias gruchał radośnie. Próbowałam przypomnieć sobie czas, zanim się urodził, jakie to mogło być życie, bez czegoś tak wszechogarniającego? Życie bez przedłużenia, jakim był dla mnie Elias, moja kotwica, moje ciało i krew. Rósł we mnie i karmił się mną przez długi czas, a jego serce biło razem z moim. Gdybym go straciła, byłoby to coś w rodzaju amputacji. Wtedy musiałabym przeżyć resztę życia z nieuśmierzalnym bólem, z rękami chwytającymi powietrze w poszukiwaniu tego, czego brak. Chodziłabym jak na kikutach. A jego ojciec, tak myślałam, dał mu tylko jedną, samotną komórkę. Mikroskopijnego pływaka, tak małego, że nie widać go gołym okiem. Mężczyźni często mówią o plemnikach, nazywają je chłopakami, z dumą, jakby to była armia elitarnych żołnierzy, zdolnych do podboju świata. Kiedy poród dobiega końca, a ojciec może przeciąć pępowinę, wierzy, że więź między matką a dzieckiem została zerwana. Jest właścicielem dziecka na równi z kobietą. A kobieta znów jest dla niego dostępna jak wcześniej.
Tak właśnie myślałam, leżąc w łóżku. Podczas gdy on szeptał spokojnie do Eliasa. Miałam tak ciężką głowę, nie mogłam zrozumieć słów, ale nie było mi to potrzebne. Cieszyłam się, że wstał i przejął odpowiedzialność.
Ich głosy się oddaliły, musieli być w łazience. Usłyszałam hałas spuszczanej wody. Elias zaśmiał się kilkoma krótkimi trylami. Potem znowu zasnęłam, ale nie na długo, głosy się zbliżyły i wreszcie zapadła cisza. Uderzyło mnie to. Elias nieustannie gaworzył albo wydawał inne dźwięki, śmiech, głośne okrzyki, niezadowolone wybuchy złości. Otworzyłam oczy i spojrzałam na żyrandol, na błyszczące kryształy. Zaczęły drżeć, lekko pobrzękując pod sufitem, jakby coś szybko przemieszczało się po pokoju, jakieś ostrzeżenie, a może powiew wiatru z otwartych drzwi balkonowych. Poza tym była tylko cisza i pęd ruchu ulicznego. Trąbiący samochód i jeszcze coś większego, może autobus. Pomyślałam, że wyszli na korytarz. Może zjechali windą siedem pięter w dół, żeby zjeść śniadanie. Zniknęli na jakiś czas, a ja mogłam dalej spać w białej pościeli. Podniosłam głowę z poduszki, aby potwierdzić swoje przypuszczenia. Wtedy zobaczyłam ich obu, stali na balkonie. Byli tacy wyraźni w promieniach słońca. Mój mąż, duży i silny, z szerokimi ramionami, Elias mały i pulchny w białej pieluszce. Podniósł Eliasa i postawił go na barierce. Stamtąd mieli widok na całe miasto. Dachy i fiord po lewej stronie, z kontenerowcami, dźwigami i silosami zbożowymi. Mocno objął Eliasa w pasie. Jego dłonie są niewiarygodnie duże i chociaż byli kilka metrów ode mnie, wyraźnie widziałam, jak podekscytowany jest Elias. Pokazywał, machał małymi rączkami, wydając przy tym niecierpliwe okrzyki. Daleko pod nim znajdowało się miasto. To nierozsądne postawić małe dziecko na barierce balkonu, z bosymi stopami, które przed chwilą trzymałam, więc zawołałam do męża, żeby uważał.
– Uważaj – krzyknęłam – on jest taki dziki!
Usłyszał napomnienie i odwrócił się do mnie. Powoli i mechanicznie, jakby coś poza jego kontrolą kierowało jego ruchem. Przez cały czas trzymał Eliasa w mocnym uścisku, jego dłonie były jak stalowe kajdany, zamknięte w bezpiecznym kręgu. Zauważyłam jednak, że coś jest z nim nie tak. Oczy, tak jaskrawozielone, świeciły własnym blaskiem. Wpatrywał się we mnie jak przez portal z innego świata, stałam się kimś obcym, kimś z zewnątrz. Odwrócił się w ten sam mechaniczny sposób. I pchnął Eliasa za krawędź.
(Fragment wyjaśnień matki, 4 sierpnia, pierwsze przesłuchanie).
*
Ciało pękło, uderzając o asfalt. Ci, którzy znaleźli się najbliżej, porównali później dźwięk do upadku arbuza z dużej wysokości. Niektórzy myśleli początkowo, że z balkonu spadła torba ze śmieciami, może zawierająca owoce i resztki jedzenia, które teraz rozsypały się na chodnik. Większość przechodniów szła z dworca oddalonego o kilka minut. Przeszli przez plac kolejowy z fontanną, gdzie woda spływała chłodno po ścianie z czarnego kamienia. Następnie skręcili w prawo w ulicę hrabiego Adlera i minęli hotel Annabelle z niebieską markizą. Inni znów przybyli od strony Union, pieszo, rowerem lub samochodem, z niewielką prędkością, bo ulica była wąska i ruchliwa.
Naprzeciwko hotelu znajdował się stary blok mieszkalny, który nazywali Grevens Gård – domem hrabiego. Wkrótce za oknami pojawiły się białe twarze. Gapie próbowali rozszyfrować sytuację przed hotelem: zbiegowisko, służby ratunkowe, ludzie w żółtych kamizelkach, brzęczący jak wściekłe osy. Pracownicy hotelu w ciemnych uniformach i przerażeni świadkowie, którzy zostali szybko przegonieni, ale wycofali się tylko na drugą stronę ulicy, zablokowanej na obu końcach. Na obrzeżach tłumu krążyły plotki, ktoś mówił o potrąceniu, samochód skosił pieszego, sprawca zbiegł. Inni twierdzili, że było to samobójstwo, że ktoś skoczył z balkonu, wydawało im się, że widzieli mężczyznę wychylającego się przez krawędź. Zadaszenie osłaniało wejście. Rozległy się krzyki i komendy. Po dłuższej chwili konieczne prace zostały wykonane. Samochody powoli się wycofały. Ofiary nie dało się uratować, ledwo udało się ją podnieść z asfaltu w jednym kawałku. Gapie też rozchodzili się powoli i niechętnie, oglądając się przez ramię. To było niewiarygodne. W tym małym mieście, przy tak pięknej pogodzie. Jednak kilku pozostało do końca, tłocząc się przy fasadzie Grevens Gård. Milczący, bladzi i wstrząśnięci do głębi, prowadzili ze sobą cichą rozmowę. Mężczyzna w żółtej kamizelce spłukiwał ulicę wodą z węża.
Rodzice zostali znalezieni na siódmym piętrze, w tragicznym stanie, niekompletnie ubrani. Naskakiwali na siebie brutalnie. Przechodząca korytarzem pracownica widziała ich z bliska i zeznała potem, że kobieta była rozhisteryzowana, a jej krzyki dało się słyszeć na całym piętrze. Walka toczyła się na korytarzu przed windą. Mężczyzna próbował się bronić, trzymając ręce przed twarzą i kopiąc kobietę, która drapała go, gdzie tylko mogła dosięgnąć, a ponieważ nie miał na sobie ubrania, sięgała niemal wszędzie. W końcu sobie przypomniał, że jest silniejszy. Z wściekłością chwycił kobietę za długie włosy i szarpnął gwałtownie. Wtedy upadła, a on stał, z pękiem włosów w dłoni. Na jej głowie szybko pojawiła się strużka krwi, spłynęła na czoło.
Wyczerpanie w końcu dało o sobie znać, po długiej i wściekłej walce, a kiedy przybiegli ratownicy, małżonkowie zostali wciągnięci do windy i zawiezieni na parter. Tam każde owinięto kocem i zaprowadzono do biura za recepcją.
Niektórzy goście usłyszeli zamieszanie. Zaniepokojeni przekradli się przez hol i zebrali przy barze. Nie był otwarty, ale z okien mieli widok na ulicę. Najwyraźniej ktoś spadł z balkonu; pewnie pijany lub samobójca. Dog niemiecki spoczywał u stóp swego pana, terier bostoński zajął pozycję przy drzwiach, obserwując wszystko, co się działo przy recepcji. Za ladą stały dwie młode kobiety w granatowych uniformach – krótkich, dopasowanych żakietach i wąskich spódniczkach. Telefony dzwoniły bez przerwy, ale ich nie odbierano. Podwójne szklane drzwi stały otworem. Wreszcie rodzice zostali wyprowadzeni, przeszli po grubym dywanie jak szare duchy. Matka krwawiła z rany na czole, ze złością odpychała każdego, kto próbował jej pomóc. Goście hotelowi wyciągnęli szyje i gapili się na nich przez okna. Zauważyli, że mężczyznę i kobietę zabrano osobnymi samochodami. Było się nad czym zastanawiać i o czym rozmawiać tego czwartego dnia sierpnia. Niedługo otworzą Bar Tender.
Hotel Annabelle od trzech pokoleń należał do jednej rodziny. Tu wszystko było dozwolone, przynajmniej tak mówili ludzie, zwłaszcza ci, którzy nigdy w nim nie byli. Opowiadali o potężnych portierach, pluszu i czerwonym aksamicie, niektórzy słyszeli nawet plotki o pornograficznych zdjęciach na ścianach. Mówiono, że bogaci biznesmeni odwiedzali hotel ze swoimi kochankami i że ceni się poufność tutejszego personelu.
Tak, było tam dużo grzesznej czerwieni. Grube dywany i ciężkie zasłony, frędzle, meble obite drogimi tkaninami, żyrandole i brokat. Tkaniny tłumiły dźwięki i nadawały hotelowi ponury spokój, goście automatycznie ściszali głos po wejściu. Obrazy po bliższym zapoznaniu okazywały się reprodukcjami starych francuskich pocztówek, z pewnością erotycznych, z nagimi kobietami. Uśmiechały się złośliwie, ze swymi pełnymi pośladkami i grubymi udami, a mimo to piękne. Z ukrytych głośników rozbrzmiewała przyciszona muzyka.
Przez szklane drzwi weszło dwóch mężczyzn. Sejer zatrzymał się przed ladą, stanął na grubym dywanie i nasłuchiwał. Czy to naprawdę Charles Trenet tak pięknie śpiewa o morzu? Kiedy ostatni raz słyszał tę piosenkę? Musiało to być w jakiejś minionej epoce. Otaczały go piękne przedmioty, wazony, urny i kandelabry ze świecami, nadawały wnętrzu specyficznego charakteru, pomimo słońca na zewnątrz w ten czwarty dzień sierpnia. Motto hotelu brzmiało „Czego tylko chcesz”. Podobno nawiązywało ono do hotelowej polityki przyjmowania zwierząt domowych. Goście meldowali się z psami, kotami i ptakami w klatkach, a personel hotelu opiekował się pupilami, gdy goście przebywali poza pokojem. Ponadto w barze znajdowało się pomieszczenie, w którym można było palić. Poza tym w Hotelu Annabelle nie było większego szaleństwa. Jeśli już, to tylko w pokojach. Tak jak teraz.
Technicy już tam byli, zapieczętowali pokój numer 706. Recepcjonistki nosiły owalne plakietki z wygrawerowanymi imionami: Gossen i Tupi. Gossen była okrągła i miała rumianą twarz, Tupi ciemna i drobna, z azjatyckimi oczami.
– Drzwi są otwarte, ale zapieczętowane – wyjaśniła Tupi.
– Macie tu monitoring? – zapytał Sejer.
Wskazała na kamery.
– Jedna obejmuje recepcję, a druga wejście.
– A co z windą?
– W windzie nie ma.
– Na górze?
– Nie na piętrach.
– Widzieliście coś?
Tupi skinęła głową. Z jej ciemnych oczu biło przerażenie, mówiła szybko i nerwowo.
– Gdy to się stało, spojrzałam w stronę okna. Zobaczyłam tylko cień, spadał bardzo szybko. Była godzina siódma czterdzieści osiem.
Wskazała zegar na ścianie, ze świecącymi czerwonymi cyframi.
W holu ich buty tonęły w grubym dywanie. Drzwi windy otworzyły się, stanęli naprzeciwko siebie w milczeniu, poważni. Sejer, wysoki, siwy i w sile wieku, Skarre jasny, kędzierzawy, dwadzieścia lat młodszy. Gdy tylko winda zaczęła wspinać się po piętrach, zaskoczył ich kobiecy głos, który przemówił do nich jasno i wyraźnie znikąd.
Tak bardzo mnie pociągasz.
Mężczyźni spojrzeli zdezorientowani na sufit windy.
– To nie ty, Jacob? – zapytał Sejer.
– Nie, szefie – odpowiedział Skarre.
Zbadali małą windę, aby znaleźć źródło głosu. Z tego co widzieli, w suficie nie było żadnego głośnika, jedynie kratka, przez którą sączyło się przytłumione światło. Skarre przyjrzał się panelowi z przyciskami. Głośnik był wielkości pudełka zapałek i znajdował się pod wyświetlaczem, gdzie właśnie pojawiła się cyfra siedem.
– Śmieszne – stwierdził Skarre.
Winda zatrzymała się z szarpnięciem. Drzwi powoli się otworzyły i ponownie usłyszeli głos.
Już po wszystkim?
– Ona nas widzi – skomentował Skarre. – Inwigilacja w windzie.
Znaleźli pokój po lewej stronie korytarza. Technicy przykleili do framugi czerwoną taśmę. Ostrożnie ją unieśli i otworzyli skrzydło, zrobili dwa kroki i zatrzymali się.
– Co dokładnie zrobili technicy? – zapytał Skarre.
– Byli tu z aparatem. Kazałem im obfotografować cały pokój. Łazienkę, balkon, armaturę i wyposażenie milimetr po milimetrze.
– Zabrali coś ze sobą?
– Mam nadzieję, że nie.
Z butami jakby przyklejonymi do grubego dywanu obejrzeli pomieszczenie. Trzyosobowa rodzina wybrała pokój de luxe z łóżkiem king size z mahoniu, wystawnym meblem z wysokimi szczytami, rzeźbieniami i profilami. Łóżko znajdowało się po prawej stronie pokoju i widać było, że spały w nim trzy osoby. Pościel była niechlujnie zebrana na środku jak duże gniazdo. W pokoju znajdowały się dwa wysokie okna wychodzące na ulicę. Pod jednym z nich stała zielona sofa z profilowanymi nogami, dwuosobowa, a obok dwa krzesła i stolik ze szklanym blatem. Pod szkłem umieszczono stare fotografie w czerni i bieli. Przy przeciwległej ścianie stało biurko z lampką i zieloną podkładką, a pod nim wiklinowy kosz na śmieci. Łazienka znajdowała się po lewej stronie. Czerwone zasłony nie były zaciągnięte, słońce wpadało do pokoju przez oba okna. Drzwi na balkon stały otworem. Ruch z ulicy poniżej brzmiał jak jednostajny szum. Właśnie ponownie ruszał po incydencie. Zobaczyli też trochę ubrań tu i tam, na podłodze i na oparciach krzeseł. Parę kolorowych zabawek w kącie, paczkę pieluch i kilka par butów, które najwyraźniej zrzucili w pośpiechu. Czerwone sandały z cienkimi paskami, czarne męskie mokasyny i białe trampki tak małe, że pasowałyby na lalkę. Dziecięce buty poruszyły ich do głębi. Pod ścianą stały dwie torby, duża i mała. Na krześle wisiała damska torebka. Pokój wyglądał jak po bitwie. Lampa z dużym kloszem z frędzlami przewróciła się, a telefon, stojący wcześniej na jednej z szafek nocnych, został wyrwany z gniazdka. Były też zdjęcia skąpo odzianych kobiet, oprawione w złote ramki, ale Sejer zauważył coś jeszcze. Ujęło go to w niewytłumaczalny sposób, zapadło na zawsze w pamięć i nabrało zupełnie nietrywialnego znaczenia. Skarre też zwrócił uwagę na obraz nad łóżkiem.
Rozpoznał ten motyw z własnego dzieciństwa w Roskilde w latach pięćdziesiątych, obrazek, który wisiał nad niejednym dziecięcym łóżeczkiem. Występowały w kilku wariantach, mogła to być na przykład dziewczynka na moście wiszącym nad strasznym wąwozem ze spienioną wodą. Za dzieckiem zawsze szedł anioł stróż z białymi skrzydłami. Na tym obrazku mały chłopiec w krótkich spodniach stał na skraju klifu, patrząc na oszałamiający krajobraz, jakby chłonął cały świat i wszystko, co się w nim znajduje. Za nim stał różowy anioł w powiewających szatach. Jego skrzydła z białymi piórami obejmowały chłopca, aby widz był pewien, że nie może go spotkać nic złego. Podobnie jak chłopiec na klifie, Elias siedział na poręczy balkonu i patrzył na miasto.
– Tego anioła – zauważył Skarre – najwyraźniej tam zabrakło.
Dopiero teraz zrobili kilka ostrożnych kroków po dywanie. Niczego nie podnosili, niczego nie dotykali, ale też nic nie mogło im umknąć.
Skarre zajrzał do kosza pod biurkiem i odnotował jego zawartość. Dwie miniaturowe butelki po alkoholu, dwie puszki po heinekenie i ćwiartka czerwonego wina. Opakowanie po czekoladzie. Torebka, w której znajdowały się pikantne precle, trochę zmiętego papieru, może chusteczek. Na zielonej dwuosobowej sofie leżała pluszowa foka z plastikowymi oczami i dzianinowa kurtka z czerwoną lamówką. Na stole leżała wczorajsza gazeta, telefon komórkowy i talerz przejrzałych owoców. Na parapecie paczka cameli i zapalniczka. Przeszli do łazienki. Sejer zajrzał do kabiny prysznicowej. Na mydelniczce stała butelka mydła w płynie Vanilla Harmony. Na podłodze przed kabiną leżał wilgotny ręcznik. Na umywalce pod lustrem ułożono kosmetyki, męskie i damskie. Był tu też żel pod prysznic Axe.
– Przyciągaj zapachem – mruknął Skarre.
Znaleźli jednorazowe kapcie, dezodoranty i perfumy. Plastikowe pudełko jednorazowych chusteczek dla niemowląt. Szczotkę do włosów i pudełko tabletek dla Milego Madaniego – Sarotex Retard 25 mg, „Należy przyjmować zgodnie z zaleceniami lekarza. Substancja czynna: amitryptylina”.
Na podłodze w łazience też leżało trochę ubrań. Biała sukienka w żółte kwiatki, czarne majtki, koszula w kolorze khaki z naszytymi imitacjami odznaczeń. Na brzegu umywalki leżał naszyjnik ze szklanych koralików i kilka cienkich bransoletek. Sejer obejrzał kosz na śmieci pod zlewem. Znajdowało się w nim kilka pieluch. Zarówno pokrywa, jak i deska sedesowa były podniesione.
Wyszli na balkon. Nie był duży, ale znalazło się na nim miejsce na plastikowe siedzisko, stolik i dwa krzesła, wszystkie te skromne meble ustawiono pod ścianą. Sejer przechylił się przez balustradę i spojrzał na ulicę. Przeszedł go dreszcz na myśl o spadającym dziecku. Ruch uliczny znów odbywał się normalnie, ale wiele osób mijających hotel rzucało szybkie spojrzenia w stronę balkonu na siódmym piętrze.
Słońce było wysoko na niebie.
Stali ramię w ramię z dłońmi na barierce. Sejer obserwował sylwetkę miasta, budynki i iglice, maszty i wieże, dźwigi w porcie. Silosy zbożowe, rzekę i wszystkie mosty. Spojrzał na Grevens Gård naprzeciwko. Budynek miał osiem pięter. Istniało prawdopodobieństwo, choć niewielkie, że ktoś widział wypadek z okna. Ulica była wąska, fasady dzieliło niewiele metrów.
Wrócił do środka i podszedł do łóżka, które dokładnie obejrzał. Stwierdził, że matka spała po lewej stronie. Na jej stoliku nocnym, oprócz lampki i budzika, leżały trzy srebrne pierścionki i duża spinka do włosów. Usiadł na krawędzi posłania. Stamtąd mógł wyjrzeć na balkon. Wyraźnie widział swojego kolegę, w jasnym słońcu, prostego jak patyk. Przeszedł na prawą stronę łóżka. Na podłodze leżał telefon, a na stoliku nocnym męski zegarek Certina ze stalową bransoletą. Z tej strony widział meble balkonowe pod ścianą. Nie mógł jednak dostrzec Skarrego przy barierce.
– Kiedyś byli szczęśliwi – stwierdził Skarre, wracając do środka.
– Może – odrzekł Sejer – a może nie. Ludzie mają wiele motywów do wchodzenia w związki. Nie wszystkie mają związek z miłością.
Usiadł na zielonej sofie. Podniósł białą fokę i spojrzał jej w oczy.
W tym pokoju spały trzy osoby. Oddychali, ich serca biły. Wschodzące słońce ogrzewało ich ciała. Spali, być może śnili, z drżącymi powiekami, a później krzyczeli bez końca. Cała ta energia, pomyślał, musi być gdzieś tu, w ścianach i meblach. Francuzki na obrazach pozostały niewzruszone, kusiły go swoimi białymi tyłkami, uśmiechały się do niego bezczelnie. Gdzie się podziało zawodzenie, pomyślał Sejer, gdzie się podziały krzyki, gdy w płucach zabrakło już powietrza? Czy wiszą tu jak cienkie nitki z sufitu, czy wrażliwa dusza będzie mogła je usłyszeć, gdy pokój zostanie opróżniony, posprzątany i przygotowany na kolejnego gościa? Usłyszeć je w ciemności nocy, poczuć jako mrowienie? Obudzić się i poczuć niewytłumaczalny strach?
Ponownie jego uwagę przykuł obraz z aniołem stróżem. Ironia, dziwny zbieg okoliczności, że wisiał właśnie tutaj, nad szerokim łóżkiem, w którym spał piętnastomiesięczny chłopiec. Jakby jakaś siła wyższa wiedziała, co się stanie, i w niewytłumaczalny sposób próbowała interweniować.
Dorośli weszli tu wczoraj, z dzieckiem. Oni również widzieli obraz na ścianie, też się nad nim zastanowili. Albo byli obojętni, może zajęci innymi, trudnymi sprawami. Ale to właśnie ten hotel wybrali. Annabelle, z jego pokusami i pięknymi kobietami.
Skarre spojrzał na inspektora. Wysoki, siwy mężczyzna był wdowcem i miał dzieci, a nawet wnuki, on zaś był kawalerem. Obaj widzieli roztrzaskane ciało.
– Ojciec nie chce jeszcze rozmawiać – zaczął Skarre. – Ty jesteś dobry w mowie ciała, zauważyłeś coś?
– Nie jest łatwo odczytać mowę ciała człowieka zamkniętego w zbroi – odpowiedział Sejer.
– A twarz?
– Przyłbica jest opuszczona.
Podniósł leżący na stole telefon komórkowy Samsung Galaxy i włożył go do wewnętrznej kieszeni marynarki.
– Zajrzyj do czerwonej torebki – polecił. – Matka na pewno miała swoją komórkę.
Była mniejsza, w kolorze różowego złota. Na wyświetlaczu ujrzeli jej zdjęcie z dzieckiem, policzek przy policzku.
Sejer myślał o wyjaśnieniach matki. Płakała i ocierała łzy, jąkała się i jęczała, opowiadając przebieg wydarzeń tak szczegółowo, jak tylko potrafiła. Co myślała, czuła i co widziała. Mężczyzna nie powiedział ani słowa.
Skarre, głęboko wstrząśnięty zbrodnią, chciał na swój niezdarny sposób znaleźć w tym wszystkim coś pozytywnego.
– Tak, tak – westchnął. – To nie będzie bardzo zasobochłonna sprawa. Zakończymy ją w krótkim czasie.
– Zobaczymy.
– Czemu tak mówisz?
Już miał skwitować „Bo mam duże doświadczenie”, ale nie chciał wykorzystywać tego przeciwko młodszemu koledze.
– Człowiek w zbroi nie przedstawił nam swojej wersji – powiedział.
W ostatniej chwili przypomniał sobie o papierosach na parapecie. Pomyślał, że ojciec pewnie o nie poprosi, schował więc paczkę do wewnętrznej kieszeni. Rozejrzał się po pokoju po raz ostatni.
– Przejrzymy jeszcze monitoring – zaproponował. – Stali przecież przy recepcji. Zameldowali się i przeszli przez hol, być może kilka razy. Chcę zobaczyć, jak wyglądali.
Ponownie udali się do windy, stanęli w milczeniu, czekali na podróż w dół. Gdy dotarli na pierwsze piętro, ponownie usłyszeli głos: Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------