Zakręceni - ebook
Zakręceni - ebook
Zakręceni, zaplątani, zagubieni. On chodzi do szkoły, ona pracuje jako ekspedientka w osiedlowym sklepie. Znają się tylko z widzenia, ale chłopak zakochał się w nieznajomej bez pamięci. Mają swoje kłopoty i problemy urastające do rangi dramatów. Dwa monologi, szesnastolatka i dziewiętnastolatki, to dwa strumienie, które płyną oddzielnie, ale czasami stykają się ze sobą.
Zabawna, bezpruderyjna, chwilami groteskowa opowieść o współczesnym pokoleniu młodych i o mękach dojrzewania, pisana z punktu widzenia nastolatka i młodej dziewczyny, ich językiem, na pewno spodoba się wielbicielom Buszującego w zbożu J. D. Salingera.
Autor wnikliwie zagląda w dusze młodych, zagubionych w rozpędzonej cywilizacji, brnących po omacku w świecie, w którym zniknęły stare znaki drogowe, a nie pojawiły się nowe.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8252-175-7 |
Rozmiar pliku: | 869 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam szesnaście lat i jestem nieszczęśliwie zakochany. Starych nie ma w domu, a mnie w szkole, w której powinienem kiblować. Nie jestem taki głupi, żeby pisać test z matmy, nie mam łba do matmy ani do fizyki, do chemii najbardziej nie mam. W szkole lubię tylko WF, pod warunkiem że nie gramy w kosza, nie znoszę kosza, chociaż jestem wysoki. Generalnie mało co lubię, tak mi się porobiło, kiedyś taki nie byłem, ktoś mógłby powiedzieć, że źle się starzeję, a starzeję się nie na żarty. Mam już jedną zmarszczkę, na jedno oko jakby słabiej widzę. I zupełnie poważnie myślę o śmierci.
Chciałbym być milionerem. Kupiłbym sobie nowe Porsche 911 Carrera 4S PDK Cabrio. Wiśniowe. Kupiłbym też maturę. A potem magistra. Wszystko można kupić. I moja nieszczęśliwa miłość zamieniłaby się w szczęśliwą, bo też bym ją sobie kupił. Czasami puszczam lotka. Raz trafiłem trójkę. Ale potem już nigdy nic. Kupiłem sobie za wygraną koszulkę z zajebistym wzorem, ale zbiegła się w praniu i jest do dupy. Lotto to jedno wielkie oszustwo, moim zdaniem nikt nigdy nie wygrał miliona, ogłaszają, że wygrał, żeby ludzie dalej robili z siebie idiotów.
Czasami myślę o napadzie na bank, ale chyba łatwiej byłoby okraść bogatą staruszkę. Mamy taką starą sąsiadkę, w zimie chodzi w futrze, moja stara mówi, że z szynszyli, biedne te szynszyle, ale ona nie ma miliona. Ma tylko emeryturę. A to futro jest pewnie z dawnych dobrych czasów i niewiele teraz warte. Jakbym zdobył te miliony, tobym się podzielił z moją młodszą siostrą Pauliną, może z małą kuzynką też, no i coś by kapnęło moim rodzicom.
Kładę się na łóżku i zaczynam marszczyć pingwina. Myślę o mojej ukochanej. Rozbieram ją w myślach. Robiłem to już wcześniej, więc nabrałem wprawy, dlatego za szybko mi to idzie. Więc w try miga znowu ją ubieram, tym razem w krótką czerwoną spódniczkę i w obcisłą bluzkę. I zaczynam rozbierać ją od początku. Najpierw zdejmuję jej bluzkę, potem odpinam biustonosz, widziałem to w filmie. Piersi się wysypują jak dwie wielkie gruszki. Nie zdążyłem pójść dalej, bo mam wytrysk, wysoki jak fontanna w Genewie. Myję się i myślę – jakie to marnowanie nasienia. Czytałem, że w takim jednym ładunku jest pięćset milionów plemników, to się w pale nie mieści, każdy to potencjalny ludek. A może założyć prywatny bank spermy i sprzedawać swoje nasienie z możliwością świadczenia usług seksualnych? Zarobiłbym na tym majątek. Zaczynam sobie wyobrażać taki bank, nazywałby się Bankseed, lubię nadawać nazwy, jak coś zostanie nazwane, to od razu staje się bardziej atrakcyjne. Kiedyś jak zrobiła mi się krostka na tyłku, też ją nazwałem. A moja ukochana ma na imię Marzena, to też mój pomysł, bo nie wiem, jak naprawdę ma na imię. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby właśnie tak miała naprawdę, ja mam intuicję i głowę do imion.
Zabieram deskę i idę pokrążyć po okolicy. Żeby tylko nie natknąć się na staruszków, jak będą wracać z pracy. Jadąc, sprawdzam fejsa, ale nikt do mnie nie napisał. Jak nikt nie napisze, to czuję się niepotrzebny i olany. Siedzą frajerzy na lekcjach, a teraz w mojej budzie jest wielka akcja przeciwko pisaniu na komórce w trakcie lekcji. Belfrzy walczą. Może jednak Henio odbierze, wystukuję mu, że jestem na desce, że czadowo jest, a on frajer, siedzi jak pies łańcuchowy w budzie. Krążę po okolicy, jakbym na coś polował. A nuż się coś wydarzy niezwykłego? Ale niezwykłe rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Henio odpisuje, że test był zajebiście trudny i on poległ. No to ładnie.
Ciągnie mnie do spożywczego, ale się bronię, jasne jest, że się nie obronię. Maleńki sklepik, takich już niewiele, niby zupełnie byle jaki, ale dla mnie taki nie jest. Zaglądam przez szybę. Stoi za ladą, wydaje pieniądze jakiejś babie. Czekam, aż wszyscy klienci sobie pójdą, ale jak ktoś sobie idzie, to zaraz pojawia się ktoś inny. Nie mam szansy zostać z nią sam na sam, zresztą może i dobrze, co ja bym z nią sam na sam robił? Nie mam na to żadnego pomysłu. Wejść, nie wejść. Nie wchodzę. Może potem.
Siadam na ławce i gapię się na mrówki. Zapierdalają gęsiego i skubane dobrze wiedzą, gdzie idą, niektóre niosą słomki większe od nich. Mają gdzieś w pobliżu swoje królestwo. Ludzie za to w bezładzie łażą chodnikiem tam i z powrotem. Jakby popatrzeć na nich z drona, to są jak mrówki, ale w chaosie. Więc mrówki mają wyższą cywilizację, a w kosmos nie latają, bo po chuj im to? Jakaś baba niesie bagietkę żółtą jak słomka. Faceci niosą swoje brzuchy, nie ma starszego faceta bez brzucha, babom tłuszcz idzie w dupę i w biodra. Tak jest też z moimi staruszkami. Ciekawe, jak to jest być starym? Wiem, że to niemożliwe, ale zdaje mi się, że nigdy nie będę stary, bo starość nie mieści mi się w głowie. Zdobędę eliksir wiecznej młodości. Wiem, że nie ma takiego, więc zabiję się w młodym wieku i w ten sposób będę wiecznie młody. Ale teraz już nie mam ochoty się wieszać. Najlepiej zabić się podczas jazdy autem. A ja nie mam nawet prawa jazdy. Starzy mają starą rozklekotaną mazdę. Czymś takim to siara jeździć, a co dopiero strzelać samobója.
Ruszam w drogę, jadę trochę po jezdni, a trochę po chodniku. I zaczynam zazdrościć różnym ludziom różnych rzeczy. Codziennie mam takie pół godziny zazdrości. Aż się trzęsę z zazdrości, zielenieję, ciemno i czerwono mi się robi przed oczami. Zazdroszczę ludziom samochodów, skąd oni mają takie wypasione bryki? Zazdroszczę palantom fajnych dziewczyn, jak one mogą zadawać się z takimi palantami? Zazdroszczę mięśniakom mięśni, milionerom milionów, laskom, że nie muszą uwodzić, bo są uwodzone. I że mają to dziwo między nogami i mogą się tym bawić. Stefanowi zazdroszczę Justyny, a Justynie, że ma ojca banana, który buja się dobrymi wozami. Na dodatek Stefan jest napakowany. Też mógłbym być, ale nie mam cierpliwości do ćwiczeń. A dostawiać się do panienek nie umiem, jestem nieśmiały, co ma ścisły związek z tym, że nie znoszę, jak mi się mówi „nie”. A one się w tym specjalizują. Od razu jestem od tego ciężko chory. Mój ojciec mówi, że jestem niedojrzały emocjonalnie. Nie wiem, skąd stary wziął to określenie, sam go nie wymyślił. Zakładam słuchawki na uszy, rap mnie zabiera i złe myśli idą precz.
O pierwszej jestem już na Mokotowie, żeby obejrzeć spodnie dobre na deskę, jest taki sklep, gdzie są tańsze, a super jakości. Nie mam grosza przy duszy, więc to tylko takie przymierzanie na lipę. Zdaje mi się, że sprzedawczynie gapią się na mnie podejrzliwie, w strachu, że włożę i zwieję. Przez to ich gapienie zaczyna mnie kusić, żeby to zrobić. Nigdy niczego nie ukradłem, no dobra, kiedyś w sklepie czekoladę z orzechami, ale byłem wtedy gówniarzem. Byłem więc kimś innym, niż jestem teraz. A za chwilę znowu będę kimś innym. Ludzie co chwila są kimś innym, więc można powiedzieć, że ludzi nie ma. Jedna sprzedawczyni całkiem młoda i całkiem ładna, więc ją zagaduję:
– Macie tu zajebiste spodnie, ale żadne na mnie nie pasują – mówię tak, żeby ukryć, że nie mam kasy.
A ona nic. Nawet na mnie nie popatrzy. Jakby rozmowa ze mną była poniżej jej godności. Nie lubię, jak ktoś mnie olewa. Czuję się wtedy, jakbym był psim gównem. Od razu mi się wydaje brzydka. Nie może być ładny ktoś, kto zachowuje się po chamsku.
Jadę okrężną drogą, o mało co nie wpieprzam się pod jakąś brykę, kierowca coś mi bluzga, odbluzguję mu, to moja wina, ale jak ktoś cię opierdala z buta, to wina się nie liczy. Ludzie to chamy i buraki. Nie ma sprawiedliwości na świecie, niektórzy mają farta, a inni nie. Jak ktoś ma pecha, to rodzi się bez nóg i rąk albo ślepy lub głuchy. W tym sensie mam farta, bo mam ręce i nogi, słyszę i widzę, aż za dobrze. Słyszałem na przykład o filozofie z antycznych czasów, któremu ptak narobił w oko, no i po oku, stracił je. Kiedyś ptak na mnie narobił, ale tylko na buta, miałem więc farta.
Staję przy sklepie z zegarkami. Niektóre zajebiste, do nurkowania do stu metrów. Nigdy nie będę nurkować, co to za frajda. Ale ze spadochronem to bym skoczył, chociaż mam lęk wysokości. Boję się wielu rzeczy: szczurów, nowotworów, pobierania krwi, szerszeni, pająków, kleszczy, banków, lotnisk, dworców kolejowych, starości, AIDS, że się udławię, jak jem. Ale do żadnego z tych lęków się nie przyznaję. Udaję, że niczego się nie boję. Nie może się bać ktoś, kto chce się zabić. Nie wiedziałem, że tak trudno jest umrzeć, wujek Marian męczył się przez rok, zanim zszedł. Co to za interes tak się męczyć? Nakładam słuchawki i w drogę.
Już w domu, starzy też w domu.
– Jak w szkole? – pyta matka.
– Może być. – To moja standardowa odpowiedź, prawie na każde pytanie odpowiadam, że może być albo tak czy owak. Stary ogląda jak zwykle sport w telewizji. Tak ma. Wiele rzeczy w naszym domu dzieje się według schematu. Idę do mojej pieczary, otwieram laptopa i zaczynam grać w gry. Grać w gry, idiotycznie to brzmi, ale jak to inaczej powiedzieć? Kiedyś wpadłem w nałóg gier, teraz jakoś sobie z tym radzę. Miewam nawet okresy abstynencji. Trochę gmeram na fejsie, hoduję tam grupkę znajomych, ale się mi wycierają, wszystko się przeciera, ludzie też. Wszystko mi się szybko nudzi, moim znajomym tak samo. Więc prędko nudzimy się sobą nawzajem. Najchętniej to bym poleciał na Madagaskar. Nie wiem, czemu tam, nic nie wiem o tej wyspie, tylko że jest na końcu świata, daleko. I że tam gorąco. Jak latać, to daleko. Leżałbym sobie na plaży z moją ukochaną, jadł ananasy i może jeszcze uprawiał surfing.
Siostra wraca ze szkoły i życzy sobie obiad. I ta sama co zawsze rozmowa, matka gdera:
– Jestem tylko po to, żeby obsługiwać ten dom, chłopa i dzieci, mnie to nikt nie pomoże! Nigdy! A jak wracam ledwie żywa z pracy, to znowu mam robotę w chałupie, katorga, chłop ogląda durny sport w telewizji, dzieci grają w te przeklęte gry, które im robią wodę z mózgu! – Tak gada matka. Zawsze.
A ja to mogę nie jeść obiadu, wszamię cokolwiek i nie narzekam, więc ode mnie niech się matka odwali. Ona jednak matka Polka, jak dzieciak nie zje porządnego obiadu, to zaczną mu wypadać zęby, schudnie, poczernieje i zejdzie. Więc matka katorżniczka uwija się przy tej kuchni, a siostra siedzi na Tik Toku, wrzuca swoje filmiki, a na fejsie wlepia tyle serduszek i buziek, ile wlezie. Ma trzynaście lat i jest w trudnym wieku, tak się mówi w moim domu. Stary klnie przed telewizorem, bo jego drużyna dostaje w dupę. Starzy są bardzo zajęci, więc na razie się nie kłócą, ale o co zakład, że długo tak nie wytrzymają? Ludzie się chajtają, żeby płodzić dzieci i toczyć wojny domowe. Ja to nie chcę ślubu ani bachorów. Miłość to inna sprawa, nie wolno łączyć miłości z małżeństwem, bo z tego wynika tylko nieszczęście.
To jemy obiad, chociaż czas na kolację, siostra niby głodna, a je jak ptaszek, chociaż chuda, to ciągle się odchudza, matka jej mówi, że wpadnie w anoreksję. I nie jest to takie głupie, kiedyś podejrzałem, że jak się objadła, to poszła się wyrzygać do kibla. U nas w szkole jedna dziewczyna wpadła w anoreksję i wygląda jak kościotrup. Z tego wszystkiego wylądowała na trzy miesiące w psychiatryku. Koleś z sąsiedniej klasy też tam kiblował. Ludzkość ma coraz większego pierdolca, a wszystko przez to, że kasa stała się taka ważna, wszyscy są teraz ważniakami i każdy chce mieć wszystko, a nawet jeszcze więcej. A nie mają. I od tego świrują.
Ojciec wyciąga piwo z lodówki i nawet nie pyta, czybym nie spróbował, matka oczywiście wstawia gadkę, że stary znowu się upije, a wtedy wyprowadzi się z domu, ojciec na to, że jednym piwem się nie upije, matka na to, że wie, że on ukrywa gdzieś w domu wódkę. Od tego gadania do razu rozbolała mnie głowa. Moja rodzina jest patologiczna.
Idę do swojej nory, zamykam się na klucz, kładę się na łóżku i myślę, że muszę się zabrać do lekcji. Łatwiej pomyśleć, niż zrobić. Ja mam generalnie uraz do nauki. Widziałem kiedyś, jak się tuczy gęsi, rurka w szyję i ładuje się w nie żarcie do oporu. Tak jest z nauką w szkole. A potem i tak to wszystko się wysra i gówno z tego jest. Ja z tego, co wkuwam, nic nie pamiętam. Mam do dupy pamięć. Pamięci też ludziom zazdroszczę. Jest w mojej klasie koleś, co jak raz coś przeczyta, to pamięta. Gdybym miał taki mózg, tobym karierę zrobił. Nie ma sprawiedliwości na świecie. Jak nie chcę myśleć o przykrych rzeczach, to od razu mi do głowy przychodzi Marzena. Trochę lipa, bo jest starsza ode mnie, gdzieś o trzy lata, może nawet więcej? A dziewczyny nie lubią młodszych. Mam słabość do starszych lasek, bywa, że podobają mi się staruszki, co mają nawet trzydzieści lat. Wiem, że nie jestem normalny. Mam taką nauczycielkę geografii, trzydziestkę, i na jej lekcji nie mogę się skupić. W ogóle skupienie nie jest moją mocną stroną. Matka uważa, że mam ADHD. Połowa mojej klasy ma ADHD, albo dysleksję, albo aspergera, takie czasy. Dzisiaj nikt nie jest normalny.
Tu muszę przyznać, że co do mojego starego mam duże wątpliwości. Chyba nie za bardzo go lubię. Nie ma między nami chemii. Ciągle się mnie o coś czepia, Paulinę zostawia w spokoju, a ja mam być ideał. To mogą być biologiczne powody. Podejrzewam, że mój stary nie jest moim ojcem. Dowodów nie mam, ale mam intuicję. On może nawet o tym nie wiedzieć, matka wie, ale pary z gęby nie puści. W ogóle nie jestem do niego podobny, chociaż ciotki zawsze ćwierkały, że jestem kubek w kubek cały tata. Moje dwie ciotki to kompletne kretynki. I obie słuchają Radia Maryja. Lubię je robić w konia, są naiwne jak małe dzieci, nie ma takiego kitu, którego nie można im wcisnąć. Stary powinien zrobić test na ojcostwo, by sprawę wyjaśnić, ale skoro niczego nie podejrzewa, to nigdy się nie dowiem, jaka jest prawda. Zresztą może lepiej nie wiedzieć, już i tak w domu jest piekło.
Jakieś odgłosy z salonu, myślę – oho, zaczyna się. Uchylam drzwi i już wiem, stary się uchlał. I od razu mam żołądek w gardle. Matka pomstuje, że jest alkoholikiem, że niszczy rodzinę, to był jej największy błąd życiowy, że za niego wyszła. Stary odgryza się, ale słabo, za mało wypił, żeby na ostro. Sytuacja jest rozwojowa. Teraz już tylko pytanie, będzie eskalacja wydarzeń czy on pójdzie kimać? Nie mam w tym domu warunków do życia. Najchętniej bym się ewakuował, gdyby było gdzie. Jak się w takich okolicznościach uczyć? Ja nawet jak mam dobre warunki, to nie bardzo mogę.
Myślę, jak by to było, gdyby mnie nie było, i nie mogę sobie tego wyobrazić. Bycie jest za mocne wobec niebycia, a to przecież niebycie jest, prędzej czy później, zawsze górą wobec bycia. Życie jest zajebiście dziwne.
Znowu się kładę na łóżku i kombinuję, co by tu robić? Trochę myślę o Marzenie i nawet mam w związku z tym wzwód. To bardzo dziwne, właściwie to wstyd mieć coś takiego. Ja się nie dziwię, że babki się tego boją i tak się trzeba nabiedzić, by jakąś dorwać. Nigdy jeszcze nie kochałem się z żadną, co jest głęboko nienormalne i zajebiście mnie dołuje. I to oczywiście wielka tajemnica. Ktoś mi powiedział, że mam zaburzone kontakty społeczne, może coś w tym jest? Jeśli jestem zaburzony, to przez starych. Popełniali błędy wychowawcze, a poza tym mam złe geny. I przez to nie umiem nawiązywać kontaktów z laskami. Z kumplami też się nie najlepiej dogaduję.
Starzy się kłócą, a ja zaglądam do Pauliny, żeby sprawdzić, jak sobie daje radę z tym, że jest w patologicznej rodzinie. Leży na łóżku w słuchawkach i odcina się od tego, co się dzieje w salonie.
– Cześć, mała.
Pokazuje, że nic nie słyszy. To ja jej pokazuję, żeby zdjęła te cholerne słuchawki. Ona, że nie. Dziewczyny w tym wieku są zupełnie pokręcone. Podobno kiedyś tak nie było, a się porobiło, bo świat świruje. Wracam więc do siebie i robię wszystko i nic. Oglądam jakieś porno w sieci, ale ile tego można oglądać, sklepy mięsne. Aż w końcu do wyra i spać. Z tym spaniem to nie jest wcale takie proste. Od roku sen mi się schrzanił. Leżę godzinami i nie mogę zasnąć. To pewnie dlatego, że za dużo myślę. Nie do opisania, o czym myślę. Wyobrażam sobie, że jestem kimś innym, niż jestem, jestem na wojnie, jestem na Madagaskarze, jestem kosmonautą, jestem w burdelu, jestem kierowcą wyścigowym. Albo że każdą laskę mogę do naga rozebrać wzrokiem. No i jak zasnąć w tej sytuacji? Potem zastanawiam się, czy jest Bóg, czy go nie ma? Jeśli jest, to ma z nas niezły ubaw. Jeśli go nie ma, to wszystko jest pojebane i bez sensu. Jedno i drugie nie mieści się w pale. Już dawno odkryłem, że mam za małą głowę na to, co się wokół dzieje.
Na ogół nic nie pamiętam ze snów, ale wiem, że to horrory, bo budzę się z ulgą, która trwa do chwili, gdy skapnę się, że trzeba iść do szkoły. Ale ten sen zapamiętałem, jakby wylazł ze spania i dział się naprawdę w życiu. Są takie sny nie sny.
Idę po śnieżnej pustyni jak ten pojeb, co lazł na biegun północny, ciągnąc za sobą wielkie sanie, a na nich swoje manatki. Na saniach mam mój odtwarzacz, dwa głośniki, laptopa, moje wyro, moje przybory do golenia i ręcznik. Zaczyna sypać śnieg, ślina cieknie mi z wysiłku i zamarza, zwisają mi z brody dwa sople jak kły morsa. Nagle widzę przed sobą pionową lodową ścianę, taką do nieba. Gładka jak lustro i jak lustro wszystko odbija. Widzę więc swoją twarz, niby moja, ale jakaś stara, może z wysiłku i mrozu? Wiem, że w tej lodowej ścianie muszą być drzwi. Chodzę wzdłuż ściany i szukam. Śnieg sypie coraz gęściej, wiatr tnie śniegiem po pysku jak biczem. Chce mi się lać, wyjmuję go, a on mi od razu zamarza i odpada, i tłucze się, jakby był ze szkła, potem odpada mi ręka i też się tłucze jak szklanka. To koniec – myślę i się budzę. Sprawdzam, wszystko mam na swoim miejscu.
Kłócę się z Pauliną, kto pierwszy do łazienki, ona tam zawsze niemożliwie długo się gzi przed lustrem. Jakby mogła, toby się malowała do szkoły, ale ma zabronione.
No i szkoła, potoczki uczniów spływają do niej jak do wielkiego słoika, zaraz zostanie zakręcony. I mogiła. Szkoła ma swój zapach, pachnie starymi butami, nudą i udręką. Szczerze mówiąc, to w mojej szkole śmierdzi, napierdala mnie od tego łeb. A może bardziej od tego zamknięcia w słoiku, w pracowni biologicznej stoją takie preparaty w słojach zalane formaliną. Na biologii siedzę z Heniem i obaj piszemy pod ławką na surowo zabronionych komórkach.
Na przerwie idę do kibla i przypominam sobie, jak w siódmej klasie na sedesie w szkolnej toalecie dokonałem odkrycia. Do dzisiaj tak mam, że właśnie tam przychodzą mi do głowy najlepsze pomysły. Odkryłem, że z teorii ewolucji wynika czarno na białym, że jeśli człowiek pochodzi od Boga, to Bóg jest małpą. Kiedy powiedziałem to siostrze zakonnej na lekcji religii, to wyglądała jak pingwinka, której zabrano małe.
Stoję w tym kiblu i gapię się na siebie w lustrze. W szkolnym lustrze wyglądam o wiele gorzej niż w domowym, jestem pognębiony, garbię się, kąciki ust zapieprzają mi do dołu jak przerażone zające, mój stary tak ma, jak stara na niego krzyczy. W kabinie obok dwóch kolesi jara marychę.
Lekcja historii z historyczką, na którą mówimy histeryczka, bo łatwo się denerwuje, ma sześćdziesiąt lat, a może nawet więcej. Nie wykluczam, że urodziła się w starożytnym Egipcie. Tam ją wypatroszyli i uczy nas mumia. Ta cała historia jest bez sensu. Co mnie obchodzi, co kiedyś było? Teraz tego nie ma. Jak czegoś nie ma, to jakby tego nigdy nie było. Historia to nauka o niczym. Mnie to tylko legiony rzymskie trochę kręcą, jak oni się napierdalali z barbarzyńcami. A bitwę pod Grunwaldem to mam w dupie. Widziałem obraz tego Matejki w Narodowym. Całkiem duży, ale ekran w kinie większy.
Ostatnia lekcja z chemikiem, czyli chemikalia. Nic nie kapuję z tej chemii. Katastrofa. Mam przerąbane. Chemik osobliwy gość. Nie wiem, ile ma lat, jest bez wieku. Najdziwniejszy ma nos, jakby nie jego, jakby dostał go od kogoś innego, kto go nie lubi. Czoło mu zawsze błyszczy, a ma wysokie, bo z przodu łysieje. Boję się, że ja też wyłysieję. Brwi ma gęste i nastroszone, jakby pogniewane na świat. Z uszu wystają mu włosy. Dwa podbródki, a trzeci w drodze. Brzuch zwisający nad paskiem, pasek to mógłby sobie jakiś lepszy kupić, nie rozumiem gości, którzy sępią na paski. Ja mam wielki sentyment do pasków. Jak mnie wyrwie do odpowiedzi, to po mnie. Udaję, że mam w dupie, czy wyrwie, czy nie, ale w środku się trzęsę. Nie wyrywa. Koniec lekcji. I piątek. Dwa dni plaży.
Idziemy z Heniem i z Czarkiem, Henio ma taki kołyszący chód, łazi jak kaczka, a my, nie wiedzieć kiedy, też zaczynamy się tak kołysać. Trochę jak w transie. Gadamy nie wiadomo o czym, po trochu o wszystkim, o muzie, o starych, o nauczycielach, o laskach. I że może by tak wieczorem razem wypić piwo, ale okazuje się, że nikt nie ma kasy. Czarek, który jest kujonem, mówi, że będzie przez weekend wkuwał. Jest najlepszym uczniem wśród chłopaków. Chce być chirurgiem. Masakra. A ja chciałbym przesmyknąć się przez szkołę. Potem mógłbym mieć salon BMW z nowymi modelami. Albo być pisarzem i pisać książki. Nie lubię za bardzo czytać, ale pisać lubię. Kiedyś polonistka nawet pochwaliła moje wypracowanie, temat był na fantazję: „Wyobraź sobie, że jesteś ptakiem”. Nieźle pofrunąłem. Lubię takie tematy na inteligencję i fantazję, a nie na wiedzę. Człowiek zakuje i zapomni, a fantazja zostaje. Z fantazją nie jest najlepiej w moim pokoleniu, moim zdaniem kiedyś to ludzie mieli więcej fantazji. Wszystko przez gry komputerowe, net i telewizję. Po co mieć fantazję, jak technika za nas fantazjuje?
Żegnam się z kumplami i zaczynam krążyć wokół spożywczego w nadziei, że Marzena jest przy kasie. Wchodzę do sklepu, udaję, że patrzę, co kupić, ale Marzeny nie ma, musi mieć dziś wolne. Ciekawe, co robi w taki wolny dzień? Potem ogarnia mnie strach, że ją wywalono z pracy i już jej nigdy nie zobaczę. I robi mi się tak czarno na duszy, że aż ciemnieje mi przed oczami. Nigdy jeszcze nie byłem tak zakochany. Już wiem, skąd jest to określenie, śmiertelnie zakochany, od tego można kipnąć.
Jak ona mogła mi coś takiego zrobić, że jej nie ma, akurat dziś jest mi bardzo potrzebna. Umówiłem się ze sobą, że nie tylko coś u niej kupię, ale nawet zagadam. Już kiedyś słyszałem jej głos, ale jeszcze nigdy niczego nie powiedziała do mnie. Kupuję sobie marsa na pociechę i go zżeram.
Starych nie ma w domu, jest za to Paulina. Jak w transie stuka na komórce, wtyka buźki i serduszka. Jak byłem gówniarzem, też tak robiłem, teraz wydaje mi się to zupełnym skretynieniem. To takie mizdrzenie się, całuski, serduszka, ćwir, ćwir, dziewczyny wklejają swoje fotki, cmokają, że takie piękne, jaka buzia, jakie giczoły, jaki tyłeczek, jakie włosy. Wypisałem kiedyś sobie, jakie są komentarze, idzie to tak: śliczności, ślicznotka, cudo, słodziak, oszałamiająca, najpiękniejsza, szał, urocza, megaska, ale laska… i tak bez końca. A jak któraś jest hamburger i nie może wkleić ładnej fotki? Co ma robić? Nic tylko się powiesić. To się wieszają. W sąsiedniej klasie jedna się powiesiła, bo w sieci ją zhejtowali. Wczoraj też myślałem, żeby się zabić, więc ją rozumiem.
– Co robisz, Paulina?
– Pracuję.
– Widzę.
– Nie mam czasu, pracuję.
– Chciałem od ciebie pożyczyć kasę. Pamiętasz? Rok temu ci pożyczyłem.
– I oddałam.
– Ja też oddam.
– Kiedy?
– Za dwa tygodnie. Gdzieś jadę. Na weekend.
– Gdzie?
– Tajemnica. Trzy stówy mi potrzebne.
– Dużo.
– Wiem, że masz.
Nie popatrzy ani razu na mnie, tylko skubie ten telefon, jakby robiła na drutach. Jedną ręką sięga do pudełka w różowe kwiatki i wyjmuje trzy stówy. Dopiero teraz łaskawie na mnie patrzy. Ładne oczka ma moja siostra. I posiada zalety, nie węszy, nie wypytuje, wystarczy jej to, co powiedziałem.
Wrzucam kilka rzeczy do plecaczka. I ewakuacja z domu, zanim staruszkowie wrócą z roboty. Korki, smród, a naród tak zasuwa, że aż paruje im z łbów. Jadę na dworzec, a potem jadę do Krakowa. Nigdy nie byłem w Krakowie. Od roku się zbieram na ten wyjazd. Jest tam jakaś nasza krewna, co ma tysiąc lat. Skombinowałem kiedyś jej telefon i adres, ale zadzwonię, jak już będę w Krakowie. Spieszę się, jak się nie pospieszę, to mi się odmieni i po Krakowie.
W tramwaju tłok, taki tłok to ma wysoką gorączkę. Na dworcu też chmara ludzi. Mam stracha przed dworcami, od dziecka się boję dworców. Kolejka do kasy, pomyślałem – o nie, odpuszczam, to nie dla mnie. Ale na razie stoję, zobaczymy, czy wystoję. Żeby zagospodarować czas, myślę o Marzenie. Lecimy samolotem na Madagaskar. Siedzimy obok siebie, ona przy oknie, nie, lepiej, żebym ja tam siedział, najbardziej lubię przy oknie, jak nie siedzę przy oknie, to chce mi się rzygać. Trzymamy się za ręce. Za oknem chmury z bitej śmietany. A potem wielkie i niebieskie morze, to znaczy ocean. Wielkie fale, nie, fal nie widać z takiej wysokości. Pijemy wino, nie lubię wina, wolę piwo, ale wino eleganckie. Potem już jesteśmy w hotelu na Madagaskarze, widać palmy za oknem, na palmach kokosy. Kładę się na łóżku, ona stoi, mówię: „Rozbierz się”.
Nic z tego, już kasa. W kasie babsztyl podobny do buldoga, zaraz zacznie szczekać. Warczy, że pociąg za pół godziny. Bilet drogi, żal mi, ale co robić? Proszę o miejsce przy oknie, ale nie ma. Mówię, że ja muszę przy oknie, niech dobrze poszuka. Buldog warczy, że nie ma przy oknie, czy mam uszy zatkane? Ja na to, że raz mi się zatkało jedno i laryngolog mi je przepłukał, a tak to słyszę aż za dobrze, za to ona ma chyba oba zatkane i taki mózg. I robi się z tego draka. Buldog nie chce mi sprzedać biletu, drze się, że jestem gówniarz i zachowuję się po chamsku. Ja na to, że nie odejdę od kasy bez biletu. Kolejka się burzy, jakaś baba lamentuje, że jej pociąg ucieknie. Buldog widzi, że na mnie nie ma siły, i sprzedaje bilet.
Łażę po hali, mam trochę czasu, nawet tu ładnie, elegancko. Potem jadę ruchomymi schodami na peron. Jak byłem gówniarzem, bałem się, że ruchome schody mnie wciągną i przemielą jak maszynka do mięsa. To nie było takie głupie, bo człowiek składa się z mięsa i z wody. Jak pociąg wjeżdża na peron, coś mi gada w mózgu: „Skocz, skocz”, czasami to nie rozumiem, co we mnie siedzi. Przecież taki pociąg to by mnie dopiero przemielił, mózg by mi wypłynął z czaszki. Na peronie czuję zajebisty niepokój, tak mam.
Na szczęście już wsiadam, piąty wagon, miejsce siedemdziesiąte szóste, oczywiście nie przy oknie. Stary model pociągu, więc są antyczne przedziały. Najfajniej byłoby jechać samemu w takim przedziale, ale bez szans. Już się ładuje tłusta baba z bagażami, bagaże grube jak ona. I oczywiście ja muszę je dźwigać na półkę, ciężkie, jakby cegły woziła. Baba zajmuje miejsce przy oknie, nie ma sprawiedliwości na świecie. Moje miejsce jest w samym środku przedziału, na dodatek muszę usiąść w odwrotną stronę, niż jedzie pociąg. Będzie mi się chciało rzygać. Tak mam.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki