Zaszłości - ebook
Zaszłości - ebook
Bohater książki, mocno autobiograficzny, trochę dozmyślany, pisze dziennik. Nie taki bardzo regularny, dzień po dniu: siada do zeszytu, gdy coś go ruszy. Na przykład język, który nieraz sprawia niespodzianki użytkownikom, przekazując więcej, niż sami chcieli powiedzieć. Bohatera Zaszłości, mimo że jest już raczej starszym niż późnośrednim panem, wiele rzeczy nie przestaje zadziwiać. Na przykład uczelnia, na której pracuje, a która coraz bardziej zachowuje się jak przedsiębiorstwo produkcyjne. A na tej uczelni utytułowane koleżeństwo, coraz ściślej przymierzające różne nowomodne chomąta. Bohatera książki wciąż dziwią też ulice miasta, schodzonego niegdyś po wielokroć – a dzisiaj czuje się w nim niepewnie.
W Zaszłościach sporo się czyta, słucha, ogląda, stąd ślady wielkiej literatury i gazet, arcydzieł i rozrywek. Bohater tej prozy, jak się zdaje, uważa, że składamy się w znacznej, istotnej mierze z książek, muzyki i ludzi, które wybraliśmy. I wybieramy.
To książka bardzo prywatna, ale w żaden sposób nie zamknięta. Przeciwnie, dla czytelnika jest tam doprawdy dużo miejsca. Owszem, dużo rzeczy autor powiedział, a może jeszcze więcej zostawił niedopowiedzeń. Stąd to miejsce, o którym była mowa przed chwilą.
To książka społeczna. Dzieją się różne rzeczy, ciekawe i groźne; bohater Zaszłości dużo zaś umie zobaczyć i usłyszeć.
Jest to więc dzieło uważne, bardzo uważne. I komiczne: od zabawnych sytuacji językowych do wcale zasadniczej (i raczej nieuniknionej) śmieszności absurdu.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-527-9 |
Rozmiar pliku: | 660 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Trzy powieści Simenona zaczynają się „Kiedy Maigret”, jedna „Kiedy później Maigret”. Nie za dużo jak na siedemdziesiąt pięć, niemniej dwie po kolei. A z opowiadań żadne.
X ‘13
Przy innej okazji
Figa o wieczorze Stasiuka, że nie było konstruktywnych pytań.
X ‘13
Miało być w 21
, ale chrzciny, więc na obiad do Bema Café. Wracamy, gość zdrapuje witrynę po swoim sklepie. Przywitać by, ale się w handlu spełniał mocno epicko. Widział nas? Cicho prawą stroną, uniknęliśmy narracji.
X ‘13
Dawna znajoma przypadkiem na Menniczej
− Z Jaśkiem ciężko, po operacji, ma zastawkę i przez to rzadką krew, cały weekend teraz… A jeszcze Frodo odszedł…
− Frodo?
− Kot bratanicy, chyba zawał… Kotu człowiek już nie pomoże, ale żeby z tym Jaśkiem jakoś…
− Kłaniaj mu się serdecznie, zdrowia, trzymajcie się.
− Ty tego nie zrozumiesz, ale Frodo to był domownik.
X ‘13
Justyna na wieczorze
o swojej książce dla dzieci
− Jak lew, jak dziki lew, jak lwica, jak tygrys walczyłam o ilustracje.
X ‘13
Oferentka w Tajnych
− Idea jest taka, że tu trzeba pokolorować.
X ‘13
Nieznany apokryf Kołakowskiego
Czy zastanawiali się państwo kiedyś, dlaczego w kapitalnym dziełku Leszka Kołakowskiego ogłoszonym w roku 1964, a mianowicie w Kluczu niebieskim albo Opowieściach budujących z historii świętej zebranych ku pouczeniu i przestrodze, prawie nie ma epizodów z Nowego Testamentu? Owszem, znalazł się apokryf o Herodzie i rzezi niewiniątek, a także relacja o mniej znanych okolicznościach tańca Salome i uwięzienia Jana Chrzciciela, w obu przecież nie pojawia się główny bohater wszystkich Ewangelii. Pochodzący mniej więcej z czasu publikacji Klucza niebieskiego esej Jezus Chrystus – prorok i reformator świadczy o co najmniej podziwie Kołakowskiego dla tytułowej postaci, na pewno zaś o jak najpełniejszym uznaniu kulturalnej roli, jaką pełniła i pełni. Być może więc nie chciał autor umieszczać Jezusa w sytuacjach komicznych? Nie żeby dało się sprowadzić Klucz niebieski do funkcji ludycznej, niemniej są to apokryfy przezabawne.
W latach wczesnych dziewięćdziesiątych odkryto opowieść usuniętą przez cenzurę, no ale Żona Lota też przecież pochodzi z jednej z ksiąg Starego Testamentu. Sprawa byłaby więc zamknięta, choć nie do końca wyjaśniona – przyczyna nieobecności postaci Jezusa w Kluczu niebieskim pozostać by musiała wyłącznie kwestią domysłów – gdyby nie pewne, już moje, znalezisko. W jednym otóż z wrocławskich antykwariatów kupiłem parę dni temu dwa numery nieznanego mi wcześniej periodyku z roku 1963. Pismo nazywa się „Ateusz Radomski”, projektant winiety wyraźnie inspirował się ówczesnym liternictwem „Przekroju”. Jak się okazało, stałem się posiadaczem całej historii tego czasopisma: na ostatniej stronie zeszytu drugiego redaktor naczelny Jan Walrusiński żegna się, w imieniu całego zespołu, z czytelnikami. Pisze jedynie o „niespodziewanych trudnościach natury organizacyjnej”, które stanęły na przeszkodzie dalszego wydawania pisma. Najprawdopodobniej wybrał takie ogólniki, żeby w ogóle coś napisać. Poszperałem trochę, ale w dostępnych źródłach nic nie znalazłem. Może warto by przekopać się przez archiwa urzędów? Przeczytałem oba numery w całości. W deklaracji wstępnej, podpisanej przez redakcję i zatytułowanej Też wybieramy postawę błazeńską, twórcy pisma, jak zasadnie można wnosić z samego tytułu, przywołali znany esej Kołakowskiego. I doprawdy, błaznowali przepięknie. Na okładce pierwszego zeszytu jest rysunek Juliana Lucyńskiego: po bardzo wysokiej drabinie, której szczyt skrywa się w chmurach, wspina się czarnowłosy i brodaty mężczyzna w mniej więcej greckiej szacie i sandałach; odwrócił na chwilę twarz, by powiedzieć: „Jakub Jakubem, a ja tymczasem skoczę po ogień”.
Ateizm nie był wprawdzie specjalnie w Polsce Ludowej prześladowany, niemniej autorzy „Ateusza Radomskiego” poczynali sobie z taką dezynwolturą, że drżeć musiały również autorytety pozakościelne i pozareligijne. W końcu czasy były nader ezopowe, więc i pismo długo nie pociągnęło. W drugim numerze znalazła się proza Kołakowskiego Marta i Maria czyli Kłopoty gościnności. I tytuł, i charakter tekstu jednoznacznie wskazują, że powinno to być jeszcze jedno opowiadanie z Klucza niebieskiego; jedyne zresztą, w którym występuje Jezus! Dlaczego zatem Kołakowski zrezygnował później z włączenia tego apokryfu do zbioru?
Jak się zorientowałem, nikt o tym tekście nie słyszał. Przepisuję więc w całości:
„Historia ta opowiada o rodzeństwie żyjącym w wiosce zwanej Betanią. Czworo ich mieli rodzice, ale dziecko zrodzone najwcześniej prędko pożegnało nasz padół łez. Żyli tedy nadzwyczaj zgodnie, tak przynajmniej świadczyli sąsiedzi: najstarsza Marta, jeszcze niezamężna, jej brat Łazarz i najmłodsza ich siostra Maria. Wprawdzie Łazarz zapadł kiedyś poważnie na zdrowiu i rychło oddał ducha, ale zaprzyjaźniony z domem wędrowny nauczyciel Jezus przybył i wskrzesił umarłego. Wieść rozniosła się szeroko, a i dziś ze świecą szukać by trzeba kogoś, kto o tym nie słyszał. Historia druga też jest przypominana, ale jakby tak trochę mimochodem.
Żeby nie skłamać: Łukasz Ewangelista zapisał ją nader niestarannie: gdyby nie powaga Słowa Pańskiego, powiedzielibyśmy, że po łebkach. Owszem, rozpytywał różnych o to i tamto, lecz do pisania się nie przyłożył. Jeden, dwa, pięć wersetów – i gotowe. Co tam się będzie mieszał w babskie spory. A pamiętać wam należy, że w owym czasie feministek nie było choćby i w zalążkach, ba! nikt nie uświadczał nawet geniuszu kobiecości.
A było – tam, wtedy w Betanii – tak. Przechodził nieopodal Jezus z uczniami, i Marta zaprosiła go do domu swego. Gościa trzeba uszanować, więc Marta zaczęła się krzątać: a to podłogę zmiotła, a to przeprosiła gościa, żeby dać mu lepszy stołek, z tkaniną przemyślnie wyszywaną, a to znów przeprosiła, by obrus rozłożyć, i jeszcze raz, bo wpierw wzięła jednak nie ten. Jezus tymczasem mówił różne ciekawe rzeczy, Maria i Łazarz pilnie słuchali. Marta zaś jęła dreptać w kuchni, rozległy się głuche dźwięki naczyń glinianych i szuranie stągwi kamiennej po podłodze.
– Mario! A przyjdź tu, abyś mi pomogła.
– Idę, siostro – Maria nawet lekko się ruszyła, ale jak tu wychodzić przed pointą! Słuchała zatem dalej, podobnie jak brat jej Łazarz. Jezus zaś spojrzał na nią, i oboje się lekko uśmiechnęli.
– Mario, na litość tego, któregom imienia wymówić niegodna, chodźże już!
– Już, już! – znowu chciała się podnieść, ale tak jej dobrze było prawie dotykać głową kolan Jezusa, a poza tym właśnie mówił to, co niedawno podczas Kazania na Górze. To było tak piękne, a chciała lepiej zrozumieć.
– Mario, do księcia ciemności, idziesz tu czy nie? Jak mam sama dać radę?
I zwątpienie ogarnęło jej duszę. Po co go zapraszała? Roboty huk, nikt nie pomoże, brat też się nie ruszy, a i tym darmozjadom, co się z nim szlajają, też trzeba będzie coś dać. Wieczne zmartwienie. Jak Łazarz umarł, też wszystko spadło na nią. Wykosztowała się prawie do cna, zaprosiła tylu gości, opłaciła żałobników. No pewnie, płakała z żalu, ale z tym wskrzeszeniem… I cały pogrzeb na nic.
Wiemy już zatem, że mylą się ci, którzy autorstwo tego powiedzenia przypisują Francowi Fiszerowi. Po raz pierwszy albowiem rzekła to Marta z Betanii na przełomie trzeciej i czwartej dekady I wieku naszej ery. Wróćmyż więc tam.
I w takie rozgniewanie wpadła Marta, że podeszła do nich, i wygarnęła Jezusowi na temat swojej siostry mniej więcej tak, jak to zapisał Ewangelista Łukasz. Jezus zaś, owszem, pochwalił Marię, ale i w te słowa się jeszcze do Marty odezwał:
– Marto, zaprawdę powiadam ci, doceniam i szlachetne wino, i takie podpłomyki, jakie zwykłaś robić. A i udziec barani z ziołami, przyrządzony w twojej kuchni, nie ma sobie równych. Gdybym jednak wiedział, niewiasto, że tak mi będziesz wyrzucać, pożywiłbym się po drodze ziarnami z kłosów i wodą ze studni ugasił pragnienie.
I wyszedł, a razem z nim opuścili dom uczniowie jego. Maria chciała iść z nimi, lecz srogi wzrok Marty zatrzymał ją w miejscu. Łazarz zaś przeszedł wprawdzie wrota śmierci i wrócił z powrotem, starszej siostrze wolał się przecież nie sprzeciwiać. A przez parę dni następnych Marta aż nadto dała obojgu odczuć zasadę starszeństwa.
Morał pierwszy: prawdziwy nauczyciel nie waha się mówić nawet prawd niepopularnych. Pewien znajomy ksiądz opowiadał nam kiedyś, że ilekroć czyta tę perykopę w zgromadzeniu żeńskim, dokąd chodzi z posługą kapłańską, zakonnice patrzą nań z pobłażliwymi uśmiechami.
Morał drugi: ilekroć idziemy w gości, warto najpierw pomyśleć, z kim tak naprawdę będziemy mogli porozmawiać.
Morał trzeci: lepiej zostać w domu”.
X ’13
Kum Back
Reklamuję pocztą dwa bootlegi Beatlesów z powodu wkładki i książeczki. Wkładkę ktoś okleił szeroką taśmą, i nie szkodzi, że przezroczystą, w broszurce brakuje czterech stron, może w całym nakładzie, ale czemu nie sprawdzić, dostanę nowe. Poczciarki zwykle stemplują z impetem. Sprawdza adresy na kopercie i kwitku. Nakleja znaczek. Bierze pieczątkę.
− Ostrożnie, tam są płyty.
− Tak, tak − rękę ze stemplem przybliża powoli, przykłada prawie że czule i przyciska z mocą.
XI ‘13
1
Miał być Świetlicki na zajęciach, nie wszyscy dotarli, są przygotowani na inny temat. Coś będzie musiało z zaplanowanych wypaść, co? Któraś
− No Jednego powinniśmy zrobić, choćby w stosunku do tych koleżanek, które przeczytały.
XI ‘13
Pokarało?
− Boleczek już poszedł do pana – Jolanta Ł. przy oddawaniu kluczy, nie wybroniłbym się więc, że bez ostrzeżenia. Był na pierwszym piętrze
− Bo mnie, proszę pana, Ossolineum prosiło, ażebym powiedział o interpretacji. Z literatury współczesnej: tak, powiedzmy, po 1989. Mam już Kota w pustym mieszkaniu; a ja, proszę pana, wiem, co się z tym kotem stało. Aliści potrzebowałbym jeszcze trzech wierszy.
Zamiast go zbyć, podałem trzy tytuły. Później, gdy kończył się most Uniwersytecki, poślizgnąłem się na mokrej kostce i potłukłem.
XI ‘13
Another Sessions… Plus
Jednak chyba w całym nakładzie, bo w drugiej też brakuje, ale wkładka już bez taśmy.
XI ‘13
Festiwal Schulza
Adama nie widziałem kilka lat, mam prowadzić panel senny z nim, Anną Wasilewską i profesorem de Barbaro. Tramwajem udało się wcześniej, na górze w Mediatece jest już Wasilewska, niedługo de Barbaro, zaraz Adam. Zwężenie oczu, w ogóle mimika, intonacja, a jak jeszcze po trzech stopniach w górę po rzeczy po spotkaniu, skojarzenie ze sceną z A Hard Day’s Night.
− Wiesz, do kogo robisz się podobny?
− Tak, paru mi mówiło − ale patrzy, żebym powiedział.
− Do Lennona.
− O! A jestem już od niego starszy.
− A do kogo ci mówią, że jesteś podobny?
− Do Harveya Keitela.
XI ‘13
Na sesji różewiczowskiej w ramach
Inga Iwasiów prowadzi dyskusję w ostatniej części
− A ja w czasie referatu Doroty myślałam o czymś innym.
XI ‘13
I jeszcze na koncert Świetlików i Balatonu
Wsiadam do taksówki, ta-da-da-dammm!, sam początek Allegro con brio, jakaś reklama? Nie, leci z radia, taksówkarz odzywa się dopiero na Sienkiewicza przed skręceniem
− Pan znosi muzykę poważną?
− Oczywiście; szkoda że dojedziemy wcześniej, nim w drugiej części będzie ten kontrast dętych i smyczków.
− Tak, tak, tylko że to RMF Classic, puszczają tylko jedną część.
Rzeczywiście, przed Impartem już sygnał stacji. Płacąc pytam, czy zna anegdotę o służącej Beethovena, nie znał, opowiedziałem.
− A pan zna o cioci Szymanowskiego? Powiedziała kiedyś: może i to, co nasz Loluś pisze, jest piękne, ale tego nie da się słuchać.
Z widowni esemesuję do Asi i Pawła, czy zająć im miejsca. Odruchowo poszło do Izi, wysyłam jeszcze raz, a już są. Na koncercie siadł mikrofon, i nazbyt się poluzowało. Potem w szatni Paweł sprawdza pocztę, otwiera poślizgowo mój sms
− Mógłbym ci odpowiedzieć, żebyś nam nie zajmował.
XI ‘13
Na dekolcie kelnerki
w 21 po jej lewej gwiazdka jak rękopisowy asterysk i ukośnie do obojczyka „per aspera ad”, reszta za bluzką, chyba jednak żadna parafraza.
XI ‘13
Piątek, sobota
W piątek w siódemce hałaśliwy telefon, facet odbiera, po chwili
− Możemy się ustawić, tylko ja tak nie piję… Leki biorę.
W sobotę Izia na dzień z sanatorium, do wczesnego popołudnia jutro, na dziś i niedzielę mam kupić w Smaczku gołąbki i naleśniki. Zapłaciłem, czekam, telefon barbabki delikatnym klawesynowym dźwiękiem, pojedyncze nutki i pauzy, ona
− Czego?
W samie potem pytam o kiszone ogórki.
− Są takie większawe.
XII ‘13
Też w samie
Jacek powiedział kilka lat temu na wieczorze, prowadził, że ciągle robię zakupy. Ale dziś po mineralną, a z drugiej strony sklepowa do ochroniarza
− Społeczeństwo robi się zaraz drażliwe.
Przeżywał coś, ona rozwiewała.
I ‘14
Po niwach
Wchodzi na konsultacje.
− Słucham panią?
− Jestem literatura i kultura po roku osiemdziesiątym dziewiątym, z grupy siódmej.
Przeciągnęło się, spóźniłem się z zyskiem na zebranie o nowym kierunku. Akurat o potrzebie filozofii, Ewa G.
− Literatury XIX wieku nie da się uczyć bez filozofii.
I ‘14
Motyw
Wyprzedzam na Niemcewicza jedną w czarnej kurtce, dłuższej, idzie z dzieckiem i do telefonu
− Do tego rozdziału o tych siedmiu szklankach.
II ‘14
W Biurze na premierze
książek, swojej i Filipa Zawady, Jacek Podsiadło, że nie ufa pisarzom krytykującym fiskalne ściganie za telewizor, którego i tak nie używają, ale krytykują tylko w wywiadach, dlaczego nikt z nich nie napisze o tym w wierszu? Konrad Góra w jasnych dżinsach z dresowym lampasem objaśnił Jacka o prawie państwa do ściągania podatków za środki audiowizualne potrzebne w wypadkach ogłaszania stanu wyjątkowego lub klęsk żywiołowych.
II ‘14
Przychylam kołdry
W maszynopisie Pamiętnika z powstania warszawskiego poprawka nie ręką Białosza: napisał „Odchylam kołdry”, jest „kołdrę”, skreślone y, nad nim ę jaśniejszym długopisem Krystyny Milewskiej. Niby poprawnie, odchyla się biernikiem, ale szkoda tej kołdry. Przesunęło się pewnie z uchyleniem. W rękopisie też „Odchylam kołdry, żeby wleźć” – nie da rady, żeby liczba mnoga, bo ciut przed dostał kołdrę. Kołdry zamiast pościel (jak piernaty) też raczej nie. W słownikach bierniki, choć przez chwilę w warszawskim jest! „Odchylić kołdry”, ale to tylko pluralis (najprawdopodobniej, sprawdzę jeszcze w Lindem). Doroszewski też nie pomógł, choć ładnie definiuje: odchylić – „wyprostować coś odchylonego, zmienić położenie czego, odgiąć”.
II ‘14
Widokówka od Tomka Troski drobnym pismem
„Nic dziwnego, że polski episkopat jest tak zdobywczy, to z motywacji biblijnej. Pamiętasz pozytywne porównanie z Księgi Izajasza: »jak się weselą przy podziale łupu«? Tak przynajmniej w Tysiąclatce”.
III ‘14
Gdzie?
U czego znajdowała się Jeanne Moreau wiosną 1961 roku?
„U szczytu kobiecej urody i gwiazdorskiego powodzenia” (Tadeusz Lubelski, Nowa Fala. O pewnej przygodzie kina francuskiego).
III ‘14
A było już przecież po świcie ludzkości, dawno
Przed wejściem na 2001: Odyseję kosmiczną, chciałem zobaczyć też w kinie, młoda kobieta z długimi czerwonorudymi włosami, farba sporo zgaszona. Wchodzi potem od drugiej strony do rzędu, w którym siedzę. Patrzy na bilet, faceta dwa miejsca po prawej pyta o numer, po angielsku, on wskazuje pusty fotel przy moim. Później, później w tunelu świetlnym coś mignęło z boku: zajrzała do telefonu.
III ‘14
Sobota po równonocy
Siedzenie nad Pamiętnikiem dosyć się spowalnia, muszę drzemnąć. Przy Izi, ma słuchawki i przymknięte oczy.
– Czemu nie zdjęłaś okularów?
– Żeby całkiem nie zasnąć, raz mi się urwało.
III ‘14
Na krytyce
puściłem Dreyera, w czasie kaźni Joanny doszły dzwony z zewnątrz, akurat była okrągła godzina.
V ‘14
Rozsyłka od kierowniczki dziekanatu
W holu wydziału ma być wystawa ze sprzedawaniem obrazów absolwentów (uczelni artystycznych) z kilku miast, bezimiennych. „Tematyka prac jest różnorodna od pejzaży przez florystykę i malarstwo nowoczesne, po kopie znanych dzieł malarskich”. Malują na tematy? Choć z drugiej strony nie przechodzą tu tylko entuzjaści formy.
Jak w mejlowych reprodukcjach, nic specjalnego. Nieduże bezramne płótna na paru zestawionych stołach, sprzedająca zachęca kogoś
– I można sobie wyobrazić, co jest za tym domem, jakby skręcić w prawo.
V ‘14
Po wykładzie
oddać 125, wziąć 222, przy dawnym sekretariacie studentka do drugiej
– Tak się schizuję, że ten – jeszcze bym słyszał, ale zawiesiła.
Opowiadam w domu Izi, a u niej była inna, chciała coś o teoretyce eseju. Izia daleko się cofając tłumaczy, co, dokąd, jak, lekko podkreśla teorię, tamta trzyma się teoretyki.
– Zielona, ale chętna, bo nieraz przychodzą zielone na gotowe.
Spojrzeliśmy po sobie, Izia
– Nie, to nie ta sama.
V ‘14
Z Kobyłką do Łodzi
Choć na dworzec taksówką, zaczęło się robić trochę stykowo. Kierowca odwracał się z narracjami, tylko na początku
– Niech pan zaczeka, muszę zawrócić.
VI ‘14