Zazi w metrze - ebook
Zazi w metrze - ebook
Tę niewielką szaloną opowiastkę, o małej Zazi, która przyjeżdża do Paryża, gdzie staje się obiektem zainteresowania starszych mężczyzn, pisał Raymond Queneau przez ponad piętnaście lat. Przyniosła mu ona rozgłos, do czego przyczyniła się filmowa adaptacja Louisa Malle’a. Jak to u Queneau, bohaterem równoprawnym z Zazi i korowodem napotykanych przez nią osób jest język. Poddany dyscyplinie, ale i pełen gier, żonglerki wytartymi sloganami, kliszami, których pustkę obnaża. Zazi, będąc w nieustannym ruchu, ciągle z kimś dialogując, nieustannie znajduje się w metrze języka. I choć nie przejedzie się metrem paryskim, na pytanie matki: „To co robiłaś?” odpowie: „Zestarzałam się”.
„Queneau napisał […] wesołą powieść Zazi w metrze, która jest satyrą na następujące tematy:
● współczesne dzieci (Zazi ma ok. 11 lat)
● ich sposób wyrażania się, i w ogóle na „słownik francuszczyzny naszych czasów”
● współczesnych rodziców i w ogóle dorosłych
● nieznajomość Paryża przez paryżan
● paryski sposób mówienia […]
● turystów, tajniaków, domorosłych filozofów i inne „paryskie” postaci
Itp. itd.
Treścią książki są przygody Zazi, która na jeden dzień przyjechała do Paryża. Zazi, dziewczynka o niewyparzonym języku, ale faktycznie zaprzątnięta jedynie dziecinnym marzeniem jazdy metrem, bez przerwy wplątywana jest brudne i drastyczne sprawy. Sprawy dorosłych […]”
„Przekrój” 1960, nr 789
Dodajmy, że Raymond Queneau napisał Zazi w 1958 roku, i zastanówmy się nad znaczeniem sfomułowań „nasze czasy” i „współcześni”. I może nad cudzysłowem okalającym przymiotnik: paryskie. I może jeszcze nad „w ogóle” przed słowem „dorosłych”.
Spis treści
Motto
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Posłowie Tomasz Swoboda. Złączona końcami linia prosta
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-044-1 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ktusztutakcapi, irytował się Gabriel. Nie do wytrzymania, nigdy się nie myją. W gazecie napisali, że niecałe jedenaście procent mieszkań w Paryżu ma łazienki, nie dziwi mnie to, ale przecież można być czystym bez. Ci tutaj najwyraźniej się nie wysilają. A przecież to wcale nie śmietanka najbrudniejszych ludzi w Paryżu. Zestaw jest przypadkowy. Nie można zakładać, że publika na dworcu Austerlitz cuchnie bardziej niż na Dworcu Liońskim. No nie, nie ma powodu. Ale cóż za fetor!
Gabriel wydobył z kieszeni jedwabną chusteczkę barwy bzu i przyłożył ją do nosa.
– Kto tu tak śmierdzi? – odezwała się głośno jakaś kobiecina.
To mówiąc, nie myślała o sobie, nie była egoistką, chodziło jej o zapach bijący od mężczyzny z chusteczką.
– Czar golenia, perfumy Fiora, dobra kobieto – odciął się Gabriel.
– To powinno być zakazane tak zatruwać powietrze – ciągnęła niewiasta pewna swojej racji.
– Jeśli dobrze rozumiem, dobra kobieto, myślisz, że twój własny zapach może konkurować z aromatem różanych krzewów. Otóż mylisz się, siostro, bardzo się mylisz.
– Ty słyszysz? – kobiecina zwróciła się do niepozornego jegomościa, który stał przy niej i prawdopodobnie miał prawo legalnie na nią włazić. – Słyszysz, jak mnie ta gruba świnia obraża?
Niepozorny jegomość zmierzył wzrokiem gabaryt Gabriela i ocenił, że to istne byczysko, a tacy zawsze są łagodni, nie wykorzystują swojej siły, bo to byłoby tchórzostwo z ich strony. Wobec tego śmiało ryknął:
– Sam śmierdzisz, gorylu!
Gabriel westchnął. Znów musi uciec się do przemocy. Brzydzi go taka konieczność. Od zarania ludzkości wciąż to samo. No ale jak mus, to mus. Nie jego, Gabriela, wina, że to zawsze mizeroty zatruwają ludziom życie. Postanowił jednak dać cherlakowi szansę.
– Powtórz no, coś powiedział.
Zdziwiony, że byczysko się odzywa, niepozorny jegomość po namyśle przygotował taką oto odpowiedź:
– Co niby mam powtórzyć?
Spodobało mu się to sformułowanie, tyle że człowiek-szafa okazał się nachalny: pochylił się ku niemu i jednym tchem wyrzucił z siebie pentasylabę:
– Cośtypowiedział...
Facet się zląkł. Wybiła jego godzina, musiał sobie wykuć jakąś słowną tarczę. Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to aleksandryn:
– Po pierwsze nie pozwalam, byś mnie pan tykał.
– Gnojek – odparł Gabriel z prostotą.
I już się zamachnął, jakby chciał spuścić manto rozmówcy, gdy ten bez przymusu sam się rozłożył na ziemi między nogami oczekujących. Strasznie mu się chciało płakać.
Szczęściem pociąg wtacza się na peron i następuje zmiana pejzażu. Woniejący tłum kieruje spojrzenia ku wysiadającym, którzy defilują teraz w stronę wyjścia: na czele kroczą pospiesznie biznesmeni z teczką w ręku i miną mówiącą, że umieją podróżować lepiej od innych.
Gabriel wypatruje w dali: powinny wlec się w ogonie, kobiety zawsze się wleką w ogonie, ale nie, bo oto staje przed nim dziewuszka i zagaduje:
– To ja, Zazi. Założę się, że jesteś Gabriel, mój wuj.
– Zgadza się – odpowiada Gabriel tonem szlachetniejszym niż przed chwilą. – Jestem twoim wujkiem.
Mała chichocze. Gabriel grzecznie się uśmiecha, bierze ją na ręce, podnosi na wysokość ust, całuje ją, ona jego, opuszcza małą na ziemię.
– Pachniesz niczego sobie – mówi Zazi.
– Czar golenia Fiora – objaśnia kolos.
– Dasz mi trochę za uszy?
– To męskie perfumy.
– Widzisz, co to za ziółko – mówi Żanna Laloszera, która wreszcie do nich dobija. – Chciałeś się nią zaopiekować, no to proszę, masz.
– Jakoś to będzie – mówi Gabriel.
– Mogę mieć do ciebie zaufanie? No wiesz, nie chciałabym, żeby ją cała rodzina zgwałciła.
– Ależ mamo, przecież ostatnim razem zjawiłaś się w samą porę, nie pamiętasz?
– Tak czy owak, nie chcę, żeby to się powtórzyło – mówi Żanna Laloszera.
– Możesz spać spokojnie – zapewnia Gabriel.
– No dobrze. Spotykamy się tutaj na peronie pojutrze o szóstej sześćdziesiąt.
– Po stronie odjazdów – dopowiada Gabriel.
– Natürlich – mówi Żanna, która za czasów wojny była pod okupacją. – À propos, jak się ma twoja żona?
– Dziękuję. Odwiedzisz nas?
– Nie będę miała czasu.
– Zawsze tak z nią jest, jak ma chłopa – mówi Zazi. – Rodzina przestaje się liczyć.
– Pa, kochanie. Pa, Gabi.
Znika.
Zazi komentuje wydarzenia:
– Tym razem wpadła po uszy.
Gabriel wzrusza ramionami. Nic nie mówi. Bierze walizeczkę Zazi.
Teraz coś mówi:
– W drogę – mówi.
Pruje przed siebie, roztrącając na prawo i lewo wszystko, co się znajduje na jego drodze. Zazi cwałuje za nim.
– Wuju! – krzyczy – pojedziemy metrem?
– Nie.
– Jak to nie?
Stanęła. Gabriel też hamuje, odwraca się, stawia walizeczkę i zaczyna objaśniać:
– Właśnie tak: nie. Dziś nie da rady. Jest strajk.
– Strajk?
– No właśnie: strajk. Metro, ten wybitnie paryski środek transportu, usnęło pod ziemią, ponieważ pracownicy dziurkujący bilety przerwali pracę.
– O łobuzy! – krzyczy Zazi. – O dranie! Zrobić mi coś takiego!
– Nie tylko tobie – stwierdza Gabriel z doskonałym obiektywizmem.
– Mam to gdzieś. Że też mnie się to przydarza, a tak się cieszyłam, taka byłam szczęśliwa, że się przejadę metrem. Psiakrew, cholera jasna.
– Musisz pogodzić się z faktem – mówi Gabriel, którego wypowiedzi są czasem zabarwione z lekka kantowskim tomizmem.
Po czym, przechodząc na płaszczyznę subiektywizmu, dodaje:
– A teraz gazu! Karol czeka.
– Akurat! Znam ten numer, czytałam o tym w pamiętnikach generała Vermota – wścieka się Zazi.
– Ależ nie, skądże znowu – protestuje Gabriel. – Karol to kumpel, który ma taryfę. Zamówiłem nam go sobie z powodu strajku. Jasne? Idziemy.
Jedną ręką chwyta walizeczkę, a drugą ciągnie Zazi.
Karol faktycznie czekał, zaczytany w rubryce złamanych serc. Szukał tam, i to od lat szukał, apetycznej sieroty, której mógłby ofiarować czterdzieści pięć czereśni swojej wiosny. Ale każda z tych, które wypłakiwały się na łamach tygodnika, zawsze wydawała mu się albo za bardzo gęsią, albo za bardzo wydrą. Perfidne i podstępne. Węszył źdźbła w belkach żalów i w najbardziej sponiewieranej laleczce widział drzemiącą klępę.
– Dzień dobry, mała – powiedział, nie patrząc na Zazi, i starannie wsunął tygodnik pod pośladki.
– Niezły gruchot – mówi Zazi.
– Wsiadaj i nie bądź snobką – mówi Gabriel.
– Mam gdzieś snobki – mówi Zazi.
– Zabawna ta twoja siostrzeniczka – mówi Karol, naciska spust i puszcza młynek w ruch.
Lekką, lecz mocarną ręką Gabriel wpycha Zazi w głąb taksówki i sam siada obok.
Zazi protestuje.
– Zgnieciesz mnie! – wyje z wściekłością.
– Obiecujące dziecko – stwierdza lakonicznie i spokojnie Karol.
Rusza.
Jadą kawałek, po czym Gabriel pańskim gestem pokazuje pejzaż.
– Paryż! To jest miasto! No powiedz, czy nie piękne? – mówi zachęcającym tonem.
– Mam to gdzieś – mówi Zazi. – Ja się chciałam przejechać metrem.
– Metrem, metrem – gdera Gabriel. – Masz tu swoje metro! – I palcem pokazuje w górę.
Zazi marszczy czoło. Coś tu nie gra.
– Metro? – powtarza i dodaje z pogardą: – Też coś. Metro jest pod ziemią.
– To tutaj jest napowietrzne – mówi Gabriel.
– W takim razie to nie metro.
– Wytłumaczę ci – tłumaczy Gabriel. – Ono czasem wychodzi spod ziemi, a potem się chowa.
– Akurat!
Gabriel czuje się bezsilny (gest), żeby zmienić temat, znów coś pokazuje po drodze.
– Patrz! – ryczy. – Panteon!!!
– Czego to ludzie nie opowiadają – mówi Karol, nie odwracając głowy.
Prowadził powoli, żeby mała mogła obejrzeć zabytki i podkształcić się przy okazji.
– Bo może to nie jest Panteon, co? – pyta Gabriel szyderczo.
– Nie – odpowiada z mocą Karol. – Nie i nie. To nie jest Panteon.
– W takim razie co to jest twoim zdaniem?
Ironia jego tonu wydaje się niemal obraźliwa rozmówcy, który zresztą przyznaje się do porażki.
– Nie mam pojęcia – mówi Karol.
– No widzisz.
– Ale na pewno nie Panteon.
Uparciuch z tego Karola, mimo wszystko.
– Może spytamy jakiegoś przechodnia – proponuje Gabriel.
– Przechodnie to kretyni – mówi Karol.
– No pewnie – ochoczo przytakuje Zazi.
Gabriel daje spokój. Znajduje nowy obiekt zachwytu.
– A to – woła – to jest...
Lecz przerywa mu eurekowy okrzyk szwagra:
– Znalazłem! To, cośmy widzieli, to oczywiście nie był Panteon, tylko Dworzec Lioński.
– Być może – rzuca Gabriel lekceważąco – ale to przeszłość, co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Teraz patrz, mała: fajna architektura, nie? To Inwalidzi.
– Upadłeś na głowę – mówi Karol. – Co to ma wspólnego z Inwalidami?
– No dobra, jeśli to nie są Inwalidzi, to co w takim razie? Może nam powiesz? – denerwuje się Gabriel.
– Dokładnie nie wiem – przyznaje Karol. – Ale po mojemu to co najwyżej koszary Reuilly.
– Zabawne z was chłopaki – mówi Zazi z pobłażaniem.
– Zazi – oświadcza Gabriel z namaszczeniem, które przychodzi mu bez trudu – jeżeli naprawdę chcesz zobaczyć Inwalidów i prawdziwy grób prawdziwego Napoleona, to cię tam zaprowadzę.
– Mam gdzieś Napoleona – mówi na to Zazi. – W ogóle mnie nie interesuje ten nadęty typ w tym swoim kretyńskim kapeluszu.
– A co cię interesuje?
Zazi nie odpowiada.
– Właśnie, co cię interesuje? – pyta Karol niezwykle uprzejmie.
– Metro.
Gabriel mówi „aha”. Karol nic nie mówi. Gabriel podejmuje swój monolog i znowu mówi „aha”.
– No a kiedy ten strajk się skończy? – pyta zjadliwym głosem Zazi.
– Nie wiem – odpowiada Gabriel. – Nie zajmuję się polityką.
– To nie polityka, tu chodzi o bułkę z masłem – mówi Karol.
– A pan, proszę pana – pyta Zazi Karola – pan też czasem strajkuje?
– No pewnie, trzeba się bić, żeby podwyższyć taryfę.
– Należałoby ją raczej obniżyć, tę taryfę, jak się jeździ taką nędzną bryką. Nie znalazł jej pan przypadkiem nad Marną?
– Zaraz dojeżdżamy – mówi Gabriel pojednawczym tonem. – Oto kafejka na rogu.
– Na jakim rogu? – pyta ironicznie Karol.
– Na rogu ulicy, przy której mieszkam – odpowiada prostodusznie Gabriel.
– To nie ta kafejka.
– Jak to nie ta?
– Znowu zaczynacie?! – złości się Zazi.
– Na pewno nie ta – zapewnia Karol Gabriela.
– Rzeczywiście – przyznaje Gabriel, kiedy taksówka mija kafejkę. – Nigdy w życiu tu nie byłem.
– Powiedz, wuju – pyta Zazi – ty tak specjalnie się wygłupiasz czy niechcący?
– Żeby cię rozśmieszyć, moje dziecko – odpowiada Gabriel.
– Nie przejmuj się – mówi Karol do Zazi. – On tego nie robi specjalnie.
– Tym gorzej – stwierdza Zazi.
– Po prawdzie – ciągnie Karol – czasem to robi specjalnie, a czasem niechcący.
– Prawda, prawda! – wykrzykuje Gabriel (gest). – Jakbyś wiedział, co to jest prawda! Jakby ktokolwiek na świecie wiedział, co to jest! Wszystko to (gest), to jeden pic: Panteon, Inwalidzi, koszary, kafejka na rogu. Pic i pic.
I dodaje zgnębiony:
– Cholerny świat!
– Chcesz wstąpić na jednego? – pyta Karol.
– Co za pytanie!
– Do Piwnicy?
– Na Saint-Germain-des-Prés? – Zazi aż dygocze z podniecenia.
– No nie, córuś – mówi Gabriel. – Saint-Germain-des-Prés już dawno wyszło z mody.
– Jeśli chcesz mi wmówić, że nie wiem, co się aktualnie nosi, to ci powiem, że stary cymbał z ciebie – odcina się Zazi.
– Ty słyszysz? – pyta Gabriel.
– Co chcesz? Dzisiejsza młodzież – mówi Karol.
– Dzisiejsza młodzież ma was... – zaczyna Zazi.
– Dobra, dobra, już wiemy – przerywa jej Gabriel. – A może byśmy wstąpili do kafejki na rogu?
– Na prawdziwym rogu – uściśla Karol.
– Tak. A potem zostaniesz u nas na kolację.
– Przecież to było ustalone, nie?
– Owszem, było.
– Więc?
– Więc potwierdzam.
– Po co potwierdzać, jak było ustalone?
– Powiedzmy, że ci przypominam, na wypadek gdybyś zapomniał.
– Nie zapomniałem.
– No więc zostajesz u nas na kolację.
– Co jest, do cholery, napijemy się czegoś czy nie? – mówi Zazi.
Gabriel zgrabnie wyłuskuje się z taksówki. Po chwili wszyscy troje siedzą przy stoliku na zewnątrz. Niedbałym krokiem podchodzi kelnerka. Zazi z miejsca wyraża życzenie:
– Kakokalo – żąda.
– Nie ma – słyszy w odpowiedzi.
– Jasny gwint! – woła Zazi. – Widzieliście coś podobnego!
Jest oburzona.
– Dla mnie beaujolais – mówi Karol.
– Dla mnie grenadyna z mlekiem – zamawia Gabriel. – A ty czego się napijesz? – pyta siostrzenicę.
– Już powiedziałam: kakokalo.
– Przecież powiedziała, że nie ma.
– Chcę kakokalo.
– Możesz sobie chcieć, przecież widzisz, że nie ma – mówi Gabriel ze skrajną cierpliwością.
– Dlaczego nie ma? – pyta Zazi kelnerki.
– Bo ja wiem (gest)...
– Słuchaj, Zazi, piwo z lemoniadą by ci pasowało?
– Kakokalo i już.
Zapada milczenie. Wszyscy patrzą po sobie. Kelnerka drapie się w udo.
W końcu mówi:
– Jest u Włocha obok.
– To co z tym beaujolais? – niecierpliwi się Gabriel.
Kelnerka idzie po wino. Gabriel wstaje bez komentarzy. Pospiesznie znika, po czym wraca z buteleczką, z której sterczą dwie słomki, i stawia ją przed Zazi.
– Masz, mała – mówi hojnym głosem.
Zazi bez słowa bierze butelkę do ręki i zaczyna dmuchać w słomkę.
– No widzisz – mówi Gabriel do kumpla. – Można sobie z dzieckiem poradzić, trzeba je tylko rozumieć.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------