- W empik go
Zemsta i przebaczenie. Tom 3: Rzeka tęsknoty - ebook
Zemsta i przebaczenie. Tom 3: Rzeka tęsknoty - ebook
Trzeci tom monumentalnej sagi o sile miłości i przyjaźni, nienawiści i żądzy zemsty, wplecionej w wielką historię Europy XX wieku. Kolejne lata wojny odzierają mieszkańców Europy ze złudzeń na rychłe jej zakończenie. Nie tylko na terenie Polski ludzie stykają się z okrucieństwem, także wycieńczająca wojna na wschodzie odkrywa barbarzyńskie praktyki, gdzie pojęcie człowieczeństwa zostaje zdewaluowane i ludzkie życie wydaje się nie mieć wartości. Los rozdziela czwórkę bohaterów i stawia przed nimi kolejne wyzwania, a brzemię wojny odciska na nich głębokie piętno. Czy uda im się pokonać piętrzące się przeszkody? Czy miłość i przyjaźń wygrają z nienawiścią i egoizmem, gdy ludzkie ścieżki wyznacza historia? Kiedy biografie naznaczone są bólem i krwią, każdy stara się ocalić to, co jeszcze dobrego tli się w człowieku.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-597-7 |
Rozmiar pliku: | 968 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W powietrzu unosił się zapach wiosny. Wyjątkowo mroźna zima zdawała wytracać swój impet i ustąpiła w końcu, zamieniając skutą lodem ziemię w błotniste grzęzawiska. Być może w mieście, gdzie ulice i chodniki były wybrukowane albo wylane asfaltem, nie było to tak bardzo odczuwalne, ale pola i wiejskie drogi stanowiły zarówno dla piechurów, jak i wozów prawdziwe wyzwanie.
– Jeszcze kawałek. Do tamtego drzewa, dobrze? – powiedziała cicho Alicja, trzymając pod rękę Juliana.
– Mała oszustka – uśmiechnął się Chełmicki. – Mówiłaś to już kilka drzew wcześniej.
– Słyszałeś, co powiedziała Weronika – wytknęła mu. – Jak nie będziesz dużo ćwiczył, to do końca życia pozostaniesz kulawy. A ja z takim do ślubu nie pójdę.
– Przekonałaś mnie. – Puścił do niej oko, po czym spoważniał i powiedział: – Jak tylko zacznę poruszać się normalnie, wracam do chłopaków. A ty, moja droga, wyjedziesz do wuja.
– Nigdzie bez ciebie nie pojadę – stanowczo odpowiedziała Alicja.
– Na Boga, Alicjo, jesteś w ciąży… – jęknął Julian.
– Jestem, a ty niebawem zostaniesz moim mężem. Będziemy rodziną, a miejsce żony jest przy mężu – burknęła.
– Po prostu boję się o ciebie… O was – powiedział cicho Julian.
– Obiecuję, że jeśli tylko zrobi się niebezpiecznie, wyjadę – słodkim głosem zapewniła Alicja.
– Chciałbym, żebyś wyjechała już teraz – odrzekł stanowczo, bo upór Alicji bardzo go irytował.
– A jeśli nie? – zaszczebiotała.
– W takim razie będziesz panną z dzieckiem.
Alicja stanęła pośrodku drogi. Popatrzyła na bezkresne pola przed swoimi oczami i nagle wyjęła rękę spod ramienia Juliana, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę wsi.
– Ej, no, Alicja, nie zostawiaj mnie tak samego. Do chałupy jest kawał drogi, nie dam rady pójść sam – zaczął panikować.
Zatrzymała się i odwróciła głowę.
– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim… powiedziałeś te okropne rzeczy. – Machnęła ręką.
Dotarła do wiejskiej chałupy, gdzie Julian dochodził do siebie po pobycie na gestapo, i zaczęła pakować walizkę. Nie była obrażona, wiedziała, że Chełmicki droczy się z nią i niebawem ich relacje powrócą do normalności, ale uświadomiła sobie, iż musi zostawić go samego na jakiś czas. Zauważyła, że Julianowi pasuje ta ciągła troska, uwaga i koncentracja na odniesionych przez niego ranach, które już dawno się zagoiły. Taki stan rzeczy potęgowały odwiedziny Weroniki. Jej zatrwożona mina i użalanie się nad stanem Chełmickiego przynosiły skutek odwrotny do zamierzonego i kompletnie rozleniwiły Juliana. Nie utyskiwał na swój los, ale z wielką ochotą przyjmował każdy gest, który go wyręczał w najprostszych czynnościach. Alicja pomyślała, że jeśli pozostanie sam, szybciej powróci do równowagi, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Ostatnia wymiana zdań była jej więc bardzo na rękę, bo nie odważyłaby się powiedzieć mu wprost, że zbytnio użala się nad sobą.
Wydarła kartkę z zeszytu i napisała do niego krótki list, że spotkają się w Warszawie, jak tylko Julian do niej powróci.
Udała się na stację, wsiadła do pociągu i kilkadziesiąt minut później znalazła się w stolicy. Swoje pierwsze kroki skierowała do szpitala Dzieciątka Jezus, by porozmawiać z Weroniką. I nie miała być to miła rozmowa.
Doktor Weronika Sarnowska aż wstała zza biurka, ujrzawszy w drzwiach Alicję, po czym jęknęła.
– Coś z Julianem?
– Nie… Odkąd byłaś u niego ostatni raz, czyli od wczoraj, nic się nie zmieniło. Może oprócz tego, że już nie wymaga niańczenia i świetnie sobie radzi sam – burknęła Alicja.
– Więc co cię do mnie sprowadza? – zapytała chłodno Weronika.
– Skontaktuj mnie z majorem – równie oschle odpowiedziała Alicja. – Zostaję w Warszawie.
– A co z Julianem? – Kolejny raz Weronika zrobiła zatroskaną minę.
I wtedy Alicja nie wytrzymała, chociaż po wejściu do szpitala postanowiła, że postara się być uprzejma i pokaże klasę, o brak której podejrzewała ją doktor Sarnowska.
– Poradzi sobie sam doskonale i za dwa, trzy tygodnie również wróci do Warszawy. Nie widzę powodu, żebyś dłużej robiła z niego mazgaja i człowieka, dla którego przygotowanie sobie jedzenia jest ponad jego siły. I przestań tam jeździć co dwa dni, bo widok twojej zbolałej miny wcale mu nie pomaga. – Alicja mówiła stanowczym głosem i z każdym wypowiadanym zdaniem coraz głośniej.
Weronika otworzyła usta, zdziwiona wybuchem Alicji, by po chwili uświadomić sobie, iż oto ta kobieta nie dość, że próbuje ją pouczać, to jeszcze podnosi na nią głos.
– Jestem lekarzem i wiem, co należy robić, żeby pacjent jak najszybciej powrócił do zdrowia. Wybacz, ale tancerka w tym zakresie nie będzie udzielała mi rad – powiedziała Weronika, na tyle spokojnie, na ile było ją stać.
– Do wszystkich swoich pacjentów tak jeździsz czy tylko do tych, których masz ochotę zabrać innym kobietom? – zapytała jadowicie Alicja.
– Gdyby nie ja… – ściszonym głosem zaczęła Weronika, ale Alicja przerwała jej.
– Tak, wiem. To ty wykręciłaś numer do Lossowa, podstawiłaś karetkę i dzięki tobie Julian żyje. Ale nie będę siedziała cicho, bo za każdym razem rzucasz mi w twarz, że uratowałaś Julianowi życie – prychnęła Alicja i dodała: – Pewnie i tak cię nie powstrzymam, ale chcę, żebyś wiedziała, co o tym myślę.
– Sugerujesz, że go uwodzę? – zaperzyła się Weronika.
– Nie sugeruję, ja to wiem – westchnęła. – Powiadom „Sokoła”.
– Powiadomię – mruknęła Sarnowska i nie powiedziała już nic więcej.
Zabolały ją słowa Alicji. Czyżby naprawdę była tak zdesperowana, że każdy mógł zobaczyć, jak szaleje za Chełmickim? Prawdą było również to, że tak częste wizyty u niego od jakiegoś czasu były kompletnie zbędne. Nie potrafiła jednak zrezygnować z Juliana, mimo że zdawała sobie sprawę z sytuacji. On kochał inną, a na dodatek ta inna była w ciąży i niebawem mieli się pobrać. Jednak nadszedł taki dzień, gdy sądziła, że straciła go na zawsze, i poczuła, jakby świat jej się zawalił. Ale przeżył, a ona irracjonalnie nie przestawała mieć nadziei na ich wspólną przyszłość, mimo że w tej sytuacji stała na przegranej pozycji.
***
To właśnie trudne czasy wojny uświadomiły Weronice, jak kruche jest życie. Kiedy tylko Julian znalazł się w bezpiecznym miejscu i wiedziała, że nic mu nie zagraża, spakowała walizkę i pojechała na kilka dni do syna. Z przerażeniem stwierdziła, że w każdej chwili może spotkać ją coś złego, a wtedy być może nigdy już nie zobaczy swojego dziecka.
Pawełek miał już osiem lat, a ich rozłąka sprawiła, że traktował ją niemal jak obcą osobę. Próba przytulenia czy pocałowania chłopca wywoływała na jego twarzy grymas, podobny do tego, który sama robiła w dzieciństwie, gdy nieznani jej krewni próbowali obdarowywać ją pieszczotami.
Jej matka, wieloletnia nauczycielka w żeńskim liceum, zamknęła cicho drzwi pokoju Pawełka i poprosiła córkę o rozmowę. Dla Weroniki taki ton i stwierdzenie „musimy porozmawiać” oznaczał zawsze coś nieprzyjemnego. Tak też było i tym razem.
– Tak nie może dłużej być – powiedziała ostro matka. – Twoje dziecko przestaje kojarzyć cię jako swoją prawdziwą matkę. Wpadasz jak po ogień raz w miesiącu i uważasz, że to wystarczy?
– To co, według ciebie, powinnam zrobić? – zapytała znękanym głosem Weronika.
– Wiesz, co masz zrobić. Mówię ci to za każdym razem, gdy przyjeżdżasz. Twoje miejsce jest przy dziecku.
– Chciałam go zabrać do Warszawy, ale gdy tylko o tym napomknęłam, zamieniłaś mi dwa dni życia w piekło. Mamo, jest wojna, wszędzie czai się niebezpieczeństwo. Zresztą… jeśli los tak zdecyduje, można stracić życie nawet mieszkając w spokojnym miejscu. Jestem lekarzem i wiem, że choroby i nieszczęścia nie wybierają sobie ani czasu, ani miejsca. A ja nie mogę wyjechać z Warszawy. Po prostu nie mogę… – Weronika bezskutecznie próbowała tłumaczyć swoje stanowisko.
– To twoje dziecko i oczywiście ty podejmujesz decyzje, ale jeśli wyrwiesz go z tego spokojnego świata i wywieziesz na poniewierkę, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę.
– Dobrze, mamo – westchnęła Weronika. – Zastanowię się. Ale jeśli zorganizuję swoje życie w Warszawie w sposób, który zapewni Pawełkowi spokój i bezpieczeństwo, po prostu po niego przyjadę i zabiorę do siebie. Jeżeli okaże się to niemożliwe, wrócę do domu. Do Bełchatowa.
– Porozmawiam z ordynatorem Janickim. Niech przygotuje dla ciebie miejsce u siebie na oddziale. – Matka Weroniki była przekonana, że jej córka nie odważy się na wywiezienie syna do stolicy.
Sarnowska milczała. Nie chciała już żadnych dyskusji, ale postanowiła, że zabierze Pawełka bez względu na zdanie matki.
Od tej rozmowy minął miesiąc. Za kilka dni miała pojechać po syna i denerwowała się równie mocno jak wtedy, gdy uciekła z przyklasztornej szkoły, a matka przez kolejnych kilka tygodni nie wypowiedziała do niej ani słowa. I mimo że miała wówczas zaledwie czternaście lat, to wspomnienie wciąż ją prześladowało. Dla Weroniki milczenie matki było najgorszą karą. Musiała jednak zmierzyć się z tym, bo syn jej potrzebował, a ona jego. Zaś w czasie, gdy będzie w pracy, opiekę nad nim miała powierzyć dwudziestoletniej dziewczynie po szkole nauczycielskiej, którą wybrała wśród niemal dwudziestu kandydatek. Chciała, żeby osoba, która zajmie się Pawełkiem, nie tylko była troskliwą opiekunką, ale również nauczycielką i godnie zastąpiła w tej roli jej matkę.
***
Alicja postanowiła, że dopóki major nie znajdzie dla niej bezpiecznego lokum, zatrzyma się u profesora Litwina. Nadal była poszukiwana i groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo, ale wiedziała, że w okresie przetasowań na Szucha będą mieli na głowie inne sprawy niż intensywne poszukiwania. Pomyślała, że jedna czy dwie noce spędzone u profesora nie sprowadzą na niego żadnego nieszczęścia. Jedyna osoba, która mogła jej pomóc, czyli Weronika, nie wchodziła w rachubę.
Alicja naprawdę próbowała polubić tę kobietę, zwłaszcza gdy wyciągnęła Juliana z Pawiaka, ale nie była w stanie. Nie dlatego, że miała nieczułe serce i była wściekle zazdrosna o zażyłość pięknej pani doktor z Chełmickim, ale Weronika po prostu nie dała się lubić. Zachowywała się w stosunku do niej wyniośle, a w towarzystwie Juliana dostawała przysłowiowego małpiego rozumu. Już nie była dystyngowaną panią doktor, ale zwykłą podrywaczką, której nie zniechęciła nawet ciąża Alicji.
Popchnęła ciężkie drzwi kamienicy i powoli zaczęła wchodzić po schodach do mieszkania profesora. Gdy była już na jego piętrze, usłyszała dźwięk przekręcanego klucza. Szybko wbiegła na półpiętro i kucnęła na schodach, by móc obserwować drzwi Litwina. Nie miała pojęcia, dlaczego się wystraszyła, profesor mieszkał sam i tylko on mógł otwierać drzwi swojego mieszkania. Jednak poczuła jakiś niepokój, który nakazał jej się ukryć i upewnić, czy na pewno ma do czynienia z Litwinem.
Dziwne przeczucie sprawdziło się. Z mieszkania profesora wyszła jakaś kobieta. Miała może z pięćdziesiąt lat, nie więcej. Przekręciła klucz w zamku, naciągnęła na dłonie cienkie rękawiczki i zeszła schodami do wyjścia. Litwin nie miał żadnej bliskiej rodziny, nigdy też nie korzystał z pomocy obcych mu osób. Alicja nie podejrzewała także, aby profesor ożenił się z kimś po tak krótkiej znajomości, bowiem jeszcze do niedawna nikogo nie miał.
Wyszła na podwórko kamienicy i rozejrzała się. Kilka metrów dalej stał trzepak, a przy nim bawiły się dzieci. Postanowiła zasięgnąć u nich języka, bo bardzo martwiła się o dobrodusznego profesora. Miała nadzieję, że żadne z nich nie rozpozna w niej byłej lokatorki spod szóstki.
– Ej, ty – zagadnęła jednego z chłopców, który zdawał się najstarszy w grupie. – Znasz profesora Litwina?
Chłopak o jasnych, nieco przydługich włosach wytarł brudną dłonią nos i popatrzył podejrzliwie na Alicję.
– Zależy kto pyta – burknął.
– Ja pytam. Jestem jego kuzynką z Radomia. To jak? Znasz czy nie? – ostro powiedziała Alicja.
– Profesor nie żyje. Już ze dwa miesiące będzie, jak trupa wynieśli z mieszkania. Smród był na całej klatce, bo chyba tam długo leżał nieżywy. I w końcu Siemionek, dozorca znaczy, wszedł do jego domu, a tam profesor leżał bez życia i strasznie śmierdziało – powiedział chłopak.
Alicja zadrżała. Profesor Litwin był już wiekowym mężczyzną, ale gdy widziała go ostatnim razem, cieszył się dobrym zdrowiem. Pokiwała głową, nie mogąc wypowiedzieć z żalu ani słowa, i już miała odejść, gdy chłopak dodał coś jeszcze:
– Podobnież zaduszony na śmierć.
Alicja podniosła głowę i z przerażeniem spojrzała na chłopaka. Gdyby profesor został zastrzelony przez Niemców, umarł na Pawiaku albo z powodu choroby, nie wzbudziłoby to w niej być może takiego zdziwienia, ale nie miała pojęcia, kto mógł popełnić pospolite morderstwo.
– Jak to zaduszony? – zapytała.
– Ja tam tak dobrze to nie wiem, ale Siemionek mówił, że profesor miał krawat na szyi zaciśnięty i siny język na wierzchu. I granatowa policja przyjechała, i wypytywali wszystkich, czy nikogo obcego nie widzieli. Ale tak za bardzo to chyba nie szukali mordercy, bo nas nie pytali – odpowiedział.
– A gdyby zapytali, to co byś odpowiedział? – Alicja była podejrzliwa.
– Że kręcił się tu taki jeden gówniarz. Landrynki rozdawał i zdjęcia pokazywał. Mnie nie pytał, bobym mu tyłek skopał i kartofli nasadził, ale młodszych wypytywał o jakieś kobiety i o samego profesora. A potem znaleźli trupa. To pewnie tak sobie się nie pytał. – Dzieciak machnął ręką.
Alicja była coraz bardziej zdziwiona i zszokowana. Nie miała pojęcia, o co może chodzić. Próbowała jeszcze wydobyć od dzieci jakieś informacje na temat chłopca z landrynkami, ale niewiele jej to dało. Dzieciaków o podobnym rysopisie było w Warszawie tysiące.
Wyszła z bramy i zastanawiała się przez chwilę, dokąd się udać. Przypomniała sobie o pewnej pielęgniarce pracującej w Referacie Opieki Otwartej, której przynosiła podrabiane dokumenty dla ukrywających się Żydów. Wsiadła do tramwaju i pojechała na Wolską, do ośrodka zdrowia, w którym niegdyś się spotkały. Pomyślała, że owa kobieta nie tylko organizuje aryjskie dokumenty dla swoich podopiecznych, ale także bezpieczne schronienie. Może pamiętając przysługę wyświadczoną jej przez Alicję, nie odmówi pomocy?
Jadąc tramwajem, wciąż zachodziła w głowę, co mogło spotkać profesora Litwina. Nie był zamożnym człowiekiem, tym bardziej konfidentem, a jednak ktoś go odwiedził i pozbawił życia. I z pewnością nie byli to Niemcy. Ktoś także wypytywał o nią albo Hankę. Ona się ukrywała i niewiele osób wiedziało, gdzie przebywa, ale Hanka wciąż mieszkała z Ireną w miejscu, w którym ulokował je profesor Litwin. A jeśli morderca zdołał uzyskać od profesora informacje na ten temat, jej przyjaciółka mogła niebawem znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Trzeba było za wszelką cenę ją ostrzec. Jeśli nie było za późno. Miała jednak nadzieję, że to ona, Alicja, była obiektem zainteresowania kogoś, kto bardzo pragnął ją odnaleźć.