Złodzieje. Co okrada nas z uwagi - ebook
Złodzieje. Co okrada nas z uwagi - ebook
„Przeczytaj tę książkę, aby ocalić swój umysł”.
– Susan Cain, autorka Ciszej, proszę
Oto kolejna przełomowa książka Johanna Hariego, autora Jak odzyskać siebie i utracone więzi. Tym razem eksploruje on temat postępującego zdekoncentrowania mieszkańców zachodniego świata. Czy tego chcemy, czy nie, nasza umiejętność skupienia uwagi zanika. Ciągłe dążenie do wielozadaniowości, zwiększone tempo życia i przełączanie się z jednego urządzenia elektronicznego na drugie szkodzą nie tylko naszej koncentracji, ale i psychice. Czujemy to, ale nie umiemy sobie pomóc.
By znaleźć rozwiązanie tego problemu, Hari wyruszył w epicką podróż, podczas której spotykał się ze światowymi ekspertami w dziedzinie koncentracji uwagi. Rozmawiał z ludźmi, którzy uciekli z Doliny Krzemowej, i z weterynarzami diagnozującymi ADHD u psów. Odwiedził fawele w Rio de Janeiro oraz nowozelandzką firmę, która wpadła na niecodzienny pomysł przywracania produktywności pracowników. Dzięki tym spotkaniom odkrył, że nasze przekonania na temat problemów ze skupieniem uwagi są błędne. Sądzimy, że trudności te wynikają z niedostatków siły woli i stanowią naszą osobistą porażkę. Prawda jest jednak znacznie bardziej nieoczywista i niepokojąca. Zdaniem Hariego u podstaw zbiorowej dekoncentracji leży dwanaście przyczyn, z których każda na swój sposób kradnie naszą uwagę i niszczy nasz dobrostan. Autor pokazuje, jak możemy je odzyskać – jako jednostki i jako społeczeństwo – jeśli zdołamy o to zawalczyć.
Nie znam nikogo, kto myślałby głębiej i bardziej kompleksowo o kryzysie naszej zbiorowej uwagi niż Johann Hari.
Ta książka jest nam niezbędna do życia. Proszę, skup się na niej.
-Naomi Klein
Johann Hari na swój wyjątkowy sposób stawia czoła zagrożeniom, jakie stwarza przed ludzkością technologia informacyjna, i mówi nam, co wszyscy musimy zrobić, aby chronić siebie, nasze dzieci i nasze demokracje.
—Hillary Clinton
Wizjonerski, kompleksowy, rewolucyjny i praktyczny przewodnik tworzenia nowego świata. . . Johann Hari przyciągnął moją uwagę dzięki swoim niestrudzonym badaniom i genialnej wnikliwości. Jego książka zmieni twoje życie.
—Eve Ensler
Niezbędna książka, cudownie klarowna i głęboka! Donośne, gruntownie udokumentowane ostrzeżenie, po którym następuje prawdziwie inspirujące wezwanie do działania. . . Przeczytaj i zapłacz, a potem otrzyj oczy i zacznij działać.
—Emma Thompson
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67604-26-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wprowadzenie
Przechadzka po Memphis
Mając dziewięć lat, mój chrześniak nabawił się krótkotrwałej, ale zarazem nader intensywnej obsesji na punkcie Elvisa Presleya. Śpiewał na cały głos _Jailhouse Rock_, nie zapominając przy tym o zawodzeniu niskim głosem i kręceniu miednicą jak sam Król. Nieświadomy, że ten styl stał się obciachowy, prezentował go z ujmującą autentycznością przednastolatka przekonanego, że jest super. Podczas krótkich przerw pomiędzy powtórkami tego występu dowodził, że chce o Elvisie wiedzieć wszystko („Wszystko! Wszystko!”), nakreśliłem mu więc z grubsza zarys tej inspirującej, smutnej i głupiej historii.
Elvis urodził się w jednym z najbiedniejszych miast Missisipi, bardzo, bardzo daleko – powiedziałem mu. Na świat przyszedł wraz z bratem bliźniakiem, który kilka minut później zmarł. Gdy trochę dorósł, matka powiedziała mu, że jeśli co wieczór będzie śpiewał do księżyca, brat usłyszy jego głos, toteż śpiewał i śpiewał. Początki jego publicznych występów przypadły na czas, gdy startowała również telewizja – błyskawicznie więc zdobył większą sławę niż ktokolwiek przedtem. Wszędzie, gdzie przyjeżdżał Elvis, podnosił się taki wrzask, że jego świat z czasem stał się jednym wielkim krzykiem. Chronił się wtedy w stworzonym przez siebie kokonie, w którym żyjąc, szczycił się tym, co okupił utratą wolności. Matce sprezentował pałac i nazwał go Graceland.
Pobieżnie potraktowałem resztę życiorysu – wpadanie w nałóg, męczące i wyczerpujące okupowanie estrad Vegas i zgon w wieku czterdziestu dwóch lat. Ilekroć chrześniak, którego będę nazywał Adamem – zmieniłem bowiem kilka szczegółów, by zapobiec jego zidentyfikowaniu – zadawał pytania o zakończenie tej historii, zamiast odpowiadać, wciągałem go we wspólne wykonywanie _Blue Moon_. _You saw me standing alone_ – śpiewał swoim głosikiem – _without a dream in my heart. Without a love of my own_.
Pewnego dnia Adam popatrzył na mnie bardzo poważnie i zapytał:
– Johann, zabierzesz mnie kiedyś do Graceland?
Bez większego namysłu zgodziłem się.
– Obiecujesz? Naprawdę?
Potwierdziłem. I więcej już o tym nie myślałem, dopóki wszystko nie poszło na opak.
Dziesięć lat później Adam się pogubił. W wieku piętnastu lat rzucił szkołę i niemal całe dnie spędzał w domu, przenosząc obojętne spojrzenie z ekranu na ekran – z telefonu, gdzie w nieskończoność przewijał wiadomości na WhatsAppie i Facebooku, na iPada, na którym oglądał youtube’ową sieczkę oraz porno. Chwilami rozpoznawałem w nim jeszcze tamtego radosnego malca, który śpiewał _Viva Las Vegas_, ale wyglądało to tak, jakby tamta osoba rozpadała się na mniejsze, niepowiązane ze sobą kawałeczki. Męczyło go prowadzenie rozmowy dłużej niż kilka minut bez nerwowego powrotu do ekranu lub zmiany jej tematu. Wydawał się wibrować z prędkością Snapchata gdzieś, gdzie nie mogło dotrzeć do niego nic stałego ani poważnego. Był inteligentny, porządny i dobry, ale jego umysłu nic się nie trzymało.
W dekadzie, w której Adam wyrastał na mężczyznę, takie samo rozdrobnienie wydawało się powszechne wśród wielu z nas. W świadomość życia w początkach dwudziestego pierwszego wieku wpisuje się poczucie, że nasza umiejętność utrzymywania uwagi – skupienia – pęka i pryska. Poczułem to na sobie, kiedy to po zakupie stosów książek zerkałem na nie z poczuciem winy, by zabrać się za wysłanie jeszcze tylko jednego, jak zapewniałem siebie, tweeta. Nadal dużo czytam, ale z każdym upływającym rokiem coraz bardziej przypomina to zbieganie po ruchomych schodach. Dopiero co stuknęła mi czterdziestka, a gdziekolwiek spotykamy się w gronie rówieśników, opłakujemy utraconą zdolność koncentracji jak przyjaciółkę, która pewnego dnia wypłynęła w morze i słuch o niej zaginął.
Któregoś wieczoru, gdy obaj z Adamem wylegiwaliśmy się na ogromnej sofie, wpatrzeni w swoje nieustannie wywrzaskujące coś ekrany, spojrzałem na niego i ogarnął mnie lekki strach. Tak się nie da żyć, powiedziałem sobie.
– Adam – rzuciłem cicho. – Jedźmy do Graceland.
– Co?
Przypomniałem mu złożoną lata temu obietnicę. Wprawdzie już nie pamiętał ani tamtych czasów spod znaku _Blue Moon_, ani też mojego zobowiązania wobec niego, ale zobaczyłem, że myśl o wyrwaniu się z ogłupiającej rutyny coś w nim rozpaliła. Popatrzył na mnie i spytał, czy mówię poważnie.
– Owszem – potwierdziłem – ale pod jednym warunkiem. Opłacę te sześć tysięcy kilometrów podróży. Odwiedzimy Memphis i Nowy Orlean, zjedziemy całe Południe, dotrzemy, gdzie tylko zechcesz. Nic z tego jednak nie wyjdzie, nawet gdy już tam będziemy, jeżeli przez cały czas będziesz wgapiał się w telefon. Musisz obiecać, że będzie wyłączony, może poza nocami. Czas na powrót do rzeczywistości. Musimy odzyskać łączność z czymś, co się dla nas liczy.
Dał słowo, że tak będzie, a kilka tygodni później wylecieliśmy z londyńskiego Heathrow ku ojczyźnie bluesa Delty.
Stając u bram Graceland, nie uświadczy się już osoby mogącej oprowadzić przybyłego. Dostajesz iPada, w uszy wtykasz sobie maleńkie słuchawki i to ten iPad mówi ci, co masz robić – skręć w lewo, skręć w prawo, idź prosto. W każdym pomieszczeniu to urządzenie informuje cię głosem jakiegoś zapomnianego aktora, gdzie obecnie przebywasz, a na ekranie pojawia się odpowiednie zdjęcie. Chodziliśmy więc po Graceland samopas, wpatrzeni w iPada. Otaczali nas Kanadyjczycy, Koreańczycy i praktycznie cały przekrój narodowy ludzi o twarzach bez wyrazu, ze spuszczonym wzrokiem, niewidzących tego, co wokół nich. Nikt nie poświęcał uwagi niczemu poza ekranami. Zwiedzając, obserwowałem ich w narastającym napięciu. Sporadycznie ktoś odrywał wzrok od iPada, a ja dostrzegałem w tym iskierkę nadziei i usiłowałem nawiązać kontakt wzrokowy z tą osobą, wzruszyć ramionami, zasygnalizować: „Hej, tylko my się tu rozglądamy, jedyni, którzy po przebyciu tysięcy kilometrów postanowili faktycznie dostrzec to, co przed nimi”. Ale ilekroć miało to miejsce, docierało do mnie, że ci ludzie odklejają się od iPadów tylko po to, żeby wyjąć telefon i strzelić selfie.
Kiedy weszliśmy do pokoju dżungli – ulubionego miejsca Elvisa w tej rezydencji – trajkotanie iPada przycichło, bo idący obok mnie mężczyzna w średnim wieku odwrócił się, żeby powiedzieć coś żonie. Przed nami widziałem ogromne donice ze sztucznymi roślinami, które Elvis kupił, żeby zamienić to pomieszczenie w udawany tropikalny gąszcz. Te pseudorośliny nadal tu były, smętnie gnąc się pod własnym ciężarem.
– Kochanie – powiedział mężczyzna. – To niesamowite. Popatrz. – Machnął w stronę kobiety iPadem, po czym zaczął wodzić palcem po ekraniku. – Jeśli przejedziesz w lewo, zobaczysz lewą stronę pokoju dżungli, a jeśli w prawo, to prawą. – Żona popatrzyła, uśmiechnęła się i zaczęła wędrować palcem po swoim iPadzie.
Obserwowałem ich. Wodzili palcami w tę i we w tę, oglądając salę z różnych perspektyw. Nachyliłem się do nich.
– Proszę pana – napomknąłem. – Można też skorzystać ze staromodnego sposobu zwiedzania. Nazywa się go obracaniem głowy. Jesteśmy bowiem właśnie tu. To w pokoju dżungli się znajdujemy. Nie musicie oglądać go na wyświetlaczu. Da się zobaczyć bezpośrednio. Tutaj. Proszę spojrzeć. – Omiotłem pomieszczenie ręką, aż sztuczne zielone liście zaszeleściły.
Oboje nieco się ode mnie odsunęli.
– Patrzcie! – dodałem głośniej, niż zamierzałem. – Nie widać? Przebywamy w nim. Dokładnie w tym miejscu. Nie ma potrzeby gapić się na wyświetlacze. Pokój dżungli jest wokół nas. – Pospiesznie wyszli, oglądając się na mnie jak na wariata, a ja czułem, że serce wali mi jak młotem. Odwróciłem się do Adama, gotów parsknąć śmiechem. Chciałem zwrócić uwagę na ten absurd, wyładować wzburzenie, ale on, schowany w kącie, pod połą kurtki przeglądał Snapchata.
Daną mi obietnicę łamał na każdym etapie podróży. Dwa tygodnie wcześniej, gdy tylko samolot dotknął nowoorleańskiej ziemi i zanim jeszcze wstaliśmy z miejsc, już wyjął telefon.
– Dałeś słowo, że nie będziesz z niego korzystał – przypomniałem mu.
– Miałem na myśli, że nie będę dzwonił – odpowiedział. – Nie da się zrobić tak, żebym nie używał Snapchata i nie pisał. – Powiedział to z tak szczerym zdumieniem, jakbym zażądał od niego wstrzymania oddechu na dziesięć dni. W milczeniu więc patrzyłem, jak w pokoju dżungli przewija wiadomości w telefonie. Koło niego przepływała rzeka ludzi tak samo wpatrzonych w wyświetlacze. Poczułem się tak samotny, jakbym stał na pustym polu gdzieś w stanie Iowa, o kilometry od innych istot ludzkich. Czym prędzej podszedłem do Adama i wyrwałem mu telefon.
– Tak się nie da żyć! – zaprotestowałem. – Nie wiesz, co to znaczy być obecnym! Umyka ci życie! Boisz się, że coś przegapisz, stąd to bezustanne sprawdzanie ekranika! Ale robiąc to, sam siebie wykluczasz! Ucieka ci twoje jedyne i niepowtarzalne życie! Nie widzisz tego, co masz tuż przed nosem i o czym marzyłeś jeszcze jako dzieciak! Nikt tutaj tego nie dostrzega! Sam zobacz!
Mówiłem głośno, ale większość otaczających nas osób w swoim iPhone’owym wyizolowaniu nawet tego nie zauważyła. Adam odebrał mi swój telefon, oznajmił (nie bez racji), że zachowuję się jak świr, i wyszedł w głąb porannego Memphis, mijając grób Elvisa.
Godzinami błąkałem się ospale między rozmaitymi rolls-royce’ami Presleya, eksponowanymi w sąsiednim muzeum. Adama znalazłem po zapadnięciu zmroku, po przeciwnej stronie ulicy, w Heartbreak Hotel, w którym się zatrzymaliśmy. Siedział koło basenu w kształcie olbrzymiej gitary, gdzie na okrągło śpiewał mu Elvis, i wyglądał na przygnębionego. Uświadomiłem sobie, że cały ten wybuch złości, gniewu na niego – kipiącego od początku tej wyprawy – był w rzeczywistości wyrazem wzburzenia mną samym. Jego nieumiejętność ogniskowania uwagi, ciągłe rozpraszanie się, niezdolność przybyłych do Graceland do oglądania miejsca, które przyjechali zobaczyć – wszystko to narastało i we mnie. Rozdrabniałem się tak samo jak oni. Ja również gubiłem zdolność do bycia obecnym. I bardzo mi się to nie podobało.
– Wiem, że coś nie gra – przyznał cicho Adam, kurczowo trzymając telefon. – Ale nie mam pojęcia, jak temu zaradzić. – Potem wrócił do pisania wiadomości.
Wywiozłem Adama tutaj, żebyśmy uciekli od niemożności skupienia się, a zamiast tego odkryłem, że uciec się nie da, bo ten problem jest wszechobecny. Zbierając materiały do tej książki, zjechałem cały świat i prawie nigdzie nie dało się od niego odetchnąć. Nawet kiedy robiłem sobie wolne, jadąc odwiedzić najsłynniejsze oazy spokoju i wyciszenia, odkrywałem, że i tam na mnie czekał.
Pewnego popołudnia siedziałem w islandzkiej Błękitnej Lagunie, rozległym i bezgranicznie niewzruszonym jeziorze geotermalnym, w wodzie osiągającej temperaturę gorących kąpieli, chociaż wszędzie koło mnie padał śnieg. Przyglądając się temu, jak jego płatki łagodnie topnieją w unoszącej się nad wodą parze, uświadomiłem sobie, że otaczający mnie ludzie machają kijkami do selfie. Swoje telefony powkładali do wodoszczelnych etui i teraz gorączkowo a to pozowali, a to wrzucali zrobione zdjęcia do sieci. Kilkoro nadawało na żywo na Instagramie. Zastanowiło mnie, czy mottem naszej epoki nie powinno być: „Usiłowałem żyć, lecz stale mnie coś rozpraszało”. Rozmyślania przerwał mi wyglądający na influencera napruty Niemiec, który ryczał do kamerki swojego telefonu:
– Oto tu, w Błękitnej Lagunie, przeżywam najlepsze chwile swego życia!
Gdy innym razem pojechałem do Paryża zobaczyć _Monę Lisę_, przekonałem się jedynie, że teraz permanentnie skrywa ją coś na kształt młyna rugbistów, złożonego z ludzi z całego świata, przepychających się do przodu tylko po to, by momentalnie odwrócić się plecami do niej, strzelić selfie i przedrzeć się z powrotem. Będąc tam, obserwowałem ten tłum z boku przeszło godzinę. Nikt – ani jedna osoba – nie przyglądał się _Monie Lisie_ dłużej niż kilka sekund. Jej uśmiech przestaje już chyba stanowić zagadkę. Wydaje się, że dama spogląda na nas ze swego wysokiego krzesła w szesnastowiecznych Włoszech i pyta: „Dlaczego już nie patrzycie na mnie tak jak dawniej?”.
Wpasowywało się to jakoś w moje dużo głębsze odczucie, narastające we mnie od kilku lat, dalece wykraczające poza kwestię złych nawyków turystów. Zdaje się, że naszą cywilizację zasypał swędzący proszek, przez który nasze umysły trwonią czas, wiercąc się i kręcąc, niezdolne do zwykłego poświęcenia uwagi rzeczom istotnym. Czynności wymagające dłuższego skupienia – choćby czytanie książek – od lat zaliczają równię pochyłą. Po mojej wyprawie z Adamem przeczytałem pracę czołowego światowego eksperta od naukowego zgłębiania siły woli, profesora Roya Baumeistera, rezydującego na australijskim University of Queensland, a potem pojechałem przeprowadzić z nim wywiad. Teorią siły woli i samodyscypliny naukowiec ten zajmuje się od przeszło trzydziestu lat, odpowiada też za szereg najsławniejszych eksperymentów z dziedziny nauk społecznych. Usiadłszy naprzeciw tego sześćdziesięciolatka, wyjaśniłem, że chodzi mi po głowie napisanie książki o tym, dlaczego zatraciliśmy umiejętność skupienia się i jak temu zaradzić. Spojrzałem na niego z nadzieją.
Stwierdził, że to ciekawe, że z tym tematem zwracam się właśnie do niego.
– Odnoszę wrażenie, że moja kontrola nad uwagą słabnie – oznajmił. Przedtem zwykł czytać i pisać godzinami, teraz „wychodzi na to, że umysł o wiele częściej skacze gdzie popadnie”. Jak wyjaśnił, ostatnio złapał się na czymś takim: – Gdy coś mi nie leży, gram w gierkę na telefonie, żeby zrobiło się fajnie. – Wyobraziłem go sobie, jak odwraca się od ogromu swoich dokonań naukowych, żeby pograć w Candy Crush Saga.
Powiedział:
– Widzę, że chyba nie wychodzi mi utrzymywanie koncentracji w takim stopniu jak dawniej. – I dodał: – Na swój sposób ulegam i zaczynam źle się z tym czuć.
Roy Baumeister nie tylko jest autorem książki _Siła woli_¹, ale i zbadał ten temat głębiej niż ktokolwiek inny spośród żyjących. Pomyślałem: „Jeżeli nawet on traci w jakiejś mierze zdolność skupiania się, to komu udaje się tego uniknąć?”.
Przez długi czas uspokajałem siebie wmawianiem, że ten kryzys to tylko złudzenie. Wcześniejsze pokolenia również czuły, że ich uwaga i koncentracja ulegają pogorszeniu – nawet u średniowiecznych mnichów sprzed niemal tysiąca lat można przeczytać, że uskarżają się na problemy z utrzymywaniem uwagi. Im człowiek starszy, tym trudniej mu się skupić, nabiera za to przekonania, że jest to problem nie tyle jego słabnącego umysłu, co świata i następnego pokolenia.
Najlepszym sposobem byłoby podjęcie przez naukowców, lata temu, całkiem prostych działań. Wystarczyłoby, żeby losowo wybranych członków badanej społeczności poddali testom uwagi i ponawiali je w kolejnych latach i dekadach, tropiąc zachodzące zmiany. Nikt jednak tego nie robił. Nie gromadzono długoterminowych informacji. Istnieje wszakże, jak sądzę, inna droga dotarcia do sensownych wniosków w tej materii. Gromadząc materiały do tej książki, dowiedziałem się o istnieniu różnorakich czynników, co do których naukowo dowiedziono, że redukują ludzką umiejętność utrzymywania uwagi. Wiele mocnych dowodów wskazuje na to, że liczne spośród nich zaistniały dopiero w ostatnich dekadach – czasem na dramatyczną skalę. Dla odmiany udało mi się doszukać tylko jednego trendu mogącego nasze skupienie usprawnić. Oto dlaczego nabrałem przekonania, że kryzys ten jest rzeczywisty i jest to zarazem coraz bardziej palący problem.
Dowiedziałem się też, że dowód na to, dokąd wiodą nas te trendy, jest do bólu jednoznaczny. Przykładowo, przedmiotem jednego z pomniejszych badań było to, jak długo przeciętny amerykański student poświęca czemuś uwagę². W tym celu zainstalowano w komputerach badanych oprogramowanie śledzące, monitorujące to, co użytkownicy robią na co dzień. Badacze odkryli, że student na kolejne zagadnienie przełącza się przeciętnie co sześćdziesiąt pięć sekund. Średni czas, przez jaki skupiał się na jednej kwestii, wynosił zatem zaledwie dziewiętnaście sekund. Jeżeli jesteś osobą dojrzałą i wynik ten łechta twoje poczucie wyższości, zbytnio się nie ciesz. Inne badanie, autorstwa Glorii Mark, profesor informatyki z University of California w Irvine – z którą przeprowadziłem wywiad – wykazało, ile czasu przeciętnie poświęca jednej kwestii dorosły pracownik biurowy³. Wyszło na to, że raptem trzy minuty.
Dlatego wyruszyłem w liczącą czterdzieści pięć tysięcy kilometrów podróż w poszukiwaniu wiedzy o tym, jak możemy odzyskać zdolność skupienia i utrzymywania uwagi. W Danii rozmawiałem z pierwszym naukowcem, który wraz ze swoim zespołem wykazał, że nasza zbiorowa umiejętność utrzymywania uwagi rzeczywiście raptownie maleje. Potem spotykałem się z badaczami z całego świata, odkrywającymi przyczyny tego stanu rzeczy. W sumie przeprowadziłem wywiady z przeszło dwustu pięćdziesięcioma ekspertami – od Miami po Moskwę, od Montrealu po Melbourne. W poszukiwaniu odpowiedzi dotarłem do szalenie różnorodnych miejsc, od faweli w Rio de Janeiro, gdzie koncentracja niszczeje szczególnie katastrofalnie, po odległe nowozelandzkie biuro, w którym znaleziono sposób na radykalne przywrócenie skupienia.
Doszedłem do przekonania, że całkowicie błędnie pojmujemy to, co konkretnie dzieje się z naszą uwagą. Przez lata, ilekroć nie mogłem się skupić, ze złością obwiniałem o to siebie. Mówiłem: „Jesteś leniwy, niezdyscyplinowany, musisz wziąć się w garść”. Winą obarczałem też swój telefon i wściekałem się na niego, żałując, że ktoś go kiedyś wynalazł. Większość znanych mi osób reagowała tak samo. Przekonałem się jednak, że chodzi tu o znacznie więcej niż o indywidualną niedoskonałość lub jakiś nowy wynalazek.
Przebłyski tego zaczęły do mnie docierać, kiedy udałem się do Portland w Oregonie na wywiad z profesorem Joelem Niggiem, jednym z wiodących światowych ekspertów w dziedzinie dziecięcych problemów z utrzymywaniem uwagi. Stwierdził on, że w uchwyceniu tego, co się dzieje, pomogłoby mi porównanie naszych narastających problemów z uwagą do przyrostu występowania otyłości. Pięćdziesiąt lat temu mało kto był otyły, a dzisiaj w zachodnim świecie to coś powszechnego. I wcale nie dlatego, że nagle spotęgowały się w nas łaknienie czy chęć dogadzania sobie.
– Otyłość nie jest epidemią medyczną, lecz epidemią społeczną – zauważył. – Na przykład źle się odżywiamy i przez to tyjemy.
Nigg podkreślił, że nasz sposób życia uległ dramatycznej zmianie – zmienił się model zaopatrywania w żywność, budujemy miasta, w których trudno poruszać się pieszo bądź rowerem, a te zmiany w naszym środowisku doprowadziły do zmian naszych ciał. Coś podobnego, jak stwierdził, może dotyczyć umiejętności utrzymywania przez nas uwagi i skupienia.
Profesor Nigg powiedział mi, że po dekadach badania tego tematu jest przekonany, iż musimy zadać sobie pytanie, czy rozwijamy teraz „kulturę uważnościowo-patogenną” – środowisko, w którym utrzymanie i pogłębienie skupienia wymaga od wszystkich nas ekstremalnego wysiłku i płynięcia pod prąd. Podkreślił, że wiele czynników powodujących osłabienie uwagi znalazło naukowe potwierdzenie, a w przypadku części ludzi przyczyna leży w ich biologii. Powiedział jednak też, że być może należy się zastanowić nad odpowiedzią na pytanie: „Czy nasze społeczeństwo tak często doprowadza się do takiego stanu z tego powodu, że mamy epidemię wywołaną przez określone rzeczy dla niego dysfunkcyjne?”.
Później zapytałem go:
– Gdybym powierzył ci świat, a ty byś zapragnął pozbawić ludzi zdolności zwracania uwagi na cokolwiek, co kazałbyś im robić?
Po chwili zastanowienia odpowiedział:
– Zapewne mniej więcej to, co ludzkość teraz i tak robi.
Zdobyłem mocne dowody na to, że zanik umiejętności zwracania uwagi nie wynika głównie z czyichś osobistych uchybień – ani moich, ani twoich, ani też twojego dziecka. Dotyka to nas wszystkich. Dokonują tego bardzo potężne siły, do których zaliczają się giganci branży technologicznej, ale na nich się bynajmniej nie kończy. To problem systemowy. Prawda jest taka, że żyjemy w systemie, który dzień w dzień zrasza tę naszą zdolność kwasem, a potem każe, byśmy obwiniali o to siebie i majstrowali przy swoich nawykach, chociaż ten pożar jest na skalę świata. Zgłębiając tę kwestię, uświadomiłem sobie, że we wszystkich książkach na temat doskonalenia skupienia, jakie czytałem, jest luka. I to olbrzymia. Przeważnie bowiem nie mówi się w nich o rzeczywistych przyczynach naszego kryzysu uwagi, sprowadzających się głównie do wspomnianych potężnych sił. Na podstawie tej wiedzy doszedłem do wniosku, że za osłabienie naszej uwagi odpowiada dwanaście utajonych sił. Jestem przekonany, że aby rozwiązać ten problem w perspektywie długoterminowej, musimy je zrozumieć, a potem wspólnie zrobić wszystko, aby nam dalej nie szkodziły.
Określone kroki w kierunku ograniczenia tego problemu możecie podjąć sami, we własnym zakresie, a z tej książki dowiecie się, jak tego dokonać. Zdecydowanie jestem za tym, byście w ten sposób przyjęli na siebie odpowiedzialność. Muszę jednak być z wami szczery bardziej niż, jak się obawiam, miało to miejsce we wcześniejszych książkach poświęconych temu zagadnieniu. Te zmiany poskutkują tylko w pewnym stopniu. Rozwiążą cząstkę problemu. Są jednak wartościowe. Sam też je wprowadzam. Tyle że jeśli nie dopisze wam szczęście, nie pozwolą uniknąć kryzysu uwagi. Problemy systemowe wymagają rozwiązań systemowych. Oczywiście za uporanie się ze wspomnianymi utajonymi czynnikami ponosimy też odpowiedzialność indywidualną, ale jednocześnie musimy wziąć na siebie i tę zbiorową. Istnieje realne rozwiązanie – takie, które rzeczywiście umożliwi nam przystąpienie do uzdrawiania naszej uwagi. Wymaga to od nas radykalnego przeformułowania problemu, a potem podjęcia działania. Jak sądzę, dobrze wiem, od czego moglibyśmy zacząć.
Istnieją, jak myślę, trzy kluczowe przyczyny, dla których warto wyruszyć ze mną w tę podróż. Pierwsza jest taka, że życie przepełnione rozpraszaniem uwagi jest, w skali jednostki, zubożone. Nie mogąc poświęcać należytej uwagi, nie osiągasz tego, czego pragniesz. Chcesz poczytać książkę, a tu odciągają cię różnej maści pobrzękiwania i paranoje mediów społecznościowych. Pragniesz spędzić kilka niczym niezakłóconych godzin z dzieckiem, a co rusz sprawdzasz pocztę elektroniczną w obawie, czy szef o czymś cię nie powiadamia. Zamierzasz zająć się jakimś biznesem, a zamiast tego życie rozmywa ci się we mgle facebookowych postów, budzących jedynie zazdrość albo niepokój. Nie ze swojej winy wydajesz się nie mieć chwili na oddech – dość spokojnej, swobodnej przestrzeni – na to, by się zatrzymać i pomyśleć. Badanie przeprowadzone przez profesora Michaela Posnera z University of Oregon wykazało, że jeśli coś przerywa nam koncentrację, powrót do tego samego jej poziomu wymaga średnio dwudziestu trzech minut⁴. Inne badanie, przeprowadzone wśród pracowników biurowych z USA, dowiodło, że większość z nich na co dzień nie pracuje nieprzerwanie nawet przez godzinę⁵. Jeżeli ciągnie się to miesiącami czy całymi latami, zaburza nam to zdolność określenia, kim jesteśmy i czego chcemy. Gubimy się we własnym życiu.
Pojechałem do Moskwy, by przeprowadzić wywiad z najważniejszym dzisiaj filozofem uwagi, doktorem Jamesem Williamsem, zajmującym się filozofią i etyką technologii na Oxford University. Naukowiec ten powiedział mi:
– Jeżeli chcemy dokonać w jakiejś dziedzinie, w jakimkolwiek aspekcie życia, czegoś znaczącego, musimy móc zauważać to, co istotne… Jeśli nie możemy tego zrobić, naprawdę trudno będzie cokolwiek osiągnąć.
Dodał, że w zrozumieniu sytuacji, w jakiej się w takim momencie znajdujemy, pomoże wizualizacja. Wyobraź sobie, że jedziesz samochodem, a tu ktoś zalewa ci całą przednią szybę wiadrem błota. Mierzysz się przez to z masą problemów – narażasz się na utrącenie lusterka wstecznego, zabłądzenie czy też opóźnione dotarcie do celu. Pierwszą rzeczą jednak, którą musisz zrobić – zanim zaczniesz się przejmować wymienionymi tu problemami – jest oczyszczenie szyby. Dopóki tego nie zrobisz, być może nawet nie będziesz wiedział, gdzie jesteś. Zanim spróbujemy osiągnąć inny z założonych celów, musimy uporać się z zaburzeniami uwagi.
Drugim powodem, dla którego powinniśmy myśleć o tej kwestii, jest to, że takie rozdrabnianie uwagi prowadzi nie tylko do naszych jednostkowych problemów – bywa też przyczyną kryzysów w skali całego naszego społeczeństwa. Jako gatunek mierzymy się z mnóstwem czyhających na nas bezprecedensowych pułapek i potrzasków – takich jak kryzys klimatyczny – i w odróżnieniu od wcześniejszych pokoleń przeważnie nie zdobywamy się na stawianie czoła naszym największym wyzwaniom. Dlaczego? Częściowo dlatego, jak sądzę, że gdy się rozpraszamy, rozprasza się też nasza umiejętność rozwiązywania problemów. Do uporania się z wielkimi wyzwaniami konieczna jest nieprzerwana i wieloletnia koncentracja na tym wielu ludzi. Demokracja wymaga od całej populacji umiejętności skupiania uwagi na tyle długo, by można było zidentyfikować prawdziwe problemy, oddzielić je od urojonych, znaleźć rozwiązania i rozliczyć z tego przywódców, jeżeli zawiodą. Jeśli bowiem przegramy, utracimy zdolność funkcjonowania jako w pełni sprawne społeczeństwo. Nie jest dla mnie przypadkiem, że ten kryzys utrzymywania uwagi zbiega się w czasie z największym załamaniem demokracji od lat trzydziestych. Ludzi niepotrafiących się skupić pociągać będą nazbyt uproszczone, autorytarne rozwiązania – mało prawdopodobne też, że zrozumieją, dlaczego ponoszą klęskę. Świat pełen osób ograbionych z umiejętności utrzymywania uwagi, oscylujących między Twitterem a Snapchatem, będzie światem piętrzących się kryzysów, z których żadnemu nie zdołamy sprostać.
Trzeci powód, dla którego powinniśmy się głęboko zastanowić nad kwestią skupienia, niesie według mnie najwięcej nadziei. Zrozumiawszy, co się dzieje, możemy zacząć to zmieniać. James Baldwin – moim zdaniem największy pisarz dwudziestego wieku – powiedział: „Nie wszystko, z czym się mierzymy, da się zmienić, niczego jednak niepodobna zmienić, póki się z tym nie zmierzymy”⁶. Ten kryzys spowodował człowiek i to my możemy go zlikwidować.
Chcę powiedzieć już na początku, jak gromadziłem dowody, które przedstawiam w tej książce, i dlaczego dokonałem takiego, a nie innego wyboru. W ramach zgłębiania tematu przeczytałem całe mnóstwo prac naukowych, a potem wziąłem się do przeprowadzania rozmów z tymi naukowcami, którzy według mnie dostarczyli najważniejszych świadectw. Kwestię uwagi i skupienia zgłębiało kilka różnych kręgów badaczy. Jedną z tych grup stanowią neuronaukowcy, a zatem dowiesz się, co mają do powiedzenia. Ludźmi, którzy w zrozumienie tego, dlaczego następują takie zmiany, wnieśli największy wkład, są jednak socjologowie, analizujący wpływ owych zmian na nasz sposób życia zarówno jako jednostek, jak i grup. Studiowałem nauki polityczne i społeczne na Cambridge University, gdzie gruntownie przygotowano mnie do odczytywania wyników badań publikowanych przez takich naukowców, oceniania przedstawianych przez nich dowodów i – mam nadzieję – sondowania ich za pomocą pytań.
Badacze ci często spierają się o to, co i dlaczego się dzieje. Nie z uwagi na niedoskonałość tych nauk, a dlatego że ludzie są istotami nad wyraz skomplikowanymi i nader trudno jest ocenić coś tak złożonego jak to, co wpływa na naszą zdolność utrzymywania skupienia. To oczywiście i dla mnie było niemałe wyzwanie przy pisaniu tej książki. Oczekując idealnego dowodu, czekalibyśmy wiecznie. Musiałem, na miarę swoich możliwości, bazować na informacjach najpewniejszych spośród posiadanych przez nas, stale uwzględniając to, że ta nauka jest ułomna i krucha i wymaga ostrożnego podejścia.
Dlatego na każdym etapie tej książki będę usiłował uświadamiać ci, jak kontrowersyjny dowód oferuję. Pewne tematy badały setki naukowców, osiągając powszechny consensus w kwestiach, które zamierzam tu wyłożyć. To oczywiście ideał i ilekroć było to możliwe, szukałem badaczy reprezentujących zgodny pogląd w ich dziedzinie, a swoje konkluzje opierałem na solidnym fundamencie ich wiedzy. Bywają też jednak obszary, gdzie zagadnienia, które pragnąłem zrozumieć, bada jedynie garstka naukowców, stąd wysnuwane przeze mnie wnioski są wątlejsze. Jest też kilka innych zagadnień, co do których różni renomowani badacze pozostają w gorącym sporze. Zamierzam mówić o tym jednoznacznie i próbować przedstawić całe spektrum poglądów na te kwestie. Na każdym etapie wysnuwane przeze mnie wnioski starałem się budować na najmocniejszych dowodach, jakie udało mi się znaleźć.
Do tego procesu usiłowałem zawsze podchodzić z pokorą. W żadnej z poruszanych kwestii nie jestem ekspertem. Jestem dziennikarzem zwracającym się do ekspertów, testującym ich wiedzę i objaśniającym ją najlepiej, jak potrafię. Jeżeli zapragniesz bardziej szczegółowo przyjrzeć się tym debatom, to musisz wiedzieć, że wnikliwiej zagłębiam się w te dowody w przeszło czterystu przypisach zamieszczonych na stronie internetowej tej książki i odnoszących się do ponad dwóch tysięcy pięciuset prac naukowych w niej przywołanych. Żeby lepiej wytłumaczyć, czego się dowiedziałem, niekiedy nawiązuję także do swoich doświadczeń. Moje wspominki nie mają charakteru dowodów naukowych. Przekazują coś znacznie prostszego: dlaczego tak bardzo chciałem poznać odpowiedzi na te pytania.
Po powrocie z wyprawy z Adamem do Memphis byłem sobą przerażony. Któregoś dnia przeczytanie kilku początkowych stron powieści zabrało mi trzy godziny, raz po raz bowiem zatracałem się w rozpraszających mnie myślach, niemal tak jakbym był napruty, uznałem więc, że tak dalej być nie może. Czytanie beletrystyki od zawsze należało do moich najprzyjemniejszych rozrywek i pozbawienie siebie tego byłoby jak amputacja kończyny. Dlatego zapowiedziałem moim przyjaciołom, że ucieknę się do drastycznych rozwiązań.
Myślałem, że coś takiego spotkało mnie z tego powodu, że byłem za mało zdyscyplinowany, a na dodatek zanadto pochłaniał mnie mój telefon. Sądziłem, że lekarstwo na to jest oczywiste: trzeba narzucić sobie większą dyscyplinę i zapomnieć o telefonie. Wszedłem do internetu i zarezerwowałem sobie pokoik tuż przy plaży, w Provincetown, na koniuszku Cape Cod. „Wyjeżdżam tam na trzy miesiące – ogłosiłem triumfalnie wszystkim – bez smartfona i komputera umożliwiającego połączenie z internetem. Skończyłem z tym, rzuciłem to. Po raz pierwszy od dwudziestu lat będę offline”. Wyjaśniłem przyjaciołom podwójne znaczenie słowa _wired_. Pojęcie to opisuje zarówno człowieka podminowanego, maksymalnie pobudzonego psychicznie, jak i kogoś podłączonego do internetu. W moim odczuciu te dwie definicje jakoś się łączą. Byłem zmęczony tym stanem rzeczy i musiałem się z tego wszystkiego otrząsnąć. Zdecydowałem się więc na wyjazd. Jako autoresponder ustawiłem wiadomość, że przez najbliższe trzy miesiące będę nieosiągalny. I tak oto porzuciłem wibracje, buzujące we mnie od dwudziestu lat.
W ten ekstremalny cyfrowy detoks starałem się wejść bez żadnych złudzeń. Wiedziałem, że takie całkowite odcięcie się od internetu nie może być dla mnie rozwiązaniem na dłuższą metę – nie zamierzałem dołączyć do amiszów i na zawsze pożegnać się z techniką. Mało tego, wiedziałem, że u większości ludzi nie sprawdziłoby się to nawet jako rozwiązanie krótkoterminowe. Wywodzę się z klasy pracującej – babcia, która mnie wychowała, sprzątała w toaletach; ojciec był kierowcą autobusu. Gdyby ktoś im powiedział, że receptą na problemy ze skupieniem uwagi jest porzucenie pracy i zaszycie się w chatce nad morzem, odebraliby to jako haniebną obelgę; po prostu nie mogliby tego zrobić.
Ja tak postąpiłem, uznałem bowiem, że jeśli tego nie zrobię, mogę utracić jakieś kluczowe aspekty umiejętności głębokiego myślenia. Kierowała mną desperacja. Postąpiłem tak też dlatego, że czułem, iż odzierając się na jakiś czas ze wszystkiego, mógłbym zacząć dostrzegać zmiany, które nam wszystkim udałoby się wprowadzać znacznie trwalej. Ten drastyczny detoks nauczył mnie wielu ważnych rzeczy – jak się przekonasz, także i na temat ograniczeń cyfrowych detoksów.
Zaczął się w pewien majowy ranek, kiedy to wyjechałem do Provincetown, nękany poświatą wyświetlaczy z Graceland. Sądząc, że problem leży w skłonności mojej natury do rozpraszania uwagi i w naszej technice, zamierzałem dać sobie spokój z takimi urządzeniami – w imię wolności, upragnionej wolności! – na długi, długi czas.Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. R.F. Baumeister, J. Tierney, _Siła woli. Odkryjmy na nowo to, co w człowieku najpotężniejsze_, tłum. P. Budkiewicz, Poznań, Media Rodzina, 2013.
2. J.M. Twenge, _iGen: Why Today’s Super-Connected Kids Are Growing Up Less Rebellious, More Tolerant, Less Happy – and Completely Unprepared for Adulthood – and What That Means for the Rest of Us_, New York, Atria Books, 2017, s. 64, za: L. Yeykelis, J.J. Cummings, B. Reeves, _Multitasking on a Single Device: Arousal and the Frequency, Anticipation, and Prediction of Switching Between Media Content on a Computer_, „Journal of Communications” 2014, vol. 64, issue 1, s. 167–192.\ Zob. też: A. Gazzaley, H.D. Rosen, _The Distracted Mind: Ancient Brains in a High-Tech World_, Cambridge, MIT Press, 2017, s. 165–167.
3. V.M. González, G. Mark, _Constant, Constant, Multi-tasking Craziness. Managing Multiple Working Spheres_, „CHI’04: Proceedings of the SIGCHI Conference on Human Factors in Computing Systems” 2004 (kwiecień), vol. 6, no. 1, Vienna, Austria, s. 113–120. Profesor Mark opisuje to szerzej w tym wywiadzie, a dalsze objaśnienia są dostępne w wywiadzie, który z nią przeprowadziłem. _Too Many Interruptions At Work?_, „Business Journal” 2006, 8 czerwca, https://news.gallup.com/businessjournal/23146/too-manyinterruptions-work.aspx.\ Zob. też: C. Marci, _A (biometric) day in the life: Engaging across media_, referat przedstawiony na konferencji „Re: Think 2012”, New York, NY, 28 marca 2012.\ Badanie, w którym uzyskano podobne (choć nie identyczne) rezultaty, zob.: L.D. Rosen i in., _Facebook and texting made me do it: Media-induced taskswitching while studying_, „Computers in Human Behaviour” 2013, vol., no. 3, s. 948–958.
4. G. Mark, S. Iqbal, M. Czerwinski, P. Johns, _Focused, Aroused, but so Distractible: A Temporal Perspective on Multitasking and Communications_, „CSCW’15: Proceedings of the 18th ACM Conference on Computer Supported Cooperative Work & Social Computing” 2015 (styczeń), s. 903–916; J. Williams, _Stand Out Of Our Light: Freedom and Resistance in the Attention Economy_, Cambridge, Cambridge University Press, 2018, s. 51.\ Zob. też: L. Dabbish, G. Mark, V. Gonzalez, _Why do I keep interrupting myself? Environment, habit and self-interruption_, „CHI’11: Proceedings of the SIGCHI Conference on Human Factors in Computing Systems” 2011 (maj), s. 3127–3130.\ Zob. też: K. Pattison, _Worker, Interrupted: The Cost of Task- Switching_, „Fast Company” 2008_,_ 28 lipca, https://www.fastcompany.com/944128/worker-interrupted-cost-task-switching.
5. J. MacKay, _The Myth of Multitasking: The ultimate guide to getting more done by doing less_, RescueTime (blog), 17 stycznia 2019, https://blog.rescuetime.com/multitasking/; J. MacKay, _Communication overload: our research shows most workers can’t go 6 minutes without checking email or IM_, RescueTime (blog), 11 lipca 2018, https://blog.rescuetime.com/communication-multitasking-switches/.
6. D. Charles William, _Forever a Father, Always a Son_, New York, Victor Books, 1991, s. 112.
7. J. MacKay, _Screen time stats 2019: Here’s how much you use your phone during the work day_, RescueTime (blog), 21 marca 2019, https://blog.rescuetime.com/screen-time-stats-2018/.
8. J. Naftulin, _Here’s how many times we touch our phones every day_, „Insider” 2016, 13 lipca, https://www.businessinsider.com/dscout-research-people-touch-cell-phones-2617-times-a-day-2016-7?r=US&IR=T.
9. W oryginale – „La vida no puede esperar a que las ciencias expliquen científicamente el Universo. No se puede vivir ad kalendas graecas. El atributo más esencial de la existencia es su perentoriedad: la vida es siempre urgente. Se vive aquí y ahora sin posible demora ni traspaso. La vida nos es disparada a quemarropa. Ya la cultura, que no es sino su interpretación, no puede tampoco esperar”, J. Ortega y Gasset, _Misja uniwersytetu_, tłum. H. Woźniakowski, „Znak” 1978 (czerwiec), s. 725.
10. M.J. Crockett i in., _Restricting Temptations: Neural Mechanisms of Precommitment_, „Neuron” 2013, vol. 79, no. 2, s. 391.\ Artykuł z 2012 roku, będący dobrym podsumowaniem tej kwestii i aktualnego stanu wiedzy: Z. Kurth-Nelson, A.D. Redish, _Don’t let me do that! – models of precommitment_, „Frontiers in Neuroscience” 2012, vol. 6, s. 138.
11. T. Dubowitz i in., _Using a Grocery List Is Associated With a Healthier Diet and Lower BMI Among Very High-Risk Adults_, „Journal of Nutrition, Education and Behavior” 2015, vol. 47, no. 3, s. 259–264; J. Schwartz i in., _Healthier by Precommitment_, „Psychological Science” 2015, vol. 25, no. 2, s. 538–546; R. Ladouceur, A. Blaszczynski, D.R. Lalande, _Pre-commitment in gambling: a review of the empirical evidence_, „International Gambling Studies” 2012, vol. 12, no. 2, s. 215–230.
12. P. Lorenz-Spreen, B. Mørch Mønsted, P. Hövel, S. Lehmann, _Accelerating dynamics of collective attention_, „Nature Communications” 2019, vol. 10, no. 1.