- W empik go
Złota królowa. Elżbieta Łokietkówna - ebook
Złota królowa. Elżbieta Łokietkówna - ebook
W czasach gdy niewiasta odbywa jedną podróż w życiu albo do nowo poślubionego mężczyzny, albo do klasztoru, ona zwiedza Akwizgran, Marburg, Pragę, bywa w Neapolu, bawi w Tyrolu, a Rzym wita ją jak cesarzową.
W świecie, gdzie królowie drżą przed papieżem i cesarzem, ona jednemu jawnie grozi, a drugiego regularnie strofuje.
Elżbieta zna smak miłości, żałoby, straty i porażki, ale i moc największych ludzkich namiętności: pieniędzy i władzy. Nie dziwne więc, że dokonuje niemożliwego – zagnieżdża na Wawelu nową dynastię i królem Polski czyni niewiastę.
Kim zatem była Elżbieta Łokietkówna, córka Władysława Łokietka, siostra Kazimierza Wielkiego, królowa Węgier, babka Jadwigi Andegaweńskiej, najpotężniejsza Polka w dziejach, o której wciąż milczą podręczniki?
Oto kolejna próba opowiedzenia losów wielkich kobiet zapomnianych przez historię.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7779-757-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W 1265 roku papież Klemens IV podarował koronę Neapolu pradziadowi mojego Karola, też Karolowi, w zamian za ochronę papieskich dóbr i interesów. Zgodnie z prawem primogenitury⁴⁵, królestwo Neapolu należało się Karolowi Robertowi.
Król mówił wsparty o ścianę mej kancelarii:
– Zawsze tron do mnie należał. Pacholęciem będąc, na Węgry wyjechałem. Nie mogłem być w Neapolu, to stryj mój usadził się tam za mnie.
– Wieszcz Robert Mądry?
– Wieszcz! Wieszcz! – srożył się. – Jaki tam wieszcz? Robert!
Siedziałam za dużym stołem i patrzyłam na małżonka.
– Prorokiem go nawet nazywają. Syna na następcę szykował. Umarł mu niedawno…
– No i dłużej czekać nie będę! Dla naszego Ludwika teraz miejsce! Przecie nawet do ciebie papież pisał! – pokrzykiwał.
– Pisał. Że to tron dla Andrása. – Niechętnie spojrzałam na wykwintny, wybielony i pachnący różami pergamin.
– Nie pojmuję, Erzsébet, co ci się nie widzi? To gotowy tron i królestwo dla któregoś z naszych synów! Dla Ludwika albo Andrása.
– András cztery lata ma dopiero. Zechcą go zabrać zaraz, bo papież taką wolę ma. A nikt mu tam nie sprzyja. Zwłaszcza Robert Mądry, bo własnego syna stracił. Andrásek dla niego obcy… Papież wojny o Neapol nie chce. Chce nasze dzieci pożenić. Andráska z Joanną wnuczką Roberta Mądrego, córką zmarłego następcy.
Wychylił się w moją stronę.
– Następcą jestem ja! Za mnie pójdzie András!
Wstałam, podeszłam do okna i objęłam się rękami. Kamienną cytadelę z ogromnymi komnatami trudno było rozgrzać. Przez liczne wąskie nieoszklone okienka wdzierał się świszczący, lodowaty wiatr. W środku stale było zimno.
– Wiem, że to świetny los dla Andráska. On po Ludwiku, cóż mu zostanie oprócz bycia tylko księciem albo biskupem? To królewski syn i królem powinien zostać.
Karol westchnął głośno, objął mnie w talii i pocałował w szyję.
– Zatem, czego się boisz?
– Widziałam, jak szybko śmierć może przyjść. Śmierci dzieci moich się boję, Karolu.
* * *
Patrzyłam, jak András wyjada śliwki z małego koszyczka. Król Neapolu… Na razie chudziutki, kruchy jak dziewczynka. Długie, proste, ciemne włosy synka lśniły w sierpniowym słońcu. Uśmiechał się do mnie.
– Królem będę? – zapytał.
– Będziesz – odparłam, zasłaniając przed słońcem twarz.
Siedzieliśmy nad brzegiem Dunaju, niedaleko domu, w którym ucięto mi palce. Karol sposobił górny zamek w coraz to nowe wygody. Pobudował u szczytu dwa obszerne domy, umyślił hortus⁴⁶ i wielką salę. Na rok kolejny mają być gotowe.
– Czy narzeczona moja piękna? – zapytał András.
– Rozumie się! Joanna musi być piękna.
– A miłuje mnie?
– Jako ja ciebie. – Uśmiechnęłam się.
– A, znaczy się, że bardzo.
Roześmiałam się wraz z dwórkami na cały głos.
– Listy, pani – przerwał nam pisarz z kancelarii. – A do króla dwa. Z Krakowa. – Uśmiechnął się.
Dostał monetę i z pokłonem podał mi listy. Od Katalin i od matki.
Przejrzałam zgrabne pisemko od córki z podziękowaniami za nowe księgi. Westchnęłam, jakżeż szybko dorastała! Pismo było po łacińsku, bez błędów.
Drugi list od matki łamałam ze strachem; zresztą jak zawsze.
Córko nasza najmilejsza!
Ojciec twój Władysław ogłosił, że syn nasz Kazimierz zostanie jego królewskim namiestnikiem na Wielkopolskę i Kujawy. Siły króla opuszczają, a wrogowie jakby świadomi tego byli, jeszcze mocniej biją. Nie tylko w ziemie, ale i w serce.
Królewicz Kazimierz siedzibę przyjął w Pyzdrach. Tam Krzyżak na niego ruszył, ziemie z siłą niespotykaną wokół grabiąc i ludzi mordując. Wtargnęli i do miasta, gwałt straszny zadając mieniu i ludziom.
Zasłoniłam usta.
Ale brat twój zdążył wcześniej oddalić się. Krzyżak rozgłasza, że uciekł.
* * *
Karol opuścił mnie na jesieni i wyjechał do Pozsony⁴⁷, by spotkać się z Habsburgiem i ojcem moim umiłowanym, żeby przeciw groźnemu Luksemburczykowi co uradzić.
Kiedy wrócił, pochwycił w ramiona chłopców, ucałował mnie głośno i z zadowoleniem wznosił kielich za kielichem, z apetytem i głośno jadł tłuste góry mięsiwa. Nie wiem, kiedy tak strasznie utył.
Najadł się i objął mnie bez wstydu na oczach wszystkich w sali, jako miał w zwyczaju.
– Może tańczyć będziem? – szepnął mi do ucha i spojrzał tak, że wiedziałam, że do rana z komnaty mej nie wyjdzie.
– A palec cię nie boli? – zapytałam, ledwo łapiąc oddech.
Jeszcze mocniej mnie do siebie przycisnął. Chciał co powiedzieć, kiedy posłaniec z listem uniesionym nad głowami pijanych z trudem przecisnął się do naszego stołu.
– Do ciebie, pani – powiedział i skłonił się zgrabnie.
Uwolniłam się z objęć małżonka i złamałam pieczęć matki. Przeczytałam list i wyszłam do kancelarii. Za mną ciężkim krokiem wszedł Karol, oparł się o ścianę i ręce złożył na piersiach.
– Co tam? – wyburczał.
– Gdyście obradowali o Luksemburczyku, on z Krzyżakiem się połączył i napadli razem na ziemie polskie.
Usiadłam zmartwiała.
– To się nigdy nie skończy! Krzyżacy biją, rozejm zawierają, rozejm łamią, wyroków sądów nie dotrzymują. Toż ojciec mój nie od miecza zginie, ale ze zgryzoty!
Wino nagle z Karolowej głowy uleciało.
– Jak się nazywa siostrzeniec twój, ten co hołdu nie złożył królowi czeskiemu?
Poderwałam się ze skrzyni.
– Książę Świdnicki! Bolko II!
– Poślij do niego. Niechaj wstrzyma Luksemburga na Śląsku, jak długo się da! Jadę! – zawołał Karol. – Jan gotów znowu pod Kraków podejść!
Pobiegłam do kancelarii. Odesłałam pisarza i sama, nie bacząc na brzydkie pismo, skreśliłam trzy listy: do mej matki, do mej siostry Kunegundy księżnej świdnickiej, matki Bolka, i na końcu do Bolka…
* * *
Smutne to były dni, kiedy wieści z domu polskiego czekałam. Ojciec stary był i całe życie na wojnie spędził. Teraz bił się znowu z Krzyżakiem pod Płowcami, a Luksemburczyka wstrzymywał mieczem dzielny i szlachetny książę Bolko, by sił z wielkim mistrzem król Czechów nie zdołał połączyć.
Gońców rozstawiłam na traktach i z okna wypatrywałam konnych. W końcu dostałam do rąk pergamin i niecierpliwie rozkładałam złożony na cztery.
Nasza najmilsza córko!
Szczęście i duma rozpierają mą duszę! Ojciec twój w cztery tysiące zbrojnych pokonał armię siedmiu tysięcy! W niewolę wziął znacznych rycerzy, a pobił bezbożników tak, że uciekali, zmarłych nie pochowawszy. Bitwa była okrutna, padło prawie pięć tysięcy mężów! I chwała wielka należy się ojcu twemu, że czując śmierć na ramieniu, zmusił Kazimierza do powrotu do Krakowa, bo przecie my jednego go mamy.
Pokój z Luksemburczykiem zawiązał, bo ten pod Poznaniem pokonany też został. Rozejm zawarł z posłami naszymi i musiał wynosić się do swojego Wrocławia!
Wzruszona pochwyciłam Ludwika, wprowadzonego przez magistra. Synek podał mi bukiet z żółtych liści, a ja ucałowałam go w czoło.
– Dziad twój pokonał Krzyżaka!
– A dużo miał wojska? – zapytał przejęty Ludwik.
– Cztery tysiące!
– A źli?
– Źli mieli siedem tysięcy!
– To źli mieli więcej?
– Więcej! – Roześmiałam się.
– I dziad ich pokonał? – Uniósł brwi z podziwu.
– Tak!
– Chwała dziadowi!
* * *
Karol wrócił do Wyszehradu na Boże Narodzenie. Spotkał się z królem Czech Janem Luksemburskim, ale do nijakiego porozumienia z wściekłym dzikiem nie doszło.
Po sutym jadle, w łaźni, przeszło całe popołudnie leżał z ramionami wspartymi na brzegach krągłej wanny w dawno wystygłej i mętnej wodzie.
– Luksemburczyk śmiało poczyna sobie w kraju twego ojca. Zagraża i nam – powiedział z zamkniętymi oczami i dłonią otarł zmęczoną twarz.
Siedziałam na małym stołku przy wannie i pochyliłam się w stronę męża.
– Urażony własną klęską pod Poznaniem, pewnie woli do rozmowy nie miał.
– Przez Krzyżaka podburzany i mamiony koroną polską, która to niby po Przemyślidach mu się należy. Na rozmowach białych płaszczy przy stole Luksemburga więcej było niźli Czechów i naszych. A każdy oddech wstrzymywał tak, by co więcej usłyszeć.
Otworzył oczy.
– Mówią, że bitwa pod Płowcami nierozstrzygnięta. Prawda li to?
– Ojciec mój wygrał! – Wyprostowałam się oburzona. – Chyba tylko przegrany ucieka, trupów nie pochowawszy!
– Krzyżak co innego prawi.
– Krzyżak zawsze łże!
45 primogenitura – prawo pierwszeństwa w dziedziczeniu majątku, tronu
46 hortus conclusus (łac.) – ogród między murami
47 Pozsony – Bratysława