Znajdź mnie. Teraz - ebook
Znajdź mnie. Teraz - ebook
Dajmy szczęściu drugą szansę! Pierwszy tom bestsellerowej serii.
Dla niej to nowy początek, dla niego - pierwsze kroki na wolności.Tamsin przenosi się na drugi koniec kraju - nie tylko po to, by studiować tam literaturę. Chce uciec. Zapomnieć. Po tym, co ostatnio przeszła, przysięgła, że raz na zawsze zrywa z mężczyznami. Książki stają się dla niej całym życiem - zwłaszcza że wyrzekła się miłości. Potem jednak poznaje Rhysa. Choć jest niedostępny i chwilami opryskliwy, Tamsin nie potrafi przestać o nim myśleć. Nie wie, że Rhys spędził całą młodość osadzony niewinnie w więzieniu, a teraz próbuje odnaleźć się w obcym, nieprzyjaznym świecie i nadrobić wszystko to, co go ominęło. Jest bardzo zraniony, a w dodatku nie może i nie chce się podzielić z nikim swoją tajemnicą. Kiedy jednak w jego życiu pojawia się Tamsin, wszystko nabiera innych kolorów. Dziewczyna pomaga mu stanąć na nogi i stopniowo odzyskać zaufanie do ludzi. Ale między Rhysem i Tamsin jest coś więcej niż tylko ta tajemnica…
"Znajdź mnie. Teraz" to poruszająca powieść o miłości i przyjaźni, o utracie zaufania i cieniach przeszłości. Ta historia daje prawdziwą nadzieję.
"Znajdź mnie. Teraz" to pierwszy tom bestsellerowej serii. Kolejne części cyklu ukażą się jeszcze w tym roku.
Kathinka Engel urodziła się w Monachium, obecnie mieszka w Londynie. Jest wielką pasjonatką książek. Studiowała literaturę, pracowała dla czasopisma literackiego i agencji literackiej, a także jako tłumaczka i redaktorka. Tom "Znajdź mnie. Teraz" rozpoczął jej pierwszą trylogię romantyczną, z którą trafiła natychmiast na szczyt listy bestsellerów. Kiedy nie pisze ani nie czyta, można spotkać ją na stadionie piłkarskim albo z plecakiem w poszukiwaniu kolejnej przygody.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8234-586-5 |
Rozmiar pliku: | 551 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tamsin
Dzisiaj jest dzień przeciwieństw. Dzień ostatniego i pierwszego razu, dzień samotnego smutku i dzień cichego oczekiwania. Po raz ostatni opróżniłam skrzynkę na listy u rodziców i po raz pierwszy napisałam swój nowy adres na pudłach, które ku wielkiej irytacji listonosza zostały wypełnione po brzegi książkami i płytami gramofonowymi. Na pogrzebie mojego dziadka po raz ostatni pożegnałam się z najważniejszą osobą w moim życiu, a jednocześnie po raz pierwszy patrzę pozytywnie i z zaciekawieniem na wszystko, co mnie czeka.
Od pół godziny siedzę – wreszcie sama – w moim dziecięcym pokoju, w tym różowym piekle, gdzie nic nie jest w moim stylu, za to wszystko jest w stylu mojej matki. Nie byłam już w stanie znieść ostatnich kondolencji składanych przez sąsiadów.
Wyciągali ręce do mojego ojca. „Panie Williams, przykro nam z powodu pańskiej straty”. Potem obejmowali moją matkę. „Pani Williams, najszczersze wyrazy współczucia”. Nikt nie wpadł na to, by złożyć kondolencje mnie, choć jestem jedyną osobą w tym domu, dla której dziadek coś znaczył.
Z kuchni dochodzi brzęk naczyń. Moi rodzice są na dole i z pewnością nie wpadną nagle do mojego pokoju. Fakt, że siedzę na podłodze otoczona swoimi rzeczami i pakuję walizkę, na pewno sprowokowałby mnóstwo pytań. Pytania doprowadziłyby do kłótni, a wtedy musiałabym pogrzebać swoje plany. Plany, które mają zmienić moje życie. Plany, które wywołują dreszcz ekscytacji w moim wnętrzu.
Odejdę stąd. Dziś wieczorem, gdy wszyscy będą spać, odwrócę się plecami do Rosedale i rozpocznę nowe życie – życie studentki w Pearley, oddalonym od tego miejsca o prawie pięć tysięcy kilometrów. Czekałam już tylko na ostatnie pożegnanie z dziadkiem. Plan odejścia pojawił się w chwili, w której zostawił mnie tu samą. Bo teraz nic już nie trzyma mnie w tej prowincjonalnej dziurze. Absolutnie nic.
Nie mam listy rzeczy do spakowania. Być może jest to lekkomyślne posunięcie jak na przeprowadzkę, ale to, co chcę ze sobą zabrać, udało mi się łatwo znaleźć. Wszystkie ubrania, które sama sobie wybrałam, wrzucam do walizki. To, co kupiła mi matka, ciskam niedbale do szafy. To ja ustalam, co zabiorę ze sobą do mojego nowego życia. Pogrzeb mojego dziadka był ostatnim razem, gdy pozwoliłam, by ktoś mi mówił, jak mam się ubrać.
Moje stare sukienki ze sklepu z używaną odzieżą, haftowane hipisowskie bluzki z pchlego targu, oryginalne dżinsy z lat osiemdziesiątych po mojej ciotce, które uratowałam ze śmieciarki – wszystkie te rzeczy trafiają do walizki. Gdy tylko wkładałam któreś z tych ubrań, rodzice od razu marszczyli nosy. Więcej niż raz odsyłali mnie na górę do mojego pokoju, żebym włożyła coś „przyzwoitego”.
Przez chwilę zastanawiam się, co zrobić z koronkową bielizną. Ponieważ w Rosedale nie tylko zostawiam surowe zasady moich rodziców, lecz także wszelkie ambicje, aby kiedykolwiek ponownie zaangażować się w związek. Jednak mogę też potrzebować czegoś na zmianę, gdy wygodna bielizna pójdzie do prania. W końcu wygrywa lenistwo i po prostu przekładam całą zawartość szuflady do walizki.
„Żyj pełnią życia”. Wezmę sobie do serca radę dziadka. Od teraz. Dzisiaj ostatni raz odgrywałam rolę grzecznej, posłusznej dziewczyny. Teraz po raz pierwszy podjęłam decyzję za siebie. Uśmiecham się, gdy sobie uświadamiam, że to wszystko tutaj należy do przeszłości.
Oczami wyobraźni widzę już, jak dyskutuję z koleżankami i kolegami ze studiów o literaturze, jak uczę się w bibliotece tak długo, aż paruje mi głowa. Chcę chodzić z Samem na szalone studenckie imprezy, poznawać nowych ludzi.
Sam to mój najlepszy przyjaciel, moja lepsza połówka. A po tym wszystkim, co się stało, jedyny mężczyzna, którego dopuszczę do siebie aż do osiemdziesiątki. Przez długi czas byliśmy sąsiadami, aż wreszcie wyjechał do Kalifornii na studia. Teraz robi doktorat w Pearley. Właściwie to chciałam przygotować go na to, że moje plany się zmieniły i przyjeżdżam do Kalifornii. Ale ostatnio musiałam podjąć mnóstwo decyzji, a potem był pogrzeb i po prostu nie miałam czasu, by zadzwonić do Sama. A zwykły esemes to moim zdaniem za mało. Chcę chociaż usłyszeć głos mojego przyjaciela, gdy przekażę mu tę ekscytującą wiadomość.
Pod wpływem wyobrażenia sobie tego, co mnie czeka, mrowienie staje się jeszcze intensywniejsze. Obrazy w mojej głowie są naprawdę realne. Wycieram wilgotne dłonie o jakieś ubranie, które wygląda jak ostatni krzyk mody wśród będących tuż przed emeryturą sekretarek z końca lat dziewięćdziesiątych, i wrzucam je do szafy. Potem siadam na walizce, żeby ją zamknąć. Mam nadzieję, że szwy nie popękają.
Rozglądam się po pokoju. Żadna z rzeczy, które zostawiam, nie ma dla mnie większego znaczenia. W podświetlanej witrynie znajdują się ohydne figurki, które matka co roku dawała mi na urodziny – oczywiście w dzieciństwie nie mogłam się nimi bawić, bo były zbyt cenne. Na mojej komodzie stoją bezużyteczne trofea, otrzymane w nagrodę za sukcesy w konkursach ortograficznych i recytatorskich. Potworna turkusowa sukienka, którą musiałam włożyć na bal w ostatniej klasie, wisi na otwartych drzwiach mojej szafy. Nie pamiętam, aby matka kiedykolwiek zwracała uwagę na moje życzenia, nie mówiąc już o ich uszanowaniu. Mój pokój – ale jej wystrój. Mój bal – ale jej sukienka. Moi przyjaciele – ale jej ocena.
Po raz ostatni kładę się na swoim łóżku. Jestem w ubraniach, żeby być gotową, gdy o czwartej rano zadzwoni budzik. Na stoliku nadal leży podniszczone wydanie Kubusia Puchatka. Jak co wieczór czytam kilka stron. Bo jestem przekonana, że gdy człowiek czyta przed snem, jego sny stają się piękniejsze. Powoli zasypiam z książką w ręku i zalegającym w nosie nieprzyjemnym słodkawym zapachem zmiękczacza do tkanin, unoszącego się z idealnie wyprasowanej pościeli.
Budzę się już przy pierwszym dźwięku budzika. Nie wiem, czy w ogóle spałam. Przez aplikację w telefonie wzywam Ubera. Podaję adres za rogiem ulicy. Ryk silnika w żadnym razie nie może obudzić moich rodziców. Powoli zakradam się do łazienki, myję zęby i twarz. W lustrze wyglądam jakoś inaczej niż jeszcze kilka dni temu. Jestem chyba bardziej dojrzała. Tak jakbym rzeczywiście nie należała już do tego miejsca. Brązowe włosy falują mi na ramionach. Patrzę w swoje również brązowe, trochę zbyt duże oczy. Uśmiecham się sama do siebie, tak jakbym chciała sobie powiedzieć, że robię dobrze. I po raz pierwszy od długiego czasu moje odbicie w lustrze odwzajemnia z przekonaniem ten uśmiech.
Nowy początek. Wyglądam, jakbym zaczynała nowe życie. Niech się więc tak stanie. Wprawdzie bez dziadka, ale też bez… Nie, nie poświęcę mu ani jednej myśli. I bez moich rodziców, którzy najchętniej zatrzymaliby mnie siłą tutaj, w Rosedale, rodziców, którzy nie dali mi wyboru, mówiąc: „Albo będziesz studiowała tutaj, albo wcale”. Teraz jednak to ja nie daję im wyboru. Podjęłam decyzję, że chcę żyć własnym życiem. Nie dam się zarazić ich lękami i przemyśleniami na temat świata.
Moje ostatnie przybory toaletowe dołączają do znajdującego się w plecaku Kubusia Puchatka. To pierwsza wielka podróż, jaką odbędzie ta książka. Zakładam plecak i podnoszę walizkę na kółkach. Aby nie zrobić hałasu, muszę ją nieść.
Niemal bezszelestnie udaje mi się zejść na parter. Dopiero teraz wypuszczam powietrze z płuc. Moje serce szybko bije. Odstawiam walizkę, zadowolona, że ręce mogą trochę odpocząć. Potem idę do salonu. Nie mam odwagi zapalić światła, przemieszczam się po omacku. Czuję pod palcami szklaną powierzchnię designerskiego stołu, na którym stoi kolekcja sukulentów matki.
Z kieszeni spodni wyciągam trochę pognieciony list i wkładam go do jednej z doniczek. W liście poinformowałam rodziców, że udaję się do Pearley, żeby rozpocząć własne życie. Nie jest to może najlepszy sposób na pożegnanie, ale po przeżyciach ostatnich dni wiem, że nie jestem w stanie stoczyć z nimi walki. A byłaby to prawdziwa walka. O wiele łatwiej jest postawić ich przed faktem dokonanym. Im też ułatwi to sprawę. Taką mam przynajmniej nadzieję.
Naprzeciwko szklanego stołu znajduje się kołtuńska sofa w kwiaty, na której nie wolno jeść, żeby nie nakruszyć. Delikatnie przejeżdżam palcami po jej powierzchni. Czy przy tym ostatnim razie czuję odrobinę nostalgii i smutku? Dwa kroki do przodu i prawie wpadam na ciężki ciemny sekretarzyk, na który moi rodzice wydali majątek podczas aukcji antyków. Jest to temat numer jeden rozmów na każdej nudnej kolacji.
W przedpokoju, wciąż po omacku, idę do garderoby. Na półce z butami znajduję moje ukochane trampki. Zawsze były solą w oku moich rodziców. Ich zdaniem w takich butach chodzą tylko „podejrzani młodociani”. Ale po raz pierwszy w życiu ich opinia może mi być naprawdę obojętna. Zabieram też kurtkę, ponieważ noce na początku września są w Maine naprawdę chłodne.
Gdy otwieram drzwi, czuję na twarzy świeży powiew nocnego powietrza. Oddycham głęboko i przenoszę walizkę nad progiem. Ostrożnie, centymetr po centymetrze, zamykam za sobą drzwi, aż wreszcie rozlega się delikatne kliknięcie zamka. Gotowe!
Nie mam jeszcze odwagi ciągnąć za sobą walizki, znoszę ją więc po podjeździe. Staję na ulicy przed naszym domem i po raz ostatni się rozglądam. Oba kciuki i palce wskazujące układam w prostokąt i skupiam się na tym, jak wygląda dom moich rodziców. Chcę uchwycić ten moment w moim mentalnym albumie fotograficznym – moje pożegnanie z Rosedale. Naciskam wyimaginowany spust migawki aparatu. Tego uczył mnie dziadek, gdy byłam mała. Przypominam sobie jego słowa: „W ten sposób możesz uchwycić na zawsze chwile, które są przeznaczone tylko dla ciebie”. To pierwsze zdjęcie w moim nowym albumie.
Idę ciemną ulicą, która wygląda jak wymarła. Poza odgłosem moich kroków i cichym pojękiwaniem, bo walizka z minuty na minutę staje się cięższa, nie słychać żadnych dźwięków. Skręcam za róg i widzę tylne światła samochodu Ubera.
Kierowca, nieco mrukliwy starszy pan w bejsbolowej czapce, bez najmniejszego wysiłku wkłada walizkę do bagażnika.
– Dokąd jedziemy? – pyta.
– Poproszę na lotnisko – odpowiadam i czuję, jak wali mi serce.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI