- W empik go
Życie jest snem. La vida es sueño. Dramat dziejący się w Polsce - ebook
Życie jest snem. La vida es sueño. Dramat dziejący się w Polsce - ebook
Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i hiszpańskiej. Tłumaczył Józef Szujski. Jest to jeden z najwybitniejszych dramatów Calderóna. Można sobie nałamać głowy, chcąc oznaczyć dobrze stosunek pięknego dramatu Kalderona, którego tu przekład podajemy, do Polski. „Dramat wzięty z dziejów polskich”? Broń Boże! Nic on z dziejami naszymi wspólnego nie ma, jak nie mieliśmy nigdy króla, który się nazywał Bazyli, Infantki, która by nosiła imię Estreli, ani też w sąsiedztwie Wielkiego księcia Moskwy, bliskiego krewnego królewskiego polskiego domu, który by nosił romansowe imię Astolfa. „Dramat polski Kalderona?” I to nic. Nic tu polskiego nie ma, nic, coby przypominało choćby z daleka nasze instytucje i charakter: Król Jegomość pan dziedziczny i despotyczny – grandowie połączeni z nim najściślejszym feudalnym stosunkiem. Więc chyba to jedno, że dramat dzieje się w Polsce i ma intencję być dramatem polskim. Stolica jej i zamek królewski stoi nad morzem, hipogryfy gnieżdżą się w jej górach, a na wiosnę rozkwita w niej drzewo magnolii, pełne woni! Nie mamy się jednak co gniewać na Kalderona: jeżeli nas nie znał, miał najlepsze chęci i najlepsze o nas wyobrażenie; król Bazyli jest wielkim uczonym, na kształt Alfonsa Kastylijskiego, królewicz Zygmunt (jedyne z polska brzmiące imię) dzielnym w gruncie człowiekiem, grand Klotald reprezentuje wierne tronowi możnowładztwo, państwo samo jest wielkie i sławne. Jest to niezawodnie odbicie opinii, jaką miano na dworze Filipa IV o Polsce Zygmunta III i Władysława IV, chociaż ją późniejsze przyćmiły już klęski...
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-714-6 |
Rozmiar pliku: | 471 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Można sobie nałamać głowy, chcąc oznaczyć dobrze stosunek pięknego dramatu Kalderona, którego tu przekład podajemy, do Polski. „Dramat wzięty z dziejów polskich”? Broń Boże! Nic on z dziejami naszemi wspólnego nie ma, jak nie mieliśmy nigdy króla, który się nazywał Bazyli, Infantki, któraby nosiła imię Estreli, ani też w sąsiedztwie Wielkiego księcia Moskwy, bliskiego krewnego królewskiego polskiego domu, któryby nosił romansowe imie Astolfa
„Dramat polski Kalderona?” I to nic. Nic tu polskiego nie ma, nic, coby przypominało choćby z daleka nasze instytucye i charakter: Król Jmość pan dziedziczny i despotyczny – grandowie połączeni z nim najściślejszym feodalnym stosunkiem. Więc chyba to jedno, że dramat dzieje się w Polsce i ma intencyę być dramatem polskim. Ale ta Polska, to jak Czechy Szekspira w „Winterstale”. Stolica jej i zamek królewski stoi nad morzem, hipogryfy gnieżdżą się w jej górach, a na wiosnę rozkwita w niej drzewo magnolii, pełne woni!
Nie mamy się jednak co gniewać na Kalderona: jeżeli nas nie znał, miał najlepsze chęci i najlepsze o nas wyobrażenie; król Bazyli jest wielkim uczonym, na kształt Alfonsa Kastylijskiego, królewicz Zygmunt (jedyne z polska brzmiące imię) dzielnym w gruncie człowiekiem, grand Klotald reprezentuje wierne tronowi możnowładztwo, państwo samo jest wielkie i sławne. Jest to niezawodnie odbicie opinii, jaką miano na dworze Filipa IV o Polsce Zygmunta III i Władysława IV, chociaż ją późniejsze przyćmiły już klęski. Bodaj czy poeta o stosunkach W. księstwa Moskiewskiego coś więcej nie wiedział, jest przynajmniej pewien ślad wyobrażenia o nieograniczonej władzy księcia w ostatniej scenie pierwszego aktu. (Dyalog Klotalda z Rozaurą). Przecież i wielki poprzednik Kalderona Lopez de Vega traktował dramatycznie historyę Dymitra Samozwańca.
Gdy Ticknor w Historyi literatury hiszpańskiej mniej się naszym dramatem zajmuje, nie szczędzi mu Schack (Historya dramatu w Hiszpanii t. III) najwyższych pochwał. On też znajduje dlań legendarną podstawę w dziele Marka Pola Wenecyanina: De consuetudinibus et conditionibus orientalium regionum, upatrując zarazem pokrewieństwo z nowelkami Boccaccia i Grazziniego. (Decamer. Dzień 3, now. 8, Grazzini t. II, p. 117). Przedmiot niespodziewanego wyniesienia do królewskiej godności nędzarza, był w ogóle bardzo popularnym w dramaturgii XVII wieku przedmiotem, a i nasza literatura zawdzięcza mu sztukę Piotra Baryki pod tyt Z chłopa król.
Chociaż czas kompozycyi La vida es sueno oznaczonym nie został, nie podlegać się zdaje wątpliwości, że należy on do epoki najświetniejszej twórczego geniuszu poety. Słowa Göthego o Kalderonie, że był on geniuszem, który miał najwięcej rozsądku, a co za tem idzie, wybornym wykonawcą obliczonego naprzód aż do szczegółów planu sztuki, sprawdzają się wybornie na naszym dramacie. Niczego tam nie ma za wiele, niczego napróżno, wszystko wzajemnie wspiera się, aby stanęła doskonała budowa. Jak inne najwyższe sztuki Kalderona (liczymy do nich: Principe constante, El magico prodigioso) mieści w sobie La vida es sueno wzniosłe myśli podstawne: potępienie wiary w fatalizm i grasującą silnie w czasach Kalderona astrologię, afirmacyę wolnej woli człowieka, walczącej z fatalizmem i zwyciężającej go. Już to samo wyróżnia dramat bardzo korzystnie od innych pobieżniejszych, w których nietylko głębsza jakaś myśl nie została uwidocznioną, ale przesądy i słabości wieku żadnej nie doznały krytyki.
Jak w Książęciu niezłomnym tak i tu, spotykamy pewne zwycięzkie wyjście, wzniesienie się Kalderona nawet nad wyobrażenia Szekspira, który ostatecznie słowa Jaga w Otellu: „Od naszego przyrodzenia zależy, jakimi być mamy”, uczynił własnym ostatecznym programem i czynnika woli w dramatach swoich nigdzie nie uwidocznił. Nie chcemy przez to ubliżyć Szekspirowi, który przez unaocznienie przyszłego tragicznego rozwiązania w samej naturze działających figur stał się twórcą nowożytnego dramatu i na osobistej odpowiedzialności bohaterów tragiczną zbudował sprawiedliwość, ale podnosimy w Kalderonie to, czego w Szekspirze brak czujemy, a co w najwyższych aspiracyach dramatycznych nowożytności jak n. p. w Fauscie Göthego powraca znowu, jako wielkie poetyczne dążenie.
Obok tego wyższego dążenia, odznacza się La vida es sueno, bardzo starannem, bardzo trzeźwem narysowaniem charakterów, które aż do sługi Rozaury, Klaryna, mającego zastępować niezbędnego w hiszpańskich sztukach grazioso (błazna), unikają wszelkiego szablonu. Główny bohater, wychowany na dzikiego człowieka w skutek uczonego szaleństwa ojca, ma w rysunku swoim dążenie do nieubłaganego, przesadnego prawie naturalizmu, odpychającego poetyczne pokusy z stanowczością mistrza, co pewnym jest, że rogata choćby prawda zawsze silniejszą będzie od najmiększej i najpowabniejszej lirycznej fikcyi. Wdzięczna to rola dla przedstawiającego artysty, pełna genialnych wskazówek, a przecież bez pokrycia wszystkiego tyradami słów. Król Bazyli jest podobnież skończonym tragicznym charakterem, pełnym wzniosłości i patosu, jest doskonałym starcem z wszystkiemi właściwościami tego wieku. Wierny jego doradzca Klotald, jak jego córka Rozaura, potrzebują wprawdzie hiszpańskiego narodowego charakteru, aby do gruntu odkryli swoją istotę, gwałtowność i duma hiszpańska są do nich kluczem, ale pojęte z tą narodową cechą, odznaczają się rzadką potęgą werwy i życia. Tę staranność w rysunku postaci – mają i pomniejsze role Astolfa, Estrelli, Klaryna, błazna kończącego tragicznie, chociaż całe życie był wzorem egoistycznej ostrożności.
Rzadko zdarza się takie harmonijne wykończenie szczegółów w dziele dramatycznem, któreby powstało powoli, z przerwami, z zerwaniem kilkakrotnem owej nici natchnienia, towarzyszącej najpiękniejszym ustępom. Kalderon, pisząc wiele w życiu (1500 sztuk mu przypisują), musiał zaiste pisać spiesznie i za kilkoma posiedzeniami kończyć z dramatem. La vida es sueno należy wszakże w szczególności do jego sztuk najbardziej jednolitych. Przypiszemy tę poetyczną jednolitość innej jeszcze okoliczności: przedmiot rozwijał jedną z najbardziej narodowych, najbardziej, że tak powiemy hiszpańskich, popularnych myśli, myśl o znikomości rzeczy ludzkich. „Życie snem”! temat to ulubiony hiszpańskiej sztuki i poezyi. Malarze: Zurbaran, Coellos, Goya lubują się w okropnym naturalizmie obrazów śmierci, mistyka św. Teresy obraca się wśród myśli abnegacyjnej: Muero porque no muero! Wesołość życia, wyrafinowana wykwintność dworu, szczebiot miłości graniczy o włos z klasztornym duchem Filipa II. La vida es sueno płodziła myśl użycia, namiętności gorące obok apatyi i uczucia znużenia, któremu uległo społeczeństwo po wielkich wysileniach światowładczych i nadużyciu bogactw Nowego Świata. Kalderon dotknął się tętna narodowego, które biło najżywiej, dotknął się, aby powiedzieć: że chociaż życie snem znikomym, starać się potrzeba o wątek zacnych i dobrych czynów we śnie, aby obudzenie nie było strasznem.
I tutaj, rzecz ciekawa, niewłasnowolnie zaiste, uderzał Kalderon i w usposobienie społeczeństwa, na tle którego osnuł swój dramat: La vida es sueno. Porównywał swego czasu Lelewel Hiszpanię z Polską, porównywał prawie w sposób mechaniczny traktat z traktatem i wojnę z wojną: nie wypowiedział, ile analogij ciekawych przedstawia cywilizacyjny ruch obu społeczeństw. Nie będziemy tu mówili o podobieństwach instytucyj politycznych, n. p. aragońskich i kastylskich do naszych, które u nas przeciągnęły się daleko po za czas, jaki im monarchia Ferdynanda i Izabelli na półwyspie pirenejskim zamierzyła , ale podniesiemy podobieństwo uderzające przełomu, sprawionego w dziejach Hiszpanii i Polski owym ogromnym przyrostem posiadania i bogactwa, jaki sprawiło odkrycie Ameryki i – połączenie Unią lubelską Litwy i Rusi z Polską, podobieństwo myśli religijno-unifikacyjnych wielkiego aglomeratu w osobach Filipa II i Zygmunta III, przejęcia tych myśli przez społeczeństwa i przetworzenia względnego charakterów narodowych pod wpływem indywidualnego bogactwa, nadzwyczajnego zbytku, degeneracyi moralnej, którą wywołuje sytość i idąca za nią ociężałość myśli.
Nie braknie też w literaturze, w wymowie, w poezyi, w życiu polskiem licznych analogij, będących skutkiem podobieństwa losu z Hiszpanią. I u nas myśl o śmierci, lubowanie się w tej myśli, igranie z nią, graniczyła o miedzę z wesołością i używaniem, które często napadało frenetycznie społeczeństwo po świeżo doznanych klęskach; i u nas niezmiernie bliską siebie była mistyczna kontemplacya i pełna indywidualizmu wybujałość. Barokowi XVII wieku w pomnikach naszych, lubującemu się w trupich głowach i szkieletach, epigrafice nagrobkowej, przypominającej często motywa tańca śmierci Holbeina, towarzyszy pogrzebowy panegiryzm, który wprawdzie nie ma piękności dykcyi hiszpańskiej, ale ma jej pleonazm i hiperbolizm a był, bądź co bądź pewnym rodzajem potwornej fantastycznej produkcyi swego, czasu. Przesada wyrażenia się, pochodząca z dążenia do pompatyczności w wystąpieniu zewnętrznem, przesada cechująca całą naszą wymowę polityczną XVII wieku, próżnoby szukała podobnej w tytułomanii i pokorze spółczesnego niemieckiego stylu; rodzimy to produkt, na który, jeżeli co, to hiszpańskie wpłynęły wzory: Saavedry, Patona, Gongory, Graziana (Ticknor II, 308 sqq) drogą zakonu Jezuitów, przechodzące do Polski. Wiele z tych produktów: mowy Ossolińskiego, Jana Kazimierza, królewskie mowy Sobieskiego, w makaronicznej i panegirycznej swojej oryginalności, mają namaszczenie, lapidarność, patetyczność prawdziwie imponującą i rzecz zaiste dziwna pozwalają się w całości zużytkować artystycznie, jako dykcye poetyczne, długie, zawiłe, obrazowe, sentencyonalne; ale pełne wewnętrznego ognia, jaki wśród podobnych wad spotykamy w dykcyach tragicznych hiszpańskich. Oczywiście dalecy jesteśmy przypuszczać, aby powstały z naśladowania, powstały raczej z jednego psychologicznego gruntu.
I o tyle, nawiązujemy rzecz o nasz dramat Kalderona, poezya tego dramatu nie jest bez duchowego powinowactwa z nami. Rzeczy wyższe, które wypowiadają Bazyli i Zygmunt, co więcej ów ognisty strumień wymowy, często aż do przesady idący, odnajdują się u nas, w mowach życia publicznego i w poezyi koryfeuszów naszych tego czasu, stokroć wyższą mających wartość, niż się zwyczajnie przypuszcza w Miaskowskim, Twardowskim, Kochowskim i W. Potockim. Na ludzi tych niezawodnie bezpośrednio nie wpływała Hiszpania, nie wpływał w szczególności hiszpański dramat, którego śladu, o ile wiemy, w literaturze polskiej nie dostrzeże, gdy są ślady francuskiego i ślady melodramy włoskiej, ale podobne kierunki myśli miały podobne skutki, a cecha wybitna literatury naszej XVII wieku: brak miary w wymowie i obrazowaniu odnajduje się też z wyjątkiem takich mistrzów, jak Kalderon, w spółczesnem piśmiennictwie hiszpańskiem.
O tłómaczeniu, będącem owocem chwil, gdy zdrowie cięższą nie pozwalało mi się zająć pracą, nie wiele mam do powiedzenia. Uchyliłem w trzech miejscach zmianę miary i wiersza, użytą przez Kalderona, jako naszemu dramatycznemu stylowi obcą, natomiast w kilku przeszedłem chwilowo z ośmio do dziesięciozgłoskowego finałach kwestyj patetyczniejszych często czyni poeta. Tłómaczyłem nie bez nadziei, że przy siłach dramatycznych, jakie w Krakowie i Warszawie mamy, przyjdzie może kiedy do zbogacenia repertoarza tą piękną produkcyą dramatyczną. Grają Życie snem w Wiedniu i Berlinie. Sekret powodzenia przy długich tyradach, które tylko z wielkiem umiarkowaniem obcinać należy, polega na zapanowaniu nad tekstem i gorącej a rozumnej deklamacyi. Za suflerem – nie warto grać Kalderona.
Grudzień 1881.
Dr. Józef Szujski.DZIEŃ PIERWSZY
(Dzika, leśna i skalista okolica. W głębi stara wieża. ROZAURA w przebraniu męskiem schodzi z skalistego wzgórza).
ROZAURA
Gdzie mnie wiedziesz szybkonogi,
Wiatry z drogi, góry z drogi
Rwiący w pędzie hipogryfie?
Gdzie na nagie gnasz mnie skały
Błysku ty, bez światła biały
Bez lotnego ptaku pierza,
Bezpłetwiasty mórz potworze?
Stań! dzikiego tutaj zwierza
Świetne w blaskach słońca łoże...
Stań! sił więcej mi nie służy:
Ślepa już i zrozpaczona
Kładę ręce i ramiona
Na szmaragdzie tej pustyni!
Krwawy znaczę ślad stopami
W niegościnnej polskiej ziemi:
Bo któż oczy litośnemi
Nieszczęśliwych zwykł przyjmować?
KLARYN
Krzywdę mi Jegomość czyni:
Skoro trudnim się skargami
I mnie proszęż porachować.
Wszak oboje z domu ciszy
Rzniemy w świat na awantury,
Rozbijamy łeb skałami,
Koziołkujem się oboje
Z każdej pary i, z każdej góry:
Czemuż, gdzie boleści twoje
O Klarynie nikt nie słyszy?
ROZAURA
Nie mieściłem cię w mem słowie
Chcąc zostawić twej wymowie
Skargę na własny rachunek:
Wszakże wedle mędrców zdania
Warto ponosić frasunek
By mieć prawo narzekania.
KLARYN
Taki mędrzec, bez wątpienia
Był nieboże – pijaczyna!
Dałbym mu dla otrzeźwienia
W bok kułaków z pół tuzina!
Niechby radził, co w tej porze
Na pustkowiu, zabłąkani
Czynić mamy w tej otchłani
Kiedy dzienne gasną zorze.
ROZAURA
Smutne, dziwne nasze losy!
Lecz jeźli mnie wzrok nie mami
Jeźli fantazja nie łudzi.
Widzę tam – chociaż niebiosy
Słabemi tchną już światłami,
Widzę tam – mieszkanie ludzi.
KLARYN
I ja, jeźlim nie oślepiał.
ROZAURA
Dzikiej mieszkanie budowy:
Zda się że z olbrzymów głowy,
Które tam sterczą nad nami,
Głaz się po głazie odczepiał
I w dziką złożył strukturę.
KLARYN
Zbadajmyż tedy tę dziurę,
Zamiast się zbytnie dziwować,
Może się znajdzie szczęśliwie.................DZIEŃ DRUGI
(Pałac królewski.)
BAZYLI, KLOTALD.
KLOTALD
Wypełnione twe rozkazy.
BAZYLI
Opowiadaj, jak się stało.
KLOTALD
Nie powtarzać po dwa razy
Jakim cudem – medycyna;
Jak przyrody każde ciało,
Każdy kamień, zwierz, roślina
Utajone ma przymioty.
Jakie grozy ma i cnoty.
Jeźli ludzka złość dobyła
Tysiąc trucizn z ziemi łona,
Czemuż moc ich złagodzona
Narkotykiem by nie była,
Co miast śmierci – sen sprowadza?
Uczyniła to tajemna
Infiltracyi twojej władza,
Spadająca jak śmierć ciemna
Wszechpotężnych kropli szmerem,
Że kto ją językiem ruszy
Zda bez zmysłów się i duszy
Zda bez czucia kadawerem.
Zbrojny płynem opiowym
Idę szukać go w grobowym
Cieniu wieży, od rozmowy
Rozpoczynam moje dzieło.
Słowo moje rzeczy tknęło,
Coby mogły umysł zdrowy
Usposobić wzniosłem tchnieniem
K’temu, co mu przeznaczeniem:
O niebiosach i naturze,
O szczebiotach ptaków w górze,
O niebieskich gwiazd powadze,
Aż na orła rzecz prowadzę.
O królewskim mówim ptaku,
Co z wietrznego goniąc szlaku
Jak skrzydlata błyskawica
Bystrym lotem wzrok zachwyca.
„Orlą masz i ty naturę
Więc nad inne szybuj w górę”.
W to mu graj! O majestacie
Wspomnieć tylko: krew się burzy,
Jakiś duch w nim wzrasta duży
W dumy staje twarz szkarłacie...............DZIEŃ TRZECI
KLARYN
Za to, co wiem, siedzę w dziurze,
Gdzie na śmierć skazani siedzą:
Coż mi zrobią, gdy dowiedzą
Się, co nie wiem? W konjunkturze
Strasznej jestem, niesłychanej:
Człowiek z takim apetytem
Żywcem tutaj pogrzebany!
Będąc przytem Klarynetem
Do głośnego spraw głoszenia,
Czyliż nie przerwę milczenia
Choćby tak godnym przedmiotem
Litości, jak sam nim jestem?
Ja, otoczony szelestem
Pająków, szczurów chrobotem,
Myszy, słowików ciemnicy
Kwikiem, czy nie mam z źrenicy
Łez ronić, żałować siebie?
Dopiero, kiedy na ciebie................LA VIDA ES SUEÑO
JORNADA PRIMERA
A un lado monte fragoso, y al otro una torre, cuya planta baja sirve de prision á Segismundo. La puerta, que da frente al espectador, está entreabierta. La accion principia al anochecer.
*
ESCENA PRIMERA
Rosaura. Clarin.
(Rosaura, vestida de hombre, aparece en lo alto de las peñas, y baja á lo llano: tras ella viene Clarin.)
ROS. Hipogrifo violento
Que corriste parejas con el viento,
¿Dónde, rayo sin llama,
Pájaro sin matiz, pez sin escama,
Y bruto sin instinto
Natural, al confuso laberinto
Destas desnudas peñas
Te desbocas, arrastras y despeñas?
Quédate en este monte,
Donde tengan los brutos su Faetonte;
Que yo, sin más camino
Que el que me dan las leyes del destino.
Ciega y desesperada,
Bajaré la aspereza enmarañada
Deste monte eminente,
Que arruga al sol el ceño de su frente.
Mal, Polonia, recibes
A un extranjero, pues con sangre escribes
Su entrada en tus arenas,
Y apenas llega, cuando llega á penas.
Bien mi suerte lo dice;
Mas ¿Dónde halló piedad un infelice?
CLAR. Di dos, y no me dejes
En la posada á mí cuando te quejes;
Que si dos hemos sido
Los que de nuestra patria hemos salido
A probar aventuras,
Dos los que, entre desdichas y locuras.
Aquí habemos llegado,
Y dos los que del monte hemos rodado:
¿No es razón que yo sienta
Meterme en el pesar, y no en la cuenta?
ROS. No te quiero dar parte
En mis quejas, Clarín, por no quitarte,
Llorando tu desvelo,
El derecho que tienes tú al consuelo.
Que tanto gusto habia
En quejarse, un filósofo decia.
Que, á trueco de quejarse,
Habían las desdichas de buscarse.
CLAR. El filósofo era
Un borracho barbón: ¡Oh! ¡Quién le diera
Más de mil bofetadas!
Quejárase después de muy bien dadas.
Mas ¿Qué harémos, señora,
A pié, solos, perdidos y á esta hora.
En un desierto monte.
Cuando se parte el sol á otro horizonte?
ROS. ¡Quién ha visto sucesos tan extraños!
Mas, si la vista no padece engaños
Que hace la fantasía,
A la medrosa luz que aun tiene el día.
Me parece que veo
Un edificio.
CLAR. O miente mi deseo,
O termino las señas.
ROS. Rústico nace, entre desnudas peñas.
Un palacio tan breve,
Que al sol apenas á mirar se atreve.
Con tan rudo artificio
La arquitectura está de su edificio,
Que parece, á las plantas
De tantas rocas y de peñas tantas
Que al sol tocan la lumbre,
Peñasco que ha rodado de la cumbre.
CLAR. Vámonos acercando;
Que este es mucho mirar, señora, cuando
Es mejor que la gente
Que habita en ella generosamente
Nos admita.
ROS. La puerta
(Mejor diré funesta boca) abierta
Está, y desde su centro
Nace la noche, pues la engendra dentro.
(Suenan dentro cadenas.)
CLAR. ¡Qué es lo que escucho, cielo!
ROS. Inmóvil bulto soy de fuego y hielo.
CLAR. ¿Cadenita hay que suena?
Mátenme, si no es galeote en pena:
Bien mi temor lo dice...........................JORNADA SEGUNDA
Salon del Palacio Real.
ESCENA PRIMERA
Basilio. Clotaldo.
CLOT. Todo, como lo mandaste, queda efectuado.
BAS. Cuenta,
Clotaldo, cómo pasó.
CLOT. Fué, señor, desta manera:
Con la apacible bebida que, de confecciones llena,
Hacer mandaste, mezclando la virtud de algunas yerbas,
Cuyo tirano poder y cuya secreta fuerza
Así al humano discurso priva, roba y enajena,
Que deja vivo cadáver á un hombre, y cuya violencia,
Adormecido, le quita los sentidos y potencias ...
– No tenemos que argüir que aquesto posible sea.
Pues tantas veces, señor, nos ha dicho la experiencia,
Y es cierto, que de secretos naturales está llena
La medicina, y no hay animal, planta ni piedra
Que no tenga calidad determinada. Y si llega
A examinar mil venenos la humana malicia nuestra,
Que den la muerte, ¿Qué mucho que, templada su violencia.
Pues hay venenos que maten, haya venenos que aduerman?
Dejando aparte el dudar, si es posible que suceda.
Pues que ya queda probado con razones y evidencias ...
– Con la bebida, en efecto, que el opio, la adormidera
Y el beleño compusieron, bajé á la cárcel estrecha
De Segismundo; con él hablé un rato de las letras
Humanas, que le ha enseñado la muda naturaleza
De los montes y los cielos, en cuya divina escuela
La retórica aprendió de las aves y las fieras.
Para levantarle más el espíritu á la empresa
Que solicitas, tomó por asunto la presteza
De un águila caudalosa, que despreciando la esfera
Del viento, pasaba á ser en las regiones supremas
Del fuego rayo de pluma, ó desasido cometa.
Encarecí el vuelo altivo, diciendo: «Al fin eres reina
De las aves; así á todas es justo que las prefieras.»
El no hubo menester más; que, en tocando esta materia
De la majestad, discurre con ambición y soberbia;
Porque, en efecto, la sangre lo incita, mueve y alienta................JORNADA TERCERA
Un calabozo en la torre de Segismundo.
ESCENA PRIMERA
Clarin.
En una encantada torre, por lo que sé, vivo preso:
¿Qué me harán por lo que ignoro, si por lo que sé me han muerto?
¡Que un hombre con tanta hambre viniese á morir viviendo!
Lástima tengo de mí; todos dirán: «Bien lo creo»;
Y bien se puede creer, pues, para mí este silencio
No conforma con el nombre Clarin; y callar no puedo.
Quien me hace compañía aquí, si á decirlo acierto,
Son arañas y ratones: ¡Miren qué dulces jilgueros!
De los sueños desta noche la triste cabeza tengo
Llena de mil chirimías, de trompetas y embelecos,
De procesiones, de cruces, de disciplinantes; y estos,
Unos suben, otros bajan, unos se desmayan viendo
La sangre que llevan otros; mas yo, la verdad diciendo,
De no comer me desmayo; que en una prisión me veo,
Donde ya todos los dias en el filósofo leo
Nicomédes, y las noches en el concilio Niceno.
Si llaman santo al callar, como en calendario nuevo,
San secreto es para mí, pues le ayuno y no le huelgo;
Aunque está bien merecido el castigo que padezco,
Pues callé, siendo criado, que es el mayor sacrilegio....................