- W empik go
Życie miłosne - ebook
Życie miłosne - ebook
Ja’ara dzieli swój czas pomiędzy kochającego męża a obiecującą karierę na jerozolimskim uniwersytecie, kiedy pojawia się Arie. Stanowczy mężczyzna zawładnął jej życiem, zburzył hierarchię spraw i wyobrażenia o uczuciowych związkach. Choć bohaterka trwa w rozdarciu, narażona niekiedy na śmieszność lub upokorzenia, z całą mocą przeżywa jednak zmysłową stronę nowego związku. Powieść przesiąknięta jest erotyzmem i emocjami, ukazywanymi przez autorkę w sposób niezwykle prosty, autentyczny i przykuwający, co przesądziło o międzynarodowym sukcesie książki.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-7452-1 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie jest moim ojcem ani matką, więc dlaczego otwiera mi drzwi ich domu, wypełnia swoim ciałem wąskie wejście, przytrzymuje klamkę, zaczynam się cofać, musiałam pomylić piętro, ale ozdobna tabliczka uparcie świadczy o tym, że to jednak ich dom, przynajmniej to był ich dom, więc słabym głosem pytam, co się stało z moimi rodzicami, a on otwiera szeroko wielkie, sinawe usta, nic się z nimi nie stało, Ja’ara, moje imię trzepoce w tych ustach jak ryba w sieci, wpadam do środka, ramieniem ocieram się o chłodne, gładkie ramię, mijam pusty salon, otwieram zamknięte drzwi ich sypialni.
Gwałtownie, jak przyłapani na gorącym uczynku, zwracają się twarzami do mnie i widzę, że ona leży w łóżku, głowę ma owiniętą kwiecistą ścierką kuchenną, ręką podtrzymuje czoło, tak jakby miało jej odpaść, a ojciec siedzi na brzegu łóżka, w jego dłoni kołysze się szklanka wody, porusza się jednostajnie z boku na bok, a na podłodze, między nogami, zebrała mu się już niewielka, niespokojna kałuża. Co się stało, pytam, ona mówi, źle się poczułam, ojciec na to, jeszcze pięć minut temu czuła się świetnie, a ona mamrocze, widzisz, znowu mi nie wierzy. Co mówi lekarz, pytam, ojciec mówi, jaki lekarz, jest zdrowa jak koń, chciałbym mieć takie zdrowie, jak ona, ale ja nie daję za wygraną, wezwaliście lekarza, tak czy nie? Otworzył mi drzwi, tak czy nie?
Jaki tam lekarz, śmieje się ojciec, to Arie Ewen, mój przyjaciel, nie pamiętasz Ariego? Matka mówi, jak może go pamiętać, nie było jej na świecie, kiedy wyjechał z kraju, a ojciec się podnosi, pójdę do niego, nieładnie zostawiać go samego. Wygląda na to, mówię, że nieźle sobie tam radzi, zachowuje się jak gospodarz, matka zaczyna kasłać, oczy jej nabiegają krwią, on niecierpliwie popycha w jej stronę szklankę wody, już prawie pustą, a ona chrypi, Szlomo, zostań ze mną, źle się czuję, ale on już jest przy drzwiach, Ja’ara z tobą zostanie, mówi, wdeptując nogą w przezroczystą kałużę, w końcu od czego są dzieci.
Rozzłoszczona, wypija resztkę wody i strząsa z głowy wilgotną ścierkę, rzadkie włosy sterczą w żałosnych zjeżonych kępkach i podczas gdy ona próbuje ułożyć je sobie na czole, ja myślę o warkoczu, jaki kiedyś nosiła, olśniewającym warkoczu, który szedł za nią wszędzie, pełnym życia jak małe kocię, i mówię do niej, dlaczego go obcięłaś, to tak jakbyś obcięła nogę, czy równie łatwo obcięłabyś sobie nogę? A ona mówi, przestał do mnie pasować, kiedy się wszystko zmieniło, i wyciąga się w łóżku, i spogląda nerwowo na zegarek, jak długo on zamierza tu siedzieć, dość mam tego tkwienia w łóżku w biały dzień.
Faktycznie nie jesteś chora, dziwię się, ona chichocze, pewnie że nie, po prostu nie cierpię tego typa, mówię natychmiast, ja też nie, bo miejsce, którym dotknęłam jego ramienia, pali jak ukąszenie, sprawdzam nawet, czy ramię nie spuchło, czy nie ma zaczerwienienia, a potem pytam, dlaczego.
To długa historia, mówi, twój ojciec go uwielbia, byli razem na studiach, trzydzieści lat temu to był jego najlepszy przyjaciel, ale ja zawsze twierdziłam, że Arie nim manipuluje i nic więcej, wykorzystuje go, nie sądzę, żeby był zdolny do jakichkolwiek uczuć. Widzisz sama, latami nie odzywał się do nas i nagle zjawia się tu, bo chce, żeby tata załatwił coś dla jego żony.
Przecież mówiłaś, że mieszka za granicą, powiedziałam, łapiąc się na tym, że go bronię, ale ona ciągnęła dalej z gniewem, to prawda, mieszkali we Francji, dopiero teraz wrócili do kraju, ale jeśli się chce, można pozostać w kontakcie, nawet gdy się jest daleko, pod wpływem urazy jej twarz ściągnęła się, przybierając wygląd pomarszczonego trójkąta, pokrytego starczymi plamami, a mimo to mającego w sobie coś dziecinnego, o oczach zmrużonych nieufnie, przykurzonych jak okna, których nie myto od lat, stojących na straży pięknego, prostego nosa, jaki przekazała mi w spadku, pod którym w grymasie goryczy prężą się blade wargi, wiotczejące powoli, jakby wsysane od wewnątrz.
Co robił we Francji, spytałam, a ona burknęła, to samo, co wszędzie, czyli właściwie nic. Twój ojciec jest przekonany, że był tam w jakiejś tajnej misji, coś z bezpieczeństwem państwa, a moim zdaniem po prostu żył na koszt swojej bogatej żony, to oberwaniec, który się wżenił w pieniądze, teraz wrócił tu i popisuje się europejskimi manierami. Zobaczyłam, jak jej utkwione w lustrze ściennym oczy przypatrują się ustom, z których wychodzą wstrętne, zjadliwe słowa, i znowu pomyślałam, kto wie, co ona potrafi powiedzieć o mnie, zabrakło mi przy niej powietrza i powiedziałam, muszę iść, a ona wykrztusiła, jeszcze nie, próbując mnie zatrzymać przy sobie, jak próbowała zatrzymać ojca, posiedź ze mną, aż sobie pójdzie, a ja spytałam, dlaczego, na co ona po dziecinnemu wzruszyła ramionami, nie wiem.
Z salonu dolatywał ostry zapach francuskich papierosów, ojciec, który nigdy nie pozwalał nikomu palić w swojej obecności, spowity w kłęby ciężkiego dymu, kulił się na kanapie, a na jego stałym miejscu w miękkim fotelu rozpierał się gość, odprężony i zadowolony, obserwując, jak wchodzę do pokoju. Pamiętasz Ja’arę, pyta ojciec przymilnie, niemal błagalnie, a gość mówi, pamiętam ją jako niemowlę, nigdy bym jej nie poznał, i podnosi się do mnie zaskakująco prężnie, podaje mi piękną dłoń o długich, smagłych palcach, uśmiechając się drwiąco, zawsze obawiasz się najgorszego? I wyjaśnia mojemu ojcu, kiedy mnie zobaczyła w drzwiach, spojrzała na mnie tak, jakbym zabił was obydwoje, a teraz zamierzał się na nią, ja powiedziałam, to prawda, i poczułam, że moja dłoń wysunęła się z jego dłoni ciężka i zadziwiona, jakbym traciła przytomność, bo upuścił ją nagle, nim byłam na to gotowa, i rozsiadł się z powrotem w fotelu, szare, przenikliwe oczy badają moją twarz, próbuję ją skryć we włosach, siadam naprzeciw niego i mówię do ojca, spieszę się, Joni czeka na mnie w domu. Jak tam mama, pyta gość, głos ma głęboki, drażniący, a ja mówię, nie za dobrze, i wymyka mi się krzywy uśmieszek, jak zwykle, kiedy kłamię, ojciec patrzy na niego z błyskiem w oczach, wiesz, studiowaliśmy razem, kiedy byliśmy młodzi, mówi, młodsi niż ty, nawet mieszkaliśmy razem przez pewien czas, ale wzrok gościa nie odwzajemnia błysku, jakby jego tamte wspomnienia znacznie mniej rozpalały, za to ojciec nie daje za wygraną, czekaj chwilę, podrywa się z kanapy, muszę pokazać ci nasze zdjęcie, jak zawsze przeszłość budzi w nim wielkie, wręcz dla mnie obraźliwe wzruszenie.
Z pokoju obok dochodzą echa poszukiwań, szuflady się otwierają, a książki uderzają o podłogę, co nakłada się na ciszę między nami, dokuczliwą i nieprzyjemną, gość pali kolejnego papierosa, nawet nie próbuje rozmawiać, patrzy na mnie wyniosłym wzrokiem, prowokującym, a mimo to obojętnym, jego obecność wypełnia pokój, próbuję mu odpowiedzieć promiennym spojrzeniem, ale mój wzrok pozostaje spuszczony, nie śmie wspiąć się ku rozpiętym guzikom krótkiej koszuli, odsłaniającym śniadą, gładką pierś, i błądzi u jego stóp, po lśniących butach, spiczastych, niemal komicznych, między którymi tkwi duża, czarna torba ze złotym napisem: „La Rive Gauche. Konfekcja Paryska”, próbuję zdusić śmiech, przesadna elegancja pakunku zaskakuje mnie, jak to się ma do jego pospolitej, prostackiej gęby, i śmiech więźnie mi w gardle, i krztuszę się zmieszana, nie wiem, co powiedzieć, w końcu mówię, na pewno nie znajdzie, tata nigdy niczego nie może znaleźć.
Nie znajdzie, bo zdjęcie jest u mnie, potwierdza gość szeptem i właśnie w tym momencie słychać łomot, a po nim przekleństwo, i ojciec, utykając, wkracza do pokoju z szufladą, która mu spadła na nogę, gdzie może być to zdjęcie, gość patrzy na niego szyderczo, daj spokój, Szlomo, co to ma za znaczenie, denerwuje mnie, dlaczego mu nie mówi, że zdjęcie jest u niego, i czemu ja nie mówię, skąd wiedział, że nie powiem, jak para oszustów śledzimy gorączkowe poszukiwania, wreszcie nie wytrzymuję i wstaję, Joni czeka na mnie w domu, powtarzam, jakby to było zaklęcie, zaklęcie, które mnie wybawi. Szkoda, martwi się ojciec, bo chciałem ci pokazać, jacy byliśmy, a gość, na co jej to, i tobie też to na nic, mówię, to prawda, mimo że mam ochotę zobaczyć tę ciemną, stanowczą twarz u jej zaczątku, a ojciec, kulejąc, prowadzi mnie do drzwi i pyta szeptem, no, tak naprawdę to ona nie jest chora, co? Udaje, co? Nic podobnego, jest rzeczywiście chora, musisz wezwać lekarza.
Schody budynku pokryte były śliskimi liśćmi, które zaczęły już gnić, fermentowały bezgłośnie, stąpałam po nich ostrożnie, mocno trzymając się chłodnej balustrady, ledwie wczoraj ta poręcz parzyła rękę, a dziś załamał się chamsin i z nieba pokapało, takie sobie niezobowiązujące jesienne pokapywanie, wyszłam na główną ulicę w porze, kiedy kierowcy zaczynają zapalać światła i wszystkie samochody wyglądają tak samo, a wszyscy ludzie upodabniają się do siebie, i wmieszałam się między nich, przecież w ten wieczór wszyscy jesteśmy czarni, moja matka uwięziona w sypialni i ojciec spowity w zasłony dymu, wypuszczanego przez przyjaciela z młodości, i Joni, mrugający ze zmęczenia przed komputerem, który czeka na mnie w domu, i Szira, mieszkająca tuż obok, dosłownie przy tej uliczce, właściwie jestem już przed jej domem, ulegam pokusie, by sprawdzić, czy ją zastałam. Wydaje mi się, że mam jej mnóstwo do opowiedzenia, chociaż rozmawiałyśmy ledwie dziś w południe, na uniwersytecie, przyciskam dzwonek, nikt nie odpowiada, mimo to dzwonię uparcie, może jest pod prysznicem czy w ubikacji, próbuję od drugiej strony, od podwórka, stukam w spuszczoną żaluzję, wreszcie słyszę miauczenie i przez okno kuchenne wychodzi do mnie Tulia, kot Sziry, ma dość siedzenia samemu w domu przez cały dzień, głaszczę go, aż zaczyna mruczeć, wypręża szary ogon, głaskanie trochę mnie uspokaja, i jego też, kładzie mi się przy nogach i zdaje się zasypiać, ale nie, naprężony ogon towarzyszy mi, kiedy opuszczam podwórze, idę mroczniejącą uliczką, gdzie jedyna latarnia mruga chwilę i gaśnie.
Tulia, zostaw mnie, mówię do niego, niedługo wróci Szira, ale on się upiera, żeby mnie odprowadzić, jak zbyt uprzejmy gospodarz, którego gorliwość ciąży gościowi, i myślę o ojcu, o tym, jak towarzyszy teraz swojemu gościowi, lgnie do niego jak do słodkiego wspomnienia, i zdaje mi się, że widzę, jak przecinają ulicę naprzeciw mnie, ojciec drepcze krótkimi, pospiesznymi kroczkami, jego delikatne członki wchłania ciemność, a obok niego stąpa gość, chód ma drapieżny, twarz jak z brązu, niezłomną i twardą, srebrne włosy lśnią w nocy jakby odbitym światłem, biegnę do nich, a za plecami słyszę miauczenie kota, próbuję go odpędzić nogą, zjeżdżaj stąd, Tulia, wracaj wreszcie do domu, i przebiegam za nimi przez ulicę, nagle mrozi mnie pisk hamulców i lekkie uderzenie, otwierają się drzwi samochodu i ktoś krzyczy, czyj to był kot? Czyj to kot? A inny głos mówi, to już bez znaczenia, jakie to ma znaczenie.
Uciekam stamtąd, nie mając odwagi obejrzeć się w tył, widzę przed sobą ojca i jego gościa, kroczą objęci ciasno, głowa ojca muska szerokie ramię, ale nie, to nie oni, kiedy wyprzedzam ich biegiem, spostrzegam, że to para, mężczyzna i kobieta, niemłodzi, ale ich miłość widocznie ciągle jest młoda, i pędzę gwarną ulicą w dół, na nasze osiedle, pot ścieka ze mnie jak krew kota, która mnie ściga po pochyłości ulicy gniewnym strumieniem, i wiem, że ten strumień będzie płynął i płynął, zatrzyma się dopiero przy naszych drzwiach.
Co się stało, Kreciku, pyta, twarz ma rozgrzaną, miękki brzuch owinięty fartuchem, widzę, że nakrył stół do kolacji, nóż i widelec czekają grzecznie na czerwonej serwecie, a ja, zamiast się cieszyć, wpadam w gniew, nie mów tak do mnie, ile razy mówiłam ci, że nie znoszę, jak mnie tak nazywasz, on otwiera oczy szeroko, z urazą, i mówi, sama zaczęłaś z tymi imionami, a ja mówię, co z tego, i sama z nimi skończyłam, a ty nie, nie dalej jak wczoraj nazwałeś mnie tak przy ludziach, wszyscy pewnie myśleli, para debili. Co cię obchodzi, co wszyscy myślą, bąka, mnie obchodzi, co my myślimy, ja mówię, czy kiedyś wreszcie dotrze do ciebie, że nie ma żadnego my, jestem ja i jesteś ty, i każde z nas ma prawo do własnych myśli, a on dalej swoje, przecież kiedyś lubiłaś, jak cię tak nazywałem, ja burczę, w porządku, więc się zmieniłam, czemu i ty nie możesz się zmienić, on mówi, zmienię się we własnym tempie, nie będziesz mi niczego dyktować, na znak protestu chwyta talerz i siada przed telewizorem, a ja spoglądam na stół, który w jednej sekundzie zmienił charakter, stał się jednoosobowy, i myślę, jak smutno jest żyć samotnie, jak Szira daje radę, i w tym momencie przypominam sobie o kocie, o tłustawym pieszczochu Tulii, puchatym i miękkim jak jasiek, mówię, nie jestem głodna, i idę do sypialni, kładę się i myślę, co my zrobimy bez tych słodkich zdrobnień, on mnie więcej nie nazwie Krecikiem, a ja go nie nazwę Szczurkiem, więc jak w ogóle będziemy ze sobą rozmawiali.
Usłyszałam, że dzwoni telefon i jego łagodny głos coś perswaduje słuchawce, po chwili wszedł do pokoju i powiedział, to Szira, odpowiedziałam, to powiedz jej, że śpię, a on, ale ona cię potrzebuje, i podał mi rozszlochaną słuchawkę. Tulia zniknął, płakała, sąsiedzi mi powiedzieli, że dzisiaj ktoś tu przejechał kota, i boję się, że to był on, ja wyszeptałam, spokojnie, to na pewno był inny kot, on nigdy się nie oddala od domu, a ona chlipała, czuję, że to był on, zawsze na mnie czeka wieczorem, powiedziałam, Tulia rzadko wychodzi z domu, a ona powiedziała, zostawiłam otwarte okno w kuchni, bo rano jeszcze był chamsin, nie sądziłam, że Tulia wyjdzie, co go mogło wywabić, źle mu było w domu?
Na pewno jest pod łóżkiem albo coś w tym rodzaju, powiedziałam, wiesz sama, jakie są koty, chowają się i wychodzą, kiedy im jest wygodnie, idź spać, na pewno cię obudzi rano, a ona szepnęła, oby, i znowu zaczęła płakać, moje maleństwo, bez niego jestem zgubiona, musisz przyjść pomóc mi go poszukać, ja powiedziałam, Szira, właśnie weszłam do domu i nie mam siły się ruszyć, zaczekaj z tym jeden dzień, ale ona nie ustępowała, muszę go znaleźć teraz, aż w końcu powiedziałam, no dobrze.
Przy drzwiach spytał, a co z kolacją, którą przygotowałem, patrząc z zawodem sponad żujących ust. Kawałek pomidora wymknął się ze słowami i zawisł, drżący, na brodzie, powiedziałam, muszę iść pomóc Szirze poszukać kota, a on na to, zawsze narzekasz, że nie szykuję jedzenia, a kiedy przyszykuję, nigdy nie jesz. Co mam zrobić, rozzłościłam się, gdybyś powiedział jej, że już śpię, nie musiałabym teraz wychodzić, wierz mi, wolałabym zostać w domu, on nadal przeżuwał wytrwale, jakby żuł moje słowa, mełł je w ustach, patrząc w telewizor, spojrzałam na niego na pożegnanie i wyszłam, ilekroć go zostawiałam, zawsze miałam wrażenie, że więcej go nie zobaczę, że to ostatni raz, i wszystkie te setki razy, gdy się myliłam, wcale nie osłabiały tego przekonania, tylko mnie upewniały, tylko zwiększały lęk, że tym razem to się stanie.
Szira siedziała w kuchni, z głową na brudnym stole i włosami w okruchach. Tak się tego bałam, szlochała, a gdy to się w końcu stało, jest gorzej, niż myślałam, powiedziałam, wstrzymaj się z tą żałobą, najpierw go poszukajmy, i zaczęłam się czołgać po domu, szukając go pod łóżkami, w szafach, jak idiotka wołałam, Tulia, Tulia, jakbym poprzez wysiłek włożony w poszukiwania mogła naprawić swoją winę, przecież powinnam była go odprowadzić do domu albo przynajmniej zabrać z ulicy, i tak się czołgałam uparcie, aż kędzierzawy kurz pokrył mnie, jakbym przebrała się za owcę, i przeklinałam chwilę, w której postanowiłam przyjść do niej, czemu nie poszłam prosto do domu, co takiego pilnego miałam jej do powiedzenia, aż kolana mnie rozbolały i powiedziałam dość, poszukajmy na dworze.
Kiedy wyszłyśmy, Szira, zesztywniała, przylgnęła do mnie drobnym ciałem i wyszeptała, dziękuję, że idziesz ze mną, nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła, jej słowa wbijały się we mnie jak pinezki, potęgując poczucie winy, chodząc uliczkami koło głównej ulicy, wołałyśmy: Tulia, Tulia, a ilekroć ze śmietnika wyskoczył kot, ona w napięciu chwytała mnie za rękę, a potem puszczała ją, zawiedziona, aż w końcu nie było wyjścia, zbliżyłyśmy się powoli do głównej ulicy i ona powiedziała, sprawdź ty, bo ja nie mogę, więc go szukałam w pędzących zimnych światłach, kolejnych parach zbrodniczych ślepi, i nic nie zobaczyłam, tak sprawnie usunięto wielkie, rozpieszczone ciało, ufne, o długich wąsach, pod którymi zawsze zdawał się skrywać uśmiech, nierzeczywisty, a jednak całkowicie namacalny.
To mi uświadomiło, jaka jestem samotna, powiedziała, kiedy usiadłyśmy na ławce pod jej domem, masz szczęście, że nie jesteś sama, a ja poczułam się niezręcznie, jak zawsze, kiedy wypływał ten temat, bo ona poznała Joniego pierwsza, wcześniej niż ja, i zawsze mi się zdawało, że jest w nim zakochana, tymczasem ja odebrałam jej i Joniego, i kota. Teraz nie mogłam już powiedzieć Szirze ze śmiechem, weź Joniego i daj mi kota, jak zwykłam mawiać czasem, gdy Tulia przytulał się do mnie, przywołując wspomnienia kotów, które w życiu kochałam, zawsze lepiej radziłam sobie z kotami niż z mężczyznami, ale Joni nie zgadzał się na kota w domu, bo jego zdaniem to nigdy się dobrze nie kończy, i proszę, miał rację, ale właściwie co się dobrze kończy. Byłam tak udręczona, że ledwo mogłam oddychać, i właśnie wtedy wyszła ześmieciami sąsiadka z góry i Szira zapytała, może pani widziała Tulię, a ona powiedziała, wydaje mi się, że go widziałam jakąś godzinę, dwie temu, szedł za wysoką dziewczyną z długimi, kręconymi włosami, nagle jej ręce, usiłujące zobrazować wzrost dziewczyny i długość włosów, zastygły przede mną i wpadłam w popłoch, czemu się nie przebrałam albo nie spięłam włosów, Szira patrzy na mnie, sąsiadka też patrzy na mnie, a ja mówię, nie, to nie ja, nie było mnie tu dzisiaj, byłam u rodziców, przysięgam, zasiedziałam się tam, bo był u nich pewien facet z przerażającą twarzą, sąsiadka mówi, tak, w każdym razie dziewczyna podobna do pani kręciła się tutaj i kot poszedł za nią w stronę ulicy. Słyszałam, że dzisiaj ktoś tu przejechał kota, wymamrotała Szira, sąsiadka odpowiedziała, tego to ja już nie wiem, i weszła do budynku, pozostawiając mnie z nią sam na sam, odezwałam się, Szira, przysięgam, powiedziałabym ci, a ona ucięła zimno, nieważne, jak to było, chcę tylko mojego kota. On wróci, zobaczysz, powiedziałam błagalnie, do rana wróci, a ona, jestem zmęczona, Ja’ara, chce mi się spać, i znów głos jej się załamał, jak ja zasnę bez niego, przywykłam zasypiać z nim, jego mruczenie mnie uspokaja, więc powiedziałam, będę spać z tobą i będę mruczeć jak kot, a ona, dość, przestań, przecież musisz wrócić do Joniego, zawsze liczyła się z nim, okazując mu swoją miłość okrężnymi drogami, powiedziałam, Joni da sobie radę, zostanę z tobą, ale ona odpowiedziała, nie, nie, i usłyszałam w jej głosie ciężkie, dręczące zwątpienie, muszę się z tym uporać sama, szepnęłam, jeszcze jest szansa, że wróci, a ona powiedziała, wiesz, że nie.
W drodze powrotnej myślałam, zawsze się będę wypierać, tylko ja wiem, nikt poza mną, a jeśli będę zaprzeczać wystarczająco długo, prawda się skurczy, ustąpi przed kłamstwem i sama nie będę już wiedzieć, co się tam rzeczywiście stało, i myślałam o lęku, jaki mnie chwycił na śliskich schodach, o tym, jak czasem lęk uprzedza swoją przyczynę, próbowałam sobie przypomnieć, co tak groźnego było w tamtej twarzy, ale twarzy nie pamiętałam, tylko strach, i jak zawsze w takich momentach pomyślałam z ulgą o drogim, słodkim Jonim, zaraz zaczniemy wieczór od początku, zjem wszystko, co przygotował, nie zostawię nic na talerzu, ale z zewnątrz zauważyłam, że w domu nie pali się światło, i nawet telewizor był wyłączony, tylko telefon nie spał, dzwonił uparcie, więc odebrałam, pełna obawy, że to znów Szira, ale to była matka.
On wciąż tu jest, szeptała gniewnie, mówię ci, tata umyślnie mi to robi, jestem pewna, chce zobaczyć, kto się pierwszy złamie, umieram z głodu, przez niego jestem tu uwięziona, powiedziałam, to wyjdź na chwilę do kuchni, co za problem, a ona odpowiedziała, ale nie chcę go widzieć. No to po prostu idź z zamkniętymi oczami, wtedy go nie zobaczysz, doradziłam, a ona krzyknęła, ale w ten sposób on mnie zobaczy, nie rozumiesz? Nie chcę, żeby on mnie zobaczył, a ja powiedziałam, nie martw się, mamo, nie zostanie u was na zawsze, i weszłam do ciemnej sypialni. Joni leżał, oddychając spokojnie, z zamkniętymi oczami, położyłam mu dłoń na czole i szepnęłam, dobranoc, Szczurku.