Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Życie, piękna katastrofa - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 marca 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Życie, piękna katastrofa - ebook

Klasyczne już dzieło Jona Kabata-Zinna na temat praktyki uważności w walce ze stresem i cierpieniem wytrzymuje próbę czasu. To bardzo użyteczny i praktyczny przewodnik. Gorąco polecam nowe wydanie lekarzom, pacjentom i wszystkim, którzy interesują się wiedzą o tym, jak użyć potęgi skupionej świadomości w obliczu zarówno poważnych, jak i pomniejszych życiowych wyzwań.

Andrew Weil, lek. med., autor książki Spontaniczne szczęście

To wspaniałe, że otrzymujemy nową i zaktualizowaną wersję klasycznej pozycji, która skłoniła tak wielu ludzi do wejścia na ścieżkę transformacji własnego umysłu i rozbudziła w nas zdolność dostrzegania piękna w każdej chwili, w każdym dniu naszego życia. Oparte na pierwszym drugie wydanie z pewnością będzie uznane za cenny materiał źródłowy i przewodnik nowych pokoleń szukających mądrości ukazującej, jak odnaleźć pełnię życia i jak odnaleźć w nim spełnienie.

dr Diana Chapman Walsh, emerytowana prezes zarządu Wellesley College

W zmienionym i rozszerzonym wydaniu swojego przełomowego dzieła Życie, piękna katastrofa Jon Kabat-Zinn kreśli dla nas ścieżkę życia pełną niuansów, dbałości o szczegóły i nieustannego zadziwienia. Czerpiąc ze swoich długoletnich doświadczeń w pracy z tysiącami indywidualnych przypadków, łączy osobiste historie swoich podopiecznych z najnowszymi odkryciami, by nauczyć nas wykorzystania inteligentnej świadomości w sposób, który radykalnie zmniejszy nasze obciążenie i pomoże nam odnaleźć radość nawet w najtrudniejszych chwilach życia. Ta książka może zmienić twoje życie. Skorzystaj z zaproszenia!

dr Clifford Saron, UC Davis Center for Mind and Brain, szef zespołu badawczego, The Shamatha Project

Kategoria: Psychologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-939-8
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

_dla mojej rodziny_

_dla wszyst­kich pacjen­tów Kli­niki Reduk­cji Stresu przy Uni­wer­sy­te­cie Mas­sa­chu­setts, któ­rzy poja­wili się w niej, by sta­nąć w obli­czu kata­strofy i się roz­wi­jać_

_dla byłych, obec­nych i przy­szłych uczest­ni­ków pro­gra­mów MBSR i wszyst­kich innych pro­gra­mów opar­tych na uważ­no­ści_

_oraz dla nauczy­cieli i bada­czy uważ­no­ści na całym świe­cie – skła­dam Wam pokłon w podzię­ko­wa­niu za Wasze odda­nie, rze­tel­ność i zami­ło­wa­nie do tej pracy_Książka ta opi­suje Pro­gram Reduk­cji Stresu w Opar­ciu o Uważ­ność (dalej MBSR od ang. Mind­ful­ness-Based Stress Reduc­tion, przyp. tłum.) opra­co­wany w Kli­nice Reduk­cji Stresu przy Wydziale Medycz­nym Uni­wer­sy­tetu Mas­sa­chu­setts. Jej zawar­to­ści nie należy jed­nak uzna­wać za odzwier­cie­dle­nie sta­no­wi­ska czy poli­tyki Uni­wer­sy­tetu Mas­sa­chu­setts ani trak­to­wać jako ofi­cjal­nych zale­ceń tej uczelni.

Zawarte w książce zale­ce­nia mają cha­rak­ter ogólny, a inten­cją nie jest zastą­pie­nie facho­wej tera­pii medycz­nej czy psy­chia­trycz­nej. Osoby bory­ka­jące się z pro­ble­mami natury medycz­nej powinny skon­sul­to­wać ze swoim leka­rzem sto­sow­ność udziału w pro­gra­mie MBSR, a zwłasz­cza sto­sow­ność podej­mo­wa­nia nie­któ­rych ćwi­czeń z zakresu jogi, i omó­wić odpo­wied­nie ich mody­fi­ka­cje dosto­so­wane do wła­snych spe­cy­ficz­nych warun­ków oraz stanu zdro­wia.Przed­mowa

Ta przy­stępna i prak­tyczna książka może być przy­datna na wiele spo­so­bów. Sądzę, że wielu ludzi sko­rzy­sta na jej lek­tu­rze. Czy­ta­jąc ją, zro­zu­mie­cie, że medy­ta­cja odnosi się do naszej codzien­no­ści. Książkę tę można opi­sać jako otwar­cie drzwi w podwój­nym zna­cze­niu – ku dhar­mie (od strony świata) i ku światu (od strony dharmy). Kiedy dharma rze­czy­wi­ście zaj­muje się z tro­ską pro­ble­mami życia, jest dharmą praw­dziwą. I to wła­śnie naj­bar­dziej cenię w tej książce. Dzię­kuję auto­rowi, że ją napi­sał.

Thich Nhat Hanh

Plum Vil­lage, Fran­cja, 1989

W ciągu ostat­nich ponad dwu­dzie­stu pię­ciu lat mnó­stwo osób odkryło, że uważ­ność jest naj­bar­dziej nie­za­wod­nym źró­dłem spo­koju i rado­ści. Każdy może ją prak­ty­ko­wać. Coraz wyraź­niej widać też, że zależy od niej nie tylko zdro­wie i dobre samo­po­czu­cie jed­nostki, lecz rów­nież prze­trwa­nie naszej cywi­li­za­cji i całej pla­nety. Ni­gdy dotąd skie­ro­wane do każ­dego z nas zapro­sze­nie do prze­bu­dze­nia się i korzy­sta­nia z każ­dej danej nam chwili życia nie było tak potrzebne jak dzi­siaj.

Thich Nhat Hanh

Plum Vil­lage, Fran­cja, 2013Wstęp

Stres, ból i cho­roba: w obli­czu kom­plet­nej kata­strofy

Książka ta jest dla Czy­tel­nika swego rodzaju zapro­sze­niem do wyru­sze­nia w podróż drogą wła­snego roz­woju, odkry­wa­nia sie­bie, ucze­nia się i uzdro­wie­nia. Jej fun­da­ment to trzy­dzie­ści cztery lata doświad­czeń kli­nicz­nych z udzia­łem ponad dwu­dzie­stu tysięcy osób, które wyru­szyły w taką samą podróż dzięki udzia­łowi w ośmio­ty­go­dnio­wym kur­sie zna­nym jako Pro­gram Reduk­cji Stresu w Opar­ciu o Uważ­ność (MBSR od angiel­skiego Mind­ful­ness-Based Stress Reduc­tion), ofe­ro­wa­nym przez Kli­nikę Reduk­cji Stresu Cen­trum Medycz­nego Uni­wer­sy­tetu Mas­sa­chu­setts w Wor­ce­ster. Obec­nie, gdy piszę te słowa, w szpi­ta­lach, przy­chod­niach i kli­ni­kach w Sta­nach Zjed­no­czo­nych oraz na całym świe­cie działa ponad 720 wzo­ro­wa­nych na MBSR pro­gra­mów opie­ra­ją­cych się na uważ­no­ści. Na całym świe­cie wzięło w nich udział tysiące ludzi.

Od chwili zało­że­nia kli­niki w 1979 roku pro­gram MBSR nie­ustan­nie sty­mu­lo­wał roz­wój nowego nurtu w dzie­dzi­nie medy­cyny, psy­chia­trii i psy­cho­lo­gii, który naj­le­piej okre­ślić jako medy­cyna par­ty­cy­pa­cyjna. Pro­gramy opra­co­wane w opar­ciu o uważ­ność stały się dla uczest­ni­ków szansą na peł­niej­sze zaan­ga­żo­wa­nie na rzecz zdro­wia i dobrego samo­po­czu­cia, podróż uzu­peł­nia­jącą wszel­kie tera­pie medyczne. Oczy­wi­ście to zaan­ga­żo­wa­nie zaczyna się tam, gdzie pacjenci znaj­dują się aku­rat w chwili pod­ję­cia tego wyzwa­nia, pole­ga­ją­cego na tym, że zro­bią dla sie­bie coś, czego nikt inny dla nich nie zrobi.

W roku 1979 MBSR był nowym pro­gra­mem kli­nicz­nym w obrę­bie nowej gałęzi medy­cyny zna­nej jako medy­cyna beha­wio­ralna, okre­śla­nej dziś sze­rzej mia­nem medy­cyny ciała i umy­słu oraz medy­cyny inte­gra­cyj­nej. Z per­spek­tywy medy­cyny ciała i umy­słu czyn­niki men­talne i emo­cjo­nalne, spo­sób, w jaki myślimy i w jaki się zacho­wu­jemy, mogą mieć istotny wpływ, zarówno pozy­tywny, jak i nega­tywny, na nasze zdro­wie oraz zdol­no­ści rege­ne­ra­cyjne. Powią­zane są także z jako­ścią życia i satys­fak­cją z niego nawet w przy­padku prze­wle­kłej cho­roby, chro­nicz­nego bólu czy stresu.

Takie podej­ście, w 1979 roku uzna­wane za rady­kalne, dziś sta­nowi aksjo­mat w medy­cy­nie. Możemy więc po pro­stu stwier­dzić, że pro­gram MBSR to kolejny przy­kład prak­ty­ko­wa­nia dobrej medy­cyny. Obec­nie, jak się wła­śnie prze­ko­na­li­śmy, jego war­tość i zasto­so­wa­nia potwier­dzają prze­ko­nu­jące dowody naukowe. Nie było to takie oczy­wi­ste, gdy książka uka­zała się po raz pierw­szy. Wyda­nie to pod­su­mo­wuje naj­istot­niej­sze wyniki badań prze­ma­wia­jące za sto­so­wa­niem pro­gramów opar­tych na uważ­no­ści, a także dowody świad­czące o sku­tecz­no­ści tych pro­gramów w obni­ża­niu poziomu stresu, regu­la­cji obja­wów oraz w odzy­ska­niu rów­no­wagi emo­cjo­nal­nej dzięki roz­ma­itym podej­ściom, nie wspo­mi­na­jąc o wpły­wie na mózg i sys­tem odpor­no­ściowy. Jest rów­nież mowa o tym, jak tre­ning uważ­no­ści stał się inte­gralną czę­ścią zarówno dobrej prak­tyki medycz­nej, jak i sku­tecz­nej edu­ka­cji w tej dzie­dzi­nie.

Osoby, które dążą do samo­roz­woju, odkry­wa­nia samych sie­bie, ucze­nia się i uzdro­wie­nia, jakie umoż­li­wia MBSR, pra­gną odzy­skać kon­trolę nad swoim zdro­wiem i osią­gnąć względny spo­kój umy­słu. Poja­wiają się u nas ze skie­ro­wa­niem lekar­skim lub – coraz czę­ściej – z wła­snej woli, z powodu naj­roz­ma­it­szych pro­ble­mów życio­wych i medycz­nych, od bólu głowy, wyso­kiego ciśnie­nia, bólu ple­ców, po cho­roby serca, raka, AIDS i stany lękowe. Tra­fiają do nas ludzie mło­dzi, leciwi i w śred­nim wieku. Pod­czas tre­ningu MBSR uczą się, jak się o sie­bie zatrosz­czyć. Nie ma on jed­nak zastą­pić tera­pii medycz­nej, lecz być jej nie­zbęd­nym uzu­peł­nie­niem.

Pod­czas ośmio­ty­go­dnio­wego kursu, któ­rego istotą jest inten­sywny samo­dzielny pro­gram tre­nin­gowy poświę­cony sztuce świa­do­mego życia, nasi pacjenci dowia­dują się wię­cej niż przez lata docie­kań. Książka ta jest odpo­wie­dzią na ich pyta­nia. Ma być prak­tycz­nym prze­wod­ni­kiem dla każ­dego, w zdro­wiu czy w cho­ro­bie, w stre­sie czy w bólu, kto chciałby prze­kro­czyć wła­sne ogra­ni­cze­nia i popra­wić swoje zdro­wie i samo­po­czu­cie.

MBSR opiera się na suro­wym i sys­te­ma­tycz­nym tre­ningu uważ­no­ści, for­mie medy­ta­cji wywo­dzą­cej się z bud­dyj­skich tra­dy­cji Azji. Naj­pro­ściej rzecz ujmu­jąc, uważ­ność to wolna od osądu świa­do­mość każ­dej mija­ją­cej chwili. Kul­ty­wuje się ją poprzez inten­cjo­nalne nakie­ro­wa­nie uwagi na rze­czy, któ­rym zazwy­czaj nie przy­pi­suje się więk­szego zna­cze­nia. Jest to podej­ście sys­te­ma­tyczne, zmie­rza­jące do roz­wi­nię­cia nowych rodza­jów aktyw­no­ści, kon­troli i mądro­ści, w opar­ciu o naszą zdol­ność do anga­żo­wa­nia uwagi oraz w opar­ciu o świa­do­mość, wgląd i współ­czu­cie, które się wtedy rodzą.

Kli­nika Reduk­cji Stresu to nie pogo­to­wie ratun­kowe, w któ­rym pacjenci w spo­sób bierny otrzy­mują pomoc i wska­zówki tera­peu­tyczne. Pro­gram MBSR to for­muła aktyw­nego ucze­nia się, dzięki któ­rej uczest­nicy pro­gramu roz­wi­jają swoje natu­ralne zdol­no­ści i zaczy­nają robić dla sie­bie coś, co pro­wa­dzi do poprawy zdro­wia oraz samo­po­czu­cia.

Jak poka­za­li­śmy, w trak­cie tego pro­cesu zakła­damy, że dopóki oddy­chamy, wszystko jest z nami bar­dziej w porządku niż nie w porządku, choć w danej chwili możemy czuć się cho­rzy lub zde­spe­ro­wani. Jeśli jed­nak zamie­rzamy zmo­bi­li­zo­wać nasz poten­cjał roz­woju i samo­uz­dra­wia­nia, a także zyskać więk­szą kon­trolę nad swoim życiem, nie obę­dzie się bez wysiłku. Dla­tego też prze­strze­gamy naszych pacjen­tów, że udział w pro­gra­mie może się wią­zać ze stre­sem.

Cza­sem wyja­śniam to stwier­dze­niem, że zda­rzają się chwile, gdy trzeba roz­nie­cić ogień w jed­nym miej­scu, aby uga­sić go gdzie indziej. Żadne lekar­stwo samo w sobie nie uod­porni nas na stres czy ból, nie roz­wiąże w magiczny spo­sób naszych życio­wych pro­ble­mów ani nas nie uzdrowi. Na dro­dze do uzdro­wie­nia, osią­gnię­cia wewnętrz­nego spo­koju i dobrego samo­po­czu­cia, musimy pod­jąć świa­domy wysi­łek – pra­co­wać ze stre­sem i bólem, które są przy­czyną naszego cier­pie­nia.

W tych cza­sach stres wypeł­nia nasze życie tak wszech­obec­nie i pod­stęp­nie, że wielu ludzi podej­muje wysi­łek, by zro­zu­mieć lepiej jego dzia­ła­nie oraz zna­leźć kre­atywne anti­do­tum. Odnosi się to zwłasz­cza do tych aspek­tów stresu, któ­rych nie uda się pod­dać peł­nej kon­troli, ale które można prze­ży­wać ina­czej, jeśli umiemy osią­gnąć przy­naj­mniej chwi­lową rów­no­wagę i potra­fimy włą­czyć je w szer­szą stra­te­gię zdrow­szego spo­sobu życia. Osoby, które decy­dują się na tego typu pracę ze stre­sem, zaczy­nają rozu­mieć darem­ność ocze­ki­wa­nia, że pomoże ktoś z zewnątrz i wszystko naprawi. Takie oso­bi­ste zaan­ga­żo­wa­nie odgrywa jesz­cze więk­szą rolę, gdy cier­pimy na prze­wle­kłą cho­robę albo jeste­śmy dotknięci ułom­no­ścią, dodat­kowo pod­no­szącą poziom stresu, jakby i tak nie dość go było w naszej codzien­no­ści.

Pro­ble­ma­tyka stresu nie dopusz­cza naiw­nych czy pro­wi­zo­rycz­nych roz­wią­zań. U swo­ich pod­staw stres jest natu­ralną czę­ścią życia, od któ­rej nie ma ucieczki, tak jak nie ma jej od ludz­kiej kon­dy­cji jako takiej. Nie­któ­rzy jed­nak pró­bują uni­kać stresu, odgra­dza­jąc się od peł­nego prze­ży­wa­nia wła­snego życia. Inni, aby od niego uciec, znie­czu­lają się w ten czy inny spo­sób. Oczy­wi­ście uni­ka­nie nie­po­trzeb­nego bólu i uciąż­li­wo­ści można uznać wyłącz­nie za wyraz roz­sądku. Z pew­no­ścią wszy­scy musimy cza­sem nabrać dystansu do naszych pro­ble­mów. Jeśli jed­nak ucieczka i uni­ka­nie stają się nawy­ko­wym spo­so­bem radze­nia sobie z nimi, to pro­blemy się nawar­stwiają. Pro­blemy nie zni­kają za dotknię­ciem cza­ro­dziej­skiej różdżki. Gdy prze­sta­jemy się w nie wsłu­chi­wać, gdy od nich ucie­kamy albo po pro­stu prze­sta­jemy reago­wać, znika lub zostaje stłu­miona nasza zdol­ność do wycią­ga­nia wnio­sków, do roz­woju i uzdro­wie­nia. W grun­cie rze­czy zmie­rze­nie się z pro­ble­mami jest zwy­kle jedy­nym spo­so­bem, by ode­szły w prze­szłość.

Śmiałe sta­wa­nie w obli­czu trud­no­ści może pro­wa­dzić do sku­tecz­nych roz­wią­zań oraz wewnętrz­nego spo­koju i har­mo­nii. Gdy potra­fimy umie­jęt­nie zmo­bi­li­zo­wać wewnętrzne zasoby, pozwa­la­jące nam sta­wić czoło pro­ble­mom, prze­ko­nu­jemy się, że jeste­śmy w sta­nie wyko­rzy­stać napór pro­blemu jako napęd, żeby się z niego wydo­stać, tak samo jak żeglarz usta­wia żagiel, by użyć siły wia­tru do napędu łodzi. Nie można żeglo­wać wprost pod wiatr, a jeśli umiemy żeglo­wać tylko z wia­trem wie­ją­cym w plecy, będziemy pły­nąć tylko w tę stronę, którą wiatr wybie­rze. Jeśli jed­nak wiemy, jaki zro­bić uży­tek z ener­gii wia­tru i jeste­śmy cier­pliwi, możemy dotrzeć wła­śnie tam, gdzie chcemy. Możemy mieć sytu­ację pod kon­trolą.

Jeśli w taki wła­śnie spo­sób chcie­li­by­śmy wyko­rzy­stać siłę napę­dową pro­ble­mów, musimy się odpo­wied­nio dostroić, podob­nie jak żeglarz dostroił się do swego jachtu, wód, wia­tru i obra­nego kursu. Musimy się nauczyć, jak radzić sobie z roz­ma­itymi stre­su­ją­cymi oko­licz­no­ściami, nie tylko przy dobrej pogo­dzie i nie tylko wtedy, gdy wiatr wieje w pożą­da­nym przez nas kie­runku.

Wszy­scy wiemy, że nikt nie kon­tro­luje pogody. Wprawni żegla­rze uczą się, jak sta­ran­nie odczy­ty­wać wysy­łane przez nią sygnały i sza­no­wać jej potężną siłę. Jeśli to moż­liwe, sta­rają się uni­kać sztor­mów, ale jeśli znajdą się w środku burzy, wie­dzą, jak opu­ścić żagle, zabez­pie­czyć sta­tek i szczę­śli­wie prze­cze­kać, a więc kon­tro­lują to, co można kon­tro­lo­wać, nie zaj­mu­jąc się resztą. Trzeba wprawy, prak­tyki i mnó­stwa bez­po­śred­niego doświad­cze­nia z wszel­kimi warun­kami pogo­do­wymi, by roz­wi­nąć umie­jęt­no­ści, któ­rych można użyć, gdy jeste­śmy w potrze­bie. Mówiąc o sztuce świa­do­mego życia, mamy na myśli roz­wi­nię­cie umie­jęt­no­ści i ela­stycz­no­ści w radze­niu sobie i nawi­go­wa­niu przez codzien­ność w róż­nych „warun­kach pogo­do­wych”.

W zma­ga­niu się z pro­ble­mami i stre­sem klu­czowa jest kwe­stia kon­troli. W świe­cie, w któ­rym żyjemy, działa wiele sił pozo­sta­ją­cych zupeł­nie poza naszym wpły­wem, ale są też takie, które błęd­nie uzna­jemy za nie­za­leżne od nas. W dużym stop­niu zdol­ność do wpły­wa­nia na oko­licz­no­ści naszego życia zależy od spo­sobu widze­nia świata. Nasze prze­ko­na­nia doty­czące nas samych, naszych umie­jęt­no­ści, jak rów­nież tego, jak postrze­gamy świat i aktywne w nim siły, kształ­tują nasz obraz tego, co jest moż­liwe, a co nie. Nasz ogląd świata decy­duje o tym, ile mamy ener­gii i jak ją pożyt­ku­jemy.

Na przy­kład w chwi­lach, gdy czu­jemy się zupeł­nie przy­tło­czeni pre­sją zda­rzeń, a nasze wysiłki wydają się daremne, bar­dzo łatwo popaść w sza­blo­nowe przy­gnę­bia­jące roz­my­śla­nia; natłok bez­re­flek­syj­nych myśli wywo­łuje coraz sil­niej­sze poczu­cie, że bieg wypad­ków nas prze­ra­sta i jeste­śmy bez­radni. Wszystko zdaje się wymy­kać z rąk, a próby zmiany tego stanu rze­czy są nie­warte zachodu. Nato­miast gdy odbie­ramy świat jako źró­dło zagro­że­nia i nie ocze­ku­jemy nic oprócz tego, że nas przy­tło­czy, mogą prze­wa­żać uczu­cia nie­pew­no­ści i nie­po­koju, wpę­dza­jąc nas w nie­ustanne zamar­twie­nie się wszyst­kim, co uzna­jemy za zagro­że­nie dla nas lub naszego poczu­cia kon­troli. Zagro­że­nie może być praw­dziwe lub wyima­gi­no­wane – dla stresu, który odczu­wamy, i jego skut­ków w naszym życiu róż­nica jest nie­mal bez zna­cze­nia.

Poczu­cie zagro­że­nia może pro­wa­dzić do zło­ści i nie­chęci, a dalej do agre­syw­nych zacho­wań, napę­dza­nych drze­mią­cym w nas głę­boko instynk­tem obron­nym i chę­cią zacho­wa­nia kon­troli. Kiedy mamy poczu­cie, że panu­jemy nad sytu­acją, możemy przez chwilę odczu­wać satys­fak­cję. Kiedy jed­nak znów tra­cimy to poczu­cie albo nam się wydaje, że zupeł­nie stra­ci­li­śmy kon­trolę, może dojść do głosu naj­głę­biej ukry­wany brak poczu­cia bez­pie­czeń­stwa. Być może zacho­wamy się w spo­sób auto­de­struk­cyjny i szko­dliwy dla innych. Pry­ska zado­wo­le­nie i wewnętrzny spo­kój.

Gdy zapa­damy na chro­niczną cho­robę albo dotyka nas jakieś upo­śle­dze­nie, odbie­ra­jące nam moż­li­wość funk­cjo­no­wa­nia w dotych­cza­sowy spo­sób, kon­tro­lo­wany przez nas obszar życia mocno się kur­czy. Gdy odczu­wamy fizyczny ból, a lecze­nie far­ma­ko­lo­giczne nie pomaga, odczu­wany stres może zostać spo­tę­go­wany przez chaos emo­cjo­nalny wywo­łany świa­do­mo­ścią, że nawet leka­rze nie mają wpływu na nasz stan.

Nasze tro­ski doty­czące zacho­wa­nia kon­troli nie ogra­ni­czają się do pod­sta­wo­wych pro­ble­mów życio­wych. Cza­sem silne napię­cie zwią­zane jest z reak­cjami na naj­drob­niej­sze, naj­bar­dziej ulotne zda­rze­nia, sta­no­wiące w ten czy inny spo­sób zagro­że­nie dla naszego poczu­cia kon­troli: samo­chód psuje się wtedy, gdy mamy do zała­twie­nia coś waż­nego, dzieci igno­rują nasze pole­ce­nia po raz dzie­siąty w ciągu dzie­się­ciu minut, sto­imy w dłu­giej kolejce do kasy w cen­trum han­dlo­wym.

* * *

Nie­ła­two zna­leźć jedno słowo czy wyra­że­nie, które odda sze­roki wachlarz życio­wych doświad­czeń wywo­łu­ją­cych w nas udrękę, ból, powo­du­ją­cych pod­skórny lęk, nie­pew­ność oraz utratę kon­troli. Gdy­by­śmy mieli spo­rzą­dzić ich listę, z pew­no­ścią zna­la­złyby się na niej nasze słabe punkty, rany wewnętrzne, a także to, że nie będziemy żyć wiecz­nie. Taka lista mogłaby także zawie­rać naszą zbio­rową zdol­ność do okru­cień­stwa i prze­mocy, jak rów­nież olbrzy­mie pokłady igno­ran­cji, pazer­no­ści, złu­dzeń i fał­szu, które napę­dzają zarówno nas, jak i cały świat. Jak mogli­by­śmy okre­ślić osta­teczną sumę naszych sła­bych punk­tów i bra­ków, ogra­ni­czeń, wad, cho­rób, ura­zów i ułom­no­ści, z któ­rymi musimy żyć, oso­bi­stych pora­żek i nie­po­wo­dzeń, które prze­ży­li­śmy albo któ­rych oba­wiamy się w przy­szło­ści, nie­spra­wie­dli­wo­ści i wyzy­sku, które zno­si­li­śmy albo któ­rych się boimy, i wresz­cie utraty naj­bliż­szych, a prę­dzej czy póź­niej utraty wła­snego ciała? Musia­łaby to być jakaś meta­fora wolna od ckli­wo­ści, nio­sąca w sobie rów­nież zro­zu­mie­nie, że to, że czu­jemy lęk i cier­pimy, nie ozna­cza, że życie jest kata­strofą. Musia­łaby ona zawie­rać świa­do­mość, że oprócz cier­pie­nia ist­nieje radość, oprócz roz­pa­czy nadzieja, oprócz roz­draż­nie­nia spo­kój, oprócz nie­na­wi­ści miłość, a oprócz cho­roby zdro­wie.

Gdy szu­kam opisu tego aspektu ludz­kiej kon­dy­cji, któ­remu pacjenci naszej kli­niki – a w grun­cie rze­czy pew­nego dnia wszy­scy z nas – muszą sta­wić czoło i wyrwać się z jego ogra­ni­czeń, cią­gle powra­cam do pew­nego zda­nia z filmu _Grek Zorba_, ekra­ni­za­cji powie­ści Nikosa Kazan­dza­kisa. W któ­rymś momen­cie młody towa­rzysz Zorby (Alan Bates) zwraca się do niego z pyta­niem: „Zorba, czy mia­łeś kie­dyś żonę?”. Na co Zorba (grany przez wspa­nia­łego Anthony’ego Quinna) odpo­wiada pomru­kiem (tro­chę para­fra­zu­jąc): „A czy nie jestem męż­czy­zną? Oczy­wi­ście, że mia­łem żonę. Żonę, dom, dzieci… całą tę kata­strofę!”.

Nie miał to być lament. Mieć żonę i dzieci nie ozna­cza kata­strofy. Odpo­wiedź Zorby zawiera naj­wyż­szy poziom zro­zu­mie­nia bogac­twa życia i nie­uchron­no­ści wszyst­kich jego dyle­ma­tów, zgry­zot, traum, tra­ge­dii i iro­nii. Jego droga przez zawie­ru­chę tej kom­plet­nej kata­strofy to „taniec”, świę­to­wa­nie życia. Zorba śmieje się z niego, ale i z sie­bie, nawet w obli­czu oso­bi­stej klę­ski i prze­gra­nej. Dzięki takiemu podej­ściu nie jest ni­gdy przy­tło­czony zbyt długo, ni­gdy nie ponosi osta­tecz­nej klę­ski w walce ze świa­tem albo wła­snym, nie­ma­łym prze­cież sza­leń­stwem.

Każdy, kto zna książkę Kazan­dza­kisa, może sobie bez trudu wyobra­zić, jaką „kom­pletną kata­strofą” dla jego żony i dzieci musiało być życie z Zorbą. Nie­rzadko boha­ter podzi­wiany przez innych w sfe­rze publicz­nej powo­duje dużo bólu w życiu pry­wat­nym. Jed­nak gdy usły­sza­łem te słowa po raz pierw­szy, mia­łem poczu­cie, że „kom­pletna kata­strofa” ujmuje coś pozy­tyw­nego na temat zdol­no­ści ludz­kiego ducha do upo­ra­nia się z tym, co w życiu naj­trud­niej­sze, oraz do roz­wi­ja­nia siły i mądro­ści. Dla mnie sta­nię­cie w obli­czu kom­plet­nej kata­strofy ozna­cza pogo­dze­nie się z tym, co naj­głęb­sze i naj­lep­sze, a osta­tecz­nie z tym, co jest w nas naj­bar­dziej ludz­kie. Na całym świe­cie nie ma ani jed­nej osoby, która nie pozna­łaby swo­jej wła­snej wer­sji kom­plet­nej kata­strofy.

Kata­strofa nie ozna­cza nie­szczę­ścia. Ozna­cza raczej doj­mu­jący bez­miar naszego życio­wego doświad­cze­nia. Obej­muje kry­zys i klę­skę, nie­wia­ry­godną i trudną do zaak­cep­to­wa­nia, ale ozna­cza też wszyst­kie drobne, kumu­lu­jące się nie­po­wo­dze­nia. Wyra­że­nie to przy­po­mina nam, że życie nie­ustan­nie się zmie­nia, że wszystko, co uzna­jemy za trwałe, jest w rze­czy­wi­sto­ści tym­cza­sowe i zmienne. Doty­czy to także naszych celów, opi­nii, związ­ków, pracy, stanu posia­da­nia, owo­ców naszych wysił­ków, naszego ciała, doty­czy wszyst­kiego.

W książce tej będziemy się wpra­wiać w sztuce bra­nia kom­plet­nej kata­strofy w ramiona. Podej­dziemy do tego w spo­sób, dzięki któ­remu życiowe burze nas nie znisz­czą, nie odbiorą sił ani ostat­niej nadziei, lecz nas wzmoc­nią, udzielą nam lek­cji, jak żyć, roz­wi­jać się i wró­cić do zdro­wia w świe­cie cią­głych zmian, a cza­sem ogrom­nego bólu. Nauczymy się widzieć samych sie­bie i ota­cza­jący nas świat w zupeł­nie nowy spo­sób, pra­co­wać z naszym cia­łem, myślami, uczu­ciami i dozna­niami, nauczymy się, jak tro­chę czę­ściej się śmiać, także z sie­bie, gdy dajemy z sie­bie wszystko, by odna­leźć lub zacho­wać rów­no­wagę.

W naszych cza­sach kom­pletna kata­strofa jest widoczna na wszyst­kich fron­tach. Krótka lek­tura poran­nej gazety uzmy­sła­wia nam, że na tym świe­cie mamy do czy­nie­nia z nie­koń­czą­cym się cią­giem ludz­kiego cier­pie­nia i nie­szczęść, a więk­szość z nich to nie­szczę­ścia, któ­rych ludzie doświad­czają z powodu innych ludzi. Jeśli uważ­nie wsłu­chamy się w wia­do­mo­ści, stwier­dzimy, że codzien­nie jeste­śmy bom­bar­do­wani lawiną strasz­nych, roz­dzie­ra­ją­cych histo­rii o ludz­kiej prze­mocy i nie­szczę­ściu, prze­ka­zy­wa­nych zawsze bez­na­mięt­nym tonem wytraw­nego dzien­ni­kar­stwa, jak gdyby cier­pie­nie i śmierć ludzi w Syrii, Afga­ni­sta­nie, Iraku, Dar­fu­rze, Repu­blice Środ­ko­wo­afry­kań­skiej, Zim­ba­bwe, Afryce Połu­dnio­wej, Libii, Egip­cie, Kam­bo­dży, Sal­wa­do­rze, Irlan­dii Pół­noc­nej, Chile, Nika­ra­gui, Boli­wii, Etio­pii, na Fili­pi­nach, w Stre­fie Gazy czy Jero­zo­li­mie, w Paryżu, Peki­nie, Bosto­nie i Tuc­son, Auro­rze albo New­town czy w jakim­kol­wiek innym miej­scu – a lista ta zdaje się, nie­stety, nie mieć końca – były po pro­stu czę­ścią nada­wa­nej zaraz potem pro­gnozy pogody, pre­zen­to­wa­nej w tym samym rze­czo­wym tonie. Jeśli nawet nie słu­chamy i nie oglą­damy wia­do­mo­ści, kom­pletna kata­strofa i tak jest na wycią­gnię­cie ręki. Pre­sja, którą czu­jemy w domu i w pracy, pro­blemy, fru­stra­cja, balan­so­wa­nie na linie, żon­glerka, którą musimy upra­wiać, żeby utrzy­mać się na powierzchni tego gna­ją­cego przed sie­bie świata, są czę­ścią tej kata­strofy. Do listy Zorby, zawie­ra­ją­cej już żony, mężów, domy i dzieci, możemy dodać także pracę, rachunki, rodzi­ców, kochan­ków, teściów, śmierć, stratę, ubó­stwo, cho­robę, urazy, nie­spra­wie­dli­wość, gniew, winę, lęk, nie­uczci­wość, zagu­bie­nie i tak dalej, i tak dalej. Lista stre­su­ją­cych sytu­acji w naszym życiu i naszych reak­cji na te sytu­acje jest bar­dzo długa. Ponadto cią­gle się posze­rza, bo poja­wiają się nowe nie­ocze­ki­wane zda­rze­nia wyma­ga­jące jakiejś reak­cji.

Nikt, kto pra­cuje w szpi­talu, nie pozo­staje nie­wzru­szony w obli­czu nie­zli­czo­nych prze­ja­wów kom­plet­nej kata­strofy, z któ­rymi styka się codzien­nie. Każda osoba, która poja­wia się w Kli­nice Reduk­cji Stresu, jest przy­kła­dem swo­jej wła­snej uni­ka­to­wej wer­sji, tak samo jak wszy­scy pra­cow­nicy szpi­tala. Cho­ciaż nasi pacjenci są kie­ro­wani na tre­ning MBSR ze względu na kon­kretne pro­blemy zdro­wotne, takie jak cho­roby serca i płuc, nowo­twory, nad­ci­śnie­nie, bóle głowy, zabu­rze­nia snu, ataki paniki i nie­po­koju, pro­blemy tra­wienne zwią­zane ze stre­sem, pro­blemy skórne i wiele innych, dia­gno­styczne ety­kiety, z któ­rymi przy­cho­dzą, wię­cej o nich jako ludziach ukry­wają, niż ujaw­niają. Kom­pletna kata­strofa to skom­pli­ko­wany splot minio­nych i obec­nych doświad­czeń i rela­cji, nadziei i lęków oraz poglą­dów na to, co nam się przy­da­rzyło. Każda osoba bez wyjątku posiada wła­sną histo­rię, która nadaje zna­cze­nie i spój­ność jej per­cep­cji życia, cho­roby i bólu, jak rów­nież temu, co uważa za moż­liwe.

Histo­rie te są czę­sto nie­zwy­kle poru­sza­jące. Nasi pacjenci tra­fiają do nas nie­rzadko z poczu­ciem, że utra­cili kon­trolę nie tylko nad swoim cia­łem, lecz rów­nież nad całym swoim życiem. Czują się przy­tło­czeni lękami i zmar­twie­niami, czę­sto spo­wo­do­wa­nymi albo spo­tę­go­wa­nymi przez bole­sne prze­ży­cia i rela­cje rodzinne, a także przez poczu­cie głę­bo­kiej straty. Sły­szymy histo­rie o cier­pie­niu fizycz­nym i emo­cjo­nal­nym, o roz­cza­ro­wa­niach spo­wo­do­wa­nych nie­wy­dol­no­ścią opieki zdro­wot­nej, pozna­jemy poru­sza­jące histo­rie ludzi przy­gnie­cio­nych gnie­wem lub poczu­ciem winy, cza­sem ponie­wie­ra­nych przez życie od naj­młod­szych lat i dla­tego pozba­wio­nych wiary we wła­sne siły i wła­sną war­tość. Cza­sem spo­ty­kamy ludzi zła­ma­nych, dosłow­nie zdru­zgo­ta­nych poni­ża­niem fizycz­nym lub psy­chicz­nym.

Mimo wie­lo­let­niej tera­pii medycz­nej wielu pacjen­tów Kli­niki Reduk­cji Stresu nie zauwa­żyło żad­nej poprawy swo­jego stanu. Nie wie­dzą już nawet, gdzie mogą uzy­skać dodat­kową pomoc i trak­tują kli­nikę jako swoją ostat­nią szansę. Czę­sto są scep­tyczni, ale gotowi na wszystko, by poczuć cho­ciaż odro­binę ulgi.

A jed­nak po kil­ku­ty­go­dnio­wym uczest­nic­twie w naszym pro­gra­mie więk­szość z nich robi ogromne postępy, jeśli cho­dzi o zmianę nasta­wie­nia do swo­jego ciała, umy­słu i wła­snych pro­ble­mów. Każdy tydzień przy­nosi zauwa­żalną zmianę w ich twa­rzach i cia­łach. Po ośmiu tygo­dniach, gdy pro­gram dobiega końca, uśmiech i głęb­szy poziom roz­luź­nie­nia w ciele robią wra­że­nie nawet na zupeł­nie przy­pad­ko­wych obser­wa­to­rach. Cho­ciaż pier­wot­nie zostali skie­ro­wani do kli­niki, by nauczyć się roz­luź­niać w sytu­acji stresu i w ogóle lepiej radzić sobie ze stre­sem, jest oczy­wi­ste, że uzy­skali znacz­nie wię­cej. Nasze wie­lo­let­nie bada­nia sku­tecz­no­ści pro­gramu, jak rów­nież cząst­kowe rela­cje uczest­ni­ków poka­zują, że pacjenci wra­cają do domu uwol­nieni od nie­któ­rych dokucz­li­wych symp­to­mów, a także z wiarą w swoje moż­li­wo­ści, z więk­szym opty­mi­zmem i aser­tyw­no­ścią. Mają do sie­bie wię­cej cier­pli­wo­ści, łatwiej także akcep­tują samych sie­bie, swoje ogra­ni­cze­nia i ułom­no­ści. Pokła­dają więk­szą ufność w swoją zdol­ność radze­nia sobie z bólem fizycz­nym i emo­cjo­nal­nym oraz innymi czyn­ni­kami wpły­wa­ją­cymi na ich życie. Prze­ży­wają rów­nież mniej nie­po­koju, przy­gnę­bie­nia i gniewu. Mają poczu­cie więk­szej kon­troli, nawet w sytu­acjach zwią­za­nych z dużym napię­ciem, które wcze­śniej wytrą­ci­łyby ich z rów­no­wagi. Krótko mówiąc, o wiele lepiej radzą sobie z „kom­pletną kata­strofą” wła­snego życia, z całą gamą życio­wych doświad­czeń, a w nie­któ­rych wypad­kach także z nad­cią­ga­jącą nie­uchron­nie śmier­cią.

Jeden z uczest­ni­ków pro­gramu prze­żył zawał serca, który zmu­sił go do porzu­ce­nia pracy. Przez czter­dzie­ści lat był wła­ści­cie­lem dużej firmy i miesz­kał w jej bez­po­śred­nim sąsiedz­twie. Z jego rela­cji wynika, że pra­co­wał każ­dego dnia przez czter­dzie­ści lat, nie mając waka­cji. Kochał swoją pracę. Kar­dio­log wysłał go na kurs reduk­cji stresu po zabiegu cew­ni­ko­wa­nia serca (dia­gno­zu­ją­cym arte­rio­skle­rozę), angio­pla­styce (zabiegu posze­rza­nia tęt­nicy wień­co­wej) i po zakoń­cze­niu pro­gramu reha­bi­li­ta­cji kar­dio­lo­gicz­nej. Gdy mija­łem go w pocze­kalni, zoba­czy­łem w jego twa­rzy abso­lutną roz­pacz i zagu­bie­nie. Wyglą­dał, jakby za chwilę miał się roz­pła­kać. Przy­jął go mój kolega, Saki San­to­relli, ale od tego czło­wieka bił taki smu­tek, że usia­dłem obok i zaczą­łem z nim roz­ma­wiać. Wtedy ni to do mnie, ni to do nikogo rzekł, że nie chce już dłu­żej żyć, że nie ma poję­cia, co robi w Kli­nice Reduk­cji Stresu, że jego życie jest skoń­czone – nie widzi już w nim żad­nego sensu, nic już nie spra­wia mu rado­ści, nawet czas spę­dzany z żoną i dziećmi, więc nie chce już nic robić.

Po ośmiu tygo­dniach jego oczy znów lśniły życiem. Kiedy spo­tka­łem go po zakoń­cze­niu pro­gramu MBSR, powie­dział mi, że praca pochło­nęła całe jego życie, pra­wie go zabiła, a on nawet nie zauwa­żył, co mu umyka. Opo­wia­dał, jak dotarło do niego, że ni­gdy nie powie­dział swoim dora­sta­ją­cym dzie­ciom, że je kocha, ale zamie­rza robić to teraz, dopóki ma jesz­cze szansę. Był pełen entu­zja­zmu i nadziei wobec życia i po raz pierw­szy przy­szła mu do głowy myśl o sprze­da­niu firmy. Żegna­jąc się, ser­decz­nie mnie uści­skał. Praw­do­po­dob­nie pierw­szy raz w życiu uści­skał wtedy innego męż­czy­znę.

Czło­wiek ów nie pozbył się cho­roby serca – cier­piał na nią w takim samym stop­niu jak na początku tre­ningu, ale wtedy uzna­wał sie­bie za czło­wieka cho­rego. Był pogrą­żo­nym w depre­sji pacjen­tem kar­dio­lo­gicz­nym. W ciągu ośmiu tygo­dni stał się zdrow­szy i szczę­śliw­szy. Pod­cho­dził teraz do życia z entu­zja­zmem, cho­ciaż wciąż miał chore serce i sporo życio­wych pro­ble­mów. W swoim wła­snym umy­śle prze­stał jed­nak uzna­wać sie­bie za pacjenta cho­ru­ją­cego na serce i zoba­czył w sobie znów peł­nego czło­wieka.

Co dopro­wa­dziło do tak wiel­kiej prze­miany? Nie wiemy tego z cał­ko­witą pew­no­ścią. Miało na nią wpływ wiele czyn­ni­ków. Wziął jed­nak w tym okre­sie udział w pro­gra­mie MBSR i potrak­to­wał go poważ­nie. Począt­kowo myśla­łem, że odpad­nie po tygo­dniu, ponie­waż – poza wszyst­kim innym – żeby dotrzeć do szpi­tala, musiał codzien­nie poko­ny­wać osiem­dzie­siąt kilo­me­trów, a nie jest to łatwe w sta­nie depre­sji. Mimo to został i wyko­nał pracę, któ­rej od niego wyma­ga­li­śmy, choć w pierw­szych dniach wąt­pił w jej sens.

Inny męż­czy­zna, nie­wiele po sie­dem­dzie­siątce, poja­wił się w kli­nice z dotkli­wym bólem stóp. Na pierw­szych zaję­ciach sie­dział na wózku inwa­lidz­kim. Na każde zaję­cia przy­jeż­dżała z nim żona, która sie­działa przed salą przez dwie i pół godziny. Pierw­szego dnia męż­czy­zna powie­dział swo­jej gru­pie, że ból jest tak wielki, że chciałby sobie po pro­stu uciąć stopy. Nie rozu­miał, jak medy­ta­cja mia­łaby mu pomóc, ale sprawy miały się tak źle, że był gotów spró­bo­wać wszyst­kiego. Wszy­scy głę­boko mu współ­czuli.

Coś musiało go bar­dzo poru­szyć w cza­sie tych pierw­szych zajęć, ponie­waż czło­wiek ów w kolej­nych tygo­dniach wyka­zał się nad­zwy­czajną deter­mi­na­cją w pracy ze swoim bólem. Na dru­gie zaję­cia przy­szedł o kulach. Wszy­scy byli­śmy pod ogrom­nym wra­że­niem, gdy obser­wo­wa­li­śmy, jak z tygo­dnia na tydzień zamie­nia wózek inwa­lidzki na kule, a potem na laskę. Pod koniec pro­gramu powie­dział, że ból nie zła­god­niał zna­cząco, nato­miast bar­dzo się zmie­nił jego sto­su­nek do bólu. Jego zda­niem odkąd zaczął medy­to­wać, ból był bar­dziej zno­śny, a pod koniec pro­gramu stan stóp sta­no­wił po pro­stu mniej­szy pro­blem. Po ośmiu tygo­dniach jego żona potwier­dziła, że był szczę­śliw­szy i bar­dziej aktywny.

Kolej­nym przy­kła­dem akcep­ta­cji kom­plet­nej kata­strofy jest histo­ria pew­nej mło­dej lekarki. Została skie­ro­wana na nasz pro­gram z powodu nad­ci­śnie­nia krwi i bar­dzo sil­nych sta­nów lęko­wych. Prze­cho­dziła przez trudny okres w swoim życiu, pełen gniewu, depre­sji i skłon­no­ści auto­de­struk­cyj­nych. Przy­je­chała z innej czę­ści kraju, by dokoń­czyć staż. Czuła się odizo­lo­wana i wypa­lona. Jej lekarz nale­gał, by spró­bo­wała MBSR, mówiąc, że „prze­cież nie może zaszko­dzić”. Dziew­czyna miała jed­nak sporo wąt­pli­wo­ści i z lek­ce­wa­że­niem odno­siła się do pro­gramu, który w grun­cie rze­czy nic „nie pomaga”. Co gor­sza, oka­zało się, że pro­gram obej­muje ćwi­cze­nia medy­ta­cji. Na pierw­szych zaję­ciach się nie poja­wiła, ale Kathy Brady z sekre­ta­riatu kli­niki, która przed laty sama wzięła udział w pro­gramie jako pacjentka, zadzwo­niła do niej, by dowie­dzieć się o powody nie­obec­no­ści. Była dla niej tak miła, a w jej gło­sie przez tele­fon było tyle tro­ski, że zakło­po­tana pacjentka przy­szła na inne zaję­cia naza­jutrz.

Czę­ścią pracy mło­dej dok­tor było lata­nie heli­kop­te­rem przy­chodni do wypad­ków i przy­wo­że­nie ciężko ran­nych pacjen­tów. Nie cier­piała tego heli­kop­tera. Prze­ra­żał ją, a w cza­sie lotu zawsze miała mdło­ści. Jed­nak pod koniec ósmego tygo­dnia w Kli­nice Reduk­cji Stresu była już w sta­nie latać śmi­głow­cem bez odczu­wa­nia mdło­ści. Cią­gle go nie zno­siła, ale go tole­ro­wała i mogła wyko­ny­wać swoją pracę. Ciśnie­nie krwi obni­żyło się do tego stop­nia, że samo­dziel­nie zre­zy­gno­wała z dal­szego przyj­mo­wa­nia leków, by zoba­czyć, czy poziom się utrzyma (leka­rze mogą sobie na to pozwo­lić) i tak wła­śnie się stało. Jed­no­cze­śnie były to ostat­nie mie­siące jej stażu i przez więk­szość czasu czuła się wyczer­pana. Na doda­tek była wciąż emo­cjo­nal­nie nad­wraż­liwa i pobu­dliwa. A zara­zem znacz­nie bar­dziej świa­doma swo­ich zmien­nych sta­nów psy­cho­fi­zycz­nych. Posta­no­wiła powtó­rzyć kurs, ponie­waż miała poczu­cie, że dopiero pod koniec naprawdę się wcią­gnęła. Tak też zro­biła i kon­ty­nu­owała prak­tykę medy­ta­cyjną przez wiele lat.

Doświad­cze­nia w Kli­nice Reduk­cji Stresu spra­wiły, że lekarka na nowo odkryła sza­cu­nek do pacjen­tów w ogóle, a do swo­ich pacjen­tów w szcze­gól­no­ści. W każ­dym tygo­dniu trwa­nia pro­gramu towa­rzy­szyli jej w zaję­ciach inni pacjenci, a wśród nich nie wystę­po­wała w swo­jej zwy­kłej roli „pani dok­tor”, lecz jako kolejna osoba z wła­snymi pro­ble­mami. Tydzień po tygo­dniu robiła te same rze­czy co reszta. Słu­chała, jak opo­wia­dają o swo­ich doświad­cze­niach z prak­tyką medy­ta­cji, i obser­wo­wała poja­wia­jące przez ten czas zmiany. Stwier­dziła, że była zdu­miona, jak wiele cier­pień pacjenci zno­sili i jak wiele byli w sta­nie zro­bić dla sie­bie dzięki odro­bi­nie zachęty i tre­nin­gowi. Zaczęła także dostrze­gać war­tość medy­ta­cji, bo swoje wyobra­że­nia skon­fron­to­wała z rze­czywistością. W grun­cie rze­czy zaczęła rozu­mieć, że nie różni się od innych uczest­ni­ków zajęć.

Prze­miany podobne do doświad­czeń tych trzech osób zda­rzają się w Kli­nice Reduk­cji Stresu czę­sto. Zwy­kle sta­no­wią fun­da­men­talny punkt zwrotny w życiu pacjen­tów, ponie­waż znacz­nie posze­rza się zakres tego, co uwa­żają za sferę swo­ich moż­li­wo­ści.

Zwy­kle pacjenci opusz­czają pro­gram, dzię­ku­jąc nam za swoje postępy. W rze­czy­wi­sto­ści jed­nak poprawa ich stanu w cało­ści zależy od ich wła­snego wysiłku. Tak naprawdę dzię­kują nam za spo­sob­ność nawią­za­nia kon­taktu z wła­sną siłą wewnętrzną i moż­li­wo­ściami, a także za wiarę, jaką w nich pokła­da­li­śmy, za to, że w pracy z nimi nie dali­śmy za wygraną i poka­za­li­śmy im narzę­dzia umoż­li­wia­jące taką trans­for­ma­cję.

Zwra­ca­nie pacjen­tom uwagi na to, że ukoń­cze­nie pro­gramu wymaga wiary w sie­bie, spra­wia nam przy­jem­ność. To oni muszą chcieć sta­wić czoło kom­plet­nej kata­stro­fie wła­snego życia, zarówno w oko­licz­no­ściach przy­jem­nych, jak i nieprzy­jem­nych, gdy sprawy idą po ich myśli i gdy jest ina­czej, gdy mają poczu­cie, że kon­tro­lują wła­sne życie i gdy im się ono wymyka; to oni muszą spo­żyt­ko­wać te same doświad­cze­nia oraz wła­sne myśli i uczu­cia jako surowy mate­riał pomocny w powro­cie do zdro­wia. Gdy zaczy­nali, towa­rzy­szyło temu prze­ko­na­nie, że pro­gram być może okaże się pomocny albo że praw­do­po­dob­nie zakoń­czy się fia­skiem. Odkryli jed­nak, że mogą zro­bić dla sie­bie coś bar­dzo waż­nego i nikt inny nie mógłby ich wyrę­czyć.

Każda osoba z powyż­szych przy­kła­dów przy­jęła wyzwa­nie, by trak­to­wać życie, jakby każda chwila miała zna­cze­nie, jakby każda chwila się liczyła i dawała oka­zję do pracy nad sobą, nawet jeśli była to chwila bólu, smutku, roz­pa­czy albo lęku. Owa „praca” wymaga przede wszyst­kim regu­lar­nej, zdy­scy­pli­no­wa­nej pie­lę­gna­cji świa­do­mo­ści każ­dej następ­nej chwili, jej waż­no­ści, więc uważ­no­ści – cał­ko­wi­tego „wzię­cia w posia­da­nie” i „zamiesz­ka­nia” w każ­dym momen­cie naszego doświad­cze­nia, dobrego, złego czy ohyd­nego. Na tym polega istota życia w obli­czu kom­plet­nej kata­strofy.

* * *

Każdy z nas potrafi być uważny. W tym celu nie trzeba robić nic poza zwró­ce­niem uwagi na chwilę obecną i poha­mo­wa­niem skłon­no­ści do osą­dza­nia albo przy­naj­mniej uświa­do­mie­niem sobie, jak wiele ener­gii poświę­camy osą­dza­niu. Pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści odgrywa zasad­ni­czą rolę w dopro­wa­dze­niu do zmian, jakich doświad­czają pacjenci Kli­niki Reduk­cji Stresu. Jed­nym ze spo­so­bów myśle­nia o typo­wym dla uważ­no­ści pro­ce­sie prze­miany jest wyobra­że­nie sobie, że uważ­ność to soczewka, która sku­pia roz­pro­szoną, reak­tywną ener­gię umy­słu w spójne źró­dło ener­gii słu­żą­cej życiu, roz­wią­zy­wa­niu pro­ble­mów i odzy­ski­wa­niu zdro­wia.

Ruty­nowo, bez­wied­nie mar­nu­jemy ogromne ilo­ści ener­gii, auto­ma­tycz­nie i nie­świa­do­mie reagu­jąc na świat zewnętrzny i wła­sne wewnętrzne prze­ży­cia. Pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści ozna­cza wyko­rzy­sty­wa­nie i sku­pie­nie naszej wła­snej mar­no­wa­nej ener­gii. Czy­niąc to, uczymy się osią­gać poziom spo­koju, który pozwala nam na głę­boki wgląd i trwa­nie w chwili dobrego samo­po­czu­cia i roz­luź­nie­nia, pozwala odczuć peł­nię i doświad­czać sie­bie jako osoby w pełni zin­te­gro­wa­nej. Dostrze­że­nie i wzię­cie w posia­da­nie naszej inte­gral­no­ści dodaje nam sił, odbu­do­wuje ciało i umysł. Jed­no­cze­śnie uła­twia nam zro­zu­mie­nie spo­sobu, w jaki rze­czy­wi­ście pod­cho­dzimy do życia, a tym samym zro­zu­mie­nie, jakich zmian musimy doko­nać, by było zdrow­sze i lep­sze. Na doda­tek pomaga nam sku­tecz­niej kie­ro­wać wła­sną ener­gią w stre­su­ją­cych sytu­acjach lub gdy czu­jemy się zagro­żeni czy bez­radni. Ener­gia ta pocho­dzi z naszego wnę­trza, jest zatem zawsze dostępna i zawsze możemy ją mądrze wyko­rzy­stać, zwłasz­cza gdy pie­lę­gnu­jemy ją poprzez tre­ning i oso­bi­stą prak­tykę.

Pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści może nas dopro­wa­dzić do odkry­cia w sobie głę­bo­kich pokła­dów dobrego samo­po­czu­cia, spo­koju, kla­row­no­ści i wglądu. Przy­po­mina to odkry­cie nowego tery­to­rium, nie­zna­nego wcze­śniej albo jedy­nie mgli­ście prze­czu­wa­nego, tery­to­rium posia­da­ją­cego praw­dziwe źró­dło pozy­tyw­nej ener­gii pomoc­nej w zro­zu­mie­niu i uzdro­wie­niu sie­bie. Co wię­cej, łatwo się z nim oswoić i wyro­bić w sobie nawyk częst­szych tam wypa­dów. W każ­dej chwili może nas tam zapro­wa­dzić ścieżka wio­dąca przez wła­sne ciało, umysł i oddech. Ów wymiar czy­stego ist­nie­nia, wymiar prze­bu­dze­nia, jest zawsze dostępny. Pozo­staje na wycią­gnię­cie ręki nie­za­leż­nie od naszych pro­ble­mów. Bez względu na to, czy sta­jemy w obli­czu cho­roby serca, nowo­tworu, bólu czy po pro­stu bar­dzo stre­su­ją­cego życia, ta ener­gia może przyjść nam z pomocą.

* * *

Sys­te­ma­tyczne pie­lę­gno­wa­nie uważ­no­ści jest uzna­wane za sedno medy­ta­cji bud­dyj­skiej. Roz­wi­jała się ona w ciągu ostat­nich dwóch tysięcy sze­ściu­set lat zarówno w klasz­to­rach, jak i w śro­do­wi­skach świec­kich w wielu kra­jach Azji. W latach sześć­dzie­sią­tych i sie­dem­dzie­sią­tych na całym świe­cie ten typ medy­ta­cji zyskał znaczną popu­lar­ność. Po czę­ści było to spo­wo­do­wane chiń­ską inwa­zją na Tybet i dzie­się­cio­le­ciami wojny w Azji Połu­dniowo-Wschod­niej, ponie­waż wielu bud­dyj­skich mni­chów i nauczy­cieli musiało emi­gro­wać. Po czę­ści zawdzię­czamy to mło­dym ludziom z Zachodu, któ­rzy jeź­dzili do Azji uczyć się i prak­ty­ko­wać medy­ta­cję, aby po powro­cie zostać nauczy­cie­lami. Wresz­cie mieli na to wpływ mistrzo­wie zen i inni nauczy­ciele medy­ta­cji, któ­rzy przy­jeż­dżali na Zachód, by nauczać, przy­cią­gnięci nie­zwy­kłym w kra­jach zachod­nich zain­te­re­so­wa­niem prak­tyką medy­ta­cyjną. W ciągu ostat­nich trzy­dzie­stu lat trend ów tylko się wzmoc­nił.

Cho­ciaż do nie­dawna medy­ta­cję uważ­no­ści naj­czę­ściej nauczano i prak­ty­ko­wano w ramach bud­dy­zmu, jej istota jest i zawsze była uni­wer­salna. W naszych cza­sach medy­ta­cja uważ­no­ści coraz czę­ściej toruje sobie drogę do głów­nego nurtu glo­bal­nej spo­łecz­no­ści; w tej chwili dzieje się to w naprawdę ogrom­nym tem­pie. I bar­dzo dobrze, jeśli wziąć pod uwagę obecny stan świata. Można powie­dzieć, że nasz świat roz­pacz­li­wie potrze­buje medy­ta­cji uważ­no­ści, zarówno dosłow­nie, jak i w prze­no­śni. Pogłę­bimy ten temat w roz­dziale 32, w któ­rym zaj­miemy się tym, co nazy­wamy stre­sem wywo­ła­nym przez stan świata.

Zasad­ni­czo rzecz bio­rąc, uważ­ność jest szcze­gól­nym spo­so­bem anga­żo­wa­nia uwagi i świa­do­mo­ścią, która wyła­nia się z tego pro­cesu. To spo­sób głę­bo­kiego wglądu w sie­bie w duchu samo­po­zna­nia i zro­zu­mie­nia wła­snej osoby. Dla­tego też można się tego nauczyć i można ten wgląd prak­ty­ko­wać. Na tym polega istota pro­gra­mów opar­tych na uważ­no­ści, orga­ni­zo­wa­nych na całym świe­cie bez odwo­ły­wa­nia się do azja­tyc­kiej kul­tury czy auto­ry­te­tów bud­dyj­skich w celu wzbo­ga­ce­nia samej prak­tyki i jej uwia­ry­god­nie­nia. Uważ­ność jest w tym zakre­sie zupeł­nie samo­dziel­nym, potęż­nym narzę­dziem zro­zu­mie­nia oraz uzdro­wie­nia sie­bie samego. Jed­nym z naj­moc­niej­szych punk­tów MBSR oraz wszyst­kich innych spe­cja­li­stycz­nych pro­gra­mów pro­pa­gu­ją­cych uważ­ność, takich jak na przy­kład tera­pia poznaw­cza oparta na uważ­no­ści (MBCT), jest to, że nie zależą one od żad­nego sys­temu wie­rzeń czy ide­olo­gii. Poten­cjalne korzy­ści, jakie można z nich wynieść, są więc dostępne dla wszyst­kich zain­te­re­so­wa­nych. Zara­zem nie­przy­pad­kowo uważ­ność wywo­dzi się wła­śnie z bud­dy­zmu, któ­rego nad­rzędną tro­ską jest ulga w cier­pie­niu i usu­nię­cie złu­dzeń. Kon­se­kwen­cjami tego związku zaj­miemy się w posło­wiu.

Książce tej przy­świeca zamysł, by czy­tel­nik uzy­skał pełny dostęp do tre­ningu MBSR w tej postaci, którą nasi pacjenci prak­ty­kują w Kli­nice Reduk­cji Stresu. Nade wszystko jed­nak jest to pod­ręcz­nik, który ma pomóc w roz­wi­nię­ciu naszej wła­snej prak­tyki medy­ta­cyj­nej i nauczyć nas uży­wa­nia uważ­no­ści, aby odzy­skać zdro­wie i uzdro­wić wła­sne życie. Część I, „Prak­tyka uważ­no­ści”, opi­suje, co dzieje się w cza­sie tre­ningu MBSR oraz prze­ży­cia jego uczest­ni­ków. Jest prze­wod­ni­kiem po naj­waż­niej­szych prak­ty­kach medy­ta­cji, które sto­su­jemy w kli­nice, oraz pre­zen­tuje jasne, przy­stępne wska­zówki, jak uczy­nić z nich prak­tyczny uży­tek w życiu codzien­nym i jak włą­czyć uważ­ność w nasze zacho­wa­nia. Zawiera rów­nież szcze­gó­łowy ośmio­ty­go­dniowy pro­gram prak­tyki, by osoby zain­te­re­so­wane tym podej­ściem mogły sko­rzy­stać z takiego samego cur­ri­cu­lum MBSR, z jakiego korzy­stają nasi pacjenci. Lek­tura pozo­sta­łych roz­dzia­łów ma wzmoc­nić i pogłę­bić nasze doświad­cze­nie bez­po­śred­nio poprzez prak­tykę uważ­no­ści. Jed­no­cze­śnie zawie­rają one nasza zale­ce­nia, jak podejść do przed­sta­wio­nego mate­riału.

Część II, „Para­dyg­mat”, to pro­ste, ale odkryw­cze spoj­rze­nie na nie­które naj­now­sze odkry­cia w dzie­dzi­nie medy­cyny, psy­cho­lo­gii i neu­ro­nauki, sta­no­wiące tło dla zro­zu­mie­nia, jak prak­tyka uważ­no­ści wiąże się ze zdro­wiem fizycz­nym i psy­chicz­nym. Część ta przed­sta­wia ogólną „filo­zo­fię zdro­wia” opartą na poję­ciach takich jak „peł­nia” i „wza­jemne powią­za­nia”, a także wnio­ski, jakie nauka i medy­cyna wycią­gają na temat związku umy­słu ze zdro­wiem i pro­ce­sem uzdro­wie­nia.

W czę­ści zaty­tu­ło­wa­nej po pro­stu „Stres”, czyli w czę­ści III, oma­wiamy zja­wi­sko stresu i to, jak świa­do­mość i zro­zu­mie­nie mogą nam pomóc roz­po­znać stres oraz radzić sobie lepiej w cza­sach, gdy czę­sto trudno dotrwać do końca dnia w coraz bar­dziej zło­żo­nym i zago­nio­nym spo­łe­czeń­stwie. Część ta zawiera model pozwa­la­jący zro­zu­mieć war­tość świa­do­mo­ści obej­mu­ją­cej każdą kolejną chwilę w sytu­acji stresu, dzięki czemu radzimy sobie sku­tecz­niej, jed­no­cze­śnie mini­ma­li­zu­jąc koszty i przy­słu­gu­jąc się wła­snemu zdro­wiu i samo­po­czu­ciu.

Część IV, „Zasto­so­wa­nia”, dostar­cza szcze­gó­ło­wych infor­ma­cji oraz służy za prze­wod­nik wspo­ma­ga­jący wyko­rzy­sta­nie uważ­no­ści w róż­nych obsza­rach, które wiążą się z wyso­kim pozio­mem cier­pie­nia, a więc w przy­padku obja­wów cho­roby, bólu fizycz­nego i emo­cjo­nal­nego, nie­po­koju i paniki, pre­sji czasu, związ­ków, pracy zawo­do­wej, pro­ble­mów pokar­mo­wych i róż­nych zda­rzeń w świe­cie zewnętrz­nym.

Ostat­nia, piąta część, „Droga świa­do­mo­ści”, zawiera prak­tyczne rady, jak po opa­no­wa­niu pod­staw i po roz­po­czę­ciu prak­tyki zacho­wać cią­głość prak­tyki medy­ta­cyj­nej, a także jak sku­tecz­nie wpleść uważ­ność we wszyst­kie aspekty życia codzien­nego. Zawiera rów­nież infor­ma­cje, jak odna­leźć grupy, z któ­rymi można prak­ty­ko­wać, oraz szpi­tale i inne insty­tu­cje w spo­łecz­no­ściach lokal­nych pro­wa­dzące pro­gramy pro­mu­jące świa­do­mość medy­ta­cyjną. Załącz­nik zawiera opi­sane wcze­śniej kalen­da­rze świa­do­mo­ści, bogatą listę lek­tur, które mogą pomóc w regu­lar­nej prak­tyce oraz w głęb­szym zro­zu­mie­niu uważ­no­ści, a także krót­kie zesta­wie­nie uży­tecz­nych źró­deł i stron inter­ne­to­wych słu­żące temu samemu celowi.

Jeśli chcesz zmie­nić swoje podej­ście do stresu, bólu i chro­nicz­nej cho­roby, w pełni anga­żu­jąc się w pro­gram MBSR – czy to w ciągu ośmiu tygo­dni, czy według innego har­mo­no­gramu – zachę­cam do pracy z książką sko­or­dy­no­wa­nej z Serią 1 płyt CD, zawie­ra­ją­cych prak­tyki medy­ta­cyjne z komen­ta­rzem (www.mind­ful­nes­scds.com). Pacjenci na moich zaję­ciach uży­wają tych płyt, by ćwi­czyć tech­niki medy­ta­cyjne opi­sane w książce. Pra­wie każdy, kto po raz pierw­szy podej­muje codzienną prak­tykę medy­ta­cji, uważa, że na począt­ko­wych eta­pach łatwiej jest słu­chać i „dać się popro­wa­dzić” przez nagrane na płytę wska­zówki instruk­tora, niż pró­bo­wać podą­żać za instruk­cjami w książce, nie­za­leż­nie od tego, jak kla­row­nie i szcze­gó­łowo została napi­sana. Płyty CD są istot­nym ele­men­tem cur­ri­cu­lum MBSR i krzy­wej ucze­nia się. Znacz­nie zwięk­szają szanse na pod­ję­cie poważ­nej próby roz­po­czę­cie for­mal­nej prak­tyki medy­ta­cyjnej, co zasad­ni­czo ozna­cza codzienne ćwi­cze­nie przez osiem tygo­dni. To samo odnosi się do wyko­rzy­sta­nia dzięki nim szansy na pozna­nie istoty uważ­no­ści. Oczy­wi­ście z chwilą gdy masz jasne wyobra­że­nie, jak to robić, możesz zawsze prak­ty­ko­wać bez moich wska­zó­wek. Część pacjen­tów tak wła­śnie robi. Zawsze jestem głę­boko wzru­szony, gdy długo po ukoń­cze­niu ośmiotygo­dniowego cur­ri­cu­lum MBSR jego uczest­nicy kon­tak­tują się i opo­wia­dają, jak różne formy prak­tyki odmie­niły ich życie.

Nato­miast nie­za­leż­nie od tego, czy będziemy uży­wać płyt z nagra­niami, czy nie (są one dostępne także jako pliki do ścią­gnię­cia i apli­ka­cje na smart­fony), każdy zain­te­re­so­wany doświad­cze­niem tego rodzaju zasad­ni­czej zmiany, jaką osiąga więk­szość uczest­ni­ków pro­gramu MBSR w Kli­nice Reduk­cji Stresu Uni­wer­sy­tetu Mas­sa­chu­setts, powi­nien zro­zu­mieć, że pacjenci i inni uczest­nicy pro­gramu podej­mują poważne zobo­wią­za­nie codzien­nego zaan­ga­żo­wa­nia w for­malną prak­tykę uważ­no­ści opi­saną w tej książce. Już samo wygo­spo­da­ro­wa­nie czasu na tre­ning cur­ri­cu­lum MBSR wymaga zmiany stylu życia. Ocze­ku­jemy, że nasi pacjenci, wspo­ma­ga­jąc się nagra­niami na pły­tach CD, będą prak­ty­ko­wali czter­dzie­ści pięć minut dzien­nie, sześć dni w tygo­dniu, przez osiem tygo­dni. Z badań uzu­peł­nia­ją­cych wiemy, że więk­szość z nich kon­ty­nu­uje prak­tykę na wła­sną rękę długo po zakoń­cze­niu tre­ningu. Dla wielu z nich uważ­ność szybko staje się nie­od­łączną czę­ścią życia.

Podej­mu­jąc wędrówkę ku samo­roz­wo­jowi i odkry­wa­niu wewnętrz­nych zaso­bów wspo­ma­ga­ją­cych uzdro­wie­nie i zapa­no­wa­nie nad kom­pletną kata­strofą, jaką jest życie, należy tym­cza­sowo zawie­sić wszel­kie osądy i nie przy­wią­zy­wać się do upra­gnio­nych owo­ców podej­mo­wa­nych sta­rań. Po pro­stu z pełną dys­cy­pliną oddać się prak­tyce i obser­wo­wać, co się będzie działo. Wszystko, czego się nauczymy, będzie pocho­dzić przede wszyst­kim z wła­snego wnę­trza, z doświad­cze­nia kolej­nych chwil wła­snego życia, a nie od zewnętrz­nego auto­ry­tetu, nauczy­ciela czy sys­temu wie­rzeń. To ty jesteś eks­per­tem w dzie­dzi­nie wła­snego życia, ciała i umy­słu, a przy­naj­mniej możesz nim zostać, o ile będziesz się uważ­nie obser­wo­wał. Pod­czas przy­gody, jaką jest medy­ta­cja, trak­tu­jemy sie­bie jak labo­ra­to­rium, w któ­rym odkry­wamy, kim jeste­śmy i jaki jest nasz poten­cjał. Jak zgrab­nie ujął to legen­darny łapacz nowo­jor­skich Jan­ke­sów, Yogi Berra, „Aby wiele zauwa­żyć, wystar­czy patrzeć”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: