- promocja
Życie, piękna katastrofa - ebook
Życie, piękna katastrofa - ebook
Klasyczne już dzieło Jona Kabata-Zinna na temat praktyki uważności w walce ze stresem i cierpieniem wytrzymuje próbę czasu. To bardzo użyteczny i praktyczny przewodnik. Gorąco polecam nowe wydanie lekarzom, pacjentom i wszystkim, którzy interesują się wiedzą o tym, jak użyć potęgi skupionej świadomości w obliczu zarówno poważnych, jak i pomniejszych życiowych wyzwań.
Andrew Weil, lek. med., autor książki Spontaniczne szczęście
To wspaniałe, że otrzymujemy nową i zaktualizowaną wersję klasycznej pozycji, która skłoniła tak wielu ludzi do wejścia na ścieżkę transformacji własnego umysłu i rozbudziła w nas zdolność dostrzegania piękna w każdej chwili, w każdym dniu naszego życia. Oparte na pierwszym drugie wydanie z pewnością będzie uznane za cenny materiał źródłowy i przewodnik nowych pokoleń szukających mądrości ukazującej, jak odnaleźć pełnię życia i jak odnaleźć w nim spełnienie.
dr Diana Chapman Walsh, emerytowana prezes zarządu Wellesley College
W zmienionym i rozszerzonym wydaniu swojego przełomowego dzieła Życie, piękna katastrofa Jon Kabat-Zinn kreśli dla nas ścieżkę życia pełną niuansów, dbałości o szczegóły i nieustannego zadziwienia. Czerpiąc ze swoich długoletnich doświadczeń w pracy z tysiącami indywidualnych przypadków, łączy osobiste historie swoich podopiecznych z najnowszymi odkryciami, by nauczyć nas wykorzystania inteligentnej świadomości w sposób, który radykalnie zmniejszy nasze obciążenie i pomoże nam odnaleźć radość nawet w najtrudniejszych chwilach życia. Ta książka może zmienić twoje życie. Skorzystaj z zaproszenia!
dr Clifford Saron, UC Davis Center for Mind and Brain, szef zespołu badawczego, The Shamatha Project
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8143-939-8 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_dla wszystkich pacjentów Kliniki Redukcji Stresu przy Uniwersytecie Massachusetts, którzy pojawili się w niej, by stanąć w obliczu katastrofy i się rozwijać_
_dla byłych, obecnych i przyszłych uczestników programów MBSR i wszystkich innych programów opartych na uważności_
_oraz dla nauczycieli i badaczy uważności na całym świecie – składam Wam pokłon w podziękowaniu za Wasze oddanie, rzetelność i zamiłowanie do tej pracy_Książka ta opisuje Program Redukcji Stresu w Oparciu o Uważność (dalej MBSR od ang. Mindfulness-Based Stress Reduction, przyp. tłum.) opracowany w Klinice Redukcji Stresu przy Wydziale Medycznym Uniwersytetu Massachusetts. Jej zawartości nie należy jednak uznawać za odzwierciedlenie stanowiska czy polityki Uniwersytetu Massachusetts ani traktować jako oficjalnych zaleceń tej uczelni.
Zawarte w książce zalecenia mają charakter ogólny, a intencją nie jest zastąpienie fachowej terapii medycznej czy psychiatrycznej. Osoby borykające się z problemami natury medycznej powinny skonsultować ze swoim lekarzem stosowność udziału w programie MBSR, a zwłaszcza stosowność podejmowania niektórych ćwiczeń z zakresu jogi, i omówić odpowiednie ich modyfikacje dostosowane do własnych specyficznych warunków oraz stanu zdrowia.Przedmowa
Ta przystępna i praktyczna książka może być przydatna na wiele sposobów. Sądzę, że wielu ludzi skorzysta na jej lekturze. Czytając ją, zrozumiecie, że medytacja odnosi się do naszej codzienności. Książkę tę można opisać jako otwarcie drzwi w podwójnym znaczeniu – ku dharmie (od strony świata) i ku światu (od strony dharmy). Kiedy dharma rzeczywiście zajmuje się z troską problemami życia, jest dharmą prawdziwą. I to właśnie najbardziej cenię w tej książce. Dziękuję autorowi, że ją napisał.
Thich Nhat Hanh
Plum Village, Francja, 1989
W ciągu ostatnich ponad dwudziestu pięciu lat mnóstwo osób odkryło, że uważność jest najbardziej niezawodnym źródłem spokoju i radości. Każdy może ją praktykować. Coraz wyraźniej widać też, że zależy od niej nie tylko zdrowie i dobre samopoczucie jednostki, lecz również przetrwanie naszej cywilizacji i całej planety. Nigdy dotąd skierowane do każdego z nas zaproszenie do przebudzenia się i korzystania z każdej danej nam chwili życia nie było tak potrzebne jak dzisiaj.
Thich Nhat Hanh
Plum Village, Francja, 2013Wstęp
Stres, ból i choroba: w obliczu kompletnej katastrofy
Książka ta jest dla Czytelnika swego rodzaju zaproszeniem do wyruszenia w podróż drogą własnego rozwoju, odkrywania siebie, uczenia się i uzdrowienia. Jej fundament to trzydzieści cztery lata doświadczeń klinicznych z udziałem ponad dwudziestu tysięcy osób, które wyruszyły w taką samą podróż dzięki udziałowi w ośmiotygodniowym kursie znanym jako Program Redukcji Stresu w Oparciu o Uważność (MBSR od angielskiego Mindfulness-Based Stress Reduction), oferowanym przez Klinikę Redukcji Stresu Centrum Medycznego Uniwersytetu Massachusetts w Worcester. Obecnie, gdy piszę te słowa, w szpitalach, przychodniach i klinikach w Stanach Zjednoczonych oraz na całym świecie działa ponad 720 wzorowanych na MBSR programów opierających się na uważności. Na całym świecie wzięło w nich udział tysiące ludzi.
Od chwili założenia kliniki w 1979 roku program MBSR nieustannie stymulował rozwój nowego nurtu w dziedzinie medycyny, psychiatrii i psychologii, który najlepiej określić jako medycyna partycypacyjna. Programy opracowane w oparciu o uważność stały się dla uczestników szansą na pełniejsze zaangażowanie na rzecz zdrowia i dobrego samopoczucia, podróż uzupełniającą wszelkie terapie medyczne. Oczywiście to zaangażowanie zaczyna się tam, gdzie pacjenci znajdują się akurat w chwili podjęcia tego wyzwania, polegającego na tym, że zrobią dla siebie coś, czego nikt inny dla nich nie zrobi.
W roku 1979 MBSR był nowym programem klinicznym w obrębie nowej gałęzi medycyny znanej jako medycyna behawioralna, określanej dziś szerzej mianem medycyny ciała i umysłu oraz medycyny integracyjnej. Z perspektywy medycyny ciała i umysłu czynniki mentalne i emocjonalne, sposób, w jaki myślimy i w jaki się zachowujemy, mogą mieć istotny wpływ, zarówno pozytywny, jak i negatywny, na nasze zdrowie oraz zdolności regeneracyjne. Powiązane są także z jakością życia i satysfakcją z niego nawet w przypadku przewlekłej choroby, chronicznego bólu czy stresu.
Takie podejście, w 1979 roku uznawane za radykalne, dziś stanowi aksjomat w medycynie. Możemy więc po prostu stwierdzić, że program MBSR to kolejny przykład praktykowania dobrej medycyny. Obecnie, jak się właśnie przekonaliśmy, jego wartość i zastosowania potwierdzają przekonujące dowody naukowe. Nie było to takie oczywiste, gdy książka ukazała się po raz pierwszy. Wydanie to podsumowuje najistotniejsze wyniki badań przemawiające za stosowaniem programów opartych na uważności, a także dowody świadczące o skuteczności tych programów w obniżaniu poziomu stresu, regulacji objawów oraz w odzyskaniu równowagi emocjonalnej dzięki rozmaitym podejściom, nie wspominając o wpływie na mózg i system odpornościowy. Jest również mowa o tym, jak trening uważności stał się integralną częścią zarówno dobrej praktyki medycznej, jak i skutecznej edukacji w tej dziedzinie.
Osoby, które dążą do samorozwoju, odkrywania samych siebie, uczenia się i uzdrowienia, jakie umożliwia MBSR, pragną odzyskać kontrolę nad swoim zdrowiem i osiągnąć względny spokój umysłu. Pojawiają się u nas ze skierowaniem lekarskim lub – coraz częściej – z własnej woli, z powodu najrozmaitszych problemów życiowych i medycznych, od bólu głowy, wysokiego ciśnienia, bólu pleców, po choroby serca, raka, AIDS i stany lękowe. Trafiają do nas ludzie młodzi, leciwi i w średnim wieku. Podczas treningu MBSR uczą się, jak się o siebie zatroszczyć. Nie ma on jednak zastąpić terapii medycznej, lecz być jej niezbędnym uzupełnieniem.
Podczas ośmiotygodniowego kursu, którego istotą jest intensywny samodzielny program treningowy poświęcony sztuce świadomego życia, nasi pacjenci dowiadują się więcej niż przez lata dociekań. Książka ta jest odpowiedzią na ich pytania. Ma być praktycznym przewodnikiem dla każdego, w zdrowiu czy w chorobie, w stresie czy w bólu, kto chciałby przekroczyć własne ograniczenia i poprawić swoje zdrowie i samopoczucie.
MBSR opiera się na surowym i systematycznym treningu uważności, formie medytacji wywodzącej się z buddyjskich tradycji Azji. Najprościej rzecz ujmując, uważność to wolna od osądu świadomość każdej mijającej chwili. Kultywuje się ją poprzez intencjonalne nakierowanie uwagi na rzeczy, którym zazwyczaj nie przypisuje się większego znaczenia. Jest to podejście systematyczne, zmierzające do rozwinięcia nowych rodzajów aktywności, kontroli i mądrości, w oparciu o naszą zdolność do angażowania uwagi oraz w oparciu o świadomość, wgląd i współczucie, które się wtedy rodzą.
Klinika Redukcji Stresu to nie pogotowie ratunkowe, w którym pacjenci w sposób bierny otrzymują pomoc i wskazówki terapeutyczne. Program MBSR to formuła aktywnego uczenia się, dzięki której uczestnicy programu rozwijają swoje naturalne zdolności i zaczynają robić dla siebie coś, co prowadzi do poprawy zdrowia oraz samopoczucia.
Jak pokazaliśmy, w trakcie tego procesu zakładamy, że dopóki oddychamy, wszystko jest z nami bardziej w porządku niż nie w porządku, choć w danej chwili możemy czuć się chorzy lub zdesperowani. Jeśli jednak zamierzamy zmobilizować nasz potencjał rozwoju i samouzdrawiania, a także zyskać większą kontrolę nad swoim życiem, nie obędzie się bez wysiłku. Dlatego też przestrzegamy naszych pacjentów, że udział w programie może się wiązać ze stresem.
Czasem wyjaśniam to stwierdzeniem, że zdarzają się chwile, gdy trzeba rozniecić ogień w jednym miejscu, aby ugasić go gdzie indziej. Żadne lekarstwo samo w sobie nie uodporni nas na stres czy ból, nie rozwiąże w magiczny sposób naszych życiowych problemów ani nas nie uzdrowi. Na drodze do uzdrowienia, osiągnięcia wewnętrznego spokoju i dobrego samopoczucia, musimy podjąć świadomy wysiłek – pracować ze stresem i bólem, które są przyczyną naszego cierpienia.
W tych czasach stres wypełnia nasze życie tak wszechobecnie i podstępnie, że wielu ludzi podejmuje wysiłek, by zrozumieć lepiej jego działanie oraz znaleźć kreatywne antidotum. Odnosi się to zwłaszcza do tych aspektów stresu, których nie uda się poddać pełnej kontroli, ale które można przeżywać inaczej, jeśli umiemy osiągnąć przynajmniej chwilową równowagę i potrafimy włączyć je w szerszą strategię zdrowszego sposobu życia. Osoby, które decydują się na tego typu pracę ze stresem, zaczynają rozumieć daremność oczekiwania, że pomoże ktoś z zewnątrz i wszystko naprawi. Takie osobiste zaangażowanie odgrywa jeszcze większą rolę, gdy cierpimy na przewlekłą chorobę albo jesteśmy dotknięci ułomnością, dodatkowo podnoszącą poziom stresu, jakby i tak nie dość go było w naszej codzienności.
Problematyka stresu nie dopuszcza naiwnych czy prowizorycznych rozwiązań. U swoich podstaw stres jest naturalną częścią życia, od której nie ma ucieczki, tak jak nie ma jej od ludzkiej kondycji jako takiej. Niektórzy jednak próbują unikać stresu, odgradzając się od pełnego przeżywania własnego życia. Inni, aby od niego uciec, znieczulają się w ten czy inny sposób. Oczywiście unikanie niepotrzebnego bólu i uciążliwości można uznać wyłącznie za wyraz rozsądku. Z pewnością wszyscy musimy czasem nabrać dystansu do naszych problemów. Jeśli jednak ucieczka i unikanie stają się nawykowym sposobem radzenia sobie z nimi, to problemy się nawarstwiają. Problemy nie znikają za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gdy przestajemy się w nie wsłuchiwać, gdy od nich uciekamy albo po prostu przestajemy reagować, znika lub zostaje stłumiona nasza zdolność do wyciągania wniosków, do rozwoju i uzdrowienia. W gruncie rzeczy zmierzenie się z problemami jest zwykle jedynym sposobem, by odeszły w przeszłość.
Śmiałe stawanie w obliczu trudności może prowadzić do skutecznych rozwiązań oraz wewnętrznego spokoju i harmonii. Gdy potrafimy umiejętnie zmobilizować wewnętrzne zasoby, pozwalające nam stawić czoło problemom, przekonujemy się, że jesteśmy w stanie wykorzystać napór problemu jako napęd, żeby się z niego wydostać, tak samo jak żeglarz ustawia żagiel, by użyć siły wiatru do napędu łodzi. Nie można żeglować wprost pod wiatr, a jeśli umiemy żeglować tylko z wiatrem wiejącym w plecy, będziemy płynąć tylko w tę stronę, którą wiatr wybierze. Jeśli jednak wiemy, jaki zrobić użytek z energii wiatru i jesteśmy cierpliwi, możemy dotrzeć właśnie tam, gdzie chcemy. Możemy mieć sytuację pod kontrolą.
Jeśli w taki właśnie sposób chcielibyśmy wykorzystać siłę napędową problemów, musimy się odpowiednio dostroić, podobnie jak żeglarz dostroił się do swego jachtu, wód, wiatru i obranego kursu. Musimy się nauczyć, jak radzić sobie z rozmaitymi stresującymi okolicznościami, nie tylko przy dobrej pogodzie i nie tylko wtedy, gdy wiatr wieje w pożądanym przez nas kierunku.
Wszyscy wiemy, że nikt nie kontroluje pogody. Wprawni żeglarze uczą się, jak starannie odczytywać wysyłane przez nią sygnały i szanować jej potężną siłę. Jeśli to możliwe, starają się unikać sztormów, ale jeśli znajdą się w środku burzy, wiedzą, jak opuścić żagle, zabezpieczyć statek i szczęśliwie przeczekać, a więc kontrolują to, co można kontrolować, nie zajmując się resztą. Trzeba wprawy, praktyki i mnóstwa bezpośredniego doświadczenia z wszelkimi warunkami pogodowymi, by rozwinąć umiejętności, których można użyć, gdy jesteśmy w potrzebie. Mówiąc o sztuce świadomego życia, mamy na myśli rozwinięcie umiejętności i elastyczności w radzeniu sobie i nawigowaniu przez codzienność w różnych „warunkach pogodowych”.
W zmaganiu się z problemami i stresem kluczowa jest kwestia kontroli. W świecie, w którym żyjemy, działa wiele sił pozostających zupełnie poza naszym wpływem, ale są też takie, które błędnie uznajemy za niezależne od nas. W dużym stopniu zdolność do wpływania na okoliczności naszego życia zależy od sposobu widzenia świata. Nasze przekonania dotyczące nas samych, naszych umiejętności, jak również tego, jak postrzegamy świat i aktywne w nim siły, kształtują nasz obraz tego, co jest możliwe, a co nie. Nasz ogląd świata decyduje o tym, ile mamy energii i jak ją pożytkujemy.
Na przykład w chwilach, gdy czujemy się zupełnie przytłoczeni presją zdarzeń, a nasze wysiłki wydają się daremne, bardzo łatwo popaść w szablonowe przygnębiające rozmyślania; natłok bezrefleksyjnych myśli wywołuje coraz silniejsze poczucie, że bieg wypadków nas przerasta i jesteśmy bezradni. Wszystko zdaje się wymykać z rąk, a próby zmiany tego stanu rzeczy są niewarte zachodu. Natomiast gdy odbieramy świat jako źródło zagrożenia i nie oczekujemy nic oprócz tego, że nas przytłoczy, mogą przeważać uczucia niepewności i niepokoju, wpędzając nas w nieustanne zamartwienie się wszystkim, co uznajemy za zagrożenie dla nas lub naszego poczucia kontroli. Zagrożenie może być prawdziwe lub wyimaginowane – dla stresu, który odczuwamy, i jego skutków w naszym życiu różnica jest niemal bez znaczenia.
Poczucie zagrożenia może prowadzić do złości i niechęci, a dalej do agresywnych zachowań, napędzanych drzemiącym w nas głęboko instynktem obronnym i chęcią zachowania kontroli. Kiedy mamy poczucie, że panujemy nad sytuacją, możemy przez chwilę odczuwać satysfakcję. Kiedy jednak znów tracimy to poczucie albo nam się wydaje, że zupełnie straciliśmy kontrolę, może dojść do głosu najgłębiej ukrywany brak poczucia bezpieczeństwa. Być może zachowamy się w sposób autodestrukcyjny i szkodliwy dla innych. Pryska zadowolenie i wewnętrzny spokój.
Gdy zapadamy na chroniczną chorobę albo dotyka nas jakieś upośledzenie, odbierające nam możliwość funkcjonowania w dotychczasowy sposób, kontrolowany przez nas obszar życia mocno się kurczy. Gdy odczuwamy fizyczny ból, a leczenie farmakologiczne nie pomaga, odczuwany stres może zostać spotęgowany przez chaos emocjonalny wywołany świadomością, że nawet lekarze nie mają wpływu na nasz stan.
Nasze troski dotyczące zachowania kontroli nie ograniczają się do podstawowych problemów życiowych. Czasem silne napięcie związane jest z reakcjami na najdrobniejsze, najbardziej ulotne zdarzenia, stanowiące w ten czy inny sposób zagrożenie dla naszego poczucia kontroli: samochód psuje się wtedy, gdy mamy do załatwienia coś ważnego, dzieci ignorują nasze polecenia po raz dziesiąty w ciągu dziesięciu minut, stoimy w długiej kolejce do kasy w centrum handlowym.
* * *
Niełatwo znaleźć jedno słowo czy wyrażenie, które odda szeroki wachlarz życiowych doświadczeń wywołujących w nas udrękę, ból, powodujących podskórny lęk, niepewność oraz utratę kontroli. Gdybyśmy mieli sporządzić ich listę, z pewnością znalazłyby się na niej nasze słabe punkty, rany wewnętrzne, a także to, że nie będziemy żyć wiecznie. Taka lista mogłaby także zawierać naszą zbiorową zdolność do okrucieństwa i przemocy, jak również olbrzymie pokłady ignorancji, pazerności, złudzeń i fałszu, które napędzają zarówno nas, jak i cały świat. Jak moglibyśmy określić ostateczną sumę naszych słabych punktów i braków, ograniczeń, wad, chorób, urazów i ułomności, z którymi musimy żyć, osobistych porażek i niepowodzeń, które przeżyliśmy albo których obawiamy się w przyszłości, niesprawiedliwości i wyzysku, które znosiliśmy albo których się boimy, i wreszcie utraty najbliższych, a prędzej czy później utraty własnego ciała? Musiałaby to być jakaś metafora wolna od ckliwości, niosąca w sobie również zrozumienie, że to, że czujemy lęk i cierpimy, nie oznacza, że życie jest katastrofą. Musiałaby ona zawierać świadomość, że oprócz cierpienia istnieje radość, oprócz rozpaczy nadzieja, oprócz rozdrażnienia spokój, oprócz nienawiści miłość, a oprócz choroby zdrowie.
Gdy szukam opisu tego aspektu ludzkiej kondycji, któremu pacjenci naszej kliniki – a w gruncie rzeczy pewnego dnia wszyscy z nas – muszą stawić czoło i wyrwać się z jego ograniczeń, ciągle powracam do pewnego zdania z filmu _Grek Zorba_, ekranizacji powieści Nikosa Kazandzakisa. W którymś momencie młody towarzysz Zorby (Alan Bates) zwraca się do niego z pytaniem: „Zorba, czy miałeś kiedyś żonę?”. Na co Zorba (grany przez wspaniałego Anthony’ego Quinna) odpowiada pomrukiem (trochę parafrazując): „A czy nie jestem mężczyzną? Oczywiście, że miałem żonę. Żonę, dom, dzieci… całą tę katastrofę!”.
Nie miał to być lament. Mieć żonę i dzieci nie oznacza katastrofy. Odpowiedź Zorby zawiera najwyższy poziom zrozumienia bogactwa życia i nieuchronności wszystkich jego dylematów, zgryzot, traum, tragedii i ironii. Jego droga przez zawieruchę tej kompletnej katastrofy to „taniec”, świętowanie życia. Zorba śmieje się z niego, ale i z siebie, nawet w obliczu osobistej klęski i przegranej. Dzięki takiemu podejściu nie jest nigdy przytłoczony zbyt długo, nigdy nie ponosi ostatecznej klęski w walce ze światem albo własnym, niemałym przecież szaleństwem.
Każdy, kto zna książkę Kazandzakisa, może sobie bez trudu wyobrazić, jaką „kompletną katastrofą” dla jego żony i dzieci musiało być życie z Zorbą. Nierzadko bohater podziwiany przez innych w sferze publicznej powoduje dużo bólu w życiu prywatnym. Jednak gdy usłyszałem te słowa po raz pierwszy, miałem poczucie, że „kompletna katastrofa” ujmuje coś pozytywnego na temat zdolności ludzkiego ducha do uporania się z tym, co w życiu najtrudniejsze, oraz do rozwijania siły i mądrości. Dla mnie stanięcie w obliczu kompletnej katastrofy oznacza pogodzenie się z tym, co najgłębsze i najlepsze, a ostatecznie z tym, co jest w nas najbardziej ludzkie. Na całym świecie nie ma ani jednej osoby, która nie poznałaby swojej własnej wersji kompletnej katastrofy.
Katastrofa nie oznacza nieszczęścia. Oznacza raczej dojmujący bezmiar naszego życiowego doświadczenia. Obejmuje kryzys i klęskę, niewiarygodną i trudną do zaakceptowania, ale oznacza też wszystkie drobne, kumulujące się niepowodzenia. Wyrażenie to przypomina nam, że życie nieustannie się zmienia, że wszystko, co uznajemy za trwałe, jest w rzeczywistości tymczasowe i zmienne. Dotyczy to także naszych celów, opinii, związków, pracy, stanu posiadania, owoców naszych wysiłków, naszego ciała, dotyczy wszystkiego.
W książce tej będziemy się wprawiać w sztuce brania kompletnej katastrofy w ramiona. Podejdziemy do tego w sposób, dzięki któremu życiowe burze nas nie zniszczą, nie odbiorą sił ani ostatniej nadziei, lecz nas wzmocnią, udzielą nam lekcji, jak żyć, rozwijać się i wrócić do zdrowia w świecie ciągłych zmian, a czasem ogromnego bólu. Nauczymy się widzieć samych siebie i otaczający nas świat w zupełnie nowy sposób, pracować z naszym ciałem, myślami, uczuciami i doznaniami, nauczymy się, jak trochę częściej się śmiać, także z siebie, gdy dajemy z siebie wszystko, by odnaleźć lub zachować równowagę.
W naszych czasach kompletna katastrofa jest widoczna na wszystkich frontach. Krótka lektura porannej gazety uzmysławia nam, że na tym świecie mamy do czynienia z niekończącym się ciągiem ludzkiego cierpienia i nieszczęść, a większość z nich to nieszczęścia, których ludzie doświadczają z powodu innych ludzi. Jeśli uważnie wsłuchamy się w wiadomości, stwierdzimy, że codziennie jesteśmy bombardowani lawiną strasznych, rozdzierających historii o ludzkiej przemocy i nieszczęściu, przekazywanych zawsze beznamiętnym tonem wytrawnego dziennikarstwa, jak gdyby cierpienie i śmierć ludzi w Syrii, Afganistanie, Iraku, Darfurze, Republice Środkowoafrykańskiej, Zimbabwe, Afryce Południowej, Libii, Egipcie, Kambodży, Salwadorze, Irlandii Północnej, Chile, Nikaragui, Boliwii, Etiopii, na Filipinach, w Strefie Gazy czy Jerozolimie, w Paryżu, Pekinie, Bostonie i Tucson, Aurorze albo Newtown czy w jakimkolwiek innym miejscu – a lista ta zdaje się, niestety, nie mieć końca – były po prostu częścią nadawanej zaraz potem prognozy pogody, prezentowanej w tym samym rzeczowym tonie. Jeśli nawet nie słuchamy i nie oglądamy wiadomości, kompletna katastrofa i tak jest na wyciągnięcie ręki. Presja, którą czujemy w domu i w pracy, problemy, frustracja, balansowanie na linie, żonglerka, którą musimy uprawiać, żeby utrzymać się na powierzchni tego gnającego przed siebie świata, są częścią tej katastrofy. Do listy Zorby, zawierającej już żony, mężów, domy i dzieci, możemy dodać także pracę, rachunki, rodziców, kochanków, teściów, śmierć, stratę, ubóstwo, chorobę, urazy, niesprawiedliwość, gniew, winę, lęk, nieuczciwość, zagubienie i tak dalej, i tak dalej. Lista stresujących sytuacji w naszym życiu i naszych reakcji na te sytuacje jest bardzo długa. Ponadto ciągle się poszerza, bo pojawiają się nowe nieoczekiwane zdarzenia wymagające jakiejś reakcji.
Nikt, kto pracuje w szpitalu, nie pozostaje niewzruszony w obliczu niezliczonych przejawów kompletnej katastrofy, z którymi styka się codziennie. Każda osoba, która pojawia się w Klinice Redukcji Stresu, jest przykładem swojej własnej unikatowej wersji, tak samo jak wszyscy pracownicy szpitala. Chociaż nasi pacjenci są kierowani na trening MBSR ze względu na konkretne problemy zdrowotne, takie jak choroby serca i płuc, nowotwory, nadciśnienie, bóle głowy, zaburzenia snu, ataki paniki i niepokoju, problemy trawienne związane ze stresem, problemy skórne i wiele innych, diagnostyczne etykiety, z którymi przychodzą, więcej o nich jako ludziach ukrywają, niż ujawniają. Kompletna katastrofa to skomplikowany splot minionych i obecnych doświadczeń i relacji, nadziei i lęków oraz poglądów na to, co nam się przydarzyło. Każda osoba bez wyjątku posiada własną historię, która nadaje znaczenie i spójność jej percepcji życia, choroby i bólu, jak również temu, co uważa za możliwe.
Historie te są często niezwykle poruszające. Nasi pacjenci trafiają do nas nierzadko z poczuciem, że utracili kontrolę nie tylko nad swoim ciałem, lecz również nad całym swoim życiem. Czują się przytłoczeni lękami i zmartwieniami, często spowodowanymi albo spotęgowanymi przez bolesne przeżycia i relacje rodzinne, a także przez poczucie głębokiej straty. Słyszymy historie o cierpieniu fizycznym i emocjonalnym, o rozczarowaniach spowodowanych niewydolnością opieki zdrowotnej, poznajemy poruszające historie ludzi przygniecionych gniewem lub poczuciem winy, czasem poniewieranych przez życie od najmłodszych lat i dlatego pozbawionych wiary we własne siły i własną wartość. Czasem spotykamy ludzi złamanych, dosłownie zdruzgotanych poniżaniem fizycznym lub psychicznym.
Mimo wieloletniej terapii medycznej wielu pacjentów Kliniki Redukcji Stresu nie zauważyło żadnej poprawy swojego stanu. Nie wiedzą już nawet, gdzie mogą uzyskać dodatkową pomoc i traktują klinikę jako swoją ostatnią szansę. Często są sceptyczni, ale gotowi na wszystko, by poczuć chociaż odrobinę ulgi.
A jednak po kilkutygodniowym uczestnictwie w naszym programie większość z nich robi ogromne postępy, jeśli chodzi o zmianę nastawienia do swojego ciała, umysłu i własnych problemów. Każdy tydzień przynosi zauważalną zmianę w ich twarzach i ciałach. Po ośmiu tygodniach, gdy program dobiega końca, uśmiech i głębszy poziom rozluźnienia w ciele robią wrażenie nawet na zupełnie przypadkowych obserwatorach. Chociaż pierwotnie zostali skierowani do kliniki, by nauczyć się rozluźniać w sytuacji stresu i w ogóle lepiej radzić sobie ze stresem, jest oczywiste, że uzyskali znacznie więcej. Nasze wieloletnie badania skuteczności programu, jak również cząstkowe relacje uczestników pokazują, że pacjenci wracają do domu uwolnieni od niektórych dokuczliwych symptomów, a także z wiarą w swoje możliwości, z większym optymizmem i asertywnością. Mają do siebie więcej cierpliwości, łatwiej także akceptują samych siebie, swoje ograniczenia i ułomności. Pokładają większą ufność w swoją zdolność radzenia sobie z bólem fizycznym i emocjonalnym oraz innymi czynnikami wpływającymi na ich życie. Przeżywają również mniej niepokoju, przygnębienia i gniewu. Mają poczucie większej kontroli, nawet w sytuacjach związanych z dużym napięciem, które wcześniej wytrąciłyby ich z równowagi. Krótko mówiąc, o wiele lepiej radzą sobie z „kompletną katastrofą” własnego życia, z całą gamą życiowych doświadczeń, a w niektórych wypadkach także z nadciągającą nieuchronnie śmiercią.
Jeden z uczestników programu przeżył zawał serca, który zmusił go do porzucenia pracy. Przez czterdzieści lat był właścicielem dużej firmy i mieszkał w jej bezpośrednim sąsiedztwie. Z jego relacji wynika, że pracował każdego dnia przez czterdzieści lat, nie mając wakacji. Kochał swoją pracę. Kardiolog wysłał go na kurs redukcji stresu po zabiegu cewnikowania serca (diagnozującym arteriosklerozę), angioplastyce (zabiegu poszerzania tętnicy wieńcowej) i po zakończeniu programu rehabilitacji kardiologicznej. Gdy mijałem go w poczekalni, zobaczyłem w jego twarzy absolutną rozpacz i zagubienie. Wyglądał, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Przyjął go mój kolega, Saki Santorelli, ale od tego człowieka bił taki smutek, że usiadłem obok i zacząłem z nim rozmawiać. Wtedy ni to do mnie, ni to do nikogo rzekł, że nie chce już dłużej żyć, że nie ma pojęcia, co robi w Klinice Redukcji Stresu, że jego życie jest skończone – nie widzi już w nim żadnego sensu, nic już nie sprawia mu radości, nawet czas spędzany z żoną i dziećmi, więc nie chce już nic robić.
Po ośmiu tygodniach jego oczy znów lśniły życiem. Kiedy spotkałem go po zakończeniu programu MBSR, powiedział mi, że praca pochłonęła całe jego życie, prawie go zabiła, a on nawet nie zauważył, co mu umyka. Opowiadał, jak dotarło do niego, że nigdy nie powiedział swoim dorastającym dzieciom, że je kocha, ale zamierza robić to teraz, dopóki ma jeszcze szansę. Był pełen entuzjazmu i nadziei wobec życia i po raz pierwszy przyszła mu do głowy myśl o sprzedaniu firmy. Żegnając się, serdecznie mnie uściskał. Prawdopodobnie pierwszy raz w życiu uściskał wtedy innego mężczyznę.
Człowiek ów nie pozbył się choroby serca – cierpiał na nią w takim samym stopniu jak na początku treningu, ale wtedy uznawał siebie za człowieka chorego. Był pogrążonym w depresji pacjentem kardiologicznym. W ciągu ośmiu tygodni stał się zdrowszy i szczęśliwszy. Podchodził teraz do życia z entuzjazmem, chociaż wciąż miał chore serce i sporo życiowych problemów. W swoim własnym umyśle przestał jednak uznawać siebie za pacjenta chorującego na serce i zobaczył w sobie znów pełnego człowieka.
Co doprowadziło do tak wielkiej przemiany? Nie wiemy tego z całkowitą pewnością. Miało na nią wpływ wiele czynników. Wziął jednak w tym okresie udział w programie MBSR i potraktował go poważnie. Początkowo myślałem, że odpadnie po tygodniu, ponieważ – poza wszystkim innym – żeby dotrzeć do szpitala, musiał codziennie pokonywać osiemdziesiąt kilometrów, a nie jest to łatwe w stanie depresji. Mimo to został i wykonał pracę, której od niego wymagaliśmy, choć w pierwszych dniach wątpił w jej sens.
Inny mężczyzna, niewiele po siedemdziesiątce, pojawił się w klinice z dotkliwym bólem stóp. Na pierwszych zajęciach siedział na wózku inwalidzkim. Na każde zajęcia przyjeżdżała z nim żona, która siedziała przed salą przez dwie i pół godziny. Pierwszego dnia mężczyzna powiedział swojej grupie, że ból jest tak wielki, że chciałby sobie po prostu uciąć stopy. Nie rozumiał, jak medytacja miałaby mu pomóc, ale sprawy miały się tak źle, że był gotów spróbować wszystkiego. Wszyscy głęboko mu współczuli.
Coś musiało go bardzo poruszyć w czasie tych pierwszych zajęć, ponieważ człowiek ów w kolejnych tygodniach wykazał się nadzwyczajną determinacją w pracy ze swoim bólem. Na drugie zajęcia przyszedł o kulach. Wszyscy byliśmy pod ogromnym wrażeniem, gdy obserwowaliśmy, jak z tygodnia na tydzień zamienia wózek inwalidzki na kule, a potem na laskę. Pod koniec programu powiedział, że ból nie złagodniał znacząco, natomiast bardzo się zmienił jego stosunek do bólu. Jego zdaniem odkąd zaczął medytować, ból był bardziej znośny, a pod koniec programu stan stóp stanowił po prostu mniejszy problem. Po ośmiu tygodniach jego żona potwierdziła, że był szczęśliwszy i bardziej aktywny.
Kolejnym przykładem akceptacji kompletnej katastrofy jest historia pewnej młodej lekarki. Została skierowana na nasz program z powodu nadciśnienia krwi i bardzo silnych stanów lękowych. Przechodziła przez trudny okres w swoim życiu, pełen gniewu, depresji i skłonności autodestrukcyjnych. Przyjechała z innej części kraju, by dokończyć staż. Czuła się odizolowana i wypalona. Jej lekarz nalegał, by spróbowała MBSR, mówiąc, że „przecież nie może zaszkodzić”. Dziewczyna miała jednak sporo wątpliwości i z lekceważeniem odnosiła się do programu, który w gruncie rzeczy nic „nie pomaga”. Co gorsza, okazało się, że program obejmuje ćwiczenia medytacji. Na pierwszych zajęciach się nie pojawiła, ale Kathy Brady z sekretariatu kliniki, która przed laty sama wzięła udział w programie jako pacjentka, zadzwoniła do niej, by dowiedzieć się o powody nieobecności. Była dla niej tak miła, a w jej głosie przez telefon było tyle troski, że zakłopotana pacjentka przyszła na inne zajęcia nazajutrz.
Częścią pracy młodej doktor było latanie helikopterem przychodni do wypadków i przywożenie ciężko rannych pacjentów. Nie cierpiała tego helikoptera. Przerażał ją, a w czasie lotu zawsze miała mdłości. Jednak pod koniec ósmego tygodnia w Klinice Redukcji Stresu była już w stanie latać śmigłowcem bez odczuwania mdłości. Ciągle go nie znosiła, ale go tolerowała i mogła wykonywać swoją pracę. Ciśnienie krwi obniżyło się do tego stopnia, że samodzielnie zrezygnowała z dalszego przyjmowania leków, by zobaczyć, czy poziom się utrzyma (lekarze mogą sobie na to pozwolić) i tak właśnie się stało. Jednocześnie były to ostatnie miesiące jej stażu i przez większość czasu czuła się wyczerpana. Na dodatek była wciąż emocjonalnie nadwrażliwa i pobudliwa. A zarazem znacznie bardziej świadoma swoich zmiennych stanów psychofizycznych. Postanowiła powtórzyć kurs, ponieważ miała poczucie, że dopiero pod koniec naprawdę się wciągnęła. Tak też zrobiła i kontynuowała praktykę medytacyjną przez wiele lat.
Doświadczenia w Klinice Redukcji Stresu sprawiły, że lekarka na nowo odkryła szacunek do pacjentów w ogóle, a do swoich pacjentów w szczególności. W każdym tygodniu trwania programu towarzyszyli jej w zajęciach inni pacjenci, a wśród nich nie występowała w swojej zwykłej roli „pani doktor”, lecz jako kolejna osoba z własnymi problemami. Tydzień po tygodniu robiła te same rzeczy co reszta. Słuchała, jak opowiadają o swoich doświadczeniach z praktyką medytacji, i obserwowała pojawiające przez ten czas zmiany. Stwierdziła, że była zdumiona, jak wiele cierpień pacjenci znosili i jak wiele byli w stanie zrobić dla siebie dzięki odrobinie zachęty i treningowi. Zaczęła także dostrzegać wartość medytacji, bo swoje wyobrażenia skonfrontowała z rzeczywistością. W gruncie rzeczy zaczęła rozumieć, że nie różni się od innych uczestników zajęć.
Przemiany podobne do doświadczeń tych trzech osób zdarzają się w Klinice Redukcji Stresu często. Zwykle stanowią fundamentalny punkt zwrotny w życiu pacjentów, ponieważ znacznie poszerza się zakres tego, co uważają za sferę swoich możliwości.
Zwykle pacjenci opuszczają program, dziękując nam za swoje postępy. W rzeczywistości jednak poprawa ich stanu w całości zależy od ich własnego wysiłku. Tak naprawdę dziękują nam za sposobność nawiązania kontaktu z własną siłą wewnętrzną i możliwościami, a także za wiarę, jaką w nich pokładaliśmy, za to, że w pracy z nimi nie daliśmy za wygraną i pokazaliśmy im narzędzia umożliwiające taką transformację.
Zwracanie pacjentom uwagi na to, że ukończenie programu wymaga wiary w siebie, sprawia nam przyjemność. To oni muszą chcieć stawić czoło kompletnej katastrofie własnego życia, zarówno w okolicznościach przyjemnych, jak i nieprzyjemnych, gdy sprawy idą po ich myśli i gdy jest inaczej, gdy mają poczucie, że kontrolują własne życie i gdy im się ono wymyka; to oni muszą spożytkować te same doświadczenia oraz własne myśli i uczucia jako surowy materiał pomocny w powrocie do zdrowia. Gdy zaczynali, towarzyszyło temu przekonanie, że program być może okaże się pomocny albo że prawdopodobnie zakończy się fiaskiem. Odkryli jednak, że mogą zrobić dla siebie coś bardzo ważnego i nikt inny nie mógłby ich wyręczyć.
Każda osoba z powyższych przykładów przyjęła wyzwanie, by traktować życie, jakby każda chwila miała znaczenie, jakby każda chwila się liczyła i dawała okazję do pracy nad sobą, nawet jeśli była to chwila bólu, smutku, rozpaczy albo lęku. Owa „praca” wymaga przede wszystkim regularnej, zdyscyplinowanej pielęgnacji świadomości każdej następnej chwili, jej ważności, więc uważności – całkowitego „wzięcia w posiadanie” i „zamieszkania” w każdym momencie naszego doświadczenia, dobrego, złego czy ohydnego. Na tym polega istota życia w obliczu kompletnej katastrofy.
* * *
Każdy z nas potrafi być uważny. W tym celu nie trzeba robić nic poza zwróceniem uwagi na chwilę obecną i pohamowaniem skłonności do osądzania albo przynajmniej uświadomieniem sobie, jak wiele energii poświęcamy osądzaniu. Pielęgnowanie uważności odgrywa zasadniczą rolę w doprowadzeniu do zmian, jakich doświadczają pacjenci Kliniki Redukcji Stresu. Jednym ze sposobów myślenia o typowym dla uważności procesie przemiany jest wyobrażenie sobie, że uważność to soczewka, która skupia rozproszoną, reaktywną energię umysłu w spójne źródło energii służącej życiu, rozwiązywaniu problemów i odzyskiwaniu zdrowia.
Rutynowo, bezwiednie marnujemy ogromne ilości energii, automatycznie i nieświadomie reagując na świat zewnętrzny i własne wewnętrzne przeżycia. Pielęgnowanie uważności oznacza wykorzystywanie i skupienie naszej własnej marnowanej energii. Czyniąc to, uczymy się osiągać poziom spokoju, który pozwala nam na głęboki wgląd i trwanie w chwili dobrego samopoczucia i rozluźnienia, pozwala odczuć pełnię i doświadczać siebie jako osoby w pełni zintegrowanej. Dostrzeżenie i wzięcie w posiadanie naszej integralności dodaje nam sił, odbudowuje ciało i umysł. Jednocześnie ułatwia nam zrozumienie sposobu, w jaki rzeczywiście podchodzimy do życia, a tym samym zrozumienie, jakich zmian musimy dokonać, by było zdrowsze i lepsze. Na dodatek pomaga nam skuteczniej kierować własną energią w stresujących sytuacjach lub gdy czujemy się zagrożeni czy bezradni. Energia ta pochodzi z naszego wnętrza, jest zatem zawsze dostępna i zawsze możemy ją mądrze wykorzystać, zwłaszcza gdy pielęgnujemy ją poprzez trening i osobistą praktykę.
Pielęgnowanie uważności może nas doprowadzić do odkrycia w sobie głębokich pokładów dobrego samopoczucia, spokoju, klarowności i wglądu. Przypomina to odkrycie nowego terytorium, nieznanego wcześniej albo jedynie mgliście przeczuwanego, terytorium posiadającego prawdziwe źródło pozytywnej energii pomocnej w zrozumieniu i uzdrowieniu siebie. Co więcej, łatwo się z nim oswoić i wyrobić w sobie nawyk częstszych tam wypadów. W każdej chwili może nas tam zaprowadzić ścieżka wiodąca przez własne ciało, umysł i oddech. Ów wymiar czystego istnienia, wymiar przebudzenia, jest zawsze dostępny. Pozostaje na wyciągnięcie ręki niezależnie od naszych problemów. Bez względu na to, czy stajemy w obliczu choroby serca, nowotworu, bólu czy po prostu bardzo stresującego życia, ta energia może przyjść nam z pomocą.
* * *
Systematyczne pielęgnowanie uważności jest uznawane za sedno medytacji buddyjskiej. Rozwijała się ona w ciągu ostatnich dwóch tysięcy sześciuset lat zarówno w klasztorach, jak i w środowiskach świeckich w wielu krajach Azji. W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych na całym świecie ten typ medytacji zyskał znaczną popularność. Po części było to spowodowane chińską inwazją na Tybet i dziesięcioleciami wojny w Azji Południowo-Wschodniej, ponieważ wielu buddyjskich mnichów i nauczycieli musiało emigrować. Po części zawdzięczamy to młodym ludziom z Zachodu, którzy jeździli do Azji uczyć się i praktykować medytację, aby po powrocie zostać nauczycielami. Wreszcie mieli na to wpływ mistrzowie zen i inni nauczyciele medytacji, którzy przyjeżdżali na Zachód, by nauczać, przyciągnięci niezwykłym w krajach zachodnich zainteresowaniem praktyką medytacyjną. W ciągu ostatnich trzydziestu lat trend ów tylko się wzmocnił.
Chociaż do niedawna medytację uważności najczęściej nauczano i praktykowano w ramach buddyzmu, jej istota jest i zawsze była uniwersalna. W naszych czasach medytacja uważności coraz częściej toruje sobie drogę do głównego nurtu globalnej społeczności; w tej chwili dzieje się to w naprawdę ogromnym tempie. I bardzo dobrze, jeśli wziąć pod uwagę obecny stan świata. Można powiedzieć, że nasz świat rozpaczliwie potrzebuje medytacji uważności, zarówno dosłownie, jak i w przenośni. Pogłębimy ten temat w rozdziale 32, w którym zajmiemy się tym, co nazywamy stresem wywołanym przez stan świata.
Zasadniczo rzecz biorąc, uważność jest szczególnym sposobem angażowania uwagi i świadomością, która wyłania się z tego procesu. To sposób głębokiego wglądu w siebie w duchu samopoznania i zrozumienia własnej osoby. Dlatego też można się tego nauczyć i można ten wgląd praktykować. Na tym polega istota programów opartych na uważności, organizowanych na całym świecie bez odwoływania się do azjatyckiej kultury czy autorytetów buddyjskich w celu wzbogacenia samej praktyki i jej uwiarygodnienia. Uważność jest w tym zakresie zupełnie samodzielnym, potężnym narzędziem zrozumienia oraz uzdrowienia siebie samego. Jednym z najmocniejszych punktów MBSR oraz wszystkich innych specjalistycznych programów propagujących uważność, takich jak na przykład terapia poznawcza oparta na uważności (MBCT), jest to, że nie zależą one od żadnego systemu wierzeń czy ideologii. Potencjalne korzyści, jakie można z nich wynieść, są więc dostępne dla wszystkich zainteresowanych. Zarazem nieprzypadkowo uważność wywodzi się właśnie z buddyzmu, którego nadrzędną troską jest ulga w cierpieniu i usunięcie złudzeń. Konsekwencjami tego związku zajmiemy się w posłowiu.
Książce tej przyświeca zamysł, by czytelnik uzyskał pełny dostęp do treningu MBSR w tej postaci, którą nasi pacjenci praktykują w Klinice Redukcji Stresu. Nade wszystko jednak jest to podręcznik, który ma pomóc w rozwinięciu naszej własnej praktyki medytacyjnej i nauczyć nas używania uważności, aby odzyskać zdrowie i uzdrowić własne życie. Część I, „Praktyka uważności”, opisuje, co dzieje się w czasie treningu MBSR oraz przeżycia jego uczestników. Jest przewodnikiem po najważniejszych praktykach medytacji, które stosujemy w klinice, oraz prezentuje jasne, przystępne wskazówki, jak uczynić z nich praktyczny użytek w życiu codziennym i jak włączyć uważność w nasze zachowania. Zawiera również szczegółowy ośmiotygodniowy program praktyki, by osoby zainteresowane tym podejściem mogły skorzystać z takiego samego curriculum MBSR, z jakiego korzystają nasi pacjenci. Lektura pozostałych rozdziałów ma wzmocnić i pogłębić nasze doświadczenie bezpośrednio poprzez praktykę uważności. Jednocześnie zawierają one nasza zalecenia, jak podejść do przedstawionego materiału.
Część II, „Paradygmat”, to proste, ale odkrywcze spojrzenie na niektóre najnowsze odkrycia w dziedzinie medycyny, psychologii i neuronauki, stanowiące tło dla zrozumienia, jak praktyka uważności wiąże się ze zdrowiem fizycznym i psychicznym. Część ta przedstawia ogólną „filozofię zdrowia” opartą na pojęciach takich jak „pełnia” i „wzajemne powiązania”, a także wnioski, jakie nauka i medycyna wyciągają na temat związku umysłu ze zdrowiem i procesem uzdrowienia.
W części zatytułowanej po prostu „Stres”, czyli w części III, omawiamy zjawisko stresu i to, jak świadomość i zrozumienie mogą nam pomóc rozpoznać stres oraz radzić sobie lepiej w czasach, gdy często trudno dotrwać do końca dnia w coraz bardziej złożonym i zagonionym społeczeństwie. Część ta zawiera model pozwalający zrozumieć wartość świadomości obejmującej każdą kolejną chwilę w sytuacji stresu, dzięki czemu radzimy sobie skuteczniej, jednocześnie minimalizując koszty i przysługując się własnemu zdrowiu i samopoczuciu.
Część IV, „Zastosowania”, dostarcza szczegółowych informacji oraz służy za przewodnik wspomagający wykorzystanie uważności w różnych obszarach, które wiążą się z wysokim poziomem cierpienia, a więc w przypadku objawów choroby, bólu fizycznego i emocjonalnego, niepokoju i paniki, presji czasu, związków, pracy zawodowej, problemów pokarmowych i różnych zdarzeń w świecie zewnętrznym.
Ostatnia, piąta część, „Droga świadomości”, zawiera praktyczne rady, jak po opanowaniu podstaw i po rozpoczęciu praktyki zachować ciągłość praktyki medytacyjnej, a także jak skutecznie wpleść uważność we wszystkie aspekty życia codziennego. Zawiera również informacje, jak odnaleźć grupy, z którymi można praktykować, oraz szpitale i inne instytucje w społecznościach lokalnych prowadzące programy promujące świadomość medytacyjną. Załącznik zawiera opisane wcześniej kalendarze świadomości, bogatą listę lektur, które mogą pomóc w regularnej praktyce oraz w głębszym zrozumieniu uważności, a także krótkie zestawienie użytecznych źródeł i stron internetowych służące temu samemu celowi.
Jeśli chcesz zmienić swoje podejście do stresu, bólu i chronicznej choroby, w pełni angażując się w program MBSR – czy to w ciągu ośmiu tygodni, czy według innego harmonogramu – zachęcam do pracy z książką skoordynowanej z Serią 1 płyt CD, zawierających praktyki medytacyjne z komentarzem (www.mindfulnesscds.com). Pacjenci na moich zajęciach używają tych płyt, by ćwiczyć techniki medytacyjne opisane w książce. Prawie każdy, kto po raz pierwszy podejmuje codzienną praktykę medytacji, uważa, że na początkowych etapach łatwiej jest słuchać i „dać się poprowadzić” przez nagrane na płytę wskazówki instruktora, niż próbować podążać za instrukcjami w książce, niezależnie od tego, jak klarownie i szczegółowo została napisana. Płyty CD są istotnym elementem curriculum MBSR i krzywej uczenia się. Znacznie zwiększają szanse na podjęcie poważnej próby rozpoczęcie formalnej praktyki medytacyjnej, co zasadniczo oznacza codzienne ćwiczenie przez osiem tygodni. To samo odnosi się do wykorzystania dzięki nim szansy na poznanie istoty uważności. Oczywiście z chwilą gdy masz jasne wyobrażenie, jak to robić, możesz zawsze praktykować bez moich wskazówek. Część pacjentów tak właśnie robi. Zawsze jestem głęboko wzruszony, gdy długo po ukończeniu ośmiotygodniowego curriculum MBSR jego uczestnicy kontaktują się i opowiadają, jak różne formy praktyki odmieniły ich życie.
Natomiast niezależnie od tego, czy będziemy używać płyt z nagraniami, czy nie (są one dostępne także jako pliki do ściągnięcia i aplikacje na smartfony), każdy zainteresowany doświadczeniem tego rodzaju zasadniczej zmiany, jaką osiąga większość uczestników programu MBSR w Klinice Redukcji Stresu Uniwersytetu Massachusetts, powinien zrozumieć, że pacjenci i inni uczestnicy programu podejmują poważne zobowiązanie codziennego zaangażowania w formalną praktykę uważności opisaną w tej książce. Już samo wygospodarowanie czasu na trening curriculum MBSR wymaga zmiany stylu życia. Oczekujemy, że nasi pacjenci, wspomagając się nagraniami na płytach CD, będą praktykowali czterdzieści pięć minut dziennie, sześć dni w tygodniu, przez osiem tygodni. Z badań uzupełniających wiemy, że większość z nich kontynuuje praktykę na własną rękę długo po zakończeniu treningu. Dla wielu z nich uważność szybko staje się nieodłączną częścią życia.
Podejmując wędrówkę ku samorozwojowi i odkrywaniu wewnętrznych zasobów wspomagających uzdrowienie i zapanowanie nad kompletną katastrofą, jaką jest życie, należy tymczasowo zawiesić wszelkie osądy i nie przywiązywać się do upragnionych owoców podejmowanych starań. Po prostu z pełną dyscypliną oddać się praktyce i obserwować, co się będzie działo. Wszystko, czego się nauczymy, będzie pochodzić przede wszystkim z własnego wnętrza, z doświadczenia kolejnych chwil własnego życia, a nie od zewnętrznego autorytetu, nauczyciela czy systemu wierzeń. To ty jesteś ekspertem w dziedzinie własnego życia, ciała i umysłu, a przynajmniej możesz nim zostać, o ile będziesz się uważnie obserwował. Podczas przygody, jaką jest medytacja, traktujemy siebie jak laboratorium, w którym odkrywamy, kim jesteśmy i jaki jest nasz potencjał. Jak zgrabnie ujął to legendarny łapacz nowojorskich Jankesów, Yogi Berra, „Aby wiele zauważyć, wystarczy patrzeć”.