Żydownik Powszechny. Wersja polska - ebook
Żydownik Powszechny. Wersja polska - ebook
Niewiele jest w naszym kraju instytucji równie zasłużonych dla dialogu polsko- i chrześcijańsko-żydowskiego jak „Tygodnik Powszechny”.
Wydanie specjalne pisma, przygotowane z okazji 65. rocznicy jego powstania pod prowokacyjnym tytułem „Żydownik Powszechny” stanowi tego dobitne świadectwo.
W tej antologii najważniejszych tekstów „Tygodnika” poświęconych tematyce Zagłady i polskiego stosunku do niej, antysemityzmu oraz relacji między katolicyzmem i judaizmem, nie zabrakło oczywiście pomnikowego eseju Jana Błońskiego „Biedni Polacy patrzą na getto”, są jednak także i inne pamiętne teksty - pióra Władysława Bartoszewskiego, Jerzego Turowicza, ks. Stanisława Musiała, kard. Stanisława Dziwisza, Marka Edelmana, Czesława Miłosza czy Jana Tomasza Grossa.
Teksty wielokrotnie dyskutowane, tłumaczone na inne języki i wyróżniane najważniejszymi nagrodami dziennikarskimi, z odwagą podejmujące problemy trudne i dotykające ciemnych kart polskiej przeszłości, ale także świadczące o dokonującym się z czasem uzdrowieniu. Symbolicznym skrótem drogi, którą przez ponad pół wieku przeszło polskie społeczeństwo w swoim stosunku do Żydów, są teksty otwierające i zamykające wydanie: pisany na gorąco po pogromie kieleckim w 1946 r. artykuł Stefanii Skwarczyńskiej oraz opowiadanie o Jezusie z Nazaretu, pióra wybitnego izraelskiego pisarza Etgara Kereta, opublikowane przez „TP” w numerze bożonarodzeniowym w 2009 r. – jeśli dziś, mimo tragicznej przeszłości, możliwe są normalne stosunki polsko-żydowskie, możliwa jest współpraca i przyjaźń Kereta z katolickim tygodnikiem z Polski, to w dużej mierze dzięki tym historycznym publikacjom.
Cytat z wprowadzenia księdza Adma Bonieckiego:
„Jak (hipotetyczne) żydowskie pochodzenie Jana Pawła II zostało przez wielu poczytane za (hipotetyczną) zniewagę >>Naszego Papieża<<, tak zapewne autor i propagatorzy określenia >>Żydownik<< byli przekonani, że jest to epitet obraźliwy. Gdy tymczasem… owszem, >>Tygodnik<< od początku, jak żadne inne katolickie pismo w Polsce, zajmował się Żydami. Ale jak się zajmował!”.
Spis treści
- KS. ADAM BONIECKI Wstęp
- TP Zbrodnia kielecka
- STEFANIA SKWARCZYŃSKA In tenebris lux
- JERZY TUROWICZ Antysemityzm
- WŁADYSŁAW BARTOSZEWSKi Polacy z pomocą Żydom 1939-1944
- ANTONI SŁONIMSKI Ten jest z ojczyzny mojej
- MARCIN KRÓL To, co pamiętam
- JAN BŁOŃSKI Biedni Polacy patrzą na getto
- JAN DAROWSKI Post mortem
- CZESŁAW MIŁOSZ Gorzki wiersz
- MAREK EDELMAN To wszystko nie ma żadnego znaczenia
- MAREK EDELMAN Najważniejsze jest życie
- JERZY TUROWICZ Ufam, że po raz ostatni...
- KS. STANISŁAW MUSIAŁ SJ Czarne jest czarne
- KS. STANISŁAW MUSIAŁ SJ Zaciśnięte pięści przeciw
- ABP HENRYK MUSZYŃSKI Biedny chrześcijanin patrzy na Jedwabne
- KS. ADAM BONIECKI Oto rozległ się głos...
- KS. ADAM BONIECKI Łzy Żydów
- JAN TOMASZ GROSS Niepamięć zbiorowa
- ZUZANNA RADZIK Piwnice wciąż gniją
- JÓZEFA HENNELOWA Przyczynek do Dnia Judaizmu
- KARD. STANISŁAW DZIWISZ Kardynał Dziwisz: nie ustawajmy w sprzeciwie wobec antysemityzmu
- JAN HARTMAN Chciałbym być sobą
- ETGAR KERET Życzenia od Kereta
Kategoria: | Antologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65610-02-7 |
Rozmiar pliku: | 4,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jedwabne, 7 lipca 2001 r.
Adam Chełstowski / FORUM
ks. Adam Boniecki
Sześćdziesiąt pięć lat szeptano za naszymi plecami albo przyjacielskim, przyciszonym głosem pytano wprost: co wy z tymi Żydami?
Aż ktoś wymyślił, że „Żydownik Powszechny”... Ha, ha, ha, tu ich mamy, tych „katolickich intelektualistów” z ich arcybiskupem, który, jak się okazało, sam był Żydem (co starał się wykazać Yaakov Wise, żydowski historyk mieszkający w Manchesterze). I co z tego, że dobrzy Polacy-katolicy dowodzili, iż Wise nie ma racji, kiedy sam Jan Paweł II nigdy nie ogłosił w tej sprawie dementi. Więc „Żydownik” – określenie, które miało zdemaskować Turowicza et consortes i nieświadomym uświadomić, że „prawdziwie polska prasa” jest gdzie indziej.
Dziś 65-lecie „Tygodnika” czcimy specjalnym wydaniem. Cóż, dzieje pisma, jego wzloty i upadki były już opisywane przy okazji innych rocznic. Po sześćdziesięciu pięciu latach nadszedł czas, by zdjąć maskę. „Żydownik Powszechny”? Ależ proszę bardzo.
Jak (hipotetyczne) żydowskie pochodzenie Jana Pawła II zostało przez wielu poczytane za (hipotetyczną) zniewagę „Naszego Papieża”, tak zapewne autor i propagatorzy określenia „Żydownik” byli przekonani, że jest to epitet obraźliwy. Gdy tymczasem... owszem, „Tygodnik” od początku, jak żadne inne katolickie pismo w Polsce, zajmował się Żydami. Ale jak się zajmował!
Czy ta tradycja może być powodem do dumy? Na to pytanie odpowiada wybór tekstów z minionych lat. Wybór tylko co ważniejszych, bo gdyby chcieć przypomnieć wszystkie, mielibyśmy wielotomowe wydawnictwo. Kto wie, gdzie byśmy dziś byli, gdyby nie artykuł Jerzego Turowicza „Antysemityzm”, napisany w 1957 r.? Jaki byłby stan naszych umysłów bez eseju „Biedni Polacy patrzą na getto” Jana Błońskiego (1987)? Jak byśmy się bez niego i bez debaty, którą sprowokował, uporali choćby z problemem Jedwabnego? Mało kto zdaje sobie równieź sprawę, jaki byłby obraz polskiego katolicyzmu bez przełożonego na francuski, a potem na inne języki artykułu „Czarne jest czarne” ks. Stanisława Musiała (1997)...
Kogoś, kto w 2010 r. czyta dawne teksty Jerzego Turowicza, może zadziwić, że z takim naciskiem, tak obszernie musiał tłumaczyć sprawy dziś oczywiste, jak choćby to, że „nie jest rzeczą możliwą być świadomym i konsekwentnym katolikiem i być równocześnie antysemitą”... Właśnie ta dzisiejsza oczywistość jest wspaniałym owocem wczorajszego trudu. Tylko czy na pewno oczywistość dla wszystkich?
Stąd pomysł, by „Żydownik Powszechny” ofiarować Czytelnikom jako nasz dar jubileuszowy. ♦
ks. Adam Boniecki1946
Zbrodnia kielecka
Czterdzieści jeden ofiar śmiertelnych i drugie tyle rannych jako rezultat kieleckiego pogromu Żydów – fakt przerażający w swej grozie musiał wstrząsnąć opinią całej Polski. Główni uczestnicy pogromu zostali surowym wyrokiem sądowym skazani na karę śmierci, ale zanim wyrok wydano, zbrodnia została potępiona przez cały naród. Było to wyrazem jego moralnego zdrowia.
Naród polski wychowany w duchu chrześcijańskiej moralności nigdy nie ulegał psychozom masowych prześladowań. Etyka katolicka wysuwa nakaz miłości i sprawiedliwości jako podstawową zasadę stosunków między ludźmi, bez względu na ich rasę, narodowość, wyznanie czy poglądy. I odwrotnie – etyka ta jak najkategoryczniej wyklucza nienawiść. Kościół wielokrotnie potępił antysemityzm. Kościół uczy miłości. Antysemityzm płynie z nienawiści. Katolik musi nienawidzieć zła, nie wolno mu nienawidzieć człowieka. Dlatego właśnie w tradycjach narodu polskiego nie było nigdy prześladowań rasowych czy wyznaniowych. Od XIII wieku napływały do Polski rzesze uchodzących przed prześladowaniami, które w różnych okresach zdarzały się niemal we wszystkich krajach Europy. Fakty nietolerancji i sporadyczne rozruchy były w Polsce wyjątkami i nigdy nie ogarnęły szerszych kręgów społeczeństwa. Tradycja ta przetrwała do dziś. W czasie ostatniej wojny bardzo wielu Polaków, z narażeniem własnego życia pomagało i chroniło Żydów w okresie najstraszliwszej eksterminacji tego narodu przez Niemców. Niewątpliwie, gdyby nie ta pomoc, niemal żaden Żyd w tym kraju nie zdołałby ocalić życia.
Wypadki kieleckie boleśnie wyłamują się z naszej tradycji dziejowej. Wyrządzają one olbrzymią krzywdę naszemu narodowi w opinii świata cywilizowanego. Będą niewątpliwie ludzie, którzy zechcą odpowiedzialnością za tę zbrodnię obciążyć szersze kręgi naszego społeczeństwa. Prawda jest inna. W zbrodni kieleckiej, bezpośredni inicjatorzy, niestety niewykryci w przewodzie sądowym (posądzone o to są środowiska NSZ-etu) umiejętnie rzuconą plotką o rzekomym mordzie rytualnym podburzyli nieuświadomioną i ciemną masę ludzi. Jasne jest, że tego rodzaju sprowokowana reakcja (choć nie mniej przez to zbrodnicza), jest zjawiskiem odosobnionym i wyjątkowym. Nie wolno wobec tego dopuszczać się zbyt pochopnego i dowolnego generalizowania.
Sprawą, która również budzi zaniepokojenie opinii publicznej i domaga się wyjaśnienia, jest fakt niedostatecznego opanowania sytuacji przez lokalne władze bezpieczeństwa. Zajścia, według sprawozdań prasowych z procesu, rozpoczęły się i trwały do godz. 18. Wydaje się, że jakaś energiczniejsza akcja mogła była przynajmniej zmniejszyć rozmiary zbrodni. Społeczeństwo z zadowoleniem przyjęło do wiadomości fakt aresztowania szefa Urzędu Bezpieczeństwa i Komendanta Milicji w Kielcach i nie wątpi, że sprawa ta zostanie zadowalająco wyjaśniona, a ewentualni winni pociągnięci do ciężkiej odpowiedzialności.
Naród polski ma za sobą sześć lat krwawej walki z tymi, którzy reprezentowali ideologię nienawiści i gwałtu. Nie po to naród polski ponosił straszliwe ofiary, wierząc, że z wojny musi wyłonić się lepszy i sprawiedliwy porządek, by mógł dopuścić do powtarzania się faktów, które cofają nas w zaczadzoną krwią i okrucieństwem atmosferę czasów niewoli. Ażeby dalej iść po linii wyznaczonej przez naszą tradycję dziejową, niezbędny jest ogromny wysiłek odbudowy moralnej. W dziele tym pierwszorzędne zadanie ma do spełnienia Kościół i katolicy.
Spełniając to swoje zadanie, Episkopat Polski w niedawno czytanym z ambon liście potępił stanowczo wszelkie morderstwa i akty gwałtu. Z im większą swobodą będzie mógł Kościół pełnić swoją misję, im większa będzie jego rola w wychowaniu młodzieży, tym większa gwarancja, że wypadki w rodzaju zbrodni kieleckiej pozostaną smutnym wyjątkiem. ♦
IN TENEBRIS LUX
Pociechy nie ma żadnej. Pomordowanych nie wskrzesimy. Faktu nie cofniemy.
Stefania Skwarczyńska
Mord kielecki wstrząsnął nami do dna. Tym bardziej – powiedzmy to sobie szczerze – że nas zaskoczył. Zaskoczył tym, że się to w ogóle mogło stać. Bo ostatecznie każdy wie, że nawet w najwyżej moralnie stojącym społeczeństwie mogą się trafić głupcy, szaleńcy czy zbrodniarze. Ale jak się ustosunkować do faktu, że na ludzi spokojnych, straszliwie dopiero co skrzywdzonych przez czasy, któreśmy przeżyli – rzuca się z rewolwerami i rurami od kaloryferów rozwścieczony tłum. Że rzecz rozgrywa się nie w jakimś kwadransie podniecenia, ale przez sześć godzin, a więc w czasie wystarczającym do opamiętania.
Po pierwszej chwili przerażenia, po drugiej oburzenia przychodzi trzecia: ta najgorsza, chwila – nie!! – chwile – godziny – dni: palącego wstydu. Zawsze, kiedy się przeżywa takie rzeczy, pierwszym człowieczym odruchem: pozbyć się jakoś odpowiedzialności. Jakoś to z siebie zrzucić. Móc sobie powiedzieć, że nie my winni, że winien kto inny. Zacieśnić krąg winowajców do grupy, od której można by się odżegnać. Więc rozglądamy się w przerażeniu za winowajcą. I tu zaczyna się tragedia. Tzw. ,,las”? Ależ przecież – o zgrozo – i milicja obywatelska. „Las” i milicja? Ale przecież i „szary człowiek”, na co dzień spokojny ślusarz czy sklepikarz. Może po prostu niewyrobiony, ciemny człowiek? Tak, ale przecież w tych Kielcach była i inteligencja, która – milczała czy nie umiała zaważyć na sytuacji przez sześć godzin. Może mężczyźni o instynktach spaczonych przez wojnę? Ależ nie brakło głosu kobiecego, który podżegał do mordu. A więc? A więc nie ma przecięcia politycznego, społecznego, klasowego, kulturowego, które by zacieśniło winowajców do grupy jedynie odpowiedzialnej.
Bo przecież niewiele przyniesie nam ulgi teza, że działał tu obcy interes: czy zdrowe społeczeństwo da się wieść na pasku interesów wroga? Niewielką też pociechą, że to powojenna gangrena hitleryzmu, o jędrności organizmu nie świadczy dobrze podatność na zarazę.
Pociechy nie ma żadnej. Pomordowanych nie wskrzesimy. Faktu nie cofniemy. Odpowiedzialności nie zrzucimy z siebie. Przetrwać jednak tego, jak mysz pod miotłą, nie możemy. Wymiar sprawiedliwości zrobił swoje, tokiem sobie właściwym. Ale nie można na tym zlikwidować sprawy kieleckiej. Uczciwa diagnoza doprowadza do stwierdzenia początków choroby społecznej. Trzeba się wziąć do leczenia.
Powiedzmy sobie szczerze, że dwie rzeczywistości ideowe o nierównomiernym – niewątpliwie – zasięgu i o nierównomiernej wadze – doznały w tej sprawie straszliwej porażki. Ta, dziś u steru, z wypisanym na sztandarze hasłem Wielkiej Rewolucji o wolności, równości i braterstwie człowieka bez zróżnicowań na cienie i odcienie rasy, klasy i posiadania. I ta, o metryce wiele starszej, która głosi miłość człowieka do człowieka, legitymując się słowami Chrystusa. Jedna i druga ból i wstyd przeżywa ze specjalną intensywnością. Toteż rozgrywka o odpowiedzialność między nimi jest bezgłośna, ale wyraźna. Druga mówi do pierwszej: oto rezultaty waszych rządów.
Pierwsza do drugiej: oto rezultaty długich wieków chrześcijańskiej kultury, oto owoc katolicyzmu.
Gorycz wzajemnych wyrzutów jest usprawiedliwiona. Toteż w konsekwencji obie rzeczywistości ideowe muszą się wziąć do pracy nad społeczeństwem, i obie muszą rzecz postawić zarówno u nas, w Polsce, jak i na forum zagranicznym. Nie wątpimy, że rzeczywistość spod znaku Deklaracji praw człowieka nie zaśpi gruszek w popiele.
Ale jak się weźmie do rzeczy rzeczywistość druga? Katolicyzm, który się istotnie poczuwa do rządu dusz w Polsce? Który ma prawo i obowiązek zająć wobec tragicznego symptomatu stanowisko wyraźne i aktywne, który ma prawo i obowiązek leczyć, prawo i obowiązek oświetlić sytuację na wewnątrz i na zewnątrz.
Słowa potępienia i oburzenia są konieczne, ale niewystarczające. Trzeba w imię Chrystusa rozpocząć regularną misję. Ogromną rolą miałaby tu do spełnienia prasa katolicka. Trzeba także ujawnić światu stanowisko polskiego katolicyzmu w tej sprawie, które można poprzeć, na szczęście, wymową historycznych faktów.
Jednocześnie w świadomości polskiego społeczeństwa zakotwiczyć to stanowisko i podkreślić je jako punkt wyjścia polityczno-społecznego programu, żądając bezwzględnie konsekwentnej linii w stosunku do raz uzyskanych osiągnięć.
Trzeba powiedzieć rzecz dotąd, może przez skromność, niedopowiedzianą. Rzecz, która choć w części będzie naszą obroną, ale i naszym programem zarazem.
Niemcy wymordowali w Polsce kilka milionów Żydów; zostało ich najwyżej kilkaset tysięcy. Z tych kilkuset tysięcy zaledwie drobny odsetek wyratował się od zbiorowego mordu na własną rękę czy przypadkiem (np. po obozach).
Większość uratowali Polacy – chrześcijanie, katolicy. Wspomagali tych, co się ukryli po lasach. Ale większość uratowali bezpośrednio, kryjąc ich po swoich piwnicach i mieszkaniach. Po swoich szafach, windach i ciemnych zakamarkach. Niekiedy – nie przeczę – mieli z tego korzyść materialną, ale najczęściej tak postępowali, bo tak trzeba. Bo tak nakazywał głos sumienia, prosta postawa człowiecza, urobiona przez wieki kultury chrześcijańskiej. A nie zapominajmy, że taka postawa zasługiwała na miano bohaterskiej. Przechowywanie Żyda groziło śmiercią. Ukrywano Żydów w domach, na których rozlepione były afisze, że za przechowywanie Żydów śmierć doraźna. Każdy z nas (tak, każdy z nas) ratując życie Żyda, nie dawał mu okruchu, który spada ze stołu bogacza, ale kładł za niego – siebie samego. Kupował jego życie – swoim życiem. Zdobywając dla niego „aryjskie” papiery, ryzykował wszystko od strony zdrady czy niedyskrecji. A przecież jakżeż niewielu jest w Polsce ludzi, którzy nie ponieśli całego ryzyka, którzy się zawahali przed tym, co określamy po prostu jako obowiązek, i którzy swego heroizmu uprawianego latami, a więc nie w jakimś jednorazowym porywie, nie sygnowali dumnym i spokojnym słowem Żeromskiego: „...takie są moje obyczaje”.
To była postawa niemal powszechna; nie można jej zapisać na bene jakiejś jednej warstwy społecznej; przechowywały prześladowanych dwory ziemiańskie, przechowywała inteligencja miejska, przechowywali drobni właściciele domków na przedmieściu, przechowywali robotnicy, rzemieślnicy i chłopi, którzy nie wahali się (znam takie wypadki z okolic Lwowa) zbiorowo donosić żywność Żydom ukrywającym się w pobliskim lesie.
Ale w tej akcji ratowania człowieka przodowali „reprezentatywni” katolicy. Zakony, duchowieństwo. Czyż jest klasztor w Polsce, który by nie miał w swojej najnowszej historii listy, sięgającej nieraz setki nazwisk, ludzi przez siebie uratowanych? W celach, nieraz w przebraniu zakonnym, przetrwali ludzie ścigani z tytułu „paragrafu aryjskiego”. Czyż nie do probostw schroniło się w najgorszej chwili wielu ludzi pochodzenia żydowskiego i czy nie z ręki katolickiego księdza, przecież specjalnie obserwowanego z racji swej sutanny, otrzymało pierwszą, konieczną pomoc?
Zawsze, kiedy się przeżywa takie rzeczy, pierwszym człowieczym odruchem: pozbyć się odpowiedzialności. Móc sobie powiedzieć, że nie my winni, że winien kto inny. Zacieśnić krąg winowajców do grupy, od której można by się odżegnać. Więc rozglądamy się w przerażeniu za winowajcą. I zaczyna się tragedia.
Nie pisało się o tych rzeczach. Może dlatego, że głupio chwalić się czymś oczywistym. Że nieprzyjemnie obcinać kupony z kapitału, który nie jest z tego świata. Nikt, zdaje się, nie zbiera dotąd materiałów historycznych do tej sprawy. I – sądzę – nikt nie miałby nic przeciw temu, aby to zostało zapomniane przez wszystkich prócz Boga. Ale przychodzą takie dziwne czasy, że trzeba w oczach zagranicy stanąć jednak z oświetleniem polskiej kultury katolickiej, że trzeba palcem wskazać na fundamenty, na których chcemy budować życie w Polsce. Słowo o prawdzie staje się obowiązkiem. Ale czyim? Myślę, że nie tych, którzy wtedy w każdej sekundzie dawali swoje życie za brata swojego. Ale, że jest to obowiązkiem tego brata. Wiem, że jest to trudne; do głosu powołani są nie tylko ci, w których papierach oficjalnie wypisana jest narodowość żydowska. Ale i ci, pochodzenia żydowskiego, którzy byli i są Polakami, tak jak każdy z nas. I ci wreszcie, którzy przez chrzest tak się z nami zlali, że sami nie wyczuwali i nie wyczuwają swojej odmienności, jak my jej nie wyczuwamy, ale których odmienność wykopał spod ziemi okupant. Powiedzcie sobie tak, jak myśmy sobie niegdyś powiedzieli wobec wam grożącego nieszczęścia: tak trzeba. Oddajcie nam w momencie odwagi cywilnej dług zaciągnięty u naszej odwagi żołnierskiej, niebacznej na ryzyko śmierci.
Z faktu, że większość dzisiejszych ludzi narodowości żydowskiej czy pochodzenia żydowskiego zawdzięcza swoje życie kulturze chrześcijańskiej polskiego społeczeństwa, wynikają dwie rzeczy: jedna pro foro externo, druga pro foro interno.
Pro foro externo: nie jest najgorzej z kulturą chrześcijańską w katolickiej Polsce, skoro niedawno zdała egzamin dziejowy w najtrudniejszych warunkach. Konkretne fakty niech ujawnią naszą postawę, a ich świadomość niech nam pozwoli dźwignąć się z prostracji wstydu, w którą nas powalił mord kielecki.
Pro foro interno: Żydzi w Polsce uratowani przez heroiczną postawę polskiego społeczeństwa są kupieni polskim sercem; są i nadal pod opieką naszej chrześcijańskiej i polskiej kultury. Wara od nich obcym, złym siłom, wara naciskowi głupoty i zbrodni. To trzeba uświadomić u nas jak najszerzej. I głosić, że to obowiązuje jako program, wytyczna i kamień węgielny polskiej rzeczywistości, która chce być rzeczywistością z ducha katolicką.
Reasumuję: ujawnijmy fakty. W ten sposób powiemy zagranicy, jakie jest istotne, niedawno czynem wypowiedziane stanowisko polskiej kultury katolickiej. W ten sposób zyskamy i u nas, dla naszej misji wewnętrznej, twarde oparcie o rzeczywistość, w imię Chrystusa nie pozwolimy nikomu w naszym społeczeństwie traktować niedawnej przeszłości jako do niczego niezobowiązującego, niewymagającego konsekwencji, bez wagi historycznej – heroicznego kaprysu. ♦
Stefania Skwarczyńska
Tekst Stefanii Skwarczyńskiej ukazał się w „TP” nr 32/46, już po oświadczeniu redakcji na temat zbrodni kieleckiej. Wywołał odzew czytelników, opisujących – zgodnie z apelem autorki – przypadki pomocy Żydom, ale formułujących także smutne konstatacje. „Antysemityzm nie skończył się wraz z Treblinką, Majdankiem, Oświęcimiem” – pisała E. Koënowa w liście do redakcji z nr 43/46. „Uratowałam się z całą rodziną (3 osoby dorosłe, 2 dzieci) na papierach »aryjskich«. Pomagała mi grupa, a raczej ogniwo osób, obejmujące wszystkie prawie warstwy społeczne – wtórowała Ewa Szmajdlerowa w tym samym numerze. – Tym niemniej nie miałabym odwagi ogłosić publicznie nazwisk ludzi, którzy mi dopomogli – aby nie wyrządzić im niedźwiedziej przysługi”. „Gdzie stajemy oko w oko z problemem żydowskim (...) zdarza się, że owa atmosfera bezmiłości, atmosfera nieuchwytnego antysemityzmu – wprost przytłacza swym ciężarem sprawę katolicką” – odpowiadała Skwarczyńska tekstem „Ci, którzy przyszli z daleka” (również nr 43/46).